- promocja
- W empik go
Jane Austen i jej racjonalne romanse - ebook
Jane Austen i jej racjonalne romanse - ebook
Biografia jednej z najsłynniejszych angielskich pisarek, autorki m.in. Rozważnej i romantycznej
Opowieść o życiu Jane Austen, jednej z najpopularniejszych angielskich autorek, której książki były wielokrotnie przenoszone na ekran.
Anna Trzeciakowska – wybitna tłumaczka, autorka przekładów powieści Jane Austen, a także Williama Faulknera, Karola Dickensa, Raya Bradbury’ego. Laureatka nagrody Polskiego PEN-Clubu.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-332-3 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka nie ma ambicji naukowych. Jest opowieścią tłumacza, który spędził wiele czasu nad przekładami utworów jednej autorki i który, rzecz jasna, musiał się interesować historią jej życia, a także, rozwiązując zawiłości językowe, szukać wsparcia w pracach historyków, filologów i krytyków literackich zajmujących się jej osobą. Nie ma w tym nic niezwykłego.
Niezwykła jest jednak osoba, która stanowi przedmiot tej książki – kobieta żyjąca na przełomie XVIII i XIX wieku na głuchej prowincji, pisząca książki, w których, mogłoby się zdawać, nic szczególnego się nie dzieje. Najbardziej oczywistą cechą tych powieści jest ich zwyczajność. A jednak od dwustu lat Jane Austen, jak żaden inny angielski pisarz, ma wiernych czytelników i oddanych wielbicieli w każdym pokoleniu. Krzywa jest zmienna, ale tych, którym potrzebne jest jej towarzystwo, nigdy nie braknie. Dlaczego?
Próbowałam odpowiedzieć sobie na to pytanie, i stąd ta książka, bo kiedy człowiek znajdzie się w towarzystwie Jane Austen, trudno mu się z nią rozstać. Łatwo jest zadomowić się w jej emocjach, a myliłby się ten, który uważałby je za pospolite.
W moim uznaniu i podziwie dla pisarstwa Jane Austen miałam nielicznych, ale wybornych sprzymierzeńców. Wszyscy już odeszli, lecz nikt nie został zapomniany.
Najważniejsza była moja matka, która walnie przyczyniła się przed laty do języka moich przekładów – od pani Bennet z Dumy i uprzedzenia dzieliły ją, licząc z grubsza, trzy pokolenia, nie miała więc wątpliwości, że pod pojęciem two courses na obiad dla konkurenta córki kryje się „ryba i pieczyste”, a to, co dostaje młoda mężatka na osobiste wydatki, to „pieniądze na szpilki”.
Kartka od Stanisława Balińskiego upamiętniająca dwusetną rocznicę urodzin Jane Austen
Wspierali mnie też sojusznicy w dalekim Londynie, również nie byle jacy, bo moją opinię o twórczości Jane Austen podzielali państwo Aniela i Edward Raczyńscy – a więc pierwsze osoby w Rzeczypospolitej na uchodźstwie – oraz zaprzyjaźniony z nimi pan Stanisław Baliński, znakomity poeta z grupy skamandrytów, jakże niesłusznie dziś zapomniany. To przede wszystkim on przesyłał mi tytuły najnowszych wówczas prac na temat życia i twórczości Jane Austen, kopie artykułów ukazujących się w Anglii w związku z dwustuleciem jej urodzin, wycinki prasowe, a także znaczki pocztowe emitowane na jej cześć – ewenement w dziejach poczty brytyjskiej, powtórzony tylko raz, w 2013 roku, aby z kolei uhonorować dwustulecie wydania Dumy i uprzedzenia.
Pamięć tych czworga wspaniałych osób towarzyszyła mi podczas pisania tej książki.
Dziękuję pierwszym krytycznym czytelniczkom maszynopisu, pani profesor Grażynie Bystydzieńskiej i pani Ewie Krasińskiej, za ich cenne uwagi. Dziękuję też mojemu synowi Andrzejowi, za pracę nad uporządkowaniem mojego komputerowego tekstu, w którym ostatecznie wszystkie znaki postawiła na właściwych miejscach pani redaktor Elżbieta Novak. Dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali.
Wreszcie pragnę powiedzieć czytelnikom, że jestem odpowiedzialna za tłumaczenie zawartych w tej książce tytułów i cytatów z wyjątkiem tych, gdzie autorstwo tłumacza zostało podane w przypisie. Starałam się w ten sposób odciążyć książkę od zbędnego balastu formalnej naukowości, by mogła być czytana tak, jak została pomyślana – jako towarzysz lektury sześciu znakomitych powieści Jane Austen.
Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Początek
„Każdy, kto ośmiela się pisać o Jane Austen, musi się liczyć z tym, że spośród wszystkich wielkich angielskich pisarzy właśnie ją najtrudniej uchwycić w chwili wielkości” – pisała Virginia Woolf¹.
Dobrze rozumiem kłopot Virginii Woolf, ponieważ całe moje zawodowe życie jako tłumaczka spędziłam w towarzystwie Jane Austen i chociaż wiem, że jest wielką pisarką, nie potrafiłabym pośród niezliczonych rozpraw na jej temat znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, w czym leży jej wielkość. Może więc nie trzeba mówić o wielkości, może trzeba mówić o życiu i pisaniu, o tym, co w literaturze zastała i co zostawiła, a wtedy wszystko, co wniosła, wynurzy się bez niczyjej pomocy jak nowy fragment krajobrazu mało dotąd urozmaiconego, gdzie pojawiają się, co pewien czas, jakieś zaskakujące zjawiska, powstałe nie wiadomo jak i dlaczego. Jeśli w kulturze odnajdujemy – i to nierzadko – jej głos, jeśli jej książki są wciąż chętnie czytane, jeśli według nich powstają jakże lubiane i cenione filmy, to chyba coś jest na rzeczy. Może więc zainteresują kogoś losy tej piętnastolatki, która przed przeszło dwustu laty usiadła przy malutkim stoliczku w stylu pembroke, przycięła gęsie pióro, zanurzyła w kałamarzu i zaczęła pisać. Może ktoś jest ciekaw, co to było za pisanie.
„Pewno jakaś czarodziejska wróżka, jedna z tych, co to przysiadają na skraju kołyski, zabrała ją zaraz po urodzeniu w lot dookoła świata, a kiedy ją położyła z powrotem w pościeli, mała Jane nie tylko już wiedziała, jak wygląda cały wszechświat, ale dokonała wyboru swojego królestwa. Uznała, że jeśli będzie w nim mogła zawsze panować, nigdy nie zapragnie innego. Tak więc w wieku piętnastu lat miała niewiele złudzeń co do ludzi i żadnych złudzeń co do siebie”. Tyle Virginia Woolf², wielbicielka Jane Austen. Jesteśmy w dobrym towarzystwie.
Jakie to było królestwo? Niewielkie. „Trzy czy cztery rodziny gdzieś na wsi” – tak wyznaczy później swój ulubiony teren. Hrabstwa południowej Anglii, najbardziej angielskie z angielskich – Hampshire, Kent, Surrey. Musimy je jeszcze zacieśnić do obszaru o promieniu kilkunastu mil. Centralny punkt w małej wiosce. Kilka farmerskich chat, dwór i stary kościołek Świętego Mikołaja, a nieopodal kościoła plebania. I w tym właśnie miejscu wszystko się zaczyna.
Napisano o niej wiele książek, jej powieści stanowiły temat setek rozpraw naukowych i literackich, a przecież o jej prywatnym życiu wciąż wiemy niemal tyle, co nic. No bo gdzież tu szukać tropów, jeśli zostały dawno zatarte przez najbliższych, którzy starannie przesiali jej korespondencję i spalili to, co najbardziej osobiste.
Trzeba więc szperać na własną rękę w tym, co pozostało, trochę się domyślać, trochę doczytać w jej twórczości – pozwolić sobie niekiedy na zaufanie wobec własnej inwencji towarzyszącej przecież od tylu lat wszystkiemu, co napisała. Poczytać trochę uczonych ksiąg, poszukać dokumentów. I liczyć na pokrewieństwo wyobraźni z czytelnikami tych słów.
Czas i miejsce urodzin wybrała sobie Jane Austen znakomicie. Czas – ostatnie ćwierćwiecze osiemnastego stulecia; miejsce – północne Hampshire, wioska Steventon, niezbyt odległa i od Londynu, i od Oksfordu, ale leżąca od nich na tyle daleko, by stanowić osobny świat prowincji, w którym mogła dorastać przyszła pisarka.
Udało się jej doświadczyć w życiu i wykorzystać w twórczości ostatnie lata, jakie mieszczą się w staroświeckim pojęciu Merry Old England. Była to Anglia dyliżansów, rozległych, jeszcze niegrodzonych zielonych pastwisk i bujnych, pełnych ptactwa żywopłotów, kryjących nieograniczone możliwości wyobraźni! Anglia kwitnącego rękodzieła i rzemiosła, zachowująca wciąż swoje malownicze piękno. Świat kolejnego monarchy z dynastii hanowerskiej, Jerzego III, który, jedyny jak dotąd z Hanowerczyków, lubił swoich poddanych i mówił ich językiem, ale zwariował. Świat, w którym panował zagwarantowany przyzwoleniem większości porządek, krzepnący w obliczu szaleństwa i gwałtów, jakie działy się tuż za miedzą, we Francji. Świat, którego koniec przyjdzie niedługo, wraz z pokojem na Kontynencie i pierwszymi krokami industrializacji, tego największego zagrożenia dla jego urody. Jakże malowniczy świat!
Urodziła się 16 grudnia 1775 roku. Zima była mroźna, jak mówią ówczesne kroniki, wiały silne wiatry i w małej wiosce Steventon wszystkie liście opadły już z drzew. Dziewczynka została natychmiast ochrzczona przez ojca, wielebnego pastora George’a Austena, który z doświadczenia wiedział, że z chrztem zimą w jego parafii nie należy zwlekać. Oficjalna ceremonia miała odbyć się w kościele na wiosnę.
„Kochana siostro – pisał dzień później pastor Austen do swojej siostry Philadelphii mieszkającej w Londynie – pewno już od jakiegoś czasu oczekiwałaś wiadomości z Hampshire i może trochę się dziwiłaś, że my, tacy starzy, tak źle umiemy rachować, bo też w rzeczy samej Cassy spodziewała się rozwiązania już miesiąc temu, lecz wreszcie wczoraj wieczór przyszedł czas i bez dłuższych wstępów wszystko się dobrze skończyło. Mamy drugą córeczkę (...) Nazwiemy ją Jenny. Twoja bratowa czuje się, Bogu dzięki, zupełnie dobrze po tym wszystkim”.
Oprócz wiadomości o przyjściu na świat córeczki otrzymujemy tu pierwszą informację, z której możemy wyciągnąć własne wnioski na temat atmosfery panującej na plebanii. Pastor, pisząc do siostry o żonie i córkach, używa zdrobnień; pastorowa, Cassandra, nazwana jest pieszczotliwie „Cassy”, a malutka Jane – „Jenny”, czyli Jasią lub Janeczką. To ważna informacja – sztywny, paternalistyczny język obowiązujący w osiemnastowiecznej rodzinie brzmi zdecydowanie ciepło w domu państwa Austen.
Matka nie robiła wielkiego zamieszania wokół małego przybysza. Było to jej siódme dziecko i te, które roiły się w domu, z pewnością wymagały aż nadto jej czasu. Pastorowa Cassandra Austen okazała się niezwykle praktyczną kobietą. Choć pochodziła z bardzo dobrej rodziny, przywykła do kłopotów finansowych, trudności i ograniczeń. Mając do wykarmienia tak duże stadko, trzymała przy plebanii własną oborę, chlew, kurnik i ogród warzywny. Sama szyła i cerowała pończochy i kaftaniki swoich dzieci, w dodatku robiła to jawnie, nie próbując ukrywać tych niezgodnych z jej pozycją zajęć nawet przy gościach. Z nadmiarem pracy dawała sobie radę, stosując pewne uproszczenia, akceptowane w owych czasach z powodzeniem w wielodzietnych rodzinach, a takich w świecie pastorostwa Austen była większość. Postąpiła z małą Jane tak samo, jak postępowała dotychczas z kolejnymi niemowlętami – wkrótce po urodzeniu oddała ją „na odchów” do mamki w wiosce, u farmera. Taki „odchów” trwał około roku i dziecko wracało do domu silne i zdrowe. W ten sposób przeżyły swój pierwszy rok wszystkie dzieci pastorostwa Austen, po kolei: James, George, Edward, Henry, Cassandra, Francis i Jane, a po niej jeszcze najmłodszy Charles. z całej ósemki tylko George okazał się niezdolny do normalnego życia – obciążony od urodzenia nieuleczalną chorobą, został oddany pod opiekę farmerskiej rodziny w niezbyt odległej od Steventon wsi Monk Shereborne, gdzie przebywał do śmierci. Dożył sędziwego wieku, musiał więc być otoczony należytą opieką.
Tyle wiemy na pewno z zachowanych świadectw rodzinnych i parafialnych, ale musimy sięgnąć do innych, obszerniejszych źródeł, jeśli chcemy choć w przybliżeniu wyobrazić sobie, jak wyglądał świat dzieciństwa Jane Austen, co kształtowało ówczesne gusty warstwy, do jakiej z urodzenia należała, wyobrazić sobie życie i obyczaje domu i sąsiedztwa. I może choćby rzucić okiem na te czasy, w których łaskawy los pozwolił jej żyć.Trochę o epoce, trochę o obyczajach, trochę o sztuce – dla zainteresowanych
Nie sposób idealizować tych czasów i utrzymywać, że pod koniec XVIII wieku panowały w Anglii powszechny spokój i dobrobyt, ale Anglia prowincjonalna, Anglia rolna przeżywała wówczas, jeśli ceny zboża nie spadały, okres prawdziwej stabilności. Stabilny był ustrój społeczny – nikt nie próbował go podważać, choć przecież różnice dochodów były ogromne: jeden – górny – procent wszystkich mieszkańców posiadał czwartą część całego bogactwa Anglii. Stabilny był też podział na tych, co pracują: farmerów i najmitów – robotników rolnych, oraz tych, którzy żyli z własności ziemi dzierżawionej farmerom. Osiemdziesiąt procent ludności mieszkało na wsi, miasta – z wyjątkiem Londynu – stanowiły niewielkie skupiska i nie odgrywały poważniejszej roli. Ten układ był akceptowany, dopóki w jego szprychy nie wsadzono kija, jakim okazała się maszyna, podważająca opłacalność rękodzieła. Rewolucyjne wstrząsy społeczne w sąsiedniej Francji i wreszcie wojna z Francją tylko utrwaliły na Wyspie przyzwolenie na istniejący stan rzeczy, na przekór awanturnikom zza Kanału. Mimo prowadzonych na Kontynencie wojen, mimo rewolucji francuskiej, mimo wojny z Ameryką, która zapragnęła niepodległości – na Wyspie rządził ład wynikający z ogólnego uszanowania panującego porządku.
A kultura kwitła. zmierzch myśli oświecenia i rodzący się nurt romantyzmu przyniosły obfite owoce we wszystkich dziedzinach sztuki, w muzyce sięgając nawet na Kontynent: Haendel przeniósł się z Niemiec do Londynu i osiadł w Anglii na stałe, Austriak Haydn pisał symfonie londyńskie. W drugiej połowie XVIII wieku nastąpiło na Wyspie coś, co można by nazwać erupcją talentów, a wraz z nią rozkwit wrażliwości estetycznej Brytyjczyków; dotyczyło to nie tylko sztuk pięknych, ale, co tak ważne, sztuki użytkowej, świata przedmiotów zaspokajających codzienne potrzeby mieszkańców. W pałacach, dworach i zamożnych domach na wsi, od arystokracji i właścicieli wielkich majątków ziemskich aż po prowincjonalnych duszpasterzy z dobrych rodzin rodziła się moda na piękne przedmioty użytkowe wykonane rękami rodzimych artystów – rękodzielników. Popieranie manufaktury własnego kraju i używanie porcelany z glinki hrabstwa Stafford zamiast z Drezna czy Sèvres świadczyło o dobrym smaku i właściwym wyborze, którym należało się chwalić w towarzystwie, jak to będzie robił generał Tilney w Opactwie Northanger. Talenty rzemieślników pozwalały przenosić w zgrzebną, użytkową codzienność osiągnięcia sztuki wysokiej, zarówno własne, jak i zapożyczone podczas tak modnych wojaży na Kontynent, zwłaszcza do Włoch.
Gdzie szukać przyczyn tego stanu rzeczy? Zebrało się ich wiele – można się ich dopatrzyć zarówno w dobrobycie arystokracji i wyższej warstwy klasy średniej, jak i, co ważne, w zaniku dotychczasowej purytańskiej niechęci, a nawet wrogości wobec wszelkich ozdób i upiększeń, która jeszcze nie tak dawno skutecznie tłumiła w Anglii silniejsze tendencje twórcze. Coraz bardziej modny, niemal wręcz obowiązujący młodych synów arystokracji i ziemiaństwa, zwyczaj odbywania edukacyjnej podróży na Kontynent, do Francji, Włoch i Szwajcarii, przynosił czy to snobistyczne, czy autentyczne zainteresowanie sztuką.
Rodziło się zapotrzebowanie na piękno w zasięgu wzroku; zaczynano dostrzegać krasę własnej ziemi, urodę krajobrazu, który stawał się coraz częściej tematem malarzy; z tego zainteresowania i tego zapotrzebowania powstała wówczas w Anglii wspaniała szkoła pejzażu. William Turner urodził się w tym samym roku co Jane Austen, John Constable rok później.
Styl, jaki się wtedy zrodził, nazywany jest stylem georgiańskim, gdyż obejmuje w przybliżeniu okres sprawowania władzy czterech Jerzych (George’ów) z dynastii hanowerskiej, która panowała po śmierci królowej Anny, ostatniej z rodu Stuartów. W tym okresie mieści się czas regencji, po 1811 roku, kiedy to przyszły Jerzy IV przejął jako książę regent władzę z powodu choroby umysłowej swego ojca.
Styl georgiański w budownictwie, zarówno miejskim, jak i prowincjonalnym, bogatym czy skromnym, polegał na zachowaniu odpowiednich proporcji i tę regułę można w zasadzie odnieść do wszystkich rodzajów sztuk uprawianych w tym okresie w Anglii, łącznie ze sztuką pisarstwa.
Stabilizacja polityczna sprzyjała rozprzestrzenianiu się nowej mody – arystokracja i ziemiaństwo, nieznające jeszcze pojęcia ambitnego i bezwzględnego dorobkiewicza, jaki pojawi się niebawem, nadawały intelektualny i kulturalny ton w mieście i na prowincji. Nastrój niezagrożonego politycznego trwania znajdował wyraz w ówczesnym piśmiennictwie: doktor Johnson³ pisał Słownik języka angielskiego, a Fielding i Smollett – powieści awanturnicze i przygodowe, w których daremnie by szukać iskry buntu przeciwko rzeczywistości. Teorie filozoficzne Shaftesbury’ego⁴ wspaniale komponowały się z kulturą obyczaju – etyka przenikała się z estetyką, „zmysł moralny”, wedle filozofa, winien prowadzić człowieka ku pięknu i dobru, a reguły moralne – utożsamiać się z regułami dobrego wychowania i humanistycznej ogłady.
Straż przednią nowego stylu stanowiła architektura i nic w tym dziwnego, wziąwszy pod uwagę modę na antyk i apetyt na klasycyzm, zrodzone w XVIII wieku pod wpływem wojaży do Grecji i Włoch. „Proporcja jest pierwszą zasadą, a właściwe usytuowanie poszczególnych części składa się na symetrię i harmonię” – pisał w 1751 roku Robert Morris, angielski teoretyk architektonicznego stylu zwanego palladianizmem. Proporcje geometryczne uważali wcześni georgianie za zasadę, dzięki której w życiu codziennym można osiągnąć prawdziwą doskonałość formy. Ufali, że wprowadzając w życie matematyczne ideały, będą mogli odzwierciedlić idealne piękno Natury, a więc zrealizować cel filozofów końca XVII i początku XVIII wieku.
Założenia architektoniczne usystematyzowane przez Morrisa były bardzo proste – polegały na zachowaniu podstawowych zasad proporcji, przy użyciu kwadratu i okręgu. W projektach urbanistycznych ta myśl wyrażała się w symetrii i prostocie rzutu ulic, biegnących do siebie prostopadle i zamykających się placem w kształcie kwadratu czy prostokąta, czyli skwerem, albo też okręgu. Podobnie w budownictwie – typowy dom georgiański powstawał na planie kwadratu lub półtora kwadratu, z drzwiami wejściowymi pośrodku i regularnie rozstawionymi dwoma oknami po dwóch stronach na dwóch piętrach. Ten klasycyzm georgiański, choć źródła miał włoskie, był przez długie lata i pozostał typowy dla brytyjskiej myśli architektonicznej. Z powodzeniem stosowano go też w zachwycających nas dzisiaj projektach urbanistycznych – przepiękny Royal crescent zbudowany w Bath przez Johna Wooda akurat w roku urodzin Jane Austen (1775) został wytyczony na linii półokręgu z klasycznymi kolumnami od frontu, tworząc architektoniczną całość. Pisarka będzie go wielokrotnie podziwiać, dowiemy się o tym z jej korespondencji i powieści.
Opisane przez Morrisa proporcje obowiązywały również w detalach – w ściśle określonym stosunku powierzchni okien do powierzchni ścian, powierzchni drzwi wejściowych do powierzchni fasady. Klasyczna symetria jest wszechobowiązująca i narzuca kanon myślenia nie tylko w architekturze, lecz także w innych dziedzinach sztuk, w tym w sztuce użytkowej. Twórcę i odbiorcę łączy ręcznie wykonane dzieło – nie ma jeszcze produkcji maszynowej, seryjnej, powielającej jeden określony wzór. Każdy stołek, każde krzesło to dzieło sztuki.
Epoka rodzi ludzi i choć gust jest stanowy, piękno pozostaje miarą zarówno w ziemiańskich dworach, jak i, zasadą naczyń połączonych, pod strzechą. Powstają słynne do dzisiaj stolarnie meblarskie – Chippendale’a, Sheratona czy Hepplewhite’a. Meble z tych stolarni pozostaną wzorem prostoty oraz dobrego smaku i we wszystkich późniejszych epokach będą stanowić ozdobę domowych wnętrz. Porcelana stołowa Wedgwooda z delikatnymi, klasycznymi wzorami lub porcelana z Derby czy Worcester, zazwyczaj zdobiona scenami krajobrazowymi, służy dworskim domownikom na co dzień i będąc stale na oczach służby, przenika jako wzorzec na niższe szczeble społecznej drabiny, gdzie coraz bardziej wrasta w świat codziennych, domowych sprzętów. Pochodzące z tego okresu dzieła prowincjonalnych stolarzy, snycerzy, kowali, sztukatorów świadczą o bogactwie talentów dających znać o sobie w rzemiośle. Tak się rodziło nowe zapotrzebowanie na pewien poziom estetyki otoczenia nie tylko wśród ludzi bogatych, lecz i takich jak pastor Austen, to znaczy tych, którzy posiadali status dżentelmena i żyli, choć skromnie, to jednak zgodnie ze swoją pozycją. Tak się rodził ówczesny smak.
Wszystko, co się mieściło w kategoriach sztuki i rzemiosła, miało pewne wspólne cechy. Indywidualizm twórcy musiał się zamknąć w określonych ramach, jak w przypadku architektury. W cenie były powściągliwość, właściwe proporcje, poczucie miary. Znaczenia nabrały elegancja, precyzja i siła wyrazu. Cechy te charakteryzują zgodnie sztukę i rzemiosło drugiej połowy XVIII wieku. Tej zgodności daremnie by szukać w czasach królowej Wiktorii.
Znaleźć ją za to można w literaturze wieku oświecenia. Nie przyniosła ona takich owoców jak architektura czy malarstwo, lecz zbudowała mocną podwalinę pod przyszłe pisarstwo. Nie jest to jednorodna podwalina – darmo szukać formalnego podobieństwa między Sterne’em a Fieldingiem – ale to przecież właśnie w połowie wieku rozpoczyna się poszukiwanie formy, w której uda się jak najnaturalniej zamknąć odbierany przekaz, jakąś opowieść, historię, coś, co ma początek i koniec, co dzieje się w określonym czasie. Pisząc o Jane Austen, nie sposób nie powiedzieć, że to jej przede wszystkim zawdzięczamy nadanie określonego kształtu formie powieści.
Nowe prądy w sztuce stworzyły wśród zamożniejszych warstw społeczeństwa bardzo ważną modę – modę na posiadanie biblioteki. Nie tylko wielkie dwory, lecz także skromniejsze domy ziemiańskie, jak również plebanie obsadzone przez duchownych o intelektualnych ambicjach miały za punkt honoru posiadanie biblioteki, której zasobność zależała od zamożności właściciela. Moda na bibliotekę pełną oprawionych w skórę foliałów nie oznaczała, rzecz jasna, że te wszystkie foliały były przez domowników czytane, pewne jest jednak, że w żadnej innej epoce nie powstało tyle prywatnych bibliotek, wzbogacanych później przez następne pokolenia.
Biblioteka pastora Austena była zasobna i nie ograniczała się do pobożnych wydawnictw. Nie znamy pełnego spisu woluminów, których było ponad pięćset, wiemy jednak, że znajdowały się w niej powieści osiemnastowiecznych realistów na równi z pamfletami religijnymi i zbiorami kazań. Z pewnością byli w niej zarówno Szekspir, jak i Shaftesbury ze swoimi dostojnymi dysertacjami filozoficznymi. No i na pewno był doktor Johnson. Jakże chętnie poszperalibyśmy w tej bibliotece!
Możemy też sobie bez trudu wyobrazić, ile mogła wyciągnąć z ojcowskiej biblioteki mała, inteligentna dziewczynka, jeśli pozwalano jej tam zaglądać, a z zachowanych wspomnień rodzinnych oraz z późniejszych, jak to określił ojciec, „elukubracji”, wynika, że owszem, pozwalano. Buszowała swobodnie pośród czcigodnych i mniej czcigodnych ksiąg, spisując swoje do nich uwagi ze swobodą, jaka w pół wieku później zadziwiłaby wiktoriańską panienkę w jej wieku.
Nim jednak do tego spisywania doszło, musiała się nauczyć czytać i pisać oraz nabyć rozmaite umiejętności, jakie panna z jej środowiska nabyć powinna. Musimy więc zrobić to, co zapewne będziemy musieli jeszcze kilkakrotnie w tej książce zrobić, by prześledzić najważniejsze wątki jej życia – zawrócić. Wypada się zastanowić, jak dorastała panienka, którą zostawiliśmy na chwilę w bibliotece jej ojca.Dom
Jak i dom wychował Jane Austen? Jaki był jego klimat? Z wszystkich dostępnych nam dokumentów – listów, opisów, notatek – wynika, że ciepły i pogodny. Panią domu, pastorową Austen, widywano w warzywniku kopiącą motyką kartofle, gdy było trzeba, i cerującą niezliczone pończochy swojej trzódki w bawialni. Łatała kaftaniki, szyła chłopcom koszule, doglądała dzieci przyjętych na stancję. Czytała elukubracje swoich pociech, a także powieści wypożyczone z czytelni w pobliskim miasteczku Basingstoke. Sama pisywała dowcipne, nieraz bardzo wymyślne wierszyki dla rodziny i sąsiadów. Prowadziła duży dom, skromny jak na owe czasy i na pozycję, jaka jej przysługiwała, ale gwarny i liczący się w okolicznym towarzystwie. Cassandra Austen była przecież z domu Leigh, a to znaczyło, że ma koneksje arystokratyczne, że w jej rodzinie byli i są uczeni (jej znakomity przodek sir Thomas Leigh, burmistrz Londynu, prowadził w 1558 roku Elżbietę I na mszę koronacyjną; jej stryj Theophilus Leigh piastował od pięćdziesięciu lat stanowisko rektora oksfordzkiego college’u Balliol), jednym słowem, że nie brakowało jej powodów do dumy, choć ta duma oraz wyniesione z domu wychowanie i wykształcenie składały się na cały jej posag.
Pastor George Austen nie mógł się poszczycić taką parantelą, mimo że genealogia jego rodziny sięgała XVI wieku, kiedy to Austenowie z hrabstwa Kent dorobili się majątku na handlu suknem, by w następnych pokoleniach kupić ziemię i dźwignąć się o szczebel wyżej w hierarchii społecznej i towarzyskiej jako właściciele ziemscy. Taka była zwykła kolej rzeczy, ale, co oczywiste, nie wszystkie odnogi i gałęzie rodzinnego szczepu pięły się wzwyż równie szybko. Byli tacy, którym się poszczęściło, i tacy, którym szczęście dopisywało bardziej umiarkowanie. Przyszły pastor George Austen należał do tych drugich. Jego ojciec, William Austen, lekarz, ożenił się z Rebeccą, wdową po lekarzu Williamie Walterze, matką małego syna z pierwszego małżeństwa, również Williama. Rebecca Austen urodziła mu czworo dzieci, z których pozostało dwoje: córka Philadelphia i syn George, sama zaś zmarła po urodzeniu ostatniego dziecka. W rok później William Austen ożenił się ponownie z kobietą o trzynaście lat od niego starszą. Po niecałym roku zmarł, zaniedbawszy zmienić testament. Druga żona odziedziczyła po nim wszystko oprócz zobowiązań wobec sierot.
Młody George Austen
Musiała się nimi zająć dalsza rodzina i to zadecydowało o ich przyszłych losach. William Hampson Walter, który odziedziczył niewielki spadek po swoim ojcu, interesuje nas o tyle tylko, że do końca życia utrzymywał bliskie kontakty z przyrodnim bratem George’em, a częsta korespondencja żon obu panów, następnie zaś ich córek stała się dla biografów Jane Austen ważnym źródłem wiadomości o powszednich wydarzeniach rodzinnych.
Natomiast George Austen przebijał się przez szkołę i studia uniwersyteckie samodzielnie. W wieku szesnastu lat otrzymał stypendium w St John’s college w oksfordzie i dzięki ciężkiej pracy oraz kolejnym zdobywanym stypendiom zaczął studiować teologię z myślą o przyszłych święceniach. Dla mężczyzny z jego środowiska, nieposiadającego majątku, zawód duchownego stanowił, oprócz służby w marynarce, jedyny możliwy wybór. Na rozpoczynanie marynarskiej kariery było już trochę za późno. George Austen przyjął święcenia w 1754 roku. Od tej chwili miał zawód, pozostało mu tylko zdobyć dobrą parafię.
I tu wreszcie uśmiechnęło się do niego rodzinne szczęście. Młody, przystojny, pracowity i energiczny łatwo zyskiwał sobie sympatię otoczenia i bezpośrednią ludzką życzliwość. Jego cioteczna siostra Jane Monk, żona niejakiego Thomasa Knighta, właściciela dóbr ziemskich Godmersham w hrabstwie Kent oraz Chawton i Steventon w Hampshire, uprosiła męża, by ofiarował jej kuzynowi parafię w Steventon. Prośba została spełniona. Mało tego – dzięki przychylności innego z zamożnych kuzynów pastor George Austen otrzymał prezentę⁵ na sąsiednie ze Steventon parafie: Deane i Ashe. Miał więc jako pleban trzy parafie, skromne, by nie rzec: ubogie, ale jednak przynoszące stałą dziesięcinę. Teraz mógł się żenić.
Nie wiadomo, gdzie i kiedy poznał swoją przyszłą żonę cassandrę Leigh, córkę niezamożnego, lecz dobrze skoligaconego plebana w hrabstwie Oksford. O pannie wiemy tylko, że miała brata i siostrę zamężną z dobrze sytuowanym panem Cooperem, była bezposażna, za to bystra i dowcipna, zręcznie posługiwała się piórem i miała orli nos, który, jak pisała jej prawnuczka Fanny Caroline Lefroy, przekazała większości swoich dzieci. Pobrali się w 1764 roku w Bath w kościele Świętego Swithina, w parafii Walcot. Wiemy, że ślub był skromny, że panna młoda zamiast muślinów, falbanek i koronek miała na sobie czerwoną wełnianą amazonkę, w której ruszyła w podróż poślubną i która służyła jej przez długie lata, a później została, według rodzinnych opowieści, przerobiona na spodnie i kurteczkę jeździecką dla syna.
Pozostaje nam jeszcze do przedstawienia jedna postać z pokolenia rodziców Jane, a więc tych, którzy złożyli się na rodzinny posag jej wyobraźni – siostra ojca, Philadelphia Austen.
W tym miejscu musimy się na chwilę zatrzymać. Wprowadzamy bowiem do naszego dość jednorodnego towarzystwa osobę, która nie miała możliwości, by w nim zostać, ponieważ świat nie dawał jej na to szans. Philadelphia Austen była zbyt biedna, by liczyć na małżeństwo w swojej sferze, a zbyt ambitna i niezależna, by szukać pracy jako dama do towarzystwa pod majętniejszym dachem, a więc godzić się na stanowisko, które oznaczało nie tylko podległość, lecz w pewnym stopniu także upokorzenie. Podjęła więc decyzję, która wiele mówi o charakterze kobiet z rodu Austen – postanowiła szukać szczęścia tam, gdzie miała na nie większe szanse, czyli na rubieżach mocarstwa, w Indiach. Po dojściu do pełnoletniości zwróciła się, zgodnie z ówczesnymi wymogami prawa, do Dyrekcji Kompanii Wschodnioindyjskiej z prośbą o zezwolenie na podróż statkiem „Bombay Castle” – „celem odwiedzenia przyjaciół” w Madrasie. Wyp łynęła 18 stycznia 1752 roku, a dopłynęła do Indii niecałe pół roku później. Po następnych sześciu miesiącach poślubiła starszego od niej o dwadzieścia lat Tysoe’a Saula Hancocka, chirurga zatrudnionego w Kompanii Wschodnioindyjskiej w Forcie St. David.
Na razie nie ma w tej historii nic niezwykłego oprócz świadectwa przedsiębiorczości i odwagi Philadelphii Austen. Dotkliwie odczuwany przez panny z dobrych domów brak kandydatów na mężów, młodych ludzi nie tylko dobrze urodzonych, lecz również zdolnych zabezpieczyć byt rodzinie, brał się przede wszystkim ze stosowanego w Anglii niemal powszechnie prawa majoratu, który miał na celu przeciwdziałanie rozdrobnieniu majątków ziemskich. Całość rodzinnej schedy przejmował najstarszy syn, którego obowiązkiem było przekazać ją męskiemu następcy w co najmniej takim samym, jeśli nie lepszym stanie. Młodsi bracia musieli szukać zawodu pozwalającego na utrzymanie własne i przyszłej rodziny. Wybór dla dżentelmena pozostawał niewielki: kariera w Kościele lub wojsku, konkretnie zaś – w marynarce.
W czasach, o których mówimy, czasach Jerzego III, kiedy to Anglia prowadziła niemal bezustannie wojnę na morzu, mężczyźni potrzebni byli nie tylko na lądzie, jako rolnicy, kupcy, duszpasterze czy właściciele ziemscy, lecz w równej mierze we flocie, na pokładach angielskich okrętów, pod żaglami czy to marynarki handlowej, czy wojennej, zwykle bez względu na rodzaj bandery, łupiącej Francuzów lub Hiszpanów. Morze nie było jedynie terenem wojennym, lecz także, a może przede wszystkim, terenem transportu niezbędnym dla funkcjonowania handlu i angielscy kupcy żądali, by państwo zapewniało bezpieczeństwo ich mniej czy bardziej legalnym frachtom.
(Te mniej legalne to niewolnicy przewożeni do kolonii hiszpańskich w Ameryce Południowej.) W drugiej połowie XVIII wieku, a następnie podczas wojny z Francją i toczących się niemal nieprzerwanie walk na morzu, na pokładzie fregaty, brygu czy innego okrętu, którego przydatność wojenną określała liczba dział, tam właśnie mężczyźni, również ci nieposiadający ani majątku, ani paranteli, mogli robić karierę i piąć się po kolejnych stopniach służby, by po latach morderczych wysiłków zdobyć oficerskie szlify, jak również, jeśli Bóg dał, pokaźne udziały w zdobyczy – pryzowe⁶ – a więc majątek. Ginęli często nie tylko w walce z wrogiem, lecz także od pleniących się na statkach chorób zakaźnych. Ile to razy echa tego, co na morzu, dojdą nas z twórczości naszej bohaterki!
Wracajmy jednak do dzielnej siostry pastora George’a Austena. Philadelphia – obecnie Hancock – pozostaje w Indiach i przez kilka lat prowadzi z mężem wygodne, choć bezpotomne życie. Po pewnym czasie przenoszą się oboje do Bengalu, gdzie zawiązują bliską przyjaźń z człowiekiem, który wiele zaważył nie tylko na losach ich rodziny, lecz również ich kraju, Warrenem Hastingsem.
Warren Hastings to jedna z najwybitniejszych postaci w powstającym właśnie Imperium Brytyjskim, w istocie jego budowniczy, człowiek, który zrobił w Indiach ogromną karierę – polityczną i finansową. W 1772 roku został gubernatorem Bengalu, a w 1773 – pierwszym gubernatorem Indii Wschodnich. Rozbudował Kompanię Wschodnioindyjską, zreformował administrację, zwiększył zyski Kompanii, która, praktycznie rzecz biorąc, przejęła kontrolę nad Indiami. Z pasją i bez najmniejszych skrupułów tworzył imperium. Ten energiczny młody wdowiec, który stracił niedawno córeczkę Elizę, bardziej niż doktor Hancock odpowiadał wiekiem Philadelphii Austen, nie dziwi więc, że się zaprzyjaźnili. Jak blisko – nie wiemy, ale krążyły pogłoski, że urodzona w 1761 roku córeczka Philadelphii jest w istocie jego córką. Zostaje jej ojcem chrzestnym – mała otrzymuje imię jego zmarłej córeczki Elizy – i zabezpiecza ją później majątkowo zapisem dziesięciu tysięcy funtów.
Wszystko, co się z nim łączy, będzie się później wsączać w szpary plebanii Steventon – nie tylko jego bogactwo, lecz także osobiste i związane z nim publiczne sprawy. Po powrocie do Anglii czeka go ciężkie oskarżenie. Padnie przeciwko niemu z ust wschodzącej gwiazdy politycznej, Edmunda Burke’a, posła do Izby Gmin, który zarzuci mu łamanie prawa, nepotyzm i korupcję podczas sprawowania władzy w Indiach. Proces przeciwko niemu będzie się przez długie lata toczyć przed obiema izbami Parlamentu i położy się cieniem na życiu osobistym jego i tych, którzy byli z nim najbliżej związani. Nie ominie również plebanii Steventon.
Jane Austen przyszła na świat o wiele później. Nie mogła uczestniczyć w przeżyciach rodzinnych, jakie towarzyszyły wyjazdowi ciotki do Indii, nie mogła dzielić rozterek swego ojca, który zapewne musiał na wyjazd siostry wyrazić zgodę. Miała jednak, po latach, własne zdanie w tej materii i dała mu wyraz w jednym ze swoich najwcześniejszych opowiadań – Catherine, w którym z zaskakującą dojrzałością opisała poczucie krzywdy i upokorzenia, jakich musiała doświadczyć jej ciotka jadąca na koniec świata w poszukiwaniu mężczyzny zdolnego zabezpieczyć jej byt.
W 1765 roku państwo Hancock wrócili – razem z Warrenem Hastingsem – do Anglii i zamieszkali w Londynie. W rodzinie Austenów zagnieździł się wspaniały, egzotyczny ptak: mała Eliza Hancock.
Pastor George Austen i pastorowa Cassandra Austen
Tymczasem w Steventon zaczęły kolejno przychodzić na świat owoce małżeńskiego związku pastora George’a Austena i jego żony Cassandry.
Pierwszym był James w 1765 roku, po nim George, dalej Edward w 1767 roku, następnie, w 1771 roku, Henry, obdarzony największym wdziękiem spośród braci, wreszcie w 1773 roku pierwsza córka, Cassandra, po niej, w 1774 roku, Francis (w rodzinie zwany Frankiem), późniejszy admirał floty, w rok po nim – Jane, wreszcie, w 1779 roku – ostatni, Charles, kolejny marynarz. W ciągu czternastu lat rodzili się jeden po drugim mali Austenowie i to z pewną regularnością, widać pastorostwo nie zdecydowali się na osobne sypialnie, wchodzące ostatnio w Anglii w modę, a stanowiące osiemnastowieczny substytut antykoncepcji. Spora gromadka.
Tę gromadkę trzeba ubrać, wyżywić i wykształcić. A również wychować na panny z dobrego domu i małych dżentelmenów. To ostatnie dokonuje się niejako automatycznie – poprzez oddychanie atmosferą tego domu, branie wzoru z ojca i matki, ich postępowania i zachowania, z niewidzialnego, ale przecież niewzruszonego i przyswajanego w sposób naturalny porządku rzeczy, który jest codziennością, kiedy to obyczaj domowy przekształca się w odruch, w przyzwyczajenie. Wszystko, co się tu dzieje, będzie decydować o tym, jakimi ludźmi staną się w przyszłości.
I chodzi nie tylko o normy postępowania, o umiejętność zachowywania się i poruszania w różnych sytuacjach i środowiskach czy nawet o zbiór zasad i prawd wiary, jakie pastor musiał swoim dzieciom wpajać jako ojciec i jako duszpasterz. Chodzi przede wszystkim o to, że się bardzo kochali. Pastor nie przywiązywał zapewne przesadnej wagi do obowiązków związanych z zawodem duchownego ani też nie przyjmował nadmiernie bogobojnej postawy, bo czasy i Kościół anglikański nie narzucały w tej mierze szczególnie surowych wymagań, lecz jedno wynieśli z tego domu wszyscy – silne wzajemne uczucie, które kazało im się wzajemnie wspierać „w doli i niedoli”, bez afektacji, rozsądnie, na miarę swoich możliwości, ale nigdy nie mniej.
Toteż fakt, że rodzina to miejsce, w którym ludzie się kochają i pomagają sobie wzajemnie, musiał być dla przyszłej pisarki oczywisty. Oczywiste musiało być i to, że dzieciom wiele wolno. Swoboda, jaką cieszyła się ta gromadka, jest zaskakująca, gdy pomyśleć o czających się za drzwiami czasach królowej Wiktorii, kiedy to surowość obyczajów zasznuruje dzieciom gorsety, które dopiero następne pokolenia będą pomału rozluźniać. Trochę z tej atmosfery pogodnego, udanego dzieciństwa można znaleźć na pierwszych stronach Opactwa Northanger, kiedy ojciec uczył małą Katarzynę pisania i rachunków, a matka francuskiego, kiedy bohaterka czytała „wszystkie książki, których znajomość jest niezbędna”, i kiedy „największą przyjemność znajdowała w turlaniu się z porosłego trawą zbocza na tyłach plebanii”. Dobre, szczęśliwe czasy dzieciństwa, beztroskie i roześmiane, pod opieką rozumnych rodziców i wśród bardzo zżytego rodzeństwa.
James, pierworodny, o dziesięć lat starszy od Jane, zdolny i pracowity, został w wieku czternastu lat immatrykulowany w poczet studentów college’u St John’s w oksfordzie. Dzięki pokrewieństwu z rodziną założyciela college’u (poprzez rodzinę matki, Leighów) mógł studiować bezpłatnie; z tego przywileju, niezmiernie istotnego dla domowego budżetu, skorzysta również Henry, czwarty z kolei syn Austenów.
Pastorowa kiedyś w jednym z listów opisała swoich dwóch starszych synów: „Edward ma czynny umysł, jasno widzi i zdrowo rozumuje, to po prostu człowiek interesu. James, odmiennie, posiadł wiedzę klasyczną, smak literacki i znakomitą umiejętność pisarskiej twórczości. Obaj w równej mierze zacni i mili, obdarzeni najlepszym usposobieniem”.
Plebania Steventon od frontu (szkic Anny Lefroy)
Plebania Stevenson od ogrodu
Niewiele mamy rodzinnych zapisów z tego najwcześniejszego okresu istnienia domu, który dla Jane Austen był najważniejszym miejscem na świecie przez pierwszych dwadzieścia pięć lat. Wie ś Steventon – i jej okolice w północnym Hampshire – była w owych czasach, sądząc z rysunków i zachowanych świadectw parafialnych, zapadłą dziurą. Rozrzucone bez ładu i składu chaty kryte strzechą, wyboiste drogi, ani gospody, ani lekarza, ani sklepu, ani szkoły. Mężczyźni zajmowali się uprawą roli i hodowlą owiec, kobiety – gospodarstwem, przędzeniem owczej wełny i tkactwem. Za wsią, w niewielkiej od niej odległości, stoi trzynastowieczny kościółek pod wezwaniem Świętego Mikołaja, gdzie znaleziono cenne pamiątki po córce pastora Austen – zabazgrane przez małą Jane kościelne formularze aktów małżeństwa, w których wpisywała wyimaginowane nazwiska swoich przyszłych mężów. Można tam między innymi znaleźć nazwisko Henry’ego Fredericka Howarda Fitzwilliama z Londynu, widać od dzieciństwa dobrze brzmiało w jej uszach. Z tej błahej, ale pewnej informacji mamy prawo wyciągnąć konkretny wniosek – pastor Austen musiał być bardzo pobłażliwym ojcem, skoro pozwalał córce marnować na bazgroły tak kosztowny w owym czasie papier. Nie mógł przecież przypuścić, że te bazgroły będą kiedyś stanowić cenny element zbiorów Towarzystwa im. Jane Austen.
Plebania stała przy wyboistej, grząskiej drodze wiejskiej, z której prowadził pod drzwi wejściowe półkolisty podjazd. Dom był duży, murowany, piętrowy z niewielką mansardą. Zachowało się kilka jego rysunków robionych ręką najstarszej bratanicy Jane, Anny, która przeżyła tu dzieciństwo. Na parterze od frontu znajdowały się trzy pokoje – jadalnia, bawialnia i kuchnia, w głębi, za nimi, od strony ogrodu – gabinet pastora z oknem w pięknym wykuszu, druga kuchnia i schody. Ta druga kuchnia służyła zapewne za pralnię. Można sobie wyobrazić, jakie to stosy domowej i osobistej bielizny musiała przychodząca regularnie praczka wyprać, wygotować, wykrochmalić, przeciągnąć i uprasować. Pralnia i pranie to po kuchni i spiżarni największy kłopot gospodyni; usłyszymy później, podczas choroby matki, utyskiwania Jane, która w prowadzeniu gospodarstwa wyraźnie się nie sprawdzała.
Na piętrze mieściło się siedem sypialni, a na mansardzie – trzy dodatkowe. Obszerny, prosty budynek pozwalał na wygodne życie dużej rodziny. Anna podkreślała jego surowość – spoin między ścianami a sufitem nie zdobiły stiuki, na ścianach nawet śladu sztukaterii, a belki stropowe w pokojach na górze tylko pobielane. To wystarczy, żebyśmy wyrobili sobie zdanie o sytuacji materialnej tutejszych mieszkańców: w tym domu się nie przelewało.
„okno w wykuszu na parterze spoglądające na rozsłonecniony ogród i dalej, na główną ścieżkę prowadzącą do zegara słonecznego, po której obu stronach leżały grządki truskawek – to było okno gabinetu dziadka. Ten pokój należał wyłącznie do niego – tu chronił się przed domowym zamętem. Pokój stołowy, czy też duża bawialnia, znajdowała się od frontu i miała dwa skrzydłowe okna. Główne drzwi wejściowe prowadziły z zewnątrz wprost do małej bawialni. Nieczęsto oczekiwano tu gości i nie bywało ich wielu, ale babcia zawsze witała ich z równą gościnnością, nawet jeśli zastali ją tuż za drzwiami z igłą w ręku, szyjącą lub cerującą odzież”⁷.
Parafia Steventon i sąsiednie parafie Deane i Ashe, a w nich zamożniejsze i mniej zamożne domy – rezydencje dobrych rodzin, a niekiedy uboższej arystokracji – stanowiły świat Jane Austen, w którym dorastała, dojrzewała i który w siebie wchłaniała. Był jej pisarskim polem doświadczalnym, bo choć nie mieszkała tu przez całe życie i chociaż sądzi się, że miejscem, gdzie, formalnie, napisała najwięcej, było późniejsze Chawton – to jednak nie ma wątpliwości, że najbardziej zasobną spiżarnią jej pisarskiej wyobraźni był ten właśnie skrawek Hampshire, leżący pięćdziesiąt mil od Londynu, ani szczególnie piękny, ani obfity w zabytki, w którym spędziła pierwsze dwadzieścia pięć lat życia.
„Dobrze wybrać Osoby, zebrać je w miejscu, jakie mi jest najbliższe – trzy, cztery rodziny gdzieś na wsi – to jest właściwy materiał dla pisarza”⁸. Taki materiał znalazła w Steventon i okolicach. Z tego materiału ulepiła wszystkie swoje postacie i wymyśliła o nich opowieści. Jakiż jest atrybut pisarski cenniejszy od pamięci? Życie w Steventon to wielki magazyn prowincjonalnego teatru, cudowny lamus Jane Austen.