Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jego pokuta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jego pokuta - ebook

Pobyt w raju Darka i Joanny zostaje brutalnie przerwany. Prezent od losu jest jedynie chwilowym dobrem w ich życiu, przekonają się bowiem, jak trudno wyrwać się z objęć zła. Przestępczy świat nie zapomina. Przemoc, intrygi, miłość i próba normalnego życia splatają się, tworząc niepokojący obraz, który niejednego doprowadziłby do obłędu. W śmiertelnym tańcu z przeciwnościami okaże się, że ucieczka nie jest równoznaczna z wolnością, a miłość jest najpotężniejszą bronią w walce o przetrwanie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-372-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

— To zatrucie litem.

Słowa, które słyszę sprawiają, że zdezorientowanie zamienia się w mdłości. Nie rozumiem sytuacji, ale i tak nagle nadzieja wypełnia mnie całego, tak iż nie jestem w stanie znieść tego, co się ze mną dzieje i zaczynam drżeć. Nie mam pojęcia, co dokładnie oznacza zatrucie litem, ale gdzieś w głębi serca czuję, że to jest dobra wiadomość, taka nagroda za zmaganie z przeciwnościami.

Mimo iż obiecałem Joannie, że przestanę walczyć, nie potrafiłem odpuścić i wciąż szukałem sposobu aby nie odeszła. Przy niej starałem się być beztroski i radosny, bo dałem jej słowo, ale w nocy, gdy spała, rwałem włosy z głowy, szalałem i płakałem. Wizja życia bez niej równała się z nicością. Byłem pewien, że bez niej sam nie pożyję długo, że stoczę się i już nie podniosę. Po prostu nie mogłem i nie chciałem zgodzić się na to, że umrze i mnie opuści. Może to wynik egocentryzmu, ale nie chciałem pozwolić, by ten nowy ja zginął, człowiek, który narodził się dzięki niej. Polubiłem go, dlatego wciąż szukałem możliwości, rozmawiałem z ludźmi, którzy byli specjalistami w temacie, przeglądałem Internet i wertowałem magazyny medyczne w poszukiwaniu opcji. Wbrew wszystkiemu wciąż miałem nadzieję. Joanna była jedynym sensem mojego życia i chciałem zrobić wszystko, aby ją zatrzymać.

Kilka dni temu wysłałem wyniki badań Joanny do profesora Neumayera wierząc, że on jeszcze da mi nadzieję, którą w jakiś sposób uda mi się zarazić także Joannę. Nękałem profesora pytaniami od kilku tygodni, nie dawałem mu spokoju i błagałem o pomoc. Tłumaczył, że jego terapia zadziałała, ale widać choroba nie daje za wygraną i wciąż wraca. Wspomniał nawet o jakimś przeznaczeniu, czym tylko wzbudził moją wściekłość. Nadal jednak nie dawałem za wygraną i wreszcie zgodził się zerknąć na badania. Teraz właśnie on przekazuje informację, dającą punkt zaczepienia dla mojego serca.

— Litem? — pytam rozedrganym głosem, maszerując wzdłuż plaży w tempie sprawiającym, że łapię zadyszkę. — Co to znaczy?

— To znaczy, że to nie białaczka — odpowiada rzeczowo profesor, z wyraźną nutą samozadowolenia.

— Oddzwonię — szepczę i się rozłączam.

Nie mam siły na więcej, emocje są zbyt duże i chwilowo muszę odpocząć. Rozmowa z profesorem sprawia, że ciężar, który miałem na plecach spada ze mnie tak gwałtowanie, że aż zwala mnie z nóg. Dosłownie. Przysiadam na piasku i zaczynam płakać. Nie miałem dotąd pojęcia, jak bardzo mi to ciążyło i teraz, siedząc na tej plaży, dociera do mnie wszystko, co w sobie dusiłem.

Chociaż zapewniałem moją Joannę, że spróbuję się tym nie przejmować, to nie mogłem. Było to zwyczajnie niemożliwe. O ile w dzień trzymałem fason i starałem się uśmiechać, pracowałem, robiłem jakieś drobne prace w domu i ogrodzie, spacerowałem i plażowałem, to noce były ciężkie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio przespałem choćby kilka godzin, nie mówiąc już o całej nocy. Wciąż wałkowałem w głowie każdy szczegół ostatnich kilku tygodni, próbując znaleźć jakiś błąd, który być może popełniliśmy podczas rekonwalescencji. Może to ja, przez swoje pragnienie bycia z nią, obniżyłem jej odporność, a może zbyt szybko zabrałem ją z kliniki? Może niepotrzebnie obarczyłem ją swoimi rodzinnymi sprawami, może też zabranie jej z Polski nie było dobrym pomysłem? Może naraziłem ją na stres? Wszystkie te opcje wykluczył co prawda profesor Neumayer, ale dla mnie było to nieprzekonywujące. Rozpacz, którą dusiłem siłą woli za dnia, w nocy wracała w formie koszmarów. Śnił mi się ciągle te sam sen, ten ze szpitala, ten, który wystraszył mnie do samej duszy, o ile ją mam. Ten sen, w którym po Joannie nie ma śladu, a ja umieram z rozpaczy, próbując zrozumieć co się stało. Przez ostatnie tygodnie byłem jak żywy trup, który próbuje za wszelką cenę ukryć fakt, że nie ma w nim życia. Teraz to życie do mnie wraca, bo wiem, że jest szansa. Niestety radość trwa krótko, bo uświadamiam sobie coś, co sprawia, że zamiast się cieszyć narasta we mnie nowa obawa. Strach o Joannę jest teraz jeszcze większy. O ile fakt, że białaczka jest w odwrocie jest dla mnie świetną wiadomością, to informacja o zatruciu sprawia, że żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Bo przecież litem nie można się zatruć ot tak. Nie można po prostu się go najeść, czy wchłonąć podczas kąpieli w oceanie. Według profesora węglan litu stosuje się najczęściej w leczeniu psychiatrycznym, a przecież Joanna nigdy tego rodzaju leków nie przyjmowała. Neumayer dość jasno stwierdził, że tak duże stężenie nie mogło być przypadkowe, a objawy, z jakimi od kilku miesięcy zmaga się Joanna, mimo, że przypominają białaczkę, to nią nie są. Powiedział, że w szpitalu powinni byli to sprawdzić. Ale zwyczajnie nie mieli szansy, bo nie zgodziliśmy się zostać na badania. Lekarz wówczas proponował nam dodatkowe testy, ale my, pewni tego, co się dzieje, odmówiliśmy. Właściwie to Joanna odmówiła, a ja pogrążony w szoku i rozpaczy, nie byłem w stanie racjonalnie myśleć. Wyrzucam teraz sobie, że zgodziłem się z nią. Powinienem był namówić ją wówczas do pozostania w szpitalu, ale natłok myśli i zniechęcenie odebrały mi zdolność stawiania na swoim. Tak naprawdę dopiero po kilku dniach, kiedy obrażony na cały świat pogrążałem się w rozpaczy, zacząłem myśleć o możliwościach. Tyle, że wtedy Joanna przekonała mnie, że czas odpuścić. Teraz, wiedząc to, co wiem, duszę się z przerażenia, że gdybym rzeczywiście odpuścił, straciłbym ją. Niestety ta sytuacja nie sprzyjała naszemu związkowi, a pielęgnowanie miłości utrudniał fakt oczekiwania na najgorsze. Życie w ciągłej obawie jest męczące. I chociaż zatrucie, jak mówił profesor, wcale nie musiałoby doprowadzić do śmierci, to stan naszego małżeństwa wskazywał, że nie będzie dla nas szczęśliwego zakończenia. Tak czy inaczej mój upór tym razem przyniósł pozytywny efekt, chociaż co do tej pozytywności można by się spierać. Co bowiem to wszystko dla nas oznacza?

