- promocja
- W empik go
Jak żyć? Poradnik dla nieogarniętych - ebook
Jak żyć? Poradnik dla nieogarniętych - ebook
Tak wiele sytuacji potrafi nas wyprowadzić z równowagi. A może zaprosić do rozmowy znanych filozofów – Platona, Spinozę, Epikura, Arystotelesa – i zapytać ich o wszystkie codzienne, dręczące nas kwestie? Co na przykład odpowiedziałby Kant na wiadomość o zerwaniu?
Dwanaście opowieści, dwanaście koncepcji, dwanaście doktryn filozoficznych pomoże ci z humorem zareagować na niespodzianki, jakie niesie życie.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7939-7 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po czterech godzinach bezproduktywnej wędrówki alejkami w Ikei, osłabiona głębokim poczuciem bezradności, stanęłam wśród kartonów, cała we łzach, gotowa spoliczkować każdego, kto miałby czelność wypowiedzieć jakąkolwiek szwedzką nazwę. A przecież listę zakupów sporządziłam prawidłowo i katalogu nauczyłam się niemalże na pamięć. Mój metodyczny umysł był czynny, gotowy zademonstrować swoją skuteczność. To jednak nie wystarczyło. Stracona dla sprawy, zdradzona przez własny mózg, przechodziłam ostry kryzys. Nie wiedziałam, co robić.
Postanowiłam wówczas zrobić przegląd wszystkich rzeczy, które w życiu codziennym uspokajają mnie i poprawiają mi nastrój. Pomyślałam nawet, że mogłabym wyciągnąć się na jednym z tych skandynawskich łóżek albo zdobyć skądś butelkę wódki. Jednak po kilku minutach wahania zaczęłam szukać lepszego remedium. Właśnie wtedy objawiła mi się postać Spinozy, od lat jednego z moich ulubionych myślicieli. Siedząc w kącie sklepu, wyobraziłam sobie, że mój drogi filozof podchodzi do mnie, podaje mi cappuccino i rzuca kilka pocieszających słów. Przestałam płakać i uczepiłam się jego koncepcji. Udało mi się złapać dystans i uporządkować rozedrgane emocje. Zdałam sobie sprawę, że filozofia ocaliła moje popołudnie.
Tak narodził się pomysł na tę książkę: dwanaście sytuacji kryzysowych i dwunastu filozofów zdolnych ukoić nasze nerwy oraz sprawić, że przestajemy dramatyzować. Postanowiłam opowiedzieć o momentach, które wymykają się nam spod kontroli, o tych chaotycznych minutach, gdy tracimy panowanie nad sobą, o chwilach, które rzucają nas na pożarcie wściekłości, łzom, poczuciu winy, niezrozumieniu i wstydowi, krótko mówiąc – beznadziei. Każdy z nas miał tego typu przeżycia. Czy jest na nie lepsza rada aniżeli słowa otuchy, które przetrwały całe stulecia?
Uznałam, że czas wyciągnąć filozofię z bibliotek i sprawić, by pojawiła się na imprezach, spotkaniach ze znajomymi, w pracy, a przede wszystkim – w codzienności. Być może właśnie dzięki temu ta dyscyplina ponownie stanie się tym, czym była przez tysiąclecia – nie abstrakcyjną, pretensjonalną i przyciężkawą teorią, lecz mądrością, która sprawia, że czujemy się lepiej. Bo akt filozofowania odnosi się nie tylko do wiedzy, lecz także do wszystkiego, co może poprawić życie, przynieść ulgę, ochronić nas, stworzyć dystans wobec tego, czym się przejmujemy – nieznośnego buntu nastolatka, śmierci psa czy zbliżającej się randki.
Zdejmując filozofię z piedestału, oddajemy jej hołd i sprawiamy, że ta cenna wiedza staje się nam bliska i znajoma. Następnym razem, zamiast panikować, zaprośmy na kawę Arystotelesa, Platona lub Kanta i poprośmy o życiowe wskazówki.
MARIE ROBERTSpinoza w Ikei
czyli pragnienie i jego sprzeczności
Sobota, godzina 9:54. Obudziłaś się z miłym poczuciem, że kolejne dwie doby będą należeć wyłącznie do ciebie. Dwa dni leniwych przyjemności, długo i ze smakiem pitych kaw, natchnionych lektur, posiłków w miłym towarzystwie i sportów uwalniających od poczucia winy. Ta słodka obfitość perspektyw zalewa cię już niemal doszczętnie, gdy nagle… dostrzegasz, że regał w sypialni, twój cenny i wierny Billy, może w każdej chwili runąć pod ciężarem skarbów, które w sobie mieści. To bez wątpienia wina kupionych w zeszłym roku dwunastu książek o medytacji, albumów ze zdjęciami z czasów liceum, pamiątek przywiezionych z Indii latem 1998 roku i kilku tomów encyklopedii, do których wyrzucenia nie zainspirowała cię żadna ze stron internetowych. Rozwiązaniem byłaby zapewne odpowiednia segregacja, jednak ty kochasz te przedmioty i nie chcesz się z nimi rozstawać. Zwłaszcza że wystarczyłoby po prostu dostawić jeden regał tuż obok i poukładać na nim nowe pamiątki.
I tak, niesiona falą entuzjazmu, namawiasz swoją bratnią duszę na brunch w świątyni zabaw dla dorosłych: Ikei. Ten znajomy i budzący ufność zlepek liter towarzyszy ci, odkąd po raz pierwszy zamieszkałaś w pokoju na studenckiej stancji. Drewno, pomysłowość, przyjemnie niewymawialne nazwy, szwedzka życzliwość… krótko mówiąc, plan wydawał się doskonały. Samochód jest gotowy, bagażnik pusty, chętny na przyjęcie nowych znalezisk, bo okazało się, że poza regałem potrzebujesz prawdopodobnie nowych garnków i nowej pościeli, że czas na wymianę szafki pod telewizor i że warto pomyśleć o ładnym stoliku do kawy, który ozdobiłby salon. W ręku trzymasz katalog, na którego stronach starannie zaznaczyłaś interesujące cię produkty. Wchodzisz do sklepu z rozanielonym uśmiechem, myśląc o wszystkich możliwościach ukrytych w niebieskawym blaszaku. Przed tobą trasa znacznie łatwiejsza niż w parku linowym. Idziesz wzdłuż strzałek na podłodze, godząc się, że ktoś nagina twoją wolną wolę do śledzenia oznaczonego szlaku. Za pierwszym zakrętem, podekscytowana jak dziecko, łapiesz drewniany ołóweczek. Kontemplujesz z podziwem wzorcowe mieszkania, które demonstrują przy wsparciu dowodów, że tak miło można żyć zarówno w lofcie, jak i na 18 metrach kwadratowych i że szczęście to kwestia kilku eleganckich i ergonomicznych rozwiązań.
Zachłannie kontynuujesz spacer, z fascynacją zwiedzając dział z łóżkami, oddzielony od reszty hasłem brzmiącym jak mantra lub życiowa rada terapeuty rodzinnego: „Sypialnia? Dziel, lecz nie odgradzaj!”. Gdy docierasz do działu z artykułami dziecięcymi, nogi odmawiają ci posłuszeństwa. Drepczesz po tych alejkach już od kilku godzin! Na razie włożyłaś do wózka tylko pled z tkaniny syntetycznej, trzy paczki papierowych serwetek w renifery i dwie plastikowe chochle, które na pewno ci się przydadzą, gdy przejdziesz na dietę składającą się z samej zupy. Pcha cię ta nieodparta ochota, ten zew, który każe ci powtarzać, że „istnieć” oznacza „wytrwać w pragnieniu wydawania forsy”. Próbujesz przyspieszyć kroku, gdy nagle twój wzrok przykuwa widok słodkiego pluszowego krokodyla. Twój partner zaczyna lekko podnosić głos: „Czy ta maskotka skończy jak tamta z zeszłego roku? Na dnie piwnicy? Wydana na pastwę moli?”. Jesteś obrażona i wyładowujesz frustrację, przejeżdżając partnerowi wózkiem po stopach. Udajesz, że nie słyszysz okrzyków bólu. Następnie w przypływie pragnienia skuteczności próbujesz zboczyć z wyznaczonej trasy i docierasz nielegalnie do działu z meblami biurowymi, przechodząc okrakiem nad wymyślnie zaprojektowanym krzesłem na trzech nogach. W dziale z oświetleniem zalewa cię fala gniewu zmieszanego z gorącem i czujesz, jak spływa po tobie pot. Przygryzanie końcówki ołóweczka nie wystarczy, by się uspokoić.
Błąkasz się jeszcze kilka chwil i wreszcie docierasz do zakątka „Regały i przechowywanie”. Tymczasem okazuje się, że zgubiłaś numery referencyjne produktów wybranych w katalogu, a sam katalog zostawiłaś niechcący na stosiku wieszaków łazienkowych. Wściekła wrzucasz do wózka to, co masz akurat pod ręką. Nic nie zdoła ukoić twoich nerwów. Omal nie zrywasz z partnerem, gdy ten pyta: „A kto to znów będzie montował?”, i demonstracyjnie zaopatrujesz się w wiertarkowkrętarkę, czując, że masz dość. Co się dzieje? Nastąpił jakiś przełom. Moc, która w tobie narasta, jest niepowstrzymana i choć zdarza ci się wypowiadać krytycznie na temat społeczeństwa konsumpcyjnego, to w tym określonym momencie, tu i teraz, twoje pragnienie nie ma granic, a jego trwanie jest nieokreślone.
I to jest początek chaosu. Pomyliłaś wymiary stolika. Jak przez mgłę słyszysz kogoś, kto wrzeszczy: „Serio, nie zmierzyłaś go wcześniej?!”. Szafka pod telewizor, tak wyrafinowanie prezentująca się na papierze kredowym, tu dość ostentacyjnie świeci sklejką, zaś patrząc na nietuzinkowy wieszak, dostrzegasz, że identyczny wisi u ciebie w pracy i w mieszkaniu z portalu Airbnb, z którego niedawno korzystałaś. Pomimo to trwasz w szale zakupów, chwytasz cztery świece o zapachu owoców leśnych i wanilii, dwa opakowania talerzy i plastikową jukę, którą pospiesznie chowasz w czeluściach żółtej torby. Sama już nie wiesz, jaki pcha cię rodzaj pragnienia. Twój towarzysz spogląda na ciebie z pogardą, a ty odwdzięczasz mu się tym samym uczuciem, gdy tłucze świetlówkę, wrzucając ją do wózka. Walka kończy się w magazynie samoobsługowym. Czujesz się taka mała wśród tych wysokich, wyładowanych po horyzont półek, będących obietnicą wieczorów spędzanych na próbach użycia śrubokrętu. Twoje marzenia kryją się gdzieś pomiędzy alejką B18 a D24. Przekonana, że wyzwolenie jest bliskie, bierzesz telefon, by odnaleźć zapisane w nim numery referencyjne. I wtedy z przerażeniem odkrywasz, że telefon jest wyłączony: wyładowała się bateria. Trzeba zacząć całą tę wędrówkę od nowa albo pożegnać się z meblami. Twoje pragnienie nie może zostać zaspokojone. Kolejne minuty spędzasz w swoistym transie, podkręconym szlochem, inwektywami, zniechęceniem i paragonem opiewającym na sumę 436,80 złotych za przedmioty, o których trudno powiedzieć, że będą ci potrzebne. Czujesz się wyczerpana, gdy wsiadasz do samochodu. Zaraz rozpadnie się twój związek, a przecież ty chciałaś tylko kupić regał. Jest 19:14, korki w drodze powrotnej zaś trwają wystarczająco długo, byś zdołała uświadomić sobie, że masz zakwasy, jesteś zlana potem, a w dodatku czujesz bezbrzeżną rozpacz i głęboką nienawiść do wszystkiego, co żółte i niebieskie.