- W empik go
Jane Fonda. Nieautoryzowana biografia królowej aerobiku - ebook
Jane Fonda. Nieautoryzowana biografia królowej aerobiku - ebook
Książka prezentuje sylwetkę popularnej aktorki amerykańskiej, jednaj z najbardziej kontrowersyjnych kobiet swoich czasów. Jej nazwisko kojarzy się z jednej strony z rolami seksownych kobiet, romansami, głośnymi małżeństwami, programową dbałością o urodę i figurę, z drugiej zaś jest symbolem buntu i zaangażowania w sprawy społeczne i polityczne. Autor pokazuje proces stopniowej przemiany rozrywkowej dziewczyny z zamożnego domu, modelki i pełnej seksapilu aktorki w aktywną pacyfistkę, bojowniczkę o prawa mniejszości narodowych. Ujawnia wiele szczegółów z jej burzliwego życia prywatnego, opowiada o kulisach powstania mody na aerobik i o roli Jane w imperium medialnym Teda Turnera. W ten sposób powstała zbeletryzowana, nieautoryzowana opowieść o niezwykłej kobiecie, która na trwale wpisała się w kroniki XX wieku.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-078-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pisanie biografii to zabawa dla ludzi całkowicie pozbawionych skrupułów. Na dobrą sprawę powinno zostać zakazane, albowiem rzecz to sama w sobie wielce niemoralna. Biografia to instrument, za pomocą którego obdziera się sławnych nieobecnych z resztek ich tajemnic i wystawia je na publiczny widok, a wszystko to ku uciesze gawiedzi. No i jeszcze dla pieniędzy. Dla pieniędzy ludzie są w stanie popełnić najgorszą podłość. Wprawdzie – jak powszechnie wiadomo – nie dają one szczęścia, ale za to pozwalają nam znacznie wygodniej być nieszczęśliwymi. Jest bowiem na świecie wiele rzeczy od pieniędzy ważniejszych, tylko trzeba mieć pieniądze, by je kupić.
Piszący biografię nie różni się właściwie niczym w swojej pracy od zawodowego włamywacza. Wdziera się do prywatnych pomieszczeń, otwiera szafy i przewraca do góry nogami zawartość szuflad. Zagląda do cudzych skrzynek na listy, pod dywan i - obowiązkowo – między poukładaną starannie na półkach bieliznę. Jeżeli znajdzie jakieś kosztowności czy gotówkę, szybko wrzuca je do swej czarnej złodziejskiej sakwy i cichaczem umyka ze zdobyczą. Tyle, że w przypadku biografii kosztownościami są cudze listy, zawierające najbardziej intymne wyznania, a gotówką – najpodlejsze plotki i insynuacje. Często zostawia po sobie bałagan, bywa, że pobojowisko; rozprute kanapy, poduszki, pozrywaną boazerię, zwalone na stos i podeptane książki z domowej biblioteczki, z poobrywanymi okładkami.
Niezwykle łakomy kąsek dla pisarza stanowią materiały znajdujące się w kuble na śmieci. Resztki jedzenia, zużyte prezerwatywy i podpaski higieniczne, wyrzucone notatki. Jednym słowem wszystko to, czym wzgardziłby każdy szanujący się menel.
Biografie to również przykład wyjątkowej hipokryzji. Bo czymże innym jest ukryte pod pozornym naukowym podejściem zwykłe wścibstwo? Udawanie obiektywizmu i solidności godnej notariusza, gdy tymczasem chodzi tu o coś zgoła odmiennego. Z prawdziwą dumą autorzy opowiadają o spędzaniu setek godzin w dusznych salach bibliotek, żmudnej selekcji uzyskanego materiału, o wdychaniu dławiącego kurzu archiwów, cierpliwym przeprowadzaniu wywiadów ze świadkami i inwestowaniu niemałych kwot w zagraniczną literaturę. To prawda, lecz nie cała i nie najważniejsza. W rzeczywistości odkryte pieczołowicie historyczne fakty mają znaczenie najwyżej drugorzędne. Pic, obłuda i oszustwo.
Warunkiem powodzenia biograficznej literatury jest sprzedanie jak największej liczby prywatnych tajemnic, podanie do publicznej wiadomości tych faktów i szczegółów życia opisywanej osoby, które ona chciałaby za wszelką cenę ukryć. Wdarcie się przemocą do czyjegoś serca, podeptanie duszy. Dla piszącego biografię nie ma żadnych świętości, żadnego tabu, najmniejszego poszanowania cudzych sekretów, szacunku dla spraw, które przywykło się określać mianem intymne.
Piszący biografię jest jak sutener, który wystawia na sprzedaż wdzięki innych osób, sam dyskretnie chowając się za rogiem. Ba! Jest nawet gorszy od niego, bo „alfons” czyni to za wiedzą i zgodą osoby zainteresowanej, pisarz zaś najczęściej zgody takiej nie posiada.
A gdy opisywana postać nie żyje? Wtedy jego praca przypomina działalność cmentarnych hien. Nocne rozkopywanie mogił, ciche odbijanie wieka trumny i gorączkowe przeszukiwanie zwłok w nadziei znalezienia czegoś cennego. I znowu hiena jest tu bardziej elegancka i wrażliwsza niż pisarz. Po dokonaniu swego niecnego czynu tego typu złodziej zakopuje ciało zmarłego z powrotem w ziemi, starając się dyskretnie zatrzeć wszelkie, najmniejsze nawet ślady działalności. A biografista? Ten wystawia wydobyte szczątki na zewnątrz, na widok publiczny, głośno jeszcze przy tym krzycząc: zobaczcie, jak wygląda jego twarz – już do połowy zjadły ją robaki!
Jeżeli jednak biografie cieszyły się zawsze wielką popularnością, to tylko dlatego, że Ty, Drogi Czytelniku, tego chciałeś. Dlatego, że pomiędzy autorem a czytelnikami istniał zwykle szczególny rodzaj niepisanej umowy, spisku zawartego w celu ekscytującego przeżycia. Milczącego porozumienia dwojga ludzi, z których każdy wie, że robi coś niewłaściwego, ale usprawiedliwia swój niecny występek działaniem tego drugiego. Czytam te świństwa, ale tylko dlatego, że ktoś je pisze. Piszę te plugastwa, no bo przecież ktoś to czyta. Nie inaczej będzie i w tym wypadku.
Podreptajmy więc razem po zakazanych korytarzach, otwórzmy jeszcze raz drzwi z tabliczką „obcym wstęp wzbroniony”, podkradnijmy się wspólnie pod drzwi sypialni i zajrzyjmy przez dziurkę od klucza…CZĘŚĆ II Andreas
1.
Tego samego wieczoru, na przedstawieniu Mister Robert w Alvin Theatre kurtyna podniosła się w górę po raz 882. Dwie godziny później komplet zgromadzonych widzów jak zwykle nagrodził burzą oklasków znakomitą grę Henry’ego Fondy. Nikt z obecnych na sali nie wiedział jeszcze o tym, że kilkanaście godzin wcześniej, w szpitalu dla obłąkanych, żona znanego aktora poderżnęła sobie gardło. Leland Hayward i Josh Logan doradzali mu, żeby przynajmniej tego dnia odwołać przedstawienie, ale nie zgodził się.
– Muszę dziś wyjść na scenę – powiedział. – To jedyna rzecz, którą muszę zrobić, żeby nie zwariować.
Sophie i Henry zgodzili się, że Jane i Peter są zbyt mali, żeby zdradzić im prawdziwą przyczynę zgonu Frances Fondy. Powiedziano im, że mama umarła na serce. Sophie nakazała całej służbie trzymać dzieci z dala od telewizora i pod żadnym pozorem nie przynosić do domu gazet. Peter dowiedział się prawdy wiele lat później. Jane po kilku miesiącach, zupełnie przypadkowo. Siedząc z Brooke na ławce w parku, znalazła leżące na niej kolorowe pisemko, które zostawił pewnie jakiś spacerowicz.. Sięgnęła po nie i… doznała szoku. Wszystkie szczegóły zgonu jej matki były tam opisane z najdrobniejszymi detalami, zilustrowane dodatkowo serią niezwykle drastycznych zdjęć.
– Patrzyłam na jej twarz, kiedy o tym czytała – wspomina Brooke Hayward. – Była jak hartowana stal. Nie wyrzekła nawet jednego słowa i nie drgnęła jej powieka.
Ale wieczorem, kiedy nikt nie widział, Jane rzuciła się na swoje łóżko, targana przeszywającym do głębi duszy szlochem. Nie zmrużyła oka już do rana, płacząc na przemian i zadając sobie wciąż to samo pytanie: czy wtedy, kiedy wraz z Peterem nie zareagowali na wołania matki, to był właśnie ten moment, który pchnął ją poza krawędź? Z właściwym dzieciom okrucieństwem czuła do niej urazę za to, co uważała za zdradę i odszczepieństwo, zamiast spróbować ją zrozumieć. Ale przecież była jeszcze dzieckiem. Nie zdawała sobie sprawy, czym naprawdę jest choroba psychiczna. Nawet dorośli ludzie często niewiele o tym wiedzą.
O śmierci Frances nie chce rozmawiać do dzisiaj. Z nikim. Nie tylko z dziennikarzami i innymi łowcami sensacji, ale nawet z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Nawet z psychoterapeutą.
– Wszyscy z nas, to znaczy członków Actors Studio, chodzili do psychoanalityka – zdradziła kiedyś Susan Strasberg. – To była po prostu część naszego systemu edukacji. Jane robiła to jedynie przez dwa tygodnie i przestała. „Doktor chciał rozmawiać o śmierci mojej matki – wytłumaczyła. – Tego po prostu zrobić nie potrafię”.
W życiu rodzinnym Fondów nastąpił okres, w którym Henry zaczął spędzać dużo więcej czasu w domu i poświęcać go dzieciom. Nadal też utrzymywał stosunki z Susan Blanchard, która w grudniu 1950 roku, osiem miesięcy po śmierci Frances, została trzecią panią Fonda.
Chociaż obwiniała go o śmierć matki, Jane nadal rozpaczliwie kochała swojego tatę. Była to najtrudniejsza miłość jej życia, z którą nigdy nie umiała sobie poradzić. Straszliwie cierpiała z powodu wyraźnego chłodu Henry’ego, utożsamianego przez nią z brakiem miłości.
– Większość moich dziecinnych marzeń koncentrowała się wokół podstawowego problemu: bycia kochaną – powiedziała wiele lat później. – Często śnił mi się jeden i ten sam sen. Je stem gdzieś na przyjęciu, na którym stoły uginają się od rozmaitych wspaniałości. Usiłuję po nie sięgnąć, ale jakaś dziwna siła nie pozwala mi na to. Psycholog wytłumaczył mi, że te niemożliwe do uchwycenia łakocie symbolizują niemożność uzyskania ojcowskiej miłości i aprobaty.
Podczas którychś wakacji pracowała przez miesiąc jako fotomodelka, żeby zarobić pieniądze na prezent dla ukochanego taty. Powiedział „dziękuję”, ale nawet nie otworzył paczuszki. Przez całą noc ryczała w łóżku jak wariatka.
W rezultacie wszystkich opisanych wyżej traumatycznych przejść trzynastoletnia Jane zachorowała na bulimię. Miała poważne trudności z zasypianiem, a kiedy już usnęła, dręczyły ją koszmary. Przede wszystkim jednak zaczęła mieć okresowe napady wilczego apetytu. Następnie, kiedy nikt nie widział, chowała się w toalecie, wsadzała palec w gardło i tą drogą pozbywała się nadmiaru pokarmu.
Pisząc bulimia, autor dokonuje tu pewnego rodzaju nadużycia, bądź też raczej zabiegu zwanego antycypacją, ponieważ w początkach lat pięćdziesiątych nikt jeszcze tej nazwy nie znał, nawet w Ameryce. Dopiero w roku 1979 londyński psychiatra Gerard Russell wyodrębnił pewną liczbę swoich pacjentek z anoreksją, które cierpiały na jej „złowieszczą odmianę”. Polegała ona na okresowych napadach żarłoczności, prowadzących do zupełnej utraty kontroli nad ilością spożywanych pokarmów. Doktor Russell nazwał ją bulimią, czyli żarłocznością, nieco później określając tę jednostkę chorobową jako „żarłoczność psychiczną” (bulimia nervosa).
Reakcja Petera była bardziej specyficzna. Kiedy Henry i Susan wyjechali na swój miesiąc miodowy na Wyspy Dziewicze, mały Fonda postrzelił się w brzuch z pistoletu. Kula uszkodziła wątrobę i uratowano go dopiero po kilkugodzinnej, ciężkiej operacji. Czy był to wypadek, czy też próba samobójstwa, nigdy nie udało się wyjaśnić. Sam zainteresowany kilkakrotnie zmieniał swoje wyjaśnienia na ten temat.
Jane zamknęła się tego dnia w swojej sypialni i przez kilka godzin gorąco się modliła.
– Panie Boże – powtarzała do znudzenia – nie zabieraj go. Jeżeli pozwolisz Peterowi żyć, to obiecuję, że już nigdy nie będę mu dokuczać.
Następnego dnia przy łóżku chorego zjawił się zatroskany tatuś. Wpadł jak bomba do pokoju, w którym leżał Peter i wrzasnął:
– Dlaczego, do cholery, zepsułeś mi mój miodowy miesiąc?
2.
Nieoczekiwanie dla wszystkich, a najbardziej chyba dla samej Jane, jej najlepszą przyjaciółką w tym trudnym okresie stała się macocha. Susan Blanchard miała zaledwie osiem lat więcej i może właśnie dlatego udało jej się znaleźć z dziewczynką wspólny język, spełniając rolę kogoś pomiędzy matką a starszą siostrą. Przede wszystkim była jednak dobrą i ciepłą kobietą, której c h c i a ł o się taką rolę spełnić. Pod jej wpływem nawet Henry zaczął okazywać dzieciom dużo większe zainteresowanie i spędzać z nimi więcej czasu. Znakomitych relacji pomiędzy Susan a Jane nie zmieniło nawet adoptowanie przez państwa Fondów małej dziewczynki imieniem Amy.
To, co udało się osiągnąć z Jane, nie wyszło niestety z jej bratem. Peter nigdy nie zaakceptował Susan jako matki, a nawet przyjaciółki. Z czasem zaczął ją wprawdzie tolerować, lecz o jakichkolwiek cieplejszych uczuciach z jego strony nie było nawet mowy. Skłócony z całym światem, został wkrótce wydalony ze szkoły za notoryczne bójki, wagarowanie oraz zażywanie barbituranów. Nie wiedząc, co począć z niesfornym dzieciakiem, Henry wpadł w końcu na pomysł, by posłać go do swojej siostry Harriet mieszkającej w Omaha.
Jane natomiast, po skończeniu podstawówki, zdecydowała się kontynuować naukę w sławnym Vassar College w Troy. Szkoła wznosiła się na zalesionym wzgórzu, 400 stóp ponad miastem. Grube i wysokie mury z wieżyczkami nadawały jej wygląd fortecy, którą rzeczywiście była w niezbyt odległej przeszłości. Ogromny park, trzydziestopięcioakrowy kampus i neogotycka biblioteka robiły wrażenie na każdym odwiedzającym, podobnie jak stylizowane na średniowiecze dormitorium, przycupnięte na dachach chimery i wielkie gotyckie okna, przedzielone obrośniętymi bluszczem kamiennymi słupkami.
Dyrektorka college’u, Emma Willard była bardzo dumna z posiadania przez szkołę olimpijskiego basenu, kortów tenisowych i boiska do koszykówki, a przede wszystkim – co najbardziej podobało się Jane – specjalnego toru do konnej jazdy. Czesne wynosiło 2500 dolarów rocznie, ale dla Henry’ego Fondy znaczyło to tyle, co dla przeciętnego Eskimosa kawałek lodu.
Szkoła była oczywiście z internatem i do domu Jane przyjeżdżała jedynie w czasie wakacji i świąt. Nie był to już jednak dom w Greenwich, w którym się wychowała. Henry sprzedał posiadłość kilka miesięcy po ślubie, przeprowadzając się wraz z żoną do wielkiej kamienicy w Nowym Jorku. Susan miała już naprawdę dość niewidocznej, ale ciągle wyczuwalnej w każdym kącie obecności Frances. Wyniosła kamienica stała przy East Seventy Fourth Street, trochę cofnięta od ulicy, bogactwem gzymsów i ozdób oznajmiając swoje narodzenie w początkach ubiegłego stulecia. W najbliższym sąsiedztwie znajdowała się szkoła muzyczna (Mannes School of Music) i niemalże każdego ranka Fondowie jedli śniadanie przy dźwiękach lepiej lub gorzej wykonywanej muzyki Vivaldiego, Mozarta czy Bartoka.