Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jestem Tobą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 maja 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jestem Tobą - ebook

„Jestem Tobą” - to psychologiczna powieść o kobiecej traumie, chęci życia pełnią, zazdrości i rozpaczliwej potrzebie zmiany. Sara w wyniku traumatycznego dzieciństwa, nabywa tajemniczej zdolności kierowania cudzą świadomością. Chcąc pomagać innym, wykorzystuje ten dar w swojej pracy terapeutycznej, podejmując za klientów trudne dla nich decyzje lub przekraczając za nich granice, których sami nie mogą przekroczyć. Szybko wpada jednak w pułapkę życia życiem innych i doświadczania obcych dla siebie ale jakże ekscytujących doznań. Zwłaszcza gdy poznaje Avę, kobietę której desperacko chce pomóc wyrwać się z toksycznego małżeństwa. Okazuje się jednak, ze nie wszystko jest dokładnie takie, jak jej się wydaje.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397019928
Rozmiar pliku: 917 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Bez­na­dziejna sy­tu­acja, w któ­rej się zna­la­złam, jest wy­ni­kiem mo­ich de­cy­zji. To one ni­czym kula śnieżna zbie­rały po dro­dze ko­lejne kon­se­kwen­cje mo­ich wy­bo­rów. Gdy­bym mo­gła cof­nąć czas, a z ca­łych sił tego pra­gnę, zo­sta­wi­ła­bym wiele w sfe­rze fan­ta­zji, która przez całe ży­cie była moim sprzy­mie­rzeń­cem w walce z okrutną rze­czy­wi­sto­ścią. Tylko wy­obraź­nia po­ma­gała mi prze­żyć każdy dzień w na­dziei na lep­sze ju­tro i to ona dzi­siaj stała się moim oprawcą. Choć na­wet te­raz, po tym wszyst­kim, nie po­tra­fię zmie­rzyć się z wła­snym ży­ciem.

Nam, do­ro­słym, któ­rzy po­zja­dali wszyst­kie ro­zumy, wy­daje się, że znamy sie­bie na wy­lot, że ni­gdy nie po­stą­pi­li­by­śmy tak czy siak. Pa­trząc na lu­dzi w pa­to­wych sy­tu­acjach, szu­kamy przy­czyn ich bez­rad­no­ści. Jakby miało to ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Bar­dzo ła­two wpaść w pu­łapkę ży­cia ży­ciem in­nych i po­dej­mo­wa­nia za in­nych de­cy­zji, które w na­szym mnie­ma­niu od­mie­ni­łyby czyjś los. Naj­trud­niej prze­cież pod­jąć mą­drą de­cy­zję we wła­snej spra­wie, te po­dej­mo­wane za in­nych za­wsze są naj­mą­drzej­sze i naj­bar­dziej w punkt, jakby nikt poza nami nie miał ra­cji. Pa­mię­tam lek­cję hi­sto­rii, gdy uczy­li­śmy się o II woj­nie świa­to­wej. Była mowa o przy­pad­kach, w któ­rych wy­głod­niali do gra­nic moż­li­wo­ści lu­dzie zja­dali ludz­kie mięso. Wszy­scy jed­no­cze­śnie za­czę­li­śmy się prze­krzy­ki­wać, jak to moż­liwe, aby ktoś zjadł dru­giego czło­wieka, że wo­le­li­by­śmy umrzeć niż po­su­nąć się do ta­kich okrop­no­ści. Wtedy We­ro­nika Ba­licka, na­sza hi­sto­ryczka, po­wie­działa: „Ni­gdy nie wiesz, kim mo­żesz się stać, do­póki nie zo­sta­niesz spraw­dzony”. Miała zu­pełną ra­cję.

Za każ­dym dzia­ła­niem stoi ja­kaś ge­neza, do każ­dego czło­wieka przy­cze­pione są zmory i oko­licz­no­ści, które po­py­chają go do dzia­łań nie­moż­li­wych, o które ni­gdy by sie­bie nie po­dej­rze­wał. Czy zda­rzyło ci się kie­dyś być pod wra­że­niem wła­snych moż­li­wo­ści? Czy czu­jesz cza­sem, że po­wi­nie­neś być gdzie in­dziej? Że nie tego spo­dzie­wa­łeś się od swo­jego ży­cia? Że gdy­byś był kimś in­nym, to osią­gnął­byś o wiele wię­cej? O tak… Na pewno.

Za­wsze kon­cen­tro­wa­łam się na tym, żeby moje ży­cie wy­glą­dało ina­czej, chcia­łam uciec od losu, który – jak mi się wtedy wy­da­wało – mnie czeka, je­śli nic z nim nie zro­bię. Gdy już my­śla­łam, że wy­gra­łam, że udało mi się zro­bić wielki unik, za­czę­łam sku­piać się na tym, by inni nie wpa­dli w tę pu­łapkę. Ha ha ha, jaka by­łam głu­pia… Prze­cież to ja sama ją na sie­bie za­sta­wi­łam. Stra­ci­łam czuj­ność i nie­stety nie zo­rien­to­wa­łam się w porę, że moim ży­ciem za­częło kie­ro­wać coś ob­cego. Coś… Coś, co za­pro­wa­dziło mnie tu, gdzie je­stem te­raz.

Czy chcesz wie­dzieć, jak się tu do­sta­łam? Obie­cuję, że bę­dzie cie­ka­wie. Trudno ci bę­dzie uwie­rzyć, bo ta opo­wieść nie jest nor­malna, a ja nie je­stem nor­malną osobą. Może nie bę­dziesz w sta­nie od­nieść się do mo­ich do­świad­czeń w stu pro­cen­tach, bo nie je­steś mną, jed­nak je­śli masz w so­bie choć tro­chę wy­obraźni i czu­jesz, że nie wszystko na tym świe­cie jest czarne lub białe, to wy­cią­gniesz z tej hi­sto­rii na­ukę, któ­rej mnie nie było dane przy­swoić za­wczasu.

Dziś, pa­trząc w lu­stro, wi­dzę obcą osobę. Z każ­dym dniem tracę część daw­nej sie­bie i choć kur­czowo trzy­mam się resz­tek, które mi zo­stały, czuję, że na nic moje sta­ra­nia. Z ca­łych sił pra­gnę ni­czym Ali­cja przejść na drugą stronę, móc zna­leźć się znowu u „sie­bie”. Tam, gdzie miesz­kają moje oswo­jone zmory, te, z któ­rymi kie­dyś już się upo­ra­łam. Tu, gdzie je­stem, miesz­kają obce mi po­twory, nie po­tra­fię z nimi wal­czyć, nie mam swo­jej siły. Swo­jej broni. Stra­ci­łam je, gdy za­pra­gnę­łam ode­brać lu­dziom kon­trolę nad ich wła­snym lo­sem. A może…

– Z kim roz­ma­wiasz? – roz­lega się py­ta­nie zza uchy­lo­nych drzwi.

– Z ni­kim – od­po­wiada ko­bieta, ści­ska­jąc w dłoni wi­szący na jej szyi me­da­lik z Matką Bo­ską. – Z ni­kim – do­daje szep­tem, pa­trząc na swoje od­bi­cie.Do piekła i z powrotem

– Wsta­waj! – krzyk­nęła mama, prze­ry­wa­jąc ci­szę w ma­łej, dzie­cię­cej sy­pialni. – Już czas, by za­cząć ten dzień, jak Pan Bóg przy­ka­zał.

Pierw­sze pro­mie­nie słońca wpa­dały przez ha­fto­wane białe za­słony pro­sto na twarz dziew­czynki, ośle­pia­jąc ją bla­dym świa­tłem.

– Mamo, je­stem śpiąca – wy­mam­ro­tała za­spana Sara. – Pro­szę, daj mi jesz­cze po­spać.

– Nie za­słu­ży­łaś, moja droga. Sen jest dla tych, któ­rzy ciężko pra­cują na chleb. – Matka spoj­rzała na Sarę z su­ro­wym wy­ra­zem twa­rzy. – Już, już, czeka cię mnó­stwo obo­wiąz­ków, a za dwie go­dziny idziesz do szkoły, dziecko.

Sara po­woli wy­czoł­gała się z cie­płego łóżka i wło­żyła kap­cie zro­bione na dru­tach przez świę­tej pa­mięci bab­cię, któ­rej ni­gdy nie miała oka­zji po­znać. Po­de­szła do lu­stra, od­gar­nęła roz­czo­chrane, brą­zowe włosy, uśmiech­nęła się do sie­bie i wy­sta­wiła ję­zyk, jakby chciała prze­drzeź­nić swoją sio­strę bliź­niaczkę. Pew­nego wie­czoru, gdy matka ka­zała jej przez trzy go­dziny prze­pra­szać Pana Boga w mo­dli­twie i od­mó­wiła ko­la­cji, Sara od­kryła, że mó­wiąc do swego od­bi­cia, ma się wresz­cie komu po­ża­lić. Nie miała przy­ja­ciół, więc sta­rała się za­przy­jaź­nić z dziec­kiem, które wi­działa co­dzien­nie po dru­giej stro­nie lu­stra.

– Nie bądź próżna – ode­zwała się matka kar­cą­cym to­nem. – Bo­zia nie po to dała ci zdrowe ciało, że­byś się na­pa­wała jego wy­glą­dem, ale że­byś mo­gła słu­żyć wier­nie Bogu i pra­co­wać na rzecz in­nych. W po­ran­nej mo­dli­twie prze­proś Pana Boga za swoje krnąbrne po­dej­ście i po­proś o wię­cej po­kory, dziecko.

– Do­brze, mamo – od­parła Sara, uda­jąc po­słu­szeń­stwo, lecz gdy tylko matka ru­szyła do drzwi, pu­ściła so­bie oczko na znak, że wcale nie za­mie­rza prze­pra­szać Boga za to, że da­rzy sym­pa­tią swą je­dyną przy­ja­ciółkę.

Te­resa ni­gdy nie oka­zy­wała czu­ło­ści córce, ni­gdy jej nie przy­tu­lała ani nie mó­wiła „ko­cham cię”. Ca­ło­wała ją za to w czółko, je­śli ta bez­błęd­nie od­mó­wiła mo­dli­twę. Dla­tego Sara re­cy­to­wała wszyst­kie pa­cie­rze do swej uko­cha­nej po­wier­niczki z lu­stra. Pra­gnęła dojść do per­fek­cji i na­zbie­rać jak naj­wię­cej ma­mi­nych po­ca­łun­ków, któ­rych jej tak bra­ko­wało. Nie­stety, oprócz mi­ło­ści Te­resa nie zo­stała rów­nież na­uczona sza­cunku do dzieci. W jej czarno-bia­łym świe­cie sza­cu­nek otrzy­my­wali wy­łącz­nie do­ro­śli, nie­ważne, ja­kich grze­chów się do­pusz­czali. Star­szy to star­szy, tak jak ksiądz to ksiądz. Sza­cu­nek się na­leży i już. A że dziecko nie jest ani do­ro­słym, ani tym bar­dziej księ­dzem, to nie na­leży mu się sza­cu­nek, a już na pewno nie szczera roz­mowa.

– Sia­daj, jedz – na­ka­zała mama.

– Do­stanę tro­chę ma­sełka? – po­pro­siła ostroż­nie Sara, wi­dząc sa­motną pajdę chleba na ta­le­rzu. Miała na­dzieję, że za­słu­żyła na to wie­czor­nym ró­żań­cem.

– Nie­stety, moje dziecko, za to, co znów zro­bi­łaś w nocy, mu­sisz po­waż­nie od­po­ku­to­wać. – Nie spoj­rzaw­szy na­wet na córkę, cią­gnęła da­lej: – Nie­do­brze mi się robi, gdy tylko po­my­ślę, jak ob­ra­zi­łaś Pana Boga. Ni­gdy nie są­dzi­łam, że mała dziew­czynka jest zdolna do cze­goś ta­kiego.

– Wiem, ma­mu­siu. Wię­cej tego nie zro­bię, obie­cuję – od­parła za­wsty­dzona Sara.

Wstyd. To ko­lejna „wspa­niała” przy­wara wy­nie­siona przez mamę Sary z jej ro­dzin­nego domu. Plaga tam­tych cza­sów, z którą ludz­kość do dziś nie po­trafi so­bie po­ra­dzić. To me­cha­nizm sto­pu­jący wszelki po­stęp i siła, która jest w sta­nie znisz­czyć każdy po­ten­cjał. A co ta­kiego zro­biła mała Sara, czego obie­cała wię­cej nie ro­bić? Otwo­rzyła puszkę Pan­dory. Ni­czego nie­świa­dome jesz­cze dziecko, które za­in­te­re­so­wało się wła­snym cia­łem, po­sta­wiło mię­dzy sobą a matką mur o na­zwie „GRZECH”, który już ni­gdy nie miał ru­nąć.

– Czy to dla­tego nie ca­łu­jesz mnie już po wie­czor­nej mo­dli­twie, ma­mu­siu? – spy­tała Sara ze łzami w oczach.

Mama spoj­rzała na Sarę, wy­raź­nie za­sko­czona i za­wsty­dzona, a jed­nak z iskrą mi­ło­ści, która nie­mal na­tych­miast zo­stała przy­tło­czona falą po­czu­cia obo­wiązku wo­bec abs­trak­cyj­nego Boga, wy­ma­ga­ją­cego po­słu­szeń­stwa i czy­sto­ści. Jej mała có­reczka prze­sta­wała być już prze­cież nie­ska­zi­tel­nie czy­sta.

– Nie ma co się ma­zać, od­naj­dziesz mi­łość w Panu Bogu, je­śli tylko bę­dziesz się wy­star­cza­jąco sta­rać – po­wie­działa Te­resa z wy­mu­szo­nym uśmie­chem, kła­dąc na stole ró­ża­niec i ksią­żeczkę do na­bo­żeń­stwa. – Jedz szybko, bo obo­wiązki cze­kają.

Sara ode­brała ten uśmiech jako obiet­nicę, że bę­dzie le­piej, że kie­dyś za­służy na bu­ziaka. Nic ta­kiego jed­nak nie miało się już ni­gdy wy­da­rzyć.Nie wywołuj wilka z lasu

Te­resa wzięła so­bie za cel nie­do­pro­wa­dze­nie do de­pra­wa­cji swo­jej ma­łej có­reczki. Oprócz ry­goru mo­dlitw i sze­regu obo­wiąz­ków do­mo­wych wpro­wa­dziła tak zwaną kon­trolę czy­sto­ści, co brzmiało jak sa­ne­pi­dow­ski wy­móg lub ja­kaś forma walki z roz­wi­ja­jącą się epi­de­mią. Po czę­ści ko­bieta uzna­wała to za prawdę, bo­wiem sek­su­al­ność i wy­ni­ka­jąca z niej nie­czy­stość były dla niej ni­czym za­raza zja­da­jąca ludzką du­szę. Po­żą­da­nie miała za pu­łapkę sza­tana, nie dar od Boga, a cipkę i pe­nisa za po­myłkę, która przy­da­rzyła się panu Bogu w wy­niku prze­mę­cze­nia i bez­na­dziej­nej wiary w ludz­kość.

Na czym po­le­gała kon­trola czy­sto­ści? Te­resa w lo­so­wych mo­men­tach w środku nocy wpa­dała do sy­pialni Sary i zry­wała z niej koł­drę w na­dziei, że nie na­kryje jej na ma­stur­ba­cji.

– Do­bry Boże, co ty wy­pra­wiasz, dziecko?! – krzy­czała prze­ra­żona, wi­dząc, co jej mała dziew­czynka robi z mi­siem, któ­rego do­stała od ojca na po­że­gna­nie.

Zła­pała córkę za ra­mię i wbi­ja­jąc jej bo­le­śnie pa­znok­cie, wy­wle­kła z łóżka ni­czym szma­cianą lalkę. Uklę­kła przed nią na dy­wa­nie, ści­ska­jąc rę­koma jej nad­garstki, i ze łzami oraz ol­brzy­mim lę­kiem w oczach plo­tła bez opa­mię­ta­nia:

– Jak mo­żesz mi to ro­bić?! – pła­kała w głos. – Prze­cież mo­dlimy się co­dzien­nie, prze­cież ja ro­bię wszystko, żeby cię ustrzec przed sza­ta­nem! Jak mo­żesz, się py­tam? – Pchnęła Sarę przed lu­stro i zła­pała ją za kark. – Spójrz na sie­bie – wy­szep­tała zło­wrogo.

Roz­trzę­siona Sara wbiła wzrok w pod­łogę. Te­resa ści­snęła jej szyję tak mocno, że dziew­czynka syk­nęła z bólu, jed­nak opę­tana sza­łem ko­bieta zda­wała się tego nie za­uwa­żać.

– Patrz, mó­wię! – wrzesz­czała da­lej. – Wiesz, co się z tobą sta­nie, jak bę­dziesz się tak plu­ga­wić?

Wy­stra­szona Sara spoj­rzała w lu­stro na swoją przy­ja­ciółkę, a jej wargi za­drżały jak li­ście osiki na wie­trze. Matka nic so­bie z tego nie ro­biła, tylko krzy­czała da­lej:

– Spro­wa­dzisz ten świat na ma­nowce, znisz­czysz sie­bie, mnie, wszyst­kich! Czy ty, do cho­lery, chcesz zo­stać kurwą?

W tym mo­men­cie Te­resa wresz­cie usły­szała swój wła­sny głos, do­szedł do niej jak bu­me­rang, ude­rza­jąc ją pro­sto w twarz. Spoj­rzała na swoje od­bi­cie w lu­strze, po­tem na prze­ra­żone, za­pła­kane dziecko, które trzy­mała za kark, i na­tych­miast zwol­niła uścisk.

– Prze­pra­szam, prze­pra­szam – mam­ro­tała, co­fa­jąc się i krę­cąc głową w nie­do­wie­rza­niu. Na­gle na­dep­nęła na mi­sia, sprawcę ca­łego za­mie­sza­nia, pod­nio­sła go, spoj­rzała na niego zło­wrogo, po czym spo­waż­niała, a cały smu­tek i po­czu­cie winy zni­kły, jakby ni­gdy się tam nie po­ja­wiły. – Ni­gdy nie zo­ba­czysz już tego mi­sia – po­wie­działa su­ro­wym to­nem. – Ciążą na nim grze­chy two­jego ojca i prze­cho­dzą na cie­bie, moje dziecko. Nie po­zwolę na to – rze­kła, po czym wy­szła z po­koju, trza­ska­jąc drzwiami.

Od tej pory śred­nio dwa, trzy razy w ty­go­dniu Te­resa bu­dziła się w środku nocy z tak zwa­nym sil­nym prze­czu­ciem… A może lę­kiem, że jej có­reczka znowu grze­szy. Ze­ska­ki­wała więc w po­śpie­chu ze swego łóżka i czym prę­dzej bie­gła do sy­pialni Sary, zgar­nia­jąc po dro­dze ró­ża­niec. Otwie­rała z im­pe­tem drzwi, zry­wała z jej ma­łego ciałka koł­drę, spraw­dza­jąc przy tym, czy nie jest przy­pad­kiem gdzieś mo­kra. Na­stęp­nie pod­no­siła jej ko­szulę, do­ty­kała maj­tek, spraw­dzała i wą­chała ręce. Na tym eta­pie prze­ra­żona Sara, wy­rwana z nie­win­nego snu, le­żała sztywna jak ka­mień. Cza­sami Te­resa uzna­wała, że jej córka nic złego nie ro­biła, wtedy prze­pra­szała ją, kła­dła się obok i ka­zała otę­pia­łej dziew­czynce od­ma­wiać ze sobą ró­ża­niec. Cza­sem jed­nak po­dej­rze­wała, że Sara do­pu­ściła się nie­czy­sto­ści, a wtedy wy­zy­wała ją od brud­nych dzie­wuch, grzesz­nic, wspo­mi­nała o pie­kle i wy­cho­dziła, zo­sta­wia­jąc Sarę to­tal­nie zdez­o­rien­to­waną.

***

Dziew­czynka pa­trzyła na swoje małe rączki, zu­peł­nie nie ro­zu­mie­jąc, dla­czego są brudne. Cho­dziła więc do ła­zienki i szo­ro­wała je do bólu, żeby zmyć grzech. Za­wsze przed snem ro­biła to bar­dzo do­kład­nie, by były czy­ściut­kie, gdy mama znów przyj­dzie w nocy, by je spraw­dzić.

W pew­nym mo­men­cie zro­zu­miała, że czy­stość jej rąk nie ma nic wspól­nego z re­ak­cją jej mamy, a stan emo­cjo­nalny, w któ­rym każ­do­ra­zowo znaj­do­wała się po wi­zy­cie matki w jej sy­pialni, do­ma­gał się ja­kie­goś ro­dzaju re­setu. Na­pię­cie, któ­remu ule­gało ciało Sary pod­czas tych noc­nych wi­zyt, po­trze­bo­wało wy­ła­do­wa­nia, a za­rzuty jej matki za­częły dzia­łać na nią jak za­kaz, który pra­gnęła zła­mać, by zo­ba­czyć, co się za nim kryje. Poza tym skoro była po­są­dzona i uka­rana za coś, czego nie zro­biła, to zro­bie­nie tego nie mo­gło zmie­nić już i tak bez­na­dziej­nej sy­tu­acji. W ten oto spo­sób, o iro­nio, sta­ra­nia matki, by ustrzec dziecko przed ma­stur­ba­cją, po­pchnęły je w od­kry­wa­nie wła­snego ciała, mo­ty­wo­wane nie cie­ka­wo­ścią, ale za­ka­zami, po­czu­ciem winy i wsty­dem.

Gdy je­de­na­sto­let­nia Sara do­stała pierw­szej mie­siączki, jej mama za­częła wpro­wa­dzać ko­lejne za­kazy, na­kazy i kon­trole. W ży­ciu dziew­czyny mo­gli bo­wiem za­cząć po­ja­wiać się prze­cież chłopcy, a ci tylko jedno mają w gło­wie. Pew­nego dnia Te­resa, wra­ca­jąc z ko­ścioła, po­sta­no­wiła ode­brać Sarę ze szkoły, by wspól­nie wstą­pić na lody w na­grodę za do­bre spra­wo­wa­nie. Za­uwa­żyła swoją córkę sie­dzącą na ławce z ja­kimś star­szym od niej chłop­cem, który szep­tał jej coś na ucho. Śmiech Sary i jego ton ukłuł ją tak mocno w serce, że od tego dnia po­sta­no­wiła ją co­dzien­nie za­pro­wa­dzać do szkoły i z niej od­bie­rać. W domu na­to­miast cze­kała Sarę re­pry­menda oraz prze­mowa ma­jąca na celu wy­ło­że­nie krnąbr­nej córce za­gro­że­nia i uka­za­nie kon­se­kwen­cji wy­ni­ka­ją­cych z kon­taktu z chło­pa­kami. Oczy­wi­ście na lody nie po­szły.

– Ale mamo, ja prze­cież nic z tym chłop­cem nie ro­bi­łam! – tłu­ma­czyła zdez­o­rien­to­wana Sara.

– Sły­sza­łam, jak się za­lot­nie śmia­łaś, to za­chęta! – krzyk­nęła w od­po­wie­dzi Te­resa.

– Do czego?

– Nie rób ze mnie idiotki, ty brudna dzie­wu­cho. Gdy­bym się tam nie zja­wiła, pew­nie by cię po­ca­ło­wał, tak go za­chę­ca­łaś.

– Ale mamo, on mi po­wie­dział na ucho dow­cip, nie ja­kiś brzydki. Po pro­stu mnie roz­śmie­szył. Prze­cież nie da­ła­bym się po­ca­ło­wać. To tylko mój ko­lega.

Te­resa wzięła Sarę za ręce i zbli­ża­jąc swoją twarz, spoj­rzała jej pro­sto w oczy:

– Nie mo­żesz mieć ko­le­gów, ro­zu­miesz? Przy­się­gnij mi, że nie bę­dziesz miała żad­nych ko­le­gów. Oni cię zgu­bią. Pój­dziesz do pie­kła, cór­ciu – mó­wiła roz­trzę­siona. – Przy­się­gnij mi!

– Przy­się­gam – od­parła Sara ze łzami w oczach, nie mo­gąc zro­zu­mieć, dla­czego ktoś tak do­bry jak Ar­tur miałby zro­bić jej krzywdę czy strą­cić ją do pie­kła.

Tego wie­czora Sara długo pła­kała, ża­ląc się swo­jej przy­ja­ciółce z lu­stra. Czuła się jak w pu­łapce. Sta­rała się ro­bić wszystko, o co pro­siła ją mama, lecz to ni­gdy nie wy­star­czało. Nie ro­biąc nic złego, cią­gle była ka­rana, a mama nie­ustan­nie na nią krzy­czała. Sara czuła się co­raz bar­dziej sa­motna i tę­sk­niła za oj­cem. Był dla niej jak po­wiew nor­mal­no­ści.

– Chcę do taty. Ty też? – spy­tała, nie ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi. – My­ślisz, że tato był zły na mamę? A może… – Nie do­koń­czyła. Przy­kro jej było, że tak rzadko ją od­wie­dzał i że nie mógł jej cza­sem za­brać do sie­bie. Nie wie­działa, dla­czego tak jest.

Pew­nego razu, pod­czas wspól­nego sprzą­ta­nia z mamą, Sara za­py­tała wprost:

– Mamo, czy tato mnie ko­cha?

– Nie, dziecko, gdyby nas ko­chał, toby nas nie zo­sta­wił – usły­szała w od­po­wie­dzi.

– Ale dla­czego nas zo­sta­wił?

– Bo górę wzięła nad nim chuć.

– A co to jest chuć? – spy­tała zdzi­wiona Sara. – Czy to coś złego? Tato jest zły?

– To coś, przed czym chcę cię uchro­nić, dziecko – od­parła matka. – To coś, co mają w so­bie grzesz­nicy. Wszy­scy męż­czyźni są grzesz­ni­kami.

– A ja? Dla­czego na­zy­wasz mnie cza­sem grzesz­nicą, skoro nie je­stem męż­czy­zną?

– Bo ko­biety cza­sem też ule­gają chuci, można po­wie­dzieć, że to taka siła nie­czy­sta, która nęci męż­czyzn, a oni, bę­dąc z na­tury dra­pież­ni­kami, wy­ko­rzy­stują tę sła­bość dla wła­snych ce­lów – wy­tłu­ma­czyła matka i do­dała: – Dla­tego, cór­ciu, tak za­leży mi, że­byś nie prze­by­wała z chło­pa­kami, bo oni są źli.

– Czyli tato jest zły? – spy­tała zdzi­wiona Sara.

– Tak, dziecko, gdyby był do­bry, toby nas nie zo­sta­wił.Gdzie ptaki śpiewają

Let­nie wie­czory na wsi są wspa­niałe. Żaby re­cho­czące w sa­dzaw­kach, cy­ka­jące świersz­cze, mo­kra trawa i gę­ste, cie­płe po­wie­trze – za­pro­sze­nie do po­dy­sko­te­ko­wych czu­ło­ści w ple­ne­rze. Fry­dek nie na­le­żał do chło­pa­ków, któ­rzy za­cią­gali dziew­czyny w krzaki. Nie to, że nie chciał. Po pro­stu nie miał od­wagi. Bał się na­wet po­pro­sić dziew­czynę do tańca. Był za to bar­dzo oczy­tany, bły­sko­tliwy i na swój spo­sób przy­stojny, o czym nie miał po­ję­cia. Gdyby tro­chę bar­dziej wie­rzył w sie­bie, za­uwa­żyłby, że po­doba się Ba­śce, Wioli i Iwo­nie, na którą pa­trzył z ukry­cia przez całą pod­sta­wówkę.

Miał bar­dzo wy­ma­ga­ją­cego ojca, który więk­szość czasu prze­by­wał w woj­sku. Gdy jed­nak był w domu, cała ro­dzina czuła się tak, jakby woj­sko po czę­ści prze­nio­sło się tu ra­zem z nim. Mama oraz Ha­nia, młod­sza sio­stra Frydka, jako ko­biety miały nieco ła­twiej. Było dużo do­mo­wych obo­wiąz­ków, ale wy­ba­czało się im błędy i sła­bo­ści. W końcu, jak twier­dził oj­ciec, to słaba płeć. Od Fry­de­ryka jako je­dy­nego syna i dru­giego męż­czy­zny w do­mo­stwie wy­ma­gało się ca­łej reszty. Miał być silny, pra­co­wity, za­radny, obo­wiąz­kowy i ab­so­lut­nie ni­gdy nie dać po so­bie po­znać, że coś go boli, smuci czy zbyt­nio cie­szy. To we­dług ojca były ludz­kie nie­do­sko­na­ło­ści, któ­rym praw­dziwy męż­czy­zna nie po­wi­nien ule­gać, więc sta­rał się on u Frydka zdu­szać je wszyst­kie w za­rodku, a ten swe smutki i szczę­ścia prze­ży­wał poza do­mem lub wtedy, gdy oj­ciec słu­żył w woj­sku. To były wa­ka­cje dla ca­łej ro­dziny.

Fry­de­ryk ko­chał przy­rodę, a naj­bar­dziej uwiel­biał ptaki. Były dla niego sy­no­ni­mem szczę­śli­wych istot, które mo­gły od­le­cieć, gdy nie pa­so­wały im po­goda lub inne nie­sprzy­ja­jące oko­licz­no­ści. Mo­gły być wolne. Czę­sto, gdy kładł się na tra­wie z rę­kami pod głową i źdźbłem trawy w ustach, z za­mknię­tymi oczami na­słu­chi­wał ich szcze­bio­tów, wy­obra­ża­jąc so­bie, że jest jed­nym z nich i że mógłby stąd od­le­cieć, gdyby tylko ze­chciał. A chciał bar­dzo.

Fry­dek był wy­jąt­kowo nie­śmiały w sto­sunku do dziew­czyn, je­śli któ­raś mu się po­do­bała, dla­tego naj­czę­ściej roz­ma­wiał z tymi, które uzna­wał za nie­zbyt ładne, żeby nie po­wie­dzieć: brzyd­kie. Z tego po­wodu miał w su­mie dużo ko­le­ża­nek. Tych, które go nie onie­śmie­lały. Jedną z nich była Te­re­ska. Mógł ga­dać z nią go­dzi­nami o przy­ro­dzie, po­ka­zy­wał swoje en­cy­klo­pe­die pta­ków i po­tra­fił długo mil­czeć, pa­trząc w niebo bez uczu­cia nie­zręcz­no­ści. Był przez nią ro­zu­miany i ak­cep­to­wany. Wie­dział też, że Te­re­ska, tak jak on, w domu ła­two nie ma, choć w prze­ci­wień­stwie do niego nie­wiele na ten te­mat mó­wiła. Ra­czej spusz­czała wtedy głowę, więc Fry­dek szybko zmie­niał te­mat, rzu­cał ja­kiś żart, który miał od­wró­cić uwagę, mimo że nie był wcale śmieszny.

Gdy za­częli do­ra­stać, po­czuli do sie­bie coś wię­cej niż tylko przy­jaźń i po­ro­zu­mie­nie. Pa­trzyli na sie­bie ina­czej, a Fry­dek za­czął uwa­żać ją za cał­kiem ładną, choć nie czuł wstydu jak przy in­nych uro­dzi­wych dziew­czy­nach. Zda­rzało się, że po­zwa­lała mu zła­pać się za rękę, gdy od­pro­wa­dzał ją po szkole do domu. Po dro­dze mi­jali gniazdo mo­draszki, któ­rej świer­got wpra­wiał go w za­dumę. Znał w oko­licy gniazda wszyst­kich pta­ków, cho­dził z en­cy­klo­pe­dią i mapką, którą sam so­bie stwo­rzył, za­zna­cza­jąc, gdzie jaki ptak za­ło­żył so­bie dom. Te­resa była tym jego dzi­wac­twem szcze­rze za­uro­czona.

Pew­nej desz­czo­wej nocy Fry­de­ryk zo­stał sam w domu. Źle się czuł, oj­ciec miał służbę, a matka z Ha­nią po­je­chały do babci, która po­trze­bo­wała po­mocy. Obu­dziło go gło­śne stu­ka­nie w okno, sta­nął więc na równe nogi, ła­piąc od­ru­chowo mo­siężną lampkę nocną, którą miał pod ręką, i przy­go­to­wał się do walki o ży­cie. Po chwili kon­ster­na­cji ku wła­snemu zdzi­wie­niu roz­po­znał po dru­giej stro­nie okna zmok­niętą Te­re­skę. Po­spiesz­nie wy­sko­czył z po­koju i w sa­mej pi­ża­mie, z go­łymi sto­pami, wy­biegł na deszcz. Zła­pał roz­trzę­sioną przy­ja­ciółkę w ra­miona i przy­niósł jak ma­ne­kina do domu.

– Te­re­nia, co się stało? – spy­tał, ale nie usły­szał od­po­wie­dzi. Po­sa­dził ją na ka­na­pie w sa­lo­nie i po­trzą­snął ra­mio­nami dziew­czyny, chcąc wy­du­sić z niej co­kol­wiek. Wy­glą­dała, jakby zo­ba­czyła du­cha. – Te­resa, prze­ra­żasz mnie! Ktoś ci coś zro­bił? Po­wiedz mi!

Te­resa zwró­ciła ku niemu swój nie­obecny wzrok, jej oczy zro­biły się mo­kre od łez i na­gle ni­czym mała dziew­czynka wtu­liła się w niego, gło­śno pła­cząc. Sie­dzieli tak wcze­pieni w sie­bie do­brych pięt­na­ście mi­nut, choć w od­czu­ciu Frydka była to cała wiecz­ność. Te­resa pła­kała i pła­kała, jakby ni­gdy wcze­śniej, przez całe swoje ży­cie, nie uro­niła ani jed­nej łzy. Fry­de­ryk nie chciał jej prze­szka­dzać, czuł, że nie ma prawa, że to, co w niej sie­dzi, musi wy­do­stać się stam­tąd w ca­ło­ści. Gdy roz­pacz­liwy płacz ustą­pił łka­niu, a na­stęp­nie prze­szedł w głę­boki, ciężki od­dech, Te­resa uwol­niła Fry­de­ryka z uści­sku i spoj­rzała na niego, mam­ro­cząc nie­wy­raź­nie:

– Nie mogę wró­cić do domu.

– Co się stało? Oj­ciec coś ci… – spy­tał Fry­dek, ale Te­resa prze­rwała mu, kła­dąc dłoń na jego ustach.

– Nie­ważne. Nie chcę o tym mó­wić. – Dziew­czyna otarła ostat­nią łzę, którą uro­niła tej nocy, i do­dała ze śmier­tel­nie po­ważną miną: – I ni­gdy nie chcę już do tego wra­cać, ro­zu­miesz?

Fry­de­ryk czuł, że to, co prze­żyła tej nocy jego przy­ja­ciółka, mu­siało być czymś po­twor­nym. Uznał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by Te­resa nie mu­siała już ni­gdy wra­cać do domu, skoro spo­tkała ją tam taka krzywda. Wpadł na­tych­miast na zwa­rio­wany, ale i re­we­la­cyjny w jego od­czu­ciu po­mysł.

– Te­re­nia, wyj­dziesz za mnie? – spy­tał pew­nym to­nem, pa­trząc jej pro­sto w oczy.

– Co ty mó­wisz, Fry­de­ryku? – zdzi­wiła się Te­resa.

– Wiem, że to brzmi jak wa­riac­two… – tłu­ma­czył oszo­ło­miony. – Ale ja… Ja czuję coś do cie­bie już od ja­kie­goś czasu. Wię­cej niż do in­nych ko­le­ża­nek.

Te­resa tylko pa­trzyła na niego w mil­cze­niu.

– To nic, je­śli ja ci się nie po­do­bam. Nie­ważne. Ty lu­bisz mnie, a ja cie­bie. To wy­star­czy – za­pew­nił. – Ja będę mógł się wresz­cie wy­pro­wa­dzić, a ty… Ty nie bę­dziesz już mu­siała wra­cać do ojca.

Te­resa wciąż mil­czała, choć na jej twa­rzy po­ja­wił się cień ja­kiejś bli­żej nie­okre­ślo­nej na­dziei.

– Co o tym my­ślisz, Te­re­niu? Zgo­dzisz się?

Dziew­czyna wy­glą­dała na oszo­ło­mioną na­głymi oświad­czy­nami. Po­wie­działa Fry­de­ry­kowi, żeby dał jej chwilę do na­my­słu. Roz­cza­ro­wany nieco chło­pak przy­niósł przy­ja­ciółce su­che ubra­nia i za­pro­wa­dził ją do po­koju sio­stry.

– Zo­sta­niesz ze mną? – wy­szep­tała nie­śmiało Te­resa, gdy Fry­de­ryk za­my­kał drzwi za sobą. – Nie chcę być sama.

– Oczy­wi­ście, że tak.

Spoj­rzał na nią z czu­ło­ścią i zo­ba­czył w jej zlęk­nio­nych oczach wszyst­kie krzywdy, któ­rych do­znała. Usiadł koło niej w pi­ża­mie, po­mógł zdjąć jej zmo­kłe od desz­czu ubra­nia i ni­czym lalkę ubrał ją w ko­szulę nocną swo­jej matki. Po­ło­żyli się ra­zem jedno za dru­gim. Był pierw­szym męż­czy­zną, który przy­tu­lił Te­resę. Do­tych­czas ro­bił to tylko jej oj­ciec. Tym ra­zem dla dziew­czyny było to zu­peł­nie inne do­świad­cze­nie. Wolne od wstydu, stra­chu i po­czu­cia winy.

Rano po prze­bu­dze­niu Fry­de­ryk uj­rzał Te­resę ubraną już we wła­sne, wy­su­szone ciu­chy. Sie­działa na brzegu łóżka.

– Mó­wi­łeś na­prawdę? – spy­tała po­waż­nym to­nem.

– Na­prawdę, na­prawdę – od­parł Fry­dek rów­nie po­waż­nie.

– I co te­raz bę­dzie?

Chło­pak usiadł na łóżku, po­pra­wił roz­czo­chrane po spa­niu włosy, od­chrząk­nął jak praw­dziwy fa­cet i po­wie­dział dziw­nie zmie­nio­nym gło­sem:

– Po dro­dze do two­jego domu pój­dziemy do ko­ścioła, za­kle­piemy naj­bliż­szy ter­min u księ­dza An­to­niego, oboje do­brze go znamy. Po­wiemy, że je­steś w ciąży, że za­leży nam na cza­sie i bła­gamy o zgodę na szybki ślub oraz ab­so­lutną dys­kre­cję. Też coś o nim wiem, w ra­zie czego. Po­tem po­wiemy two­jemu ojcu, że bie­rzemy ślub wtedy i wtedy, no i że za­bie­rasz rze­czy, bo od dzi­siaj miesz­kasz u mnie. Masz już osiem­na­ście lat, więc nie ma nic do ga­da­nia. Pój­dziesz do sie­bie, za­bie­rzesz rze­czy i wy­cho­dzimy. Jak trzeba, pójdę tam z tobą. Da­lej pój­dziemy do mnie, zo­sta­wimy rze­czy i po­je­dziemy do mia­sta do urzędu, żeby za­kle­pać tam pierw­szy wolny ter­min.

– A co na to twoi ro­dzice? Twój oj­ciec nie wy­rzuci mnie z domu? Twoja matka mnie nie za­bije, jak wróci z Hanką? – Te­resa prze­cie­rała oczy ze zdu­mie­nia, że ten nie­po­zorny chło­pak uło­żył w gło­wie tak mi­sterny i od­ważny plan.

– Moja mama wróci od babci za dwa dni, oj­ciec z woj­ska za dwa ty­go­dnie. Do tego czasu bę­dziemy już mał­żeń­stwem. A mąż mieszka z żoną. Naj­wy­żej wy­rzucą nas oby­dwoje. Ja­koś so­bie ra­zem po­ra­dzimy.

Dziew­czyna rzu­ciła się Fry­de­ry­kowi na szyję i za­częła znów pła­kać. Chło­pak był tym szcze­rze wzru­szony, czuł się jak praw­dziwy bo­ha­ter. Jak ry­cerz na bia­łym ko­niu. I ta­kim go wi­działa Te­resa.Rycerz na białym koniu

Nie wszystko po­szło tak gładko, jak so­bie młoda para za­ło­żyła. Ksiądz krę­cił no­sem, ale gdy Fry­dek wy­jął flaszkę wódki zza pa­zu­chy, uznał, że w imię mi­ło­ści i ma­leń­stwa, które jest w dro­dze, zgo­dzi się na szybki ślub bez świad­ków. Pierw­szy wolny ter­min miał nie­stety do­piero za mie­siąc. Za­rze­kał się też, że ze względu na do­bre imię świę­tej pa­mięci matki Te­resy, która była gor­liwą pa­ra­fianką, nie pi­śnie ani jed­nego słowa o przed­ślub­nej ciąży. Schody za­częły się, gdy Fry­de­ryk i Te­resa po­szli do jej domu za­brać rze­czy. Tuż przed drzwiami wej­ścio­wymi Te­resa się za­trzy­mała, a jej ciało za­sty­gło w bez­ru­chu.

– Nie chcę tam wcho­dzić – wy­szep­tała po chwili drżą­cym gło­sem.

– Pój­dziemy ra­zem. Ze mną nic ci nie grozi – za­pew­nił Fry­de­ryk i przy­su­nął ją bli­sko sie­bie. – Hej, spójrz na mnie. On nie zrobi ci wię­cej krzywdy, obie­cuję. Sły­szysz?

Te­resa kiw­nęła głową i ra­zem, bez pu­ka­nia, prze­kro­czyli próg domu. Nie wi­dząc ni­kogo na swo­jej dro­dze, udali się scho­dami pro­sto do po­koju Te­resy. Fry­dek stał na cza­tach na ko­ry­ta­rzu, jakby brał udział w ra­bunku, a Te­resa z pręd­ko­ścią świa­tła wrzu­cała do wiel­kiej, roz­la­tu­ją­cej się wa­lizki wszystko, co miała pod ręką. Gdy po­ja­wiła się w drzwiach z wy­pcha­nymi tor­bami, go­towa już ni­gdy nie oglą­dać się za sie­bie, ich oczom uka­zał się oj­ciec.

– Kim ty je­steś i co ro­bisz w moim domu? – spy­tał groź­nie, po czym wska­zu­jąc na to­boły, zwró­cił się do Te­resy: – Co to ma być?

– Na­zy­wam się Fry­de­ryk i je­stem na­rze­czo­nym Te­re­ski. – Chło­pak przed­sta­wił się dziar­skim to­nem. – Za­bie­ram ją do sie­bie.

– Ni­g­dzie nie pój­dziesz – wy­ce­dził przez zęby oj­ciec do Te­resy, a po chwili do­dał: – Twoje miej­sce jest przy ojcu.

– Ja nie mam ojca… – wy­szep­tała dziew­czyna.

– Co po­wie­dzia­łaś? – spy­tał roz­wście­czony i zro­bił krok w ich stronę.

Te­resa od­sko­czyła do tyłu, a jej miej­sce, ni­czym ry­cerz w srebr­nej zbroi, za­jął Fry­dek.

– Ni­gdy już jej nie do­tkniesz, ro­zu­miesz? – krzyk­nął, skró­cił dy­stans i do­dał ostro: – A te­raz zejdź nam z drogi.

Oj­ciec Te­resy pod­niósł rękę na Fry­de­ryka, lecz ten ode­pchnął ją le­wym przed­ra­mie­niem, a z pra­wej strony wy­mie­rzył mu tak po­tężny sier­powy, że po­wa­lił go nim na ko­lana. Chło­pak zła­pał Te­resę za rękę i po­cią­gnął po scho­dach na dół, pro­sto do wyj­ścia. Prze­bie­gli jesz­cze ka­wa­łek, aż na­gle Te­resa za­trzy­mała się, po­sta­wiła torby na ziemi, spoj­rzała z nie­do­wie­rza­niem na Frydka, pod­bie­gła do niego i po­ca­ło­wała go naj­moc­niej, jak po­tra­fiła. Pierw­szy raz w ży­ciu.

– Dzię­kuję – wy­szep­tała wzru­szona.

– Nie ma za co – od­parł oszo­ło­miony po­ca­łun­kiem Fry­de­ryk.

– My­ślisz, że nic mu nie jest? Zo­sta­wi­li­śmy go tak le­żą­cego na ziemi…

– Do­stał tylko w gębę. Na­le­żało mu się. Nic mu nie bę­dzie.

Ro­dzice Fry­de­ryka, choć z po­czątku ne­ga­tyw­nie na­sta­wieni, pod wpły­wem ob­fi­tych wy­ja­śnień syna zgo­dzili się w końcu na to, by Te­resa zo­stała pod ich da­chem. Jego matka szcze­rze współ­czuła dziew­czy­nie tak przy­krych do­świad­czeń. Mimo że nie znała szcze­gó­łów, do­my­ślała się, co ta­kiego mógł wy­rzą­dzić jej oj­ciec. Znała ta­kie hi­sto­rie. Kwe­stią sporną stała się jed­nak or­ga­ni­za­cja we­sela. Ślub miał się od­być za nie­spełna dwa ty­go­dnie, a ro­dzice na­le­gali, by za­pro­sić bli­skich i są­sia­dów. Zwłasz­cza oj­ciec chciał po­ka­zać in­nym, jak syn, któ­rego w za­sa­dzie sam nie­spe­cjal­nie sza­no­wał, zmęż­niał i do­rósł do roli głowy ro­dziny. We­dług niego Fry­de­ryk nie in­te­re­so­wał się dziew­czy­nami czy spor­tem jak każdy nor­malny chło­pak w jego wieku, tylko bie­gał jak ja­kiś pa­jac z lor­netką i en­cy­klo­pe­dią zwie­rząt. Bał się, że ni­gdy nie wy­do­ro­śleje. Zresztą ślub bez we­sela? Któż to wi­dział!

