- W empik go
Jeden z nowych - ebook
Jeden z nowych - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 182 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Wybrałaś więc, dzierlatko?
– Wybrałam, wujaszku.
– To dobrze, trznadlico. Skończy się nareszcie twoje staropanieństwo. Ileż by to już nazbierało ci się wiosen?
– Łatwo obliczyć. Niech wujaszek swoje wiosny podzieli przez trzy, a do ilorazu doda jedynkę, to się dowie…
– Aha, kanarzyco! Chcesz mi przypomnieć, że już dźwigam półszósta krzyżyka. Nie przeczę temu. Ale i dla ciebie mała stąd pociecha. Gdy dziewczyna skończy dziewiętnastkę, a jeszcze męża nie ma, znaczy to, że już od dwóch lat prowadzi kampanię bez zwycięstwa… Inaczej mówiąc: w ciągu dwóch lat nie udało się jej znaleźć nikogo, kto by ją chciał.
– Albo nikogo, kogo by ona chciała.
– Umiesz wykręcać, wiewiórko. To także objaw staropanieństwa. „Zawody życiowe zaostrzają dowcip”, powiedział mędrzec jeden. Ale ty z mędrcami mało masz do czynienia. Choć kto wie. Może teraz, osiadłszy na koszu, zrobisz się z nudów sawantką.
– Kiedy mówię wujaszkowi, że już wybrałam…
– A prawda. Nawet poniekąd sam się tego domyślałem. Więc ideałem twoim jest ten śledź holenderski, z którym dziś przy obiedzie zjadaliście się nawzajem oczami…
– Tak, wujaszku. Ideałem moim jest ten śliczny brunet o twarzy księżycowej…
– Jak mówisz, sikoro?
– O twarzy księżycowej. Młodzieniec, w którego pełnych duszy oczach pali się płomień wiekuistej tęsknoty za szczęśliwością przedbytu…
– Przedbytu powiadasz?
– Tak, wujaszku: przedbytu – tego raju utraconego, którego objawienie miewa dusza w ekstazie miłosnej, a może także i w ekstazie śmierci…
– Czy to ten śledź nauczył cię tak mówić?
– On tylko dał wyraz myślom, które kiełkują w każdej do światła zbudzonej duszy…
– Za głupi jestem na to, a może tylko za stary. W moim lekarskim słowniku nie ma słów, jakimi się posługujesz. Są tam za to inne rzeczy, które takim jak ty wróblicom przydać się mogą. Chodź no tu bliżej, do okna…
Przyciągnął do siebie dziewczynę, niewielką, kształtnie zbudowaną blondynkę, o twarzy pełnej, bez rumieńca – i założywszy pince-nez, począł jej się z uwagą przyglądać.
Przejrzał do światła jej uszy, odwinął dolną wargę, zrobił toż samo z powieką, wreszcie odsunął jeden z rękawów i począł trzeć mocno rękę, poniżej łokcia. Pod jego twardymi palcami, skóra nader słabo się zarumieniła.
– Otóż to! – wyrzekł, zmarszczywszy czoło. – Takie pisklę o małżeństwie myśli, a krwi ma ledwie tyle, ile jej samej potrzeba. Kurczęta chcą łączyć się ze śledziami. I światu mają przybywać zdrowe, energiczne pokolenia!
– Oo! jak też to wujaszek daleko się zagalopował!…
– Jak to daleko? A po cóż to ty, figojadko jedna, robisz słodkie oczy do tamtego drozda!
– Wujaszku!
Dziewczyna uciekła – a doktor zaśmiał się głośnym śmiechem człowieka zdrowego, w którym przebijało się zadowolenie z wygodnego i niefrasobliwego starokawalerstwa.II
Natalia siedziała w saloniku, czytając Pana Tadeusza. Przez okno otwarte widać było duży ogród, półowocowy, półwarzywny – istny ogród soplicowski. Dziewczyna miała suknię barwy zwiędłego liścia, czarną bransoletkę na lewej ręce i czarną aksamitkę z krzyżykiem czarnym na szyi.
We włosach jej tkwiła świeżo zerwana róża.
Wszedł Henryk.
Przez chwilę rozmawiali oboje oczami. Szare źrenice dziewczyny i ciemnopiwne młodzieńca przylgnęły do siebie jak żelazo i magnes.
Henryk stał w progu, Natalia nie ruszyła się z miejsca, widoczne jednak było, że siła przyciągająca nie w szarych tkwi oczach, lecz w piwnych. Pierwsze kolejno: cieszyły się, przymilały, czuły niepokój i o przebaczenie prosiły; drugie były wciąż spokojne, a w spokoju swym zimne i nieubłagane.
Wreszcie narzeczony postąpił ku narzeczonej i rękę jej podał. Była to ręka chuda, o palcach długich i cienkich. Końce palców lekko drżały.
– Znów ustępstwo na korzyść „zdrowia moralnego”!… – rzekł gorzko, głosem bezdźwięcznym. Jednocześnie wskazał oczyma książkę leżącą na kolanach dziewczyny i kwiat płoniący się w jej włosach.
– Mickiewicz… – odpowiedziała lękliwie, jakby winę swą chcąc usprawiedliwić.
– Wiem.
– Czytałam w Panu Tadeuszu opisy przyrody… Takie piękne, takie prawdziwe!…
Młodzieniec drgnął niecierpliwie.
– Co piękne, nie może być prawdziwe – rzekł – przynajmniej w dzisiejszym znaczeniu dwojga tych pojęć. Wedle estetyki dzisiejszej prawda taka, jak my ją pojmujemy, musi być brzydka, wstrętna nawet i odpychająca. Z drugiej znów strony, wedle naszej estetyki dzisiejsze piękno nie jest niczym innym, jak upokarzającą omyłką albo, co gorsza, upokarzającym kłamstwem.
– Tak… – szepnęła dziewczyna, oczy trwożnie spuszczając.