Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Japonia. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina po meandrach zaskakującej rzeczywistości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Japonia. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina po meandrach zaskakującej rzeczywistości - ebook

Jak się nie zbłaźnić w restauracji i dlaczego jest to niemożliwe? Czy Polacy również Japończyków nauczyli jeść widelcem? Smak umami, czyli dlaczego to jest takie dobre? Jak się pracuje w Japonii? Dlaczego Japonki mają fajnie? Gdzie jest ojciec? Co mają trzęsienia ziemi do wyposażenia mieszkania? Szintoizm: religia idealna?

To nie jest sztywne studium o Japonii. To pełne humoru historie z życia wzięte, które w lekki sposób przybliżają kulturę tego niezwykle interesującego kraju.

Jeśli więc gdzieś w świecie, poza Japonią, znajdziecie samochód zaparkowany tyłem ze złożonymi lusterkami, buty stojące przed wejściem do przymierzalni albo usłyszycie wyjątkowo siorbiących klientów w restauracji z ramenem, to wiedzcie, że wpadliście na nas.

Mamy nadzieję, że choć w niewielkim stopniu przekażemy Wam naszą sympatię do Japonii. Oraz chęć odwiedzenia tego niezwykłego kraju. I mówimy to my – ludzie, którzy do 2018 roku nawet nie brali jej pod uwagę jako kierunku wyjazdowego. Bo co tam właściwie może być ciekawego? Ignoranci! Wprawdzie nikłe są szanse na doświadczenie dokładnie tego, z czym się zetknęliśmy, ale w końcu nigdy nic nie wiadomo, bo życie pisze różne scenariusze, o czym przekonaliśmy się ze zdwojoną, japońską siłą. I tego się trzymajmy. A tymczasem, sayonara. Ewentualnie, gudu baju.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-704-4
Rozmiar pliku: 6,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Do 4 maja 2018 roku wie­dli­śmy zwy­czaj­ne, spo­koj­ne ży­cie w sto­li­cy Pol­ski. W ty­go­dniu cho­dzi­li­śmy do pra­cy, w so­bo­tę ogar­nia­li­śmy miesz­ka­nie, a w nie­dzie­lę je­dli­śmy ro­sół z klu­ska­mi. Ot, prze­cięt­na pol­ska ro­dzi­na. Kie­dy pa­dła pro­po­zy­cja wy­jaz­du na dwu­let­ni kon­trakt do Ja­po­nii, dłu­go się nie za­sta­na­wia­li­śmy. Oczy­wi­ście, dla za­cho­wa­nia po­zo­rów, pro­wa­dzi­li­śmy noc­ne dys­ku­sje, pod­czas któ­rych wy­peł­nia­li­śmy skru­pu­lat­nie li­sty za i prze­ciw. Ale oby­dwo­je wie­dzie­li­śmy, że ta­kich ofert się nie od­rzu­ca. Lat nam nie uby­wa, i choć zno­si­my rzecz z god­no­ścią, to, jak ma­wia­li pra­daw­ni Ja­poń­czy­cy: te­raz albo ni­g­dy. Te­raz było prze­ra­ża­ją­ce, ale ni­g­dy nie wy­ba­czy­li­by­śmy so­bie do koń­ca ży­cia. Dla­te­go też, w wy­żej wspo­mnia­nym dniu, sta­wi­li­śmy się na war­szaw­skim lot­ni­sku Cho­pi­na, żeby roz­po­cząć na­szą dwu­let­nią przy­go­dę w Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni.

Bez zna­jo­mo­ści ja­poń­skie­go, z 10-mie­sięcz­nym dziec­kiem pod pa­chą, prze­mie­rzy­li­śmy pół świa­ta, żeby dać się wcią­gnąć, jak Ja­poń­czyk ra­men, w lo­kal­ną rze­czy­wi­stość. Czy nam się to uda­ło? Ja­sne, że nie. Bo to nie­moż­li­we. A przy­naj­mniej w na­szym przy­pad­ku nie było. Prze­ko­na­li­śmy się o tym już trze­cie­go dnia po­by­tu. Co nie prze­szko­dzi­ło nam jed­nak kon­ty­nu­ować pró­by do­rów­na­nia ja­poń­skim stan­dar­dom przez ko­lej­ne 24 mie­sią­ce. Po pro­stu lu­bi­my wy­zwa­nia. Albo je­ste­śmy na­iw­ni. Jak zwał, tak zwał.

W nie­ty­po­wej ro­dzin­nej kon­fi­gu­ra­cji: pra­cu­ją­ca mat­ka i opie­ku­ją­cy się dziec­kiem oj­ciec, kom­plet­nie nie­wpa­so­wu­ją­cej się w skost­nia­łe, uło­żo­ne ja­poń­skie spo­łe­czeń­stwo, zmie­rza­li­śmy się z nie za­wsze ła­twą co­dzien­no­ścią. Zwłasz­cza na po­cząt­ku za­li­cza­li­śmy oby­cza­jo­we faux pas nie­mal każ­de­go dnia. Pra­wie we­szło nam to w krew. Z cza­sem na­uczy­li­śmy się, co wy­pa­da, a na co ab­so­lut­nie nie ma ja­poń­skiej zgo­dy. Na co miesz­kań­cy Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni przy­mkną swo­je nie­zbyt ła­ska­we oko, a cze­go mu­si­my prze­strze­gać, choć­by świat się wa­lił. Tyle wpa­dek, ile za­li­czy­li­śmy w Ja­po­nii, nie przy­da­rzy­ło nam się ni­g­dzie in­dziej. A nie ma się co oszu­ki­wać, nie jest to obca nam dzie­dzi­na.

Pa­no­ra­ma To­kio. Mia­sto, w któ­rym spę­dzi­li­śmy dwa lata, a wsty­du na­je­dli­śmy się za sto

Po­byt w Ja­po­nii był dla nas, jak do tej pory, naj­więk­szą przy­go­dą. I za­pew­ne cięż­ko bę­dzie go prze­bić. Ale też lek­cją ży­cia. I tu­taj rów­nież po­przecz­ka po­sta­wio­na jest wy­so­ko. Ni­g­dy nie są­dzi­li­śmy, że ja­poń­ska kul­tu­ra jest tak róż­na od tego, co zna­my z wła­sne­go po­dwór­ka i od­by­tych do­tąd, cał­kiem licz­nych zresz­tą, po­dró­ży. I do­ty­czy to nie­mal każ­de­go aspek­tu ży­cia. Je­dy­nym wspól­nym mia­now­ni­kiem mię­dzy na­szy­mi ro­da­ka­mi a miesz­kań­ca­mi Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni jest chy­ba tyl­ko nie­ukry­wa­na sym­pa­tia do al­ko­ho­lu... Za­wsze to coś. Ale w koń­cu nikt nie funk­cjo­nu­je na rau­szu 24 go­dzi­ny na dobę. A przy­naj­mniej nie po­wi­nien.

Pod­czas na­sze­go nie­mal dwu­let­nie­go po­by­tu w Ja­po­nii co chwi­lę do­wia­dy­wa­li­śmy się o no­wych za­sa­dach, re­gu­łach i zwy­cza­jach, o któ­rych wcze­śniej nie mie­li­śmy zie­lo­ne­go po­ję­cia. Kie­dy by­li­śmy pew­ni, że już zła­pa­li­śmy ja­poń­skie­go byka za rogi, a pod no­sem nu­ci­li­śmy ra­zem z Fred­diem „Don’t stop me now”, to na­gle oka­zy­wa­ło się, że coś po­szło nie tak. I za­miast kro­ku w przód mu­si­my zro­bić w tył trzy. Albo dzie­sięć.

Książ­ka ta, o któ­rej po­wsta­niu zresz­tą kie­dyś nie od­wa­ży­li­by­śmy się na­wet po­ma­rzyć, jest zbio­rem na­szych nie­ustan­nych kro­ków w tył, prze­róż­nych do­świad­czeń i wni­kli­wych ob­ser­wa­cji do­ko­na­nych pod­czas po­by­tu w Ja­po­nii. Nie uzna­je­my się za eks­per­tów od „ja­pońsz­czy­zny” (ale tyl­ko z ra­cji na­szej wro­dzo­nej skrom­no­ści), a ta książ­ka nie jest jej stu­dium. Ot, zbiór fe­lie­to­nów, któ­re, mamy na­dzie­ję, roz­ba­wią, a jed­no­cze­śnie przy­bli­żą ja­poń­ską kul­tu­rę, sta­no­wiąc pró­bę jej zro­zu­mie­nia. Ra­czej nie­uda­ną. Za­pra­sza­my do wspól­nej po­dró­ży po ja­poń­skich bez­dro­żach ab­sur­du i lek­cjach ży­cia. Z przy­mru­że­niem oka. W przy­pad­ku Ja­po­nii po pro­stu ina­czej się nie da.

Dla­cze­go nie mó­wi­my po ja­poń­sku?

Na­sza nie­zna­jo­mość ja­poń­skie­go może ja­wić się jako za­gad­ka. W koń­cu co za oszo­ło­my jadą na dru­gi ko­niec świa­ta z ma­łym dziec­kiem bez zna­jo­mo­ści pod­sta­wo­wych słów umoż­li­wia­ją­cych ko­mu­ni­ka­cję? Ano, roz­cza­ru­ję Was, ta­kich lu­dzi jest spo­ro i nie ma w tym nic dziw­ne­go. Cho­ciaż, trze­ba przy­znać, że jak każ­dy chy­ba ga­ijin tra­fia­ją­cy do Ja­po­nii, mie­li­śmy am­bit­ny plan na­ucze­nia się ję­zy­ka. Za­kła­dał on oczy­wi­ście (plan, nie ję­zyk) opa­no­wa­nie je­dy­nie ko­mu­ni­ka­cji wer­bal­nej. O przy­swo­je­niu trzech al­fa­be­tów uży­wa­nych w Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni: 46 zna­ków ka­ta­ka­ny, ty­leż samo hi­ra­ga­ny i co naj­mniej 2500 sym­bo­li kan­ji nie było na­wet mowy. Ow­szem, mo­że­my szu­kać wy­su­bli­mo­wa­nych wy­mó­wek, dla­cze­go po dwóch la­tach je­ste­śmy ję­zy­ko­wy­mi ka­le­ka­mi w za­kre­sie ja­poń­skie­go, ale praw­da oka­zu­je się do­syć smut­na: wy­gra­ło le­ni­stwo. Rzecz ja­sna, po­dej­mo­wa­li­śmy licz­ne pró­by na­uki lo­kal­nej mowy: ku­pi­li­śmy książ­ki, ścią­gnę­li­śmy apli­ka­cję na te­le­fon, któ­ra, nie­znie­chę­co­na bra­kiem ak­tyw­no­ści, co wie­czór o 21.00 z po­zy­tyw­nym na­sta­wie­niem przy­po­mi­na­ła: Hey, it’s time to le­arn Ja­pe­ne­se! Nie­ste­ty, na nic się to nie zda­ło. Nasz ja­poń­ski po­zo­stał na po­zio­mie, de­li­kat­nie mó­wiąc, że­nu­ją­cym. Nie ozna­cza to jed­nak, że nie pod­chwy­ci­li­śmy kil­ku słó­wek. Mie­li­śmy swój sta­ły ze­staw, któ­re­go uży­wa­li­śmy pod­czas każ­dej na­dą­rza­ją­cej się oka­zji, na­wet nie­ade­kwat­nej do ich zna­cze­nia. Hai (tak), ari­ga­tō go­za­ima­su (dzię­ku­ję bar­dzo), dozō (pro­szę), ohayō go­za­ima­su (dzień do­bry, uży­wa­ne rano), kon­ni­chi­wa (dzień do­bry uży­wa­ne w cią­gu dnia), kon­ban­wa (do­bry wie­czór) na sta­łe we­szły do uży­cia. Z cza­sem do­rzu­ci­li­śmy kil­ka pe­re­łek, jak choć­by skom­pli­ko­wa­ne, uko­cha­ne (bo tak za­awan­so­wa­nie brzmią­ce) one­gai shi­ma­su (pro­szę) oraz chot­to mat­te ku­da­sai (pro­szę chwi­lę za­cze­kać). Jed­nak na wy­ży­ny wspię­li­śmy się do­pie­ro wte­dy, kie­dy od­kry­li­śmy, że Ja­poń­czy­cy, mimo że an­giel­ski zna­ją tak jak my ja­poń­ski, na­gmin­nie uży­wa­ją an­giel­skich słó­wek. Pra­wie jak Fran­cu­zi. Ale miesz­kań­cy Kra­ju Kwit­ną­cej Wi­śni po­szli o krok da­lej. Nie zni­ży­li się do po­zio­mu bez­myśl­ne­go ko­pio­wa­nia ob­cych wy­ra­zów wy­ma­wia­nych w nie­zro­zu­mia­ły spo­sób, ale po­przez do­da­nie na koń­cu li­ter u albo o zro­bi­li z nich sło­wa ja­poń­skie. Ge­nial­ne! To zja­wi­sko ma na­wet swo­ją na­zwę – ga­ira­igo. Przy­kła­dy moż­na mno­żyć: ra­isu (rice) – ryż, jūsu (ju­ice) – sok, aisu ku­rīmu (ice cre­am) – lód, tēku­au­to (take out) – na wy­nos, pe­ni­su (pe­nis) – pe­nis (bez nie­spo­dzia­nek), czy choć­by na­isu kik­ku (nice kick) – ład­ny strzał. To ostat­nie wy­ra­że­nie jest aku­rat moc­no po­wią­za­ne z pił­ką noż­ną, na któ­rej za­ję­cia nasz syn uczęsz­czał przez parę mie­się­cy. Do­brych kil­ka dni za­ję­ło nam od­gad­nię­cie jego zna­cze­nia. Ale to tyl­ko utwier­dzi­ło nas w prze­ko­na­niu, że w każ­dej dzie­dzi­nie ta­kich klej­no­tów jest cała masa. Są też bar­dziej za­wi­łe przy­kła­dy, któ­re wy­ma­ga­ją chwi­li sku­pie­nia i de­duk­cji: to­ra­bu­ru (tro­uble) – pro­blem czy ky­at­chi bōru (catch a ball) – ła­pa­nie pił­ki. Nie ma lek­ko, ale dla chcą­ce­go, nic trud­ne­go. Od mo­men­tu, kie­dy od­kry­li­śmy ist­nie­nie tej za­sa­dy, do każ­de­go sło­wa do­rzu­ca­li­śmy o albo u i cze­ka­li­śmy, co się wy­da­rzy. Cza­sem nie dzia­ło się nic, cza­sem roz­mo­wa szła w nie­ocze­ki­wa­nym dla nas kie­run­ku. I tak zle­cia­ły nam dwa lata.

Ale po­byt w Ja­po­nii roz­wi­nął nas też mo­to­rycz­nie. A kon­kret­nie w ob­sza­rze ge­sty­ku­la­cji. Rę­ko­ma, a je­śli trze­ba, to i ru­cha­mi cia­ła, je­ste­śmy w sta­nie wy­ja­śnić wszyst­ko. Wy­do­by­wa­ją­cy się z rur ka­na­li­za­cyj­nych smród? Nie ma spra­wy. Za­pi­sa­nie się na eg­za­min na pra­wo jaz­dy? Pro­szę bar­dzo. Wy­ja­śnie­nie pod­czas wy­mel­do­wa­nia się w urzę­dzie mia­sta, że wła­ści­wie to nie wie­my, kie­dy wy­la­tu­je­my z Ja­po­nii, bo ruch lot­ni­czy do Pol­ski jest wstrzy­ma­ny, ale naj­pew­niej wró­ci­my spe­cjal­nie zor­ga­ni­zo­wa­nym przez rząd sa­mo­lo­tem przed 10 kwiet­nia? Ża­den pro­blem. W ka­lam­bu­rach nie mamy so­bie rów­nych. Nie po­ko­na nas nikt.

Brak zna­jo­mo­ści ję­zy­ka to też wie­le za­baw­nych sy­tu­acji, któ­re ta­ki­mi sta­ją się do­pie­ro z per­spek­ty­wy cza­su. Bo kie­dy pod­czas przy­stę­po­wa­nia do eg­za­mi­nu na pra­wo jaz­dy, za każ­dym ra­zem (było ich na szczę­ście tyl­ko dwa), dziw­nym tra­fem, test prak­tycz­ny zda­wa­łam jako ostat­nia, spę­dza­jąc w ośrod­ku kil­ka go­dzin, wca­le śmiesz­nie nie było. Zro­zu­mie­nie swo­je­go na­zwi­ska wy­po­wia­da­ne­go przez ja­poń­skie­go eg­za­mi­na­to­ra, zwłasz­cza przy do­dat­ko­wych dźwię­kach w po­sta­ci roz­mów in­nych osób, szu­mu wia­tru i war­ko­tu sil­ni­ków, gra­ni­czy­ło z cu­dem. Osta­wa­łam się więc na sam ko­niec. Zresz­tą, cięż­ko po­wie­dzieć, jak wła­ści­wie brzmia­ło moje na­zwi­sko po ja­poń­sku. Bo spo­tka­łam się z wie­lo­ma wy­mo­wa­mi, a Ba­du­ra Ma­te­ra to tyl­ko jed­na z nich. Nie krę­puj się, sprawdź na okład­ce, jak wła­ści­wie ono brzmi. No wła­śnie. I bądź tu mą­dry. Ale to nie­je­dy­na wer­sja. Spo­tka­li­śmy się też z wa­rian­tem Ma­tu­ra. Oczy­wi­ście Ma­tu­ra-san. Bo nie­waż­ne, czy na­zwi­sko wy­po­wie­dzia­ne jest po­praw­nie, przy­ro­stek grzecz­no­ścio­wy san za­wsze musi się przy nim zna­leźć. Sza­cu­nek przede wszyst­kim. Po­rzuć­my jed­nak te nie­istot­ne kwe­stie i za­nurz­my się w me­an­drach ja­poń­skiej rze­czy­wi­sto­ści.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: