- W empik go
Jak się wygrywa wojny? Alleluja i do tyłu! - ebook
Jak się wygrywa wojny? Alleluja i do tyłu! - ebook
Chcesz wygrać wojnę? Szukaj tego, co małe.
Na drodze do realizacji śmiałych planów Bóg prowadzi nas przez proces „Alleluja i do tyłu”, w którym najważniejsze jest nie to co wielkie, ale drobnostki, okruchy, szczegóły, maleńkie i niepozorne gesty. Dlaczego tak jest? Bo dzięki temu mamy szanse dostrzec, że źródłem zwycięstwa jest Jego moc, a nie nasza siła. Jego słowo: „Idź z tą siłą, którą masz!” mówi, że naprawdę mamy już wszystko! Musimy tylko zrobić krok w tył i uznać swą słabość, zanim zdecydujemy się na całą naprzód! Pytanie, czy odważymy się go wykonać?
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66523-08-1 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby Bóg napełnił nas w pięćdziesięciu procentach błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich w Chrystusie – to już by mi wystarczyło. Byłbym szczęśliwy, gdyby napełnił nas błogosławieństwem w dziewięćdziesięciu procentach. A On „napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie” (Ef 1,3).
Mamy wszystko. Jesteśmy napełnieni wszelkim błogosławieństwem. Możemy ruszać na wroga z tą siłą, którą mamy (nawet jeśli jest to cep Gedeona), karmić tłumy tą odrobiną, którą trzymamy w dłoniach (nawet jeśli jest to jedynie pięć chlebków). Należymy do rodziny Tego, którego „oczy są jak płomień ognia” (Ap 1,14), którego Biblia nazywa Królem Królów i Panem Panów. W judaizmie wyrażenie Melech ha-M’lachim jest zastrzeżone dla Tego, którego imienia Izrael nie waży się wymawiać. Święty Jan w Apokalipsie tytuł ten dwukrotnie nadał Jezusowi.
Pamiętacie, jakimi słowami Jezus uspokoił wątpiący tłum? „Niektórzy jednak wątpili. Wtedy Jezus podszedł do nich i powiedział: «Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi»” (Mt 28,17). Dana Mu jest wszelka władza. Jest absolutnym, suwerennym władcą. Głowa do góry! „Zapowiedział: «Dana Mi jest wszelka władza», to znaczy, że On może dopuścić działanie zła, ale panuje nad światem bezbłędnie. Cały czas” – nie ma wątpliwości benedyktynka, s. Małgorzata Borkowska.
Jezus siedzi „na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. I wszystko poddał pod Jego stopy” (znów pierwszy rozdział Listu do Efezjan). Wszelki duch Pana Boga chwali...
Co więcej, ze względu na ofiarę i pokorę Syna, nas – grzeszników i zdrajców – Bóg „posadził na wyżynach niebieskich w Chrystusie Jezusie” (Ef 2,6). Wszechmocny posadził nas z Nim... w jednej ławce. Sam dostał to, na co zasłużyliśmy, abyśmy my mogli dostać to, na co On zasłużył. Upokorzył się, by nas podnieść.
Gdy diabeł podnosi oczy do góry... widzi podeszwy twoich butów. Jeśli weźmiesz „wiarę jako tarczę”, możesz „zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego” (Ef 6,16). Nie niektóre. Wszystkie! To jest klasyczne „Alleluja i do przodu”.
Ostatnio bardzo dotyka mnie jednak to, że zanim człowiek zrobi krok naprzód, w stronę królestwa, musi wcześniej uczynić krok w tył i uznać swą słabość. Zanim zawoła: „Jestem zdolny do wszystkiego” w rozumieniu katolickich „Iniemamocnych”, musi stanąć w prawdzie i zapłakać: „Jestem zdolny do wszystkiego”.
W Dziejach Apostolskich czytamy o tym, że „apostołowie świadczyli z wielką mocą” (Dz 4,33). W oryginale nie ma jednak przyimka „z”. Oni działali „wielką mocą”. To nie jest tak, że „Jakimowicz z Panem Bogiem”, ale „Pan Bóg działający przez Jakimowicza”. A to zasadnicza różnica.
Myślę, że zanim zacznie się mówić o mocy Bożej i o tym, w jaki sposób jej doświadczać, warto zauważyć, że Pan Bóg, który mógłby człowieka porazić swoją wszechmocą, robi... krok do tyłu, wycofuje się. I o tym właśnie jest ta książka.
Bóg jest wszechmocny, mógłby zawsze tak przychodzić. A On przychodzi w bardzo dziwny sposób – jako bezbronne, delikatne, kruche, podatne na zranienia dziecko. Jak ktoś, o kim można by powiedzieć, że jest... wszechsłabością. Wycofuje się, rezygnuje ze swej wszechmocy. Tak jakby kompletnie Mu nie imponowało to, by być na topie, by w świetle reflektorów robić spektakularne rzeczy. Co więcej: wybiera stajnię, małą grotę w Betlejem, spaloną słońcem kłopotliwą prowincję imperium. Miejsce, które na pewno nie znajdowało się w orbicie zainteresowań ówczesnego świata. Wybiera malutki pokoik w Nazarecie, gdzie mieszka nastolatka Miriam. To nie są spektakularne rzeczy. W najważniejszej chwili wszechświata, gdy umiera Syn Boży, pod krzyżem stoją jedynie cztery osoby. Nie cztery tysiące ludzi, nie wielki tłum uczniów. Cztery osoby: jeden mężczyzna i trzy kobiety (nawiasem mówiąc, pokazuje to, kto jest silniejszy psychicznie i ma odwagę wytrwać do końca, aż po skandal krzyża i skowyt Golgoty).
Gdy ruszyłem do małych sióstr Jezusa do Pewli (a jakże: Małej!) i zapytałem: „Chcecie zajmować ostatnie miejsca?”, siostra Zosia uśmiechnęła się: „Nie mamy szans, już dawno zajął je Jezus”.
Dlaczego On taki jest? Dlaczego myje uczniom (w tym także Judaszowi) nogi? Dlaczego do zdrajcy zwraca się: „Przyjacielu”? „Przyjacielu, po coś przyszedł?” (Mt 26,50). Zachwyca mnie to, jak bardzo jest pokorny. Jak bardzo się wycofuje. To jest właśnie „Alleluja i do tyłu”.
Jezus robi krok w tył, by nie porazić nas swą boską wszechmocą. Do tego stopnia, że Najwyższy, który jest jak orzeł (często znajdziemy w Biblii taką metaforę), pozwala, by za symbol chrześcijan przyjęto rybę, która żyje pod wodą...
Ten, który jest „Alfą”, jest Pierwszym, nie waha się zostać Ostatnim i stanąć na końcu ogonka. Sam wybiera ten kierunek. Przychodzi, aby służyć.
Podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy zapowiada, że jeden z uczniów Go zdradzi, Piotr woła: „Na pewno nie ja! Za innych nie ręczę, ale nie ja!”.
Znany mechanizm. Było go świetnie widać po mistrzostwach świata w piłce nożnej, z których wylecieliśmy z hukiem. „Czemu tak słabo gracie?”. „To nie ja, to Milik”, a Milik: „Nikt mi nie podawał” i tak dalej. Stara polska przepychanka. Zwalanie winy na drugiego. „To nie ja, to Milik” – przecież to zdanie stało się nawet internetowym memem. Tu jest taka sama sytuacja. „Nie wiem, jak pozostała jedenastka, ale na pewno nie ja. Niby fajna grupa, chodzimy razem trzy lata, widzieliśmy, jak chodzisz po wodzie, wskrzeszaliśmy, rozdawaliśmy jedzenie pięciu tysiącom głodnych facetów, ale za nich nie ręczę”. Jezus studzi zapał Piotra: „Ta jedna noc będzie weryfikacją, poczekajmy. Zanim kogut zapieje, trzy razy się mnie wyprzesz”.
W czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy Jezus wstaje, przepasuje się i myje na kolanach stopy uczniów (nie musiał tego robić, bo to gest niewolnika), nagle wychodzi na to, że zdrajcą jest Judasz. Na rekolekcjach dla redakcji „Gościa Niedzielnego” ks. Wojciech Węgrzyniak opowiadał świetną rzecz. Mówił, że gdyby to on był Mesjaszem, miałby w tej sytuacji trzy opcje.
Pierwsza: podszedłby do apostołów i rzucił: „Panowie, chodzimy razem przez trzy lata, tworzymy fajny team. Wytłumaczcie Judaszowi dyskretnie na boku, w zakrystii, że to, jak zamierza postąpić, jest zwykłym świństwem. Że tak się nie robi. Wytłumaczcie mu to po męsku, jak na derbach Śląska”. Jezus z tej możliwości nie skorzystał.
Druga opcja? Jezus mógł podejść do apostołów i zaproponować: „Panowie, Judasz chce trzydzieści srebrników. Zróbmy zrzutkę, damy mu pięćdziesiąt. Będzie miał dwadzieścia do przodu, a Ja ocaleję”. Jezus z tego też nie skorzystał.
Trzecia opcja według ks. Węgrzyniaka? Gdyby był Mesjaszem, powiedziałby tak: „Słuchaj, Judaszu. Tak się składa, że jestem Synem Boga i mam dar proroctwa. Ja wiem, jak to się skończy. Dostaniesz te trzydzieści srebrników, ale niebawem je oddasz. Co więcej, będziesz miał tak potworne wyrzuty sumienia, że doprowadzą cię one do ostatecznych rozwiązań, na gałąź, wepchną w samobójstwo. Nie idź tą drogą, nie rób tego! To równia pochyła”. Zobaczcie, że Jezus i z tego nie skorzystał.
Co robi Jezus? Mówi do Judasza: „Co chcesz czynić, czyń prędzej” (J 13,27). To znaczy: biegnij, nie mogę się doczekać, aż Mnie zdradzisz. To nieprawdopodobne, jaką On ma wolność w tym, by oddać za nas życie!
Judasz wychodzi. Jest noc. Idzie w mrok, by zdradzić Jezusa. Ciekawe, że żaden z apostołów nie rusza tyłka, by za nim pobiec. Jest im tak dobrze przy Mistrzu... Pamiętam piosenkę z czasów oazowych: „Jak mi dobrze, że jesteś tu, Panie...”. Zwracała bardziej uwagę na to, jak MNIE jest dobrze, na moje duchowe samopoczucie, niż na oddawanie czci Najwyższemu. A ilu z nas wychowało się na popularnej piosence: „Panie Jezu, zabierzemy Cię do domu. Panie Jezu, nie oddamy Cię nikomu...”. Jak to – nie oddamy Cię nikomu? Przecież to zaprzeczenie ewangelizacji!
Jestem zmęczony Kościołem, który zajmuje się samym sobą, Kościołem skoncentrowanym na sobie, nucącym wciąż pod nosem powyższy refren. „Kościół jest dla świata, a nie dla siebie, nie jest samotną wyspą czy oblężoną twierdzą” – pisał kardynał Yves Congar.
Wracając do Judasza... Czytamy, że po spożyciu kawałka chleba zaraz wyszedł. A była noc. Po jego wyjściu rzekł Jezus: „Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą, a w Nim Bóg został chwałą otoczony” (J 13,30). Dotknęło mnie słowo „teraz”. Kiedy Syn Człowieczy, a wraz z Nim Ojciec, został otoczony chwałą? W chwili zdrady! W kulminacyjnej scenie dramatu. W momencie największej bezradności i najsilniejszego rozczarowania. Gdy „była noc”. To jest „Alleluja i do tyłu!”.
Dotyka mnie też sam moment, w którym dokonała się zdrada. „Po spożyciu kawałka ” (J 13,27 i J 13,30). A wierzymy, że była to pierwsza Eucharystia...
Biblia nie pozostawia złudzeń: możesz przyjąć Ciało Chrystusa i chwilę później wejść w śmierć, zdradzić Boga, zamienić błogosławieństwo na brzęk trzydziestu srebrników. Ewangelia dwukrotnie wspomina o tym, że szatan wstąpił w Judasza tuż po tym, jak ten... spożył Ciało Chrystusa w czasie Ostatniej Wieczerzy. Judasz „po spożyciu kawałka zaraz wyszedł” (J 13,30).
Bóg ostrzega: „Marcin, możesz pójść do spowiedzi, potem do Komunii i dosłownie dziesięć sekund później Mnie zdradzić”. To w naszej ludzkiej kondycji jest przerażające...Kiedy przed laty przeżywałem potężny wielowymiarowy kryzys, wracało do mnie jedno słowo. Często słyszymy na kazaniach: „Kto stoi, niech baczy, by nie upadł”. Ale to niedosłowny cytat. Pismo jest jeszcze bardziej porażające: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10,12).
Gdy w czasie tej „wielkiej smuty” napisałem: „Jestem zdolny. Do wszystkiego”, nie była to kokieteria. Bardzo dotykało mnie wówczas to biblijne „komu się wydaje, że stoi...”.
Wydaje ci się, że stoisz. Wydaje mi się, że stoję. Możesz jak Judasz przyjąć Ciało Chrystusa i chwilę później wejść w noc. Zamienić błogosławieństwo na brzęk trzydziestu srebrników...
Jeżeli jesteś takim chojrakiem, jeśli twierdzisz, że stoisz, że masz wiarę, że jesteś człowiekiem spełnionym, to poczekajmy, co będzie za pięć minut. Jedna noc zakończona rannym pianiem koguta może się okazać bolesną weryfikacją.
Zachwyca mnie pomysł Jezusa na niebo. Sam przecież opowiadał: „To będzie uczta, a Ja – Pan Młody, Oblubieniec, wstanę, przepaszę się i... będę wam usługiwał”. To argument, z którym już dawno przestałem dyskutować, bo nie kolekcjonuję dobrych uczynków. A nawet gdybym miał w zanadrzu „Złotą Księgę Dobrych Uczynków Marcina Jakimowicza” – cegłę tak grubą, jak książka telefoniczna, to i tak w niczym bym nie zaimponował Bogu i nie sprowokował Go do tego, by Jego Syn mył mi nogi.
Ciąg dalszy w wersji pełnej