Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie - ebook
Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie - ebook
Drogi Czytelniku, czy wiesz, że Kraków był kiedyś centrum nauk tajemnych? Że słynął w Europie jako ośrodek alchemii, którą praktykowano na królewskim dworze, na Uniwersytecie Krakowskim, a nawet w miejscowych klasztorach? I że znośnie żyło się tu domniemanym czarownicom, podczas gdy na Zachodzie ich koleżanki po fachu płonęły na stosach? Jeśli nie boisz się czarów, diabłów, boginek, zmór oraz innych demonicznych istot rodem z ludowej wyobraźni, zapraszam Cię do świata dawnych wierzeń, magii i przesądów. Z niektórymi zabobonami wiązały się tragedie miłosne, na czele z głośnym romansem Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny. Za innymi, jak siedemnastowieczny proces zakończony spaleniem na stosie Doroty Pileckiej, domniemanej czarownicy ze Słomnik, stały ludzkie dramaty.
Dzięki podróży, którą wedle swojej woli możesz odbywać na miotle albo na ożogu, poznasz ludzi praktykujących w Krakowie sztuki tajemne. Dowiesz się, które zawody były uważane za magiczne, jak rozpoznawano czarownicę, kto i w jaki sposób mógł nią zostać, a także jak broniono się przed czarami i demonami, jak zaklinano szczęście, jakich sposobów używano, aby zdobyć serce ukochanej lub ukochanego, i wielu innych przydatnych rzeczy, które nawet dzisiaj mogą Ci się przydać…
Spis treści
Garść dobrych rad
Wstęp
I Sors divinatoria, czyli przepowiadanie przyszłości
II Sors amatoria, czyli magia miłosna
III Sors malefica, czyli zatruwanie ludzi i bydła albo leczenie oczarowanych
IV Magiczne środki
V Magiczne zawody
VI Najsłynniejsi magowie Krakowa
VII Jak czarnoksięstwa w akademii uczono
VIII Diabeł, pomocnik czarowników
IX Prawo nie dla wszystkich jednakie
X Sądy nad czarami łaskawe
XI Sądy nad czarami w okolicach Krakowa
Zakończenie
Bibliografia
Źródła ilustracji
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65280-98-5 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ażebyś nie oślepł przy czytaniu
Czytaj przy świetle, najlepiej dziennym.
Jeśli ze zmęczonych czytaniem oczu popłyną łzy,
znajdź po zachodzie słońca w ostatniej kwadrze Księżyca
źdźbło trawy o trzech kolankach i otocz nim szyję.
Jeśli oczy wciąż cię będą boleć, obłóż skronie plastrami melona
albo wykop po pełni Księżyca korzeń szczawiu
i noś zawieszony na szyi.
Jeśli jesteś mężczyzną, na „wzrok ciemny” pomogą ci
krople z soku z ruty polnej zmieszanego
z mlekiem kobiety karmiącej.
Jeśli oczy zasnują się bielmem, żeby je spędzić,
żuj rutę jarą z bobkiem kramnym
i potem obłóż tą papką powieki.Kto cię może zaczarować?
W Krakowskiem wierzono, że nie tylko czarownica i czarownik – co się rozumie samo przez się – mogą rzucić zły czar na człowieka lub jego dobytek. Urzec mógł dosłownie każdy, jeśli tylko „brzydko spojrzał”, i przy pewnych osobach zawsze należało mieć się na baczności…
Ciężarna – jeszcze współcześnie wiele osób boi się odmówić czegoś ciężarnej w przekonaniu, że ściągnie to na nich plagę myszy. Kobieta w ciąży miała być także zagrożeniem dla plonów i zwierząt, a spotkanie z nią na drodze nie było dobrą wróżbą.
Cyganka – wiara w klątwę albo urok rzucony przez Cygankę przetrwała do dzisiaj. Strach przed cygańskimi czarami towarzyszył krakowianom od wieków i dlatego wielu bało się odmówić przyjęcia od niej wróżby i ofiarowania w zamian datku.
Karczmarz – jako człowiek pracujący w miejscu granicznym (karczmy często stały na rozstajach) mógł być zaprzedany diabłu. Za pomocą czarów, wódki oraz sprytnych sztuczek z łatwością oszukiwał nieostrożnych lub pijanych klientów.
Kat – jako sprawca śmierci stawał się skalany i mógł szkodzić otoczeniu samą obecnością. Dzięki dostępowi do potężnych środków magicznych, pozyskiwanych z ciała skazańców, dysponował niebezpieczną bronią, więc najlepiej było mu nie wchodzić w drogę.
Kowal – ze względu na charakter pracy, skojarzenia kuźni z piekłem (ogniem) i otaczającym go tabu budził lęk i respekt. Mógł być albo pogromcą diabła, albo jego sojusznikiem i wtedy szkodził ludziom. Miał moc rzucania uroków.
Młynarz – zaprzedawał się diabłu równie często jak garncarz, karczmarz, kowal, myśliwy i złodziej, dlatego mógł być dysponentem potężnych złych mocy. Często podejrzewany o skąpstwo lub oszustwo, szkodził nie tylko za pomocą czarów.
Obcy – w tym tzw. ludzie luźni, kupcy z dalekich stron, dziady proszalne, kuglarze i inni wędrowcy przewijający się przez Kraków, jako osoby spoza ekumeny, przez wieki wzbudzali ciekawość pomieszaną z lękiem, bo mogli znać obcą magię.
Przybysze ze wschodnich rubieży – z odmiennej kulturowo Rusi albo Litwy, gdzie dłużej przetrwało pogaństwo i gdzie miało roić się od guślarzy, budzili w dawnym Krakowie podejrzenia o czary ze względu na samo pochodzenie.
Stara kobieta – często była oskarżana o złe moce i szkodzenie ludziom. Podobnie jak kobieta bezdzietna, z łatwością mogła rzucić urok na cudze dziecko, a spotkanie jej w podróży, w drodze na polowanie lub wędkowanie nie wróżyło powodzenia.
Zezowaty – człowiek dotknięty zezem zarówno w mniejszym, jak i większym stopniu mógł urzec na równi z osobą o nieregularnych źrenicach, wyblakłych tęczówkach, niejednakowym zabarwieniu obu tęczówek, chorą na oczopląs, spoglądającą spode łba.
Złodziej – mógł nie tylko pozbawić sakiewki, ale dzięki czarom także okraść z całego dobytku. Często był w posiadaniu magicznych środków, jak żyły z zabitego dziecka, które świeciły w nocy, albo świecy z trupiego łoju, której płomień sprawiał, że nikt w okradanym domu nie mógł się zbudzić.
Żebrak – często kaleki lub wędrujący od miasta do miasta, mógł dysponować dobrymi albo złymi mocami, więc aby uniknąć klątwy, nie powinno mu się było odmawiać datku ani miski strawy.
Cygańska rodzina, XVI wiek.
Wikimedia Commons/Cohesion.Wstęp
Przeżegnaj się pierwej, niźli poczniesz czytać,
By więc co nie przyszło, chciałoby cię pytać:
Co to czytasz bracie na tej nowej karcie?
Mów: cóż ci do tego, okopciały Czarcie?
– Sejm piekielny, 1622
Według słowników i encyklopedii mianem czaru, czarów bądź czarowania od czasów prasłowiańskich określano „nadzwyczajne zjawisko i zdarzenie przypisywane działaniom sił nadprzyrodzonych”, jak również „czynności i środki magiczne wywołujące ich działanie”, a więc wszelkiego rodzaju gusła, wróżby czy uroki1. Innymi słowy – elementy wszechobecne kiedyś w życiu krakowian, których relikty zachowały się do współczesności.
Co prawda zmieniły się czasy i zmieniły obyczaje, ale i dzisiaj na wszelki wypadek niektórzy z nas odpukują w niemalowane albo schodzą czarnemu kotu z drogi. Nietrudno też napotkać kobiety unikające stawiania torebki na podłodze z obawy, że pieniądze będą z niej uciekały, ludzi wertujących kolorowe pisma w poszukiwaniu horoskopu (choć w te nieprzychylne wolimy nie wierzyć) czy takich, którzy w trudnych sytuacjach życiowych udają się po poradę do wróżki. Tak na wszelki wypadek.
W czasach studenckich sama wybrałam się do jednej, ale o co chciałam spytać, nie pamiętam. Nie potrafię sobie również przypomnieć, czy rejterując sprzed drzwi zapuszczonej, nieistniejącej już kamienicy w okolicach dzisiejszej Galerii Krakowskiej, kierowałam się zdrowym rozsądkiem czy może irracjonalnym lękiem przed ogniem piekielnym, bo przecież jako mała dziewczynka wyrastałam w przekonaniu, że wiara w czary jest grzechem. I pewnie nie ja jedna, skoro Katechizm Kościoła Katolickiego mówi:
Należy odrzucić wszystkie formy wróżbiarstwa: odwoływanie się do Szatana lub demonów, przywoływanie zmarłych lub inne praktyki mające rzekomo odsłaniać przyszłość. Korzystanie z horoskopów, astrologia, chiromancja, wyjaśnianie przepowiedni i wróżb, zjawiska jasnowidztwa, posługiwanie się medium są przejawami chęci panowania nad czasem, nad historią i wreszcie nad ludźmi, a jednocześnie pragnieniem zjednania sobie ukrytych mocy. Praktyki te są sprzeczne ze czcią i szacunkiem – połączonym z miłującą bojaźnią – które należą się jedynie Bogu2.
Z drugiej strony pokusa poznania przyszłości czy zaklinania rzeczywistości jest tak wielka, że zarówno przed wiekami, jak i współcześnie katolicy zdają się przymykać oko na nauki Kościoła w tej kwestii. Od dzieciństwa przecież obserwowałam, jak w praktykach powiązanych z cyklem życia i śmierci czy cyklem pór roku, tak istotnym w społecznościach rolniczych, religia od dawna przeplatała się z szeregiem mniej lub bardziej skomplikowanych czynności magicznych. Jedne miały zapewnić urodzaj, drugie chronić inwentarz, a jeszcze inne bronić ludzi i zwierzęta przed złem we wszelkich jego przejawach: przed chorobami, złym okiem zawistnej sąsiadki, czarownikami i czarownicami, nocnymi demonami czy diabłem, którego z ostrożności, aby go przypadkowo nie przywołać, nazywano nie wprost, ale za pomocą wyrażeń omownych, takich jak Zły lub Czarny.
W Polsce Kościół zasadniczo stał na stanowisku walki z zabobonami, ale nie brakowało duchownych, którzy nie tylko w okresie kontrreformacji straszyli gawiedź ogniem piekielnym. A skoro ludzie się bali, musieli się bronić. W jaki sposób? Przede wszystkim stosując magię ochronną, w której używano przedmiotów związanych z kultem religijnym, szubienicznych powrozów i innych mniej lub bardziej makabrycznych rekwizytów.
Jako dziecko lubiłam słuchać opowieści starszych ludzi o zmorach, które miały ich podobno nachodzić we śnie, i na wszelki wypadek starałam się nie zasypiać na wznak, co również miało być skuteczną ochroną przed tą nocną marą3. Wierzyłam także święcie w istnienie strzygoni, czyli istot na podobieństwo wampirów spragnionych ludzkiej lub zwierzęcej krwi, diabła wcielającego się w czarnego barana i przede wszystkim boginek, które miały brzydki zwyczaj podrzucania swoich niewydarzonych i łapczywych dzieci w miejsce ludzkich noworodków. Na domiar wszystkiego miałam świadomość, że ludzie z mojego otoczenia parali się lub parają skrycie znachorstwem, odczynianiem uroków, a rodzona babka – według miejscowych plotek – hodowała w piwnicy używane w praktykach magicznych diabelskie ziele (przestęp), które należało podlewać mlekiem, żeby nie płakało. Ile w tym było prawdy, nie wiadomo, ale siła plotki była tak wielka, że sąsiadka oskarżyła babkę przed władzami gminy o odebranie mleka krowie za pomocą owego ziela.
Kiedy przy okazji pisania pracy magisterskiej z zakresu obyczajowości i obrzędowości mojej miejscowości chciałam wgłębić się w temat, większość osób nabierała wody w usta. Po części wynikało to z obawy przed wyśmianiem, a po części działo się tak dlatego, że przekazywane z pokolenia na pokolenie praktyki magiczne stanowiły tabu i nie były przeznaczone do upublicznienia. A dlaczego? Bo czary i czarowanie od wieków spowijała aura tajemniczości i odarte z niej mogły stracić moc. Nie bez przyczyny przecież szanujący się znachorzy, czarownicy, wszelkiej maści przepowiadacze przyszłości czy alchemicy zazdrośnie strzegli swoich sekretów. Zupełnie inaczej niż dzisiaj, kiedy wróżbiarstwo może stanowić całkiem niezłe źródło pieniędzy wyłudzanych od naiwnych klientów, a osoby uważające się za wróżów lub wróżki chętnie opowiadają o swoim zajęciu, o czym przekonał się reporter Tomasz Kwaśniewski przy pracy nad książką W co wierzą Polacy? Śledztwo w sprawie wróżek, jasnowidzów, szeptuch…
Jeśli kilka dekad temu, zanim wszechobecne media na dobre zdominowały kulturę ludową, wierzono w prawdziwość opowieści o nocnych demonach, diabłach i urokach, nietrudno sobie wyobrazić, jak potężna była przed wiekami wiara w czary i czarowanie. Wbrew stereotypowemu myśleniu zabobony nie były domeną osób niżej urodzonych czy niewykształconych, choć najdłużej przetrwały wśród ludu, czego dowodzą badania prowadzone w okolicach Krakowa od XIX wieku przez etnografów tej miary co Oskar Kolberg, Józef Łepkowski czy Seweryn Udziela4. Ponadto epoką, w której czary i magia stały na porządku dziennym, nie było wcale średniowiecze, lecz renesans, kiedy to Kraków zasłynął jako centrum alchemii, praktykowanej na królewskim dworze, na uniwersytecie, a nawet w klasztorach miejscowych dominikanów i tynieckich benedyktynów. To wtedy przez miasto przewinęło się wielu słynnych alchemików, magów i astrologów, ale też szarlatanów wszelkiego autoramentu, którzy oferowali usługi zamożnym mieszczanom i gościli na wspaniałym dworze Jagiellonów czy w murach Uniwersytetu Krakowskiego. Wielu, jak największy polski alchemik Michał Sędziwój, którego mit był kiedyś silniejszy od mitu legendarnego Mistrza Twardowskiego, miało swoje domy w obrębie dzisiejszej starówki, otaczane nimbem tajemnicy i – jak kamienica Sędziwoja – omijane przez krakowian z nabożnym lękiem.
Kraków był centrum nauk tajemnych poczynając od czasów królowej Bony, która przywiozła na Wawel modę na zainteresowanie magią, aż do kontrreformacji. Znośnie żyło się tu także domniemanym czarownicom, podczas gdy na Zachodzie ich koleżanki po fachu płonęły na stosach. Tutaj też w 1595 roku ukazała się pierwsza drukowana w języku polskim książka o czarach, czarownikach i usługach świadczonych przez diabły rodzajowi ludzkiemu, zatytułowana Pogrom czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchimickie fałsze. Jej autorem był eksjezuita Stanisław z Gór Poklatecki, który nie ukrywał sympatii dla magii naturalnej (białej), a któremu zależało na tym, aby przestrzec swoich czytelników przed oszustwami wszelkich czarnoksiężników, alchemików oraz „latawców”.
Pisząc o czarach i czarowaniu, Poklatecki oparł się nie tylko na własnym doświadczeniu, ale zapewne czerpał wiedzę także z traktatów zagranicznych. Wśród nich musiały być i takie, które dokonywały klasyfikacji działań magicznych. W XVI wieku rozróżniano bowiem trzy rodzaje czarów: sors divinatoria, sors amatoria i sors malefica (bądź venefica). Sors divinatoria, czyli przepowiadanie przyszłości, traktowane było w historii czarownictwa dość łagodnie, chociaż kobietę parającą się wróżbiarstwem nietrudno było oskarżyć o coś więcej. Poza tym korzystanie z usług wróżek mogło doprowadzić do nieoczekiwanych zbrodni, czego dowodzi sprawa niejakiego Idziego Puto ze wsi Droginia, który w 1681 roku stanął przed krakowskim sądem grodzkim. Sędziowie skazali go na karę śmierci, ponieważ wskutek wskazówek odebranych od wróżek zabił aż osiem osób5. Sors amatoria, drugi rodzaj czarów, polegał na wzbudzaniu w ludziach miłości, głównie zmysłowej, z kolei celem sors malefica było szkodzenie życiu lub zdrowiu ludzi i zwierząt bądź neutralizowanie tego rodzaju czarów.
1 W. Boryś, Słownik etymologiczny języka polskiego, Kraków 2005, s. 90.
2 Katechizm Kościoła Katolickiego 2116, oprac. internetowe M. Baranowski, w oparciu o wyd. Pallottinum 1994, http://www.katechizm.opoka.org.pl/rkkkIII-2-1.htm .
3 H. Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego, Kraków 1929, s. 274.
4 O. Kolberg, Lud: jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce, seria 5–7, Krakowskie, cz. I–III, Kraków 1871–1874; J. Łepkowski, Przegląd tradycyj, legend, nabożeństw, zwyczajów, przysłów i właściwości, Kraków 2018 (edycja na podst. wydania z 1866 roku); S. Udziela, Krakowiacy, Kraków 1924; S. Udziela, Świat nadzmysłowy ludu krakowskiego, mieszkającego po prawym brzegu Wisły. Wielkoludy – Czarownice i Czarownicy – Choroby, Warszawa 1901.
5 M. Pilaszek, Procesy o czary w Polsce w wiekach XV–XVIII, Kraków 2008, s. 357.Ostrzeżenie
Jeśli wszedłeś w posiadanie tej magicznej księgi, wiedz, że zawiera ona wiele niespodzianek czekających na odważnego poszukiwacza i wiele pułapek czyhających na nieostrożnych. Jeśli ośmieliłeś się ją otworzyć, nie wolno ci przerywać czytania, choćby biła północ, ani plamić kartek, zaginać ich i wyrywać. Jeśli zechcesz księgę zniszczyć, pamiętaj, że jak każde magiczne dzieło jest ona odporna na unicestwienie, chyba że użyjesz w tym celu magii, ale księga będzie się przed tym zaciekle bronić – będzie wysyłać demony, gryźć, parzyć albo mrozić.