- W empik go
Jedwabne zurücklaSSen - ebook
Jedwabne zurücklaSSen - ebook
Jedwabne zurücklaSSen, to krótka opowieść o tym, co wydarzyło się latem 1941 roku w miejscowościach: Wizna, Wąsosz, Radziłów i Jedwabne. To opowieść, którego głównym bohaterem jest zbrodniarz wojenny Hermann Schaper. Prawda o tych dniach, tygodniach, miesiącach — z różnych przyczyn — nie ma prawa zaistnieć. Można tylko snuć domysły na podstawie sprzecznych zeznań świadków… nie świadków. Na szukanie prawdy jest już za późno, ale warto o tym pisać, bo każda historia jest prawdopodobna.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-332-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odpowiedzialne nigdy nie są masy, zawsze jednostki. W Jedwabnem nie dokonała się zemsta zbiorowa jego mieszkańców, nie dokonała się zemsta wszystkich Polaków, dokonała się polityka III Rzeszy.
Zacytujmy Simone Weil: _Ktokolwiek bierze miecz, zginie od miecza. A ktokolwiek nie bierze miecza , zginie na krzyżu_. Mamy tu przedstawiony obraz tego, co wydarzyło się w Wiźnie, Wąsoszu, Radziłowie, Jedwabnem i innych miejscowościach.
Nie oceniam opracowań, wydawnictw ani osób. Tym samym przedstawiam to, co mogło się wydarzyć, bo tego, co się wydarzyło naprawdę, nikt nigdy obiektywnie nie przedstawi.Rozdział I — Plan działania
Ubrany w mundur Hauptsturmführera SS mężczyzna podszedł do drewnianego biurka, na którym stał telefon, niewielki kalendarz oprawiony w drewnianą ramkę i leżało kilka rozrzuconych, zapisanych maszynową czcionką kartek. Spojrzał na zakreśloną ołówkiem datę. „To za dwa dni” — pomyślał i odwrócił się do mężczyzny ubranego w mundur Obersturmführera.
Zanim zaczął konwersację, spojrzał przez okno na plac, gdzie dało się zauważyć w południowym słońcu żołnierzy Wehrmachtu przechadzających się przed wieczornymi zajęciami. Mieli je codziennie, a teraz, dwa dni przed wojną…
— Ech — westchnął. — Taki ładny, pogodny piątek — dodał sam do siebie, nie wypowiadając tego na głos.
Zwrócił wzrok na stojącego obok mężczyznę.
— Mój drogi Obersturmführer Jürgen Kaiser. Dziś musimy to skończyć. Siadaj! — Wskazał mu drewniany, stylowy fotel stojący obok niskiego, drewnianego stolika, na którym uśmiechała się w połowie pusta butelka bourbona, którą otrzymał kilka dni temu od sympatycznego kapitana Wehrmachtu, i dwie szklanki. — To wszystko musi być zaplanowane w najmniejszym szczególe. Stary __ chce mieć to dziś na biurku… Za dwa dni wejdziemy do piekła i nie będzie z niego odwrotu, dopóki w Moskwie nie powieją nasze flagi.
Przerwał mu głośny dzwonek telefonu. Podniósł słuchawkę i przyłożył do ucha.
— Schaper, słucham.
W milczeniu słuchał tego, co ma mu do powiedzenia jego szef, Sturmbannführer Hartmut Pulmer. Po niecałej minucie odpowiedział:
— Tak jest, Herr Sturmbannführer_._ Zrozumiałem. _Heil Hitler._
— To stary — powiedział do Kaisera, odkładając słuchawkę na widełki telefonu. — Chce zapoznać się z planem za trzy godziny. — Westchnął i zgarnął kartki maszynopisu z biurka. Podszedł do stolika i usiadł na drugim fotelu naprzeciwko Obersturmführera. – Popatrz! — położył kartki na stoliku.
Kaiser wziął pierwszą z nich do ręki, a on ponownie spojrzał w okno. Podniósł się z fotela i podszedł, żeby je uchylić. Żołnierze przemieszczali się w różne strony koszar, ale robili to bez pośpiechu, jakby byli na terenie jakiegoś ośrodka wypoczynkowego. Nieco dalej dostrzegł ustawione wozy transportowe, jeszcze dalej działa artyleryjskie. Wyglądało to bardzo dobrze. Doceniał regularną armię III Rzeszy. Ich bohaterstwo i poświęcenie. Wbrew temu, co twierdziło wielu z jego przełożonych, on uważał, że SS może rozwijać się i funkcjonować właśnie dzięki Wehrmachtowi. Nie zabierał przy tym bohaterstwa i chwały jednostkom Waffen-SS, które za Führera walczyły u boku Wehrmachtu, wsławiając się w wielu bitwach. A on sam? Oficer SS, który za sześćdziesiąt trzy dni skończy trzydzieści lat? Miał służbę, jaką miał. Ktoś musiał to robić, bo takie były założenia, takie były rozkazy. Nie on kreował politykę Rzeszy, on był tylko ogniwem pasującym do tej całej układanki. A Żydzi? To element wojny, a wojna składa się z wielu elementów. Wehrmacht nie walczy z Żydami, walczy, żeby zdobyć przestrzeń. Po nich wkracza SS, żeby zaprowadzić porządek na tej przestrzeni, a on jest po to, żeby od najbliższej niedzieli eliminować tych, których nikt nie chce. Żydów.
— Kwestia żydowska. Eliminacja Żydów kolaborujących z bolszewikami w Radziłowie, Wiźnie, Wąsoszu, Łomży, Jedwabnem, Tykocinie, Rutkach, Piątnicy i Zambrowie. — Kaiser próbował przerwać rozmyślania Schapera. Bezskutecznie.
Schaper nie słyszał, co powiedział do niego Kaiser. Dalej brnął myślami w kierunku nowych terenów, tam, gdzie zaprowadzi swoje Teilkommandos po dwudziestym drugim czerwca. Tu, w koszarach wojskowych nieopodal Scharfenwiese tkwił już od tygodnia. Przygotowywał się, planował, denerwował, przeklinał i wściekał, ale wszystko udało mu się zorganizować. Był w stałym kontakcie z komendantem Żandarmerii i oficerem Abwehry, który na bieżąco przekazywał mu sytuację, jaka ma miejsce około stu kilometrów na wschód od Scharfenwiese. Natomiast jego przełożony, Sturmbannführer Pulmer, który na co dzień rezydował w Zichenau, przyjechał wczoraj, żeby osobiście spotkać się z dowódcami Wehrmachtu i z nim. Dla Schapera nie było to nowe wyzwanie, miał już duże doświadczenie w likwidacji polskich bandytów oraz ludności cywilnej, co było za każdym razem pokłosiem akcji polskiego bandyckiego podziemia. Często zdarzało się to na wsiach i w małych miasteczkach, gdzie dochodziło do tych bandyckich napadów na funkcjonariuszy Rzeszy. Rozstrzeliwano wtedy wszystkich podejrzanych o pomoc bandytom, bez względu na to, czy ktoś był Polakiem, czy Żydem. Egzekucje takie obejmowały od kilku do nawet kilkudziesięciu miejscowych. Zdarzały się też masowe likwidacje więźniów czy też inteligencji polskiej. W każdym razie Schaper był gotowy na nowe wyzwanie: likwidację Żydów.
— Kwestia żydowska — powtórzył głośniej Kaiser. – Dziewięć miejscowości.
Tym razem Schaper usłyszał, co mówi do niego Obersturmführer. Odwrócił się i bez wahania w głosie stwierdził:
— Za dużo jak na pierwszą fazę. Pojutrze atak na Rosję. Wjedziemy tam dwa, trzy dni po opanowaniu sytuacji przez Wehrmacht, czyli dwudziestego piątego, dwudziestego szóstego. Musimy zaplanować dwa pierwsze tygodnie, góra do dziesiątego lipca. Potem zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja.
— Może zatem od północy? — zaproponował Kaiser i wstał z fotela. Podszedł do mapy wiszącej na ścianie. — Popatrz — zwrócił się do Schapera. — Wąsosz, potem… Radziłów, może Jedwabne. — Przesunął palcem po mapie. — I na koniec Wizna. Cztery w dwa tygodnie. Optymalnie.
— Może… — Schaper zastanowił się chwilę. — Może Tykocin zamiast Wizny? Chociaż nie. Tym z Wizny należy się specjalna akcja za trzydziesty dziewiąty. Może w ogóle zaczniemy od Wizny, a potem polecimy na górę do Wąsosza, następnie wrócimy do Radziłowa, a Jedwabne zostawimy na koniec. Niech trochę odetchną Żydki, myśląc, że idziemy na północ. Tym bardziej że w Szczuczynie Geheime Staatspolizei ma zrobić czystkę zaraz po przejściu Wehrmachtu, czyli przed końcem czerwca. Wieści szybko się rozniosą i czujność nie będzie już tak duża. Potem zrobimy plan na Łomżę i inne przechowalnie szczurów, ale to może zaplanujemy na sierpień. Co ty na to?
— To dobre. Czyli… — Kaiser wrócił na fotel. — Wizna pierwsza.
— Wizna niech będzie dwudziestego szóstego. Zrobimy pokazówkę i zobaczymy, co dalej. Wąsosz może dopiero piątego lipca, po Szczuczynie, a potem Radziłów. Siódmego?
— Tak. Trzeba przyspieszyć, żeby się nie pochowali. Nie będziemy ich tropić po polach — zgodził się Kaiser. – To dziesiątego zróbmy przedstawienie w Jedwabnem — zaproponował.
— Tak zrobimy. — Schaper się uśmiechnął. — To tak: dwudziestego szóstego Wizna, piątego Wąsosz, siódmego Radziłów, a dziesiątego Jedwabne. Zanotujesz?
— Zapamiętam.
— Zapoznaj się z tym, popraw i przynieś mi za dwie godziny. A jak chłopcy?
— W porządku. Nudzą się, ale są w pełnej gotowości.
— Jak wyjdziesz, przyślij mi tu Ottona. Muszę z nim zamienić kilka słów.
— Engelman?
— Tak.
— Zaraz to zrobię.
Kaiser zgarnął ze stolika maszynopis i wstał z fotela.
— _Heil Hitler!_ — Uniósł prawe ramię i przyjął postawę zasadniczą.
— _Heil Hitler!_ — odpowiedział Schaper, wyciągając rękę.
Kaiser wyszedł, a Schaper usiadł w fotelu za biurkiem. Skierował wzrok w kierunku mapy i chwilę się zastanowił. Atak na Rosję rozpoczną naloty Luftwaffe. Zginie wielu zaskoczonych ludzi, a on ze swoim Teilkommando wydzielonym z Kommando SS Zichenau-Schröttersburg wjedzie w jakieś rumowiska pełne zwłok.
„Będzie co dobijać?” — pomyślał. „Rosjanie w popłochu będą uciekać i jeszcze zabiorą ze sobą te pejsate szczury, które usługiwały im przez niemal dwa ostatnie lata. Zanim wejdzie Wehrmacht, miejscowi pewnie już usuną ciała z ulic. Ale będzie pył i smród! A może smrodu nie będzie? Będą mieli ze dwa dni na pochówki. Żeby te bomby trafiały w Żydów… Takie bombki-żydówki. Te szczury jednak mają szczęście, ale skończy się ono, gdy ja się pojawię. I ci pieprzeni Polacy. Po co oni im pomagają? Krwiopijcom, którzy zwąchali się z komunistami. Rok temu chyba sierżant Sasza Nowikow prześmiewczo opowiadał, że Żydzi pod ich okupacją odżyli. Tak… to Sasza opowiadał podczas wizyty w Zichenau. Żydzi wskazali Polaków, których Rosjanie wywieźli gdzieś, gdzie nawet oni nie wiedzą, na wschód, za Ural. Co za głupi naród ci Polacy. Zamiast walczyć po stronie Rzeszy, to giną za tych kiwających się tchórzy. Teraz Polacy będą mieć szansę na zemstę. Tylko czy z niej skorzystają? To może przynieść korzyści także Rzeszy. I to korzyści nie do przecenienia. Może po ponad roku poniżania przez Żydów rzucą się im do gardeł? Kto wie. Może za mało miejsca poświęciłem temu w planie? Może niezbyt szczegółowo to opisałem? Ale wystarczy, żeby rozwinąć to w praktyce. Wizna… Wizna… Zajmę się tymi Żydami, komunistami, wrogami Rzeszy. Żarty się właśnie kończą. A każdy głupi Polak, u którego zobaczę choćby łzę w oku, zostanie uznany za zdrajcę Rzeszy. Trup, trup, trup. Jak to trzeba wszystko planować. Nie można pozwolić sobie na stuprocentową improwizację, bo na wojnie nie ma na to miejsca. Jest za to miejsce na kreatywność podczas działań. Dostosowywanie się do zmieniającej się sytuacji. Żydzi… może ktoś w Berlinie pochyliłby się nad rozwiązaniem tej kwestii systemowo. Jeżdżenie po wioskach i ganianie Żydów zajmie sto lat. Schowają się pewnie tam, gdzie nawet psy srać nie chodzą. Co za upodlenie, brak honoru, brak człowieczeństwa. Chyba prędzej dałbym się zabić, niż miałbym srać pod siebie w jakiejś plugawej piwnicy. Nie no. Nawet nie chyba, tylko na pewno”.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
— Wejść — powiedział donośnym, żołnierskim głosem Schaper.
W drzwiach stanął Rottenführer Otto Mayer.
— _Heil_ Hitler! — zasalutował nazistowskim gestem.
— _Heil_ Hitler! — odpowiedział Schaper i uniósł tylko przedramię, jak to często robił Adolf Hitler. — Spocznij sobie. — Skinął głową, po czym podniósł się ze swojego fotela za biurkiem i usiadł w fotelu, na którym siedział kilka minut temu, rozmawiając z Kaiserem.
Mayer patrzył na swojego dowódcę, ale nie pytał, dlaczego został wezwany. Krótko ostrzyżony, barczysty blondyn o niebieskich oczach i wyrazistych rysach twarzy był wzorem nazisty, żołnierza SS oddanego Adolfowi Hitlerowi i jego przekonaniom.
— Od kiedy jesteś egzekutorem, Otto? Od pół roku? — zapytał Schaper.
— Od ośmiu miesięcy, Herr Hauptsturmführer.
— Od czterech jesteś dowódcą pododdziału bezpośrednio podległym Kaiserowi i pośrednio mnie.
— Tak jest!
— Opowiedz mi Otto, o tym.
— Nie rozumiem?
— O Żydach, o Polakach…
— Nie rozumiem… — powtórzył.
— Tak szczerze.
— Nienawidzę Żydów — wypalił Mayer. — Mój ojciec zmarł pod sklepem prowadzonym przez Żyda. Ranili go nożem komuniści. Pukał w drzwi i witrynę. Żyd zamknął się od środka. Ojciec leżał tak dobre pół godziny. Potem znalazła go jakaś kobieta, wezwała pomoc, ale było za późno, wykrwawił się. Byłem tam potem i kilkuletni żydowski chłopiec opowiedział mi, jak ojciec błagał, żeby mu ten Żyd udzielił pomocy. Po kilku latach wróciłem tam jeszcze raz, żeby spalić ten sklep. Tak szczerze… — nabrał powietrza w płuca — zabiłbym ich wszystkich. Tylko dzieci wywiózłbym gdzieś daleko, do Azji, na południe Afryki. Zrobiłbym im państwo daleko stąd, bez możliwości opuszczania przez nich tego terytorium. Polacy? Nie rozumiem ich czasem. Dlaczego traktują nas jak wrogów? Zabiłem kilkudziesięciu Polaków na egzekucjach, razem z Żydami. Czasem nie wiedziałem nawet, czy to Żyd, czy Polak. Giną za tych bandytów, którzy, czasem myślę, że nie przejmują się tym wcale. Dla bandytów liczy się tylko zabity funkcjonariusz Rzeszy, żołnierz Wehrmachtu przebywający na urlopie, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. A potem? A potem my zabijamy cywilów. W zasadzie Polacy mi nie przeszkadzają. Czasem coś do nich powiem po polsku, ale nigdy podczas egzekucji. Gdyby nie ich bandycka walka, nie byłoby tych egzekucji. Nie zabijamy ich bez powodu. Jest wojna, a na wojnie giną cywile. Dlaczego? Bo taka jest właśnie wojna, Herr Hauptsturmführer.
Hermann Schaper przeciągnął dłonią po twarzy, dając do zrozumienia, że nie o taką odpowiedź mu chodziło. Otto Mayer szybko to zauważył i kontynuował:
— Jednakże po tym wstępie powiem o Żydach i Polakach podczas służby. Nie mam skrupułów przy zabijaniu Żydów i Polaków. Szkoda mi żydowskich dzieci. Zabiłem dwoje, bo kobiety nie chciały ich oddać innym kobietom, ale myślę sobie, że za kilkanaście lat byłyby takimi samymi cwanymi wyzyskiwaczami bez duszy. Wtedy jest mi lżej, palec na spuście nie sztywnieje, wylatują kule. Szybka śmierć. Każdy by chciał taką umrzeć. Wydaje mi się, że najgorzej jest umrzeć w płomieniach. To musi być niesamowity ból. Ale seria z automatu? Strzał w głowę? To nie boli. Polacy… Nie chodzi o to, czy ich lubię, czy nie. Jeżeli stoją mi na drodze, to ich zabijam. Teraz też tak będzie, zgodnie z nowymi instrukcjami. Jak staną mi na drodze, gdy będę zabijał Żydów, sami staną się Żydami. Zabiję ich. Koło Płocka młode małżeństwo ukrywało dwóch bandytów, pamięta pan? Na strychu, na który można było wejść tylko przez zewnętrzne okienko. Po co to zrobili? Po co narażali życie za te ścierwa, które wiedziały, co będzie po takiej akcji…? Myślę sobie też, że Polacy nie będą tak głupi w stosunku do Żydów, że nie będą ich ukrywać, a wręcz przeciwnie, może będą wydawać ich nam. Zapyta pan zapewne dlaczego. Wiem, że Żydzi, do których zaraz się zabierzemy, wydawali Polaków Rosjanom, a ci wywozili ich i rodziny na Sybir czy gdzie indziej, skąd się nie wraca albo skąd jest bardzo trudno wrócić. Wiem też, że niektórzy bandyci walczący z Rosjanami siedzą w rosyjskich więzieniach. Jak rozpoczniemy wojnę, może Rosjanie nie zdążą ich zabić, a my ich wyzwolimy. W każdym razie mam nadzieję, że niektórzy będą chcieli się zemścić i nie będą mieć litości dla tych żydowskich komunistów. A potem? A potem trzeba będzie zabić tych bandytów, bo będą walczyć przeciwko nam.
— Otto, co powiesz na temat Abdona Engelmana?
Rottenführer wstrzymał oddech. Wiedział, że ta sprawa do niego powróci, pomimo tego, że cała sytuacja miała miejsce miesiąc temu.
— Zabiłem Żyda podczas akcji odwetowej za ukrywanie przez Żydów bandyty żydowskiego, który działał w polskim bandyckim oddziale — odpowiedział.
— Wiem, ale opowiedz mi o okolicznościach.
— Całe Teilkommando, liczące razem ze mną dwanaście osób, Obersturmführer Jürgen Kaiser i pan, Hauptsturmführer Schaper, pojechaliście już do urzędu, zaczęło się zabawiać z ostatnim, pozostałym do zabicia Żydem. Wyszedł z kamienicy, gdy wszyscy Żydzi leżeli już martwi pod ścianą. Zaczęliśmy się śmiać i żartować, że nie zdążył się załapać na ostatni pociąg i teraz będzie musiał sam wykopać dół i zakopać ich wszystkich. Chłopcy poklepywali go i dodawali otuchy. Mówili, że da radę, a jak się weźmie do roboty, to do wieczora zdąży posprzątać. Podszedł do zwłok, usiadł na piętach i zaczął się kiwać, mamrocząc pod nosem coś po hebrajsku. Nie płakał. Jeden z chłopców podszedł do niego i zaczął go najpierw szturchać, a potem kopać. Powiedziałem, żeby go zostawił, bo i tak nic nie czuje. Zapytałem Żyda po polsku, jak się nazywa. Pozbierał się z ziemi, ponownie usiadł na piętach i znowu zaczął się kiwać. Przeładowałem broń, wtedy podniósł głowę i spojrzał na mnie. Powiedział, że nazywa się Abdon Engelman. Schowałem broń i rozkazałem chłopakom odwrót. Ktoś mnie wtedy zapytał, czy tak go zostawiamy. Odpowiedziałem, że tak, że on i tak jest już martwy, że pewnie do wieczora powiesi się albo otruje. To gorsze niż kula w głowę. Niech cierpi Żyd, zanim umrze. Chłopacy zaśmiali się i zgodzili się ze mną. Odchodziliśmy. Kilkanaście metrów dalej stało kilku młodych Polaków. Powiedziałem im, że zostawiliśmy jednego dla nich. Nie odpowiedzieli. Wtedy pomyślałem sobie, że oni mogą go uratować. Wróciłem się, przystawiłem Żydowi pistolet do skroni i strzeliłem. Przechodząc ponownie obok Polaków, rzuciłem krótko w ich stronę, że się nie spieszyli, to robotę wykonałem za nich. Chłopcy z komanda zapytali mnie, dlaczego to zrobiłem. Dlaczego nie dałem mu szansy na cierpienie, na powieszenie się czy otrucie? Nie odpowiedziałem. Domyśliłem się, że niektórzy pewnie pomyśleli, że zlitowałem się nad Żydem i dlatego go zastrzeliłem. Nie. Zastrzeliłem go dlatego, żeby nie uratowali go Polacy. Mam niezadowolonego chłopca w oddziale?
— Nie — odpowiedział Schaper. — Jeden z tych Polaków jest folksdojczem i to on poinformował żandarma, że dowódca komanda miał rozterki moralne, czy zabić Żyda.
— Folksdojcz… Czujny Polaczek, naturalizowany nazista. Jak go jeszcze kiedyś spotkam, to go zabiję. Nie wiem, który to z tej piątki, która tam stała, ale zabiję pierwszego, którego rozpoznam.
— Pewnie nie spotkasz, ale dobrze, że mi to opowiedziałeś. Możesz odejść.
Mayer podniósł się energicznie, zasalutował, wypowiadając przy tym hitlerowski zwrot, i wyszedł.
„Ale robota… Służba w SD nie jest służbą dla wszystkich”, Schaper uśmiechnął się pod nosem. „Kto inny chciałby ją wykonywać? Tylko tacy jak my. Naziści z krwi i kości. Chłopcy z Wehrmachtu? Może nieliczni. Może gdy nie mają wyjścia albo są pod presją rozkazów. Oni mają inne cele. Po wojnie to my im przygotujemy miejsce do godnego życia, to my im zagwarantujemy bezpieczeństwo. Odwdzięczymy im się za to, że zdobyli dla nas te terytoria. Tak. Będziemy sobie wdzięczni nawzajem. Oni zabijają żołnierzy wroga, my likwidujemy bandytów i zarazę. Uzupełniamy się. Jesteśmy kwintesencją III Rzeszy, SS i Wehrmacht”.
Schaper spojrzał na butelkę Bourbona. Nieustannie się do niego uśmiechała. Nalał jedną trzecią szklanki i wygodnie oparł się w fotelu. Rozejrzał się po pokoju. Był to tymczasowy gabinet, który udostępniło mu dowództwo pułku. Niewiele tu było. Portret Adolfa Hitlera, sztandar ze swastyką, drewniane, lekko zdewastowane biurko, mapa, stolik, dwa fotele. Regał na książki, ale zamiast książek leżały tam raporty i jakieś sprawozdania. Oczywiście był też trzeci, niezbyt wygodny fotel, ten za biurkiem. Nie lubił na nim siedzieć, dlatego większość czasu przesiadywał na tym, na którym siedział obecnie. Nie chciał się tu urządzać tak jak w Zichenau, bo ile jeszcze będzie tu urzędował? Miesiąc, dwa? Może trochę dłużej. A może szybko zorganizują się w Łomży? I tak większość czasu spędzi w terenie. Potem wróci do Zichenau, chyba że Żydki się rozproszą i trzeba będzie za nimi ganiać. To nie było jednak w stylu Schapera. Zawsze skrupulatnie przygotowywał akcję, nawet gdy dotyczyła ona jednego bandyty. Nie było to wcale takie proste, bo często byli oni ostrzegani i nie przebywali tam, gdzie powinni. Jednak Schaper miał zawsze kilka opcjonalnych planów i po pierwsze wiedział, gdzie szukać, a po drugie wiedział, ilu ludzi wysłać na akcję i czy sam powinien w tym uczestniczyć.
W rozmowach z Kaiserem, gdy już mieli odpowiednią dawkę alkoholu we krwi, często wspominał akcję, podczas której Schaper wypił dwie znakomicie zaparzone przez Polkę herbaty. Znał język polski bardzo dobrze, podobnie jak członkowie jego kommanda, więc mógł z nią swobodnie konwersować.
Podczas picia pierwszej filiżanki Schaper opowiedział kobiecie o pierwszych dniach wojny, o tym, gdzie nauczył się języka polskiego, o swojej rodzinie, przyjaciołach i kolegach. O tym, co mu się na tych ziemiach podoba, a co nie. Zwrócił uwagę na różnice, jakie dzielą obydwie kultury, nawiązał do historii. Kobieta bardzo szybko dała się wciągnąć do rozmowy i zaczęła opowiadać o sobie, swoim życiu i drażniących ją przed wojną komunistach. Odważyła się nawet powiedzieć, że nie wie, dlaczego naziści tak mordują Polaków. Bez powodu. Schaper odpowiedział jej wtedy, że Polacy nie są celem pogromów ze strony nazistów, że sami robią sobie krzywdę, skoro nie chcą współpracować z III Rzeszą. Cywile giną z dwóch powodów. Jako pierwszy powód podał Wojsko Polskie, które zaciekle się broniło, i stąd ofiary wśród ludności cywilnej. Drugi powód to bandyckie napady na funkcjonariuszy Rzeszy, co zwykle się kończy akcją odwetową na cywilach. Ma to powstrzymać przed kolejnymi bandyckimi napadami, ale bandyci wykreowani na bohaterską armię podziemną mają za nic śmierć cywilów i dalej dokonują tych swoich zuchwałych napadów.
Schaper miał i trzeci powód. Osobisty, ale o nim nie powiedział kobiecie. Nie było to prawo jeszcze usankcjonowane, ale z racji wykonywanych przez niego zadań za przyzwoleniem swoich przełożonych zabijał Żydów i jednocześnie karał śmiercią Polaków. Powód zawsze się znalazł. Nie były to pogromy, ale coraz częstsze pojedyncze przypadki. Schaper był zdumiony i nie znajdował absolutnie żadnego powodu, dla którego Polacy tak postępują, wiedząc, że za pomoc Żydom grozi im kara więzienia, konfiskaty mienia czy też inne także dotkliwe kary. Wyrażał przy tym nadzieję, że może w niedalekiej przyszłości gubernator Hans Frank wyda przepisy, że Polakom za pomaganie Żydom grozi jedna kara — kara śmierci, którą on już teraz od czasu do czasu stosował. Może wtedy Polacy zrozumieją, że nie warto pomagać tym, którym nikt już w Europie nie pomaga, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak na terenie Generalnego Gubernatorstwa.
Polka wsłuchiwała się w to, co mówi Schaper. Polemizowała z nim, a nawet w którymś momencie zaczęła się z nim spierać o to, że nie powinni karać cywilów za to, że podziemna armia polska napada na nazistów. To wojna, więc niech żołnierze załatwiają sprawy pomiędzy sobą, bez wykorzystywania ludności cywilnej.
Słuchając ich z boku, można by odnieść wrażenie, że są starymi, dobrymi przyjaciółmi.
Kobieta, gdy zauważyła, że filiżanka, z której Schaper pił herbatę, jest już pusta, zaproponowała mu kolejną, a ten nie odmówił, stwierdzając jednocześnie, że już nie pamięta, kiedy pił tak świetnie zaparzoną herbatę.
Rozmowa przy drugiej filiżance herbaty była już zupełnie luźna i kobieta chyba zapomniała, z kim rozmawia. Dla niej nie był to już nazista spod znaku SS, nie był to już okupant, ale po prostu pan Hermann, z którym przyjemnie się rozmawia. Na tyle przyjemnie, że kobieta zapytała go wprost, czy zastrzeliłby ją, gdyby ukrywała Żydów. Schaper odpowiedział, że nie wierzy, żeby taka kobieta jak ona kiedykolwiek nawet o tym pomyślała, żeby przechowywać w piwnicy czy na strychu ścierwo, za które chciałaby umrzeć. Przecież ona jest Polką, jest człowiekiem, może nie aryjskim, ale też nie Żydem. Poza tym każdy Żyd ma coś na sumieniu. Na przykład jest bandytą z leśnego oddziału albo komunistą, któremu jeszcze nie udało się uciec do Ameryki lub na wschód do Rosji.
Na te słowa kobieta zareagowała nerwowym śmiechem, co zauważył Schaper. Szkoda mu było, że ta kapitalna, niemal dwugodzinna rozmowa zakończy się wkrótce dramatem. Kobieta nie przypuszczała, że Schaper wszystko o niej wie i że nie znalazł się w jej domu przypadkowo.
Schaper poczuł do kobiety sympatię. Tak dużą, że obiecał sobie, że jak przyzna się do tego, że ukrywa trzech rannych żydowskich bandytów, to jej to daruje. Żadnych konsekwencji.
Gdy dopijał drugą filiżankę herbaty, zapytał ją wprost, czy ukrywa żydowskich bandytów. Odpowiedziała, że nie. Poprosił ją, żeby podeszli do okna. Na podwórku pięciu esesmanów otaczało trzech Żydów. Kobieta ze smutną miną spojrzała w oczy Hermanna. Jej wzrok wyrażał pogodzenie się z losem, wzrok, który nie miał nadziei na kolejną pogawędkę o wojnie, wzrok, który już nigdy nie zdąży być uśmiechniętym.
Schaper wyjął z kabury walthera i strzelił kobiecie w serce. Upadła. Nie czuł smutku. Był zawiedziony, że kobieta go okłamała. A była taka miła…
Wyszedł na podwórko. Podszedł do męża kobiety, który oprowadzał esesmanów po posesji, i również strzelił mu w serce. Mężczyzna upadł.
Żydów zaprowadzili do ogrodu za domem. Tam kazano im wykopać dół, a potem zaciągnąć zwłoki zastrzelonego małżeństwa. Na końcu każdy z Żydów został zabity strzałem w głowę. Esesmani zasypali niegłęboki dół i odjechali.
Schaper spojrzał na szklankę z bourbonem. Była pusta. Nawet nie wiedział, kiedy ją opróżnił. Zerknął na zegarek. Niedługo powinien przyjść Kaiser i będzie można przedłożyć plan Pulmerowi, który jeszcze dziś ma wrócić do Zichenau. Wczoraj przywitał się z Schaperem, dość długo porozmawiali, a potem przepadł gdzieś wśród oficerów Wehrmachtu i dopiero dziś przed południem odezwał się po raz pierwszy.
Nagle drzwi się rozwarły i do pokoju weszli Sturmbannführer Pulmer wraz z Obersturmführerem Kaiserem. Sturmbannführer uśmiechnął się i wypalił:
— Zaskoczyłem cię, Schaper!
Gdy ten próbował się podnieść z fotela, Pulmer powiedział:
— Siedź, siedź. Zabieramy się do roboty. Jürgen — zwrócił się do Kaisera — weź trzeci fotel i dosiądź się tu.
— Szklaneczkę? — zapytał Schaper.
— Nie odmówię — odpowiedział Pulmer.
— Jürgen, zorganizuj sobie szklankę. Czas dokończyć butelkę — rzekł Schaper.
— Dziękuję, Hermann, ale dziś mam jeszcze trochę roboty — odparł Kaiser, przysuwając fotel do stolika.
— Narodowosocjalistyczna dyscyplina rodem z III Rzeszy — zaśmiał się Schaper.
Schaper był trochę zaskoczony przybyciem Pulmera. Chciał przed tym, zanim przedstawi plan Pulmerowi, ostatecznie omówić go z Kaiserem. Trudno jednak. Miał zaufanie do Kaisera i zakładał, że wszystkie poprawki zostały naniesione.
Wziął od Kaisera cztery kartki maszynopisu i przekazał je Pulmerowi.
— Na czterech kartkach takie przedsięwzięcie? Brawo, Hermann. Musimy oszczędzać na wszystkim, dopóki nie podbijemy Rosji. Opowiadaj, Hermann, co tu napisałeś, a ja posłucham. Te kartki, Jürgen, zaraz po naszej rozmowie zniszczysz. Nic na piśmie, nic na taśmie, moi panowie. Żadnej dokumentacji. Opowiadaj, Hermann.
Schaper nalał do szklanek bourbona i spojrzał na Kaisera, upewniając się, że plan został poprawiony, tak jak się umawiali. Jürgen przymknął powieki na znak, że wszystko jest w porządku.
— Herr Sturmbannführer — zaczął oficjalnie Schaper. — Wytypowaliśmy cztery miejsca, w których przeprowadzimy eliminację Żydów współpracujących z komunistami. To na początek. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Potem zaplanujemy kolejne akcje na sierpień. Nie liczymy na to, ale nie możemy wykluczyć, że znajdą się osoby wśród Polaków, które pomogą nam przy gromadzeniu Żydów, może też przy samych egzekucjach, a na pewno zrobią to pod groźbą utraty życia. Żydzi zżyli się z Rosjanami, których Polacy nienawidzą, pewnie tak samo jak nas, ale teraz damy im odczuć, że ich oswobadzamy spod okupacji rosyjskiej, nie przychodzimy po nich, ale po tych, których oni nienawidzą. Informacje uzyskane od wywiadu potwierdzają to, że Rosjanie wywieźli całe rodziny na wschód, wielu partyzantów jest aresztowanych i torturowanych. Na przykład w Jedwabnem Żydzi na tyle zżyli się z Rosjanami, że zrobili listy Polaków przeznaczonych do wywozu do Kazachstanu, a potem ten wywóz nadzorowali. Wywiad donosi o setkach wywiezionych. Zatem w Jedwabnem możemy mieć wielu nieoczekiwanych sprzymierzeńców, a jak nie sprzymierzeńców, to przynajmniej mścicieli. Tak zakładam. Wiem, że Rosjanie przygotowali wielką wywózkę na dziś, ale w gruncie rzeczy, paradoksalnie dodam, że w przeważającej liczbie są to bogaci Żydzi, którzy przedostali się z Generalnej Guberni na tereny okupowane przez Rosję. Nie rozumiem tego do końca, ale tak to wygląda. Mnie jednak interesują Żydzi, których zastanę tam, gdzie pojadę.
— Nooo, nieźle — zamruczał Pulmer i przechylił szklaneczkę z bourbonem.
— Zaczynamy od Wizny dwudziestego szóstego czerwca. Wehrmacht powinien już zrobić porządek we wsi. Później, piątego lipca, pojedziemy na północ, do Wąsosza.
— Dlaczego tak późno? — zapytał Pulmer.
— Zobaczymy, jak akcja będzie przebiegać w Wiźnie.
— Asekurujesz się? — Pulmer uśmiechnął się pod nosem.
— Nie, ale chcę mieć wszystko pod kontrolą, tym bardziej że będzie to krótko po przemarszu armii. Poza tym pod koniec czerwca w Szczuczynie będzie akcja — odpowiedział poważnie Schaper.
— W porządku. To był żart. — Pulmer wypił pozostałą część alkoholu.
— Tak że najpierw Wizna, piątego Wąsosz, siódmego Radziłów, dziesiątego Jedwabne. Zrobimy skok z Wizny do Wąsosza. Część Żydów, która nam ucieknie, będzie chciała opuścić wieś. Dokąd się uda? Albo do Radziłowa, albo do Jedwabnego. Wieść się rozejdzie, że w Szczuczynie była egzekucja, potem, że jesteśmy w Wąsoszu. Wypuścimy plotkę, że nie będziemy wracać do niżej położonych miejscowości. Żydzi poczują się pewniej, a my tymczasem za dwa dni pojawimy się w Radziłowie. Nastąpi konsternacja i dezinformacja. Wypuścimy kolejne plotki, że SS pojedzie za Wehrmachtem, a tu niespodzianka: pojawimy się w Jedwabnem. Biorąc pod uwagę, że mogą tam przebywać Żydzi z Wizny, będę potrzebował wsparcia SS, około dwudziestu, trzydziestu ludzi, ale o tym już rozmawialiśmy. Zakładam, że miejscowa żandarmeria nam pomoże.
— Wsparcie dostaniesz z Łomży. Chyba że wydarzy się coś nadzwyczajnego, to skieruję ludzi bezpośrednio z Zichenau — potwierdził Pulmer.
— Akcje będziemy zaczynać przed południem, żeby wieczorem kończyć przedstawienia.
— Wystarczy ci twoje Teilkommando?
— Jest nas czternastu, do tego będzie miejscowa żandarmeria. Na trzy pierwsze wystarczy. W Jedwabnem będziemy mieć wsparcie. Nie należy też zapominać o Polakach. Jestem już w kontakcie z żandarmerią. Zależy też, jakie straty zada Luftwaffe i czy w ogóle będzie potrzebna jakaś akcja. Nie będziemy przecież łapać Żydów po polach. Prędzej czy później sami dadzą się złapać. Jednak wszędzie tam będziemy, nawet jak otrzymamy informację, że nie ma Żydów we wsi. Wyjątek stanowi Jedwabne, bo tam jest około dwa i pół tysiąca mieszkańców, z czego, jak poinformował wywiad, około sześciuset Żydów. Wszystkich nie zabijemy, choć pewnie część z nich ucieknie z Rosjanami, ale też pewnie pojawią się uciekinierzy z innych miejscowości.
— A mnie się wydaje — wtrącił się Kaiser, który do tej pory słuchał z uwagą, co mówi Schaper — że Polacy nie pozwolą sobie na jakieś nieprzewidziane incydenty, bo postawią się w takiej samej sytuacji jak Żydzi. Jeżeli wywołają choćby jakieś niepokoje, to przecież sprowadzą na siebie totalną zagładę.
— Ale najpierw nas zabiją — zaśmiał się Schaper.
Roześmiał się także Pulmer. Nalał sobie do szklanki bourbona i wypił jednym haustem. Spojrzał na Kaisera i pokręcił głową.
— Masz poczucie humoru, Jürgen, ha, ha. Hermann — zwrócił się do Schapera — nie będę tego czytał. Mam nadzieję, że wybijesz tych żydowskich komunistów. Resztę Żydów, tych, co mieli chwilowe szczęście, osadzi się w getcie. Trzeba tam zrobić getto. Nie wiem, ilu przeżyje, ale skoro przeżyją, to niech się na coś przydadzą. Zresztą nie baw się w śledczego. Nie będziesz przecież marnował czasu na to, żeby ustalić, kto współpracował z komunistami, a kto nie. Żyd to Żyd. Nawet jak nie wszyscy współpracowali, to wszyscy się ze sobą trzymają i wszystko o sobie wiedzą.
— Czytałeś plan? — zapytał Schaper.
— Nie — odpowiedział Pulmer. — A co?
— Na czwartej stronie jest opisane utworzenie tymczasowego getta.
— Widzisz, Hermann — Pulmer podniósł się z fotela — właśnie dlatego powierzam takie zadania zawodowcom. Jürgen — zwrócił się do Kaisera — weź te kartki i zniszcz je. Widzę, że cały plan macie w głowach. I o to chodzi! Przyszedł mi jeszcze jeden pomysł do głowy, ale muszę to przemyśleć. Josephowi Goebbelsowi pewnie spodobałby się to. Powiem ci, Hermann, jak będzie już po Wiźnie. Chociaż… Nie, nie. Nie zostawiajmy po sobie śladów.
Pulmer oddał maszynopis Kaiserowi i pożegnał się nazistowskim pozdrowieniem. Gdy otwierał drzwi, odwrócił się na chwilę i z małym uśmieszkiem na twarzy powiedział:
— Do zobaczenia na nowej wojnie._Herr_ (niem.) — pan
Teilkommando — mała grupa operacyjna.
Scharfenwiese — przed okupacją Ostrołęka.
Zichenau — przed okupacją Ciechanów.
Geheime Staatspolizei (Gestapo) — Tajna Policja Państwowa utworzona w III Rzeszy.
Kommando SS Zichenau-Schröttersburg — Oddział SS Płock-Ciechanów.
Volksdeutsche, folksdojcze — określenie stosowane do 1945 wobec osób pochodzenia niemieckiego, zamieszkujących poza granicami Niemiec.
SD — Sicherheitsdienst des Reichsführers SS (Służba Bezpieczeństwa Reichsführera SS) — organ wywiadu, kontrwywiadu i służby bezpieczeństwa SS.Einsatzgruppen — specjalne Oddziały Operacyjne Policji Bezpieczeństwa — (Sipo) i służby bezpieczeństwa (SD), odpowiedzialne za zwalczanie wszelkich elementów wrogich III Rzeszy na tyłach walczącego Wehrmachtu.
Schutzstaffel, skrót: SS, niem. Die Schutzstaffel der NSDAP, paramilitarna, elitarna formacja nazistowska.
MP 40, z niem. Maschinenpistole 40 — niemiecki pistolet maszynowy popularnie nazywany Schmeisserem (miotaczem).
Hauptmann — stopień wojskowy w Wehrmachcie, odpowiednik kapitana.
Soldat — stopień wojskowy w Wehrmachcie, odpowiednik szeregowca.
Obergefreiter — stopień wojskowy w Wehrmachcie, odpowiednik kaprala.
Stabsfeldwebel — stopień wojskowy w Wehrmachcie, odpowiednik starszego sierżanta sztabowego.
_Sie ist frech und mutig_ (niem.) — jest bezczelna i odważnaRozdział IV — Wizna
Schaper wybrał się na poranny spacer po częściowo zniszczonej Łomży. Dopiero wczoraj, dwudziestego czwartego czerwca Wehrmacht zajął całe miasto i ustabilizował sytuację. Była ona opanowana już przedwczoraj, ale chaos panujący w mieście nie dawał poczucia bezpieczeństwa. Rosjanie uciekali w pośpiechu, broniąc się przy tym, ale rozpędzająca się armia Wehrmachtu nie pozostawiała złudzeń, że należy jak najszybciej się ewakuować i wycofać na tereny Białorusi. Tak przynajmniej sądzili Rosjanie.
Ludzie chodzili po ulicach i prowadzili codzienne życie. Zmienił się tylko obraz. Dookoła zamiast żołnierzy w radzieckich mundurach widzieli żandarmów niemieckich oraz coraz więcej żołnierzy w hełmach z oznaczeniem SS i funkcjonariuszy Rzeszy w mundurach z emblematem SD na lewym rękawie. Poza tym po pierwszej panice wywołanej dwudziestego drugiego czerwca wszystko wracało do normy. Tylko społeczność żydowska była mniej widoczna na ulicach.
Schaper szedł wąską uliczką, a właściwie niemal jej środkiem. Przy ulicy Woziwodzkiej panował niewielki ruch, a właściwie go nie było. Po drodze minął kilku przechodniów, którzy gdy go widzieli, spuszczali głowy i szukali czegoś pod nogami. Szedł w kierunku rzeki. Po prawej stronie przy jednopiętrowej kamienicy stał wysoki mężczyzna w czarnym kapeluszu, czarnym płaszczu, czarnych spodniach i czarnych lakierkach. Palił papierosa. Nie wyglądał na funkcjonariusza Rzeszy. Schaper stał się bardziej czujny niż do tej pory. Postanowił przejąć inicjatywę. Zszedł na prawą stronę i kierował się na wprost mężczyzny. Ten zauważył, że Schaper, ubrany w mundur Hauptsturmführera SS, idzie wprost na niego. Nie spanikował. Stał spokojnie.
Schaper podszedł do mężczyzny i zapytał po niemiecku:
— Dzień dobry. Jak najszybciej dojść nad rzekę?
— Dzień dobry — odpowiedział mężczyzna. — Po lewej stronie — wskazał ręką, lekko się odwracając — jest wąska ścieżka, która poprowadzi pana, Hauptsturmführer, nad samą rzekę. Proszę uważać. Jest tam nierówno i wysoka trawa. — Zaciągnął się papierosem.
— Co pan tu robi? — zapytał wprost Schaper.
Mężczyzna spojrzał obok Schapera w kierunku Starego Rynku.
— Przebywam tu chwilowo — odpowiedział. — Peter Schmidt — wyciągnął rękę do Schapera. — Korespondent wojenny z Berlina.
Schaper uścisnął dłoń mężczyzny.
— Hermann Schaper — przedstawił się.
— Jeżeli nie pan nic przeciwko temu, Hauptsturmführer — zaczął mężczyzna — chętnie przejdę się z panem nad rzekę.
— Dobre towarzystwo zawsze jest mile widziane. Chodźmy — zgodził się Schaper.
Skręcili w lewo, w zarośniętą ścieżkę, o której powiedział Peter Schmidt. Szli jeden za drugim, więc nie rozmawiali ze sobą. Przed nimi rozciągał się ze skarpy piękny widok na rzekę i na drugi jej brzeg. Nie podziwiali go jednak, bo uważali, żeby zbyt szybko nie znaleźć się na dole. Dopiero gdy wydostali się z zarośli i weszli na zaniedbane podwórze jakiegoś opuszczonego, zrujnowanego domu, Schaper, nie spoglądając na Schmidta, zagadnął:
— O czym pan będzie pisał?
Schmidt popatrzył na dom z zarwanym częściowo dachem, na połamane dachówki leżące w trawie po sąsiedzku z kawałkami porozrzucanych cegieł. Trochę dalej inny dom wyglądał już inaczej. Bomba lotnicza wybrała akurat tę zagrodę? Bardzo prawdopodobne.
— O prawdzie — odparł enigmatycznie Schmidt.
Schaper uśmiechnął się szczerze.Gestapo, niem. Geheime Staatspolizei — Tajna Policja Państwowa.
Tajemnica poliszynela — rzekoma tajemnica, o której wszyscy (w danej społeczności) wiedzą, lecz nikt o niej głośno nie mówi.
Reinhard Tristan Eugen Heydrich (ur. 7 marca 1904 w Halle, zm. 4 czerwca 1942 w Pradze) — niemiecki oficer wywiadu, nazista, esesman w stopniu Obergruppenführera, oficer policji w stopniu generała; szef Służby Bezpieczeństwa w latach 1932–1939, Gestapo w latach 1934–1939, Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w latach 1939–1942, prezydent Interpolu w latach 1940–1942, zastępca protektora Czech i Moraw w latach 1941–1942. Organizator konferencji w Wannsee i zbrodniarz hitlerowski będący jednym z głównych współodpowiedzialnych za Holocaust.
_Veni, vidi, vici_ (łac.) — przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem