- W empik go
Jan z Tęczyna. Tom 1: powieść historyczna - ebook
Jan z Tęczyna. Tom 1: powieść historyczna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 276 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Juz tylko o mil trzy iesteśmy od domu, rzekł Jan Tęczyński, syn sędziwego Woiewody Sandomirskiego, iak słodko mi będzie, po tylu latach wniyść w progi ojczyste, uyrzyć sędziwych Rodziców. Westchnienie dalszą mowę przerwało. – Cieszę się z tego niezmiernie, odezwał się po hiszpańska towarzysz podróży Tęczyńskiego Don Alondzo Ferdynandes
Juan Joseppe di Medina Czele. Ach iakże to daleko z Madrytu do Polski, ileż przeiechaliśmy kraiów, ileż rozmaitych widzieliśmy ludów, obyczaiów, płodów natury. Karmi to ciekawość, zbogaca nauką i doświadczeniem umysł, leczy z przesądów, przecież, po nieiakim czasie, trudy ustawicznego kołatania się, i w młodych kościach czuć się daią. Nic to, iesteśmy u kresu, miło będzie za powrotem opowiadać ziomkom moim o ciekawościach, o nieznanych im dziwach, na które w podróżach moich patrzyłem. Spodziewam się, przyiacielu, przerwał mu Tęczyński, że ieźli piszesz Dziennik twych podróż, nie będziesz naśladował' tylu innych postronnych, co albo niewdzięczni za odebraną gościnność, lub nieuważni i lekcy, z iednego domu, sądząc o kraiu całym, z iedney osoby o całym narodzie, piszą niepoięte duby o Polszcze. Kastylanczyk, odpowiedział mu Don Ferdynandes, Juan, Joseppe di Medina Czeli, nie będzie ani niewdzięcznym, ani lekkim, nić napisze iak prawdę.
Tym czasem, toczył się po równey drodze poiazd podróżnych, woźnica Góral, śpiewał starodawna pieśń o Kazimierzu Mnichu, a witayże nam gospodynie miły. Rozrzewniły te brzmienia noty oyczystey serce Tęczyńskiego. – Poglądał w zadumaniu na otaczaiący go widokres; bieliły się w oddaleniu baszty Babsztyńskiego zamku, niknęły w szarych obłokach wieże Bogatego Olkusza i skała piaskowa, kray przelegaiący się w doliny i wzgórza zacieniony był lasami dębów i buków, gęsto odbiiały się od nich białe domy wieśniflków i kończate wieże Sielskich kościołów. Ludnieyszą iest kraina ta uważał Don Ferdynand, lepiey nawet uprawna niż wiele z prowincyi naszych hiszpańskich. Widzisz więc, odpowiedział Tęczyński, że nie złoto Potozu, ale rolnictwo i swoboda zaludniaią kraie i prawdziwe daią dostatki.
Gdy rozmawiali w ten sposób, światło słoneczne ięło się zachmurzać, ważące się nad ieziorami rybitwy żałośnym krzykiem napełniały powietrze, wspaniały Orzeł, gromady ptastw różnych podwoionym lotem do siedlisk swoich, dążyły co prędzey. Niedarmo; przeraźliwy łoskot grzmotu podwakroć dał się słyszeć okropnie, siarczysty piorun ukośnemi strzały czarne przedzierał obłoki, lunął deszcz potokiem. Co za ulewa, rzekł Tęczyński, gdzieżby się przed nią schronić? To mówiąc, postrzegł niedaleko drogi dom drewniany biały, pod rozłożystym wiązem stoiący, Jeźli się nie mylę, rzekł, iesteśmy iuź w granicach Tęczyńskiego Hrabstwa. To mówiąc, kazał do domu tego zaiechać. Lecz wszystko było zamknięte, przed straszną ulewą nie tylko gospodarstwo, lecz czeladź, pies nawet i kot schroniły się pod dach. – Zaczęto pukać, nieprędko usłyszano odzywaiącą się kobietę: idzie no Kaśko, o – twórz, bliźniemu w przygodzie dać należy przytułek. Otworzyła Kaśka, wskoczyli podróżni do sieni, która natychmiast strumieniami wody z ich szat zlaną została. Otworzyły się drzwi do izby. Stanęła w nich kobieta; maiąca lat przeszło czterdzieści, czerstwa ieszcze i świeża miała suknie bagazyowe w kwiaty, na głowie czółko axamitne czarne, w około pozatykane kwiatkami polnemi. Witaycie Panowie, zawołała wesoło, skromne to schronienie, ale i to dobre, kiedy na dworze ulewa a do zamku ieszcze dwie mile. Pozwolicie matko, rzekł Tęczyński, że się tu osuszym i przeczekamy, póki deszcz ten nie minie. Niebo obłożyło się strasznie, rzekła Teodorowa, będzie tego na cały dzień a może i cala noc, póydź no Kaśko, niech te konie i kolebkę wezmą do szopy, bo się nie zmieszczą w naszey staience. Nieborak mąz móy, podług zwyczaiu, poszedł z fuzyą i psem do lasu, patrzeć czy niema szkody iakiey, a czasem i zabić co, ieźli się zdarzy. To gdy mówiła, wszedł pokoiowiec Hrabiego z suchemi sukniami dla Panów. Długo Teodorowa raz weń, znów w Hrabię maiąc oczy wlepione, wszakże to młody Pan móy, zawołała z radości odchodząc prawie od siebie, i raz ściskaiąc go za nogi, drugi zarzucane mu ręce na szyię. Tęczyński także wpatruiąc się w niewiastę, poznał ią. Ach wszak to Teodorowa, moia mamka kochana, rzekł z radością, rzewne iey oddaiąc uściskania, prawdziwie nie poznałem cię z razu. Tak to odezwała się Teodorowa, zawsze matki, a nawet i mamki lepszą maią pamięć od dzieci. Nie czyń mi tego zarzutu, ia bym zaś miał cię zapomnieć, ale lat tyle niewidzenia, znużenie podróży, te oczy mokre ieszcze od deszczu…. Mnieysza o to, mnieysza oto, ach iakżem szczęśliwa, ze was oglądam, co tylko w domu naylepszego, wszystko, dla mego kochanego Jasia; to mówiąc wyszła do sieni, zaginąwszy na głowę wierzchnią spódnicę; mimo gęstego deszczu na podwórze wybiegła, rozkazawszy wprzód Kaśce by dobry rozłożyła ogień i w garkach nastawiła wody. Jeszcze się podróżni nie skończyli przebierać gdy weszła Teodorowa trzymaiąc w ręku dwie pary kurcząt i pęk pietruszki, porów i selerów. Trzeba zęby się móy Jaś posilił, będzie miał wyborny rosół, i grzybek z świeżych iay, ieźli mój (1) wróci z lasa przyniesie moie zwierzyny, a choć ona dla dworu, synowi Pańskiemu można iey udzielić, ale za miliony pańskiey zwierzyny nie dałabym komu innemu… Ale po cóż tyle zachodu, ieszcze na obiad zjedziemy do domu…. Lepiey ia się znam na pogodzie iak powietrznik na dachu; od zachodu chmury kłębami walą się iedna za drugą, day Boże byście iutro wy iechali; iuż też i noc nie- – (1) Tak wieyskie kobiety nazywaią swoich.
długo, a nadto iakżebym ia Jasia mego puściła nie nakarmiwszy go wprzódy, wszak przez rok i niedziel sześć nie znałeś inney potrawy iak te piersi moie. Tu łzy stanęły iey w oczach; rozrzewniony Tęczyński uściskał ią raz ieszcze. Powiedzźe mi matko, zapytał się Hrabia, iak się miewaią moi Rodzice?… Stary Pan posunął się znacznie, osobliwie upadł na nogi, ale też nie dziw, iuż też to i wiek i różne woyny za młodu, ale chwała Bogu dość czerstwy. Wiedzieć zapewne musicie, że siostry wasze Panna Zofia obiecana Panu Zborowskiemu Staroście Szydłowskiemu, druga poszła za Pana Lanckorońskiego Kasztelana Małagoskiego, piękne i pobożne Panie, obydwie ie pono znajdziecie w Tęczynie. Przyiechały na imieniny Pani matki swey. Z iakąż radością uyrzę ie wszystkie, rzekł Tęczyński. Kiedy się gospodyni krząta około wieczerzy, podróżni siadłszy na ławie, przypatrywali się ochędostwu izby. Była ona dość obszerna,