- promocja
Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku - ebook
Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku - ebook
Jak sprawić, by szkoła stała się miejscem przygotowującym dzieci do życia we współczesnym świecie? Jaki model edukacji wybrać? Co zrobić, żeby nauka nie nudziła? Czy warto interesować się alternatywnymi modelami edukacji? Jak uniknąć u dziecka lęku przed porażką? To tylko kilka z dziesiątek pytań, na które wyczerpująco, ale też w fascynujący sposób odpowiada Mikołaj Marcela. Nie skupia się na teorii, lecz praktyce, modelach, badaniach i własnym doświadczeniu.
„Z książki dowiecie się, dlaczego polska szkoła mogłaby spokojnie funkcjonować bez ocen, bez podstawy programowej i bez sprawdzianów. Przede wszystkim jednak spróbujcie sami odpowiedzieć na pytania, które tu zadaję, zapominając o tym, jak przez 12 lat o szkole nauczył was myśleć system edukacji. Dzięki temu możecie ocalić wasze dzieci, a ich edukacja może nareszcie nabrać sensu!”
Mikołaj Marcela
Jakie najważniejsze tematy znajdziemy w książce?
- Jak zmienić szkołę
- Jak być mądrym rodzicem
- Na co zwracać uwagę nauczycielom
- Jak pomóc uczniom
- Jak dobrze się uczyć
- Dlaczego praktyka czyni mistrza
- Czego brakuje w szkole
- Jak motywować do nauki
- Czy potrzebujemy ocen i egzaminów
- Jak mogłaby wyglądać szkoła przyszłości
Książka dla wszystkich rodziców dzieci w wieku 0–18 lat.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1304-8 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku? To pozornie prowokacyjne pytanie, bo przecież nikomu, kto kocha swoje dziecko, nawet przez myśl nie przejdzie, by mu utrudnić życie. Przeciwnie, każdy rodzic chce dla dziecka jak najlepiej i stara się zrobić wszystko, co w jego mocy, by zapewnić mu lepszy start. W jaki sposób? Najczęściej przykładając wagę do edukacji. Zdarzają się rodzice, którzy na lekcje języka obcego wysyłają już trzymiesięczne niemowlęta, a nawet tacy, którzy jeszcze przed narodzinami upragnionego potomka mają zaplanowaną całą jego karierę. Bo co może pójść nie tak?
Jeśli jednak naprawdę nie chcecie spieprzyć życia swojemu dziecku, zatrzymajcie się na moment i przemyślcie razem ze mną wszystkie oczywistości, jakimi kierujecie się w trosce o jego dobrą edukację. To ważne, bo szkoła – chcecie tego czy nie – w dużym stopniu ukształtuje wasze dzieci. Jednak nie tak, jak się tego spodziewacie. Owszem, dostarczy im wiedzy i przygotuje do kolejnych egzaminów, ale też w większości przypadków nauczy je bierności, uległości i lęku przed porażką. Ale spokojnie, nie jesteście w tym wszystkim bezradni. Również wy – słowami i czynami – kształtujecie swoje dzieci. Macie też wpływ na to, jak one będą postrzegały swoją edukację. Od was nauczą się, co jest w niej ważne i do czego powinny przywiązywać wagę, a co jest nieistotne i niewarte zachodu.
By wam to ułatwić, oddaję w wasze ręce książkę, dzięki której dowiecie się, dlaczego obecny model szkoły pod wieloma względami jest groźny dla waszych dzieci i co wy możecie zrobić, żeby edukacja naprawdę miała sens. Zapytacie zapewne: a to obecnie nie ma sensu?
Zastanówmy się nad tym wspólnie. Ile pamiętacie ze szkoły? Zaskakująco mało, biorąc pod uwagę fakt, że spędziliście w niej aż dziesięć tysięcy godzin! A jaki procent przekazanej w szkole wiedzy wykorzystaliście potem w życiu? Niech każdy z was odpowie sobie na to pytanie sam.
To nie znaczy, że szkoła jest niepotrzebna. Jestem tym, kim jestem, dzięki lekcji języka polskiego w drugiej klasie liceum. Nauczycielka poprosiła nas o napisanie opowiadania grozy. To było coś nowego – nie musiałem niczego czytać ani się uczyć, wystarczyło puścić wodze fantazji i przelać słowa na papier. Podczas gdy moi koledzy i koleżanki przygotowali krótkie prace, moje opowiadanie liczyło sobie szesnaście stron. Ale nie poprzestałem na tym – wymyślanie historii okazało się na tyle przyjemne, że stworzyłem dwa inne opowiadania dla swoich kolegów. Ktoś powie, że to nie przypominało prawdziwej nauki. A dla mnie to był właśnie ten moment, w którym szkoła naprawdę wpłynęła na moje życie. Dziś, piętnaście lat po skończeniu liceum, uczę studentów, jak pisać, i właśnie wydałem szóstą książkę. Można więc powiedzieć, że żyję z pisania.
Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie moi rodzice. Napisałem tamte opowiadania, ponieważ po lekcjach miałem dużo wolnego czasu. Uczyłem się niewiele i w ogóle nie byłem pilnym uczniem. Zamiast tego zajmowałem się tym, co mnie interesowało – grałem na perkusji, słuchałem muzyki, a z czasem zacząłem czytać książki filozoficzne. Patrząc z perspektywy wielu dzisiejszych dzieci, a także rodziców, taka wizja jest właściwie niewyobrażalna. Bo przecież szkoła to właśnie:
• przerabianie materiału,
• pisanie sprawdzianów,
• zdobywanie ocen,
• zaliczanie egzaminów.
Adresuję tę książkę właśnie do was – rodziców – bo to od was w dużej mierze zależy przyszłość waszych dzieci. A dziś jest ona bardziej zagrożona niż kiedykolwiek wcześniej. Według badań statystycznie w każdej klasie dwie osoby mają za sobą próbę samobójczą. Z moich rozmów z uczniami i studentami jasno wynika, że młodzi ludzie często nie widzą sensu w życiu i nie wierzą w lepszą przyszłość. Są zdołowani i zmęczeni nieustannymi testami. Najbardziej jednak boli ich fakt, że nie traktujecie ich jak ludzi – odpowiedzialnych i posiadających uczucia. Nie ufacie im, nie dajecie okazji do wykazania się niepowtarzalnymi zdolnościami, a przede wszystkim ich nie słuchacie. Są bierni w szkole i w domu, a potem często pozostają bierni w życiu.
Ken Robinson, jeden z najbardziej uznanych na świecie specjalistów od edukacji, twierdzi, że ludzkość stoi współcześnie u progu dwóch wielkich katastrof. Pierwszą z nich jest potencjalny kataklizm ekologiczny, o którym sporo się mówi. Drugą jest katastrofa edukacyjna – narastająca niechęć uczniów, ale i nauczycieli, do aktualnego modelu szkoły. Według mnie obie te katastrofy są silnie ze sobą powiązane i tylko głęboka zmiana myślenia o szkole może nas uchronić przed zagładą – także ekologiczną. Co istotne, to rodzice są tymi osobami, które mogą być zarzewiem przemiany szkoły, a w konsekwencji mogą ocalić świat. To oni muszą zacząć działać i wywierać presję na dyrekcje szkół. Ale przede wszystkim powinni przemyśleć, co jest naprawdę ważne w życiu ich dzieci – czy chcemy, by musiały się ciągle mierzyć z tymi samymi absurdami, z którymi i my się zmagaliśmy w szkole, czy wolimy raczej, by mogły się swobodnie rozwijać, realizując własne zainteresowania i wykorzystując swój potencjał.
Gdyby szkoła pozwalała mi podążać za zainteresowaniami, zajmowałbym się czymś zupełnie innym. Już jako kilkulatek – jak większość małych chłopców – oszalałem na punkcie dinozaurów. Zafascynowały mnie na tyle, że na pierwszym komputerze zacząłem tworzyć własne czasopismo, które poświęciłem właśnie im. W szkole nie było jednak miejsca na takie zabawy. Zresztą nikt nigdy nie zapytał, co mnie interesuje. Miałem wprawdzie to szczęście, że na lekcjach z Andrzejem Boczarowskim kilka razy zdarzyło nam się porozmawiać o dinozaurach, wkrótce jednak okazało się, że z punktu widzenia systemu edukacji inne tematy były ważniejsze.
No właśnie, co czyni nas ludźmi? Uczenie się. Kiedy przychodzimy na świat, jesteśmy bezbronni. Potrzebujemy kilkunastu lat, by stać się w pełni samodzielni. W przeciwieństwie do nas większość zwierząt od urodzenia wie, co robić, by przeżyć. Oczywiście uczą się wielu rzeczy, ale zajmuje im to zdecydowanie mniej czasu niż nam. My jesteśmy istotami, które nie wiedzą, kim są i co powinny umieć w życiu. Przez pierwsze lata, tak jak zwierzęta, naśladujemy tych, którzy nas otaczają – najczęściej rodziców i rówieśników. Potem to się zmienia. Zadanie przekazywania wiedzy bierze na siebie szkoła i przez dwanaście lat pomaga nam wyjść na ludzi. Przez ten czas nie zasługujemy jednak na to miano. Nikt nam nie ufa, nie powierza żadnego wyboru, nie pyta o samopoczucie czy życiowe potrzeby. Szkoła jedynie uczy. A przynajmniej robi to w teorii.
Po co wam szkoły? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista. By przygotować wasze dzieci do życia i dostarczyć im absolutnego minimum wiedzy o świecie – umiejętności i informacji, bez których nie sposób funkcjonować w kulturze i społeczeństwie. Zapewne dlatego w wieku osiemnastu lat będą one wiedzieć, że drugą osobę w tragedii greckiej wprowadził Ajschylos, ale nie dadzą sobie rady z napisaniem podania o pracę. Będą znać twierdzenie Pitagorasa, ale nie będą w stanie obliczyć podatku w zeznaniu PIT. Będą wiedzieć, że estry to związki powstające w wyniku działania kwasu na alkohol, a cytoplazma ameby dzieli się na ektoplazmę i endoplazmę, ale nie zdołają przygotować dla siebie zbilansowanej diety. Czy o zapewnienie takiego minimum wiedzy przez szkołę naprawdę wam chodzi?
Nie. A jednak zdarza się, że o tym zapominacie, bo szkoły mają jeszcze inne zadania: zaopiekować się dziećmi w czasie, gdy jesteście w pracy, i przygotować je do uczestnictwa w wyścigu szczurów, w którym wszyscy bierzemy udział jako dorośli. To dlatego najważniejsze stają się oceny, testy i egzaminy, a nie potrzeby i zainteresowania waszych dzieci. To także powód, dla którego zapisujecie dzieci na zajęcia dodatkowe i płacicie bajońskie sumy za korepetycje. Wszystko po to, by wasze dzieci miały jak najlepsze świadectwa i dostały się do jak najlepszych szkół. Nieważne, że są przemęczone, znudzone i smutne, bo nierzadko pracują w ciągu dnia więcej od was. Przecież zapewniacie im lepszą przyszłość, prawda?
Mam to szczęście, że moi rodzice od zawsze troszczyli się o moją edukację. Nie chodzi mi jednak o wybór szkoły – o ile bowiem w przypadku podstawówki to oni w ostatnim momencie zdecydowali się na prywatną szkołę, o tyle jeśli chodzi o liceum, wyboru dokonałem ja. Kiedy mówię o trosce, mam na myśli to, że nigdy nie roztrząsali moich słabych ocen i uwag, jakie dostawałem zarówno w podstawówce, jak i w liceum. Co więcej, kiedy to było konieczne, bronili mnie przed nauczycielami i pozwalali mi realizować własne pasje. Pozostawiali mi dużo swobody, jednocześnie nieustannie dając do zrozumienia, że mogę liczyć na ich wsparcie, gdy będę go potrzebował. Dlatego mogłem spędzać długie godziny na sesjach RPG z moimi kolegami, grać w gry komputerowe, a w późniejszych latach tworzyć muzykę. Czasami oczywiście uczyłem sie tego, czego wymagał ode mnie system edukacji, ale w tej kwestii moi rodzice nie mieli wobec mnie żadnych oczekiwań. Może poza jednym: miałem robić to, co kocham – i na tym się skupiałem.
Czy to przyniosło skutek? W moim akurat przypadku tak – choć zdaję sobie sprawę, że pozostawienie dziecku całkowitej wolności po pierwsze może się nie sprawdzić, a po drugie będzie niezwykle dla was trudne. Jestem przekonany, że polska edukacja potrzebuje właśnie większej swobody, a – by to zapewnić – przeobrażeniu musi ulec niemal cały system oświaty. Ta zmiana musi się jednak zacząć od was – rodziców. Ja miałem dużo swobody, ale z każdym problemem zawsze mogłem się zwrócić do swoich rodziców. To było kluczowe dla mojego rozwoju. Doskonale rozumiem, że nie ma recept uniwersalnych, gwarantujących sukces, nie ma też idealnego i dobrego dla wszystkich dzieci modelu edukacji. Wiele zależy od temperamentu dziecka i od waszego rodzicielskiego nosa. Dobrze jest ustalić jasne reguły gry i zastanowić się, jak zrobić, by szkoła i nauka nie zdominowały życia dziecka, ale też by ich sobie kompletnie nie odpuściło. Na pewno bardzo ważne jest, by wasze dziecko – czasem nawet kosztem słabszych stopni – miało czas na rozwijanie swoich zainteresowań.
Rzecz w tym, że akurat dla mnie nauka była tak naprawdę efektem ubocznym zajmowania się tym, co mnie wówczas pasjonowało. Nie czytałem pozycji ze szkolnego kanonu, zamiast tego poświęcałem czas głównie filozofii i pracom Fryderyka Nietzschego czy przedstawicieli XX-wiecznego egzystencjalizmu. To wystarczyło (na maturze pisałem tylko egzamin z języka polskiego – z angielskiego zostałem zwolniony dzięki certyfikatowi FCE, a z filozofii dzięki temu, że byłem finalistą olimpiady).
I znów: u mnie to się sprawdziło. Czy sprawdzi się w przypadku waszych dzieci? Wierzę, że często właśnie takie podejście może zmienić ich życie na lepsze – ba, mogą dzięki temu nareszcie zacząć czerpać przyjemność z nauki! Ale też niewątpliwie część dzieci nie odnajdzie się w takim modelu. Mam jednak wrażenie, że nie trzeba się o nie martwić, jak o pozostałe – w końcu te dzieci znakomicie spełnią się w obecnym modelu edukacji publicznej. Martwię się natomiast o te, które – tak jak ja – nie widziały w nim dla siebie miejsca.
Po szkole średniej przyszedł czas na studia. Początkowo się wahałem, jednak wspomniane już lekcje polskiego z panią Krystyną Koziołek przesądziły o wyborze. To właśnie od mojej nauczycielki dowiedziałem się o Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych – nowym kierunku na Uniwersytecie Śląskim, na którym studenci sami decydowali o programie swoich studiów. Pewnie gdyby wasze dziecko postanowiło zostać humanistą, większość z was nie byłaby zachwycona. Tak powinno być także i w przypadku moich rodziców, ponieważ jedno z nich jest lekarzem, drugie zaś fizykiem jądrowym. Jednak oni znów wsparli mnie w moim wyborze, a ja bez problemu dostałem się na studia.
Ostatecznie zostałem magistrem filologii polskiej i filozofii, a następnie doktorem nauk humanistycznych. Pracuję na uniwersytecie, uczę studentów, a w wolnych chwilach piszę książki dla dzieci. W dzisiejszym świecie takie osiągnięcia często nie są nawet rozważane w kategoriach robienia kariery. Internetowe memy kpią z humanistów, sugerując, że są oni tymi, którzy przegrali swoje życie. Kiedy jednak rozglądam się wokół siebie, mam wrażenie, że to ja jestem w grupie zwycięzców. Nie boję się poniedziałków, a każdy dzień jest dla mnie okazją do samorozwoju i realizacji kolejnych wyzwań.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ wydaje mi się, że jestem szczęśliwy nie dzięki szkole, ale wbrew niej. Niezwykle ważną rolę w tym procesie odegrali moi rodzice. Niestety szkoła sprawia, że wielu rodziców myśli o swoich dzieciach tylko w kategoriach zawodu, jaki będą w przyszłości wykonywały. Nie dostrzega w nich istot pragnących spełnić własne, głęboko skrywane przed światem potrzeby, widzi natomiast prawników, lekarzy czy psychologów, którzy wiodą spokojne życie w luksusie. I wiele dzieci tak właśnie postrzega siebie: po prostu jako przyszłych prawników, lekarzy czy psychologów. Nie myślcie jednak, że mam coś przeciwko prawnikom, lekarzom czy psychologom – ale są też inne ścieżki, którymi mogą kroczyć młodzi ludzie. Rodzice, mający duży wpływ na życiowe wybory swoich dzieci, często nie zastanawiają się, czy mają one predyspozycje do wykonywania danego zawodu lub czy najzwyczajniej w świecie w ogóle się nim interesują. Pozostaje też pytanie, czy ci młodzi ludzie będą mogli kiedykolwiek o sobie powiedzieć, że naprawdę „są sobą”. Że czują się ze sobą dobrze i że są szczęśliwi.
Myślę, że dzisiaj najważniejszym zadaniem dla was jako rodziców oraz dla systemu edukacji jest zastanowienie się, jakie zmiany wprowadzić, by wasze dzieci właśnie mogły pozostać sobą. By dać im szansę zadania sobie pytania, kim naprawdę są i co chcą robić w życiu.
A szkoła oduczyła nas pytać, nauczyła zaś czekać na gotowe odpowiedzi. Dlatego, by cokolwiek się zmieniło, musimy zacząć podawać w wątpliwość wszystkie oczywistości. W tej książce zadaję pytania o fundamenty obecnego systemu edukacji. Odpowiedzi, których udzielam, bazują na moich doświadczeniach z jednej strony jako ucznia i studenta, z drugiej jako nauczyciela i tutora. Są także wynikiem mojego lekturowego dialogu z największymi specjalistami z zakresu edukacji. Przede wszystkim jednak to moje przemyślenia wynikające z wieloletnich obserwacji, które traktuję jednocześnie jako zaproszenie do dalszej dyskusji nad waszą rolą w tworzeniu lepszego systemu szkolnego. Debata o kształcie edukacji w Polsce i na świecie toczy się już od dłuższego czasu, dlatego postanowiłem także przywołać najważniejsze fakty i w przystępnej formie przedstawić opinie na temat koniecznego kierunku zmian.
Jeśli więc chcecie się dowiedzieć, jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku, przeczytajcie tę książkę. Dowiecie się z niej, dlaczego polska szkoła mogłaby spokojnie funkcjonować bez ocen, bez podstawy programowej i bez sprawdzianów. Przede wszystkim jednak spróbujcie sami odpowiedzieć na pytania, które tu zadaję, zapominając o tym, jak przez dwanaście lat o szkole nauczył was myśleć system edukacji. Dzięki temu wy możecie ocalić swoje dzieci, a ich edukacja może nareszcie nabrać sensu!Pytanie 1: Jak zmienić szkołę?
Zadajcie sobie następujące pytania: Czy moje dziecko lubi szkołę? Czy lubi do niej chodzić? Czy chętnie się uczy?
Założę się, że – niestety – dziewięćdziesiąt dziewięć procent z was odpowiedziało na któreś z tych pytań (albo nawet na wszystkie) przecząco. A to oznacza, że to książka dla was, ale napisana z myślą o waszych dzieciach! Dzisiaj coraz trudniej w to uwierzyć, ale nadal są na świecie młodzi ludzie, którzy kochają się uczyć, a do szkoły każdego dnia przychodzą z uśmiechem na twarzy. Czy to jakaś magia? Nie. Pewnie znacie to ze swojej pracy. Część osób przychodzi do niej zawsze gotowa na nowe wyzwania, inni zupełnie się w niej nie odnajdują. Niestety duża część pracowników nienawidzi swojej pracy, bo nie robią tego, co kochają, nie są szanowani przez swojego pracodawcę i nikt nie docenia ich trudu. Zamiast tego pozostają anonimowymi trybami firmowej maszynerii. Gdy spotka to waszych znajomych, nie dziwicie się, że brakuje im motywacji, i wręcz namawiacie ich do jak najszybszej zmiany pracy.
No dobrze, ale co z dziećmi? Wbrew pozorom nie jest tak źle! Istnieje realna alternatywa dla publicznej edukacji, o której napiszę później. Problem w tym, że nie wszystkich stać na takie rozwiązania – czasami to wydatek nawet powyżej tysiąca złotych miesięcznie… Co więc z tymi, którzy nie mogą sobie na to pozwolić? Im pozostaje walka o dobro swoich latorośli. W tej walce na pewno przyda im się niniejsza książka. Jej celem jest:
• dostarczenie wam gotowych rozwiązań i pomysłów na zmianę podejścia do edukacji, dzięki czemu będzie ona miała więcej sensu dla waszych dzieci niż do tej pory;
• podsunięcie wam argumentów w rozmowach z nauczycielami i dyrektorami szkół o możliwych zmianach, dzięki którym wasze dzieci odkryją swoje zdolności i będą mogły być sobą;
• zachęcenie was do zmiany myślenia o szkole i przede wszystkim działania na rzecz edukacji przygotowującej dzieci na wyzwania XXI wieku. Mój wkład w postaci napisania książki to tylko iskra. Prawdziwa zmiana zależy od was!
Na początek zadajmy więc fundamentalne pytanie: Jak zmienić szkołę? Zwróćcie uwagę, że nie pytam o to „czy?” albo „po co?”. Książek rozważających te kwestie jest sporo – na końcu znajdziecie listę lektur, które szczególnie polecam waszej uwadze. Jednak ta książka to poradnik, znajdziecie w niej więc sporo praktycznych wskazówek. Dlatego w tym i kolejnych rozdziałach proponuję wam, abyście spróbowali małymi krokami dojść do wielkich zmian. Większość rozwiązań z tej książki można od razu wprowadzić w życie i nic nie kosztują. To jak, gotowi na zmianę?
DLACZEGO SZKOŁA TO MATRIX?
Żyjemy w rzeczywistości, w której słowa „kreatywność” i „innowacyjność” odmieniane są przez wszystkie przypadki. „Potrzebujemy innowacyjnej gospodarki!” „Pracodawcy szukają kreatywnych i elastycznych pracowników!” – grzmią nagłówki artykułów w prasie i internecie. Trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza w świecie, w którym już niebawem wiele miejsc pracy zostanie zastąpionych przez maszyny i sztuczną inteligencję. Ale spokojnie. Przecież mamy szkołę – ona przygotuje nasze dzieci na realia XXI wieku.
Wiecie co? Nie zrobi tego. Pamiętacie film Matrix? Główny bohater, Neo, z pomocą dwojga hakerów Morfeusza i Trinity odkrywa, że świat, w którym żyje, nie jest prawdziwy. To wirtualna symulacja stworzona przez maszyny i tytułowy system Matrycy, by zniewolić ludzi. Ludzkość nie ma pojęcia, że tkwi w rzeczywistości, która w najmniejszym szczególe nie przypomina wyjałowionej i całkiem zniszczonej Ziemi. Zamiast tego śni swój sen o dobrobycie, wolności i demokracji w kapitalistycznym świecie. Okazuje się też, że akcja filmu nie dzieje się w 1999 – jak wydaje się na początku – lecz w 2199 roku.
Pewnie mi nie uwierzycie, ale system edukacji to Matrix! Spędzając dwanaście najważniejszych lat swojego życia w szkole, wasze dzieci funkcjonują w wirtualnej rzeczywistości. To symulacja XIX wieku, zarówno pod względem treści, jak i metod nauczania. Bo czego się tam uczy? Fascynująca rzeczywistość, która od pierwszych lat prowokowała je do zadawania pytań, nagle podzielona i pokawałkowana zostaje na osobne, nudne przedmioty. Zamiast doświadczać niezwykłości świata, dzieci zmuszone są do poznawania go w teorii – uczą się na pamięć definicji i przyswajają wiele niepotrzebnych informacji, a potem zdają testy. Na tej podstawie ocenia się ich wartość i określa się, czy są w grupie zwycięzców, czy przegranych.
A wiecie, co jest najlepsze? To wszystko dzieje się w XXI wieku. W czasach, gdy dzieci w szkole podstawowej, a nierzadko już w przedszkolu, mają smartfony. A w nim dostęp do internetu i Wikipedii, czyli prawie nieskończonej liczby stron, na których znajdą niemal każdą informację. Dziś problemem nie jest dostęp do wiedzy, ale jej selekcja – o czym ostatnio boleśnie przekonują nas wszystkich fake newsy. Po co więc nakłaniać dzieci do „encyklopedycznej nauki” i zapamiętywania tych wszystkich absurdalnych terminów? A jeśli już mają pisać z nich testy, dlaczego zabraniać im korzystania ze smartfonów, podręczników i – przede wszystkim – własnych notatek na sprawdzianach? Tym sposobem zweryfikowane zostałoby przynajmniej coś, co młodym ludziom przyda się w XXI wieku, czyli umiejętność poszukiwania i przetwarzania informacji. Korzystanie z notatek i podręczników na testach? To już pierwszy mały krok!
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji