- W empik go
Jedna miłość - ebook
Jedna miłość - ebook
Iść za głosem serca czy rozumu? Emilia spodziewa się dziecka, ale nawet cud narodzin nie jest w stanie wypełnić pustki po ukochanym mężczyźnie. Zaczyna chwytać się irracjonalnej nadziei, że Matt przeżył wypadek, lecz dla dobra synka przyjmuje oświadczyny Adama i stara się być szczęśliwą. Kiedy wydaje się, że do życia Emilia wraca spokój, niespodziewane wydarzenie znów rujnuje jej poukładany świat… Sięgnij po kontynuację „Jednej chwili” i „Jednego życia” a przekonasz się, że czas zmienia ludzkie charaktery, ale nie unicestwia siły uczuć!
Autorka – Anna Dąbrowska – to urodzona w Inowrocławiu, pełnoetatowa mama i żona, właścicielka najbardziej leniwego kota na świecie. Od zawsze marzyła, żeby pisać. Lubi zaskakiwać zakończeniami swoich powieści. Jej autorskie motto brzmi: zawsze stawiam na emocje, co doceniły czytelniczki jej poprzednich powieści. Nakładem wydawnictwa Lira ukazały się dotychczas: „Nauczyciel tańca”, „Nauczyciel tańca. Rewolta”, „Zanim zniknę” i dwie poprzednie części trylogii: „Jedna chwila” i „Jedno życie”.”
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66503-03-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ale tylko prawdziwa miłość kocha
bez wyraźnej przyczyny.
Miłość daje nam powietrze, którym oddychamy, energię, dzięki której mamy siły, by wstać z łóżka, biegać... Daje nam marzenia i chęć na dokonanie w swoim życiu więcej. Śmierć odbiera wszystko. Niszczy poukładany świat, który został zbudowany z cegieł trudów i przeciwności losu. Śmierć zostawia pustkę, nadto cichą, której nie można zagłuszyć chociażby najpiękniejszą melodią. Pustka jest jak blizna, która nigdy nie zniknie z naszej skóry. Rozjaśni się, stanie się mniej intensywna, ale zawsze będzie widoczna.
Tak nieznośną pustkę odczuwałam, budząc się rano i budząc się wielokrotnie nocą. Czasami nie miałam już sił na to, by czuć smutek, którym byłam przepełniona. Nie miałam sił, by zapłakać. Z nim odeszły moje łzy, marzenia, odeszła radość życia i nastała ciemność, która pochłaniała każdego dnia kolejną cząstkę tego, co ze mnie zostało. Do tego doszło jeszcze uczucie niepewności. Dwubiegunowe uczucie, które mąciło wciąż w głowie. Jednego dnia szeptało do ucha: „To niemożliwe. On zginął i nigdy nie powróci”. Drugiego dnia wrzeszczało: „A jeśli on wcale nie zginął?! Może wciąż żyje i pewnego dnia ponownie wtargnie do mojego życia?”.
Nie wierzyłam już w nic. Wierzyłam tylko ciemności nocy, dzięki której na chwilę zasypiałam i zapominałam o bólu, który rozrywał moje wnętrze. Nie wierzyłam w dzień, bo każdy był walką o przetrwanie, a ja nie miałam już sił walczyć o to, aby przestać czuć miłość.
To nie śmierć wyrządza nam największą
szkodę w życiu. Największą szkodę wyrządza
nam to, co umiera w nas za życia.
Norman CousinsROZDZIAŁ 1
W co wierzyć, jeśli intuicja przestała udzielać wskazówek? Jeśli słońce na zawsze schowało się pod linią horyzontu...? W co wierzyć, jeśli serce umarło?
Trzymałam w dłoni maleńką zawieszkę w kształcie rewolweru. Jedną z wielu pamiątek, które pozostawił po sobie Matt. Każdy powiew wiatru traktowałam jak jego oddech; oddech, za którym tak bardzo tęskniłam. Przy spoglądaniu w niebo, dostrzegałam barwę jego oczu... Tak bardzo tęskniłam za jego oczami i uśmiechem... Tęskniłam za wydarzeniami, które wspólnie planowaliśmy przeżyć. Żyłam wspomnieniami, które każdego dnia blakły niczym wielokrotnie wyprany obrus. Walczyłam, aby nie zapomnieć. Los chciał jednak inaczej. Sprawił, że utraciłam dźwięk jego śmiechu. Zapomniałam wyraz twarzy, kiedy zasypiał wieczorem. Nie pamiętałam zapachu skóry Matta. Ktoś, kto nie utracił bliskiej osoby, nie był w stanie zrozumieć tego bólu, który nosiłam w sobie. A moje cierpienie mnożyłam razy dwa. Raz za siebie, drugi za dziecko, które miałam pod sercem. Mój synek nigdy nie znajdzie się w ramionach tatusia, nie przytuli rączek do jego policzka. Najmniejsze państwo świata, którym byliśmy, nagle zniknęło, a razem z nim wszystko, w co tak wierzyłam. Rozpłynęły się wszystkie nasze marzenia.
– Matt – wyszeptałam, kiedy dioda w maleńkim rewolwerze ponownie zamigotała czerwoną barwą. Odczuwałam niezwykłe podenerwowanie, kiedy zawieszka zaczynała świecić. Mąciła w mojej głowie.
W co wierzyć? – pytałam samą siebie, bezustannie napawając się nadzieją.
Wiedziałam, że to niedorzeczne, jednak coś w środku podpowiadało mi, że Matt przeżył ten wypadek i wysyła mi tajemnicze sygnały.
– Boże... – wyszeptałam, ocierając spływającą łzę. – Jak mam cię odnaleźć? Jak znaleźć jakikolwiek dowód na to, że żyjesz? – pytałam łkającym głosem. Byłam zbyt słaba, by walczyć o coś, co mogło okazać się tylko zgubnym wyobrażeniem. Nie chciałam karmić się złudzeniami.
– Emi. – Cichy głos przyjaciółki przerwał moje zamyślenie. Kobieta weszła do pokoju niemal bezszelestnie i usiadła na rogu łóżka, na którym leżałam. – Emi, jak się czujesz? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź.
Przyjaciółka od dwóch miesięcy piastowała status matki. Córeczkę nazwała (pomimo wielu protestów) moim imieniem. Emilka okazała się taka rozkoszna i malutka. Otrzymała pokoik w domu po mojej babci i pilnie wyczekiwała narodzin kuzyna.
Szybko otarłam resztki łez i głośno odchrząknęłam.
– Czuję się tak samo jak wczoraj, przedwczoraj i miesiąc temu. Błagam, nie pytaj mnie ciągle o to samo! – burknęłam wściekle. – Emilka już zasnęła? – zapytałam, aby czym prędzej zmienić temat rozmowy.
– Tak, zasnęła kilka minut wcześniej. Martwię się o ciebie – odparła Agnieszka miękko i położyła się bliżej. – Nie poznaję cię. Stajesz się kimś, komu przestaje zależeć na życiu, a przecież masz dla kogo żyć.
– Tak, wiem – wyszeptałam, czując pod powiekami piekące łzy. Odwróciłam twarz i przymknęłam powieki, by znów nie płakać.
– Będziesz miała synka.
– Jedyne żywe wspomnienie jego osoby – dodałam smutno i poczułam w sobie żal tak potężny, że był w stanie zniszczyć wszystko. – Myślisz, że z dnia na dzień tak łatwo o nim zapomnę? – zapytałam. – Naprawdę wierzysz w to, że ja chcę o nim zapomnieć? Nie chcę i nie potrafię.
– Wiem, co czujesz, ale musisz z tym skończyć. Musisz wziąć się w garść i spróbować żyć od nowa. Matt się na ciebie nie pogniewa, jeśli stamtąd, z góry, dostrzeże na twojej twarzy uśmiech. Najpierw nieśmiały grymas ust, a z czasem znowu zaczniesz cała promienieć.
– A jeśli on żyje?! – zapytałam bez ogródek i spojrzałam na twarz przyjaciółki.
Agnieszka przewróciła oczami i poczerwieniała. Wiedziała, że nie potrafiła do mnie dotrzeć, i to ją frustrowało.
– Byłaś na jego pogrzebie, Emilio. To koniec. Matt nie żyje – powiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem.
– On żyje. Czuję to – upierałam się i pogłaskałam czule mocno zaokrąglony brzuch, gdyż Matt Junior poczuł się najwyraźniej znudzony i zaczął przypominać o sobie delikatnymi uderzeniami.
– Kopie? – zapytała z wyraźną czułością, spoglądając na mój brzuch.
Pokiwałam twierdząco głową i zmusiłam się do uśmiechu.
– Poradzę sobie z tym wszystkim, Aguś, więc nie zamartwiaj się tak o mnie.
– Tak się nie da. Zawsze traktowałam cię jak siostrę i zawsze w taki sposób zamierzam cię traktować. Wiem, że próbujesz się mnie pozbyć z tego pokoju, aby znów... no sama wiesz dlaczego – dodała, dotykając mojej chłodnej dłoni. – Usiądź, proszę – rozkazała pogodnym głosem.
Nie miałam siły zaprotestować. Podciągnęłam się i oparłam o zagłówek. Miałam nadzieję, że przyjaciółka ograniczy swoje nudne przemówienie do minimum i szybko pójdzie zajrzeć do córeczki.
– Znam cię od czasów, kiedy twój licznik rozpoczynał się jedynką z przodu. Wiem, ile w swoim życiu doświadczyłaś trudnych chwil. Dałaś radę i teraz też sobie poradzisz. Wiem to, Emi.
Oczy Agnieszki spoglądały na mnie z taką dobrocią i chęcią pomocy, że zadrżałam. Wiedziałam, że miała rację. Tylko że ja nie chciałam słuchać jej filozofii. Wciąż miałam w sobie olbrzymie pokłady żalu.
– Martwię się też o Adama. Polubiłam go. Naprawdę go polubiłam – wycedziła.
– Adama nie można nie lubić – przytaknęłam.
– On cię kocha – wymówiła na głos te trzy trudne słowa, których nie chciałam słyszeć. – Kocha cię równie mocno, jak kochał cię Matt.
Wypowiedziane zdanie wstrząsnęło moim sercem. W myślach powtarzałam je kilkakrotnie, jakbym chciała zapamiętać je jako najpiękniejszy cytat. Ale prawda była zupełnie inna. Brutalniejsza. Brzydsza.
Nikt nie był w stanie kochać mocniej.
Nikt.
– Mówisz, że Adam kocha mnie równie mocno, jak kochał Matt? – spytałam, jakby wierząc, że z moich ust słowa mogły zabrzmieć wiarygodniej. – Uczucie Matta było jedyne w swoim rodzaju i niezastąpione. Nikt nie potrafi dać mi tego, co ofiarował mi on. Dzięki niemu żyję. Dzięki niemu przeszłość została zamknięta raz na zawsze. A ja nie zdążyłam mu za to nawet podziękować.
– Nie musiałaś za nic dziękować. On chciał tylko cię uszczęśliwiać, Emilio.
Agnieszka oparła głowę na moim ramieniu i mocno mnie objęła. Siedziałyśmy w milczeniu, jak za dawnych czasów, choć wszystko dookoła uległo zmianie. Wsłuchiwałyśmy się w ciszę. Zawsze wierzyłyśmy, że udziela więcej wskazówek niż kakofonia dźwięków. Był to wynik dziecinnej próżności lub potrzeba uwierzenia w cokolwiek, co mogło uleczyć utrapioną duszę.
– Wiem, że powinnam zaufać Adamowi. To też było życzeniem Matta – odezwałam się, przerywając ciszę.
– Więc zacznij żyć zgodnie z wolą Matta, bo tylko tyle możesz dla niego zrobić. A dla siebie i twojego synka ta decyzja nie pozostanie bez znaczenia. Dziecko będzie miało ojca. Każde dziecko powinno go mieć.
– Masz rację – wyszeptałam, wtulając twarz we włosy przyjaciółki.
– Wiem – odparła cicho. Wtedy w oddali usłyszałyśmy płacz Emilki.
– Odpoczywaj i dbaj o synka – przypomniała Agnieszka, szybko się podniosła i wyszła z mojego pokoju, zamykając drzwi.
Wiedziałam, że bliscy zmienili dla mnie swoje dotychczasowe życie. Porzucili rodzinny kraj, pracę i plany, które kiedyś tak namiętnie snuli. Chciałam pozostać w Londynie, bo czułam się tu bezpieczniej. Miałam dom po babci, w którym razem z Mattem zaplanowałam życie. Czułam, że to było moje miejsce na ziemi. James sprzedał dom po swoim bracie, a pieniądze, które otrzymał, zainwestował w hotel, który podarował mnie i mojemu dziecku, by zapewnić nam przyszłość. Na początku niczego od niego nie chciałam. Z czasem jednak zrozumiałam, że są sytuacje, kiedy dumę należy schować do kieszeni. Musiałam przyjąć hotel, by zapewnić przyjaciołom godne życie. Adam z Jeremiaszem zajęli się remontem i reklamą. Pani Grace pomagała Agnieszce przy Emilce. Matt miał rację, mówiąc, że bardzo polubię naszą gosposię. Zaczęłam traktować ją jak matkę. Nie wiedziałam, że można kogoś tak szybko pokochać. A jednak... Los lubił zaskakiwać.
Mimo panującego dookoła rozgardiaszu wciąż czułam się samotna. Byłam jak osoba głuchoniema stojąca na sali podczas rockowego koncertu. Przebywałam tam ciałem, ale najważniejszy narząd, czyli słuch, nie domagał. Mogłam się uśmiechać, tańczyć i krzyczeć... Po co jednak krzyczeć, jeśli nie słyszało się słów piosenki i nie znało taktu muzyki? Mogłam udawać normalność, ale w jakim celu? By inni uważali, że żyje mi się łatwiej? Wiedziałam, że nic nie było w stanie ukoić pustki, którą nosiłam głęboko w sercu. Nic ani nikt.
Wstałam z łóżka, by włączyć radio i spróbować zagłuszyć powracające smutne myśli, zająć je muzyką i poddać się jej jak kołysance. Kiedy zza drzwi dostrzegłam bujną czuprynę włosów rozświetloną platynowymi pasemkami i orzechowe oczy, natychmiast ściszyłam muzykę.
– Za głośno? – zapytałam.
– A słyszałaś moje pukanie do drzwi? – zapytał z rozbawieniem Adam.
Pokręciłam głową i przygryzłam lekko wargę.
– W takim razie za głośno.
Wszedł, nie pytając o pozwolenie, po czym usiadł na łóżku. Zrobiłam to samo. Ostrożnie pogłaskał mój brzuch.
– Jak się masz, malutki? – zapytał z uśmiechem.
Spojrzałam z czułością na rosnący brzuch.
– Już niedługo sam się przekonasz, jak czuje się mały Junior. Czy nadal przeszkadza ci moja muzyka? – zapytałam z nadzieją, że zaprzeczy.
– O ile można nazwać to coś muzyką – prychnął zuchwale. – Zawsze byłaś Emilią od ballad, a nie od ostrego brzmienia – stwierdził.
– To prawda – przytaknęłam, a pod moimi powiekami zakręciły się łzy. Próbowałam zagłuszyć smutek wrzaskami rocka.
– Hej, słoneczko! Co się stało?
Dostrzegłam na twarzy Adama ogromne zaskoczenie i lęk. Faceci nie lubili kobiecych łez.
Adam próbował pomagać, ale ja odrzucałam jego najszczersze chęci. Nie chciałam czuć bliskości żadnego mężczyzny. Bałam się. Bałam się, że więcej nikogo nie zdołam pokochać. Stałam się skałą: zimną, twardą i samotną.
– Nie radzę sobie z tym wszystkim – wyszeptałam szczerze.
– To daj sobie szansę pomóc, Emi. Proszę cię tylko o szansę.
Dobrze wiedziałam, że to nie była żadna prośba o wariant na bycie dla mnie kimś więcej, a błaganie zdesperowanego faceta o tratwę. Adam tonął w morzu moich łez. Ja też się w nich topiłam, a także w poczuciu życiowej niemocy.
Może powinnam chociażby spróbować?
– Zastanowię się. Obiecuję. – Mówiąc to, splotłam palce z jego i odważnie spojrzałam w oczy. – Nie chcę rzucać słów na wiatr. Nie jestem już dzieckiem. Nie mam prawa bawić się cudzymi uczuciami, zwłaszcza twoimi, Adamie.
– Nie odtrącaj mnie bez przerwy, Emi... – Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymałam go, wtulając się w jego ciało. – Poczułam zapach męskich perfum i przymknęłam powieki. Poczułam, jak Adam napiął mięśnie i delikatnie kołysał mnie w swoich ramionach tak długo, aż zasnęłam z wyczerpania.
Kiedy się obudziłam, powitał mnie serdecznym uśmiechem.
A więc cały czas przy mnie czuwał – pomyślałam, ziewając leniwie.
– Cały czas byłeś przy mnie?
– Byłem i zawsze będę – odparł, delikatnie całując moją dłoń.
– Adamie... Ja nie wiem, czy jeszcze potrafię kogoś pokochać – wyszeptałam z zażenowaniem. – Czy jestem w stanie dać miłość...
– Miłość sama do nas przyjdzie.
Co miałam zrobić? Zabić jego złudzenia wyrwaniem dłoni z tego uścisku? A może powinnam mu zaufać?
– Wiesz, co kiedyś powiedział mi Matt? – zaczęłam niepewnym głosem. – Powiedział, że jedynym ratunkiem na zabliźnienie ran są czas i druga osoba.
– To prawda – wyszeptał Adam, wypuszczając moją dłoń z uścisku.
Nie pozwoliłam mu na to. Szybko ujęłam ją z powrotem. Pragnęłam, aby był blisko mnie jako przyjaciel, który zawsze zrozumie, który wyciągnie mnie z tej głębokiej, czarnej dziury, w której tkwiłam od kilku miesięcy.
– Miał rację. Potrzeba mi czasu, ale i potrzebuję ciebie – dodałam niemal szeptem, bojąc się jego reakcji. – Jako przyjaciela... Nie wiem, czy to ci wystarczy...
Oczy Adama przyćmił jakiś dziwny blask, a czarne źrenice rozszerzyły się znacząco.
– Potrzebuję was – odparł i z czułością złożył na moim policzku pocałunek.
Poczułam się dziwnie. Nie była to radość, ale coś równie ważnego – poczucie bezpieczeństwa.
Chciałam, by moje dziecko miało rodzinę i było szczęśliwe. Musiałam zacząć myśleć o synku, a nie o sobie. Należało mu się wszystko, co najlepsze. Dlatego obiecałam, że rozważę słowa Agnieszki. Przemyślę każdy argument „za” i każdy „przeciw” dla dobra dziecka.
^(*) ^(*) ^(*)
– No i? – Agnieszka westchnęła, spoglądając na moją bladą twarz i podpuchnięte oczy.
– Przemyślałam to wszystko – powiedziałam i odważnie popatrzyłam w oczy przyjaciółki. – Będzie mi trudno, ale postanowiłam pójść za głosem rozumu.
Bo serca już nie mam – pomyślałam i poczułam delikatne ukłucie w lewej piersi. – Ono odeszło razem z nim.
– Najpierw powinnaś coś zrobić ze sobą, wiesz? Znowu wyglądasz koszmarnie. Twoje oczy chyba zdechły pod powiekami, usta się skurczyły, tak są spierzchnięte. Na policzkach widzę same popękane naczynka... I ty w takim stanie chcesz znaleźć męża? – zakpiła, spoglądając w lustro na swój nienaganny makijaż.
– Nie szukam męża. Wiesz o tym. Poza tym... – uśmiechnęłam się – w moim stanie żaden facet się za mną nie obejrzy. Mojego brzuszka nie zasłoni nawet najseksowniejsza sukienka.
– No coś ty? A ja słyszałam, że „ciężarówki” na ostatnich nogach mają najlepsze branie, bo drugą osobę od razu dostaje się w gratisie. – Zażartowała.
– Faceci boją się takich gratisów...
– To prawda. Ale po tym domu krząta się taki dosyć apetyczny kąsek, więc pora go schrupać.
– Boję się – odrzekłam, zaczesując opadające na policzki czarne kosmyki włosów.
– Tego, że Matt zmartwychwstanie, czy tego, że Adam nagle od was odejdzie, bo stwierdzi, że woli facetów?
Przygryzłam wargę. Mocno.
Agnieszka czytała ze mnie niczym z otwartej księgi.
– Czego bałabyś się bardziej? – zapytałam.
Popatrzyła na mnie z czujnością. Związała swoje włosy w kitkę i wydęła wargi.
– Raczej nie wierzę, że proch potrafi uplastycznić się i przyjąć człowiecze kształty. Zrozum, że Matta ciało zostało doszczętnie spalone.
– To niemożliwe – ucięłam krótko. – Skoro Matt spłonął, gdzie są jego kości? Powinna też spłonąć bransoletka, która wciąż łączy się z moim wisiorkiem? Skoro Matt nie żył, gdzie jest jego serce?
– Nie zaczynaj tego samego od początku, błagam – poprosiła Agnieszka. – Być może w twoim naszyjniku zaczyna coś wariować... I tej wersji bym się trzymała. Co do Adama, to czeka cię z nim poważna rozmowa. Jeśli on wciąż nie jest czegoś pewien, to niech nie zawraca ci głowy i przestanie udawać zainteresowanego zmienianiem dziecięcych pieluch.
– Chyba masz rację.
– Zawsze mam rację. Pamiętaj o tym! – wymówiła głośno i popukała mnie palcem wskazującym w czoło. – A teraz zrób coś z twoją twarzą. Nadaj jej blasku. Zmykam do małej. Gdybyś potrzebowała kosmetyków, to leżą na komodzie po drugiej stronie łóżka w mojej sypialni.
– Dzięki! – odparłam.
Sądziłam, że ta rozmowa ułatwi mi zadanie, lecz tak się nie stało. Nie chciałam robić niczego pochopnie. Miałam nauczkę po historii z Anatolem, by nie tworzyć związku bez miłości. Ale teraz w grę wchodziło dziecko... I słowa Matta, mówiące o zaufaniu innemu mężczyźnie, kiedy jego zabraknie. Thomas pragnął, by znalazł się przy mnie ktoś, kto otoczy mnie i dziecko opieką.
Przymknęłam powieki.
Decyzja zapadła.