Gdy się uspokajam, dzwonię do Monachium ponownie. Muszę zebrać więcej danych, które raz, że pozwolą mi zrozumieć, co się dzieje, a dwa umożliwią wyjaśnienie sprawy Joannie. Informacje od profesora przywracają mnie do życia, jednocześnie pozbawiając złudzeń, że moje życie może być kiedykolwiek normalne. Moja przeszłość, mimo że tak bardzo chciałem zostawić ją za sobą, znowu mnie dopadła. I najlepsze jest to, że zrobiła to po cichu tak, że gdyby nie przypadek i moja determinacja nigdy bym się o tym nie dowiedział. Sprawa z jednej strony jasna: ktoś podtruwał Joannę od miesięcy, świadomie wywracając moje życie do góry nogami. Z drugiej zaś zastanawia mnie cel tego działania. Przecież, gdyby ktoś z moich wrogów znalazł nas i chciał się zemścić, to nie uciekałby się do tak wyrafinowanych środków, przynajmniej nie podejrzewam o to żadnej z tych osób. Większość bowiem to ludzie wyprani z uczuć, żądni pieniędzy i władzy. Gdyby mieli okazję, zwyczajnie by mnie zabili, a moja żona byłaby w tym wszystkim jedynie środkiem do sprawienia mi jak największego cierpienia przed śmiercią. Ten zaś, kto zdecydował się na tę grę, to człowiek bardzo cierpliwy, który zamierzał coś osiągnąć subtelnymi metodami. Nie wiem tylko co. Muszę znaleźć tę osobę i odpłacić jej tak, jak na to zasłużyła. Tymczasem najważniejsze to usunąć truciznę z zasięgu Joanny. Problem jednak polega na tym, że jak poinformował mnie profesor, węglan litu jest rozpuszczalny w wodzie i mógł być jej podawany właściwie wszędzie, chociaż bardzo regularnie. Nasze życie towarzyskie, co prawda, jest od kilku tygodni bardzo ograniczone, wiec i zakres możliwości jest nieduży. Trucizna musiała być podawana w naszym domu, a to z kolei przeraża mnie nie na żarty. Trop, co oczywiste prowadzi do mojej przeszłości, do tego co zostawiłem w Polsce. Uświadamiam sobie, że czy tego chcę czy nie, moje życie w raju właśnie się kończy.

Nie wiem jak długo siedzę na tej plaży, ale musiałem wzbudzić niepokój w Joannie, bo pośród swoich rozmyślań nagle słyszę ją za sobą.

— Co się dzieje, Darku?

Ocieram szybko łzy, licząc, że nie zauważy mojego stanu, ale gdy się odwracam, wiem, że moje próby spełzły na niczym.

— O Boże… — szepcze, dotykając mojej twarzy i zanim zdążę zareagować, sama zaczyna płakać.

— Nie, skarbie… — interweniuję, obejmując ją natychmiast, bo wiem, co sobie pomyślała. Nie mogę pozwolić na negatywne emocje, bo przecież mimo okoliczności, właśnie dzieje się coś dobrego. — To nie tak jak myślisz…

— Tak bardzo bym chciała, aby nasze życie inaczej się ułożyło — mówi, chlipiąc. — Tak bardzo chciałabym oszczędzić ci cierpienia. Nie zasługujesz na nie.

— Kochanie…

— Przepraszam cię, Darku. Tak bardzo cię przepraszam.

— Nie — zaprzeczam szybko, nie mogąc pozwolić, aby siebie obwiniała, tym bardziej, że nadzieja rośnie w moim sercu z sekundy na sekundę od zakończenia rozmowy przez telefon. — Nie masz za co przepraszać.

— Ale, ty cierpisz…

— Już nie.

Podnosi głowę i patrzy mi w oczy. Jest oszołomiona, nieco zdziwiona. Nie chcę jej trzymać w niepewności, ale ten wyraz twarzy od dzisiaj będzie dla mnie wyrazem nadziei na lepsze jutro.

— To pomyłka. — Uśmiecham się. — Zwyczajna pomyłka, Joanno. Wszystko będzie dobrze.

— Co? O czym ty mówisz?

— Nie masz nawrotu. Jesteś zdrowa.

Joanna patrzy na mnie wielkimi oczami. Jest zagubiona i widzę, że nawet nie wie jak zareagować. Dlatego chcę jej to jak najlepiej wytłumaczyć.

— Dzwonił profesor. To zatrucie litem.

— Profesor? A skąd on…

— Skontaktowałem się z nim. Nie mogłem pozwolić… Musiałem znaleźć sposób… — próbuję jakoś zakończyć wypowiadane przez siebie zdania, ale nie potrafię.

Joanna patrzy na mnie smutno, widzę, że jest zawiedziona. Nie rozumiem tylko czym.

— Dlaczego to zrobiłeś? Za moimi plecami? Wbrew temu co ustaliliśmy?

Wytrzeszczam oczy. Jak ona może o to pytać? Czy nie rozumie, że jest dla mnie wszystkim? Czy nie wie, że bez niej nie jestem w stanie żyć?

Widocznie wyczytuje odpowiedź w moim spojrzeniu, bo wzdycha i opada na piasek.

— Nie cieszysz się? — pytam, siadając obok niej.

— Jeszcze nie do końca rozumiem to wszystko. Potrzebuję więcej informacji. Chyba jestem w szoku.

— Ja też, ale to fantastyczna wiadomość. To nie nawrót, rozumiesz?

Leży w ciszy, analizując to, co usłyszała. Chciałbym, żeby coś powiedziała. Nie mogę się doczekać, aż to do niej dotrze. Staram się jednak uzbroić w cierpliwość.

— To jest… — szepcze po dłuższej chwili. — O Boże… O Boże! — mówi głośniej, siada, ale zaraz kładzie się ponownie. — Sama nie wiem — wzdycha. — Chyba zemdleję..

Nachylam się nad nią i głaszczę jej twarz.

— Już dobrze, kochanie. Wszystko jest dobrze.

Kiwa intensywnie głową.

— Mam mętlik w głowie.

— Nie tylko ty.

— I co dalej?

— Jak to co? — Uśmiecham się. — Wszystko!

— Opowiedz, o co chodzi z tym litem.

Kiwam głową i streszczam jej ostatnie dwa tygodnie. Mówię o niemal codziennych rozmowach z profesorem, o zbieraniu dokumentacji i wysyłaniu jej do Monachium. Gdy tłumaczę rozmowę telefoniczną sprzed kilkudziesięciu minut, w jej oczach wreszcie dostrzegam nadzieję.

— To dlatego przez ostatnie tygodnie czułam się tak źle? — pyta po chwili.

— Tak.

— Nie rozumiem w takim razie dlaczego nie wyszło to w szpitalu. Nie zbadali tego?

— Standardowe badania nie przewidują oznaczania litu. Zwykle robi się to u osób zażywających leki psychotropowe.

— Ale ja takich nie przyjmuję.

— Wiem, dlatego musimy się dowiedzieć, jak lit dostaje się do twojego organizmu.

— Zaraz… — patrzy na mnie podejrzliwie. — Skoro sama nie przyjmuję żadnych preparatów z litem, to zażywam je nieświadomie?

Kiwam głową.

— Ale jak? W czym? W jakimś jedzeniu?

— Tego nie wiem — odpowiadam bezradnie. — Ale się dowiem.

— Jak?

— Wyślę próbki tego, co jesz na testy — oznajmiam i od razu wiem, że popełniłem błąd. Nie jestem w stanie go już jednak naprawić. Ona wie.

— Tego co jem… — powtarza z wyraźnie słyszalną analizą w głosie, a po chwili podnosi się, patrzy mi w oczy i pyta. — Ktoś mi dosypuje tego czegoś do jedzenia?

— Na to wygląda — odpowiadam, kładąc się na piasku.

— Kto?

Milczę chwilę, zbyt długą, bo Joanna kładzie się koło mnie i wtula w moją pierś.

— Kto miałby to robić i po co? — dopytuje cichutko.

— Nie wiem, kochanie.

— Ale… Czy to znaczy, że…

— Nie wiem — powtarzam.

Milknie, a ja wiem, co teraz kotłuje się w jej głowie.

— Niczym się nie martw. Wszystko załatwię — mówię pewnie. — Najpierw dowiem się w czym to jest, potem kto to zrobił, a na koniec odpłacę mu…

— To bez sensu. Po co ktoś miałby to robić? — pyta jakby siebie.

— Jego powody gówno mnie obchodzą — zaperzam się, mocno ściskając bok Joanny. Złość mnie zalewa i dopiero jej syk pozwala mi powrócić do realności. — Znajdę go — mówię, całując ją w czubek głowy.

EDWIN

_Czyli już wie. Tyle, że to tylko cześć prawdy. Co zrobi, gdy dowie się reszty? Nie mogę teraz o tym myśleć. Muszę znaleźć sposób, aby się z nim zobaczyć. Mój syn musi wreszcie poznać przyczynę tego wszystkiego. Ten cholerny bajzel musi się skończyć. Czas najwyższy._Rozdział 2

— Przecież te cukierki są zamknięte — śmieje się Joanna.

— No i co?

— Po pierwsze to, że fabryka musiałaby je nafaszerować litem, po drugie musiałabym ich zjadać co najmniej torebkę dziennie, a po trzecie byłoby to niemożliwe, bo to ty wciągasz zawsze te cukierki jak odkurzacz i nie nadążam ich kupować. I jakoś nie widać u ciebie objawów zatrucia.

Może i ma rację, ale i tak otwieram torebkę, wyjmuję kilka cukierków uzbrojoną w rękawiczkę ręką i wkładam do strunowego woreczka. Nie zamierzam niczego przegapić. Sprawdzę wszystko, nawet wodę w oceanie i piasek na plaży. Zrobię wszystko aby uchronić Joannę i odnaleźć tego, który chciał mi ją zabrać.

Od wczesnego poranka krzątamy się po kuchni, pakując w woreczki wszystko, co Joanna kiedykolwiek jadła lub zamierzała zjeść, wszystko co piła, w zasadzie wszystko z czym miała kontakt. Wczoraj tuż po informacji od profesora, gdy wróciliśmy do domu, skontaktowałem się z Czarkiem, aby znalazł laboratorium najbliżej nas, które zajmie się sprawą w trybie pilnym. Jeszcze tego samego wieczora kurier dostarczył nam paczkę z akcesoriami do zbierania próbek. Czarek chciał przysłać do mnie specjalistów, ale nie zgodziłem się. Nie chcę, aby po moim domu kręcili się obcy ludzie, zwłaszcza w temacie, który nie przyda nam przychylności sąsiadów. Lepiej pozostać anonimowym. Rozgłos jest mi teraz najmniej potrzebny.

— Co jeszcze nam zostało? — pytam, zerkając na zegarek.

— Herbaty, kawy, zioła — wymienia Joanna, zaglądając do ostatniej szafki. — Inne suche produkty.

— Ok. Kurier będzie za godzinę. Musimy się sprężać.

Joanna wyjmuje wszystkie opakowania na blat, a potem podaje mi po kolei, a ja skrupulatnie pobieram próbkę i produkt ląduje na powrót w szafce. Najchętniej bym to wszystko wywalił i wezwał ekipę sprzątającą, aby zdezynfekowała dom, ale nie zamierzam ponownie narażać się na kpinę Joanny. Kiedy kończymy, czuję się wyczerpany i wiem, że ona jest równie zmęczona. Ale musimy być pewni, że niczego nie przeoczyliśmy.

— Zastanów się, co jeszcze — mówię, stając przed Joanną.

Rozgląda się chwilę, zastanawia, patrzy na mnie, a po chwili w jej oczach zapalają się iskierki, które dobrze znam.

— Przyniosę żel.

— Później, kochanie — stwierdzam z pobłażliwym uśmiechem i całuję ją w czoło.

Joanna wywraca oczami i patrzy na mnie wymownie z uniesionymi brwiami. Wtedy do mnie dociera.

— Masz rację, przynieś żel.

Uśmiecham się z rozmarzeniem i pozwalam Joannie pójść do sypialni. Sam w tym czasie otrząsam się ze stuporu, w który popadłem wspominając nasze ostatnie igraszki właśnie z żelem w roli głównej i rozglądam się po kuchni. Woda w kranie, soki, owoce — to załatwiliśmy w pierwszej kolejności, dalej produkty suche: ryż, kasze, mąki, makarony; kolejno zawartość lodówki, warzywa. Pobrałem też próbki nalewek i alkoholi z barku i roślin w okolicy domu. Mimo drwin Joanny, nie odpuściłem kosmetyków i perfum, których niby się nie je, ale będę dmuchał na zimne. Moje spojrzenie ląduje na akwarium i chociaż zdrowy rozsądek podpowiada mi, że to już paranoja, bo przecież nikt nie wrzucałby litu do akwarium, a Joanna nie piłaby z niego wody, i tak sięgam po pipetę i pobieram próbkę. Opisuję ją i układam w pudełku.

— Woda z akwarium, naprawdę? — mówi rozbawiona Joanna, nachyliwszy się nad moim ramieniem.

— Jak wszystko, to wszystko.

— A gdybyśmy mieli kota, to wziąłbyś próbkę piasku z kuwety?

— Po pierwsze — mówię, odwróciwszy się do niej — nie bądź obrzydliwa. Po drugie — przyciągam ją do siebie — nie mamy kota. A po trzecie — zbliżam wargi do jej ust i szepczę — tak, pobrałbym próbkę z kuwety.

Joanna próbuje mi się wyrwać, ale trzymam ją mocno i po chwili, gdy się uspokaja, całuję. Natychmiast mięknie w moich objęciach, a cała energia kumuluje się w ustach i po chwili wybucha między nam żar. Intensywność naszego zbliżenia idzie w parze z tempem, któremu sami się dziwimy, bo już po kilkunastu minutach stoimy w salonie ponownie ubrani i gotowi dokończyć zbieranie próbek.

— Przyniosłam jeszcze to — mówi Joanna, podając mi ziołową herbatkę.

— Co to? — Oglądam pudełko.

— A, taki prezent od pana Tkaczyka…

— Kogo?

— Na chemii poznałam takiego miłego starszego pana. Zawsze dobrze mi się z nim rozmawiało. Na zakończenie ostatniej serii dostałam od niego tę herbatkę. Dopiero przed wyjazdem przypomniałam sobie o niej i zapakowałam. Szkoda by było jej nie zabrać, bo jest smaczna.

W mojej głowie natychmiast zapala się czerwone światło. Biorę opakowanie od Joanny i uważnie się mu przyglądam. Wygląda na to, że jest niemal puste, więc Joanna musiała tego sporo pić. Nagle jestem na nią zły.

— Jak mogłaś przyjmować prezenty od jakiegoś nieznajomego?!

Jej oczy robią się wielkie w zaskoczeniu.

— Darek, to tylko starszy pan. Nie sądzisz przecież…

— Nie wiem, co sądzić — przerywam jej ostro. — Zachowałaś się bardzo nierozsądnie!

— Bo piłam herbatkę podarowaną przez dziadka?

Jej kpina wyprowadza mnie z równowagi.

— Tak! Czy ty nie rozumiesz, że w tym świecie nic nie jest zwyczajne?

— Popadasz w paranoję.

— Naprawdę?! — Ruszam z impetem na nią. — To, że po kilku miesiącach od przyjazdu trafiasz do szpitala, bo ktoś cię podtruwa, a potem okazuje się, że masz w szafce jakieś cholerne ziółka od nieznajomego, nazywasz popadaniem w paranoję? Ten zbieg okoliczności cię nie zastanawia?

— Po prostu nie wierzę…

— Często pijesz to coś? — przerywam jej znowu.

— Ostatnio nie — odpowiada powoli i widzę, że coś do niej dociera. — O Boże…

Wzdycham, czując ulgę, że wreszcie do niej dotarło. Wyciągam folię z pudełka i całą jej zawartość wkładam do torebki na próbki. Doskonale wiem, że nie ma potrzeby wysyłania tego wszystkiego, co leży już w pudełku do laboratorium, że wystarczy tylko ta jedna próbka i natychmiast podejmuję decyzję.

— Kurier będzie za kilka minut — mówię, wkładając próbkę nieszczęsnej herbatki do kieszeni. — Przekażesz mu paczkę — dodaję, zaklejając pudełko.

— A ty gdzie się wybierasz?

— Do Rio.

— Po co?

— Muszę to wiedzieć natychmiast — stwierdzam nadal zły. — A potem porozmawiamy — rzucam i idę w kierunku drzwi.

Kiedy odwracam się, widzę, że Joanna jest smutna, ale mną targają zbyt duże emocje, aby mnie to ruszyło. Jestem wściekły, że jej niefrasobliwość mogła się tragicznie skończyć. Wychodzę trzasnąwszy drzwiami.

W samochodzie próbuję poskładać myśli. Wyciągam telefon i znajduję kilka dużych laboratoriów. Wybieram to w centrum, którego opinie świadczą o wysokim poziomie świadczonych usług. Ustawiam nawigację i jadę. Nie mam pojęcia, czy zbadanie próbki jest możliwe od ręki, ale zamierzam dostać swoją odpowiedź dzisiaj, choćbym miał zapłacić jakieś niebotyczne sumy. Zastanawiam się, kim mógł być ten człowiek, o którym wspomniała Joanna, ten cały Tkaczyk. Pamiętam jak Węgrzyn opowiadał mi, że Joanna rozmawiała z jakimś dziadkiem w dniu porwania. Wtedy myślałem, że dzięki temu uniknąłem tortur w piwnicy Chojnickiego, teraz myślę, że ktoś to wszystko bardzo dokładnie zaplanował. Nie wiem tylko kto i po co. Przede wszystkim rozmowa z profesorem uświadomiła mi, że wybór litu nie mógł być przypadkowy. Objawy zatrucia są zwykle bardzo podobne do objawów chorób immunologicznych: osłabienie, mdłości, biegunka. Oczywiste dla mnie jest, że ten, kto to zrobił, miał doskonałą wiedzę na temat stanu zdrowia Joanny i chciał byśmy byli przekonani o nawrocie. Tylko po co? Co to miało na celu? Naprawdę sądziłem, że udało mi się uwolnić od przeszłości, ale teraz zaczynam się bać bardziej niż kiedykolwiek. Jeśli bowiem komuś chciało się zaplanować tak skomplikowaną intrygę, to obawiam się, że nasze poczucie bezpieczeństwa było złudne.

W laboratorium, po wizycie w gabinecie szefostwa i uświadomieniu im, że kasa nie gra roli, zostaję obsłużony błyskawicznie. Już po godzinie otrzymuję wyniki, z których jasno wynika, że miałem rację. Poziom litu w próbkach jest tak wysoki, że dziwny wydaje mi się fakt, że Joanna zaczęła chorować dopiero po czterech miesiącach od przyjazdu do Mangaratiba, a ponadto, że jej objawy nie były znacznie poważniejsze.

Gdy wsiadam do samochodu ogarnia mnie przemożne poczucie bezsilności. Ulga związana z pewnością, że choroba nie wróciła, okazuje się chwilowa. Moje nerwy ponownie naciągają się w oczekiwaniu. Uderzam kilkakrotnie dłonią w kierownicę i zaciskam mocno oczy.

— Nic jej nie będzie — słyszę głos za sobą i podskakuję przerażony.

Próbuję sięgnąć do podłokietnika, gdzie trzymam broń, ale cofam dłoń, czując zimno lufy przy skroni.

— Spokojnie, Darek — mówi człowiek, którego widzę teraz wyraźnie w lusterku wstecznym.

Jest przed sześćdziesiątką, twarz pokrywa lekki ciemny zarost, a oczy…

— Kurwa — jęczę, błyskawicznie orientując się kim jest facet, który teraz chowa broń i opiera plecy na tylnej kanapie mojego samochodu.

Chwilę mierzymy się wzrokiem, aż wzdycham głęboko i zamykam oczy. Nie miałem potrzeby spotkania z człowiekiem, który zniszczył mi życie, tymczasem on zdecydował za mnie i właśnie teraz, gdy moje życie na nowo się gmatwa, postanowił się pojawić. Mój ojciec. Pieprzony Edwin Kryształowski. Siedzi teraz w moim samochodzie i nie mam pojęcia, po co tu jest. Inaczej: nic mnie nie obchodzą jego powody, chcę tylko żeby zostawił mnie w spokoju.

— Czego chcesz? — pytam ostro.

— Przyszedłem cię ostrzec — mówi, a jego głos jest przepełniony jakąś cholerną troską, która wprawia mnie w złość.

— Ty? Ty chcesz mnie ostrzec?

— Wiem, że masz do mnie żal…

— Żal? — śmieję się. — Tobie się chyba człowieku coś pomieszało w głowie. Żal to można mieć o przejechanie kotka, ale na to co ja czuję nie ma słowa.

— Rozumiem.

Głos Edwina jest spokojny, co jeszcze bardziej mnie nakręca.

— Gówno rozumiesz! Kurwa, to jakiś pieprzony żart!

— Niestety, Darek, to co się stało się nie odstanie…

— Nie pierdol, naprawdę?

— Ta ironia jest niepotrzebna. Dobrze wiem, co o mnie myślisz. I masz do tego prawo. Ale w tej chwili mamy ważniejsze sprawy niż zaszłości rodzinne.

Pocieram czoło i policzki, czując taką frustrację, jak nigdy wcześniej. Tak wiele myśli przelatuje mi przez głowę, że nie jestem w stanie skupić się na żadnej.

— Wypierdalaj — stwierdzam wreszcie. — Nie mam czasu na te pierdoły. Nie interesują mnie twoje sprawy, bo w tej chwili mam swoje, które wymagają…

— Zamknij się chociaż na chwilę! — warczy Kryształ, a mnie robi się zimno na dźwięk jego głosu. — Muszę ci coś powiedzieć, i wierz mi, że to nie są pierdoły. Wysłuchasz mnie po dobroci, albo z lufą przy twarzy. Powiem co mam do powiedzenia, a potem ty zdecydujesz co dalej.

Przyglądam się mu intensywnie w lusterku i czuję dziwne mrowienie w klatce. Czyżby to ekscytacja brała górę nad złością?

— Mów — rezygnuję, bardziej z chęci pozbycia się go, niż ciekawości co ma do powiedzenia.

— Musisz wrócić do kraju.

— To jest ta ważna sprawa? Musisz się bardziej postarać.

Edwin coś mamrocze pod nosem, a po chwili mówi:

— Chojnicki wyszedł za kaucją.

— Powiedz mi coś, czego nie wiem. To, że siedzę na drugim krańcu świata nie znaczy, że nie śledzę sytuacji. Tatuś go wyciągnął. To było do przewidzenia.

— Szukają cię.

— Nie znajdą nas tutaj — mówię niepewnie.

— Ja znalazłem — śmieje się mój pieprzony ojciec. — Oni też znajdą.

— Pojedziemy gdzie indziej.

— To nic nie da, dobrze o tym wiesz. Poza tym naprawdę chcesz uciekać całe życie? Musisz wrócić.

— Nic nie muszę.

W moim głosie ponownie słychać niepewność. To oczywiste, że pragnąłem spokoju, ale teraz, rozmawiając z człowiekiem, którego nienawidziłem od lat, czułem, że jest to niemożliwe. Nie chciałem mu też mówić, że i tak zamierzałem odnaleźć odpowiedzialnego za próbę otrucia Joanny. A to wiązało się z powrotem.

— Tutaj jej nie ochronisz — stwierdza po chwili Edwin.

Zaciskam zęby. Wkurza mnie, że w ogóle z nim rozmawiam, a to że mówi o mojej Joannie, wprawia mnie we wściekłość. Nagle jednak uświadamiam sobie, że on coś wie i postanawiam dowiedzieć się co.

— Ty wiesz kto to? — pytam, patrząc w jego oczy, gdzie widzę potwierdzenie swojej tezy. — Wiesz kto ją truł?

Cisza zapadła w samochodzie, aż Edwin wzdycha i mówi:

— Dużo ważniejsze jest pytanie po co?

— Dla mnie to nie ma znaczenia — odpowiadam.

— A powinno.

— Dlaczego?

Moja irytacja zmienia się w jakiś rodzaj zainteresowania.

— Wiesz, co kryje się pod kryptonimem SEIDEL? — pyta ojciec, patrząc prosto w moje oczy w lusterku wstecznym.

Odwracam się do niego kompletnie zszokowany. Projekt był tak tajny, że już bardziej tajny być nie mógł. Sam niewiele o nim wiedziałem, a przynajmniej o jego początkach. Nie mam pojęcia, jak powstała firma, kto ją założył, ani od kogo ją kupiłem. Fakt, zrobiłem interes kompletnie nie wiedząc, co z niego będzie; po prostu poszedłem za intuicją. Dlatego jestem w szoku, że Edwin o tym wie.

— Nie bądź taki zszokowany. Sam podrzuciłem ci projekt.

— Co takiego? — Próbuję przypomnieć sobie w jaki sposób dotarłem do tego biznesu.

— Nie chciałem, by te skurwysyny odebrały mojemu synowi to, co mu się należało.

— Co ty pierdolisz, człowieku?

Mam coraz większy mętlik w głowie. Edwin jest nadal spokojny, gdy ja wspominam jak odezwał się do mnie tajemniczy Seidel z propozycją sprzedaży patentu na niebieski wolfram. Sam pomysł robienia interesu z kimś, kogo nie znałem, wydał mi się wówczas głupi, ale po kilkumiesięcznej analizie oraz rozmowach z Leyserem z Hamburga, który był jedynym łącznikiem w tej sprawie, zaryzykowałem. Sam nie wiem dlaczego, ale mój ekonomiczny szósty zmysł mówił mi, że to strzał w dziesiątkę. Teraz okazuje się, że za wszystkim stał mój tatuś, a to sprawia, że czuję się ograbiony z czegoś, z czego byłem dumny.

— Stalowy, Iglo, Doberman, Lont — wymienia tymczasem Edwin.

Szybko wyłapuję, że to pseudonimy wojskowe. Wystarczy dołożyć dwie literki „e”, aby pierwsze litery kryptonimów złożyły się w nazwę SEIDEL. Wygląda na to, że interes hamburski nie był wcale taki czysty za jaki go miałem, bo po tym co powiedział mi Czarek o ciemnych interesach ojca w wojsku, wiedziałem, że ma to jakieś głębsze powiązania.

— Domyślasz się, o czym mówię?

Kiwam głową. To jasne, że SEIDEL to interes, w którym siedział ojciec jeszcze w wojsku. Szybko powiązuję fakty.

— Sobola już nie ma — stwierdza.

— Stalowy?

— Tak.

— A reszta?

— Nie domyślasz się?

— Doberman to ty, a Iglo… — Zamyślam się. — Janicki?

Edwin się uśmiecha.

— Bystry jesteś.

Pochwała tatusia sprawia, że błyskawicznie trafia mnie szlag.

— Nie pierdol! Wyjaśnij, o co chodzi.

— Ok, nie unoś się. — Edwin podnosi ręce w geście obronnym. — Jak zapewne wiesz w wojsku służyłem pod Sobolem. To on wciągnął mnie w interes, który wcale mi się nie podobał, ale nie miałem za wiele do powiedzenia jako jego podwładny. Z czasem profity zrekompensowały mi, powiedzmy szkody moralne. — Krzywię się, ale on mnie ignoruje. — Interes się rozwijał i wkrótce zaczęliśmy potrzebować przykrywki. Tę dał nam Janicki, który został wspólnikiem, przepuszczając przez swoją firmę nasze transakcje. Pod jego firmą handlowaliśmy głównie bronią, chociaż zdarzały się także środki medyczne, wyposażenie wojskowe, ubrania. W tamtych czasach prowadzenie ewidencji nie było zbyt skrupulatne, a i możliwości Sobola były bardzo szerokie.

— No dobra, a ten ostatni… Lont? Tak?

— To właśnie czwarty wspólnik, którego nigdy nie poznałem. To był ktoś bardzo ważny, ale nawet Sobol nie wiedział kim jest. To było dziwne, ale zlecenia zawsze pochodziły od niego, a dostawaliśmy je niezwykłymi kanałami: raz pocztą, raz listem przekazanym w parku przez dzieciaka z pobliskiej podstawówki, a czasami telefonicznie dostawaliśmy namiary na miejsce, gdzie znajdziemy kolejne zlecenie.

— Żarty sobie robisz? — pytam wyprowadzony z równowagi. — Mam uwierzyć, że cichym wspólnikiem była jakaś szycha, która nigdy się nie ujawniła, a wy realizowaliście zlecenia kogoś, kogo nie znaliście?

— Wiem, jak to brzmi — śmieje się Edwin, — ale taka jest prawda.

Nie do końca jestem przekonany, co do tej jego prawdy, ale skoro mam okazję, to chcę się dowiedzieć czegoś innego.

— Od kogo właściwie kupiłem patent sygnowany nazwą SEIDEL?

— Od Janickiego.

— Pranie kasy. Świetnie — syczę. — Dzięki za taki interes.

— Nie — zaprzecza szybko. — Projekt jest czysty. Prawie.

— Jasne, zawsze jest jakiś haczyk — śmieję się. — Poza tym to trzy czwarte udziałów. Skąd Janicki był w posiadaniu większości? Odsprzedałeś mu swoje? Bo rozumiem, że przejął część Sobola. Wiesz może, gdzie jest brakująca część?

Czarek miał się zająć tą sprawą. Miał odkupić resztę udziałów, aby być w posiadaniu całości. Odkąd wyjechałem, nie ingerowałem w to, jak Czarek zarządza moim imperium. Zresztą, ono już nie było moje.

— Nie mam czasu, aby ci to teraz tłumaczyć — stwierdza ojciec z dziwnym wyrazem twarzy. — Teraz ważniejsze jest to, że Lont się uruchomił.

— Co masz na myśli?

— Gość dawno się nie odzywał. Nawet kiedy dwa lata temu kupiłeś projekt, nie interweniował, pozwolił Janickiemu na sprzedaż.

— Pozwolił? Czyli co Janicki był w posiadaniu udziałów Lonta? Albo kłamiesz, albo to jakiś blef.

— Lont jest jak duch. Utrzymuje w tajemnicy swoją tożsamość do tego stopnia, że nawet swoje udziały oddał Janickiemu.

— To niedorzeczne. Może Lont to alterego Zenona?

— Nie drwij — karci mnie ojciec.

— Dla mnie to logiczne.

— Lont i Janicki to dwie różne osoby.

— Skąd ta pewność?

— Bo Lont dał mi zlecenie na Janickiego na wypadek, gdyby ten chciał go wykiwać — mówi poważnie Edwin. — Nie sądzisz chyba, że wydałby wyrok na samego siebie?

— Ok — zamyślam się. — Przyznam, że coraz mniej rozumiem. Skoro jak twierdzisz projekt jest czysty, a ponadto w naszym posiadaniu jest większość udziałów, to w czym problem?

— No właśnie tego nie jestem pewien i dlatego tu jestem. Po prostu wiem, że coś tu nie gra. Lont coś knuje.

— Przeczucie?

Edwin się uśmiecha, a po chwili przybiera poważny wyraz twarzy.

— Doświadczenie, synu.

To jak mnie nazwał sprawia, że przez chwilę popadam w stupor. Tyle lat nie miałem ojca, a teraz zamiast się złościć, zwyczajnie się rozczulam. Jakieś dawno zapomniane pragnienie daje o sobie znać i odczuwam radość. Nie mogę zrozumieć, co się ze mną dzieje, ale nagle czuję się jak mały chłopiec i jedyne czego pragnę, to znaleźć się w ramionach ojca. Gdy jednak na niego spoglądam wraca mi rozum.

— Musimy dowiedzieć się, kim on jest — mówi twardo Edwin.

— My? Co mnie do tego?

Edwin kręci głową.

— Jeszcze nie rozumiesz? To on stoi za wszystkim. On napuścił na mnie Sobola…

— Napuścił? Mnie się jednak wydaje, że sam zasłużyłeś na reakcję Sobola. Wykiwałeś go, to chciał cię sprzątnąć.

— Nikogo nie wykiwałem, to Lont nagle odciął go od interesu, kontaktując się ze mną. Najpierw myślałem, że awansowałem w hierarchii, później zrozumiałem, że Lont chce przejąć interes, dlatego napuścił nas wzajemnie na siebie. Teraz robi to samo. Szczuje wszystkich na wszystkich. Moim zdaniem chce odzyskać czysty interes bez ujawniania się.

— Niby jak?

— Jest sprytny. Sprawił, że wyjechałeś licząc na to, że porzucisz projekt, który nie do końca zorientowany w temacie Czarek miał mu ponownie odsprzedać. Czyściutki. Wybielony. Gotowy do zarabiania patencik po testach. Czarek jednak okazał się twardym graczem. Lont uknuł więc nowy plan. Ściągnie cię, aby zmusić do oddania tego, co w jego mniemaniu należy do niego.

Analizuję usłyszane słowa i uderza mnie prawda, że całe moje życie odgrywam role w czyimś teatrze, okazuje się że nic co robię nie jest moją inicjatywą, że wciąż podążam jakimś wytyczonym torem. Mam tego po dziurki w nosie, ale jednocześnie przeraża mnie fakt, że wciągnąłem w to moją żonę.

— Chcesz powiedzieć, że to co się teraz dzieje jest jego grą? — pytam. — To on ją podtruwał?

— Lont nigdy nie działał ostentacyjnie, zawsze powoli osiągał cel.

— Dużo o nim wiesz, a nie potrafisz go znaleźć?

— Wiem jak działa — odpowiada spokojnie, — ale faktycznie nie mam pojęcia, kim jest. Próbuję go wytropić od lat, bezskutecznie. Dlatego musisz mi pomóc. Musisz wrócić do Polski. — Dotyka mojego ramienia. — Razem to zakończymy.

— I będziemy szczęśliwą rodzinką? — Drwina nie chce zniknąć z mojego głosu.

— Pewnie nie — odpowiada ze słyszalnym żalem, — ale obaj wreszcie będziecie mogli żyć normalnie.

Opieram głowę o zagłówek i zamykam oczy. Myślałem, że wreszcie po latach walki i ukrywania się, a to przed policją, a to przed wrogami, będę mógł normalnie żyć. I nawet przez kilka miesięcy tak było, miałem to czego zawsze pragnąłem, słowo szczęście zagościło w moim słowniku i po prostu żyłem. A teraz wygląda na to, że czeka mnie nowa walka. Nie mogę pojąć jak to możliwe, że sytuacja może się tak błyskawicznie zmienić. Jeszcze kilka dni temu byłem przekonany, że wkrótce stracę Joannę. Byłem załamany i nie wiedziałem co robić. W sumie w pewien sposób się z tym pogodziłem i nawet miałem przebłyski planu na dalsze życie: bez niej. Oswajałem się z myślą, że moje działania nie przyniosą rezultatu i wreszcie moje słońce mnie opuści. Wczoraj, gdy informacje o tym, że będzie żyła dały mi nową nadzieję, odkrycie, że dawne życie się o nas upomina było trudne do przełknięcia. Teraz zaś, siedząc w samochodzie z ojcem, który pojawia się po latach, zaczynam sądzić, że żadne moje zaklinanie rzeczywistości nie jest w stanie zmienić tego kim jestem, ani tego gdzie jest moje miejsce. Czy to ma być pokuta, którą zaplanował dla mnie los? Przez moment myślę, że mógłbym odpuścić i spróbować ukryć się lepiej razem z moją Joanną, ale zaraz uświadamiam sobie, że życie w ciągłym strachu jest połowiczne.

— I tak zamierzałem znaleźć… — mówię otworzywszy oczy, ale urywam, gdy orientuję się, że jestem w samochodzie sam.

Nie wiem, kiedy Edwin opuścił auto, bo zrobił to bezszelestnie, ale zupełnie się tym nie przejmuję. W tym momencie chcę tylko wrócić do Joanny, a potem zaplanować nasz powrót do kraju. Nagle czuję jakąś ekscytację i nie wiem skąd się bierze.

EDWIN

_Pierwszy kieliszek wódki. To tylko początek. Drugi kieliszek. Rozluźniam się. Trzeci kieliszek. Uczucie żalu powoli ustępuje. Czwarty. Piąty. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłem. Za nimi. Darek. Czarek. Basia… Moja ukochana Basia. Nigdy mi nie wybaczyła i nigdy nie wybaczy. Ale mogę z tym żyć. Mogę, bo wiem, że ich uratowałem. Jakim kosztem? Szósty. Siódmy. Ósmy kieliszek. Rozmowa z synem wyczerpała mnie. Lepiej się położę._Rozdział 6

— Myślisz, że Chojnicki dowiedział się o interesie ojca z testamentu i teraz próbuje nas z niego wykiwać? — pyta Czarek, stanąwszy obok mnie przy oknie w bibliotece.

Kiedy opowiedziałem mu o tym, czego dowiedziałem się na temat projektu hamburskiego, był bardziej zdziwiony niż wtedy, kiedy powiedziałem od kogo mam te rewelacje.

— Sądzę, że ktoś inny uświadomił naszego Szymona — mówię bezbarwnym głosem.

— Lont?

Milczę w odpowiedzi, bo nie ma potrzeby strzępić języka na oczywistości.

— Jedno mnie tylko zastanawia. Nie mogę pojąć po co zabił Janickiego? Już mu przecież nie zagrażał.

— Potrzebny raczej też już mu nie był — śmieje się Czarek. — Ma wejścia skubaniec! To musi być ktoś wysoko postawiony, bo wiele może. I zdaje się, że powoli eliminuje wspólników.

— Cudzymi rękami — mamroczę.

— Co?

Wzdycham i odchodzę od okna, aby usiąść w fotelu.

— Edwina chciał usunąć najpierw dzięki Sobolowi, potem dzięki twoim zeznaniom — mówię. — Nie wyszło, więc chwilowo odpuścił. Ja wykończyłem Sobola i chociaż zdawało mi się, że to była moja zemsta, to teraz widzę to inaczej.

— Myślisz, że to było zaplanowane?

— To oczywiste!

— Darek, przecież nie mógł przewidzieć, że zechcę dogadać się z prokuraturą, bo to ja sam się do nich zgłosiłem. Podobnie nie mógł wiedzieć, że ty postanowisz się mścić.

— Nie mógł. Po prostu zagraliśmy w jego grę. Nie musiał właściwie nic robić. Jedynie napuszczał nas wzajemnie na siebie i obserwował jak się wykańczamy. Jest cierpliwy i działał bardzo subtelnie. Do teraz.

— O czym mówisz? — Czarek staje przede mną.

Spoglądam na niego z lekkim uśmiechem.

— Nie wydaje ci się dziwne, że sprawa Chojnickiego nie może znaleźć końca przed sądem od ponad roku? — pytam. — Dowody były niepodważalne. Poza tym Szymon wyszedł po takim czasie za kaucją, bo sędzia nagle stwierdził, że nie ma obawy o matactwo? To śmierdzi łapówką!

— Myślisz, że Lont chroni Chojnickiego? Po co?

— Szymon może być pionkiem, który nagle stał się ważną figurą — stwierdzam. — Nie wiem tylko, po co zabił Janickiego, ten już nie stał na przeszkodzie.

— Co? Teraz uważasz, że Chojnicki sprzątnął własnego ojca?

— Myślisz, że on ma skrupuły? — śmieję się.

— Nie, ale… — Czarek potrząsa głową i opiera się o biurko. — Uporządkujmy to zatem nieco. Lont dogadał się z Szymonem, który wykończył własnego ojca, aby przejąć udziały w czymś, co już dawno zostało sprzedane tobie. Po co w ogóle sprzedawali projekt?

— Żeby go oczyścić.

— Mówiłeś, że ojciec zapewnił, że projekt jest w porządku.

— Po pierwsze użył słowa „prawie”, a to jak wiemy zawsze ma znaczenie, po drugie z czasem okazało się, że interes Janickiego nie był dobrą przykrywką dla projektu, a po trzecie ojcu też nie ufam.

Czarek zamyśla się i nagle dzwoni jego telefon. Po minie wnioskuję, że coś się stało.

— Jesteśmy w dupie — mówi po chwili, odsunąwszy telefon od ucha i patrząc prosto w moje oczy. — Skradziono partię testową.

Uśmiecham się.

— To raczej nie jest zabawne.

— Zaplanowałem to — mówię.

— Co? Mógłbyś mnie łaskawie informować o takich sprawach…

— Przepraszam, że wpieprzam ci się w biznes.

— To nadal jest twoje imperium.

— Raczej nie. Ale tak czy inaczej nie było czasu.

— Nieważne. — Macha ręką Czarek. — Możesz mi powiedzieć co planujesz?

Podnoszę się i idę do barku, aby nalać sobie whisky. Czarek staje obok mnie z pytającym wyrazem twarzy. Podaję mu szklankę i patrzę w oczy, pociągając łyk. Po chwili widzę, że załapał.

— Myślisz, że to Lont?

— Nie wykluczam. Popatrz. Od tylu lat pogrywa ze wszystkimi zaangażowanymi w ten biznes. Zużył mnóstwo czasu i środków, a nadal udziały są w naszych rękach. Lata lecą, a on nie ma zysku z biznesu w którym pokładał nadzieję. Ostatnie wydarzenia dały mi do myślenia. Sprawa Vogela, skradzione z Hamburga śmieci każą mi sądzić, że Lont planuje własną produkcję.

— Nie miałby szans odtworzyć patentu.

— Nie o to mu chodzi — stwierdzam. — On chce jedynie namieszać. A jak wiesz, zamieszanie przy start-upie nie służy rozwojowi biznesu.

— Niestety kradzież nie da nam dobrej prasy — zauważa Czarek.

— Kontener był pusty — odpowiadam, widząc zrozumienie w jego oczach. — To go zwyczajnie wkurzy i popełni błąd — stwierdzam rozmarzony. — A wtedy go zdemaskujemy.

— A jeśli postanowi się nas pozbyć? Na dobre?

— Myślisz, że taki ktoś jak on podda się po tylu latach i zadowoli się naszą śmiercią? Myślisz, że jego chciwość pozwoli na akceptację utraty projektu?

— Może uzna naszą śmierć za rekompensatę strat?

— Nie sądzę.

— Ciebie już próbował sprzątnąć.

— Tak myślałem, ale teraz sądzę, że to robota Szymona.

— Może Lont mu to zlecił?

— Nie, nic by nie zyskał — mówię. — Chciał żebym wrócił do kraju po tym, a po tym co odkryłem w sprawie Joanny, mój powrót był oczywisty. Ten atak zaś, to była zwyczajna zemsta Chojnickiego.

— Nie nadążam. Przecież Chojnicki miał pracować dla Lonta.

— Tak było, ale wygląda na to, że piesek zerwał się z łańcucha. Ciekawe tylko jak bardzo namieszał Lontowi oraz czego dowiedział się od ojca, co było warte pozbycia się tatusia.

— Wciąż sądzisz, że Szymon zabił Janickiego?

— Jestem tego pewien — wzdycham. — Węgrzyn popytał ludzi i dowiedział się, że Janicki ani razu nie odwiedził Szymonka w pierdlu. W ogóle się nim nie przejmował.

— Myślałem, że to on wyciągnął go z aresztu.

— Przy takich dowodach nie było mowy o kaucji. Za tym musi stać ktoś ważniejszy niż rekin Wybrzeża.

— Ok, po co więc Szymon zabił ojca?

— Dla kasy — wzruszam ramionami. — Przecież przejąłem większość jego interesów. Musiał się odkuć.

Czarek się zamyśla i wygląda przy tym jakby miał mdłości. Patrzę na brata i niepokój przemyka przez moje ciało.

— Co się dzieje? — pytam.

— Chyba dałem ciała — mówi cicho.

— O czym ty mówisz?

— O spotkaniu z Szymonem.

Wybałuszam oczy i zrywam się z fotela, błyskawicznie stając przed Czarkiem.

— Widziałeś się z nim? — niemal syczę.

Czarek spogląda na mnie z przestrachem.

— Wiktoria chciała się zobaczyć z ojcem.

— I pozwoliłeś jej?

— A co niby miałem zrobić?

— Zabronić, kurwa!

— To jej ojciec!

— To człowiek, który omal nas obu nie zabił, który miał w dupie swoją córkę, przez którego musiałeś zniknąć — wymieniam. — To człowiek, który chciał zabić Joannę i…

Zacinam się na imieniu Joanny, bo łzy dławią moje gardło. Patrzę na Czarka oszołomiony.

— Powiedz mi tylko jedno — mówię po dłuższej chwili spuściwszy wzrok. — Czy rozmawialiście o projekcie?

— Nie — zaprzecza. — Masz mnie za idiotę?

— A ona? Czy Wiktoria mogła?

— Nie ma mowy. Ona nic nie wie.

— Jesteś pewny?

— Jestem.

Kręcę głową, bo świadomość, że Czarek spotkał się z człowiekiem, który chciał mnie zabić, jest dla mnie przytłaczająca. Wiem, że nigdy nie zrobiłby niczego przeciwko mnie, ale i tak czuję coś dziwnego. Mam też przeczucie, że to spotkanie w jakiś sposób jest związane z tym, co się dzieje. Dociera do mnie prawda, że dość już zbierania informacji, czas na działanie.

— Musimy podjąć jakieś decyzje — stwierdzam, oparłszy się dłońmi o biurko. — Nie mogę tkwić w zawieszeniu. Muszę znaleźć tego całego Lonta i urwać mu jaja za to co zrobił Joannie.

Nawet przez chwilę nie pomyślałem o interesie, mnie zajmuje tylko ona. Nie pozwolę aby ktokolwiek ją skrzywdził, dlatego zamierzam usunąć z drogi każdego… Nagle w moich myślach pojawia się Farowski. Jest uosobieniem wszystkiego co najgorsze w związku z Joanną, ale jednocześnie jest tym, który mimo wszystko mógł sporo wiedzieć na temat Chojnickiego.

— Co zrobiłeś z Farowskim? — pytam Czarka.

Ten patrzy na mnie zaskoczony, a po chwili wzrusza ramionami.

— On nam nie pomoże.

— Nie żyje?

— Siedzi w zakładzie zamkniętym.

— Ześwirował? — pytam, przypomniawszy sobie jego zachowanie podczas naszej ostatniej rozmowy.

— Darek, Karol leczył się od lat — stwierdza, uświadamiając mi coś, o czym nie miałem pojęcia. — Kiedy spotkałem się z nim jeszcze przed twoim wyjazdem, wiedziałem, że wymaga leczenia.

— Najchętniej bym go wyleczył kulką w łeb — burczę.

— Wiem co zrobił i go nie tłumaczę. Jednak skoro zostawiłeś mi wolną rękę, to podjąłem decyzję o zawiezieniu go do szpitala.

— Pojebało cię? — parskam. — Wyhodowałeś sobie sumienie?

— Pierdol się, Darek.

Macham ręką. Nie mam chęci dalej o tym myśleć. Skoro ten skurwiel jest zamknięty, to przynajmniej nim nie muszę się martwić. Tylko w takim razie Farowski rzeczywiście nie jest w stanie mi pomóc.

EDWIN

_Chłopcy krążą wokół prawdy, ale brakuje im wielu elementów. Ja również utknąłem. Tak naprawdę nie wiem, co dalej. Sądziłem, że jak już będą znowu razem, to Lont się uruchomi i sprawa pójdzie szybko. Na razie jest cisza. Ale za mało czasu upłynęło. Muszę poczekać. Nie mam wyjścia. Cierpliwość to moja natura, chociaż tym razem jest inaczej. Czas nie działa na naszą korzyść._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: