- W empik go
Jasełka: Tom 3 wyciąg z pamiętników ktosia. - ebook
Jasełka: Tom 3 wyciąg z pamiętników ktosia. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 321 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J. I. Kraszewskiego.
Tom III.
Kijów.
Nakładem Leona Idzikowskiego Księgarza.
1862.
Wolno drukować, pod warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
Warszawa, dnia 19 (31) Lipca 1861 r.
Starszy Cenzor,
Antoni Funkenstein.
W Drukarni Gazety Polskiej .
Ponowiła się jeszcze narada z Żółtowskim, który niedowierzając sobie pojechał do miasteczka, i nie wyraźnemi słowy, ostrożnie, nie, dając się domyślić o co chodziło, dopytywał u prawników, jak w danym razie potrzeba było postąpić. Jednomyślnie wszyscy bez wahania uznali konieczność złożenia testamentu, którego nikt utaić nie miał prawa. Nie można było wiedzieć zresztą co on w sobie zawierał, bo nieboszczyk nikomu się z tem nie zwierzył.
Z wiadomością tą gdy Żółtowski pospieszył do hrabiny, a ona biedna znowu wymodliła się i wypłakała, zeszła wreszcie na dół powoli i z rezygnacyą najprzód musiała swój błąd i dotychczasowe zapomnienie wyznać przed mężem. Żadnego nań nie mając wpływu, choć daleko sercem i umysłem wyższa od niego, musiała w razach potrzeby uciekać się prawie do fałszu, by dla niego co pożytecznego zrobić; w innych wypadkach ulegała najszkodliwszym jego zachceniom, bo przemódz ich nie było podobna.
Rzadko się bardzo trafiło, by hrabina schodziła na dół do pracowni męża; zawsze było to oznaką jakiegoś niezwykłego wypadku a obudzało jego nieukontentowanie, bo choć mu nikt nigdy nie ośmielił się przeszkodzić, i gdyby się dom palił wchodzić doń nie śmiano: jeśli raz w pół roku trafiło się, że go ktoś oderwał od fantastycznych marzeń, gniewał się jakby szło o życie. Ten gniew należał do oznak powagi i atrybutów geniuszu, wedle pojęć hrabiego.
Zapukawszy wprzódy, nieśmiało bardzo, z bijącem sercem, odebrawszy nierychło odpowiedź mrukliwą, dozwalającą wnijścia, Maryą stanęła przed swoim panem ze smutną, pokorną miną winowajcy.
– Cóż to się stało, że mnie tu odwiedzasz? – zapytał hrabia zdumiony – czy istotnie jest co tak ważnego?
– Rzecz największej wagi: posłuchaj mnie chwilę.
– Domyślam się: pewnieście znowu z Żółtowskim jakiego na ranie wymyślili stracha…. Dość, żeście się uwzięli, aby mi nigdy nie dać pokoju!
– Jeżeli tak jesteś zajęty…
– Ale już teraz tok myśli przerwany, nie jestem zajęty; rzecz skończona: mów a prędko, pewnie jakieś dzieciństwo.
Hrabia poruszył ramionami z uśmiechem, jakby był pewien swego i zamilkł z uczuciem wyższości, która litościwie raczy pobłażać daleko od siebie niższej istocie.
– Mój drogi Rajmundzie, tylko nie gniewaj się na mnie…
– Ale bez tych przedmów, chciałbym już wiedzieć o co idzie.
– W tych czasach – odezwała się spuszczając oczy hrabina – tak byłam strapiona, przybita, nieprzytomna, że mimowoli wielki błąd popełniłam.
– No, spowiadajże się proszę: ja czekam!
To "ja czekam" wymówione było zupełnie w rodzaju Ludwikowskiego: "o mało nie czekałem*). "
– Gdy pierwszym razem przyjechał do nas Herman….
– Herman? a tak? cóż dalej!
– Nie mówiłam ci nic, bo mi nie pozwolił o tem wspominać, ale żądał odemnie abym przyjęła do schowania jego testament….
Spojrzała mu w oczy hrabina i zaczęła drżeć spodziewając się wybuchu: Rajmund poruszył się bardzo.
– Testament! zrobił więc testament!…
– Naówczas jeszcze o synu nie wiedział, był na niego mocno zagniewany…
– A teraz nie odebrał ci tego testamentu? – zapytał żywo hrabia.
– Właśnie, wina w tem moja, żem jego wejrzeń i rozpaczliwych ruchów, gdy umierał, zrozumieć nie mogła; żem nie spytała go czy chce by się to spełniło. Zdaje się że pragnął tego i domagał się odemnie zwrotu, alem -
*) attendre!!
ja tego naówczas nie umiała się domyślić, wszystko to zapóźno mi się przypomniało.
– I nie zwróciłaś go? – tupiąc nogą o podłogę powtórzył hrabia.
– Jest dotąd u mnie.
– Jest dotąd! a ty mi nic nie mówisz!
– Wszakże dopiero teraz przypomniałam to sobie!
Hrabina spuściła oczy, hrabia Rajmund poruszył się gwałtownie.
– Otóż to sprawa z kobietami! – krzyknął stukając ręką o jakąś machinę: – rzeczy największej wagi! los familii! Ale gdzież rozum, gdzie zastanowienie! Moja pani! to niepojęta rzecz, zapomnieć o testamencie!
– Mój drogi, nie gniewajże się: nic się przecie nie stało.
– Owszem! skutki mogły, mogą być okropne! Zatajenie! posądzenie nas o nieuczciwe skrycie woli zmarłego, który w naszym domu życie skończył! Zresztą, któż wie? skutki mogą być nieobrachowane… Gdzież jest ten testament?
– Sami go przecie otwierać nie mamy prawa.
– Ale go natychmiast potrzeba odesłać do sądu… Wołać Żółtowskiego – zakrzyczał hrabia poruszony niezmiernie, tracąc zwykłą sobie powagę.
Malczak który podsłuchiwał, powrócił żywo do warsztatu posłyszawszy dzwonek, a z drugiej strony wbiegł służący, którego natychmiast posłano po rządzcę.
Złym dla hrabinej znakiem był sam już niepokój hrabiego i kilka słów, które mu się wymknęły nieznacznie; widoczna bowiem była, że się domyślał, iż ostatnia wola zmarłego na korzyść ich wypaść mogła i wcale zrzekać się jej nie miał ochoty.
Przeczucie jakieś i niepokój tak nim owładły, że rzucił nawet swe zwykłe zajęcia, sam zaraz porozpisywał listy do sędziego i urzędników, rozdysponował konie, chodził nie mogąc w miejscu usiedzieć.
Nazajutrz przybiegł wezwany pan sędzia Korokotowicz-Mejszagolski (tak się bowiem nazywał a czasem dopisywał i dwa imiona, i herb Wilcze – zęby, do niekrótkiego i tak nazwiska, które bywało powodem omyłek, bo go dwojako mianowano). Sędzia, maluteczki człowiek, zwinny, brudnawej powierzchowności, w wyszarzanym wice – mundurze, z podtartą do góry czupryną, z mową żywą, niezrozumiałą i plączącą się co chwila, uniżony, pokorny, a w potrzebie bardzo usłużny, był dosyć lubiony od powiatu, choć niktby był zań nie dał i trzy grosze.
Służył wszystkim bez wyboru, co mieli czem odsłużyć i użyteczni mu być mogli: przeciwnie dla tłumu bez mienia, imienia, stosunków i siły, był ostry, szorstki i szyderski. Trzebaż się na kimś odegrać. Było to jedno z tych narzędzi posłusznych, które każdy używszy wedle swej myśli, usuwa potem aby rąk sobie nie walał. Korokotowicz wezwany wiedząc, że hrabia zawsze przez dumę za podróże przedsiębrane dobrze się wywdzięczał, przystawił się raniuteńko najętą furką, i wysiadł u Żółtowskiego, gdzie herbaty z rumem się napiwszy, a potem zjadłszy śniadanie skropione parą kieliszkami, których droga odbyta dla pokrzepienia wymagała, o godzinie dziesiątej zaproszony został do pana hrabiego.
Rzecz już była wiadoma.
Hrabia Rajmund przyjął sędziego w swoim pokoju. Ten przybywszy pocałował go w ramię, ukłonił mu się dziesięć razy, i siadłszy na różku kanapy, chustką ocierając czoło, uznał, że co tylko mówił Jw. hrabia, było niezmiernie słusznem, niesłychanie trafnem, nie mogąc wydziwić się nadzwyczajnej przenikliwości umysłu pańskiego. Złożony na ręce swe testament, przyjął Korokotowicz w troskliwą opiekę, obiecując zaraz nazajutrz dać znać o otwarciu, które w urzędzie nastąpić miało.
Przy tej zręczności pan Korokotowicz-Mejszagolski nie omieszkał wiele ciekawych rzeczy opowiedzieć hrabiemu, jak Horodniczy postąpił sobie z pewnym kupcem, o czem już poszło sekretne doniesienie do gubernatora; jak wielkie było podejrzenie, że podsędek szpakowatego konia nie kupił, chociaż go z jarmarku przyprowadził; jak plotki chodziły o aptekarzu, że kochał się w córce doktora, który ją znowu chciał wydać za urzędnika eleganta do osobnych poruczeń. Hrabia tego wszystkiego nie słuchał, ale nim podano drugie śniadanie, musiał gościa bawić, a ten wywdzięczał mu się jak umiał, tem co go najbliżej obchodziło. Obszerniej nieco a ciszej rozwiódł się Korokotowicz nad podaną prośbą osobistą przeciwko pani sędzinie, przez pana marszałka w rzeczy należnego jej długu; z czego miała wypaść bardzo zabawna rezolucya, a później extra-fein decyzya rządu gubernialnego, którą sobie jak przysmaczek podawano.
Szczęściem wśród rezolucyi nadeszła taca ze śniadaniem, która trochę te wynurzenia się, już polityki mocarstw dotykające, przerwała… Sędzia w niedostatku innych wiadomostek dopuszczał się tej indyskrecyi, że szeptał na ucho hrabiemu, jakoby pewną miał wiadomość, iż względem poddanych pruskich były podejrzenia o fałszowanie monety, co dopiero nastało gdy Prusy zbliżyły się do Anglii, która ich za pośredników użyła do rujnowania kontynentalnych finansów, za pomocą fałszywych bankocetli.
Gadatliwy sędzia byłby nawet coś ciekawego o swym naczelniku gubernii i jego passyi do grania w kręgle powiedział, mimo to, że nie wypił nad parę małych kieliszków; ale czasu zabrakło, hrabia go pożegnał sam, i wyprawił prosząc o jak najrychlejsze oznajmienie gdy testament otwarty zostanie.
Hrabina tymczasem zdala pożegnała odjeżdżającego sędziego z papierem, który może przyszłość rodziny całej w sobie zawierał. Zdaje się, że i Rajmund nie mniej się interesował tem co on w sobie zawierał, domyślając się, że wedle wszelkiego podobieństwa, ogromne dobra i w pocie czoła uzbierane kapitały przeniesie na Zarubińce, nowego blasku dodając jego domowi, a co lepiej dostarczając mu środków do zamawiania nowych machin modelów, w Paryżu lub Londynie, zaprowadzenie fabryki na większą i poważniejszą skalę…
W tropy za sędzią pojechał zaraz Żółtowski z poleceniem, aby natychmiast przynosił kopią żądanego papieru.
Tymczasem Juraś jechał dalej opuściwszy dom pułkownikowej, ku Horycy, z zapłakanym starym Pawłem, który albo milczał przybity, albo szlochał i narzekał na to nieszczęście, iż Bóg go skazał by pana i wychowańca przeżył. Potrzeba było przez litość nad nim pielęgnować go jak dziecię, gdyż widocznie życia mu już niewiele zostawało…
Wszyscy zresztą zarówno starzy domownicy Hermana, uderzeni zostali tą wieścią, piorunową o śmierci pana, z którym dziwny i napozór wcale nie serdeczny łączył ich stosunek; ale w istocie z niego jednak wyrobiło się trwałe przywiązanie, nałóg, potrzeba…
Starca tego dziwaka i sknery wszystkim brakło do życia; czuli oni, że bez niego żyć im będzie trudno, i Lacyna i Radwanowicz i pomniejsi oficyaliści we dworze, nie wiedzieli co się z niemi stanie, jak się bez niego obejdą. – Horyca bardzo osmutniała; schodząc się do izdebki Radwanowicz, Lacyna, klucznica, ekonom, wirtuoz, wzdychali i popłakiwali nie domyślając się w jakie przyjdą ręce, i gdzie ich nadal losy rozpędzą. Wszyscy oni zależeli od tego kogoś, który miał w Horycy panować, a razem prawie z wieścią o śmierci hrabiego nadeszła i niespodzianie druga o znalezieniu syna i dziedzica, o pojednaniu jego z hrabią, o blizkiem do domu przybyciu.
Duch nieco wstąpił w domowników, choć różnie wnosili, jakim być może ten chłopak, który uciekł od ojca, tyle się czasu po świecie wałęsał i pewnie w biedzie i nędzy wydobrzeć nie mógł.
– A już to, mospanie, expresse powiadam – wnioskował Lacyna, który wąsa podkręcał, czuba zacierał, ale tylko z nałogu, bo mu nawet panna Petronella z głowy wyleciała – powiadam, że z młodemi niebezpieczna dla nas sprawa: młody szuka młodego.
– Similis simili gaudet – przerwał Radwanowicz, który nawet w smutku nie przestawał bredzić. – Gaudeamus igitur, czyli Oda do młodości: zkąd mówi się przenośnie szalona pałka, ale nie Herkulesa… co dusił węże w kolebce; za nim idzie, że czem się skorupka napije…. Mięczaki, skorupiaki i t… d. Waćpan jesteś mięczak czy skorupiak? – spytał nagle Lacyny.
– Ja Wpana nigdy zrozumieć nie mogę, co W pan pleciesz?
– Pleciesz!! associatio idearum, W pan tego nie możesz zrozumieć – odparł Radwanowicz – zkąd?? ztąd, że ideae innatae wszystkie siostry rodzone trzymają się za ręce.
– Tfu! – rzekł Lacyna – groch z kapustą….
– Bardzo dobrze – odpowiedział Radwanowicz – kapusta, a czemu nie ogórki? Ogórki, jak pisze Pliniusz, do tego stopnia lubił cesarz Tyberyusz, że mu je wożąc w taczkach po słońcu przez cały rok hodowano, aby je miał zawsze świeże. Zkąd widać, że sztuka kwaszenia ogórków nie była jeszcze wynalezioną i jest późniejszą od ery naszej.
– Ale co mają ogórki do naszego nieszczęścia? – przerwał gniewnie Lacyna – tu o nas chodzi?
– Tak, i o to – dodał Radwanowicz – że jeśli nas przyszły pan tak będzie lubił jak Tyberyusz ogórki, to oczywiście będą nas wozić po słońcu….
– Ale ba! i zje nas jak ogórki!
– Nie zje, gdyż nie jesteśmy jadalni, ani ja, ani Wpan, panie Lacyna; raczej sami mięsożerni i wódkopije…
– A któż wódkę pije! tfu, – zakrzyknął oburzając się Lacyna.
– A! nie ja! – odparł Radwanowicz – ale nas tu jest kilku.
– To znowu do mnie, z tą głupią potwarzą! – rzekł Rejentowicz.
– Potwarz, po łacinie calumnia, roślina, która się krzewi na bujnych gruntach, species łobody i pokrzywy, a żywi się nią nierogacizna i….
– Znowu plecie! – przerwał Lacyna – dosyć, że z tobą nawet o tem co nas wszystkich boli, pogadać nie można… nawet o tej naszej biedzie.
– O biedzie, czemuż nie; bieda, miseria, nędza, prawie synonymy; biedą także zowie się vehiculum o dwóch kołach; dalejże co? mogę i więcej o niej ze starożytnych powiedzieć.
– Bóg wie co będzie z nami? przyjedzie, gotów powypędzać! – rzekł Lacyna zadumany.
– Nigdy w świecie – odparł chłodno Radwanowicz, który nie tracił nadziei do ostatka. Młody potrzebuje pomocy, zrazu nie pozbywa się nikogo; dopiero gdy cnoty nasze wyjdą na jaśnią i okaże się, że Rejentowicz Lacyna umie tylko koperczaki stroić, a Radwanowicz bredzić trzy po trzy, to jest ni w pięć ni w dziewięć, naówczas. Ale zkąd pochodzi wyraz koperczaki? wiesz asindziej? nie od kopru zdaje się, nie! ale zkądże? ja nie wiem. Wpan to powinieneś wiedzieć intuitive?
– A! nie ma naszego starego! – zawołał Lacyna? poczciwy to był człowiek! O mój Boże! cenić go nie umieliśmy!
– Ale ba, mówże jegomość w liczbie pojedynczej; ja nie lamentuję, ale wiem co straciłem: erudyt był pierwszego rzędu, primae classis, i żeby z nim człowiek jak bałamucił, jak kręcił i skakał od idei do idei, on go zawsze dogonił, za kark i do kozy. Dlatego on jeden mógł się poznać na Radwanowiczu a Radwanowicz na nim. Radwan, czyli vexillum, zkąd Vexillifer chorąży; dalej co idzie, panie Lacyna?
– A djabliż wiedzą co u ciebie idzie! U ludzi po ludzku, można się połapać, ale co z tobą!
– Homo sum humani nihil a me alienum puto, mówi sławny dramatyk rzymski. Rzym, Roma aeterna, zkąd zaraz niedaleko Campania; zkąd jeszcze państwo wschodnie i państwo zachodnie, barbarzyńcy i Longobardowie; a Wpan co na to!
– Wpan sam jesteś barbarzyńcą i tym, jak się zowie, Longobardem.
– E! e! dobrze to szaleć za młodu – odparł Radwanowicz wzdychając – ale nie nam; zkąd szał! Wiadomo bowiem, że Pythonissa szalała, a szał jej był święty…. bo dym jej szedł w pięty.
– Panie Radwanowicz – krzyknął Lacyna wściekając się z gniewu – dajże Wpan pokój! czy już nie przestaniesz!
– A! kto staje i odwraca się, ten się w słup soli obraca: zkąd zaraz przychodzą Lot, Sodoma i Gomora, czyli Komora, powiada Dębołęcki; wieża Babel czyli Bąbel na ziemi wyrosły, jak świadczy tenże etymologista. Wpan nie jesteś etymologiem, panie Lacyna, to może entomologiem, lub….
Lacyna dochodził do rozpaczy, a szanowny Radwanowicz choć szczerze żałosny, nie mógł wytrzymać, by z niego sobie nie żartował i nie bredził.
– A! Pawła poczciwego nawet nie ma! Co się tam z tym nieborakiem stało?
– Co tego to mi żal – odparł Radwanowicz – ex re szczególniej tabaki i poczciwości, niewodów na ryby i przywiązania do starego. Ot ten nie wiem czy go przeżyje.
– Mówią, że go ledwie od trumny oderwali – rzekł Lacyna.
– Rozumiem to bardzo; cóż mu teraz życie? Jak powiada Salomon, który wcale nie był głupi: vita brevis, kiedy umrzesz nigdy nie… wiesz. To nawet zarywa na wiersz, panie Lacyno?
– Professorze! – krzyknął Rejentowicz.
– A! juścić jeśli i teraz powiesz, że ja bredzę….
– Pocóż Salomon?
– Ja tylko Wpanu życzę ćwierć tego rozumu jaki on miał na powszedni dzień, cóż dopiero na święta! Pewnieby cię ta Petronelka tak za nos nie wodziła, bobyś wiedział co mulier i sztuczki niewieście….
– Jest znowu.
– No, to milczę – rzekł Radwanowicz i westchnął.
– Czego mi żal – dodał po chwili – to biblioteki; kto jej teraz użyje jak ja i on, chyba mole. Tak jest, mól to ultima linea rerum, zkąd mówią., że każdy ma swojego co go gryzie. Mysz także, to są bibliofagi. A no, tak! nie ma nic na świecie, panie Lacyno, tylko mól, ból, i co trzeciego? zgadnij?
– Albo ja tam wiem!
– A no, to i ja nie wiem także – odparł professor – jesteśmy w zgodzie i możemy gadać o czem innem.
– Wystaw sobie asindziej, chłopiec wychowany przez naturę – rzekł Lacyna zamyślony – to coś osobliwego.
– Ba! trzebaby tylko wiedzieć przez którą?
– Albo ich jest dwie?
– Najmniej! Jeżeli go hodowała natura, naturans to bardzo dobrze; ale jeżeli natura naturata?
– Oszalał! – mruczał Lacyna.
– Wpan nie czytałeś Podolanki? – zapytał professor.
– Nie.
– No, to jej nie czytaj: to wszystko jedno. Natura może z wychowaniem postąpić jak się jej podoba, bo ma różne fantazye, albo zje albo nakarmi, wykołysze lub zdusi, zrobi olbrzyma, bohatera lub kłapouchego. Natura wielka, widzisz Waść, panie Lacyna: zkąd Lukrecyusz De natura rerum, i lukrecya nie rzymska, ale ta, którą jedzą od kaszlu, nudna jak ty kochany Rejentowiczu: rozumiesz.
– Kiedy kto ciebie zrozumiał?
– Mniejsza o to, byłem ja siebie rozumiał. A nie zagrasz Wacpan w warcaby?
– Nie; mówią, że nasz przyszły dziedzic ma być bardzo piękny i obiecujący mężczyzna – przerwał Lacyna.
– Obiecujący? jabym wolał dotrzymujący – odparł Radwanowicz – toby było lepiej: obiecać a dotrzymać dwa bieguny przeciwne….
– Ty bo mnie nie rozumiesz!
– Ale ba, pochlebiasz Wpan sobie zdrów! – rzekł śmiejąc się professor – gdybyś zagadał po chińsku opiwszy się herbaty, i takbym cię jeszcze kędyś złapał na przesmyku, mój kochany: sprobuj? Fu-si, dzili-kien-fan-pen, dza; rozumiesz?
– Mój professorze, na miłość Boga, ja z tobą zwaryuję.
– Non bis in idem – zawołał Radwanowicz – to być nie może, kochany Rejentowiczu, zkąd zaraz bies alias djabeł, rzecz dwoista i dlatego djabelska, etymologia łacińska. Inaczej szatan od tego, że się szata, szasta i basta. Demon, zkąd na myśl przychodzi Sokrates, Ifikrates, Zoroaster i Knaster.. A nawet, ale Wpan na to nie pozwolisz, panie Lacyno, plaster?
– Tfu! panie Radwanowicz, coby ludzie powiedzieli, gdyby cię słyszeli?
– Coby powiedzieli? że jeden z nas waryat! ale jabym tego nie wziął do siebie, ręczę? odparł spokojnie professor. – Wpan zaraz się burzysz, burza to jest fermentacya, godło zniszczenia, a panna Petronella jest godło pokoju i miłości: zkąd, si vis pacem parabellum. Już na to poszło, że ty i tego nie zrozumiesz, Rejentowiczu Lacyno?
Gdy tak jeden z nich bredził, a drugi się niecierpliwił, w chwili gdy oba najmniej się tego spodziewali, wpadł zdyszany Wicek donosząc, że od miasteczka dostrzeżono koczobryk starego pana i furę Pawła, i że Jacek który miał tak dobre oczy, że na staje zająca w kotlinie upatrywał, na furze starego Siermięzkiego nie dostrzegł, zkąd wnioskowano już, że albo umarł, albo zachorował.
Lacyna porwał się żywo, wąs jego wprawdzie był wyszwarcowany, ale jak na dnie powszednie, a nie na przyjęcie pana; skoczył więc do lusterka przy zręczności zaczesując czuba naprędce, podciągając węgierki, i poprawując pół tygodniowych, ale jeszcze białych kołnierzyków. Inni także nie próżnowali, na folwarku, w domu, oficynie ruszyło się co żyło biegnąc do ganku witać nowego pana: nie było już wątpliwości, że to on nadjeżdżał… Pawła w istocie na furze nie było, ale dlatego tylko, że jechał z Jurasiem w powozie, gdzie staremu było wygodniej i miał do kogo zagadać.
Żółty koczobryk zatrzymał się wreszcie przede drzwiami i tłumem gawiedzi, wyskoczył z niego najprzód w żałobę ubrany Juraś; za nim wydobyto powoli Pawła, który rękawem twarz zakrywszy szlochał biedaczysko, nie mogąc spojrzeć na osieroconą Horycę.
W progu przedstawił się po wojskowemu, jak on to lubił choć kulał, Lacyna.
– Dawny sługa ojca Jw. pana, Rejentowicz Lacyna, poleca się opiece zacnej krwi jego…
– Ex-professor Radwanowicz, quasi bibliotekarz i lektor nieboszczyka jegomości, a w istocie pondus inutilis, po polsku, ciężar nieużyteczny: co tam chcesz, to z nim postanowisz.
– Kto z panów bliżej jest z Siermięzkim, niech się nim zaopiekuje – zawołał Juraś kłaniając się, wchodząc powoli i rozglądając się po pamiętnych mu z dzieciństwa miejscach.
– Jabym mógł, ale będę Jw. panu potrzebnym może, jako świadomy miejsca – rzekł Lacyna – a może jakie rozkazy?
– Ja jestem dość świadom także, bo pamiętam dobrze dom ojca – rzekł Juraś – zaopiekujcie się biednym starym, proszę was bardzo, a mnie dziś zostawcie samego: potrzebuję odpoczynku….
– Dokąd pan każe znosić rzeczy?
– Gdzie chcecie: to mi wszystko jedno…
To mówiąc śmiało, ale nie bez wzruszenia, żegnając się, Juraś przestąpił próg opustoszałego domu i wszedł do tej siedziby, którą przed laty dobrowolnie opuścił.
Wszystko co go tu okalało było smutne, zatęchłe, grobowe, ciemną jakąś barwą okryte, a jednak z pod tego całunu wspomnienia dobywały się żywe i świeże, przykre zarazem i miłe.
Juraś przeszedł powoli pokoje, zastanawiając się tu i owdzie, a stanąwszy u kilku wschodów wiodących do ojca, zatrzymał się nie śmiejąc pójść dalej.
– Nie wiem – rzekł w duchu – czy mi tam wolno, czym już ten cień zagniewany na mnie przebłagał! Nie! nie pójdę! – dodał – zostanę w progu, aż mi czyjakolwiek ręka sama te drzwi otworzy…
W chwili prawie gdy słów tych domawiał, domyślny chłopak, który posłyszawszy chód pana skierowany w tę stronę, pobiegł okrążając domostwo, i powoli dłonią dziecięcą rozwarł te drzwi zaklęte. Juraś zastanowiwszy się chwilę nad dziwnym zbiegiem okoliczności, jaki często zdumiewa w życiu, z religijnem poszanowaniem dla ojca pamięci, powoli wstąpił do izby ostygłej, w której tyle lat jak w klatce zamknięty z myślami, przebył sam, zdziczały starzec, walcząc z… sercem, wmawiając sobie nieczułość, bolejąc nad zmarnowanemi chwilami.
Nie wiem, płakał czy modlił się Juraś stojąc długo w milczeniu, a gdy powieki otworzył i usiadł z boku na ławce, ujrzał chłopaka, który pamiętny obyczaju starego pana, ogień na kominku rozkładał bojaźliwie, z po… d oka spoglądając na biednego Jurasia. W drugich drzwiach ukazała się klucznica pani Seredowiczowa, w nowym czepku z pomarańczowemi wstążkami i chustce bagdadzkiej, po nieboszce sędzinie odziedziczonej, która się tylko kładła od wielkiego święta, z zapytaniem czy pan sobie co kucharzowi zgotować nie każe; od salki znowu wyskoczył Lacyna, pochrząkując aby się oznajmić, że stoi na zawołanie. Wszystkich ich Juraś grzecznem skinieniem odprawił.
Chwila przybycia do tego domu, uczucie którem on go natchnął, były jakby spowiedzią.
z grzechu młodości: tu dopiero uczuł ile sieroctwa i smutku, ile godzin żalu zlał na głowę ojca; tu zrozumiał ile był winien w obec Boga i ludzi, że się go wyrzekł potępiwszy przed światem, skazując na wyrzuty i męczarnie. Stanęły mu przed oczyma dni spędzone przy tem ognisku, o których opowiadał Paweł, lata które krokami powolnemi wydeptały ślady na posadzce, troski które gryzły powoli więcej zdrętwiałe niż zahartowane serce: jasnowidzeniem odgadł wszystko i zapłakał nad nim i nad sobą.,
Jeśli w tej chwili z wysoka duch ojca spojrzał nań, musiał mu resztę winy przebaczyć.
W milczeniu nieruchomem przesiedział Juraś noc całą, sen dopiero o brzasku skleił jego powieki… Gdy się obudził, ujrzał znowu chłopaka który cichutko wszedłszy, obowiązku swojego rozniecania ognia o świcie, dopełniał. Tak bywało za starego pana i zdało mu się, że młody też same upodobania i zwyczaje co ojciec mieć musi.
Tą razą i Lacyna, który nie dając sie nikomu uprzedzić, oddawna czatował, stanął na zwykłem swem miejscu z raportem, ofiarując wierne służby. Wstał bardzo rano…
– Czego pan chcesz? – zapytał Juraś pocierając ręką po czole.
– Po rozkazy, Jw. panie, expresse; może co wypadnie polecić?
– Nie, kochany panie, róbcie coście zwykli; niech wszystko starym idzie obyczajem: dajcie mi ochłonąć i przyjść do siebie.
– Właśnie to, wedle tego obyczaju, Jw. starego hrabiego, świeć Panie nad jego jaśnie wielmożną duszą, expresse, przychodzę z raportem jak do Jw. nieboszczyka.
Wszystko dobrze: w oborze, w owczarni; item w stajni. Możeby Jw. pan chciał się pofatygować.
– Kiedyś, później, panie Lacyno.
– Także, professor Radwanowicz czeka w bibliotece.
– Są tu konie? – spytał nagle Juraś.
– A! a! stadnina paradna! – odparł Lacyna.
– Każcie mi tam co młodego osiodłać. Lacyna spojrzał, skłonił się i odszedł powoli, ale co młodego osiodłać nie było łatwo.
– Jeżdżonych koni – rzekł wracając się z za progu – prawdę powiedziawszy tak jak nie ma, bo Jw. hrabia dla bolu w nogach nie jeździł dawno i jeździć nie pozwalał, a młode, to tyle tylko wsiadane co do wody…
– To mi wszystko jedno, byleby koń młody, a nogi miał zdrowe…
Czuł się złamanym Juraś, a jedynym dlań środkiem było, gwałtownym ruchem do sił powrócić, jak nieraz tego doświadczył.
Zdało mu się, że i teraz kąpiel powietrza, walka ze zwierzęciem, widok okolicy, otrzeźwią, go i wleją mu życie nowe.
Ale nie prędko doczekał się konia, którego w sześciu mu dobierali chórem: pisarz, Lacyna, Radwanowicz, kucharz i furman, i ledwie zdecydowali się na najpowolniejszą szkapę, na której jeździł wirtuoz.
Juraś wyszedłszy spojrzał i poznał, że takie stworzenie go nie rozłamie, ani zmarłe w nim siły obudzi.
– Pokażcie mi stadninę – rzekł po chwili.
– Wypędzić konie w dziedziniec!! – rozległy się głosy. I parobcy pobiegli cwałem, a w kwadrans młodzież parskając i bijąc się przyleciała w skokach pod ganek.
– Czy siwy ten jeżdżony? – spytał Jerzy pokazując konika.
– No, tak: do wody – rzekł ekonom.
– Włożyć nań siodło i tręzlę…
Nie bez obawy i nie bez trudności rozkaz spełniono, a siwy choć się rwał i płoszył, musiał być posłusznym. We dwóch go przytrzymali gdy Juraś nań siadał, a gdy raz miał go w ręku, oparł się tylko o siodło, zebrał cugle, i z pośrodka stada ze zdumionej gawiedzi, jak strzała groblą w świat poleciał. Koń i jeździec w jedno zda się zrośli ciało, oba kopnęli niecierpliwie, szybko: tylko że ich widać na grobli, a za niemi kurzu tumanik, i nic już…. Tłum stoi przerażony, nikt tu tak, nawet pastuszki na koniach nie jeżdżą.: myśleli, że koń go rozniesie.
– Ależ jeździ! – zawołał ekonom – to już można powiedzieć że jeździ!
– A ja panu mówiłem – rzekł Lacyna – jemu ten gniady, to wół: co onby z nim robił! a do tego nieprzyzwoicie kłapouchy…
Radwanowicz stojąc z założonemi w tył rękami, co żołądek jego sferyczny dobrze uwydatniało, pokiwał głową,.
– Eques – rzekł – eques! dosiadł Bucefała! i… drała… Alexander Macedoński, zkąd zaraz bierze się Arystoteles, wypływa logika, polityka i inne tyki. Zaczem – spytał – gdyby pójść na śniadanie, co logika wskazuje także gdy żołądek próżny? hę?
Lacyna nie był od tego ani ekonom wirtuoz, i wszyscy zgromadzili się do pokoiku Rejentowicza, wypili po kieliszku wódki, pozwalając sobie różnych zdań o nowym panu.
– Piękny mężczyzna – rzekł ekonom – a jaka twarz pańska choć ogorzała! Ramiona choć sążniem mierzyć.
– Statua, panie, Alexandra Macedońskiego – dodał Radwanowicz – jak się to powyżej powiedziało, że zaś mens sana in corpore sano, czego asaństwo naturalnie rozumieć nie możecie, wnioskuję, że panisko będzie dobre z kościami…
– Ale młody! gorączka! – rzekł Lacyna – całą noc nie kładł się nawet, zrana nic nie jadł.
– No, to impressya panie, a Wpanbyś co jadł?
– Co ma impressya do żołądka? – zawołał Rejentowicz, chleb smarując masłem grubo.
– Jest logika, ale praemissa fałszywe w żołądku. Widzisz wszystko się jednoczy, nawet starożytni niekiedy, nie bez przyczyny w brzuchu duszę mieścili, gdy ich mocno zabolał; przez co się też dowodzi ta prawda, że smutek nie je, a niestrawność bywa smutna…
Ekonom z przy wyknienia ruszył ramionami, Lacyna zajadł argument wędzonką.
– Expresse – rzekł – dał rozkaz aby wszystko było po staremu, gospodarstwo i inne okoliczności domowe; mam jego dyspozycyą autentyczną Wpanom to oznajmić, ażebyście na włos ze starych obyczajów nie wykraczali.
– No, to rozumiem – dorzucił ekonom – i to chwalebnie…
– Ja też laudo, bo i Radwanowicz przy bibliotece more antiquo, śniadanie o swej godzinie, pensya każdego pierwszego miesiąca, pięknie, chwalebnie, godnie… Nomen titum laudesque manebunt! czego asaństwu tłumaczyć
– Przecież to się do szkół chodziło – rzekł Lacyna – który przy ekonomie nie lubił aby mu przytykano nieuctwem.
– A cóż to znaczy manebunt? hę? juścić tu jest bunt? ha? zgadłeś: uczony Lacyno, kulą w płot….. Terra est rotunda et globosa…
– Jadłbyś Wpan, kiedy dali jeść.
– Czego nie omieszkam – dodał sapiąc exprofessor.
Rozmowa długo się jeszcze w ten sposób toczyła, ale towarzystwo Horyckie w ogóle czuło się bardzo uspokojonem i oczekując powrotu pana, ekonom zasiadł grać w warcaby, a Lacyna wziął się do fajki, którą lżej jakoś już wzdychając, nałożył zalibockim.
Ha! ba! – rzekł w sobie – i synowi jeszcze służyć będę do zdechu! Nie wypędzi nas przecie, a może choć u niego człek się jakiejś konsyderacyi dobije. Prawdę powiedziawszy – dodał – tamten był nie zły człowiek, ale twardy jak ser zawiędły i niczem go rozmoczyć: ten to co innego…
* * *
Tymczasem stugębna wieść rozchodziła się znowu po sąsiedztwie Zarubiniec i Robowa, równie dziwna jak te co ją poprzedzały, o znalezieniu testamentu nieboszczyka hrabiego, otwarciu i dyspozycyach w nim zawartych.
Sędzia Korokotowicz, jak tylko rozpieczętowano ostatnią wolę i kopią z niej zdjęto poświadczoną urzędownie dla hrabiego Rajmunda, pobiegł z minką usłużną od komina do komina zwiastując co testament w sobie zawierał. Opowiadał on, że hrabia pominąwszy wszelkie o synu wspomnienie, jak gdyby go nigdy na świecie nie było, zapisał wszystek ruchomy i nieruchomy majątek, bez żadnego wyjątku bratu swojemu hrabiemu Rajmundowi z tem tylko, aby on go jak dożywotniego używał, i nienaruszonym zostawił swoim spadkobiercom.
Testament w ten sposób uczyniony wiele miał przeciwko sobie pod względem prawnym: bo najprzód przemilczał syna, którego od sukcessyi milczeniem tem tylko wyłączał, nic o nim i prawach jego nie wyrzekając; powtóre rozporządzał tem, co stanowiło fortunę spadkową, dziedziczną, w sposób nielegalny, bo majętności tej natury nikt rozpisywać nie ma prawa ze szkodą naturalnych sukcessorów, a co się tyczy dorobkowego mienia, summ i kapitałów, które schodząc na brata już przybierały charakter spadkowego majątku, obwarowywał użycie ich, czego nie mógł też, bez osobnego, wyjątkowego na to pozwolenia, uczynić.
Że także rozporządzenie bardzo łatwo obalonem być mogło, nie było wątpliwości najmniejszej; zjawienie się syna, samo przez się niszczyło testament: jednakże nie wiadomo było jak oba, to jest stryj i synowiec postąpią w obec tego dziwnego aktu.