Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Jeremiada - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeremiada - ebook

Radża zdawał sobie sprawę, że nie istnieje szczęście ani pech, są tylko konsekwencje własnych wyborów. Wiele z nich pojawia się jednak dopiero po bardzo długim czasie. I właśnie stare wybory doganiają go teraz, kiedy myślał, że życie nie może go już zaskoczyć. A jednak wracają do niego duchy przeszłości, a dawne problemy ponownie nabierają krwistości. Dzięki swoim decyzjom znalazł w oku cyklonu organizacji terrorystycznych i obcych służb specjalnych GRU, CIA, SBU, HUR, DIA... Tym razem pułkownik Sztylc stanie przed wyborem między złem a jeszcze większym złem. Aby uchronić siebie i osoby, na których mu zależy, będzie musiał znów zmierzyć się z ludźmi z obcych służb specjalnych i organizacji terrorystycznych, którzy o nim nie zapomnieli.

Mimo że od czasów „Zawieszonych” rzadko wyjeżdżał z Bończy, wrogów mu znowu przybyło. Droga do głównej rozgrywki prowadzi przez Afganistan, jednak tamtejsza wojna to tylko przygrywka dla głównej walki, jaką będzie zmuszony podjąć Radża, bo bezwzględni zabójcy z GRU oraz płatni zdrajcy z polskich elit politycznych i służb specjalnych nie zapomnieli o nim, a wręcz przeciwnie.

„Jeremiada” to czwarta część przygód pułkownika Radosława Sztylca. Ponownie spotkamy dobrze już znane postacie. I te prawie dobre, jak stary Jugowski, chorąży Rusinek i Parker, i te złe, jak Uliew, Ryszewski, Krynicki i Kiryłłowa. Czy jednak wszyscy dobrzy dalej są dobrzy, a wszyscy źli – wciąż źli? Na drodze Radka pojawią się też zupełnie nowe osoby, w tym twarde kobiety, bo świat poszedł do przodu, a kobiety zaczęły walczyć o swoją pozycję. Kto tym razem zginie? Kto stanie się nieoczekiwanym sprzymierzeńcem? Czy Sztylc jest świadom posiadanych informacji i ma wystarczające siły, by uratować już nie tylko swoje życie, stając do walki z obcymi służbami i zdrajcami?

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16822-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

I

Więc pijmy wino, pod­cho­rą­żo­wie, czyli _per aspera ad astra_

Wro­cław, pią­tek, 10 grud­nia 1993 roku

Noc z piątku na sobotę była wietrzna i mroźna. W kom­plek­sie kosza­ro­wym szkoły ofi­cer­skiej pano­wała cisza prze­pla­tana podmu­chami wia­tru. Więk­szość pod­cho­rą­żych prze­by­wała na prze­pust­kach, więc mało kto oprócz służb dyżur­nych był obecny na pod­od­dzia­łach.

Sier­żant Jakub Pożar­ski peł­nił w tym dniu służbę pomoc­nika ofi­cera dyżur­nego Wyż­szej Szkoły Ofi­cer­skiej Wojsk Zme­cha­ni­zo­wa­nych imie­nia Tade­usza Kościuszki znaj­du­ją­cej się we Wro­cła­wiu, w dziel­nicy o prze­mi­łej nazwie Psie Pole. Tak kadra, jak i słu­cha­cze nazy­wali szkołę potocz­nie Zmech. Na co dzień sier­żant był sze­fem czwar­tej kom­pa­nii pod­cho­rą­żych. Szef kom­pa­nii to prawa ręka dowódcy od spraw logi­stycz­nych. Bar­dzo czę­sto zło­śli­wie prze­zywa się go gacio­wym, bo jest odpo­wie­dzialny za wymianę pościeli, mun­du­rów czy też innych sor­tów mun­du­ro­wych, takich jak choćby kale­sony. Było to więc główne zada­nie sier­żanta Pożar­skiego, a on go nie­na­wi­dził, tak samo jak towa­rzy­szą­cego mu prze­zwi­ska. Nim objął funk­cję szefa kom­pa­nii, peł­nił służbę w pierw­szym pułku spe­cjal­nym w Lublińcu na sta­no­wi­sku ope­ra­tora, w gru­pie spe­cjal­nej, ale wiek zro­bił swoje i musiał zwol­nić miej­sce młod­szym. Prznie­śli go więc tutaj.

Docho­dziła druga w nocy, a z okien dyżurki Pożar­ski widział, że na tere­nie jego kom­pa­nii palą się świa­tła – w skraj­nych trzech oknach budynku. Ina­czej mówiąc, w palarni, ubi­ka­cji i łazience. W pod­cho­rą­żac­kim slangu, jako że te trzy pomiesz­cze­nia były połą­czone, nazy­wano je Trój­mia­stem. Budy­nek stał na końcu wewnętrz­nej uliczki kosza­rów szkoły ofi­cer­skiej, która znaj­do­wała się w sta­rym ponie­miec­kim kom­plek­sie woj­sko­wym.

Sier­żant już dwa razy dzwo­nił na kom­pa­nię do pod­ofi­cera dyżur­nego, by zga­sili te świa­tła, bo dawno już po cap­strzyku, ale nikt nie odbie­rał. To wzbu­dziło ner­wo­wość sta­rego żoł­nie­rza. W końcu nie wytrzy­mał, wyszedł z dyżurki i ruszył szyb­kim kro­kiem po bru­ko­wa­nej uliczce pamię­ta­ją­cej czasy, gdy sta­cjo­no­wali tu jesz­cze żoł­nie­rze 49 regi­mentu pie­choty Wehr­machtu, a Wro­cław nie leżał w Pol­sce i nazy­wał się Bre­slau. Bokiem do ulicy stały rzę­dem trzy ponie­miec­kie pię­trowe budynki z czer­wo­nej cegły ze spa­dzi­stymi dachami kry­tymi czer­woną dachówką. Cały kom­pleks kosza­rowy zbu­do­wano w stylu zbli­żo­nym do archi­tek­tury kla­sy­cy­stycz­nej, w któ­rym chęt­nie posłu­gi­wano się wyra­zi­stymi i pozba­wio­nymi orna­mentu płasz­czy­znami cegla­nymi. Jed­nak sier­żant Jakub Pożar­ski, przez pod­cho­rą­żych prze­zy­wany zło­śli­wie Ponu­rym Fre­dem z racji wiecz­nie skwa­szo­nej miny, nie miał bla­dego poję­cia o sty­lach w archi­tek­tu­rze czy for­mach – co naj­wy­żej koja­rzył formę do cia­sta u żony w kuchni. Edu­ka­cję zakoń­czył na trze­ciej kla­sie zawo­dówki, a z wykształ­ce­nia był ślu­sa­rzem. Gdyby nie służba zasad­ni­cza i pod­pi­sa­nie kon­traktu na zawo­do­wego pod­ofi­cera, pew­nie do dzi­siaj szli­fo­wałby pil­ni­kiem powierzch­nie pła­skie.

Pożar­ski minął budy­nek sztabu i po chwili szedł wzdłuż wyas­fal­to­wa­nego placu ape­lo­wego wiel­ko­ści dwóch boisk do piłki noż­nej, na co dzień zapeł­nio­nego musz­tro­wa­nymi pod­cho­rą­żymi, a o tej porze cichego i pustego. Uliczka była oświe­tlona przy­droż­nymi lam­pami. Sier­żant szyb­kim i ener­gicz­nym kro­kiem zmie­rzał w kie­runku kosza­rowca, w któ­rym sta­cjo­no­wała trze­cia kom­pa­nia pod­cho­rą­żych i w któ­rym w dal­szym ciągu paliło się świa­tło.

Wszedł na sze­roką klatkę scho­dową budynku i pra­wie wbiegł po scho­dach na dru­gie pię­tro. Sta­nął przed drzwiami pro­wa­dzą­cymi na jego kom­pa­nię. Wokół pano­wała niczym nie­zmą­cona cisza. „Kurwa, pew­nie się przy­snęło służ­bie dyżur­nej”, pomy­ślał Pożar­ski. Otwo­rzył więc drzwi i wszedł cicho. Długi i sze­roki kory­tarz był pusty, a przy biurku pod­ofi­cera dyżur­nego nikogo nie było. Sier­żant skie­ro­wał się w kie­runku Trój­mia­sta, skąd padała smuga świa­tła. Wybiła równo druga w nocy. Nagle usły­szał, jak na komendę, dobie­ga­jący stam­tąd gło­śny chó­ralny śpiew:

_Do ofi­cer­skiej przy­szli­śmy szkoły,_
_Wszy­scy myśleli: nie będzie źle._
_Każdy z nas młody był i wesoły_
_I wszy­scy razem cie­szyli się._
_Zawsze na bacz­ność, ni­gdy na spo­cznij,_
_Pad­nij i powstań w błoto i śnieg._
_Nie ma komendy plu­ton, odpocz­nij._
_Sko­kami naprzód, plu­ton, bieg!!!_

– Kurwa mać! – zaklął pod­ofi­cer, przy­spie­sza­jąc kroku.

_Więc pijmy wino, pod­cho­rą­żo­wie,_
_Utopmy smu­tek w roz­bi­tym szkle._
_Że jest nam smutno – nikt się nie dowie,_
_Że jest nam dobrze – każdy wie._
_Prze­miną czasy, gdy te kutasy_
_Kie­dyś na bacz­ność sta­wiali nas._
_My tu wró­cimy, ich posta­wimy,_
_Jak nie­gdyś oni sta­wiali nas…_

– To może jesz­cze, kurwa, zdążę was posta­wić na bacz­ność! – wydarł się Pożar­ski.

W palarni na nogi zerwało się sze­ściu pod­cho­rą­żych, do tej pory sie­dzą­cych na meta­lo­wych tabo­re­tach przy stole szko­le­nio­wym, na któ­rym resztki jedze­nia walały się mię­dzy kil­koma butel­kami wódki, pla­sti­ko­wymi z coca-colą, otwar­tymi woj­sko­wymi kon­ser­wami i roz­rzu­co­nymi krom­kami chleba – naj­pew­niej przy­nie­sio­nymi ze sto­łówki woj­sko­wej. W całym pomiesz­cze­niu uno­siły się kłęby dymu papie­ro­so­wego.

– Co tu się, do chuja, dzieje? Gdzie jest służba?!

Jeden z pod­cho­rą­żych wska­zał drzwi do łazienki.

– Mel­duję, panie sierż… aaa… ncie, że pod… pod­ofi­cer wła­śnie bie­rzzzz… zna­czy się, bie­rze prysz­nic – wydu­kał jeden ze sto­ją­cych.

– Z drogi! – powie­dział sier­żant Pożar­ski i po chwili szar­pał już za klamkę drzwi pro­wa­dzą­cych do łazienki.

– Mówi­łem, nie wła­zić! Mie­li­ście skoń­czyć to chla­nie i nie drzeć ryja, bo Pożar­ski nogi mi z dupy powy­rywa, jak was naje­ba­nych zasta­nie. – Dało się sły­szeć spod jed­nego z prysz­ni­ców, gdy w tle szu­miała woda.

Pomiesz­cze­nie było całe zapa­ro­wane. Sier­żant pod­szedł do kabiny, w któ­rej nagi młody męż­czy­zna stał w stru­gach gorą­cej cie­czy.

– Nie tylko nogi z dupy ci powy­ry­wam, ale jesz­cze ZOMZ dopier­dolę jak stąd do końca mie­siąca, Sztylc! – wydarł się pod­ofi­cer. – Poje­bało cię, pod­cho­rąży? Na służ­bie sobie spa urzą­dzasz i pozwa­lasz na regu­larne chla­nie, jakby to była spe­luna, a nie kom­pa­nia!

– Panie sier­żan­cie, dzi­siaj dopiero wró­ci­li­śmy z zajęć trzy­do­bo­wych, ledwo na służbę zdą­ży­łem – pró­bo­wał się tłu­ma­czyć pod­cho­rąży Rado­sław Sztylc, nie­po­rad­nie zasła­nia­jąc geni­ta­lia szybko porwa­nym z wie­szaka ręcz­ni­kiem.

Per­spek­tywa ZOMZ, czyli zakazu opusz­cza­nia miej­sca zakwa­te­ro­wa­nia, wcale mu się nie podo­bała.

– Wy wie­cie, co mnie to? Mnie to pier­doli, panie pod­cho­rąży! Ja was, kurwa, zaraz ze służby zdejmę! I jutro o czter­na­stej do raportu u mnie sta­nie­cie!

– Tak jest, panie sier­żan­cie. To komu mam prze­ka­zać służbę?! Mel­duję, że na kom­pa­nii jest tylko tych sze­ściu pod­cho­rą­żych, a resztę pan wypu­ścił na prze­pustki! – odpo­wie­dział nad wyraz przy­tom­nie Sztylc. Zresztą z nie­kła­maną satys­fak­cją, bo jako jeden z nie­licz­nych musiał zostać na week­end, gdyż zgod­nie z gra­fi­kiem tra­fiła mu się służba.

– Gdzie ta szóstka? – zapy­tał z głu­pia i dość nie­pew­nie Pożar­ski, żywiąc cień nadziei, że w palarni w pierw­szym momen­cie źle poli­czył.

– Na palarni! – odpo­wie­dział Sztylc i mimo że mydło wcho­dziło mu w oczy i zaczy­nało piec, nie mógł powstrzy­mać się od satys­fak­cjo­nu­ją­cego uśmie­chu.

– Kurwa mać! Za pięć minut widzę cię przy sto­liku pod­ofi­cera dyżur­nego kom­pa­nii, a tam­tych, kurwa, w peł­nym umun­du­ro­wa­niu i opo­rzą­dze­niu z ple­ca­kami i innymi bam­be­tlami, ze wszyst­kim, co wam, kurwa, matka ojczy­zna dała! – To rze­kł­szy, Pożar­ski odwró­cił się i wyszedł, trza­ska­jąc tak mocno drzwiami, że aż tynk w jed­nym miej­scu się lekko posy­pał.

– Czy on zna jakieś prze­cinki prócz ku… kurwy? – wydu­kał plu­to­nowy pod­cho­rąży Czaj­kow­ski, chwie­jąc się z papie­ro­sem w dłoni.

– Zamknij się, Daniel. Wystar­cza­jąco głę­boko jeste­śmy już w dupie – burk­nął Sztylc opa­sany ręcz­ni­kiem.

„Ja pier­dolę, chwili spo­koju tu nie ma”, pomy­ślał przy tym. Był już na trze­cim roku stu­diów, na kie­runku roz­po­znaw­czym i dzia­łań spe­cjal­nych Zme­chu, czyli jak mówili nie­któ­rzy, szkoły gene­ra­łów bądź czer­wo­nych dia­błów. Przez ten czas różne rze­czy tu widział i wiele razy miał dość. W fabryce przy­szłych ofi­ce­rów normą były nie­koń­czące się poli­gony, szkoły ognia, kil­ku­do­bowe tak­tyki, skoki spa­do­chro­nowe, nauka jazdy trans­por­te­rami, prze­pla­tana histo­rią, fizyką i mate­ma­tyką. Tu stu­denci w mun­du­rach zamiast trzy­mie­sięcz­nych let­nich waka­cji mieli mie­siąc urlopu, i to w paź­dzier­niku, bo jak to mówił sier­żant Pożar­ski: „Paź­dzier­nik to naj­lep­szy mie­siąc urlo­powy. Zero zapcha­nych plaż i hoteli, no i prze­cież nikt nie lubi lata: spo­cone laski i cie­pła wódka”.

To była spe­cy­ficzna uczel­nia wyż­sza, o dość zróż­ni­co­wa­nym pro­filu. Wielu kole­gów Radka zre­zy­gno­wało lub pole­gło na sesjach. Na pierw­szym roku zaczy­nało ich trzy­stu, na trze­cim zostało tylko stu czter­dzie­stu.

Po pię­ciu minu­tach Sztylc stał już w peł­nym opo­rzą­dze­niu przy biurku pod­ofi­cera, o które opie­rał się Pożar­ski. Naprze­ciwko, przy ścia­nie, ubrani w mun­dury polowe i także w peł­nym opo­rzą­dze­niu, stali uczest­nicy liba­cji alko­ho­lo­wej w Trój­mie­ście. Widać było, że są nie­źle sczo­chrani. Na biurku pod­ofi­cera nali­czyć można było cztery butelki wódki, które ten zabrał, wycho­dząc z ich kan­ciapy.

– Pano­wie pod­cho­rą­żo­wie…

Po tym wstę­pie Sztylc wie­dział, że Ponury Fred nie ma dobrych inten­cji i ta noc zapo­wia­dała się na kurew­sko długą. Może nawet dłuż­szą niż rok temu, kiedy Pożar­ski nakrył Sztylca, jak ten, peł­niąc służbę pod­ofi­cera, jeź­dził po kom­pa­nii na rol­kach i grał z pod­cho­rą­żym Danie­lem Czaj­kow­skim w hokeja. Pożar­ski się na nich wydarł i pew­nie by się skoń­czyło na piło­wa­niu mordy przez sier­żanta, czyli ulu­bio­nym zaję­ciu kor­pusu pod­ofi­ce­rów, ale Czaj­kow­ski musiał się wciąć i pod­jąć dys­ku­sję. Stwier­dził, że nie sądzi, by gra w hokeja na kom­pa­nii mogła w istotny spo­sób zaszko­dzić goto­wo­ści bojo­wej. Ponadto to nie jest tylko gra: oni łączą przy­jemne z poży­tecz­nym, służbę z roz­wo­jem fizycz­nym ciała, co jest prze­cież wska­zane. Wtedy Pożar­ski z nie­na­wi­ścią w oczach zapy­tał Czaj­kow­skiego, czy­sto reto­rycz­nie, czy ma go za debila. Na co pod­cho­rąży odpowie­dział, że nie może posta­wić dia­gnozy lekar­skiej, bo do tego ma upraw­nie­nia tylko lekarz psy­chia­tra. Jeśli jed­nak sier­żant ma jakiś pro­blem z samo­okre­śle­niem, to powi­nien się udać do poradni zdro­wia psy­chicz­nego.

Daniel Czaj­kow­ski nie żar­to­wał, on zawsze mówił prawdę i to, co myślał. Nie raz już przez to cier­piał, ale zawsze wycho­dził z zało­że­nia, że tylko prawda ma zna­cze­nie. Na doda­tek był uparty jak osioł, co nie poma­gało mu w życiu codzien­nym, szcze­gól­nie w armii. Radek dosko­nale znał te „zalety” swo­jego kolegi, wszak nie­jed­no­krot­nie na nich się wyło­żyli. Wtedy jed­nak skoń­czyło się tylko na ośrodku spraw­no­ści fizycz­nej, zwa­nym OSF lub „mał­pim gajem”, poko­ny­wa­nym nocą. Do tego odpra­wili „pogrzeb peta”, któ­rego sier­żant zna­lazł na kom­pa­nii. Sztylc wraz z Czaj­kow­skim oraz dwoma innymi uczest­ni­kami meczu hoke­jo­wego musieli wyko­pać dół dwa na dwa metry, a następ­nie pogrze­bać nie­do­pa­łek. W czte­rech, saper­kami szło im cał­kiem skład­nie i po dwóch godzi­nach pet był pod zie­mią. Ale wtedy Ponury Fred wpadł na pomysł, że nie godzi się cho­wać peta bez modli­twy. Kazał więc wyko­pać „nie­bosz­czyka” i go wydo­być. Samo wyko­pa­nie poszło szybko, ale prze­trzą­sa­nie „grobu”, a potem następny pochó­wek dzie­sięć metrów dalej z cyr­kiem naśla­du­ją­cym reli­gijną cere­mo­nię zajął kolejne trzy godziny. Całe jasełka skoń­czyli o pią­tej nad ranem, czyli w sam raz o takiej godzi­nie, by wziąć prysz­nic i ruszyć na zaprawę.

Póź­niej jesz­cze uko­ro­no­wa­niem kro­niki wyczy­nów oby­dwu pod­cho­rą­żych była bójka z patro­lem Żan­dar­me­rii Woj­sko­wej. Wtedy otarli się o wyrzu­ce­nie ze szkoły. Wów­czas Czaj­kow­ski całą winę wziął na sie­bie, zaska­ku­jąc Sztylca. Stwier­dził, że to on był ini­cja­to­rem bójki, ale był zbyt pijany, by pamię­tać, kto mu towa­rzy­szył. Na pyta­nie Radka, co odpier­dala, stwier­dził, że wszystko okej: jemu się upie­cze, bo mu ojciec pomoże, a Sztylca by wyje­bali na zbity pysk. Słowa Daniela szybko się potwier­dziły. Ojciec Czaj­kow­skiego bli­sko się kum­plo­wał z gene­ra­łem Strzał­kow­skim – komen­dan­tem szkoły, a fakt, że dwóch pija­nych pod­cho­rą­żych pobiło patrol ŻW, skąd­inąd mię­dzy innymi za sprawą ojca Daniela, wzbu­dził u komen­danta nie wście­kłość, lecz satys­fak­cję. Dla­tego gdy do szkoły przy­je­chał szef żan­dar­mów z pre­ten­sjami: że pijani pod­cho­rą­żo­wie pobili patrol ŻW, a kiedy nade­szła pomoc dru­giego patrolu, sal­wo­wali się ucieczką wpław, prze­pły­wa­jąc Odrę, komen­dant Zme­chu odpra­wił go z kwit­kiem. Dopiero póź­niej się dowie­dzieli, że Strzał­kow­ski wyśmiał przy tym puł­kow­nika żan­dar­me­rii, zrzu­ca­jąc mu kłam­stwo. Miał stwier­dzić, że nie wie­rzy, by wyszko­lony patrol żan­dar­me­rii wypo­sa­żony w pałki i gaz dał się poko­nać dwóm pija­nym w sztok pod­cho­rą­żym, ale jeśliby tak było, to żan­dar­me­ria powinna się wsty­dzić wła­snego wyszko­le­nia i raczej nie przy­zna­wać, że ma takie cipy w sze­re­gach.

Oczy­wi­ście nie obe­szło się bez docho­dze­nia, kto był dru­gim pod­cho­rą­żym, ale Czaj­kow­ski szedł w zaparte, że nie pamięta.

Tak jak prze­wi­dy­wał, nie wyrzu­cono go ze szkoły, ale został uka­rany. Wylą­do­wał na dywa­niku u gene­rała Strzał­kow­skiego, a ten mu dał dwa­dzie­ścia osiem dni zakazu opusz­cza­nia koszar. Z kolei ich szef kom­pa­nii, czyli Ponury Fred, który feral­nego dnia miał służbę, przez kolejne dwa mie­siące miał obcięty doda­tek finan­sowy za brak nad­zoru nad pod­wład­nymi, co go oczy­wi­ście dopro­wa­dziło do strasz­nego wkurwu. To wła­śnie dzięki temu zda­rze­niu oby­dwaj pod­cho­rą­żo­wie zna­leźli się na czar­nej liście sier­żanta. Fred był świę­cie prze­ko­nany, że dru­gim pod­cho­rą­żym był wła­śnie Sztylc, no i aku­rat się nie mylił.

To wła­śnie po tym zda­rze­niu Radek miał wobec Czaj­kow­skiego bar­dzo duży dług wdzięcz­no­ści, który było ciężko spła­cić. Gene­ral­nie pod­cho­rąży Sztylc i pod­cho­rąży Czaj­kow­ski nie mieli szczę­ścia do Ponu­rego Freda. Dziś nie miało być ina­czej. Choć tym razem Czaj­kow­ski był znie­czu­lony alko­ho­lem, Sztylc jed­nak trzeźwy jak świ­nia przed szlach­to­wa­niem u rzeź­nika.

– Więc, jak wam powie­dzia­łem wcze­śniej – kon­ty­nu­ował Pożar­ski – myślę, że zdążę was posta­wić na bacz­ność, nim zacznie­cie lać po ryju swo­ich wykła­dow­ców. Nim to jed­nak nastąpi, jako że nie jestem ama­to­rem cudzego alko­holu, wypi­je­cie swoją wódkę, którą bez­praw­nie wnie­śli­ście na teren koszar. Dodat­kowo, by było spra­wie­dli­wie, plu­to­nowy pod­cho­rąży Sztylc wypije całą szklankę, by mógł zrów­nać się z kole­gami pozio­mem napier­do­le­nia. – Sier­żant ze spo­ko­jem wziął w dłoń butelkę wódki i zaczął nale­wać do szklanki.

Sztylc dopiero w tej chwili zauwa­żył, że Ponury Fred zabrał ze sobą z Trój­mia­sta pełne jesz­cze flaszki.

– Pij! – Usły­szał, gdy zapa­trzył się na cztery butelki alko­holu, jakby to był widok z okna na Tatry.

– Ja jestem na służ­bie, panie sier­żan­cie – pró­bo­wał się bro­nić Radek.

– Ja to w woj­sku dupa albo gene­rał! A wy mi, kurwa, na gene­rała nie wyglą­da­cie, Sztylc. A ze służby was zdej­muję, boście dupa i dopu­ści­li­ście do regu­lar­nego chla­nia na kom­pa­nii. Pozwo­li­li­ście zro­bić spe­lunę z tego miej­sca. – Tu sier­żant prze­rwał i nabrał powie­trza, bo aż poczer­wie­niał. – No już! Pij­cie, do kurwy nędzy! To roz­kaz! – wydarł się Pożar­ski.

Radek, chcąc nie chcąc, wziął szklankę z dłoni Pożar­skiego. Wtedy mocny odór cie­płego alko­holu wkradł się w jego noz­drza, wywo­łu­jąc na twa­rzy lekki gry­mas. Sztylc przy­ło­żył kra­wędź szklanki do ust i prze­chy­lił. Cie­pły i gorz­kawy napój szybko zaczął wypeł­niać gar­dło.

– Dawaj, Radek! – Dało się sły­szeć dopin­gu­jące głosy pija­nych pod­cho­rą­żych i okla­ski.

Sztylc prze­ły­kał łap­czy­wie, całymi hau­stami, a wódka zaczęła mu ciek­nąć kąci­kami ust i spły­wać po bro­dzie. Po chwili szklanka była pusta. Radek wzdry­gnął się, a po całym ciele prze­szły mu dresz­cze. Spiesz­nie wytarł wierz­chem dłoni usta i nabrał powie­trza, jakby przed chwilą prze­pły­nął cały basen pod wodą. Z tru­dem wstrzy­mał odruch wymiotny, prze­ły­ka­jąc ślinę. Wtedy poja­wiła się u niego gęsia skórka i Sztylc poczuł cie­pło w pustym żołądku.

Dal­sza kon­sump­cja poszła dość spraw­nie, no, może z wyjąt­kiem pod­cho­rą­żego Smo­lar­czyka, który po wypi­ciu szklanki wódki zrzy­gał się cen­tral­nie na lam­pe­rię, wywo­łu­jąc tym salwę śmie­chu wśród innych słu­cha­czy eli­tar­nej szkoły ofi­cer­skiej. Pożar­ski jed­nak natych­miast prze­rwał zabawę.

– Kurwa, cisza! Skoro wypi­li­ście już swój alko­hol, to teraz prze­pro­wa­dzimy tre­ning obrony prze­ciw­che­micz­nej. Maski i odzież ochronną włóż! – wydał komendę z nie­kła­maną satys­fak­cją w gło­sie.

Po nie­spełna czte­rech minu­tach cała sió­demka stała w odzieży ochron­nej i maskach prze­ciw­ga­zo­wych na twa­rzy.

– Więc, pano­wie pod­cho­rą­żo­wie, przy­stą­pi­cie do testu spraw­no­ści fizycz­nej w ubra­niu ochron­nym. Macie pięć minut, by dzie­sięć razy okrą­żyć kosza­ro­wiec. Jeśli któ­ryś z was się nie wyrobi, to cała sió­demka powtó­rzy ćwi­cze­nie jesz­cze raz. Czy zada­nie jest zro­zu­miałe? – spy­tał.

– Tak jest! – Dało się sły­szeć cichą odpo­wiedź pod­cho­rą­żych.

– Nie sły­szę!

– Tak jest, panie sier­żan­cie! – odpo­wie­dział tym razem gło­śno i tubal­nie chór sied­miu gło­sów.

– Już lepiej. Czas start! – wydał sady­stycz­nym gło­sem komendę sier­żant.

Pod­cho­rą­żo­wie ruszyli kory­ta­rzem, a potem klatką scho­dową w dół.

– Ten kutas dosko­nale wie, że się nie wyro­bimy – krzyk­nął noso­wym gło­sem w masce Smo­lar­czyk.

– Zaje­bać nas chce skur­wiel – odpo­wie­dział Sztylc.

– Damy się tak jebać? – krzyk­nął inny.

– Nie pozwo­limy się kuta­sowi rzu­cić na kolana – krzyk­nął Czaj­kow­ski.

Po około sze­ściu minu­tach cała sió­demka wpa­dła na kom­pa­nię, gdzie stał Pożar­ski.

– Pano­wie pod­cho­rą­żo­wie się nie wyro­bili, więc ćwi­cze­nie należy powtó­rzyć – stwier­dził Ponury Fred, tym razem dla odmiany cał­kiem rado­sny, trzy­ma­jąc wska­zu­jący palec na swoim zegarku.

Zapo­wie­dział czas start i znów ruszyli bie­giem wokół budynku.

– Stop! – krzyk­nął na dole Sztylc. – Stać, kurwa! Dość! – dodał, sta­jąc i zdej­mu­jąc maskę. – Jebać to, idziemy powoli, nie bie­gniemy. Sier­ściuch zapo­mniał okre­ślić czas na poko­na­nie za dru­gim razem tego samego dystansu, więc chuj, przej­dziemy spa­cer­kiem. Roz­kaz ma być pełny i zro­zu­miały, to niech się, kurwa, nauczy, jak mu się kom­pleks dowo­dze­nia włą­cza. Nic nam nie zrobi, naj­wy­żej ZOMZ dopier­doli.

– Radek ma rację, bo tu pośpiech nic nie da, a w roz­ka­zie fak­tycz­nie nie okre­ślił, w jakim cza­sie mamy powtó­rzyć ćwi­cze­nie – poparł go Czaj­kow­ski, zdej­mu­jąc maskę.

– No to idziemy – odparli pozo­stali.

Ruszyli powoli wokół budynku, robiąc pięć okrą­żeń. Zajęło im to dobre dwa­dzie­ścia minut, a przy­jemne mimo wszystko nie było: wszak szli w maskach i z ple­ca­kami, co wyma­gało wysiłku. Gdy w końcu weszli na kom­pa­nię, Pożar­ski sie­dział na krze­śle przy biurku pod­ofi­cera i z tru­dem hamo­wał gniew.

– Myśli­cie, że nie wiem, że ola­li­ście mój roz­kaz? – powie­dział przez zęby.

– Wyko­na­li­śmy go, panie sier­żan­cie – odpo­wie­dział Czaj­kow­ski.

– Czasu pan sier­żant nie okre­ślił za dru­gim razem – dodał Sztylc.

– Więc nie wie­dzie­li­śmy… – pró­bo­wał dalej tłu­ma­czyć plu­to­nowy pod­cho­rąży Czaj­kow­ski, ale w tym momen­cie prze­rwał mu Pożar­ski.

– Milcz, Czaj­kow­ski! Ja wiem, kto was namó­wił do tej nie­sub­or­dy­na­cji. – Pożar­ski wstał z krze­sła, pod­szedł do Sztylca i sta­nął tuż przed nim.

– Sztylc, ja wiem, kurwa, że to szkoła gene­ra­łów, ale tobie pro­ro­kuję służbę w jakiejś zapa­dłej dziu­rze na krańcu Pol­ski, z któ­rej choćby skały srały, się już nie wydo­bę­dziesz, a zdech­niesz tam, szko­ląc szwe­jów z postawy zasad­ni­czej. W wol­nym cza­sie będziesz zapi­jał smutki w pod­upa­dłym i śmier­dzą­cym mysimi odcho­dami kasy­nie, pod kotleta zmie­lo­nego razem z sier­ścią psa! A teraz wra­casz na służbę, reszta do łóżek. Jutro wszy­scy do raportu, a ZOMZ-u przy­pier­dolę, ile będę mógł. – To mówiąc, Pożar­ski ruszył kory­ta­rzem i wyszedł z kom­pa­nii, na koniec trza­ska­jąc drzwiami.

Sztylc usiadł ciężko na krze­śle, ście­ra­jąc pot z czoła. Obok biurka o ścianę oparł się Czaj­kow­ski, wyj­mu­jąc zmiętą paczkę papie­ro­sów. Odpa­lił i podał Rad­kowi, a ten zacią­gnął się długo dymem, co tylko spo­wo­do­wało kaszel.

– Koń­czę z tym – powie­dział Czaj­kow­ski, wypusz­cza­jąc dym papie­ro­sowy nosem.

– Z czym? Z pale­niem?

– Nie, Radek. Z MON-em koń­czę. Myśla­łem nad tym długo, to nie moja bajka. Ja mam inne powo­ła­nie niż służba, niż mój ojciec.

– Jakie?

– Inne…

– Dobra, Daniel – powie­dział Radek, nie myśląc poważ­nie, że jego kum­pel z sali odej­dzie. – Kładź się spać, ale naj­pierw zawo­łaj Smo­lar­czyka, niech posprząta to swoje sur­re­ali­styczne dzieło. Ja nie będę do rana sie­dział w smro­dzie jego rzy­go­win roz­ma­za­nych po pod­ło­dze i lam­pe­rii. Aha… Daniel, cze­kaj, mia­łem cię o to zapy­tać już dawno. Słu­chaj, co ci twój ojciec mówił o tym, że tak nas tu mie­szają z gów­nem? To jakiś celowy sadyzm czy tak dla sportu?

– Mój stary się tylko śmiał. Dodał, że jak pój­dziemy jako mło­dzi ofi­ce­ro­wie do jed­no­stek linio­wych, to dopiero na wej­ściu dosta­niemy w dupę. Tym­cza­sem tu mamy się przy­go­to­wać, bo tam nie będzie czasu na takie pier­doły jak ból głowy czy dupy, a nasi przy­szli pod­władni to nie absol­wenci Sor­bony, tylko zwy­kli pobo­rowi, w więk­szo­ści po zawo­dówce i pod­sta­wówce, cza­sami nawet z wyro­kami i wywo­dzący się z pato­lo­gii.

– No i co to ma wspól­nego z tym wsta­wia­niem w pizdę, co nam tu regu­lar­nie fun­dują?

Czaj­kow­ski spoj­rzał na Sztylca.

– Trzy lata temu, kiedy byli­śmy na uni­tarce, jak już ci przed chwilą powie­dzia­łem, odwie­dził mnie mój ojciec. Wtedy był jesz­cze dowódcą pułku zme­cha­ni­zo­wa­nego. Zada­łem mu takie pyta­nie, a w zasa­dzie zaczą­łem się uża­lać na nocne sprzą­ta­nie rejo­nów, na usta­wia­nie opi­na­czy pod linijkę przed salą, na zamia­ta­nie scho­dów pod górę i durne cało­dniowe poru­sza­nie się wszę­dzie bie­giem. – Daniel prze­rwał na chwilę i mocno kich­nął, po czym wytarł nos w brudną woj­skową chu­s­teczkę, którą jesz­cze przed chwilą wycie­rał pot z karku. – Ojciec na mnie spoj­rzał i naj­pierw się zaśmiał, a potem nagle spo­waż­niał i powie­dział coś w tym stylu: „Synu, ty nie jesteś na obo­zie har­cer­skim, tylko, kurwa, w szkole ofi­cer­skiej, w dodatku na pierw­szym roku, na okre­sie uni­tar­nym. A uni­tarka jest przed zło­że­niem przy­sięgi woj­sko­wej, więc w dal­szym ciągu jesteś pobo­ro­wym, nie żoł­nie­rzem! A dla wszyst­kich tre­pów na tym eta­pie służby jesteś mniej niż zerem”.

– Kurwa, pamię­tam te codzienne przy­go­to­wa­nia do przy­sięgi – wtrą­cił Sztylc. – Trzy­go­dzinne musz­try po zaję­ciach i tupa­nie w beton dzień w dzień. Czło­wiek cza­sem ledwo stał na tym placu ape­lo­wym. Mia­łem nogi zdarte przez opi­na­cze do krwi – dodał, zacią­ga­jąc się papie­ro­sem i mimo­wol­nie spo­glą­da­jąc na swoje stopy.

Daniel też schy­lił głowę i kon­ty­nu­ował.

– Stary dodał jesz­cze coś takiego, co mi utkwiło w gło­wie: „Szkoła ofi­cer­ska trwa cztery lata i tylko cztery lata, a uwierz mi, macie w chuj mate­riału do prze­ro­bie­nia. Wasi dowódcy i wykła­dowcy mają z masy mięsa, którą teraz jesteś, zro­bić dowódcę. Dowódcę, który nie dość, że musi się znać na sprzę­cie lepiej niż ksiądz na pacie­rzu, to jesz­cze w wypadku wojny popro­wa­dzić pod­wład­nych do boju. Po tych czte­rech latach masz być gotów na zabi­ja­nie i na to, że sam możesz zgi­nąć! Dodat­kowo masz być psy­chicz­nie przy­go­to­wany na wysła­nie pod­wład­nych na śmierć, i to z pełną świa­do­mo­ścią! Więc ora­nie was ma na celu wyeli­mi­no­wa­nie słab­szych jed­no­stek i zahar­to­wa­nie pozo­sta­łych. Ma was nauczyć woj­sko­wego drylu i rze­mio­sła. W efek­cie, jak wyj­dziesz z paten­tem ofi­cer­skim, ma cię nie tylko roz­pie­rać duma, że ukoń­czy­łeś szkołę ofi­cer­ską. Masz jesz­cze mieć poczu­cie wła­snej war­to­ści jako ofi­cera i fachowca zna­ją­cego się na robo­cie. Tu przez cztery lata nikt nie będzie trzy­mał was za rękę, nie będzie poma­gał. Tu albo będziesz dobry, albo odej­dziesz”.

– No ale co ma to wspól­nego z takim jeba­niem nas po nocy na trze­cim roku, gdzie, kurwa, z trzy­stu została nas tylko setka, więc cel już osią­gnęli – znów prze­rwał Sztyc.

– Kurwa, Radek! Nie tylko masz być nie do zaje­ba­nia, ale musisz się nauczyć jebać! Być odpor­nym psy­chicz­nie na każdy bru­talny aspekt życia i mieć wie­dzę, by nie dać się robić w chuja wła­snym pod­wład­nym! Ina­czej oni bez sen­ty­men­tów zro­bią cie­bie w chuja! To po to miesz­kamy po ośmiu w salach, po to poranne zaprawy i sprzą­ta­nie rejo­nów, sys­tem braku wol­nego czasu i zakaz opusz­cza­nia koszar. Ty nie tylko masz wykuć na pamięć budowę pojaz­dów, czę­ści broni, zasięg ognia sku­tecz­nego armaty 2A28, kbk AK, SWD, km PK czy goź­dzika lub T-72. Nie tylko nabyć umie­jęt­ność sta­wia­nia roz­kazu bojo­wego bądź przy­swoić tak­tykę dzia­łań prze­ciw­nika wraz z jego struk­turą i uzbro­je­niem. Nie tylko być zdol­nym do posłu­gi­wa­nia się mapą w tere­nie i kom­pa­sem czy też znać róż­nicę mię­dzy hek­so­ge­nem a pen­try­tem. Ty rów­nież musisz znać men­tal­ność kil­ku­dzie­się­ciu swo­ich pod­wład­nych, stło­czo­nych na kom­pa­nii i nie­ko­niecz­nie chcą­cych tam być. A tego nam nie prze­każą na wykła­dach, to musimy poczuć na wła­snej skó­rze, tu, przez cztery lata. Tak, by szweje w jed­no­stce linio­wej nie weszły nam na łeb. Tak przy­naj­mniej twier­dzi mój stary…

– I chcesz mi wmó­wić, że Pożar­ski to wie i tego nas uczy?

– Nie, Pożar­ski to tępy chuj z pie­choty, który ledwo ukoń­czył szkółkę pod­ofi­cer­ską. On jest głup­szy od two­jego lewego buta, to tylko try­bik w tej fabryce ofi­ce­rów, a w dodatku marny. W armii, jak w życiu, są ludzie i tabo­rety, nie­ważne, co mają na pago­nach, ważne, co mają w gło­wie, bo w niej się wszystko zaczyna i w niej się koń­czy! A wy, panie plu­to­nowy pod­cho­rąży Sztylc, już nie­długo będzie­cie ofi­ce­rem z tytu­łem inży­niera roz­po­zna­nia i dzia­łań spe­cjal­nych na nowo­cze­snym polu walki.

– Ta… inży­nier od huku i kurew z wro­cław­skiego bruku – skwi­to­wał Radek, wycią­ga­jąc przed sie­bie nogi w opi­na­czach.

– Dodał­bym jesz­cze: odporny na wie­dzę i trudny do zaje­ba­nia, ale to raczej tyczy się Ponu­rego Freda – spu­en­to­wał Daniel.

Obaj wybuch­nęli śmie­chem na wspo­mnie­nie szefa kom­pa­nii.

– W każ­dym razie ja odcho­dzę. To jest wbrew moim prze­ko­na­niom, ja nie umiem kła­mać i mijać się z prawdą – dodał już śmier­tel­nie poważ­nie Daniel.

– Idź już spać! Jesteś jesz­cze na bani – odpo­wie­dział Radek, nie bio­rąc na poważ­nie słów kolegi i kła­dąc je na karb alko­holu, który pew­nie wciąż szu­miał mu w gło­wie.

Po mie­siącu jed­nak plu­to­nowy pod­cho­rąży Daniel Czaj­kow­ski odszedł na wła­sną prośbę do cywila. Na wie­lo­krotne pyta­nia Radka dla­czego, odpo­wia­dał nie­zmien­nie, że czuje inne powo­ła­nie, uci­na­jąc natych­miast temat.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: