Jestem głód - ebook
Jestem głód - ebook
Jestem głód to opowieść z wyraźnymi motywami autobiograficznymi. Wychowująca się w opresyjnej rodzinie dziewczynka uzdolniona plastycznie poszukuje własnej drogi, własnych uczuć, własnego ja. Wie, że aby pozostać sobą i nie zatracić się w dusznej relacji z matką, musi uciec, dokądkolwiek i jak najszybciej. Podczas lektury przeżyjemy z nią trzydzieści dwa lata pełne rozterek, wzlotów i upadków. Wraz z nią będziemy dojrzewać, kochać, rodzić, cieszyć się i cierpieć. Wpuści nas do swojego intymnego świata tak daleko, jak tylko było to możliwe. A to wszystko, podobnie jak we Wronach, ku przestrodze nas wszystkich.
Petra Dvořáková (ur. 1977) - czeska pisarka, publicystka i scenarzystka. Pracowała jako pielęgniarka. Podczas długiej choroby syna napisała swoją pierwszą książkę, zbiór rozmów na temat wiary pod tytułem Spełnione sny, nagrodzony najważniejszą czeską nagrodą literacką Magnesia Litera. W swoich tekstach zawsze porusza istotne problemy społeczne. W dorobku ma także książki dla dzieci i młodzieży. Najpopularniejsza czeska pisarka w Polsce.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66013-95-7 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_czasem myślę, że całe to moje pisanie i dziennikarstwo to tylko taka zabawa, której nigdy bym nie zaczęła, gdyby moje życie potoczyło się w inny sposób. Mam wrażenie, że tak właściwie piszę wyłącznie o tym, czego doświadczyłam na własnej skórze. Opowiem ci o wszystkich, nawet najbardziej niepozornych wydarzeniach, które ukształtowały moją kobiecość, w mej duszy przybrały jej konkretne formy i doprowadziły mnie aż na granicę życia i śmierci. Żadnej z nas nie wolno jednak zapomnieć, że dzięki zdolności zapamiętywania nasze życie nieustannie podlega różnym interpretacjom i że pod wpływem kolejnych zdarzeń niemal bez przerwy je reinterpretujemy. A te ciągłe interpretacje i reinterpretacje wpływają na nasze aktualne myślenie i zachowanie. Zanim zacznę ci o sobie opowiadać, chcę, żebyś przez cały czas o tym pamiętała, ponieważ te zdarzenia będę ci relacjonować tak, jak je przeżywałam i jak je interpretuję. A na podstawie tych interpretacji poszukuję swej drogi i swego uzdrowienia._W ZIEMI
_Wiek_ 24 GODZINY | _wzrost_ 52 CM | _waga_ 3000 G
------------------------------------------------------------------------
Dla mamy zaczęłam istnieć w dniu moich narodzin. Opowiadała mi, że ciążę do ostatniej chwili przeżywała jako _wyłącznie własne_ istnienie. Brzuch stanowił w nim element dziwny, dodany, doklejony. Nie myślała o tym, że w środku znajduje się dziecko, które ją czuje. Że tkwi tam nowa istota, z którą powinna się już kontaktować lub przynajmniej brać ją pod uwagę. Według mamy byłam dzieckiem nieplanowanym, choć bynajmniej nie oznacza to, że niechcianym. Rodzice myśleli o kolejnym potomku, tyle że pojawiłam się akurat w czasie, kiedy oboje byli bardzo zapracowani. Starsza siostra miała rok, mieszkaliśmy w niedokończonym domu, przenosiliśmy się z pomieszczenia do pomieszczenia. Rodzice nie opowiadali mi zbyt dużo o moim dzieciństwie, więc zawsze byłam dumna z tego, że zachowałam kilka bardzo wczesnych wspomnień. Pierwsze z nich to smoczek w kształcie niebieskiego kwiatka z żółtym środkiem. Pamiętam też wyraźnie, jak stoję w przedpokoju na niebiesko-białych kafelkach. Trzymam szklaną dziecięcą butelkę, a ona powoli wysuwa mi się z dłoni. Próbuję ją uratować i przycisnąć do kolanka, jednak butelka mimo to spada na podłogę i rozbija się na tysiąc kawałków. To dla mnie katastrofa, płaczę, ale babcia mnie pociesza. I kolejne wspomnienie: leżę w łóżeczku w samych rajtuzach. Murarze robią fasadę, a jeden z nich spogląda na mnie przez okno. Natychmiast próbuję się schować, żeby mnie nie widział.
Te wspomnienia pochodzą chyba sprzed trzecich urodzin, bo nie sądzę, żebym w wieku trzech lat wciąż piła z dziecięcej butelki i ssała smoczek.
Z późniejszych lat pamiętam, że uwielbiałam gotować. Kiedy byłam mała, często podwijałam sobie rękawki, wsypywałam do miski makaron, zalewałam go wodą i cierpliwie mieszałam. Czułam się wtedy dorosła, duża i silna. Tak jak mama i babcia, kiedy gotowały.
W wieku pięciu lat upiekłam swoje pierwsze bułki. Udały mi się niemal przypadkiem. Tak po prostu bawiłam się mąką i wodą, aż nagle zaczęło to wyglądać jak ciasto. Dodałam drożdże, tak jak podejrzałam u babci, i odstawiłam miskę na kaloryfer. Kiedy ciasto naprawdę zaczęło wyrastać, zachwycona pobiegłam po babcię. Pomogła mi uformować cztery bułki i upiekła je w małym naczyniu. Byłam szczęśliwa. Obowiązki domowe zawsze sprawiały mi przyjemność, ale nie byłam dobrą gospodynią. Lubiłam wymyślać i tworzyć. To wychodziło mi świetnie. Tyle że typowe prace domowe nie należały do zbyt twórczych, więc wykonywałam je bardzo niedbale. Na przykład sprzątanie zabawek już od wczesnego dzieciństwa mnie przerastało. Jeśli można by ówczesną mnie opisać jednym słowem, to brzmiałoby ono: bałaganiara. Takie piętno nadała mi mama.
Mój problem stanowiło jednak nie tyle bałaganiarstwo, ile przede wszystkim temperament. Byłam uparta i krnąbrna. Wszystko chciałam mieć natychmiast, zrobić natychmiast, umieć natychmiast. Nigdy nie potrafiłam być grzeczną, spokojną dziewczynką. Kiedy mama wkładała mi sukienkę, jak gdyby nigdy nic siadałam w niej na drodze przed domem, garstkami wsypywałam do podołka piasek, a potem z radością go strzepywałam i udawałam, że sikam. Ale nie uważam, że byłam chłopczycą. Po prostu przeżywałam teraźniejszość całą sobą. _Całkowicie_. To chyba najtrafniejsza charakterystyka. Jeśli jadłam, to po prostu jadłam. Z otwartą, umazaną buzią, mlaskałam i siorbałam. Nie potrafiłam inaczej, nawet kiedy rodzice zwracali mi uwagę. Musiałam bardzo się skupiać, żeby choć trochę nad sobą zapanować. A takie skupienie trudno jest utrzymać długo, szczególnie dziecku.
W dzieciństwie żyłam fantazjami. To w nich istniał mój prawdziwy świat. Często wyobrażałam sobie, że gdzieś na zewnątrz czyha na nas tajemnicze zagrożenie, a my, cała rodzina wraz z krewnymi, siedzimy w jednym pomieszczeniu. Mamy w nim wszystko, czego potrzeba do życia, i jest nam razem dobrze. Ta wizja zawsze wywoływała we mnie cudowne poczucie bezpieczeństwa. Lubiłam tę naszą wzajemną zażyłość.
Jako mała dziewczynka, chyba czteroletnia, miewałam też wizje erotyczne. Dziś już nie pamiętam konkretnych obrazów, raczej uczucia, które im towarzyszyły, niezwykle intensywne. Uspokajały mnie. Odczuwałam wówczas swoje ciało, byłam z nim w pełni połączona. _Ja_ i _ciało_ stanowiły jedność. Było w tym mocne poczucie własnej tożsamości.
Nie przypominam sobie, żebym jako dziecko przeżyła prawdziwy strach z powodu zagrożenia. Raczej coś na kształt dysharmonii. Często miewałam koszmary. Budziłam się z krzykiem i płaczem. Jeden sen się powtarzał. Stoję na podwórzu przed domem, idę do stodoły, a w środku wszystko płonie. Przy stercie drewna widzę nagiego do pasa, skatowanego mężczyznę. Wybiegam i raptem mam skrzydła. Olbrzymie musze skrzydła. Chcę biec, by wzbić się w powietrze i lecieć do mamy. Rozpędzam się, biegnę w stronę furtki, już prawie się unoszę, gdy nieoczekiwanie pojawia się babcia i wyrywa mi skrzydła. Nagle staję się bezsilna. Jeszcze przez chwilę trzymam się furtki, ale już wiem, że poniosłam klęskę.
Sny o lataniu towarzyszyły mi aż do dorosłości. Często się w nich unosiłam. Choćby tuż nad ziemią, ale jednak leciałam.
Może z tego mojego snu to nie wynika, ale od dzieciństwa czułam silną więź z babcią ze strony mamy. Z tamtego okresu dużo wyraźniej pamiętam nawet babcię i dziadka, którzy mieszkali z nami w domu, niż rodziców. Babcia zawsze była zatroskana, poważna, a dziadek spędzał z nami czas, czytał bajki, grał w chińczyka, opowiadał o swojej młodości i o wojnie. To przede wszystkim pod jego wpływem zaczęłam malować. Razem z siostrą siadywałyśmy z nim w kuchni i malowaliśmy − dziadek często według obrazków z książek. Co jakiś czas udawało mi się go namówić, żeby pokazał swoje prace z młodości. Wydawały się magiczne: Jan Žižka na koniu albo realistyczny portret prezydenta Masaryka. Najbardziej lubiłam pewien szkic ołówkiem: postać kobiety, dziś powiedziałabym, że o typowo międzywojennej sylwetce. Kiedy byłam już dorosła, przypomniałam sobie o tym szkicu i zapragnęłam powiesić go na ścianie w swoim mieszkaniu, ale już go nie znalazłam. Moja mama odziedziczyła po dziadku talent plastyczny, jednak nigdy nie wyszła poza odwzorowywanie. Natomiast ja kierowałam się wyłącznie fantazją, odrysowywanie mnie nie bawiło. Ciekawiły mnie różne techniki, mieszanie farb z kredkami czy tworzenie masy, w której rzeźbiłam obrazy. Zawsze jednak brakowało mi precyzji koniecznej do typowego malowania.
Babcia nie spędzała z nami tyle czasu co dziadek, a mimo to właśnie ona stała się najważniejszą kobietą w moim życiu. Silna, odporna na ból, potrafiła go ukryć i nigdy nie płakała. Mama czasem twierdziła, że tę odporność mam właśnie po babci. Kiedy babcia była dzieckiem, jej matka ciężko chorowała. Nikt z rodziny już nie pamiętał, co tak właściwie jej dolegało. Wiedzieliśmy tylko, że dręczyły ją straszne bóle głowy. Mawiało się, że kiedyś przeziębiła nerwy i od tego czasu nie znosiła hałasu i musiała leżeć. Jako mała dziewczynka babcia wstawała o trzeciej w nocy, prała, sprzątała i dopiero potem szła do szkoły. Myślę, że skończyła pięć klas szkoły powszechnej. Z powodu choroby matki zrezygnowała z miłości swojego życia. On chciał, żeby się do niego przeprowadziła, ale ona nie opuściła domu rodzinnego. Kiedy później wyszła za mąż, było to raczej małżeństwo z rozsądku. Dziadek twierdził, że po prostu byli na siebie skazani. Był o osiem lat starszy, mieszkali prawie po sąsiedzku. Ich pierwsza córka zmarła w wieku czterech miesięcy. Zachorowała na zapalenie oskrzeli, babcia zawiozła ją do szpitala, a dwa dni później przyszedł telegram, że dziewczynka nie żyje. Babcia nigdy się z tym nie pogodziła. Nie mogła nawet o tym mówić. Tylko raz, kiedy już miałam dzieci, pokazała mi malutką fotografię. Przedstawiała jej córkę w trumience. Z wianuszkiem na głowie, wyglądała, jakby spała. To zdjęcie widziałam tylko ten jeden raz.
U babci znajdowałam przede wszystkim schronienie. Choć była twarda, a ja nie należałam do jej ulubionych wnucząt, to zawsze, kiedy rodzice spuścili mi lanie, przygarniała mnie i pocieszała, zapłakaną i zasmarkaną. Wpuszczała mnie do swojego łóżka. Miała taką olbrzymią cieplutką pierzynę, opatulała mnie nią aż po uszy, wycierała smarki spływające do ust i przynosiła herbatę oraz chleb ze skwarkami. Przeżuwałam go między kolejnymi szlochami i powoli się uspokajałam.
Miała w sobie jednocześnie twardość i współczucie. Za twardością kryło się serce, a ja jako dziecko nieomylnie to wyczuwałam. Było w niej coś kobiecego, przyziemnego, ale nie prostego. Ból, którego doświadczyła, zbrukał ją w szczególny sposób. Tak jakby narządami rodnymi dotykała ziemi, jakby jej krew miesięczna łączyła się z suchą ziemią na polu. Taka była. Tak odbieram ją do dziś jako kobietę.
_Wiek_ 4 LATA | _wzrost_ 105 CM | _waga_ 18 KG
------------------------------------------------------------------------
Moje wspomnienia związane z rodzicami dotyczą bardziej emocji niż konkretnych wydarzeń. Najsilniejsze odczucie jest takie, że mama nieustannie cierpi i wciąż spotyka ją jakaś straszna krzywda, z którą nie potrafi sobie poradzić. Ciągle skarżyła się albo na różne dolegliwości, albo na przełożonego w pracy. Mam przed oczami scenę, w której przynosi do domu pasek wypłaty, rzuca go na stół i w rozpaczliwym geście bezsilności krzyczy: „Niech to diabli!". Według niej wszyscy wokół odnosili sukcesy, tylko ona wciąż doświadczała niesprawiedliwości. Jako dziecko całkowicie w to wierzyłam.
Dopiero wiele lat później, kiedy już byłam dorosła i dużo przeszłam, zaczęłam rozumieć, że w rzeczywistości życie mamy nie było jakoś szczególnie złe. Ale w wielu przypadkach nie potrafiła poradzić z nim sobie tak, jak powinien dojrzały człowiek. Może nawet nie chciała. Może ta cierpiętnicza poza jej odpowiadała. Wówczas jednak, w dzieciństwie, ja również uważałam jej życie za wielki, nieustający dramat, jedno olbrzymie pasmo nieszczęść.
A tata? W moich wspomnieniach nie zapisał się jego oddzielny wyraźny obraz. Przytłaczała go postać mamy. Skrywał się za nią. Za jej pogróżkami, że tata mnie ukarze. I rzeczywiście zazwyczaj karał. Dla świętego spokoju. Jedno z intensywnych odczuć, które z nim wiążę, to niemoc. Podczas bicia zawsze próbowałam uciec, choć wiedziałam, że te próby są skazane na porażkę. Najczęściej obrywałam „byczakiem". Tak go nazywaliśmy. Był to długi bicz spleciony z cienkich rzemyków, dawniej używany do bydła. Pamiętam, że kiedyś, podczas lania, końcówka byczaka zaczęła się rozplątywać. Wydało mi się to nawet zabawne. Czułam, że triumfuję. Wiedziałam, że z byczakiem amen i chciało mi się śmiać. Później obrywałam ręką. Ból fizyczny był mniej więcej taki sam, ale psychiczny – dużo większy. Niewiarygodnie poniżające było to, że mężczyzna mógł mną zawładnąć dzięki swej sile. To najbardziej naznaczyło nasze późniejsze relacje. Tata nie był nieczuły. Miał dobre serce i przyjazny charakter, w niektórych kwestiach zachowywał się wyjątkowo delikatnie i ciepło, ale to wszystko przyćmiły jego konflikty z mamą. Natomiast te jej pogróżki czy kary i tak wcale na mnie nie działały. Przeciwnie, zmuszały do jeszcze bardziej zaciętej walki. Jako mężczyzna i wzór mężczyzny tata jawił mi się jako niedźwiedź z brązowymi oczami, marzący tylko o spokoju. Nie był zły, ale lepiej było go nie denerwować. Istniał gdzieś w tle mojego życia. Zajmował się rozmaitymi sprawami technicznymi. Ze słów mamy wynikało, że od niego dosłownie zależy nasze życie. W domu wiecznie coś naprawiał i z czymś się szamotał, głośno przy tym klnąc. Przedstawiano go nam jako źródło siły i władzy, niestety przede wszystkim w złych chwilach. Był tym, komu mama może się poskarżyć, jeśli nie posprzątam zabawek lub nie wypełnię obowiązków, a on wymierzy karę.
Jako dziecko bardzo bałam się bólu fizycznego. Pewnie dlatego mimo konfliktów i krzyków kierowałam swe uczucia raczej do mamy, tacie zaś zbytnio nie ufałam. Podczas szczepień u lekarza nie można mnie było uspokoić, nawet w wieku szkolnym broniłam się i wyrywałam. Mama zawsze się o to złościła. Biegłam za nią po chodniku zapłakana, a kiedy wreszcie ją doganiałam, musiałam obiecać, że przyniosę lekarzowi kwiaty i przeproszę. Później przez kilka nocy z rzędu nie mogłam zasnąć. Wciąż się zastanawiałam, jak to zrobić z tymi kwiatami i przeprosinami. Kiedy mama powiedziała, że poród bardzo boli, postanowiłam nigdy nie mieć dzieci.
Oczywiście wszystkie te przeżycia wpływały także na moją samoocenę. W niektórych kwestiach byłam bardzo pewna siebie, w innych – wcale. Jeśli chodzi o obowiązki szkolne i oceny, nigdy nie miałam problemów z pewnością siebie. Pod wieloma względami byłam niedbała, ale szkoły to nie dotyczyło. Wszystko robiłam tak, jak należy, i wykonywałam zadania na sto procent. Zawsze świetnie się uczyłam. Mama mawiała, że nauka przychodzi mi łatwiej niż siostrze, choć ona również należała do prymusek. Bardzo pewnie czułam się też w dziedzinach, które mnie interesowały, szczególnie plastycznych. Nie musiałam się niczym przejmować, po prostu tworzyłam. Wiedziałam, że dobrze mi to wychodzi, i ciągle się rozwijałam. W pewnych względach jednak moja pewność siebie nie istniała. Przede wszystkim nie byłam zadowolona z wyglądu i funkcjonowania poza szkołą. Wstydziłam się nawet przy tak banalnych czynnościach jak zakupy. Często nie byłam w stanie podejść do okienka i kupić loda. Bałam się odezwać do obcych, o cokolwiek poprosić.
Brak wystarczającej pewności siebie najbardziej przejawiał się wtedy, gdy w obecności innych ludzi popełniłam jakiś niewielki błąd. Miałam wrażenie, że nie da się go naprawić, że już zawsze będę kojarzona z daną pomyłką czy niedopatrzeniem. Chyba właśnie stąd brał się mój lęk przed tym, że zawiodę, że rozczaruję; lęk, który towarzyszył mi aż do dorosłości. Jednocześnie popadałam w inną skrajność: popisywałam się, wymądrzałam i nie wiedziałam, kiedy przestać. Szczególnie gdy ktoś nas odwiedzał. Miałam wrażenie, że dzięki gościom mogę bezkarnie dokazywać. Oczywiście tak nie było, a kara lub awantura nadciągały, jak tylko za gośćmi zamknęły się drzwi. Ale przynajmniej przez chwilę mogłam się zachowywać spontanicznie. Wtedy pokazywałam prawdziwy charakter.Dwunastoletnia Basia, jej starsza siostra Kasia oraz rodzice tworzą na pozór typową i szczęśliwą rodzinę. Jednak pod powłoką tak zwanej normalności skrywają się wzajemne pretensje, problemy i brak zrozumienia. Dojrzewająca Basia odkrywa w sobie talent plastyczny, lecz im bardziej próbuje żyć w zgodzie z własną naturą, tym usilniej
Czy tak młoda dziewczyna ma szansę ucieczki z życiowej pułapki? Czy jako społeczeństwo wykształciliśmy odpowiedni system pomocy dzieciom? Czy przepaść między córką a rodzicami jest możliwa do przeskoczenia?
Petra Dvořáková, jedna z najważniejszych czeskich pisarek współczesnych, bezkompromisowo porusza ważne tematy społeczne, ubierając je w świetną fabułę. Ta książka to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy pragną znaleźć klucz do świata dziecięcych emocji.Trybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia. Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.
Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość?
Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.
_Szczelina_ zdobyła najważniejszą słowacką nagrodę literacką ANASOFT LITERA w kategorii NAGRODA CZYTELNIKÓW!W 2021 roku mija pół wieku od pierwszego wydania _Śmierci pięknych saren_, zbioru opowiadań, który podbił serca czytelników i na stałe wpisał się do kanonu literatury światowej.
Za co tak bardzo kochamy Otę Pavla? Co sprawia, że kilka dekad po jego przedwczesnej śmierci wciąż sięgamy po jego książki? Z pewnością są to zawarte w tych tekstach ponadczasowe wartości: miłość, przyjaźń, rodzina i przyroda, a także podszyte delikatnym humorem nostalgia i bezradność wobec przemijającego świata i czasu. Lecz najważniejsza jest być może ta, tak charakterystyczna dla Pavla, magia życia, nieuchwytna, utkana ze słów i przypominająca, że każdy nasz dzień, nawet nie najpiękniejszy, ma olbrzymią wartość, którą jednak musimy odnaleźć przede wszystkim w naszych sercach.
Po raz pierwszy _Śmierć pięknych saren_ ukazuje się w Polsce w wersji autorskiej, bez cenzury.Osobliwy świat arystokracji, w którym bohaterowie są jak kukiełki zmagające się z rolami przypisanymi im przez złośliwą historię. Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobrą zabawę. Evžen Boček mistrzowsko bawi się konwencją, serwując gagi i humor sytuacyjny, za które pokochały go setki tysięcy czytelników!
Rodzina Kostków powraca z Ameryki do Czech, by przejąć dawną siedzibę rodu – zamek Kostka. W zamku zastają dotychczasowych pracowników: kasztelana, ogrodnika oraz kucharkę. Jak nowi właściciele poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Jak odnajdą się w rolach dotychczas nieodgrywanych?
Przewrotny humor i galeria nietuzinkowych osobowości gwarantują dobrą zabawę. Obok historii opowiedzianej w taki sposób nie można przejść obojętnie. Mamy do czynienia z jedną z najzabawniejszych książek XXI wieku!