- W empik go
Jej pierwszy bal - ebook
Jej pierwszy bal - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 869 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Czy ty naprawdę nie byłaś jeszcze nigdy na balu, Leila? Ależ moje dziecko, to niesłychane! — wołały panny Sheridan.
— Nasi najbliżsi sąsiedzi mieszkali w odległości piętnastu mil — rzekła Leila miękko, otwierając i zamykając wachlarz.
Och Boże, jak trudno było zachowywać się obojętnie — tak jak inne. Starała się nie uśmiechać za bardzo, starała się nie przejmować. Ale każda rzecz była nowa i podniecająca... Tuberozy Meg, długi bursztynowy naszyjnik Jose, maleńka ciemna główka Laury, wydobywająca się z białego futra jak kwiatek ze śniegu. Zapamięta to na zawsze. Poczuła nawet ukłucie bólu„ gdy zobaczyła, że kuzyn jej Laurie odrzuca strzępy bibułki w którą owinięte były jego nowe rękawiczki. Chciałaby zatrzymać sobie te strzępy na pamiątkę. Laurie nachylił się i położył rękę na kolanie Laury.
— Słuchaj, kochanie — rzekł. — Trzeci i dziewiąty, jak zwykle. Zrozumiano?
Och, jak to cudownie mieć brata! W podnieceniu zdawało się Leili, że gdyby tylko miała czas, jeśliby to tylko nie było niemożliwe — rozpłakałaby się, po prostu dlatego, że jest jedynaczką, że żaden brat nie powiedział do niej nigdy: „Zrozumiano?", że żadna siostra nie powie jej, tak jak Meg mówi w tej chwili do Jose: — Nigdy jeszcze włosy twoje nie układały się tak dobrze jak dziś wieczorem.
Ale rozumie się, że nie ma czasu. Już są przed wejściem; przed nimi i za nimi stoją powozy. Droga z jednej i z drugiej strony błyszczy od ruchomych wachlarzowatych świateł, a na chodniku rozradowane pary zdają się unosić w powietrzu, małe jedwabne pantofelki gonią się jak ptaszki.
— Trzymaj się mnie, Leilo, bo się zgubisz — rzekła Laura.
— Chodźcie, dziewczęta. Naprzód — powiedział Laurie.
Leila położyła dwa palce na różowym aksamitnym płaszczu Laury — i w jakiś sposób zostały przeniesione koło wielkiej złotej latarni, przeleciały przez korytarz i wepchnięto je do małego pokoiku z napisem: „Garderoba pań". Tutaj tłum był tak wielki, że nie było prawie miejsca na zdaję- cie okryć; hałas ogłuszał. Dwie ławki po obu stronach zarzucone były paltami. Dwie stare kobiety w białych fartuszkach biegały tam i z powrotem, rzucając nowe stosy palt. A wszystkie panie cisnęły się do małej gotowalni i lustra w najdalszym kącie garderoby.
Duży, chwiejący się płomyk gazu oświecał garderobę pań. Nie mógł czekać, już tańczył. Gdy drzwi otworzyły się znowu i z sali dobiegły dźwięki strojonych instrumentów, podskoczył prawie pod sam sufit.
Brunetki, blondynki poprawiały włosy, wiązały na nowo wstążki, wsuwały chusteczki za staniki, wygładzały marmurowobiałe rękawiczki. A ponieważ wszystkie się śmiały, Leili zdawało się, że wszystkie są piękne.
— Czy nie ma tu nigdzie szpileczek do włosów? — zawołał jakiś głos. — Cóż to się stało? Nie widzę ani jednej szpileczki.
— Upudruj mi plecy, kochanie — wołał inny głos.
— Ale ja muszę dostać igłę z nitką. Zerwałam sobie obszycie. Och... jaki kawał — jęczał trzeci.
A potem: — Proszę je podać, proszę je podać — i z rąk do rąk podawano sobie słomiany koszyk z karnetami. Rozkoszne maleńkie różowo-srebrne karneciki z różowymi ołówkami i puszystymi chwaścikami. Palce Leili drżały, gdy wyjmowała jeden z nich z koszyka Chciała zapytać kogoś:
„Czy to i dla mnie?" Ale miała tylko czas przeczytać: 3. Walc „Dwoje w łódce"; 4 Polka „Unoszą się pióra”, gdy Meg zawołała: - Czyś już gotowa, Leilo? — i zaczęły toro wać sobie drogę poprzez tłum w korytarzu w kierunku ogromnych podwójnych drzwi wiodących do sali.
Tańce nie rozpoczęły się jeszcze, ale orkiestra zaprzestała strojenia i hałas i był tak wielki, iż odnosiło się wrażenie, że jak muzyka zacznie grać, nie będzie jej można w ogóle usłyszeć. Leila, przytulając się do Meg i patrząc ponad jej ramieniem, miała uczucie, że nawet małe, drżące, barwne chorągiewki, zawieszone na suficie, rozmawiają. Zupełnie zapomniała o onieśmieleniu, zapomniała, że w czasie ubierania usiadła na łóżku z jednym pantofelkiem w ręce, a drugim na nodze — i zaczęła błagać matkę, aby zatelefonowała do kuzynów, że ona jednak nie może iść z nimi. I uczucie tęsknoty, jakie owładnęło nią wówczas, aby znaleźć się na werandzie ich porzuconego domku na wsi i słuchać głosu małych sów, nawołujących się w świetle księżyca, ustąpiło miejsca porywowi radości tak pełnej słody c zy, że aż trudno było utrzymać ją w sobie. Ścisnęła wachlarz i spoglądając na błyszczącą złocistą posadzkę, na dalie, lampiony, estradę z czerwonym dywanem i pozłacanymi krzesełkami, i z orkiestrą w kącie, pomyślała bez tchu: Jak bosko Po prostu boskol!”
Wszystkie dziewczęta stały razem z jednej strony drzwi, mężczyźni — z drugiej, a starsze panie w ciemnych sukniach, uśmiechając się dość głupawo — stąpały małymi ostrożnymi kroczkami po wytroterowanej posadzce w stronę estrady.
— To jest moja mała kuzyneczka ze wsi, Leila. Bądź dla niej dobra. Staraj się dla niej o partnerów. Jest pod moją opieką — mówiła Meg, idąc od jednej dziewczyny do drugiej.
Obce twarze uśmiechały się do Leili, słodko, niewyraźnie. Obce głosy odpowiadały: — Oczywiście, kochanie. — Ale Leila czuła, że te dziewczęta nie widzą jej właściwie. Patrzyły w stronę mężczyzn. Czemuż oni nie zaczynają? Na co czekają? Stali tam wygładzając rękawiczki, poprawiając lśniące włosy i śmiejąc się między sobą. Wtem, zupełnie nagle, jak gdyby pod wpływem niespodziewanej decyzji, rozproszyli się po sali. Dziewczęta zatrzepotały radośnie. Wysoki blondyn podbiegł do Meg, chwycił jej karnet i coś wpisał; Meg odesłała go do Leili: — Czy mogę mieć ten zaszczyt? — Ukłonił się i uśmiechnął. Przyszedł jakiś brunet z raonoklem, potem kuzyn Laurie z przyjacielem; potem Laura z małym piegowatym młodzieńcem o wykrzywionym krawacie, A potem jakiś zupełnie stary człowiek — gruby, z ogromną łysiną na głowie — wziął jej karnet i mruknął: — Pozwoli pani, pozwoli... — Przez długi czas porównywał swój karnet, który czernił się od nazwisk, z jej karnetem. To zdawało się sprawiać mu tak wiele kłopotu, że aż Leila zawstydziła się. — Och, proszę, niech się pan nie kłopocze — rzekła gorąco. — Ale zamiast odpowiedzieć, gruby jegomość napisał coś i spojrzał na nią znowu: — Czy ja pamiętam tę jasną, małą twarzyczkę? — zapytał miękko. — Czy znam ją z dawnych czasów? — W tym momencie orkiestra zaczęła grać. Gruby jegomość znikł. Porwała go wielka fala muzyki, która przepłynęła ponad błyszczącą posadzką, dzieląc grupy na pary, rozpraszając je, unosząc w taniec.
Leila nauczyła się tańczyć, gdy była w internacie. W każdą sobotę po południu wszystkie uczennice z internatu pędzono do małej sali misyjnej, gdzie panna Eccles (z Londynu) prowadziła swoje „specjalne" lekcje. Ale różnica między tamtą przesiąkniętą kurzem salką, z biedną wystraszoną kobiecinką w brązowym aksamitnym toczku z króliczymi uszami, uderzającą w zimne klawisze, i z panią Ecsles, szturchającą dziewczęta w nogi długą białą pałeczką, a tym tutaj — była ogromna. Leila czuła, że — jeżeli partner jej nie przyjdzie, a ona będzie musiała przysłuchiwać się tej cudownej muzyce i patrzeć na inne pary wirujące po złocistej posadzce — to co najmniej umrze albo zemdleje, albo uniesie ramiona i wyfrunie przez jedno z tych ciemnych okien, przez które widać gwiazdy.
— To, zdaje się, jest nasz... — Ktoś skłonił się, uśmiechnął i podał jej ramię; ostatecznie nie będzie musiała umierać. Czyjaś ręka przycisnęła jej kibić — i Leila popłynęła jak kwiat, który wrzucono do stawu.
— Dobra posadzka, prawda? — usłyszała cichy, cedzący głos tuż przy samych uchu.
— Myślę, że jest przecudownie śliska — rzekła Leila.
— Przepraszam? — cichy głos wydawał się zdziwiony. Leila powtórzyła. Znowu nastąpiła maleńka pauza, zanim rozległo się jak echo: — Och, tak — i Leila porwana została znowu w krąg tańca.
Prowadził ją tak prześlicznie. Leila pomyślala, że właśnie na tym polega różnica między tańczeniem z dziewczętami i z mężczyznami. Dziewczęta padały na siebie, deptały sobie po piętach; dziewczynka, która spełniała rolę kawalera, zawsze zbyt mocno przyciskała swoją partnerkę.
Azalie nie były już oddzielnymi kwiatami, stały się różowymi i białymi chorągwiami, migającymi koło niej.
— Czy była pani u Bellów w zeszłym tygodniu? — odezwał się znowu ten sam głos. Brzmiało w nim zmęczenie. Leili przyszło do głowy, że może powinna go zapytać, czy by nie zechciał przystanąć.
— Nie, to jest mój pierwszy bal.
Partner jej roześmiał się zadyszany: — Och, cóż znowu — zaprotestował.
— Ależ tak, to naprawdę pierwszy bal, w którym biorą udział. — Leila mówiła z przejęciem. Taką ulgę sprawiało jej to , że mogła komuś o tym powiedzieć: — Widzi pan, dotychczas mieszkałam na wsi przez całe życie...
W tym momencie muzyka przestała grać i usiedli na dwóch krzesłach pod ścianą. Leila wsunęła pod suknię różowe, jedwabne pantofelki i wachlowała się, spoglądając z błogością na inne pary, przechodzące i znikające w obrotowych drzwiach.
— Czy dobrze się bawisz, Leilo? — za pytała Jose, nachyliwszy ku niej złocistą główkę.
Laura, przechodząc, mrugnęła ku niej ledwo dostrzegalnie; Leila zastanawiała się przez chwilę, czy jest już zupełnie dorosła. Nie ulega wątpliwości, że partner jej nie mówi wiele. Kaszle, mnie chusteczkę, obciąga kamizelkę, zdejmuje maleńką nitkę z rękawa. Ale wszystko jedno. Prawie w tej samej chwili orkiestra zaczęła grać i jej drugi partner jak gdyby zeskoczył z sufitu.
— Podłoga jest niezła — rzekł nowy głos. (Czy zawsze rozpoczyna się od podłogi?) A potem: — Czy była pani u Neavesów w ubiegły wtorek? — I Leila znowu zaczęła tłumaczyć. Może to jest trochę dziwne, że jej partnerzy nie okazują większego zaiste- resowania. Bo to jest przecież takie cudowne. Jej pierwszy bal! Znajduje się na samym początku wszystkiego. Zdawało jej się, że nigdy przedtem nie wiedziała, czym naprawdę jest noc. Dotychczas bywała ona ciemna, milcząca, bardzo często piękna, och tak — ale jakaś żałosna. Uroczysta... Ale teraz nigdy już taka nie będzie. Odsłoniła przed nią swój oślepiający blask.
— Czy ma pani ochotę na lody? — zapytał jej partner. Przeszli przez obrotowe drzwi, poprzez korytarz aż do sali bufetowej. Policzki jej płonęły, miała okropne pragnienie. Jak ślicznie wyglądały lody na małych szklanych talerzykach; jak chłodna była łyżeczka, tak samo zamrożona! A kiedy wrócili na salę, przy drzwiach czekał już na nią gruby jegomość. Znowu uderzyło ją, jak bardzo jest stary, powinien siedzieć na estradzie razem z ojcami i matkami. A gdy Leila porównała go z innymi jej partnerami, wydawał się niechlujny. Kamizelkę miał zmiętą, przy jednej rękawiczce brak było guzika, frak wyglądał jak obsypany kredą.
— Proszę do mnie, mała damo — rzekł gruby jegomość. Nie pofatygował się nawet, by ją objąć; ruszyli w taniec tak spokojnie, że było to raczej spacerem niż tańcem. Ale nie powiedział ani słowa o podłodze. — To pani pierwszy bal, prawda? — szepnął.
— Ale skąd pan wie?
― Ach — rzekł gruby jegomość — to dla- tego, że jestem już stary. — Zasapał delikatnie, wymijając w tańcu jakąś niezgrabną parę. — Widzi pani, przez ostatnie trzydzieści lat mego życia chodzę na bało.
— Przez trzydzieści lat! — wykrzyknęła Leila. Dwanaście lat przed jej urodzeniem!
— Trudno sobie wyobrazić, prawda? — rzekł ponuro grubas. Leila spojrzała na jego łysą głowę i zrobiło jej się żal.
— Myślę, że to cudownie, iż może pan wciąż jeszcze to robić — powiedziała uprzejmie.
— Uprzejma istoto — rzekł gruby jegomość i przycisnął ją nieco mocniej do siebie, i zanucił urywek walca. — Oczywiście że nie może się pani spodziewać, aby pani wytrzymała tak długo. — Nie...e — zapewnił — na długo przedtem siedzieć już pani będzie tam, na estradzie, w pięknej czarnej aksamitnej sukni, przypatrując się innym. A te piękne ramiona będą wtedy krótkie i grube, i będzie pani zaznaczać takt innego rodzaju wachlarzem, wachlarzem z czarnego hebanu. — Grubas jakby się wzdrygnął. — Będzie się pani uśmiechała tak jak te biedne poczciwiny tam, na górze, i wskaże pani swoją córkę i opowie starszej damie obok, jak to jakiś okropny mężczyzna próbował pocałować ją na balu w klubie. A serce będzie bolało... bolało — grubas przycisnął ją jeszcze mocniej do siebie, jak gdyby było mu naprawdę żal tego biednego serca — że nikt już nie będzie chciał pani pocałować. I powie pani, jakie nieprzyjemne do chodzenia są te wyfroterowane posadzki, jakie niebezpieczne. Ech, panieneczko... — dodał miękko.
Leila roześmiała się lekko, ale nie miała wcale ochoty do śmiechu. Czy to jest, czy to może być prawda? Brzmi to straszliwie prawdopodobnie. Czyżby ten pierwszy bal był w rzeczywistości tylko początkiem ostatniego? W tym momencie muzyka jakby zabrzmiała inaczej, zabrzmiała smutno, smutno; wybuchnęła żałosnym westchnieniem. Och, jakże prędko mija wszystko. Czemu szczęście nie trwa wiecznie? Wiecznie — nie byłoby ani trochę za długo.
— Chcę odpocząć — rzekła zdyszanym głosem. Gruby jegomość poprowadził ją ku drzwiom.
— Nie — zaprotestowała — nie wyjdę na dwór. Nie usiądę. Chcę—tu stać, dziękuję panu. — Oparła się o ścianę, stukając nóżką po posadzce, naciągając rękawiczki i próbując się uśmiechnąć. Ale gdzieś głęboko w niej mała dziewczynka narzuciła na głowę swój fartuszek i płakała... Czemuż on wszystko zepsuł?
— Niech pani słucha — rzekł grubas. — Nie może pani brać mnie poważnie, mała damo.
— Alboż ja to robię! — zawołała Leila, potrząsając maleńką ciemną główką i zagryzając dolną wargę.
Znowu przechodziły pary. Ruchome drzwi otwierały się i zamykały. Dyrygent rozdał nowe nuty. Ale Leila nie miała już ochoty tańczyć. Chciała być w domu albo też siedzieć na werandzie i słuchać głosu maleńkich sów. Gdy spojrzała przez ciemne okna na gwiazdy, miały one długie promienie niby skrzydła.
Zaraz potem rozpoczęła się delikatna, upajająca, czarująca melodia — i przed Leilą skłonił się młodzieniec o kędzierzawych włosach. Będzie musiała tańczyć, z grzeczności, aż odnajdzie Meg. Sztywno wyszła na środek sali, wyniośle położyła rękę na jego rękawie. Ale po chwili, gdy tylko zrobiła jeden obrót, stopy jej już sunęły same. Światła, dalie, suknie, różowe twarze, obite pluszem krzesła — wszystko to stało się jednym cudownym, rozpędzonym kołem. A kiedy jej następny partner wpadł na grubego jegomościa i tamten powiedział: „Pardon", uśmiechnęła się do niego bardziej promiennie niż kiedykolwiek. Nie poznała go nawet.