- promocja
- W empik go
Jak zostałem standuperem, czyli historia Billy'ego Plimptona - ebook
Jak zostałem standuperem, czyli historia Billy'ego Plimptona - ebook
Dlaczego pulpet poszedł do terapeuty?
Bo był nie w sosie.
BA DUM TSS
Billy Plimpton to jedenastolatek z wielkim marzeniem. Kiedy dorośnie, zostanie standuperem! Tłumy na widowni, światło reflektorów, scena, a na niej on – Billy. Jest tylko jeden, dość poważny problem. Billy się jąka. A to, jak możecie sobie wyobrazić, znacząco utrudnia opowiadanie kawałów przed wielką publicznością.
W nowej szkole Billy chce ukryć swoje jąkanie. Postanawia więc w ogóle się nie odzywać. Wkrótce przekonuje się jednak, że to nie jest najlepszy sposób na rozwiązanie problemu – nie ułatwia poznawania nowych kolegów ani opowiadania dowcipów i występowania na scenie…
Czy Billy mimo wszystko zdoła spełnić swoje marzenie?
„Jak zostałem standuperem” to pełna humoru, inspirująca opowieść o pokonywaniu lęków i przeszkód na drodze do celu oraz o uporczywości w dążeniu do swoich marzeń. Inspirację czerpała autorka z własnego doświadczenia rodzinnego – jej syn, jak główny bohater powieści, mierzy się z problemem jąkania.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-181-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wchodzą do baru.
Co za czasy.
Wszystko, co mówię, jest ważne. Przynajmniej tak twierdzi moja mama. Czasem każe mi powtarzać to na głos. Okropny wstyd. W moim przypadku mówienie czegokolwiek na głos może być kompromitujące.
To właśnie robię teraz. Ćwiczę. Raz za razem przed lustrem. Znajdziecie mnie tu dość często, bo tu prowadzę większość moich monologów. Widzę, jak zaciskają mi się powieki i szczęki.
– N-n-na-z-z-zywam się B-B-B-Billy Pliiimpton iii się j-j-jąkam. Na-a-a-z-y-y-ywam się B-i-i-i-i-i-l-l-l-y i się j-j-jąkaaam.
Kiedy się nie jąkam, mówiąc to, robię się cały czerwony. Tak jakbym okłamywał swoje odbicie w lustrze. A kiedy się jąkam, to i tak strzelam buraka, bo jąkając się do siebie, czuję się jak głupek. Moja logopedka Sue powiedziała, żebym ćwiczył. Więc ćwiczę. I TO DUŻO.
To konkretne zdanie wypowiadam tylko do siebie i tylko w moim pokoju. Nigdy przy innych ludziach. Szkoda, że w ogóle muszę komukolwiek tłumaczyć, że z moją wymową jest coś nie tak. Uprzedzanie nowo poznanych osób jest pomocne, bo nie muszą się męczyć i zastanawiać, co się ze mną dzieje. Niektórym to zajmuje mnóstwo czasu. Niełatwo patrzeć, jak usiłują zapanować nad swoim wyrazem twarzy, chociaż ich oczy mówią bardzo wiele. Zastanawiają się, czy przypadkiem nie stroję sobie żartów. Chciałbym.
A to jest drugie, co ćwiczę: żarty. UWIELBIAM dowcipy. Grę słów. Zaskakiwanie ludzi puentą. Śmianie się do swojego odbicia w lustrze.
– C-c-c-o p-o-o-owiedział k-kaaangur, k-kiedy w-wyrzuci-cili go z-z-z zoo? T-to ja p-paku-u-uję t-torbę.
Jak mam być zabawny, skoro nawet nie potrafię mówić? Niełatwo opowiedzieć kawał, kiedy nie można wykrztusić z siebie słów. Całymi godzinami oglądam komików na YouTubie. Mówią płynnie i szybko. Ich publiczność jest wniebowzięta. Desperacko usiłuję ich naśladować.
Moje jąkanie nie zawsze jest oczywiste. Czasem brzmi jak długa pauza, a innym razem, jakbym śpiewał jedno słowo bardzo długo bez żadnego powodu. Jakbym konkurował sam ze sobą, żeby sprawdzić, jak długo potrafię przeciągnąć jeden wyraz. Dziś po południu utknąłem na „babce cytrynowej” i myślałem, że nigdy nie skończę tego mówić. Rozmawialiśmy o naszych ulubionych ciastach. Przez ten czas, jaki zajęło mi wykrztuszenie tej nazwy, prawdziwa babka pewnie zdążyłaby sczerstwieć. Czasami same słowa mnie denerwują, kiedy tak okropnie się zatnę, tak jakby robiły to naumyślnie.
Dziś po szkole przyszła do nas Aisha, koleżanka mojej młodszej siostry Chloe. Galopowały po kuchni i wydawały dźwięki patataj. Chloe ma bzika na punkcie kucyków. W jej pokoju jest tak dużo pluszowych kucyków i plakatów z końmi, że mam ochotę zwymiotować. Trochę boję się koni, ale przecież nigdy jej tego nie powiem, więc po prostu nie wchodzę tam zbyt często.
Aisha nigdy wcześniej u nas nie była. Została na kolację i kiedy jedliśmy, wyśpiewałem swój nowy żarcik.
– K-k-k-którą ręką lepiej pi-i-i-i-isać?
– Dlaczego tak mówisz? – zapytała Aisha bez ogródek, patrząc wprost na mnie znad widelca pełnego spaghetti.
Więc Chloe wyjaśniła za mnie.
– On się jąka. Wie, co chce powiedzieć, ale jego mózg nie pozwala temu prawidłowo wyjść. Musisz po prostu zaczekać, aż skończy.
Aisha zastanowiła się nad tym przez chwilę i wciągnęła nitkę makaronu.
– Podoba mi się!
To było miłe. Roześmiała się też z mojej puenty.
– Żadną. N-n-najlepiej pisać d-d-długopisem!
To było jeszcze milsze.
Aisha przynajmniej była szczera i zapytała mnie wprost. Dzieci są trochę lepsze niż dorośli, kiedy spotykają mnie pierwszy raz. Albo od razu otwarcie pytają o moje jąkanie, tak jak Aisha, albo zupełnie je ignorują. Tak jest najlepiej: kiedy ktoś zachowuje się tak, jakby nie zauważał mojego jąkania, i czeka, aż skończę, wiedząc, że prędzej czy później dobrnę do końca. Mama mówi, że wiele problemów tego świata rodzi się z pośpiechu, w jakim żyją ludzie, i że ja wyświadczam wszystkim przysługę, ponieważ zmuszam ich do odrobiny cierpliwości.
Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy dzieciaki dowiadują się, co mi dolega; kiedy zorientują się, że mogą to wykorzystać przeciwko mnie albo żeby śmiać się ze mnie. Zazwyczaj widzę, jak robią do siebie śmieszne miny lub chichoczą, zakrywając twarz dłońmi, kiedy próbuję coś powiedzieć. Ale spytanie o to tak, jak zrobiła to Aisha, jest w porządku. Wolę już to, niż patrzeć na pół pomarszczoną, pół uśmiechniętą minę, jaką robią dorośli, kiedy rozmawiam z nimi po raz pierwszy: unoszą kąciki ust i marszczą czoło. Nie cierpię, kiedy ludzie patrzą na mnie w ten sposób. Chcę sprawiać, żeby uśmiechali się normalnie i nie marszczyli się przy tym. Zawsze potrafię rozpoznać ten moment, gdy wreszcie załapują, o co chodzi, i dociera do nich, że to, co słyszą, jest wadą wymowy, a nie wyborem. Wyglądają tak, jakby im ulżyło; jakby byli z siebie zadowoleni. Następnie zaczynają się popisywać, jak bardzo znają się na tych sprawach. Na podstawie własnego doświadczenia dzielę dorosłych na cztery główne kategorie.
1. Zachęcacze
Mają spokojny wyraz twarzy, uśmiechają się i bez przerwy mówią coś w stylu: „no dalej”, „to ciekawe” i „rozumiem”. Zachęcacze są w porządku. Mimo to mogą denerwować, kiedy posuną się za daleko i mówią: „weź głęboki wdech” albo „uspokój się”. Mówienie komuś, żeby się uspokoił, kiedy ten wyraźnie się męczy, jest jak wołanie „Biegnij szybciej!” do kogoś, kogo goni tygrys. Gdyby mógł, to przecież by tak zrobił.
2. Telepaci
To najpowszechniejsza kategoria i chyba najbardziej irytująca. Mnóstwo dorosłych zachowuje się tak wobec dzieci, nawet tych niejąkających się, ale w SZCZEGÓLNOŚCI wobec mnie. Myślą, że dokładnie wiedzą, co próbuję powiedzieć, i jakże „pomocnie” kończą zdanie za mnie. Zwykle mówią coś zupełnie innego. Na ogół godzę się na ich wersję rozmowy, ponieważ nie mam ochoty zawracać sobie głowy ponowną próbą. Któregoś razu poszedłem do toalety, chociaż wcale nie potrzebowałem siusiu. Pani w kasie w kinie najwyraźniej pomyślała, że zapytam: „Czy może mi pani powiedzieć, gdzie są toalety?”. Tymczasem ja próbowałem wykrztusić: „Czy może mi pani powiedzieć, gdzie dostanę popcorn?”. Zaprowadziła mnie do toalety, mimo że były tam wielki znak i strzałka, więc uznałem, że powinienem tam wejść. W końcu nawet nie kupiłem tego popcornu. Kiedy wróciłem na miejsce, powiedziałem mamie, że się rozmyśliłem, i nazwała mnie „dziwną rybką”. To drugie, co się dzieje, kiedy się jąkasz. Ludzie myślą, że jesteś albo tępy, albo dziwny.
3. Dowcipnisie
Najbardziej przykra kategoria. Dorośli, którzy nie wiedzą, jak się zachować, więc postanawiają małpować mnie „dla żartu”. Wierzcie mi, że to się dzieje częściej, niż moglibyście przypuszczać. Parę dni temu poszedłem do sklepu i musiałem poprosić jednego starszego pana w brązowej czapce, żeby mi podał czekoladowy napój mleczny z wyższej półki. Odparł: „T-t-t-tak, oczywiście!”, po czym roześmiał się z tego, jaki jest zabawny. Nie rozumiem, dlaczego dorośli tak się zachowują. To jest tak zagmatwane, że nawet mnie nie denerwuje. Tak czy siak, czułem się z tym źle.
4. Czekacze
To najlepsza kategoria i właśnie z nią powinniście spróbować się utożsamić, kiedy natkniecie się na jąkałę. Są to rzadko spotykani ludzie – nie przeszkadza im czekanie i wytrzymują tak długo, aż wykrztuszę wszelką informację, na której utknąłem. Zazwyczaj jest to nowy dowcip. Tak to mniej więcej wygląda. Im bardziej chcę coś powiedzieć, tym bardziej głos mi na to nie pozwala. To jest jak jakiś chory żart.
Oczywiście niektórzy Czekacze nie są tacy idealni. Nie uwierzycie, jak wyraźnie widać, że ktoś czeka, ale tak naprawdę wcale nie chce czekać. To trudne. Wtedy mam ochotę mu powiedzieć: „Nie przejmuj się. Idź i zajmij się tym, co wolałbyś robić zamiast tego. To żadna frajda ani dla mnie, ani dla ciebie”. Ale nie mówię tego, bo to potrwałoby jeszcze dłużej niż to, na czym utknąłem.
Odwracam się do lustra, żeby ponowić próbę.
– Nazywam się B-B-B-B...
Wtedy mama wtyka głowę do pokoju.
– Z kim rozmawiasz, Billy? – pyta.
– Z n-nikim – odpowiadam i wskazuję swoje odbicie w lustrze.
– Ojej, gdyby tylko to lustro potrafiło mówić. Na pewno słyszało niezłe rzeczy!
– To, co mówisz do lustra, zostaje w lustrze, jasne? – mówię moim najlepszym gangsterskim głosem.
Mama jest całkiem niezłym Czekaczem. Przypuszczam, że dużo ćwiczyła.
– Ty i twoje lustro możecie sobie pogawędzić jeszcze dziesięć minut, a potem do łóżka, dobrze? Jutro ważny dzień i musisz się wyspać.
Mruga do mnie i znika za drzwiami. Gdybym był normalny, początek roku w liceum Bannerdale byłby łatwy. Zamierzam wypróbować wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy, żeby pozbyć się jąkania i stać się taki jak inni. Może nawet lepszy niż inni. Tylko sobie wyobraźcie: mógłbym być najpopularniejszym chłopakiem w szkole.
– Znasz tego Billy’ego Plimptona, jest najlepszy i TAKI zabawny.
– Tak, każdy chce się kumplować z Billym Plimptonem. Myślę, że będzie sławny.
– Opowiedz jeszcze jeden kawał, Billy, no weź!
Wszyscy zbiorą się wokół mnie na długiej przerwie gotowi na wszystko, aby tylko zostać moimi przyjaciółmi. Będą z przejęciem słuchać moich żartów... gdybym tylko pozbył się tego jąkania. Nawet nie chcę myśleć o tym, jak to będzie w Bannerdale, jeżeli mi się nie uda.
Zrobiłem listę wszystkiego, czego mogę spróbować, żeby mówić jak normalny jedenastolatek. Uwielbiam robić listy. Robię listy wszystkiego. Mam bardzo fajny notes w kształcie rakiety, czyli idealnym. Przypinam te listy na tablicy korkowej w moim pokoju, potem odhaczam punkty lub dodaję nowe, kiedy przyjdą mi do głowy. Tablica jest pełna moich notatek. Chyba niedługo będę potrzebował nowej. Może powinienem poprosić o nią na urodziny. Oto niektóre z moich ulubionych list:
10 NAJLEPSZYCH KAWAŁÓW
Ta lista ciągle się zmienia. Obecnie numer jeden jest taki:
1. Dlaczego dziecko opuściło plac zabaw? Bo mu kazali zjeżdżać.
CO ZROBIĆ, ŻEBY CHLOE SIĘ ROZBECZAŁA
To może się wydawać podłą listą, ale nie taki jest mój zamysł. Rzecz w tym, że Chloe płacze z najgłupszych powodów. Więc pewnego dnia, kiedy się nudziłem, napisałem tę listę. Okropnie się śmieję, kiedy ją czytam. Obecnie trzy pierwsze punkty są takie:
1. Obwinienie jej za puszczenie bąka, którego nie puściła.
2. Powiedzenie jej, że jednorożce nie istnieją.
3. Dotknięcie jednego z jej misiów gołą stopą.
A oto moja najnowsza i najważniejsza lista:
JAK SIĘ POZBYĆ JĄKANIA
1. Ćwiczyć przed lustrem
To ulubiona porada mojej logopedki. Podoba mi się, ale jeszcze nie zadziałała. Zacząłem się jąkać, kiedy miałem pięć lat. Mama uważa, że to się stało po tym, kiedy niemal utopiłem się w basenie. Nie jestem pewien, czy faktycznie pamiętam to, że byłem pod wodą, czy tylko wyobraziłem sobie to wspomnienie. Tak samo jak pamiętamy coś ze zdjęcia, a nie z rzeczywistości, albo kiedy usłyszeliśmy tę samą opowieść tyle razy, że wydaje się nam, że tego doświadczyliśmy, chociaż wcale tak nie było. Moje stopy na próżno szukające dna basenu. Panika. Czyjeś nogi kopiące wodę wokół mnie i stłumione głosy nade mną. Do dziś nie jestem wielkim fanem pływania.
Mama twierdzi, że zacząłem się jąkać następnego dnia. Tak przynajmniej powiedziała logopedce. Podobno mój pradziadek też się jąkał. Sue powiedziała, że jąkanie może być dziedziczne. W związku z tym mama obwinia i basen, i pradziadka, którego nigdy nie poznałem. Nie byłbym taki pewny co do winy topienia się. Oglądałem różne nagrania sprzed tego incydentu. Na jednym mam trzy lata i trzymam obrączki mamy oraz taty podczas ich ślubu. Jestem ubrany w kamizeleczkę. Na innym nagraniu mam mniej więcej cztery lata i opowiadam kawał „puk, puk”. Tata mówi, że uwielbiałem dowcipy, jeszcze zanim zacząłem je rozumieć. Na filmiku mówię: „Puk, puk”, po czym słychać tatę zza kamery mówiącego: „Kto tam?”. Na co odpowiadam: „Ku-kupa”, i wybucham śmiechem jak kompletny wariat. Nawet nie odpowiadam, kiedy tata mówi: „Jaka kupa?”. Tarzam się na podłodze przekonany, że to koniec żartu, mimo że nie ma on żadnego sensu. Tata mówi, że samo wypowiedzenie słowa „kupa” sprawiało, że wybuchałem histerycznym śmiechem. To musiało wszystkich okropnie wkurzać. Cieszę się, że trochę dorosłem i moje dowcipy znacznie się poprawiły, chociaż nie opowiadam ich wielu ludziom. A już na pewno nie pozwoliłbym tacie, żeby nagrał mnie, jak opowiadam swoje kawały. Nie ma mowy.
Moim zdaniem już na tych nagraniach można usłyszeć moje jąkanie. Po prostu pogorszyło się, gdy miałem pięć lat. Sue sądzi, że mogło się „nasilić”, kiedy Chloe zaczęła mówić. (Zawsze używa słowa „nasilać” zamiast „pogarszać”. Myślę, że robi tak dlatego, żebym nie patrzył na moje jąkanie jak na coś negatywnego, mimo że przecież właśnie takie jest. Nasilenie brzmi ładniej niż pogorszenie). Wówczas pojawiło się więcej okazji, żeby mi przerywać. Według mnie to bardziej logiczne wytłumaczenie niż topienie się. Myślę, że mama nie chce zrzucać winy na Chloe. Przecież łatwiej obwinić basen albo jakiegoś pradziadka. Przestałem się jąkać na dłuższy czas w wieku sześciu lat, ale potem problem powrócił. Wtedy zaczęliśmy chodzić do Sue. Mówię do siebie przed lustrem już od jakichś dwóch lat, więc można by pomyśleć, że jeśli to miałoby mi pomóc, to już by pomogło. A może to rzeczywiście pomaga i gdybym porzucił te wspaniałe pogawędki z samym sobą, to dziś jąkanie byłoby jeszcze gorsze! Nie zaryzykuję, żeby sprawdzić.
2. Przeczytać książkę Sophie Bell Życie bez jąkania
Poszedłem z mamą kupić artykuły papiernicze i książki, których potrzebowałem do szkoły. Kiedy mama poszła do toalety, po kryjomu kupiłem tę książkę za kupon. Nie chcę, żeby mama się dowiedziała, jak bardzo pragnę pozbyć się jąkania. To ją tylko zmartwi i będzie chciała ciągle o tym „porozmawiać”. To była jedyna książka o jąkaniu, jaką znalazłem w całej księgarni. Starałem się zachowywać jak gdyby nigdy nic, kiedy mama wyszła z toalety, ale cała twarz mi się napięła i wlazłem w wystawę, gdy wychodziliśmy. Przewróciłem wielką kartonową mysz i mnóstwo książek. Mama nazwała mnie „nieporadnym stworzonkiem” i musieliśmy poukładać wszystkie książki na miejscu. Jutro zaczynam czytać.
3. Pić herbatkę ziołową z Matricaria recutita, o której przeczytałem w internecie
(Spróbujcie to wypowiedzieć, jąkając się. Ja próbowałem – nie wyszło dobrze). Przeczytałem o niej na blogu pewnego jąkały Johna. John pisze, że herbatka uspokaja „nadpobudliwy mózg”. Może właśnie w tym tkwi mój problem. Będę pił ją codziennie przez miesiąc. Ale najpierw muszę znaleźć sklep, gdzie ją sprzedają. Byłem już w Tesco i Asdzie i tam jej nie mieli. Odkładam też kieszonkowe.
4. Modlić się do bogów mowy o to, żeby moja logopedka Sue wynalazła cudowny lek
To mało realne, bo nie tym zajmują się logopedzi. Nie potrafią zlikwidować jąkania, ale mogą je nieco złagodzić. Dają różne zadania do ćwiczenia, mówią, jak oddychać, i zadają podchwytliwe pytania związane nie tylko z wymową, lecz także ze wszystkim innym. Sue jest bardzo wesoła i miła, ma mocno pokręcone włosy ze śladem siwizny tuż przy głowie i zawsze nosi korale, które wyglądają jak wielkie kolorowe landrynki. Jak dotąd nie poczyniliśmy zbyt wielkiego postępu w terapii jąkania, mimo że chodzę do Sue od lat. Może oprócz modlenia się powinienem jednak ćwiczyć to, co mi zadaje. Ostatnim razem dała mi do przeczytania ulotkę z całym mnóstwem narysowanych ludzików. Mają mi przypominać o tym, jak mówić, żeby złagodzić jąkanie. Nazywają się Wygładzacze. Każda technika ma osobnego Wygładzacza:
• Wolnik wygląda jak dżdżownica i ma przypominać, żeby zwolnić. Wiem, beznadziejna nazwa.
• Wielki Miękiś (kolejna genialna nazwa!) mówi, żeby tworzyć miękkie dźwięki. Miękki dźwięk powstaje wtedy, gdy wymawia się słowa niezaczynające się twardymi głoskami. Tak jakbyście byli zbyt znudzeni lub zmęczeni, żeby wymówić dane słowo poprawnie. Spróbujcie czegoś takiego: powiedzcie „piłka” bez „p” na początku, żeby brzmiało tak, jakbyście mówili „piłka”. Dziwne, no nie?
• Ślizgacz przyczepia się do słów w postaci dużego „yyy” na początku. Więc ilekroć utknie się na słowach zaczynających się na przykład na „s”, można doczepić do nich takie „yyy”. Jak „yyy-ser” zamiast „ser”. Sue mówi, że nikt nawet tego nie zauważy, ale ja słyszę to dość wyraźnie. Dlaczego „yyy-ser” miałoby być lepsze od „s-s-ser”? Ja chciałbym móc powiedzieć „ser” tak jak inni.
W ulotce są wizerunki każdego Wygładzacza. Wielki Miękiś jest przedstawiony jako ogromna kula śniegowa owinięta niebieskim szalikiem. Ślizgacz figuruje jako „spoko kolo”. Kto dziś mówi: „kolo”? Żenada. Czasem wydaje mi się, że dorośli, którzy wymyślają takie rzeczy, powinni radzić się jakiegoś dziecka-redaktora, żeby sprawdziło, czy przypadkiem nie mówią czegoś tak głupiego, jak „spoko kolo”. Szczerze mówiąc, uważam, że Wygładzacze są trochę dziecinne, ale Sue je uwielbia. Zastanawiam się, czy wciąż będzie o nich mówić, kiedy skończę dwanaście lat. Mam nadzieję, że nie. Nie chcę być licealistą, który wciąż myśli o Wolniku i Wielkim Miękisiu.
Jutro muszę jakoś przeżyć pierwszy dzień w Bannerdale. Gdyby tylko istniał jakiś sposób na uniknięcie mówienia. Może będę porozumiewał się wyłącznie za pomocą mimiki jak Charlie Chaplin. Zgraja gniewnych nastolatków z pewnością świetnie przyjmie pokazanie na migi: „Proszę, nie róbcie mi krzywdy. Jestem taki mały i słaby”, podczas gdy będą mnie tłuc po głowie.
Przynajmniej mam świeży start w zupełnie nowym miejscu. Mogę być kimkolwiek zechcę i nikt mnie tam nie zna. Może będzie zupełnie inaczej – poznam mnóstwo nowych kolegów i nikt nie odkryje, że się jąkam. Ale jednocześnie jestem przerażony, bo wiem, że będzie tam więcej wyśmiewających się ze mnie dzieciaków niż w szkole podstawowej.
Tam przynajmniej wszyscy się do mnie przyzwyczaili. Dla nich mój głos był normalny, więc przez większość czasu mogłem o nim zapomnieć. Pani Jackson, moja wychowawczyni, też była w porządku. Zawsze wybierała tych samych uczniów do odpowiedzi, co było bardzo fajne (bo nie byłem jednym z nich), i nie przeszkadzało jej moje bębnienie ołówkami w kolana. (W przeciwieństwie do pana Allsopa w poprzedniej klasie. Nie cierpiał tego! „Billy Plimpton, po raz dziesiąty dzisiaj: przestań bębnić!”)W szóstej klasie było najlepiej, ponieważ byłem najstarszy. (Nie najwyższy – jestem mikrusem – ale przynajmniej najstarszy). Nie było żadnych dzieciaków ze starszych klas, które wpychałyby się przede mnie w kolejkę w stołówce. Było super. Mogłem siadać na ławce dla szóstoklasistów na apelach i na długiej przerwie wolno nam było bawić się na oponach na placu zabaw.
Ash był moim najlepszym kolegą w podstawówce – poniekąd. Nie jestem pewien, czy ja byłem jego najlepszym kumplem, ale on z pewnością był moim. Przychodził do mnie w każdy czwartek po szkole, bo nasze mamy się przyjaźniły. Więc raczej nie miał wyboru, czy się ze mną kolegować, czy też nie, ale myślę, że za bardzo mu to nie przeszkadzało. Zawsze w ogrodzie ćwiczył na mnie swoje rzuty karne.
Kiedy wpisaliśmy na podaniu Bannerdale jako szkołę pierwszego wyboru, czułem się świetnie, chociaż wszyscy z mojej klasy szli do liceum Hillside.
– Nie będziesz tęsknił za Ashem? – spytała mama na chwilę przed wysłaniem podania online.
– Wci-ą-ą-ą-ż będę się z nim spotykał. T-y-y-y spotykasz się z jego m-a-a-a-mą cały czas.
– No chyba tak, skarbie. Tylko nie chcę, żebyś się czuł samotny.
Nie powiedziałem jej, że i tak bez przerwy czuję się samotny. Że tak naprawdę Ash nie bawił się za często ze mną w szkole. Nikt się ze mną nie bawił. Ash chciał należeć do fajnej paczki na przerwach obiadowych. Ci z fajnej paczki zbierali się na schodach i rozmawiali o youtuberach, podczas gdy ja ćwiczyłem rzuty do kosza z piątoklasistami. Z tego właśnie powodu wybrałem Bannerdale: żeby zacząć od początku i uciec od nich wszystkich. Nie chciałem też mówić mamie, że Ash powiedział, że już nie będzie do mnie przychodził w czwartki po szkole.
– Skoro idziemy do innych szkół, najlepiej będzie, jeśli znajdziemy sobie nowych kolegów – stwierdził ostatniego dnia szkoły, kiedy wszyscy podpisywali sobie wzajemnie koszulki. – A poza tym mama mówi, że już mogę zostawać sam w domu w czwartki do czasu, aż wróci. Więc nie będę już się z tobą spotykał. Powodzenia w Bannerdale!
– No dobra – odparłem. – Chcesz, ż-ż-żebym po-o-o-o-d-pi-pi-pisał twoją...
Ale ten już sobie poszedł do fajnej paczki. Mimo to nigdy nie był wobec mnie niemiły i nigdy nie śmiał się z tego, jak mówię.
Inni czasem się śmiali, kiedy na przykład czytałem na głos w klasie albo kiedy musiałem powiedzieć „muuu” w jasełkach. Pani Jackson uważała, że to rola idealna dla mnie. Wiedziała, że uwielbiam dowcipy, więc poprosiła mnie, żebym poszukał jakichś żartów z cielętami do przedstawienia. To był naprawdę dobry pomysł: cielę odpowiadające „muuu” na wszystko, o co je pytają, i za każdym razem to pasuje. Maryja mówi: „Komu podarujemy te dary?”, a ja na to: „Muuu”, i wskazuję na Jezuska, i to ma być śmieszne. Jednak nie potrafiłem wydusić z siebie nawet „M”, więc to było bez sensu.
Cała klasa się śmiała. Myślę, że nawet niektórzy rodzice się śmiali, zakrywając sobie usta. To był jeden z moich najgorszych dni w szkole i nie mogłem przestać o nim myśleć przez całe święta Bożego Narodzenia. O tym, jak wszyscy się ze mnie śmiali, unikali mojego wzroku, wykrzywiali podle usta i wywracali oczami. Ale nie Ash. Zerknąłem na niego zza maski cielaka i zobaczyłem, że tylko na mnie patrzył i czekał, aż skończę swoje „muuu”. Dlatego był moim najlepszym kolegą. To jest również jeden z powodów, dlaczego muszę iść do nowego miejsca, gdzie nikt nie będzie pamiętać tych jasełek ani innych sytuacji, w których tak bardzo utknąłem. Może powinienem iść gdzieś, gdzie znajdę więcej ludzi, takich jak Ash, którzy nie przyłączają się do ogólnego śmiechu.
Tego najbardziej się obawiam w Bannerdale. Że wszyscy będą się ze mnie śmiać. Chciałbym, żeby śmiali się ze mną, z moich żartów, lecz nie ze mnie. A nie mogę nawet opowiedzieć im żadnego dowcipu, dopóki nie pozbędę się jąkania. Gdybym opowiedział, śmialiby się z nie tego, co trzeba, zupełnie jak na tamtych jasełkach. To ja byłbym puentą.
A przecież nie mogą się śmiać z mojego głosu, jeżeli go nie usłyszą, no nie? Dlatego zamierzam dać z siebie wszystko, żeby się nie odzywać. Nie pisnąć ani słówka, dopóki nie zrealizuję wszystkich pozycji na mojej liście; aż moje jąkanie zniknie i wówczas nie będę już Billym Plimptonem, chłopcem, który się jąka. Będę za to Billym Plimptonem, najzabawniejszym chłopcem w całej szkole.
Trzymajcie za mnie kciuki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------