Jedziemy na wakacje z tomu Nowe przygody Mikołajka - ebook
Jedziemy na wakacje z tomu Nowe przygody Mikołajka - ebook
"Wybierz swoją ulubioną przygodę! Mały urwis z paczką kumpli – Alcestem, który ciągle je, Gotfrydem, który ciągle ma nowe zabawki, i Euzebiuszem, który lubi dawać chłopakom w nos – nie wiedzieć czemu, zawsze wkurzą swojego opiekuna, Rosoła. A przecież za każdym razem chcą jak najlepiej. Arcydzieło duetu Goscinny & Sempé pokazuje, jak dorastać, żeby wciąż pozostać dzieckiem. Mikołajek to już klasyka, no bo co w końcu kurczę blade! Rozdział Nowych przygód Mikołajka w minibooku. "
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-2893-1 |
Rozmiar pliku: | 8,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia zaczyna się w połowie lat pięćdziesiątych. Sempé opowiada: „Pewnego dnia spotkałem René Goscinny’ego, który właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych. Natychmiast zostaliśmy kumplami”.
Kumpel, kolega to najważniejsze słowa w świecie, który wspólnie powołają do życia.
Albowiem co tydzień, od 1959 do 1965 roku, mój ojciec i Sempé przygotowują kolejne historyjki dla „Sud-Ouest Dimanche”. Wiele z nich zostało opublikowanych w pięciu kolejnych tomikach.
Aby napisać i zilustrować przygody Mikołajka, obaj panowie opowiadają sobie wspomnienia z dzieciństwa. W Buenos Aires czy w Bordeaux kreda ma taki sam zapach... A dzięki talentowi twórców będziemy mieli wrażenie, że sami przeżywamy przygody Mikołaja.
Ojciec nie zdążył opowiedzieć mi o swoim dzieciństwie, a jego śmierć przekreśliła moje.
5 listopada 1977 roku Mikołaj, Gotfryd, Kleofas, Rosół i inni spojrzeli w niebo. Papierowe postaci, jestem tego pewna, wiedzą, że twórca nigdy nie umiera...
Żywię do tego świata nieskończoną czułość, czułość, z jaką myśli się o dzieciństwie osób, które się gorąco kochało. I marzę, rozkoszując się humorem tych dwóch czarodziejów.
Po odejściu mojego ojca Sempé pozostał naszym wiernym przyjacielem. Moja matka i on ogromnie się lubili i czasem, kiedy jedliśmy wspólnie kolację, słyszałam, jak matka i Jean-Jacques śmieją się, wspominając dawne czasy.
Nie wszystkie historyjki jednak zostały wydane... I Gilberte Goscinny, moja matka, pragnęła jednego: dać czytelnikom okazję ponownego spotkania z Mikołajem i jego paczką, publikując niedrukowane dotąd przygody chłopca, którego tak lubiła. Raz jeszcze życie zdecydowało inaczej, kolejny uśmiech poszybował w niebo: matka nie zdążyła wprowadzić w czyn tego pomysłu.
Pewnego dnia spotkaliśmy się znowu z Jean-Jacques’em w restauracji na Saint-Germain-des-Prés. Pokazałam mu makiety tekstów ojca ozdobione jego rysunkami. Widzę jeszcze, jak wpatruje się w swoją kreskę... po jakichś czterdziestu latach... uśmiechając się (co za uśmiech!). Z entuzjazmem i bez namysłu przyłączył się do mojego projektu.
Razem pójdziemy z Mikołajem do szkoły. Oboje będziemy go trzymać za rękę.
Po długich wakacjach słynny uczeń w ogóle się nie zmienił. Oto osiemdziesiąt opowiadań i około dwustu pięćdziesięciu rysunków, które nam o nim mówią. O nim i o jego kolegach: Ananiaszu, Alceście, Rufusie, Euzebiuszu, Kleofasie, Joachimie, Maksencjuszu... I o Gotfrydzie, który w tym zbiorku ma duży udział. Gotfryd to ten, co ma bardzo bogatego tatę. Kiedy Mikołaj odwiedza go po raz pierwszy, stwierdza: „ma basen w kształcie nerki i jadalnię wielką jak restauracja”.
Jednak najlepszy przyjaciel Mikołaja to Alcest, grubas, który bez przerwy je.
„U nas na Święta – powiedziałem – będzie Bunia, ciocia Donata i stryjek Eugeniusz.
– A u nas – powiedział Alcest – będzie biała kiełbasa i indyk”.
Sama zostałam mamą małego chłopczyka i małej dziewczynki. Dlatego też zapewne uznałam, że nadszedł czas, aby ujawnić te ukryte skarby. Czy można bowiem w lepszy sposób mówić dzieciom o dziadku?
Niezależnie od osobistych powodów, opublikowanie tych niedrukowanych dotąd historii jest chyba czymś naturalnym. Skierowane są one do tych, którzy rozkosze czytania odkryli dzięki Mikołajkowi, lecz także do tych, którzy niedawno zaczęli chodzić do szkoły.
Siłą tych opowiadań jest to, że podbijają serca zarówno dzieci, jak dorosłych. Pierwsze się w nich rozpoznają, drudzy sobie siebie przypominają.
Anne GoscinnyROZDZIAŁ VIII. JEDZIEMY NA WAKACJE
Jedziemy na wakacje
NIEDŁUGO JEDZIEMY NA WAKACJE, tata, mama i ja. Strasznie się z tego cieszymy.
Pomogliśmy mamie wszystko w domu uporządkować, na meblach są pokrowce i od dwóch dni jemy w kuchni. Mama powiedziała:
– Musimy skończyć wszystkie resztki.
I teraz jemy fasolkę z mięsem. Zostało sześć puszek fasolki, bo tata jej nie lubi. Ja ją lubiłem do wczoraj, ale jak się dowiedziałem, że na dzisiaj mamy jeszcze dwie puszki, jedną na obiad, jedną na kolację, to chciało mi się płakać.
Dzisiaj będziemy się pakować, bo wyjeżdżamy jutro rannym pociągiem i trzeba wstać o szóstej, żeby na niego zdążyć.
– Tym razem – powiedziała mama – nie będziemy targać ze sobą mnóstwa tobołków.
– Święta racja, kochanie – powiedział tata. – Nie mam zamiaru tachać dziesiątków źle zawiązanych paczek. Weźmiemy maksimum trzy walizki!
– Właśnie – powiedziała mama. – Weźmiemy tę brązową, która się nie zamyka, ale można ją związać sznurkiem, dużą niebieską i małą cioci Elwiry.
– Tak jest – powiedział tata.
To świetnie, że wszyscy się zgadzają, bo rzeczywiście, za każdym razem, jak gdzieś jedziemy, zabieramy masę pakunków i zawsze zapominamy tego, w którym są ciekawe rzeczy. Jak wtedy, kiedy zapomnieliśmy torby z jajkami na twardo i bananami, i było ciężko, bo my nie jadamy w wagonie restauracyjnym. Tata mówi, że podają zawsze to samo, nerkówkę z pieczonymi kartoflami, więc tam nie chodzimy, tylko bierzemy ze sobą jajka na twardo i banany. To bardzo dobre. A z łupinami jakoś sobie radzimy, chociaż ludzie w przedziale robią draki.
Tata zszedł do piwnicy po brązową walizkę, która się nie zamyka, dużą niebieską i małą cioci Elwiry, a ja poszedłem do swojego pokoju po rzeczy, których będę potrzebował na wakacjach. Musiałem obracać trzy razy, bo w szafie, w komodzie i pod łóżkiem mam tego całe stosy. Zniosłem wszystko do salonu i czekałem na tatę. Z piwnicy słychać było hałasy, a potem przyszedł tata z walizkami, cały czarny i nie w humorze.
– Chciałbym wiedzieć, dlaczego na walizkach, których szukam, zawsze stoją jakieś skrzynie, dlaczego w tej piwnicy jest pełno węgla i dlaczego żarówka jest przepalona – zapytał tata i poszedł się umyć.
Kiedy wrócił i zobaczył kupę rzeczy, które muszę zabrać, bardzo się zezłościł.
– Co to za rupieciarnia? – krzyknął. – Nie myślisz chyba, że zabierzemy twoje pluszowe misie, samochody, piłki futbolowe i klocki?
Więc się rozpłakałem, a tata zrobił się czerwony aż po białka oczu i powiedział: „Mikołaj, wiesz, że tego nie lubię?”, i żebym był tak dobry i przestał urządzać cyrki, bo nie zabierze mnie na wakacje. Wtedy rozpłakałem się jeszcze bardziej, no bo co w końcu, kurczę blade.
– Myślę, że nie powinieneś krzyczeć na dziecko – powiedziała mama.
– Będę krzyczeć na dziecko, jeśli nie przestanie drzeć się jak rudy wyjec – powiedział tata i ten rudy wyjec mnie rozśmieszył.
– Uważam, że to niedobrze wyżywać się na dziecku – powiedziała mama bardzo łagodnie.
– Ja się nie wyżywam na dziecku, tylko proszę dziecko, żeby zachowywało się spokojnie – wyjaśnił tata.
– Jesteś okropny i nie do wytrzymania – krzyknęła mama – i nie pozwolę, żebyś robił z tego dziecka kozła ofiarnego!
Wtedy znowu zacząłem płakać.
– Co znowu? Dlaczego teraz płaczesz? – spytała mama.
Odpowiedziałem, że dlatego, że była niemiła dla taty. Wtedy mama podniosła ręce do sufitu i poszła po swoje rzeczy.
Ustaliliśmy z tatą, co mogę zabrać. Odpuściłem mu misia, ołowianych żołnierzy i strój muszkietera, a on zgodził się na obie piłki do gry w nogę, klocki, szybowiec, łopatkę, wiaderko, pociąg i strzelbę. O rowerze powiem mu później. Tata poszedł do swojego pokoju.
A potem usłyszałem z pokoju rodziców jakieś krzyki, więc poszedłem zobaczyć, czy mnie nie potrzebują. Tata pytał właśnie mamę, dlaczego zabiera koce i czerwoną kołdrę.
– Mówiłam ci już, że noce w Bretanii są chłodne – powiedziała mama.
– Przy cenie, jaką płacę – odpowiedział tata – mam nadzieję, że hotel zgodzi się dać mi koc. To jest bretoński hotel, więc chyba wiedzą, że noce są u nich chłodne.
– Może – odpowiedziała mama – ale zastanawiam się, gdzie włożymy tę wielką wędkę, którą koniecznie chcesz zabrać, zupełnie nie wiem po co.
– Żeby łowić ryby, które będziemy jeść na plaży, siedząc na kocach – odpowiedział tata.
I znieśli rzeczy do salonu.
– Wiesz – powiedziała mama – tak sobie myślę, czy na te wszystkie swetry i koce, zamiast brązowej walizki, nie lepszy byłby mały kufer, ten, co ma tylko jedną rączkę.
– Racja – powiedział tata.
I poszedł po kufer, który okazał się bardzo dobry na swetry i koce, ale wędka nie chciała do niego wejść nawet rozmontowana i na ukos.
– Nie szkodzi – powiedział tata. – Wędkę wezmę oddzielnie, zapakujemy ją w gazety, a ponieważ bierzemy kufer, niepotrzebna nam już niebieska walizka. Wystarczy, jak weźmiemy mały kosz na bieliznę. Włożymy do niego zabawki Mikołaja i sprzęt plażowy.
– Dobrze – powiedziała mama – jeśli chodzi o prowiant na drogę, to albo zrobimy paczkę, albo weźmiemy siatkę. Przygotuję jajka na twardo i banany.
Tata powiedział, że to dobry pomysł i że gotów jest zjeść wszystko, byle by to nie była fasolka. Z innych rzeczy wzięliśmy jeszcze dużą zieloną walizę, w której był stary płaszcz taty. A potem mama uderzyła się ręką w czoło i powiedziała, że zapomnieliśmy o dwóch leżakach na plażę, a ja uderzyłem się ręką w czoło i powiedziałem, że zapomnieliśmy o moim rowerze. Tata patrzył na nas tak, jakby też chciał nas uderzyć, a potem powiedział, że dobrze, niech będzie, ale w takim razie, co tam, on zabierze koszyk i rzeczy do pikniku. Myśmy się zgodzili i tata był bardzo zadowolony.
A ponieważ wszystko zostało ustalone, pozostało mi tylko pomóc mamie w robieniu pakunków, w czasie kiedy tata znosił do piwnicy brązową walizkę, która się nie zamyka, ale można ją związać sznurkiem, dużą niebieską i małą cioci Elwiry.