Jak to ogarnąć? Praktyczny poradnik zarządzania szczęściem - ebook
Jak to ogarnąć? Praktyczny poradnik zarządzania szczęściem - ebook
Rodzina to drużyna
„Jak ty to ogarniasz?” Takie pytanie często słyszę od ludzi, gdy orientują się, ile właściwie mam dzieci. Małżeństwo, praca zawodowa, obowiązki domowe, no i te dzieci – tyle dzieci… „Jak się tym zająć, by nie zwariować?”
Jestem pracującą zawodowo mamą czterech synów i trzech córek, byłam członkiem rady zarządzającej szkołą i prowadzę szkolenia o godzeniu pracy zawodowej z życiem rodzinnym w ramach mojego autorskiego programu mentoringowego dla mam. Wiele sytuacji w życiu mnie zaskakiwało, opieka nad dziećmi nieraz zmuszała do wymyślania kreatywnych rozwiązań, a chwilami traciłam nawet grunt pod nogami. Na pewno nie jestem mamą idealną. Może właśnie dlatego jestem przekonana, że w tej książce znajdziesz historie, w których łatwo się odnajdziesz. Przecież niezależnie od tego, ile dzieci wychowuje, tysiące kobiet w Polsce codziennie zadaje sobie to samo co ja pytanie: jak to ogarnąć?
Przez lata opracowałam konkretne sposoby pomagające mi poukładać wszystko, co się dzieje w mojej głowie i rodzinie. Małe, ale świadome działania, które mogą spowodować w domu duże zmiany. Narzędzia, którymi teraz chciałabym się z Tobą podzielić. Dzięki nim moja rodzina zaczęła współpracować, opanowałam konflikty między rodzeństwem, nauczyłam dzieci bez marudzenia wykonywać domowe obowiązki i udało mi się stworzyć nie obóz wojskowy, ale pełen miłości i radości dom, w którym cenimy nawzajem swoją indywidualność.
Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak to zrobiłam i jak stworzyć szczęśliwą rodzinę, nie rezygnując ze spełniania się w życiu zawodowym, ta książka jest dla Ciebie.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6135-8 |
Rozmiar pliku: | 97 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Całą tę książkę napisałam, posługując się przykładami z życia mojego i mojej rodziny. Na samym początku chciałabym więc przedstawić wam swoich najbliższych, żebyście czytając o nas i zastanawiając się, czy nasze rozwiązania da się dostosować do waszej sytuacji, mieli przed oczami konkretne osoby, a nie randomowe córki i synów.
To nie takie łatwe napisać kilka słów o osobach, które tak bardzo się kocha. Mam wrażenie, że niezależnie od tego, co powiem, będzie to za mało, zabrzmi to zbyt płytko, może nawet głupio lub sztampowo. Oczywiście nie będę się silić na obiektywizm, wręcz przeciwnie – będzie to opis bardzo bliski mojemu sercu, bo przecież serce matki nie kłamie. Zależy mi byście spojrzeli na nich moimi oczami.
Zacznę od mojego kochanego Grzegorza. To moja pierwsza poważna miłość – mówiąc językiem naszych dorastających dzieci, mój crush. Pomyślałam, że nada się na męża i ojca, kiedy zobaczyłam go bawiącego się z moimi bratanicami. Rozśmieszał mnie do łez i nadal mu się to udaje. Nie myliłam się co do tego, że będzie fajnym tatą. Mamy dużo dzieci i dobrze się w tym odnajdujemy. Trzymamy sztamę. Lubi żagle i czasem udaje nam się gdzieś razem popłynąć, lubi też motory – tego zainteresowania nie podzielamy. Nikt tego o nim nie wie (a szkoda!), ale robi najlepsze na świecie „spaghetti a la tatuśsio”… Oczywiście jest to ulubione danie naszych dzieci.
Ania, nasze pierwsze dziecko, nauczyła mnie być mamą i, jak się okazało, była bardzo dobrą nauczycielką. Od małego szalenie twórcza, nawet jeśli chodzi o wymyślanie nowych słów – do dziś na hulajnogę nie mówimy inaczej jak „hulaj jego noga”. Jest szalenie dowcipna, ale nie „chłoszcze mieczem satyry”, bo szanuje ludzi. Myśli i działa spójnie – to bardzo imponujące. Jestem nią zachwycona!
Franek nie miał łatwo. Jest pierwszym bardzo wyczekiwanym wnukiem płci męskiej w naszym „klanie”. Rozumiecie, ma wysoko ustawioną poprzeczkę, ale zdaje się przeskakiwać ją z wielką łatwością. Szuka mojego spojrzenia tak jak wtedy, gdy miał dwa lata i z szelmowskim uśmiechem po udanym skoku z kanapy wołał: „Popatrz, mamo! Mamo, widzisz to!?”. Gra w piłkę, odkąd tylko stanął na nogach – dyrektor jego szkoły powiedział nam kiedyś, że „mógłby sobie lewą nogą zawiązać krawat”, i nie jest to przesada. Człowiek wielu talentów i strasznie równy gość.
Benek myśli. Jest wiele rzeczy, których ma ochotę spróbować i których chciałby się nauczyć. Zacytuję jego własne słowa wypowiedziane, kiedy miał zaledwie sześć lat i uczył się windsurfingu: „Chciałbym pływać tak, jak chciałbym”. Jemu po prostu się chce! Już jako niemowlę patrzył na mnie i… miałam wrażenie, że dużo rozumie. Myśli dużo i… konstruuje. To chłopiec z garścią śrubek w kieszeni portek. Cieszy się, kiedy coś mu wyjdzie, ale nie spoczywa na laurach. Każdy jego projekt goni kolejny. I w tym naszym techniku kryje się bardzo wielkie, wrażliwe i waleczne serce.
Mundek. Na samą myśl o nim aż się uśmiechnęłam. To sympatia w czystej postaci i wielki miłośnik piękna natury. W jego kieszeni znajdziecie raczej ślimaki i biedronki. Jego oczami widzę na nowo piękno świata – „Mamo, zobacz, jaki wspaniały zielony żuk!”. Był taki czas, że wciskał nam kit, iż potrafi rozmawiać z „gruchanami”, czyli gołębiami i „krakanami”, czyli wronami. Teraz najlepsze: on prawi mi niewymuszone komplementy. Zawsze zauważy, gdy mam na sobie coś ładnego albo nową fryzurę. Mówię wam, sympatia czystej postaci.
Ela, jeszcze niedawno taka malutka i drobniutka, ma moc. Łatwo zjednuje sobie ludzi, szybko się zaprzyjaźnia, ale potrafi nieźle namieszać. Urodziła się po trzech braciach, a wraz z nią w domu znów zrobiło się różowo. Dostała imię po babci, a z nim sporo jej talentów. Śpiewa i tańczy, piecze ciasta i organizuje nam życie. Nie odpuszcza! Podziwiam ją i stale zachwycam się nią na nowo.
Julian ma czarodziejski uśmiech. To jego wielka broń, z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Kocha ludzi i ruch. To chłopiec, który gdy leży, to siada, gdy siedzi, to wstaje, gdy stoi, to idzie, gdy idzie, to biegnie, a gdy biegnie, to nie sposób go dogonić. Dobry druh w każdy czas, uczynny i radosny. Ma wielu kolegów i wszyscy są najlepsi. Bardzo mnie rozczula.
Basia jest czarodziejką, choć sama o sobie myśli, że jest księżniczką. Według mnie to wielka szczęściara. Ma takie wspaniałe rodzeństwo, nigdy nie jest sama. Przytulana przez tyle osób, otoczona miłością, sama się nią stała. Hojnie się tym skarbem dzieli, nie żałuje go nikomu. Swoim pojawieniem się poprawia nam humor. Kiedy się śmieje, śmiejemy się wszyscy, kiedy płacze, nie ma nikogo, kto by jej nie pocieszył. Szybko się uczy i zaskakuje nas swoimi umiejętnościami społecznymi. „Wiadomix”, ma się od kogo uczyć i na kim trenować.
Kocham mojego męża i mamy naprawdę fajne dzieciaki.
Mama - lider we własnym domu? Jak sie do tego zabrać?
Ta książka to poradnik dla kobiet, które chcą mieć dzieci, czekają na nie albo już je tulą. To również książka dla osób, które boją się macierzyństwa i zastanawiają się, czy to w ogóle da się ogarnąć. To nie poradnik psychologa, tylko książka napisana przez pracującą mamę siedmiorga dzieci. Nie podaję w niej, nawet nie staram się wymyślać, gotowych reguł, strategii czy metod wychowawczych, które na pewno sprawdzą się przy twoim dziecku. Od pierwszych stron podkreślam złożoność całego procesu wychowawczego.
Stawiam na wychowanie dzieci oparte na uniwersalnych wartościach, które są fundamentem udanego życia: porządek, posłuszeństwo, umiarkowanie, męstwo i radość. Zwłaszcza radość potrzebna jest jako konkretna strategia przetrwania, a zdrowy rozsądek – jeśli nauczymy dzieci z niego korzystać – sprawi, że maluchy same będą potrafiły się obronić przed szaleńczą złożonością dzisiejszego życia.
W tej książce znajdziesz opis naszych rodzinnych zwyczajów. To, co się sprawdziło w wychowywaniu naszych dzieci i być może sprawdzi się również u ciebie. Opowiem też o moich licznych rodzicielskich wpadkach i o tym, czego po wielu testach na własnych dzieciach zdecydowanie nie polecam. Powiem, na co warto zwracać uwagę, tworząc udaną kulturę rodzinną, a co stanowi tylko tło dla szczęśliwego życia.
Najbardziej leży mi na sercu idea odczarowania macierzyństwa rozumianego w życiu kobiet jako plan B. Chciałabym zadać kłam tym wszystkim opiniom, które mówią, że kobieta, decydując się na posiadanie dziecka, marnuje swój potencjał. Macierzyństwo jest świetnym czasem naszego samorozwoju. Najszybszym i najskuteczniejszym kursem umiejętności społecznych z najlepszymi coachami, którymi są twoje własne dzieci. I to wszystko zupełnie za free.
Jak to ogarnąć? Jak zacząć się cieszyć macierzyństwem i dobrze wykorzystać ten wyjątkowy czas? Jak wychować dojrzałą osobę? Jak cieszyć się z bycia mamą? To tylko niektóre pytania, na które szukam odpowiedzi w tej książce.ŻONA, MAMA, GOSPODYNI CZY KOCHANKA?
Dobra, dobra… Wiem, że sięgnęłaś po tę książkę, bo chciałabyś się dowiedzieć, co i jak robić, by ogarnąć rodzinne życie. Chciałabyś dostać, najlepiej wypunktowaną, instrukcję postępowania. Nie dam ci tego od razu. Trudno bowiem snuć jakieś rozważania o tym, co i jak, jeśli się nie za bardzo wie, kim się jest. Kim jesteś? Co cię definiuje? Odpowiedzi na te pytania, niby takie oczywiste, nie od razu przyszły mi do głowy.
Przez większość życia spory odsetek ludzi żyje, spełniając jakieś oczekiwania. Rodzice, nauczyciele. Coś wypada robić, a czegoś nie. Ktoś inny, nie my same, trzyma w ręku długopis, zapisując kartkę naszego życia, a my posłusznie odgrywamy rozpisane dla nas role. Zapewne można tak przeżyć całe lata, ani razu nie dopisując wymyślonego przez siebie zdania, ale nie wydaje mi się, by takie życie było udane, a już na pewno nie nazwałabym go szczęśliwym.
W pierwszych latach mojego dorosłego życia myślałam, że mogę się w pełni realizować tylko w pracy zawodowej. Trudno się temu dziwić, jestem w mojej rodzinie trzecim pokoleniem pracujących zawodowo kobiet. Moja babcia jeszcze przed wojną prowadziła własny sklep z „mydłem i powidłem”, do którego sprowadzała perfumy nawet z Paryża. Nie przeszkadzało jej to urodzić trójki dzieci jednemu mężowi, a gdy owdowiała – jeszcze dwójki drugiemu. Jej drugi mąż też był wdowcem, który z pierwszego małżeństwa miał czworo dzieci, co sprawia, że w sumie wychowywali ich z babcią aż dziewięcioro.
Moja mama pracuje do tej pory, choć już dawno jest w wieku emerytalnym i spokojnie mogłaby sobie darować aktywność zawodową. Prowadzi gabinet psychologiczny, a jej praca jest czymś, co ją określa. Nie znam drugiej tak pracowitej osoby. Ma nas czworo, a mimo to doskonale pamiętam czas, gdy miała dwa etaty. Wracała do domu, by podać nam obiad, i pędziła do drugiej pracy. Podjęcie pracy zawodowej było więc dla mnie czymś oczywistym. Do tego duża rodzina? Czemu nie?
Zabawnie się teraz wspomina te nasze początki. To było istne szaleństwo. Szkoła, studia, praca, rodzina, kredyt, dom i tak dalej. Wszystko się działo w zawrotnym tempie, zwłaszcza że przyszło nam żyć w dużym mieście, które dodatkowo wymusza irracjonalny pośpiech. Pośpiech, który jest nam kompletnie niepotrzebny, bo do szczęścia wystarczy poznanie jedynie prostej prawdy o sobie. Trzeba się zmierzyć z odpowiedziami na pytania, kim naprawdę jesteś i jak chcesz, żeby wyglądało twoje życie? Jakimi wartościami chcesz się kierować? To swoista dojrzałość, którą możesz osiągnąć bez oglądania się na innych, na to co wypada albo należy. Weź odpowiedzialność za swoje życie i „dzida do przodu”, wyrusz drogą, którą chcesz iść.
Uśmiecham się, gdy to piszę, bo tak pięknie i wolnościowo to wszystko brzmi. Niestety osiągnięcie takiej dojrzałości nie jest proste. Dojrzałość to poważna sprawa, która kładzie nam na barki wielki ciężar odpowiedzialności. Ludzie są tak skonstruowani, że chyba podświadomie robią wszystko, by usunąć ze swojej drogi trudności, nic więc dziwnego, że wielu z nas uchyla się przed tym ciężarem, odsuwając dojrzałość na dalszy plan i pozwalając się prowadzić innym. Pewnie właśnie dlatego tylko nieliczni chcą się przebudzić do dojrzałości i świadomego życia, które, choć szczęśliwsze, jest dużo trudniejsze. Żyjąc świadomie, nie możemy pozwolić sobie na wymówki, nie możemy się chować za obowiązującą modą, stylem postępowania czy okolicznościami. Żyjąc świadomie, stajesz się kowalem swojego losu. To fascynująca podróż, lecz aby w nią wyruszyć, musisz odpowiedzieć na pytania, które przywołałam w poprzednim akapicie. Im wcześniej znajdziesz na nie odpowiedź, tym większa szansa, że wygrasz szczęście. Dlatego żeby „ogarnąć” życie, zaczniemy od „ogarnięcia” siebie.
Mama. Gdy stajesz się mamą, dość szybko pojawiają się różne wątpliwości, brak wiary w swoje możliwości i umiejętności. Wielu młodym mamom trudno uwierzyć, że od teraz mają odpowiadać za życie i zdrowie człowieka. Opowiem wam o sytuacji, która spotkała mnie w jednej z tych pierwszych chwil po narodzinach dziecka. Anię urodziłam, jeszcze studiując i – jak możecie się domyślać – choć byłam już po ślubie, a dziecko było planowane, koledzy niekoniecznie pochwalali moją decyzję – po co tak sobie komplikować życie? Wśród wykładowców też spotkałam się raczej z rozczarowaniem – to już jednak inny temat. Niemniej, mimo pewnego ostracyzmu i przecierania szlaków – nie miałam koleżanek z dziećmi, to ja byłam tą pierwszą, która urodziła – mimo tych różnych zawodów i rozczarowań, które mnie spotkały, byłam przekonana, że będę świetną mamą i że podjęłam dobrą decyzję.
Pierwsze tygodnie po porodzie były dla mnie trudne. Tak, przyznaję. Przeżyłam załamanie i totalny brak wiary w swoje możliwości fizyczne. Pamiętam, jak płakałam, jedząc kanapkę. Łzy spływały na kromkę z masłem, bo tylko to jad-łam, nie chcąc przypadkiem zaszkodzić dziecku, a przy tym myślałam, że teraz już zawsze tak będzie! Zawsze będę taka zmęczona, taka niepewna, taka przestraszona i przewrażliwiona. Całe szczęście ten baby blues minął wraz z połogiem, tak samo jak mijają nudności w pierwszym trymestrze. Zanim się to jednak stało, wtedy, w tej mojej kompletnej załamce, odwiedziła mnie moja mama i obserwując mnie troszczącą się o niemowlę, powiedziała mi, że jestem świetną mamą i że mogłabym urodzić przynajmniej piątkę dzieci. Domyślacie się, jaka była moja reakcja, prawda? „Ty nic nie rozumiesz!” – krzyknęłam i wybuchłam płaczem… ale ona świetnie mnie rozumiała, a te słowa, które wtedy wypowiedziała, były i są dla mnie wsparciem do dziś. Jestem świetną mamą!
Ta nowa rola to konkretne wyzwanie. W pierwszych momentach moja troska o dziecko wyrażała się głównie w zajmowaniu się całą masą prozaicznych, żeby nie powiedzieć powierzchownych spraw. Jaki wózeczek wybrać, żeby mieścił się w windzie, był lekki, a jednocześnie bezpieczny dla dziecka? W jakiej temperaturze kąpać dziecko, by było zadowolone i by nie zrobić mu krzywdy? Między nami: test „na łokieć”, czyli zanurzenie własnego łokcia w wodzie, w której będziemy kąpać naszego maluszka, żeby sprawdzić, czy nie jest za gorąca, to świetny sposób; śmiało można się obyć bez termometru. Jak ubrać dziecko odpowiednio do panującej na zewnątrz temperatury oraz czy w ogóle wychodzić na spacer, czy może lepiej tylko werandować dziecko na balkonie? Tysiące nowych spraw na głowie i decyzji, które musiałam podjąć. Nic dziwnego, że szukałam informacji, sprawdzonych rad i z jednej strony dzwoniłam do własnej mamy, siostry lub przyjaciółki, która miała większe doświadczenie, a z drugiej – namiętnie czytałam poradniki na każdy temat związany z opieką nad dzieckiem i jego rozwojem. Każda młoda mama przechodzi ten etap i jest on całkowicie naturalny. Bycie rodzicem to w końcu poważne zajęcie na całe życie. Mamą stajemy się w momencie, gdy zaczynamy o dziecku myśleć, a przestajemy nią być dopiero w dniu swojej śmierci. Do bycia mamą trzeba się więc przygotować merytorycznie, tak samo jak do zawodowej działalności.
Mamy to szczęście, że dzisiaj psychologia rozwojowa dzieci jest zbadana już wzdłuż i wszerz. Nie musimy działać po omacku. Nie wiem, czy też tak miałyście, ale kiedy czytałam pierwsze książki o rozwoju dzieci, skupiłam się tylko na tym, co im może zaszkodzić. „Tego nie wolno”, „to szkodzi”, „uważaj na to” itp., itd. Nie wiem, dlaczego tak robiłam, co miałam wtedy w głowie. Może myślałam, że jeśli tylko wyeliminuje się wszelkie zagrożenia, moje dziecko będzie szczęś-liwe? Teraz już wiem, jak bardzo takie myślenie jest mylące! Musicie uważać na książki poświęcone wychowaniu maluszków, bo prócz wiedzy, którą niewątpliwie zawierają i którą bardzo cenię, w gratisie mogą wam dać poczucie, że wychowanie zdrowego dziecka graniczy z cudem, a wyjątkowo łatwo jest je „zepsuć”. Mam wiele koleżanek, które żyją w strachu przed tym, że nie są wystarczająco dobre, i tym samym krzywdzą swoje dzieci.
Poradniki czy inne źródła wiedzy o wychowaniu dzieci nie są złe, ale warto je uzupełniać także naszym własnym doświadczeniem. Mamy przecież własny zdrowy rozsądek i intuicję, której nie wolno pomijać. Nawet gdy były bardzo małe, wiele razy czułam, że z moimi dziećmi jest coś nie tak. Zachowywały się płaczliwie albo inaczej niż zwykle. Miałam wtedy „to” uczucie. Wiedziałam, że coś się dzieje, ale jeszcze nie wiedziałam co. Kiedy dzieci są małe, najczęściej chodzi o jakąś chorobę, wyrzynanie się nowego ząbka albo nadejście skoku rozwojowego (na przykład tego, że od teraz to ja już sam albo sama). Z czasem każda mama uczy się rozumieć swoje dziecko. Nie musisz się obawiać, jeśli macie malutkie dziecko i zupełnie nie rozumiesz jeszcze, czemu płacze. To przyjdzie z czasem, a najgorsze, co możesz zrobić, to próbować sobie wmówić, że skoro nie rozpoznajesz potrzeb dziecka po rodzaju jego płaczu, jesteś złą mamą. Takie myślenie jest bez sensu.
Ze starszymi dziećmi jest inaczej. Ich problemy to już konkretne sprawy, które trzeba wyłuskać i omówić. Starsze dzieci nie są już tak wylewne, w naturalny sposób próbują same radzić sobie ze swoimi wyzwaniami albo szukają wsparcia wśród kolegów. To jednak nie powinno zwalniać nas, rodziców, ze zdwojonej czujności. Być może to właśnie w tym wieku zdarzy się moment, w którym okazanie konkretnego wsparcia dziecku będzie wyjątkowo ważne.
Po czym poznaję, że dzieje się coś złego? Kiedy dzieci wracają ze szkoły, witają się ze mną, a ja mogę wykorzystać ten moment, by zobaczyć, czy zachowują się naturalnie, czy nie wyglądają na przybite, jak się czują, czy są w dobrej formie, czy nie uciekają wzrokiem i nie są usztywnione. To wszystko są niewerbalne sygnały, które mama będąca blisko ze swoimi dziećmi widzi. Samo spojrzenie w oczy dziecka potrafi dać więcej niż długa rozmowa okraszona rodzicielskim kazaniem. Ten moment patrzenia na dzieci jest cenny dla mnie, ale przede wszystkim jest cenny dla dzieci, które mają dzięki niemu poczucie zaopiekowania, objęcia troską, wsparcia. To dzieje się bez zbędnych słów, ekstraczasu, planu i schematu. To jest normalne życie rodzinne, o jakie współcześnie trzeba trochę zawalczyć, bo na co dzień jesteśmy zabiegani, zapracowani i przebodźcowani szumem informacyjnym, który zabiera nam czas na refleksję.
Takie proste zachowanie, tak naturalne, musi się stać świadomym działaniem. Jeśli nie będziesz miała w głowie tego, by się zatrzymać i popatrzeć na swoje dzieci, takie chwile miną bezpowrotnie. Bez rozmowy, nawet krótkiego popatrzenia na dziecko, między tobą a nim zacznie się tworzyć dystans, który sprawi, że twój synek czy córeczka przestaną ci mówić o wielu sprawach. To nie znaczy, że nie będą chcieli o nich rozmawiać. Bynajmniej. Tylko jak je skłonić do takiej poważniejszej rozmowy? – spytacie. Dobry moment jest zawsze i jednocześnie nie ma idealnego momentu. Mnie najlepiej rozmawia się z dziećmi, kiedy wspólnie pracujemy. Sprzątamy po kolacji albo jesteśmy na spacerze, wieczorem szykujemy kanapki albo składamy ubrania z suszarki. To działa tak samo, jak kiedyś działało darcie pierza, takie szykowanie wsadów do pierzyn. Cała rodzina była w nie zaangażowana, a wspólna praca stawała się pretekstem do rozmów. Teraz nie drzemy już pierza, za to może czasem o drobnostki potrafimy drzeć koty.
Takie rozmowy bronią się same, nie są sztuczne, bo wynikają z naturalnej sposobności, dają poczucie przynależności, nie stresują dzieci ani nie sprawiają, że czują się one przepytywane. Wystarczy zadać jedno pytanie i potem już tylko słuchać. Słuchanie tego, co dzieci mają do powiedzenia, choć czasem trudno nam się zgodzić, jest dla wielu rodziców idealnym ćwiczeniem cnoty cierpliwości. Jeśli na razie masz małe dziecko i myślisz, że odpowiadanie na niekończące się pytania czterolatka lub podawanie zabawki zrzucanej na ziemię przez roczne dziecko, które właśnie odkryło istnienie grawitacji i przeprowadza tysiące doświadczeń, zmuszając cię do podnoszenia niezliczonych rzeczy tylko po to, by za chwilę znów wylądowały na podłodze, wymagają cierpliwości – muszę cię zmartwić. Uwierz mi, jeszcze nic o niej nie wiesz. Rozmowy z dorastającymi dziećmi to inny, zupełnie inny etap macierzyństwa. Jak każdy z wcześ-niejszych i późniejszych, bezcenny i bardzo wymagający. W rozmowach z dorastającymi dziećmi warto trzymać się prostej zasady komunikacji: siedemdziesiąt pięć procent to aktywne słuchanie, a tylko dwadzieścia pięć procent to prawienie morałów, dawanie rad, sugerowanie rozwiązań, pocieszanie, dodawanie otuchy i zachęty do walki mimo zniechęcenia, pojawiających się trudności czy chęci rezygnacji. Bardzo często już samo wysłuchanie dziecka i przytulenie go albo głębokie spojrzenie mu w oczy wystarczą do tego, by znów zyskało siłę i zaczęło działać z nową energią.
Takie są mamy! A jaką ty jesteś mamą? Jaką chciałabyś być? Czy gdybyś dostała teraz kartkę i długopis i miała opisać w dziesięciu zdaniach, jaką jesteś mamą, to czy byłabyś zadowolona z tego, co znalazłoby się na papierze? Może coś warto byłoby w sobie zmienić, by być z siebie bardziej zadowoloną? Takie ćwiczenia czasami przynoszą niespodziewane efekty.
To jest ćwiczenie, które możesz zrobić!
Do stworzenia trwałej rodziny potrzeba mocnych fundamentów – mamy i taty, którzy się kochają, każdego dnia okazując sobie miłość. Narodziny dziecka nie powinny tego zmienić. Paradoksalnie nawet, największym beneficjentem skupienia się rodziców na wzajemnej relacji, a nie na dziecku, jest właśnie maluszek. Jeśli szanujemy się nawzajem, pomagamy sobie, czynimy względem siebie dobre uczynki i szybko zapominamy urazy, to „idzie jakoś przeżyć”. To ostatnie to oczywiście żart. Tak na serio, dzięki temu, że możemy na sobie polegać, możemy też pamiętać o naszych własnych potrzebach, co samo w sobie jest ważne. Jeśli zatracimy się w zaspokajaniu potrzeb naszych dzieci, nie będziemy czuły się szczęśliwe. Co więcej, to, co my postrzegamy jako konieczną potrzebę, dla naszych dzieci jest często zbędne. Wiesz, że mają one tak naprawdę tylko dwie podstawowe potrzeby emocjonalne dające im poczucie bezpieczeństwa? Pierwszą z nich jest widzieć kochających się rodziców, takich, którzy są dla siebie życzliwi i zgadzają się w podstawowych sprawach. Druga to potrzeba miłości, którą zaspokajamy, okazując dziecku uczucia. Czasami wydaje nam się, że jeśli tak bardzo kochamy nasze dzieci, to one nie mają wyjścia, muszą być szczęśliwe. Jednocześnie łatwo zapominamy, że ich szczęście zależy od tego, w jakim domu i w jakiej atmosferze – na którą ma wpływ w dużej mierze relacja między rodzicami – wzrastają. Dlatego będąc matką, nie zapominaj o tym, że jesteś też żoną. Nie miej poczucia winy, jeśli chcesz wyjść z mężem na randkę i zostawić dzieci pod czyjąś opieką. W ten sposób będziesz inwestowała też w ich szczęście. One chcą widzieć kochających się rodziców, bo wasza miłość jak najbardziej leży w ich interesie.
Żona. Choć tematem tej książki w założeniu nie jest małżeństwo, chciałam też poświęcić chwilę temu, że bycie żoną to nie tylko funkcja społeczna, ale i konkretne zadanie. Historia, którą opiszę, uzmysłowiła mi, jak ważne w budowaniu relacji jest podziwianie swojego małżonka.
Kiedyś razem z moim mężem braliśmy udział w szkoleniu dla rodziców przeznaczonym dla par. Na spotkania w grupach warsztatowych chodziliśmy więc razem, jak zresztą niemal wszyscy. Niemal… No właśnie. Jedna z dziewczyn w naszej grupie zawsze pojawiała się sama, tłumacząc, że jej mąż nie może jej towarzyszyć, bo akurat jest zajęty. Za każdym razem robił coś innego. Raz był na budowie, kiedy indziej miał spotkanie z architektem, to znowu spływ kajakowy, wycieczkę rowerową, wyjazd służbowy itp., itd. Jego żona z ogromnym przejęciem opowiadała, jaki to on jest pracowity, zaangażowany, pomocny i wspaniały. Inaczej się o nim nie wyrażała. To sprawiło, że zaczęłam go sobie wyobra-żać. Zresztą nie tylko ja. Nawet mój Grzegorz mówił, że to musi być jakiś superfacet: „No, jak nic wyszła za Supermana!”. To z całą pewnością „najlepszy mąż na osiedlu” – w myślach przyznałam mu taką właśnie nagrodę. Do momentu, gdy go po raz pierwszy zobaczyłam. Na nasze spotkanie przyszedł trochę zmęczony pan, wcale nie taki przystojny i zabawny, jak w mojej wyobraźni. Zwykły mąż, jakich wielu, choć w oczach swojej żony na pewno niezwykły. Było widać, że dla niej gość naprawdę był Supermanem, a gdy się na niego patrzyło, stawało się jasne, że on to wie. Ba, to się dało wyczuć na odległość!
Opowiadam wam to po to, by pokazać, że na nasze życie i małżeństwo możemy patrzeć w różny sposób. Sami opowiadamy swoją historię, a nasze słowa mogą budować naszą relację lub ją niszczyć. Dziewczyna, która wypowiadała się o mężu w samych superlatywach, mogła przecież narzekać, że jest ciągle sama. Mówić, że ten jej mąż to tylko praca i praca, potem budowa, a dla niej nigdy go nie ma. Rozumiecie? Ona dostrzegła w nim jego starania i potrzeby, zagrała drużynowo. Są w życiu małżeńskim i rodzinnym takie etapy, w których potrzebujemy się wspierać bardziej niż na co dzień – budowa domu, remont, narodziny dziecka, choroby, zmiana lub utrata pracy. To są chwile, w których łatwo przesadzić i skupić się na sobie, szukając wyłącznie swoich racji i zapominając o drugim. Jeśli jesteśmy dla siebie mili i życzliwi, dobrze o sobie myślimy i szukamy tego, co buduje, to w trudniejszych momentach postąpimy właściwie.
→ Jak patrzysz na swojego męża?
→ Czy starasz się grać drużynowo?
→ Czy dajesz mężowi wsparcie?
→ Czy umawiasz się z mężem na randki?
Gospodyni. Ważnym miejscem w każdym domu jest kuchnia. Dla wielu kobiet rozpoczynających swoje dorosłe, samodzielne życie nową rolą, którą podejmują, jest bycie gospodynią albo może lepiej – panią domu. Chodzi mi tu oczywiście o gotowanie, sprzątanie, pranie i wszystkie inne czynności, które zawierają się w prowadzeniu domu. Nie ma w nich oczywiście niczego nadzwyczajnego, jeśli od dzieciństwa rodzice zachęcali nas do pomocy przy pracach domowych. Jeśli jednak tak nie było, całkiem możliwe, że zakładając rodzinę, będziemy musiały wszystkiego się nauczyć. Wyznaczyć sobie standardy. Jak podzielić się obowiązkami, a wcześniej nawet ustalić, jakie będą te nowe obowiązki.
Niektóre kobiety uwielbiają takie domowe zajęcia, znam prawdziwe „perfekcyjne panie domu”. Dla innych utrzymanie domu w jako takim ładzie jest sporym wyzwaniem. Gdy sama zaczęłam się opiekować naszym pierwszym mieszkaniem, szybko zrozumiałam, że tak naprawdę nieważne jest, jak piękne przedmioty i czyste kanapy masz w domu. Istotne jest tylko to, czy w twoim domu mieszkają szczęśliwi ludzie. Dbałość o porządek, smaczne gotowanie i podawanie do stołu to nie cele same w sobie. To tylko elementy, cząstki tego, czym jest prawdziwy dom. Pamiętam, że kiedy wprowadziliśmy się do naszego obecnego domu, nie mieliśmy jeszcze mebli. W jadalni nie było stołu ani żadnych krzeseł, ale i tak fajnie było zjeść obiad razem, siedząc na podłodze i udając, że to piknik. Oczywiście takie rozwiązanie było tylko tymczasowe, bo życie to nie zabawa w udawanie. Takie momenty można jednak przeżywać na różne sposoby. Złościć się i użalać, że nie ma się stołu, albo cieszyć się tym, co jest. Takie chwile budują nas jako rodzinę.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_