Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak przestać się bać. Dla introwertyków, nieśmiałych i tych, którzy odczuwają lęk społeczny. - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Jak przestać się bać. Dla introwertyków, nieśmiałych i tych, którzy odczuwają lęk społeczny. - ebook

Lęk społeczny, w mniejszym lub większym stopniu, towarzyszy każdemu z nas. We współczesnym świecie przybywa zresztą sytuacji, w których może się on wzmóc. Boimy się, że ktoś dostrzeże nasze wady lub słabości albo przynajmniej zauważy jakąś drobną niezdarność i obdarzy nas pogardliwym spojrzeniem...

 

Nawet niepozorne zdarzenia wyzwalają w nas spiralę niepotrzebnych myśli, od których nasz lęk pęcznieje jak nadmuchiwany balonik. Wraz z nim zaś nasza pewność siebie staje się coraz mniejsza. W konsekwencji zwyczajne sytuacje czy czynności wydają nam się pełne niebezpieczeństw niczym ścieżki najeżone tłuczonym szkłem…

A przecież jesteśmy w stanie opanować swój lęk. To, że go odczuwamy, nie musi czynić z nas aspołecznych odludków ani uniemożliwiać przeżywania codziennych radości. Jeśli uświadomimy sobie, z czego biorą się nasze obawy, będziemy mogli stawić czoła sytuacjom, które do tej pory budziły w nas instynktowny strach.

Dr Ellen Hendriksen, psycholożka kliniczna, która na co dzień pomaga ludziom wyzwolić się z lęku społecznego, korzystając z najnowszej wiedzy i swojego doświadczenia, przedstawia w tej książce konkretne wskazówki, które pozwolą ci odnieść sukces w każdej nieznanej sytuacji społecznej. I może cię to zaskoczy, ale… tak naprawdę nie masz problemu z umiejętnościami społecznymi. Dowiedz się, w czym tkwi twoja trudność, i odzyskaj siebie!

 

Potraktuj tę książkę jako klucz do zmiany – do zrzucenia zewnętrznej powłoki nerwowości, tak by ujawnił się pełen swobody i pewności rdzeń twojej osoby. Celem nie jest tańczenie na stole czy zakładanie sobie abażuru na głowę, tylko postawienie przed sobą niewielkiego wyzwania na swoich warunkach. Zaczniesz od prowadzenia życia, na jakim ci zależy, razem z lękiem – zabierając go z sobą. A w miarę jak będziesz to robić, lęk zacznie nieoczekiwanie odpływać.

Nic się nie zmieni. I wszystko się zmieni.

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-966143-5-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Moe potra­fił wal­czyć z prze­ja­wami nie­spra­wie­dli­wo­ści jak roz­ju­szony tygrys, pod jed­nym wszakże warun­kiem: że nie będzie musiał się odzy­wać.

Ten praw­nik z wykształ­ce­nia iskrzył inte­li­gen­cją oraz sły­nął z nie­na­gan­nych manier. Mimo łagod­nego wyglądu – drobny, chu­der­lawy, łysie­jący, z dwoma ide­al­nymi kół­kami dru­cia­nych oku­la­rów spo­czy­wa­ją­cych nad pre­cy­zyj­nie przy­strzy­żo­nym wąsi­kiem – z żar­li­wym zapa­łem poświę­cał się kwe­stiom spo­łecz­nym, takim jak prawa senio­rów czy ochrona będą­cych na słab­szej pozy­cji kobiet. Swymi dzia­ła­niami obej­mo­wał cały glob; na tym eta­pie kariery zdą­żył już pra­co­wać w trzech róż­nych kra­jach na trzech kon­ty­nen­tach.

W ramach swej ide­ali­stycz­nej kru­cjaty na rzecz spra­wie­dli­wo­ści czę­sto znaj­do­wał się jed­nak w wybit­nie nie­ide­ali­stycz­nym oto­cze­niu: na mityn­gach poli­tycz­nych. Wła­śnie pod­czas takich spo­tkań – w domach kul­tury czy sal­kach para­fial­nych, gdzie sia­dało się na skła­da­nych krze­seł­kach w pomiesz­cze­niach, w któ­rych w powie­trzu stale czuło się resztki aro­matu kawy – roz­gry­wał się jego dra­mat. Zre­la­cjo­no­wał go w taki spo­sób: „Przed­wczo­raj na spo­tka­niu jeden z orga­ni­za­to­rów odwró­cił się do mnie i powie­dział: «Wiesz co, kiedy jeste­śmy we dwóch, zna­ko­mi­cie się wypo­wia­dasz, ale na zebra­niach jesteś bar­dzo cichy. Chyba w ogóle nie pamię­tam, żebyś otwo­rzył usta»”.

Moe zamarł. W głębi ducha wie­dział, że kolega mówi prawdę. Zawsze był bar­dzo sku­piony, uprzejmy, ale rze­czy­wi­ście nie odzy­wał się ani sło­wem. A teraz oka­zało się, że to mil­cze­nie nie prze­cho­dzi nie­zau­wa­żone. Moe nie może dalej uda­wać, że go nie ma.

– Nie cho­dzi o to, że nie mam nic do powie­dze­nia, tylko po pro­stu nie wiem, jak to zro­bić – zaczął tłu­ma­czyć. – Wszy­scy wydają się tacy swo­bodni i pewni sie­bie. A kiedy ja w końcu się odważę, żeby się ode­zwać, z reguły temat zdąża się zmie­nić. Tak się dzieje _za każ­dym razem_.

Trud­no­ści z wypo­wie­dze­niem się miewa nie tylko Moe. Tra­fiają się one nam wszyst­kim, zwłasz­cza w dzi­siej­szym świe­cie enig­ma­tycz­nych ese­me­sów, z któ­rymi nie wia­domo, co począć, oraz ide­al­nie dobra­nych pod­pi­sów na Insta­gra­mie. Jeśli masz taką kon­struk­cję psy­chiczną jak Moe albo byłeś wycho­wany jak on (nie­długo powiem o tym roz­róż­nie­niu), nowinki tech­no­lo­giczne i inter­net dają ci milion powo­dów do powąt­pie­wa­nia w sie­bie. Na doda­tek trzeba się jesz­cze zma­gać z lękami zwią­za­nymi z inte­rak­cją _twa­rzą w twarz_.

Być może tak jak Moe znasz z pierw­szej ręki męczar­nie spo­wo­do­wane wewnętrzną sza­mo­ta­niną poprze­dza­jącą zabra­nie głosu. To jak sta­nie na krańcu tram­po­liny dzie­sięć metrów na lustrem wody – serce wali jak młot na myśl o skoku. Zacho­wa­nie mil­cze­nia spro­wa­dza fru­stra­cję („Wie­dzia­łem, jaka jest odpo­wiedź” albo „Cho­lera, to był _mój_ pomysł”), ale wizja wsko­cze­nia w otchłań dys­ku­sji nas para­li­żuje. Mimo wszystko po tej uwa­dze skie­ro­wa­nej do niego przez kolegę Moe uznał, że dal­sze mil­cze­nie będzie jesz­cze gor­sze od ode­zwa­nia się. Prze­cią­ga­jąca się cisza ciąży czło­wie­kowi jak rosnąca powoli sterta cegieł na kola­nach. Kilka minut mil­cze­nia można z sie­bie łatwo strzą­snąć, ale kilku godzin nie­malże nie da się prze­ła­mać, szcze­gól­nie bez zwró­ce­nia na sie­bie uwagi wszyst­kich, wzbu­dze­nia zdu­mio­nych okrzy­ków i rzu­ca­nych mimo­cho­dem dru­zgo­cą­cych komen­ta­rzy typu: „O, zapo­mnia­łem, że tu w ogóle jesteś!”.

Dla­tego Moe posta­no­wił zabrać głos moż­li­wie na początku.

– Na następ­nym spo­tka­niu poja­wi­łem się z notat­kami w tele­fo­nie. Sądzi­łem, że będzie mi łatwiej, jeśli napi­szę sobie, co mam powie­dzieć. Ale nie potra­fi­łem. Naj­gor­sze, że facet sie­dzący obok mnie wziął mój tele­fon i wszyst­kim prze­czy­tał te zapi­ski. Pew­nie uwa­żał, że wyświad­cza mi przy­sługę, ale ja chcia­łem się zapaść pod zie­mię. Kim trzeba być, żeby nie móc prze­czy­tać wła­snych słów?

To upo­ko­rze­nie wzmoc­niło nie­śmia­łość. Zebra­nie się na odwagę, by pod­jąć ponowną próbę, zabrało Moemu tro­chę czasu, ale się prze­ła­mał. Przed kolej­nym spo­tka­niem rezo­lut­nie wydru­ko­wał sobie notatki, lecz znów nie potra­fił wykrztu­sić z sie­bie słowa.

– Sta­ra­łem się – opo­wia­dał – ale litery zaczęły mi tań­czyć przed oczami i cały zaczą­łem się trząść. To było okropne. Dla­czego cią­gle mi się to zda­rza? Co, do dia­bła, ze mną jest? Dla­czego nie mogę robić tego, co innym nie spra­wia naj­mniej­szego pro­blemu?

Dzięki pracy w świe­cie poli­tyki Moe był przy­zwy­cza­jony do tego, że próby trzeba pona­wiać. Posta­no­wił więc się zmo­bi­li­zo­wać i spró­bo­wać jesz­cze raz.

– Mia­łem wybrać się na spo­tka­nie towa­rzy­skie tylko ze zna­jo­mymi, więc pomy­śla­łem, że spró­buję wygło­sić toast. Powta­rza­łem go sobie wie­lo­krot­nie w myślach, ale kiedy wsta­łem, zacią­łem się zaraz po pierw­szym zda­niu. Pla­no­wa­łem nawet wpleść w nie żart, ale kiedy zaczą­łem go opo­wia­dać, nie mogłem sobie przy­po­mnieć dal­szego ciągu, a tym bar­dziej reszty tego, co miało być dalej, więc powie­dzia­łem tylko: „Dzię­kuję wam za przy­by­cie” i usia­dłem, myśląc, jakim jestem idiotą.

Doświad­cze­nia Moego są tak powszechne, że docze­kały się nawet nazwy: lęk spo­łeczny. Lęk spo­łeczny to nie­śmia­łość na ste­ry­dach. Na początku czło­wiek ma poczu­cie, że jest wysta­wiony jak na patelni, ster­czy jak kołek w pło­cie. Po tym przy­cho­dzi chęć scho­wa­nia się, skry­cia, cza­sem w for­mie cał­ko­wi­tego uni­ka­nia spo­tkań, a cza­sem przez zacho­wy­wa­nie na nich cał­ko­wi­tego mil­cze­nia czy uparte wpa­try­wa­nie się w pod­łogę. Oba­wiamy się, że powiemy coś nie­wła­ści­wego albo zacho­wamy się nie­zgrab­nie, nara­ża­jąc się na totalną i w pełni zasłu­żoną kry­tykę. Dla­tego tak wielu z nas jest spię­tych na zaję­ciach, na impre­zach, w gru­pie, w pracy, z nie­zna­nymi ludźmi, w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Mamy wra­że­nie, że jeste­śmy „zanadto”: zanadto pokrę­ceni, zanadto nie­zdarni, zanadto iry­tu­jący. Albo że róż­nych rze­czy nam „brak”: pew­no­ści, ogłady towa­rzy­skiej, kom­pe­ten­cji. W końcu zdrajcą zaczyna się oka­zy­wać nasze ciało, a my jeste­śmy pewni, że wszy­scy zauwa­żają nasze brzyd­kie rumieńce, spo­cone dło­nie, drże­nie rąk.

Wszystko to może brzmieć dla cie­bie zna­jomo. Czy mia­łeś błysk w oku, gdy roz­po­zna­łeś coś ci bli­skiego w opo­wie­ści Moego? Kiwa­łeś głową, czy­ta­jąc jego rela­cję? Zary­zy­kuję zakład, że macie jesz­cze jedno wspólne prze­ży­cie: na pew­nym eta­pie swej peł­nej potknięć i lęków drogi życia – może przed randką, roz­mową kwa­li­fi­ka­cyjną albo pierw­szym dniem w szkole – wspie­ra­jąca cię osoba udzie­liła ci spraw­dzo­nej rady: „Po pro­stu bądź sobą!”.

Zawsze jest to mówione z naj­lep­szymi inten­cjami, ale nie­raz brzmi wyjąt­kowo iry­tu­jąco. Zdaje się tak pro­ste, ale w danej chwili rów­nież cał­kiem nie­moż­liwe. Każdy, kto zna­lazł się na miej­scu Moego, wie, jak trudno zebrać myśli w natar­czy­wym zgiełku powo­do­wa­nym przez lęk – jak zabiera on nam zdol­ność namy­słu, mowy, reago­wa­nia. Poza tym rada: „Po pro­stu bądź sobą” suge­ruje, że takie roz­wią­za­nie ni­gdy jesz­cze nie przy­szło ci do głowy. „Och, tylko tyle i już? Ale ze mnie głup­tas!”.

Nie­mniej jest to mądra rada. Twoje praw­dziwe ja jest tym, które ujaw­nia się, gdy prze­by­wasz z bli­skimi przy­ja­ciółmi, zaufa­nymi człon­kami rodziny albo w bło­giej samot­no­ści. W głębi pod swymi roz­ma­itymi lękami jesteś zaopa­trzony we wszystko co trzeba. Nie musisz niczego uda­wać, wypra­co­wy­wać żad­nego wize­runku. Niczego ci nie bra­kuje takiemu, jakim jesteś. Wyobraź sobie, co by było, gdyby ten wize­ru­nek ujaw­niał się w two­jej pracy, związ­kach, sze­ro­kim świe­cie. Jak wszystko by wyglą­dało? Mógł­byś dzie­lić się swo­imi pomy­słami i opi­niami. W końcu poczuł­byś się swo­bod­nie. Szer­szym stru­mie­niem mógł­byś łączyć się ze świa­tem. Poczuł­byś się kom­for­towo w swo­jej skó­rze. Czuł­byś domową swoj­skość, kon­takt i bli­skość w każ­dym miej­scu, do któ­rego byś tra­fił.

Z książki _Jak prze­stać się bać_ dowiesz się (wresz­cie!), jak wpro­wa­dzić tę radę w czyn. Dowiesz się, _dla­czego_ masz takie odczu­cia, jakie masz, a ponadto _co z tym fan­tem począć_, i zakoń­czysz lek­turę, dys­po­nu­jąc zesta­wem nowych, lśnią­cych narzę­dzi do wypró­bo­wa­nia. Roz­pro­szymy mity, któ­rym zapewne hoł­du­jesz, i prze­ła­miemy nawyki, któ­rych ist­nie­nia w sobie nawet nie podej­rze­wa­łeś.

Tak wielu z nas odczuwa lęk spo­łeczny, że opra­co­wano stan­da­ry­zo­wane kwe­stio­na­riu­sze w celu pomiaru tego doświad­cze­nia. Jeśli podej­rze­wasz u sie­bie ździebko (lub wię­cej) takiego lęku, przyj­rzyj się tym dwu­dzie­stu pię­ciu sytu­acjom wyłu­ska­nym z dwóch powszech­nie uży­wa­nych kwe­stio­na­riu­szy lęku spo­łecz­nego¹. Im wię­cej jest punk­tów, z któ­rymi się zga­dzasz, tym więk­szy lęk spo­łeczny w sobie nosisz w trak­cie swo­jej życio­wej podróży.

1. Robię się ner­wowy, gdy mam roz­ma­wiać z jakąś ważną osobą (nauczy­cie­lem, sze­fem itp.).
2. Trudno jest mi nawią­zy­wać kon­takt wzro­kowy.
3. Robię się spięty, gdy muszę mówić o sobie lub swo­ich uczu­ciach.
4. Trudno jest mi zacho­wać swo­bodę w kon­tak­tach z ludźmi, z któ­rymi pra­cuję.
5. Odczu­wam napię­cie, będąc sam na sam z tylko jedną osobą.
6. Oba­wiam się wypo­wia­dać, bo mogę wypaść idio­tycz­nie.
7. Mam opory przed zwro­tem zaku­pio­nego towaru do sklepu.
8. Trudno jest mi powie­dzieć, że nie zga­dzam się z czy­imś punk­tem widze­nia.
9. Czę­sto mar­twię się tym, że nie będę wie­dział, co powie­dzieć w sytu­acjach towa­rzy­skich.
10. Mam tremę, wcho­dząc mię­dzy ludzi, któ­rych dobrze nie znam.
11. Czuję, że pod­czas roz­mowy powiem coś żenu­ją­cego.
12. Gdy jestem w gru­pie, czę­sto boję się, że będę igno­ro­wany.
13. Nie jestem pewien, czy pozdra­wiać kogoś, kogo znam tylko prze­lot­nie.
14. Czuję się nie­zręcz­nie, jeśli inni ludzie mogą mnie sły­szeć, gdy roz­ma­wiam przez tele­fon.
15. Jedze­nie i picie cze­goś w miej­scach publicz­nych spra­wia, że czuję się nie­zręcz­nie albo jestem spięty.
16. Czuję lęk, gdy wystę­puję czy wypo­wia­dam się przed publicz­no­ścią.
17. Czuję się nie­swojo, jeśli inni obser­wują mnie pod­czas pracy, pisa­nia cze­goś, licze­nia.
18. Robię się nie­spo­kojny, gdy mam zadzwo­nić albo napi­sać mail czy ese­mes do kogoś, kogo dobrze nie znam.
19. Mam trud­no­ści z zabie­ra­niem głosu na zaję­ciach czy na zebra­niu.
20. Wsty­dzę się sko­rzy­stać z publicz­nej toa­lety.
21. Trudno roz­ma­wia mi się z oso­bami, które są według mnie atrak­cyjne.
22. Jestem ner­wowy pod­czas spraw­dzia­nów i egza­mi­nów.
23. Jestem zestre­so­wany i pełen obaw, gdy robię imprezę czy orga­ni­zuję jakieś wyda­rze­nie.
24. Trudno jest mi oprzeć się sprze­dawcy czy akwi­zy­to­rowi.
25. Nie lubię być w cen­trum uwagi.

To tylko dwa­dzie­ścia pięć przy­kła­dów, ale jest ich znacz­nie wię­cej. Ci z nas, któ­rzy odczu­wają lęk spo­łeczny, wole­liby na przy­kład pod­dać się jed­no­cze­snemu wosko­wa­niu bikini i boro­wa­niu zęba, niż roz­grze­wać salę zebraną na even­cie networ­kin­go­wym. Nie­kiedy zwra­camy się z prośbą do kolegi sie­dzą­cego przy biurku obok: „Spoj­rzysz, czy ten mail nie brzmi głu­pio, zanim go wyślę?”. Albo ogar­nia nas lekka trema w siłowni, w skle­pie spo­żyw­czym, w kolejce czy dowol­nym innym miej­scu, gdzie ludzie mogą nas lustro­wać. Cza­sem powta­rzamy sobie w myślach treść skła­da­nego zamó­wie­nia, zanim podej­dziemy do bufetu w barze, albo prośbę do biura obsługi klienta, zanim wykrę­cimy numer, a także histo­ryjkę, którą chcemy się podzie­lić wie­czo­rem na przy­ję­ciu. I oczy­wi­ście sta­ramy się wymknąć z tegoż przy­ję­cia bez żegna­nia się z kim­kol­wiek.

A to wszystko tylko w realu. O ile lęk spo­łeczny kil­ka­na­ście lat temu zale­d­wie się tlił, o tyle oliwy do tego ognia dolały nowinki tech­no­lo­giczne. Dla­czego? Lęk jest zako­rze­niony w nie­pew­no­ści, a cóż jest mniej jasnego niż współ­cze­sna komu­ni­ka­cja? „Dla­czego poja­wiły się te trzy kropki, a potem… nic?”; „Dla­czego szef odpo­wie­dział jed­no­słow­nym mailem?”; „Dla­czego przy­słała mi ese­mes «Czy mogę zadzwo­nić?»?”; „A dla­czego on ese­mesuje: «Jestem Bat­ma­nem»?”.

Media spo­łecz­no­ściowe jesz­cze bar­dziej pogar­szają sytu­ację. W bada­niu prze­pro­wa­dzo­nym przez Uni­wer­sy­tet Pit­ts­bur­ski sku­piono się na pra­wie dwóch tysią­cach mło­dych ludzi w wieku od dzie­więt­na­stu do trzy­dzie­stu dwóch lat i stwier­dzono, że im inten­syw­niej korzy­stali z mediów spo­łecz­no­ścio­wych, tym więk­szy był ich lęk spo­łeczny. I nie cho­dziło o _czas_ spę­dzany w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Coś szcze­gól­nego było w samych mediach. Co kon­kret­nie? Media spo­łecz­no­ściowe to _publiczny_ osąd spo­łeczny, wsparty cyfro­wym licz­ni­kiem apro­baty. For­mo­wa­nie toż­sa­mo­ści i ugrun­to­wy­wa­nie swo­jej samo­oceny są trud­nymi zada­niami dla nasto­lat­ków i mło­dych doro­słych, więc sytu­acja, w któ­rej kole­dzy obser­wują ich i komen­tują dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę, czyni z mediów spo­łecz­no­ścio­wych wyjąt­kowo trudne śro­do­wi­sko dora­sta­nia.

Bez względu na to, czy doświad­czamy spo­łecz­nego osądu online czy w realu, następ­nie robimy jedną z dwóch rze­czy: _uni­kamy_ albo _wytrzy­mu­jemy_. W odróż­nie­niu od wielu słów z żar­gonu psy­cho­lo­gicz­nego te dwa zna­czą dokład­nie to, co myślisz. _Uni­ka­nie_ jest odpo­wied­ni­kiem wetknię­cia sobie pal­ców do uszu i woła­nia na głos: „Nie sły­szę cię! Nie sły­szę cię!”. Uniki mogą wyma­gać sporo zachodu. Wykrę­ce­nie się cho­robą ozna­cza, że następ­nego dnia trzeba pamię­tać, by jesz­cze tro­chę poka­sły­wać; pój­ście dłuż­szą, ale mniej uczęsz­czaną drogą, zabiera wię­cej czasu; poja­wie­nie się na spo­tka­niu w chwili jego roz­po­czę­cia, tak by nie trzeba było pro­wa­dzić kur­tu­azyj­nych roz­mów, wymaga wyczer­pu­ją­cej pre­cy­zji. Uniki mogą być jawne: nie­wy­bra­nie się na przy­ję­cie, pozwo­le­nie, by ode­zwała się auto­ma­tyczna sekre­tarka. Ale mogą być też ukryte – do tego stop­nia, że sami możemy nie zda­wać sobie z nich sprawy. Kla­sy­kiem jest nie­na­wią­zy­wa­nie kon­taktu wzro­ko­wego. Możemy też pójść na przy­ję­cie, ale przez cały czas bawić się z kotem gospo­da­rzy lub spraw­dzać ese­mesy na bal­ko­nie przed wymknię­ciem się do domu, by pooglą­dać Net­flix i spa­ła­szo­wać miskę chip­sów. I choć uni­ka­nie pozwala odczuć chwi­lową ulgę, nie­mal zawsze przy­cho­dzi po niej gorzki smak poczu­cia winy, wstydu, roz­cza­ro­wa­nia albo fru­stra­cji.

Dzięki uprzej­mo­ści Gemmy Cor­rell.
http://www.ago­od­son.com/illu­stra­tor/gemma-cor­rell/.

Z kolei _wytrzy­ma­nie_ polega na zaci­śnię­ciu zębów i prze­trwa­niu fir­mo­wej imprezy inte­gra­cyj­nej, pre­zen­ta­cji czy wesela. Niech Bóg ma w opiece pannę młodą, która będzie chciała wycią­gnąć nas na par­kiet – będziemy woleli zadźgać ją widel­czy­kiem do cia­sta, niż plą­sać do _Kaczu­szek_. Ci z nas, któ­rzy to zniosą, zwy­kle wrócą do domu z ner­wami w strzę­pach, tajem­ni­czym bólem brzu­cha i obo­la­łymi mię­śniami twa­rzy po cią­głym uśmie­cha­niu się. Albo się upi­jamy, ale o tym wię­cej piszę w dal­szej czę­ści.

Więk­szość z nas czuje się w ten spo­sób już od dawna. U 75 pro­cent ludzi, któ­rzy doznają lęku spo­łecz­nego, ta długa, wybo­ista droga zaczęła się gdzieś mię­dzy ósmym a pięt­na­stym rokiem życia, zapew­nia­jąc nam wiele dzie­się­cio­leci skro­lo­wa­nia tele­fonu zamiast pro­wa­dze­nia roz­mów. Dla wielu jest to rów­nie natu­ralna część ich osoby jak brą­zowe oczy czy krę­cone włosy. To coś, co pamię­tamy od pierw­szego dnia.

Do tej pory mogłeś już zauwa­żyć, że piszę „my”. Na uczel­niach funk­cjo­nuje powie­dze­nie, że _rese­arch is me-search_ – naukowe ana­lizy to autoana­lizy. Wielu uczo­nych wybiera okre­ślony obszar spe­cja­li­za­cji dla­tego, że coś w nim współ­gra z nimi i ich życiem. Badacz siły cha­rak­teru dziar­sko pod­nosi się po każ­dej porażce. Eks­pert od traum ma za sobą zagra­ża­jące życiu doświad­cze­nie. Badacz ADHD pra­cuje w gabi­ne­cie peł­nym chy­bo­czą­cych się sto­sów papie­rzysk. Ja zaś nie bez kozery pra­cuję w owia­nym legen­dami Cen­trum Bada­nia Lęku i Zabu­rzeń Pokrew­nych (Cen­ter for Anxiety and Rela­ted Disor­ders, CARD) na Uni­wer­sy­te­cie Bostoń­skim. Gdyby lęk był reli­gią, CARD byłby jej kościo­łem macie­rzy­stym, a ja wierną wyznaw­czy­nią.

Już moje naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nie uka­zuje kon­struk­cję mego mózgu. Mam trzy latka i jestem w przed­szkolu. Odpo­czy­wam wraz z mniej wię­cej pięt­na­stoma innymi dziećmi na mate­ra­cach roz­ło­żo­nych na pod­ło­dze. Są wcze­sne lata osiem­dzie­siąte. Moja wycho­waw­czyni pani Fish, dłu­gich, kasz­ta­no­wych wło­sach z prze­dział­kiem pośrodku, gra na gita­rze ciche melo­die typu _You Are My Sun­shine_ i _Hush, Lit­tle Baby_, by uspo­so­bić nas do kilku chwil spo­koju. Oto co pamię­tam: otwie­ram oczy i widzę, jak pani Fish pochyla się nad gitarą i wpa­truje we mnie z uśmie­chem na twa­rzy. Ewi­dent­nie przy­gląda mi się już od jakie­goś czasu. „No, jesteś! – mówi. – Dzień dobry, ser­duszko!”. Sia­dam, prze­cie­ram oczy i w nagłym przy­pły­wie adre­na­liny uświa­da­miam sobie, że wszyst­kie dzieci co do jed­nego są we mnie wpa­trzone. Zamie­ram jak przy­sło­wiowy zając w świe­tle reflek­to­rów. Nie­które z nich się śmieją – nie prze­śmiew­czo, jed­nak dla wraż­li­wej trzy­latki jest to cios w samo serce. Jestem wciąż sko­ło­wana po przy­pad­ko­wym zdrzem­nię­ciu się, przez co upo­ka­rza­jące wra­że­nie, że to ze mnie się śmieją, jest jesz­cze ostrzej­sze. Chcę, żeby wszyst­kie oczy się ode mnie odwró­ciły, więc zamy­kam swoje, tru­chle­jąc w ciem­no­ściach pod powie­kami.

Moim zda­niem to cie­kawe, że wła­śnie takie jest moje naj­daw­niej­sze wspo­mnie­nie, a nie, powiedzmy, kar­mie­nie kaczek na pobli­skim sta­wie popcor­nem pod­bie­ra­nym młod­szemu bratu czy uświa­do­mie­nie sobie, że puka­nie do drzwi równa się sło­dy­czom, gdy pierw­szy raz wybra­łam się z misją „psi­kus albo cukie­rek”. Mój pełen nie­po­koju mózg posta­na­wia pamię­tać uczu­cie upo­ko­rze­nia dozna­nego ze strony miłej nauczy­cielki i roz­ba­wio­nych kole­gów po nie­win­nym przy­śnię­ciu.

A to dopiero począ­tek. Pamię­tam, że w pierw­szej kla­sie kła­dłam się spać z bólem brzu­cha i przej­mu­ją­cym poczu­ciem, że „o czymś zapo­mnia­łam”, nie dys­po­nu­jąc wtedy słow­nic­twem do wła­ści­wego okre­śle­nia tego, że czuję się przy­tło­czona nie­usta­ją­cym hała­sem i rwe­te­sem w szkole. W trze­ciej kla­sie dobrze zna­łam tabliczkę mno­że­nia, ale odkła­da­łam wyre­cy­to­wa­nie jej nauczy­cielce, aż zosta­łam ostat­nia w całej kla­sie. Gim­na­zjum – ide­alne sie­dli­sko para­li­żu­ją­cej nie­śmia­ło­ści i roz­pacz­li­wej potrzeby rówie­śni­czej akcep­ta­cji – było naj­głęb­szą dziurą w pie­kle lęku spo­łecz­nego, ale to nie zaska­kuje. W liceum sta­nę­łam na nogi, mając solidne grono przy­ja­ciół i peł­niąc kilka funk­cji porząd­ko­wych, lecz potem przy­szedł szok zwią­zany z uczel­nią. Pod­czas gdy inni stu­denci bawili się w naj­lep­sze na osła­wio­nym Party na Nagusa i bez opo­rów toczyli dys­ku­sje z lumi­na­rzami nauki na semi­na­riach, ja uni­ka­łam kon­taktu wzro­ko­wego nawet na tych przy­ję­ciach, na któ­rych wszy­scy byli w pełni ubrani, a przez cztery lata stu­diów rękę pod­nio­słam jed­no­cy­frową liczbę razy.

Jed­nak z bie­giem wielu lat i po obro­nie dok­to­ratu z psy­cho­lo­gii kli­nicz­nej coś zaczęło się u mnie powoli zmie­niać. Dziś nie tylko potra­fię się ode­zwać na zebra­niu, ale mogę je nawet popro­wa­dzić. Wydaję uro­czy­ste kola­cje, pew­nym gło­sem wygła­szam wykłady w audy­to­rium peł­nym słu­cha­czy i wręcz cie­szę się na myśl o tań­cach na przy­ję­ciu wesel­nym. Zanim to się stało, wyko­ny­wa­łam (podob­nie jak moi klienci) naj­róż­niej­sze żenu­jące ćwi­cze­nia w ramach prak­tyk z lęku spo­łecz­nego: pro­si­łam o trawę cytry­nową w skle­pie żela­znym, z pre­me­dy­ta­cją roz­le­wa­łam swoją kawę w zatło­czo­nym Star­buck­sie, pyta­łam o drogę, a potem szłam w prze­ciwną stronę. Gdy wyja­wiam swoją lękliwą prze­szłość, spo­ty­kam się z wyra­zami nie­do­wie­rza­nia: „Ni­gdy bym się nie spo­dzie­wał”, „Ale jest pani teraz taka swo­bodna!”. Dziś rze­czy­wi­ście mogę powie­dzieć, że dobrze czuję się w swo­jej skó­rze, nawet jeśli nie zawsze tak było, i wiem, że ty też tak możesz. Jak do tego doszłam? I jak ty możesz do tego dojść? Odpo­wie­dziami podzielę się na kolej­nych stro­nach.

Oczy­wi­ście na­dal mie­wam „swoje momenty”. Dużo wypo­wia­dam się na forum publicz­nym, jed­nak pod powie­kami pęcz­nieją mi łzy – cza­sem sub­tel­nie, a cza­sem ewi­dent­nie – ile­kroć ma mnie słu­chać wię­cej niż kilka osób naraz. Nauczy­łam się trak­to­wać to jako formę wycie­ka­nia lęku. Zano­si­łam się pła­czem pod­czas mowy poże­gnal­nej na pogrze­bie mojej babci, co w sumie można uznać za sto­sowne. Natu­ral­nie czu­łam wtedy doj­mu­jący smu­tek, ale przede wszyst­kimi byłam prze­ra­żona wszyst­kimi wpa­trzo­nymi we mnie oczami. Jed­nak łzy pocie­kły mi także na obro­nie pracy magi­ster­skiej. Sto­sowne? Nie­spe­cjal­nie.

Moją piętą achil­le­sową jest znaj­do­wa­nie się przed kamerą. Dys­kret­nie usu­wam się z kadru, gdy moje dzieci nagry­wają tele­fo­nem fil­mik. Nie zno­szę Face­Time’a. Gdy na weselu mojego brata ni stąd, ni zowąd wyro­sła przede mną kame­rzystka i spy­tała: „Jakie słowa mądro­ści chcia­ła­byś skie­ro­wać do nowo­żeń­ców?”, musia­łam wyglą­dać jak Struś Pędzi­wiatr – kółko z bie­gną­cych nóg i kłęby kurzu uno­szące się spod mojej dłu­giej sukni. Zosta­wi­łam ją z roz­dzia­wioną buzią i brwiami unie­sio­nymi w oko­licę linii wło­sów. To czer­wone świa­tełko na kame­rze rów­nie dobrze mogłoby być lufą nała­do­wa­nej strzelby. Ujmijmy to tak: wciąż nad tym pra­cuję.

Ale to wła­śnie istota sprawy: można nad tym pra­co­wać. Można to zmie­nić. Możesz czuć się swo­bod­nie w swo­jej skó­rze, możesz być swo­bodny pod­czas wypo­wie­dzi, swo­bodny pod spoj­rze­niem ludzi, swo­bodny wśród swo­ich bliź­nich. Będzie to coraz łatwiej­sze. Lęk w wiel­kim stop­niu jest wyuczony, co zna­czy, że można się go też oduczyć. Ponadto do tego, by wyro­snąć z lęku spo­łecz­nego, nie potrzeba całych dekad ani koń­cze­nia stu­diów dok­to­ranc­kich. Ja wybra­łam stromą drogę, ale wła­śnie dla­tego masz przed sobą teraz tę książkę.

_Jak prze­stać się bać_ jest dla wszyst­kich tych z nas – i to bar­dzo licz­nych – któ­rzy od czasu do czasu albo prak­tycz­nie non stop czują się spę­tani lękiem spo­łecz­nym.

Oczy­wi­ście są różne poziomy tego spę­ta­nia. Lęk spo­łeczny roz­lewa się w sze­ro­kie spek­trum. Pierw­szym i naj­pow­szech­niej spo­ty­ka­nym prze­ja­wem tego lęku są drobne potknię­cia towa­rzy­skie. Nawet naj­zgrab­niejsi z nas mie­wają cza­sem swoje wpadki, po któ­rych czują się nie­zręcz­nie. Mam tu na myśli takie sytu­acje jak wtedy, gdy odpo­wia­damy: „Nawza­jem” kel­ne­rowi, który mówi nam: „Smacz­nego”. Albo gdy nie­chcący łapiemy pełną gar­ścią kobiecą pierś pod­czas powi­tal­nego uści­sku. Albo gdy wylew­nie żegnamy się ze zna­jo­mym, by chwilę póź­niej zorien­to­wać się, że idziemy w tę samą stronę. Udało mi się zro­bić każdą z tych rze­czy kil­ka­krot­nie. Takie chwile spra­wiają, że kur­czymy się w sobie, ale są nie­unik­nione. Poza tym nadają się potem na mate­riał do aneg­do­tek i żar­tów.

Następ­nym pozio­mem jest to, co czę­sto zwie się _nie­śmia­ło­ścią_. Nazy­wam to powsze­dnim lękiem spo­łecz­nym. Jeśli słowo „nie­śmiały” trą­ciło w tobie czułą nutę, książka ta jest dla cie­bie. Jakże wielu z nas roz­po­znaje w tym sie­bie: na impre­zach kur­czowo trzy­mamy się part­nera czy zna­jo­mych; jemy lunch przy swoim biurku; nie pod­no­simy ręki, nawet jeśli znamy odpo­wiedź. Wszy­scy nie zno­simy pew­nych rze­czy: kur­tu­azyj­nych roz­mów o niczym, jecha­nia windą z sze­fem, popro­sze­nia osoby sie­dzą­cej na fotelu obok, by zechciała kon­ty­nu­ować roz­mowę tele­fo­niczną na zewnątrz kina. Zosta­wieni samym sobie lub będąc w gro­nie kilku dobrze zna­nych nam osób, mamy się świet­nie, jed­nak serce zaczyna nam łomo­tać, gdy obra­cają się ku nam wszyst­kie oczy w sali kon­fe­ren­cyj­nej; nagle tra­cimy zdol­ność obli­cze­nia napiwku, gdy zna­jomi przy­glą­dają się nam, koń­cząc swoje drinki; pocimy się i dosta­jemy wypie­ków na twa­rzy, pró­bu­jąc zapar­ko­wać rów­no­le­gle przy zatło­czo­nym ogródku kawiar­nia­nym. Boimy się wyjść na nie­zdar­nych czy nie­kom­pe­tent­nych, a jed­no­cze­śnie nasze obawy nas fru­strują: „To prze­cież głu­pota! Dla­czego nie mam wię­cej pew­no­ści sie­bie? Co mi jest?”.

Wresz­cie, tak jak Moe, w pew­nym momen­cie życia trzy­na­ście pro­cent Ame­ry­ka­nów będzie uzna­wać sie­bie za „fest nie­śmia­łych”, jak powie­dzia­łaby moja bab­cia, czyli mają­cych Lęk Spo­łeczny przez wiel­kie „L”. Taki Lęk Spo­łeczny to strach przed pod­le­ga­niem obser­wa­cji, oce­nie i nega­tyw­nemu osą­dowi w sytu­acjach towa­rzy­skich lub publicz­nych, który odbiera ci moż­li­wość robie­nia tego, co byś chciał lub powi­nie­neś robić. Przy­pada mu wąt­pliwy zaszczyt zaj­mo­wa­nia trze­ciego miej­sca na liście naj­częst­szych zabu­rzeń psy­chicz­nych, zaraz po zawod­ni­kach wagi cięż­kiej: depre­sji i alko­ho­li­zmie. Lęk spo­łeczny prze­kra­cza gra­nicę dzie­lącą iry­tu­jącą przy­pa­dłość od praw­dzi­wego pro­blemu wtedy, gdy powo­duje _dys­tres_ lub _upo­śle­dze­nie_, będące for­mal­nymi okre­śle­niami na to, że cię on roz­straja lub powstrzy­muje przed pro­wa­dze­niem takiego życia, jakiego byś sobie życzył.

Dys­tres polega na przy­kład na przej­mo­wa­niu się przez całe tygo­dnie zbli­ża­jącą się pre­zen­ta­cją, tak że nie możesz spać i snu­jesz fan­ta­zje o tym, czy dałoby się uciec przez okno łazien­kowe w biu­rze. Upo­śle­dze­nie wystę­puje wów­czas, gdy odrzu­casz pro­po­zy­cję awansu, który wią­załby się z koniecz­no­ścią pro­wa­dze­nia zebrań lub nad­zoru nad innymi pra­cow­ni­kami, co w rezul­ta­cie blo­kuje twoją dal­szą karierę. Mówimy o nim też wtedy, gdy świa­do­mie decy­du­jesz się na zmniej­sze­nie o 20 pro­cent swo­jej koń­co­wej oceny przez to, że nie bie­rzesz aktyw­nego udziału w zaję­ciach. I wtedy, gdy naj­lep­sza przy­ja­ciółka prosi cię o powie­dze­nie kilku słów na jej weselu, ale ty nie potra­fisz zebrać się na odwagę, co wam obu łamie serce. A w przy­padku 21 pro­cent ludzi z Lękiem Spo­łecz­nym przez wiel­kie „L”, u któ­rych ner­wo­wość prze­ja­wia się gnie­wem i roz­draż­nie­niem, upo­śle­dze­nie ozna­cza wygła­sza­nie sar­ka­stycz­nych komen­ta­rzy i kąśli­wych sądów. W dal­szej kolej­no­ści ozna­cza to utratę przy­jaźni i związ­ków przez wybu­chy zło­ści².

Jeśli wiesz, że solid­nie oko­pa­łeś się w stre­fie dys­tresu lub upo­śle­dzeń powo­do­wa­nych przez Lęk Spo­łeczny przez wiel­kie „L”, książka ta jest zde­cy­do­wa­nie dla cie­bie, ale na niej nie poprze­sta­waj. Zasłu­gu­jesz na wię­cej. Mądry tera­peuta kogni­tywno-beha­wio­ralny może opra­co­wać pro­gram dosto­so­wany do two­ich indy­wi­du­al­nych potrzeb. Dobry tera­peuta jest jak dobry biu­sto­nosz: wypy­cha cię w przód, a jed­no­cze­śnie daje pod­par­cie, tak że nabie­rasz opty­mal­nych kształ­tów.

Jed­nak bez względu na to, gdzie loku­jemy się w tym spek­trum, lęk spo­łeczny – czy to trwa­jący przez chwilę, czy przez całe życie; czy zmu­sza­jący do przy­cup­nię­cia w kąciku, czy do wsz­czy­na­nia kłótni – jest stra­chem przed tym, że ludzie zoba­czą w nas jakieś wady i z tego powodu nas odrzucą. Bez względu na swoje kon­kretne prze­jawy lęk spo­łeczny ogra­ni­cza nas w pracy, nie pozwala pogłę­biać przy­jaźni i związ­ków, przy­nosi smu­tek i samot­ność.

Jaką cenę pła­cimy za tę samot­ność? Oka­zuje się, że znacz­nie więk­szą niż kilka sobot­nich wie­czo­rów spę­dzo­nych za zacią­gnię­tymi zasło­nami w oknach. Osa­mot­nie­nie jest tok­syczne. Ogól­nie mówiąc, jego pod­ło­żem jest per­cep­cja: można się czuć powią­za­nym z innymi, prze­by­wa­jąc w poje­dynkę, albo roz­pacz­li­wie samot­nie mimo bycia wśród ludzi. Jak się oka­zuje, wiele osób doznaje tego dru­giego – aż 15–30 pro­cent ludzi uznaje sie­bie za prze­wle­kle wyizo­lo­wa­nych.

Osa­mot­nie­nie uważa się za rów­nie ele­men­tarny popęd jak głód czy pra­gnie­nie. Uczu­cie to komu­ni­kuje nam brak cze­goś o zasad­ni­czym zna­cze­niu dla życia i przy­na­gla nas do poszu­ki­wa­nia rela­cji. Sza­le­jące uczu­cie osa­mot­nie­nia przy­wo­dzi ludzi do despe­ra­cji i poczu­cia zagro­że­nia. Ruj­nuje nam sen, nastrój, opty­mizm i samo­ocenę. Odkryto, że prze­wle­kłe osa­mot­nie­nie jest powią­zane ze wzro­stem ryzyka zawału serca, cho­roby Alzhe­imera, a nawet przed­wcze­snej śmierci. Wnio­sek pły­nie z tego taki, że rela­cje spo­łeczne mają fun­da­men­talne zna­cze­nie. Zależy od nich wręcz utrzy­ma­nie się przy życiu. Lęk nie jest w sta­nie zabić, ale osa­mot­nie­nie tak.

Jest to nie­po­ko­jące, jeżeli utrzy­mu­jesz mniej kon­tak­tów z ludźmi, niż byś chciał. Poko­na­nie lęku spo­łecz­nego może wyda­wać się zada­niem przy­tła­cza­ją­cym czy nie­moż­li­wym. Ale zapew­niam cię, że dużo rze­czy prze­ma­wia na twoją korzyść. Skąd to wiem? Otóż na pod­sta­wie pro­wa­dzo­nych od dzie­się­cio­leci badań wia­domo, że lęk spo­łeczny jest trans­ak­cją wią­zaną. Poja­wia się w pakie­cie z waż­nymi umie­jęt­no­ściami. Towa­rzy­szą mu cechy i skłon­no­ści, które bar­dzo przy­służą ci się w zróż­ni­co­wa­nym kul­tu­rowo świe­cie XXI wieku (i nie opusz­czą cię po tym, jak pozbę­dziesz się swo­jego skrę­po­wa­nia).

Bada­nia te – a także moje doświad­cze­nia w pracy z wie­loma nie­śmia­łymi i spo­łecz­nie lękli­wymi ludźmi – wska­zują, że czę­sto:

- mamy dar reflek­sji – potra­fimy dobrze zasta­no­wić się nad tym, co chcemy powie­dzieć.
- jeste­śmy sumienni – kie­ru­jemy się zdro­wym wewnętrz­nym kom­pa­sem i etyką pracy.
- mamy talent do zapa­mię­ty­wa­nia twa­rzy.
- jeste­śmy głę­boko empa­tyczni.
- jeste­śmy „pro­spo­łeczni”, tzn. pozy­tyw­nie nasta­wieni do innych, uczynni i altru­istyczni.
- sza­nu­jemy prawa, potrzeby i uczu­cia innych.

Jak prze­ja­wia się to w życiu i świe­cie? My, któ­rzy dozna­jemy lęku spo­łecz­nego, czę­sto:

- pomi­jamy nie­po­trzebne słowa – w świe­cie peł­nym wykrzyk­ni­ków i przy­cią­ga­nia do sie­bie na siłę uwagi wzno­simy się w mowie ponad podej­ście „wię­cej zna­czy lepiej”.
- potra­fimy wysi­lić się, by inni dobrze się poczuli.
- uważ­nie patrzymy i słu­chamy – sztuka, która nie­malże zagi­nęła w dzi­siej­szej kul­tu­rze spod znaku „Patrz na mnie!”.
- docho­wu­jemy naj­wyż­szych stan­dar­dów, co skut­kuje wzo­rową pracą.
- mamy sza­cu­nek dla innych kul­tur i zwy­cza­jów – jeste­śmy dyplo­ma­tami i amba­sa­do­rami świata.

Czy brzmi to zna­jomo? Wiele osób doświad­cza­ją­cych lęku spo­łecz­nego ma te zalety. Nawet jeśli nale­żysz do 21 pro­cent tych, u któ­rych Lęk Spo­łeczny przez wiel­kie „L” prze­ja­wia się sar­ka­zmem i kry­ty­kanc­twem, wiem, że także ty pod wszyst­kimi swo­imi kol­cami masz wiele z tych cech. Tak jak rybka z gatunku najeż­ko­wa­tych kłu­jesz tylko dla­tego, że się boisz.

Spójrz jesz­cze raz na tę listę. To są umie­jęt­no­ści potrzebne w coraz bar­dziej powią­za­nym, glo­bal­nym spo­łe­czeń­stwie XXI wieku. Wielu z nas, spo­łecz­nie lękli­wych, potrafi z wraż­li­wo­ścią i wyczu­ciem poru­szać się w wie­lo­kul­tu­ro­wym świe­cie. To ci, któ­rzy mają za nic zda­nie innych ludzi, mar­nują poten­cjalne rela­cje przez brak posza­no­wa­nia dla praw i uczuć innych. Być może już teraz natu­ral­nie przy­cho­dzi ci robie­nie wielu wymie­nio­nych na tej liście rze­czy, a dzięki odpo­wied­niej prak­tyce będziesz mógł je robić z pełną swo­bodą bycia sobą.

Kolejna sprawa: nie brak ci towa­rzy­stwa. Aż 40 pro­cent ludzi uważa się za nie­śmia­łych, co jest oględ­nym okre­śle­niem lęku spo­łecz­nego. Jeśli roz­sze­rzymy pyta­nie, tak by obej­mo­wało przy­naj­mniej _jeden epi­zod_ wyjąt­kowo sil­nego onie­śmie­le­nia w jakimś momen­cie życia, odse­tek szy­buje do 82 pro­cent³. Co wię­cej, zawrotna liczba 99 pro­cent ludzi odczuwa lęk spo­łeczny w okre­ślo­nych sytu­acjach. Tylko 1 pro­cent ni­gdy nie doznał lęku spo­łecz­nego (na was patrzę, psy­cho­paci). W świe­tle takich sta­ty­styk powsze­dni lęk spo­łeczny jest – odważę się powie­dzieć – _normą_. Doświad­cze­nia takie jak twoje są dużo powszech­niej­sze, niż śmia­łeś marzyć, mimo że cza­sem (albo nie­ustan­nie) każą ci czuć się nie­zręcz­nie czy na widelcu.

Jed­nak pomimo całej nor­mal­no­ści lęku spo­łecz­nego trzy­masz tę książkę w rękach dla­tego, że w jakiś spo­sób wcho­dzi on ci w drogę w życiu. Może to być wpływ okrężny – gdy nie możesz się zde­cy­do­wać, jak sfor­mu­ło­wać tekst, albo modlisz się, żeby nauczy­ciel cię nie wywo­łał. Albo może oba­wiasz się okre­ślo­nych kon­se­kwen­cji: że kogoś ura­zisz lub będziesz mieć pustkę w gło­wie. Albo cał­kiem się zatniesz. Bez względu na postać two­jego lęku spo­łecz­nego jest dla cie­bie nadzieja.

Potrak­tuj tę książkę jako klucz do zmiany – do zrzu­ce­nia zewnętrz­nej powłoki ner­wo­wo­ści, tak by ujaw­nił się pełen swo­body i pew­no­ści sie­bie rdzeń two­jej osoby. Bez względu na to, jak obec­nie uka­zu­jesz się światu – jako sar­ka­styczny i twardy, do bólu miły i zgodny czy może spięty i nie­zdarny – wiem, że naj­lep­szy ty cały czas mieszka w tobie. To taki ty, jaki uze­wnętrz­nia się w oto­cze­niu ludzi, przy któ­rych czu­jesz się swo­bod­nie – two­ich zaufa­nych przy­ja­ciół, naj­bliż­szej rodziny – lub kiedy roz­ko­szu­jesz się byciem w poje­dynkę. To jesteś praw­dziwy ty. Kiedy więc mówię: „Bądź sobą”, mam na myśli _praw­dzi­wego_ cie­bie. _Takiego, któ­rym jesteś, kiedy nie czu­jesz lęku._ I możesz mi wie­rzyć albo nie, ale wolno ci poka­zy­wać tego praw­dzi­wego sie­bie światu.

Nie wystar­czy jed­nak, żebym to tylko powie­działa. Dla­tego na następ­nych stro­nach poświe­cimy latarką po kątach two­jego mózgu, zacho­wamy to, co się spraw­dza, i zaopa­trzymy cię w narzę­dzia do tego, byś podą­żał w pożą­da­nym przez sie­bie kie­runku.

Twoje „ty” nie­ustan­nie się zmie­nia. Jesteś żywą, oddy­cha­jącą istotą, nie tą samą w wieku dzie­się­ciu czy dwu­dzie­stu lat co w wieku trzy­dzie­stu, czter­dzie­stu, pięćdzie­się­ciu i tak dalej. Zmie­ni­łeś się z bie­giem lat i dalej będziesz się zmie­niał. Ale jest tu jedna ważna sprawa: musisz wybrać kie­ru­nek tych zmian. Nie będę ci obie­cy­wała „nowego cie­bie”, bo – wierz albo nie wierz – nie ma potrzeby zmie­niać two­jej oso­bo­wo­ści. Musisz tylko zauwa­żyć, że to, kim jesteś, w zupeł­no­ści wystar­cza. Lęk spo­łeczny opiera się na _wykrzy­wio­nym postrze­ga­niu praw­dzi­wego sie­bie przy jed­no­cze­snym prze­ko­na­niu, że ten obraz jest praw­dziwy_. Wyol­brzy­miamy (czy nawet cał­kiem zmy­ślamy) swoje wady. Zamar­twiamy się swo­imi rze­ko­mymi bra­kami, zupeł­nie zapo­mi­na­jąc o górach darów, które mamy do zaofe­ro­wa­nia. Nie musisz kopio­wać czy­jejś pew­no­ści sie­bie, skoro możesz mieć wła­sną. Jedy­nym, czego potrzeba ci do roz­woju, jest wola spró­bo­wa­nia.

Naucze­nie się bycia sobą i wznie­sie­nie się ponad lęk spo­łeczny pod­niosą jakość każ­dego aspektu two­jego życia – pracy, związ­ków, a nawet zaku­pów w skle­pie spo­żyw­czym. Bycie praw­dzi­wym, auten­tycz­nym sobą, nawet gdy sto­isz w kolejce do kasy, witasz się z ludźmi na przy­ję­ciu czy sie­dzisz w czwar­tek po połu­dniu na semi­na­rium, pomoże ci uzy­skać mak­si­mum z tego cha­otycz­nego, nie­do­sko­na­łego, ale wyjąt­ko­wego życia, któ­rym zosta­łeś obda­rzony. Jedna rzecz, któ­rej jestem pewna w głębi ducha, to to, że wszystko jest z tobą w porządku. Powtó­rzę: _wszystko jest z tobą w porządku_, nawet jeśli masz się za jed­nost­kowy wyją­tek od tego stwier­dze­nia. Ta książka pomoże ci czuć się kom­for­towo, gdy dasz się przy­ła­pać na byciu sobą. Hory­zonty, ku któ­rym można iść z tego miej­sca, nie mają gra­nic.

Na wstę­pie nauki bycia sobą zaczerp­nijmy nieco inspi­ra­cji od jed­nego z naj­więk­szych mistrzów auten­tycz­no­ści – od czło­wieka, który wznie­cił iskrę rewo­lu­cyj­nej prze­miany i jak nikt inny potra­fił prze­ma­wiać do tłu­mów. W swej cicho­ści Mahatma Gan­dhi wstrzą­snął fun­da­men­tami bry­tyj­skiego impe­ria­li­zmu, popro­wa­dził Indie do nie­pod­le­gło­ści i dał przy­kład ruchom praw oby­wa­tel­skich na całym świe­cie. Możemy się dużo od niego nauczyć.

W 1930 roku w jed­nym z naj­więk­szych aktów swego nie­po­słu­szeń­stwa oby­wa­tel­skiego Gan­dhi popro­wa­dził marsz pro­te­sta­cyjny prze­ciw mono­po­lowi kolo­nial­nego rządu bry­tyj­skiego na sól, pro­dukt konieczny w każ­dym gospo­dar­stwie domo­wym. W owym cza­sie Hin­dusi nie tylko musieli kupo­wać sól po hor­ren­dal­nych pań­stwo­wych cenach, lecz także pła­cić wysoki poda­tek, który naj­bo­le­śniej cią­żył ubo­gim. Kiedy Gan­dhi roz­po­czy­nał swój trzy­stu­ki­lo­me­trowy marsz do wybrzeża Morza Arab­skiego, zebrał wokół sie­bie kil­ku­dzie­się­ciu zwo­len­ni­ków, by skie­ro­wać do nich słowa mądro­ści, apel o pokój i rezy­gna­cję z prze­mocy, który zakoń­czył pro­stym stwier­dze­niem: „Chciał­bym, aby te słowa dotarły do każ­dego zakątka naszej ziemi”.

Dzień po dniu w miarę kon­ty­nu­owa­nia mar­szu i roz­cho­dze­nia się o nim wia­do­mo­ści dołą­czali się do niego kolejni ludzie. Pochód szedł przez trzy i pół tygo­dnia, gro­ma­dząc setki, a potem tysiące uczest­ni­ków. Kiedy w końcu na brzegu morza Gan­dhi uniósł w dło­niach sym­bo­liczną garść zaso­lo­nego pia­sku, przy­glą­dały mu się tysiące zwo­len­ni­ków.

Nie­wiele lat póź­niej Mar­tin Luther King Jr. napi­sał, że cicha rewo­lu­cja oby­wa­tel­skiego nie­po­słu­szeń­stwa Gan­dhiego pod­po­wie­działa „metodę doko­na­nia reformy spo­łecz­nej, któ­rej poszu­ki­wa­łem”. Metody Gan­dhiego zaowo­co­wały sty­lem przy­wódz­twa Kinga w kam­pa­nii na rzecz dese­gre­ga­cji w Bir­ming­ham, boj­ko­cie auto­bu­sów w Mont­go­mery i mar­szu na Waszyng­ton, a osta­tecz­nie były kata­li­za­to­rem ame­ry­kań­skiej ustawy o pra­wach oby­wa­tel­skich z 1964 roku.

Prze­sła­nie Gan­dhiego o odstą­pie­niu od prze­mocy rze­czy­wi­ście dotarło do każ­dego zakątka ziemi – od Ahme­da­badu do Ala­bamy i Waszyng­tonu. Ale sam Gan­dhi nie zawsze pra­gnął być słu­chany i oglą­dany przez miliony. Pamię­tasz Moego z początku tej książki? Moe to zdrob­nie­nie imie­nia Mohan­das – Mohan­das Gan­dhi. W swej auto­bio­gra­fii Gan­dhi poświęca cały roz­dział wła­snemu lękowi spo­łecz­nemu, a ja zapre­zen­to­wa­łam na początku książki swoją para­frazę tej opo­wie­ści. Pisał: „ ogar­niały mnie waha­nia, ile­kroć musia­łem sta­nąć przed nie­zna­nym audy­to­rium, i za wszelką cenę uni­ka­łem prze­ma­wia­nia”. Jego lęk nie ogra­ni­czał się zresztą do wystą­pień publicz­nych. „Nawet gdy byłem gdzieś z wizytą towa­rzy­ską, obec­ność pię­ciu lub wię­cej osób odbie­rała mi mowę”. Gan­dhi, który w mło­do­ści nie był w sta­nie wygło­sić toa­stu, w 1947 roku prze­mó­wił do dwu­dzie­sto­ty­sięcz­nego tłumu.

Wspo­mi­na­jąc swoje życie, Gan­dhi napi­sał: „Muszę powie­dzieć, że poza spo­ra­dycz­nym nara­że­niem mnie na wyśmia­nie moja wro­dzona nie­śmia­łość w naj­mniej­szym stop­niu nie była dla mnie zawadą. Widzę raczej, że odwrot­nie – bar­dzo mi się przy­słu­żyła. Mój pełen waha­nia namysł pod­czas mowy, który kie­dyś mnie iry­to­wał, teraz daje mi przy­jem­ność”.

Lęk spo­łeczny przy­jem­no­ścią? Może się wyda­wać, że nie ma żad­nej war­to­ści w przej­mo­wa­niu się tym, jak inni nas oce­niają. Ale zasta­nówmy się. Gan­dhi ma rację. Zacho­wa­nie pew­nej dozy lęku spo­łecz­nego, która nadaje wagę i sza­cu­nek prze­ko­na­niom i spoj­rze­niu innych, zapew­nia istotną moc. Empa­tia, respekt, rów­ność – bez względu na to, jak to nazwiemy, zwłasz­cza w naszym momen­cie w histo­rii jest to potrzebna wraż­li­wość na naszych współ­to­wa­rzy­szy podróży przez życie.

W auto­bio­gra­fii Gan­dhi pisał o swoim lęku spo­łecz­nym: „Pozwo­lił mi uro­snąć. Pomógł mi w moim roze­zna­niu prawdy”. Mam nadzieję, że ta książka pomoże ci w twoim roze­zna­niu. Ta prawda jest już w tobie. Niczego ci nie brak. Wznie­śmy się razem ponad lęk przed ludźmi i odkryjmy potęgę bycia sobą.

------------------------------------------------------------------------

1. Skale te stra­ciły w mojej wer­sji for­malną postać, gdyż wycię­łam pewne ele­menty, by unik­nąć powtó­rzeń, a inne aktu­ali­zo­wa­łam zgod­nie z języ­kiem i tech­niką naszych cza­sów (przyp. aut.).

2. Choć ripo­sta na „bądź sobą” czę­sto brzmi: „A co jeśli tak naprawdę jestem szują?”, uwa­żam, że szu­jo­stwo jest pod­szyte stra­chem i poczu­ciem zagro­że­nia. Kiedy ten strach pierzch­nie, w ślad za nim pój­dzie też jędzo­wa­tość (przyp. aut.).

3. Dla­czego? Czas gra na naszą korzyść. Lęk spo­łeczny stop­niowo maleje z wie­kiem. Nie da się uni­kać wszyst­kiego i wszyst­kich. W miarę sta­rze­nia się ludzie w natu­ralny spo­sób mniej przej­mują się opi­niami innych. Po co jed­nak cze­kać, aż dokona tego czas, skoro możemy mu w tym pomóc (przyp. aut.)?\ \ Dzięki uprzej­mo­ści Gemmy Cor­rell. http://www.ago­od­son.com/illu­stra­tor/gemma-cor­rell/.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: