- W empik go
Janka. Powieść współczesna. cz 4 - ebook
Janka. Powieść współczesna. cz 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 253 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szli więc tu i owdzie po ulicach, bez celu, jedno obok drugiego, zamieniając rzadko słów kilka, niemal obojętnych, nie wiążących niczem ani ich myśli, ani ich dusz zmęczonych…
Widocznem jednak było, że w tej chwili obecność Janki była niezbędną Kuniewiczowi i że nie mogł pogodzić się z myślą rozłączenia się z nią nagle.
Wzdłuż wybrzeży Sekwany, ku Mordze sunęli powoli, jak dwa pokutnicze cienie, oboje słabi i wycieńczeni, splątani z sobą niewidzianym i mistycznym łańcuchem.
Nagle Kuniewicz stanął i ujął Jankę za rękę:
– Czy pójdzie pani ze mną do Czerwonego pałacu?…
– Pójdę…
–- Ostrzegam panią, że jest to miejsce bardzo nieartystyczne. To pałac nędzy… Czy zechce pani tam wstąpić raz jeden, przypadkiem?….
Janka brwi zmarszczyła.
– Raz jeden?… Kto wie, czy częściej do takich pałaców nie będę zmuszona zaglądać, niż paa przypuszczasz…
Kuniewicz wzruszył ramionami.
– Nie, nie!–zawołał żywo–zostań pani tem, czem jesteś! pięknem, kwiatem, słońcem!… to dla ciebie wystarcza. Zanadto miałaś wyherbowaną kolebkę, ażebyś mogła przydać się na co w tej rozpaczliwej walce. Przez chwilę sądziłem, że będzie inaczej, ale tam, na Condorcet, miałem dowody wręcz przeciwnego pani usposobienia. Dlatego więc…
Urwał nagle, przesunął rękę po czole i podał Jance ramię, które ona przyjęła z biernem posłi – szeństwem.
– Chodźmy!…
Już na ulicy, na widok domu, oblanego ciemną posoką purpury, ogarnął Jankę dziwny niepokój i uczucie strachu,
Grupy ludzi, tworzące masy, snuły się tu i owdzie, niknąc w cieniu.
Kuniewicz wszedł do bramy szeroko rozwartej i szybko razem z Janką skierował się na lewo.
Znaleźli się w obszernej izbie, w której stał buiet z płytą cynkową, błyszczącą złowrogo w półcieniu.
Janka spojrzała dokoła i dostrzegła, że ściany, sufit, podłoga, ławki–wszystko pomalowane było cie iano-czerwoną farbą, na której zastygły jaśniejsze smugi, jakby pasma świeżo utoczonej krwi, kroplami ku ziemi spadającej.
Na ścianach wisiało kilka kinkietów z błyszczącymi reflektorami.
Eoło bufetu stało kilkanastu ludzi obdartych i rozmawiało przyciszonym głosem.
Weszli do następnych sal, które miały wszelkie podobieństwo z podziemiami jakiejś twierdzy, obryzganej purpura krwi tysięcy świeżo pomordowanych trupów.
Przez arkady widać było dalsze sale i zakamarki, ciągle purpurowe, ciągle krwawe, ciemne i zadymione.
Całe kłęby sinego dymu unosiły się pod sufitami, z których na cienkich drutach zwieszały się zadymione lampy.
Dokoła czerniały tłumy ludzi, poruszających się z trudnością w tej ciasnocie i zaduchu.
Janka usiadła na ławce za stołem, a obok niej Kuniewicz. Dziewczyna oparła głowę na dłoniach i skurczyła ramiona instynktowym ruchem.
Tymczasem Kuniewicz zdawał się być zupełnie spokojny i na twarzy jego nie malowało się żadne wrażenie. Uderzył w stół laską i zawołał:
– Deux bocksl
Lecz już dokoła nich zaczęły się gromadzić i skupiać postacie łudzi, na których widok krew zastygała w żyłach Janki.
Nie były to twarze ludzkie, lecz zwierzęce pyski, straszne, zarosłe, zwalane krwią i błotem. Odzież, złożona z łachmanów, wisiała na ramionach, sterczących, jak kości szkieletów; szmaty trykotów kąpielowych zastępowały koszule.
I nagle Janka ujrzała przed sobą tę część społeczeństwa, którą wielkie miasta ukrywają w podziemiach, jak zguiliznę hańbiącą… jak trąd szpetny i fatalny, a przecież nieunikniony.
Cały ten tłum poruszał się, żył, oddychał, pragnął czegoś, cierpiał i myslał. O czem?–nie mówiły te twarze zwierzęce i usta nabrzękłe, oczy zaszłe krwią, ręce nawykłe do zatapiania nożów w ciele bliźniego.
– Nie wesoło tu! – odezwał sic nagle Kuniewicz..;r{
– Nie…! – odparła Jaaka i sama przeraziła się, tak głos jej był chrapliwy i różny od harmonii zwykłego jej głosu.
Po za plecami jej zbierała sic teraz cała ma sa ludzi i cisnęła się do stołu, chcąc zobaczyć n woprzy byłych.
Jakaś niewidzialna ręka postawiła przed Janką i Kuniewiczem dwie szklanki z grubego szkła, napełnione płynem nieokreślonego koloru.
Setki oczu z pożądliwością patrzały na ten napój cuchnący.
Na purpurowym stole zielone tło szklanek jasne tworzyło koło.
Dziewczyna z czarną grzywą i papierową różą pokazywała Jance język i mówiła grubijańskie wyrazy.
Janka czuła w krzyżu dziwne uczucie, jakgdyby oczekiwanie pchnięcia nożem–i dreszcze zimne płynęły jej z mózgu wzdłuż całego ciała.
Wyciągnęła rękę, chcąc napić się trochę piwa, lecz ręka jej opadła–nio miała odwagi wobec tych śledzących ją źrenic umaczać ust w szklance.
Kuniewicz dostrzegł jej gest i uśmiechnął się ironicznie. 'mJ*W:
– A!… przejmuje panią wstręt i obrzydzenie.
Co?… Cóż pani chce! nie każdy może pozwolić sobie na kryształowe kieliszki.,
Wstręt? obrzydzenie? Nie!–człowiek ten mylił się najzupełniej co do uczuć, jakie ogarniały jej serce i duszę. Ani na chwilę nie uczuła wstrętu do tych istot o zwierzęcych twarzach, o ciałach, stoczonych robactwem, o rękach tatuowanych, wydzielających z siebie woń nigdy nie mytej skóry i zasklepionego potu.
Nie – zupełnie inne uczucie zaczęło wzbierać w piersi Janki.
Była to nie litość, nic współczucie, lecz zrozumienie ogromu równoczesnej nędzy fizycznej, jak i nad-nędzy moralnej tej bandy paryasów, kryjących swe zbrodnie, głód, pragnienie życia i użycia w piwnicach.
Nowy świat stanął przed oczyma Janki. Słyszała o nim potrosze z ust Kuniewicza, czytała o nim w felietonach „Petit JoumalV – lecz był dla niej jak cholera lub inna zaraza–nieuchwytny i w krainie legend przebywający.
Dziś stanęła nagle brutalnie, oko w oko z najniższą warstwą społeczeństwa–z tą, która zabija i kradnie, która ręce w posoce drugiego ciała macza bez drgnienia, która ma żyły od poczęcia przepojone alkoholem, a mózg całą masą pożądań zbrodni iczyeh. Nie była to już „klasa”, ani „kasta”, nie liczyło się to już do niczego, tak bardzo ten zbiorowy wrzód był straszny i nizko upadły… Pod murami spały całe stosy łudzi, jedni na drugich, bezprzytomni z wycieńczenia, znużenia iub pijaństwa. Byli to ci, którym zakład udzielał gościnności na godziny nocne–lecz o drugiej w nocy na nogi stawiał i tę trzodę straszną, drżącą, głodną, wypędzał na bruk, aby, rozsypawszy się po ulicach miasta, mord i rozbój niosła, jak zwierzęta bez legowiska, na wieczną włóczęgę skazane. Janka porwała się od stołu i, odsunąwszy d siebie szklankę, zaczęła wołać po polsku: – Ja stąd pójdę! ja stąd pójdę! Rzuciła się w tłum, który rozstąpił się przed lia zdziwiony.
Zwykle ludzie z lepszej warstwy przychodzili do Pałacu Czerwonego, aby patrzeć na nich, jak na widowisko: oglądali szklanki, kosztowali piwa, rozdawali susy, śmieli się z ich piosenek, oglądali tatuowanie i czytali napisy, wyryte błękitem na ich piersiach lub plecach.
Ta dziewczyna, zrywająca się z krzykiem od stołu i zalana łzami, rzucająca się ku wyjściu, była dla nich niezwykłem zjawiskiem.
Za8zemrali dokoła–uczuli się znieważeni. Sądzili, iż delikatne nerwy tej kobiety nie mogą znieść widoku ich nędzy i że to wstręt kazał jej porwać się i uciekać z daleka od ich siedliska.
Zakipiało wśród krwawych ścian–kilka obelg poleciało wślad za Janką, lecz ona, bezprzytomna prawie, wydostawała się już na ulicę, nie słysząc
13Ł
ich, nie widząc nikogo. Za nią biegł Kuniewicz, ki wreszcie na zakręcie ulicy dopadł do niej i zarękę ją porwał.
– Co pani wyrabia?….–zawołał ostro. –Gdybym wiedział, że pani ma tak delikatne nerwy, nie poprowadziłbym pani do Czerwonego Pałacu… Mogła się pani jednak pohamować i obrzydzeniem swojem nie znieważać nędzy tych łudzi… Ostrzegałem panią przed wejściem do tego szynku – to nie warszawskie salony! Ludzie ci mają tylko tego rodzaju rozrywki. Trzeba je umieć zrozumieć!….
W żyłach Janki zawrzała nagle krew.
Jak to? więc on aie zrozumiał, eo spowodowało w niej ten nagły wybuch, którego powstrzymać nie była w stanie!
I nagle–odtrąciwszy od siebie rękę Kuniewi-eza, patrząc mu prosto w oczy, które w ciemności doskonale widziała, wyrzekła urywanym głosem:
– Nie obrzydzenie, nie wstręt im okazałam! Dlaczego płakałam, dlaczego uciekłam, zdaję sobie doskonale sprawę, i to mi wystarcza. Pan tego nie zrozumiesz nigdy! nigdy!…. Pan mnie nie zrozumiałeś i dlatego nic nie odczułeś dla mnie w głębi swej duszy… Pana duch… ach!…, pana duch… biedny on!….
Dławiła się teraz łzami, drżała cała. Kuniewicz patrzał na nią z podziwem. Zdawała mu sic # wiele wyższą niż zwykle. Światło łatami padate prosto na jej twarz, i w niem rysy jej nabierały ostrych tonów, czyniących ją o wiele jeszcze bledszą i chudszą, niż była w istocie.
W tej chwili dopiero dostrzegł zmianę w jej twarzy i całej postaci. Chciał coś przemówić, wy ciągnął rękę, lecz dziewczyna nagłym buntem zdjęta, szarpnęła lli cała..
Teraz brutalna niesprawiedliwość, z jaką on względem niej postąpił, stanęła jej przed oczyma. Krew zalewała jej mózg i oczy – szybkim ruchem ręki utorowała sobie drogę do odejścia. – Janko!….
Lecz ona, zacięta teraz w upornem milczeniu, przebiegła ulicęmimo fizycznego bólu, jaki ten postępek sprawiał jej sercu, biegła dalej, nie oglądając się po za siebie, sądząc, że pozostawia w tej chwili za sobą udręczenie swego życia.
Na drugi dzień nad wieczorem zjawiła się Eugenia i blada, wyczerpana, położyła się na łóżku matki… v – Janka powróciła właśnie od pani Bernard. Kokoty nie było i cały dzień przesiedziała bezczynnie, nie jedząc śniadania, gdyż pani Bernard nie dała ani susa dnia tego swoim robotnicom.
Lecz Janka była w tak gorączkowem podnieceniu, iż ani na chwilę nawet nie uczuła głodu.
Dziś jaz żałowała swego postępku względem Kuniewicza i obwiniała siebie, że to ona teraz właśnie zniszczyła swe szczęście. Czyż nie było jej sądzone, niemal od pierwszej chwili, ażeby ten człowiek nie znał nigdy jej myśli, ani istotnego stanu jej umysłu i wewnętrznego usposobienia?…. Dlaczego więc wczoraj właśnie uczuła się tak bardzo dotkniętą i zbuntowała się w tej samej chwili, gdy może on się do niej zwracał w tazie jakiejś duchowej rozterki? W dodatku przypomniała sobie, że nie wiedział jej obecnego adresu, nie mogł więc do niey napisać i żądać widzenia.
Ona natomiast pamiętała adres jego mieszkania, aie na samą myśl napisania do niego Itata drętwiała cała.
Kochała go znów jak szalona, i cała potęga tego uczucia, uśpiona przez ciężki przejścia i czas niewidzenia go, odżyła w niej ze zdwojoną giłą. Gdy ułuda pozyskania jego uczucia opuszczała ją, wpadała w krańcową rozpacz na myśl o tej konieczności.
Przez dzień wczorajszy Kuniewicz odżył cały w jej wspomnieniu i gdziekolwiek się obróciła, miała go znów przed sobą najwyraźniej–tak blizko, iż zdawało się jej, że rękę tylko wyciągnąć powinna, aby go do siebie przygarnąć.
Co się z nią stało?… dlaczego uciekła tak nagle, rzuciwszy mu kilka słów hardych?–tego pojąć nie mogła.
Zdawało się jej, że gdyby go dziś zobaczyła, przypadłaby mu do ramion, pokorna i cicha, że słowo buntu nie wyszłoby z jej ust zdręczonych.
Stało się jednak. Rozeszli się – teraz z jej winy, gdyż w rozżaleniu swojem winę tej rozłąki przypisywała sobie jedynie.
Cały dzień wyczekiwała na coś, gdyż po wczorajszych niespodziewanych zdarzeniach miała nadzieję, że nastąpi dalszy łańcuch nadzwyczajnych wypadków.
Powróciła do domu i zastała Eugenię, którą regulamin szpitala Maternite, jeszcze chorą i osłabioną, po ośmiu dniach do domu odesłał.
Eugeoia leżała blada jak płótno i febrycznie poczęła Jance opowiadać cały przebieg swojej słabości. O swe) córce mówiła z uniesieniem, nazywając ją najpięknicJ8zem dzieckiem z całej sali, w której leżała.
Janka siedziała koło łóżka Eugenii, chmurna i milcząca. Poznawała teraz, że ludzie są nadto wielcy egoiści, którzy nie pozwalają nawet drugim być aieszczęśliwyroi i nie chcą zrozumieć, że są na świecie inne cierpienia, prócz ich własnych.
Hortensya wróciła późno i przyniosła trochę resołu w garnuszku i bochenek czerstwego chleba. Eugenia wypiła rosół z chciwością. Janka odmówiła przyjęcia posiłku i zgorączkowana, z niezmiernym bólem głowy położyła się spać, znajdując w tem fizycznem udręczeniu rodzaj oderwania się od moralnego bólu, który torturował jej duszę.
Zaledwie zgasiła świecę, postać Kuniewicza stanęła przed nią z taką subtelną dokładnością, że dziewczyna porwała się z pościeli i, gwałtownym ruchem wyciągnąwszy przed siebie ręce, zdawała się chcieć odepchnąć od siebie to potworne widziadło, jaśniejące prawie wśród ciemności nocy.
Ręce jej opadły i siedziała teraz, oparta o wilgotną ścianę, drżąc jak w febrze, z oczyma szeroko otwartymi, z których płynęły dwie strugi łez, mając przed sobą tę mare upartą i mistyczną, stojącąfprzed nią, jak nieubłagane i fatalne zjawisko.
W kilka dni poźniej gdy Eugenia leżała w gorączce mlecznej, bredząc i męcząc się w ciemnym zaduchu stancyjki, otworzyły się drzwi i wszedł przez nie mężczyzna niemłody, ubrany w cienkie palto i lśniący cylinder. Wszedłszy, nie zdjął kapelusza, lecz z dość zuchwałą miną stanął obok łóżka i patrzał na chorą z pod przymrużonych powiek.
Janka, wybierająca się właśnie do pracowni, podawała Eugenii trochę ślazu.
Hortensya poszła do swych zajęć, znalazłszy jeszcze jedno miejsce, które obecnie dawało jej piętnaście franków więcej miesięcznie zarobku.
Nieznajomy zapytał o imię i nazwisko Eugenii, jej lata, wiek matki i środki do życia. Był wydelegowany z dobroczynności publicznej, ażeby zaopiniować, czy rzeczywiście owa Eugenia zasługuje na pomoc dziesięciu franków miesięcznie, jaką jej państwo udzielić miało.
Wypytywał brutalnie o ojca dziecka i zmusił Jankę do ostrej odpowiedzi:
– Gdyby ojciec dziecka był w stanie się niem zająć, nie potrzebowałaby matka zwracać się po pomoc do państwa. Spełń pan swoją powinność i nie bądź zanadto ciekawy…
Mężczyzna wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.
Przez cztery tygodnie wegetowała jeszcze Janka, w nadziei znalezienia sobie zatrudnienia.
Teraz już i Eugenia podniosła sic z łóżka, i obie codzień rano wychodziły na wiatr, śnieg i deszcz, żebrząc o zarobek, pukając do wszystkich drzwi, wyciągając niezajęte ręce po pracę.
W kantorach stręczeń pracy kazano im naprzód płacić' wpisowe.
Kilkakrotnie Hortensya zdobyła się na zapłacenie wpisowego Eugenii, lecz i to na nic się nie zdało.
Wieczorem, gdy dziewczyny wróciły i siadały dokoła stołu, na którym Hortensya zastawiała troche zupy i chleba–panowała cisza smutna i zgnębiona, przerywana tylko pluskiem deszczu, płynącego ze szmerem z dachu w rynnę.
Lecz już Hortensya, powoli – widząc, że córka jej straciła ostatni 2arobek, a w dodatku rzuciła jej na ręce dziecko, za które płacić trzeba było trzydzieści franków miesięcznie – zaczynała swoje żale i narzekania.
Eugenia blada, chuda, z oczyma podsiniałemi trzymając się pod boki, zionęła złością, lamentami i przekleństwem. „
Nazajutrz przyniesiono telegram, adresowany na ręce Eugenii.
Dziewczyna, drżąc, rozłamała pieczątkę i przebiegła błękitny świstek oczyma.j