- W empik go
Jan Woleński. Wierzę w to, co potrafię zrozumieć - ebook
Jan Woleński. Wierzę w to, co potrafię zrozumieć - ebook
Co sądzi o religii?
Czy Bóg wybrał go na ateistę?
Dlaczego ma słabość do pięknych kobiet?
W osobistych rozmowach Jan Woleński odsłania zakamarki swojego filozoficznego umysłu i racjonalnej duszy. Wraca pamięcią do czasów Polski powojennej i ludowej, opowiada o mechanizmach funkcjonowania starego systemu, mierzy się z próbą jego etycznej oceny, rewiduje swoje postawy sprzed lat. Nie stroni przy tym od zaskakujących wyznań, dystansu do samego siebie, szczypty humoru i morza dobrze uzasadnionego racjonalizmu, który przebija z jego postawy.
Ten wywiad-rzeka, przeprowadzony przez Jolantę Workowską, Jacka Prusaka i Sebastiana Kołodziejczyka, to wciągająca podróż od skomplikowanych korzeni czołowego polskiego filozofa, przez życiowe pokusy i złożone filozoficzne zagadnienia, którym próbuje stawić czoła, po wyważoną diagnozę i ocenę dzisiejszych problemów społeczno-obyczajowych.
Jan Woleński − wybitny filozof analityczny, logik, epistemolog i teoretyk prawdy, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest autorem wielu książek, przekładów oraz setek artykułów naukowych. W 1997 roku został odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej, a w 2011 Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Laureat Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (2013). Od 2007 roku jest członkiem Komitetu Honorowego Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7886-129-4 |
Rozmiar pliku: | 7,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mówisz o sobie, że urodziłeś się między Lwowem a Warszawą. Co to znaczy?
Urodziłem się we wrześniu 1940 roku w Radomiu, podczas ucieczki rodziców ze Lwowa. Ale w Radomiu byliśmy krótko. Potem były Puławy i Warszawa, gdzie zainstalowaliśmy się w 1941 roku. Być może wyjazd z Radomia nastąpił z powodu planów utworzenia tam getta (kwiecień 1941), a do Warszawy przyjechaliśmy już po zamknięciu tamtejszej żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej. Początkowo zatrzymaliśmy się na Bielanach, przy ulicy Kasprowicza, a potem na Żoliborzu, przy ulicy Cieszkowskiego, notabene, „filozoficznej”. Były to dwa pokoje z kuchnią w nowym, przedwojennym bloku. Mieszkaliśmy tam razem z babcią, bo dziadek wyjechał 17 września do Rumunii, potem do Francji, Anglii i Włoch; uczył w szkołach przyfrontowych i dołączył do nas w Krakowie w 1948 roku.
Mąż twojej mamy nie był jednak, jak się potem dowiedziałeś, twoim ojcem, a ty jesteś owocem późnej miłości?
Nie wiem, czy miłości, na pewno – romansu, zaakceptowanego przez męża mojej matki. Byli małżeństwem szesnaście lat i on nie mógł mieć dzieci. Sądzę, że mój biologiczny ojciec pomógł rodzicom uciec ze Lwowa, bo prawdopodobnie był wysoko postawionym człowiekiem.
Jakie są twoje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa?
Miałem chyba trzy lata, gdy posłano mnie do ogródka po koperek albo pietruszkę. Przyniosłem za dużo i dostałem w skórę od ojca, znaczy męża mojej mamy. Zniszczyłem, z czego nie zdawałem sobie wtedy sprawy, sporo warzyw, a były to wówczas cenne dobra. A druga rzecz, którą pamiętam, to jak staliśmy z babcią w kolejce do jakiegoś sklepu.
Potem byliście w obozie przejściowym...
Nie pamiętam ani pobytu, ani drogi do tego obozu przejściowego w Pruszkowie. Pamiętam początek podróży pociągiem towarowym na południe Polski i to, że miałem wtedy na sobie wszystko, co tylko można było na mnie włożyć, bo był październik.
Ojczym był zaangażowany w walkę zbrojną?
Odmówił podpisania folkslisty i został wysłany chyba gdzieś na roboty przymusowe. W czasie powstania, gdy już wrócił do Warszawy, rozstał się z moją matką. Nie mógł znaleźć drogi na Żoliborz, bo Niemcy odcięli Dworzec Gdański, zatrzymał się u jakiejś swojej znajomej i tam już został.
Pierwsze cztery lata życia nie kojarzą ci się z zagrożeniem, niebezpieczeństwem i głodem? Nie masz traumy powojennej?
Zagrożenie oczywiście było, do czego pewnie jeszcze wrócimy. Największe w czasie powstania w 1944 roku. Głodu raczej nie było, oczywiście poza gettem. To, co dawali na kartki, w zasadzie wystarczyło, ale też można było coś dokupić na czarnym rynku. Słyszałem, że byłem ciężko chory i uratowano mnie tylko dlatego, że w sąsiedztwie był szpital, w którym dawano trochę więcej dobrego jedzenia.
Nie pamiętam też końca wojny. Przez ostatni rok mieszkaliśmy we wsi Gniazdowice koło Proszowic. Mama zaprzyjaźniła się tam z dwiema czy trzema dziewczynami, które potem, w 1946 roku, wzięła z sobą do Krakowa, by się nauczyły tkania samodziałów. Mama miała mały warsztat, ale sama nie umiała tkać. Urządziliśmy się wszyscy w jednej izbie z kuchnią przy ulicy Słonecznej (obecnie Bolesława Prusa) 25 mieszkania 8. Na noc rozścielało się sienniki. Potem wrócił dziadek i moja mama się wyprowadziła.
Zostawiła siedmioletniego chłopca?
Przecież byłem z dziadkami, a mama musiała skorzystać z okazji zdobycia mieszkania. W tamtych czasach panowała tak zwana publiczna gospodarka lokalami i uzyskanie mieszkania było czymś bardzo skomplikowanym. Mama miała znajomych, którzy planowali wyjazd z Krakowa, i żeby mieć pierwszeństwo w przydziale do tego lokalu, musiała być tam zameldowana. Widywałem ją raz na tydzień, może rzadziej, mieszkała na Kujawskiej (przecznica od Kazimierza Wielkiego), a dziadkowie zostali ze mną w starym mieszkaniu. Wspomniane dziewczyny także się wyprowadziły, a myśmy, już bez nich, pozostali na Prusa. Pamiętam z tamtego okresu taki bardzo nieprzyjemny dla mnie moment, że jako siedmio- czy ośmiolatek myłem się w pokoju i w pewnym momencie któraś z sąsiadek to skomentowała: „Taki duży chłopak, a myje się przy wszystkich”. A przecież w tym domu nie było łazienki, ubikacja była na korytarzu. Zawstydziłem się i chyba od tego momentu zacząłem uważać się za osobnika niespecjalnie atrakcyjnego pod względem fizycznym.
Czyli dobrze wspominasz swoje dzieciństwo...
Tak. Miałem daleko idąca swobodę, z wyjątkiem jednego ograniczenia: musiałem o określonej godzinie meldować się w domu. Babcia interesowała się w gruncie rzeczy tylko tym, żebym zjadł na czas oraz chodził do szkoły i kościoła. W sumie wychowywałem się w gronie okolicznych chłopaków, którzy dzielili się na tych z „dobrych domów” i tych ze „złych domów”. Formalnie byłem z dobrego domu, ale jakoś nie bardzo kontaktowałem się z tym środowiskiem. Najlepszych kolegów miałem wśród tak zwanych baciarów ze Zwierzyńca. Dobrze grałem w piłkę, a ponadto wyrobiłem sobie pewną markę, bo pomagałem kolegom w nauce i bardzo mnie cenili. Pamiętam taki dom-melinę na ulicy Salwatorskiej, w którym mieszkało wielu baciarów.
Pamiętasz pierwszego papierosa?
Miałem dziewięć lat i podkradłem dziadkowi pierwszego camela (przywiózł te papierosy z Anglii), ale na dobre zacząłem palić, jak miałem trzynaście lat. Porzuciłem ten nałóg dopiero w 1986 roku, ale mniej więcej od ósmej klasy paliłem dwa, trzy papierosy dziennie. Pierwszą wódkę wypiłem, gdy miałem dwanaście lat... Raczej nie dostawałem manta, bo byłem dość silny, więc wielu chłopaków starało się ze mną nie zadzierać. Starsi mnie lubili i nie miałem z nimi większych kłopotów. Mogę opowiedzieć, jak wkupiłem się w nowe miejsce, kiedy w 1954 roku przeprowadziliśmy się z babcią (dziadek zmarł w roku 1953) do mamy. Ja byłem chłopakiem ze Zwierzyńca, tam była Krowodrza, więc nie było łatwo. Miałem własne dwie pary rękawic bokserskich, więc przyniosłem je tam, gdzie spotykali się okoliczni chłopcy. Obecnie jest tam siedziba Radia Kraków, na rogu ulicy Kazimierza Wielkiego i alei Słowackiego. Trochę potrenowaliśmy i skończyły się zastrzeżenia do mnie.
Po przeprowadzce utrzymywałeś kontakt z chłopakami z Salwatora?
Sporadycznie. Jeden jeszcze do dzisiaj sprzedaje kwiaty na rynku i mówi mi per „pan”, wiedząc, oczywiście, kim jestem. Ja mówię: „Nie wygłupiaj się”, ale on jest uparty.
Zapamiętałeś kogoś szczególnego z czasów młodości?
Pamiętam, że miałem takiego bardzo bliskiego kolegę, Kazika Siekierskiego, który wywarł na mnie duży wpływ, nie tyle intelektualny, ile ogólny. Był sześć lat starszy i mieszkał po sąsiedzku, w mieszkaniu obok. Był kolarzem torowym, miał nawet niejakie osiągnięcia. Jego matka cały czas narzekała, że Kazik to się takim brudnym sportem zajmuje jak kolarstwo, a mógłby przecież grać w tenisa, czyli uprawiać sport dla wytwornych ludzi, jak mówiła. Kazik ożenił się z Sędzimirówną (z rodziny magnatów stalowych), wyjechał z nią bodaj w 1966 roku do USA i zmarł przedwcześnie.
Pamiętasz marzec 1953 roku?
Dzień śmierci Stalina? Pamiętam te dni. To było takie podniosłe z punktu widzenia propagandy i organizacji. Być może w domach, w których wychowywano dzieci w duchu antykomunistycznym, inaczej przeżywano to wydarzenie, ale nie u nas, bo w naszym domu raczej nie rozmawiano o polityce. Byłem pod dość dużym wpływem ówczesnej propagandy, tej szkolno-gazetowej.
Ale rozumiałeś, że to jest jakiś rodzaj propagandy?
Raczej nie, ale muszę powiedzieć, że miałem od lat bardzo młodzieńczych dość analityczny stosunek do tego, co słyszę i czytam. Zwłaszcza do tego, co słyszę, a proszę pamiętać, że mój dziadek był przed wojną senatorem pierwszej kadencji i po wojnie, w Krakowie, przychodzili do niego różni znajomi, którzy codziennie rozdawali teki w rządzie londyńskim. Ponieważ nie miałem się gdzie podziać – to był pokój z kuchnią – słuchałem rozmów tych młodych osiemdziesięciolatków i uważałem, że jest coś absolutnie, dzisiaj bym powiedział, irracjonalnego w tych rozmowach. Może pod wpływem wspomnianej propagandy, nachalnie krytycznej wobec emigracji i przedwojennej Polski, nadziwić się nie mogłem, dlaczego oni wciąż dyskutują o tym samym, i te nieustanne rozmowy o zmianach tek w rządzie brzmiały dla mnie bardzo nierealistycznie.
Nigdy nie poznałeś swojego ojca biologicznego, o mężu swojej matki też niewiele wiesz. Czy dziadek był ważną osobą w twoim życiu?
Myślę, że bardzo ważną. Dziadek był z nami krótko, bo tylko pięć lat, ale uczył mnie łaciny i niemieckiego, a także innych ogólnych rzeczy. Pamiętam, jak nie znając języka francuskiego, przeglądałem przywiezione przez niego kieszonkowe wydanie Larousse’a i oglądałem siedem cudów świata. I czasem chodziłem z nim wieczorami na spacery, podczas których pokazywał mi gwiazdy, objaśniał mapę nieba, na przykład pokazywał Wielką Niedźwiedzicę. Ale nie odczuwałem, że łączy mnie z nim jakaś specjalna więź emocjonalna. Może było to pokłosiem wojny, że nie manifestowano swoich uczuć. Relacje emocjonalne były hamowane albo wyciszane. Tak byłem wychowywany. Nie miałem żadnej przytulanki i nie pamiętam, żebym był często przytulany, ale zdarzało się. Jak dostałem lanie, co było jednak rzadkie, bolało i trzeba było to przeżyć, a nie zapisywać w sekretnym dzienniczku i rozpamiętywać.
Twoi dziadkowie, jako małżeństwo, lubili się?
Tak, bardzo. Myślę, że dziadek wrócił do kraju, bo nie mógł wytrzymać sam za granicą. On bardzo kochał żonę i córkę. Był także człowiekiem bardzo religijnym. Był asymilatorem, to znaczy uważał, że właściwą drogą Żydów jest asymilacja, także religijna.
Twoja mama nie chciała się z nikim związać w Krakowie?
Nie w sensie małżeńskim, ale miała oczywiście partnerów, i to bardzo ciekawych. Jeden z nich wywarł dość znaczący wpływ na mnie, na mój ogólny stosunek do świata.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------