– Te­resa nie ma ni­kogo bli­skiego – tłu­ma­czył ro­dzi­com Fry­de­ryk. – A z wia­do­mych po­wo­dów nie chcemy jej ojca na na­szym ślu­bie. Pro­szę was o usza­no­wa­nie na­szej de­cy­zji. Z wami czy bez was weź­miemy ten ślub, bo je­ste­śmy oboje do­ro­słymi już ludźmi. Choć by­łoby nam bar­dzo miło, gdy­by­ście jed­nak byli z nami pod­czas tak waż­nej dla nas chwili.

Oj­ciec pa­trzył na niego z po­wagą i zdu­mie­niem. Pierw­szy raz w ży­ciu jego syn mó­wił z taką pew­no­ścią sie­bie, że mimo żalu po­sta­no­wił mu ustą­pić. Fry­de­ryk w ni­czym nie przy­po­mi­nał tego kru­chego chło­paka, za któ­rego go za­wsze miał. Matka zaś wie­działa, że je­śli staną mu te­raz na dro­dze, mogą go już na za­wsze stra­cić. Gdy tylko opadł kurz roz­go­ry­cze­nia i nie­speł­nio­nych am­bi­cji, wszy­scy za­częli się ja­koś do­ga­dy­wać.

Matka z Hanką, która za­wsze pra­gnęła mieć sio­strę, po­lu­biły Te­resę. Dziew­czyna była po­mocna, miła, bar­dzo skromna i na nowo wpro­wa­dziła do ich domu Boga, któ­rego nie wie­dzieć czemu, stra­cili z oczu. Przed każ­dym po­sił­kiem, a go­to­wała na­prawdę do­brze, od­ma­wiali mo­dli­twę, co­raz czę­ściej od­wie­dzali ko­ściół, a Fry­de­ryk wy­da­wał się na­prawdę szczę­śliwy. Miał pójść w ślady ojca, ale nie chciał zo­sta­wiać żony sa­mej, więc pod­jął pracę w po­bli­skim tar­taku, a Te­resa po­ma­gała matce w domu i przy lek­cjach Hanki. My­ślała o zro­bie­niu kursu na na­uczy­cielkę, by uczyć w po­bli­skiej szkole. Obec­ność sy­no­wej spo­wo­do­wała, że oj­ciec od­pu­ścił Fry­de­ry­kowi i oprócz do­kucz­li­wych przy­ty­ków od czasu do czasu nie na­rzu­cał mu swo­jego zda­nia.

Te­resa już ni­gdy nie za­mie­niła słowa ze swoim oj­cem, pod­rzu­cała mu jed­nak cza­sem resztki z obiadu albo, gdy nikt nie wi­dział, cho­wała mu do sło­ika dwa mie­lone czy kilka ły­żek ziem­nia­ków. Stał wtedy jak upiór w oknie, pa­trząc nie­obec­nym wzro­kiem, jak zo­sta­wia mu na ganku je­dze­nie. Nie­na­wi­dziła go z ca­łych sił, ale matka za­szcze­piła w niej po­czu­cie, że li­tość na­leży się każ­demu bez wy­jątku, a wie­działa, że oj­ciec umarłby z głodu, gdyby nie ona. Po­ma­gała mu z po­czu­cia obo­wiązku, wbrew so­bie, czu­jąc do sie­bie od­razę, jak gdyby wciąż żyła z nim pod jed­nym da­chem.

Pew­nego dnia w dro­dze do ko­ścioła zbo­czyła z trasy, by pod­rzu­cić ojcu słoik ro­sołu. Zwró­ciła uwagę, że po­przedni po­si­łek stoi na scho­dach nie­ru­szony. Po chwili kon­ster­na­cji zo­sta­wiła zupę i po­szła w swoją stronę. Na­stęp­nego dnia, gdy wra­cała z za­ku­pami, po­sta­no­wiła spraw­dzić, czy je­dze­nie wciąż stoi na ganku. Stało. Zbli­żyła się po­woli do domu i zaj­rzała przez okno. Ni­g­dzie nie wi­działa ojca, a prze­cież za­wsze wy­pa­try­wał jej ni­czym naj­gor­szy prze­śla­dowca.

Po chwili za­sta­no­wie­nia po­de­szła do drzwi i na­ci­snęła klamkę. Ku jej za­sko­cze­niu drzwi były otwarte. Gdy tylko we­szła do środka, ude­rzył w nią prze­raź­liwy smród mo­czu i al­ko­holu, a oczom uka­zał się nie­praw­do­po­dobny ba­ła­gan. Wszę­dzie le­żały ga­zety, pu­ste bu­telki po wódce, brudne na­czy­nia i ubra­nia. Te­resa zła­pała sto­jący przy piecu po­grze­bacz i prze­szła się po po­ko­jach. Ni­g­dzie nie było ojca. Spoj­rzała na schody pro­wa­dzące na pię­tro, na któ­rym pod osłoną nocy działy się naj­gor­sze rze­czy, wzięła głę­boki od­dech i we­szła na górę. Naj­pierw otwo­rzyła drzwi swo­jej sy­pialni. Pu­sto. Po­tem zwró­ciła się w stronę ko­ry­ta­rza pro­wa­dzą­cego do po­koju ojca.

Gdy dzie­lił ją już tylko metr od za­mknię­tych drzwi, usły­szała ja­kiś chra­pliwy, świsz­czący dźwięk, aż ciarki prze­szły jej po karku. Otwo­rzyła drzwi i pchnęła je ręką. Sto­jąc wciąż na ko­ry­ta­rzu, zo­ba­czyła le­żą­cego na pod­ło­dze na­giego ojca, z któ­rego ust to­czyła się piana, a ręce po­wy­krzy­wiane miał w różne strony. Le­żał we wła­snych od­cho­dach. Po chwili za­uwa­żył Te­resę, wy­trzesz­czył oczy i zwró­cił w jej stronę wy­krę­coną rękę. Te­resa stała nie­ru­chomo, pa­trząc na niego bez cie­nia współ­czu­cia. Wi­dząc bez­czyn­ność córki, męż­czy­zna za­czął char­czeć jesz­cze gło­śniej i wy­gi­nać ciało ostat­kiem sił, jakby chciał do niej przy­peł­zać.

Te­resa za­mknęła drzwi. Stała tak jesz­cze chwilę, słu­cha­jąc, jak oj­ciec pró­buje bez­sku­tecz­nie wo­łać o po­moc, po czym ru­szyła scho­dami w dół pro­sto do drzwi wyj­ścio­wych. Ro­zej­rzała się do­okoła i nie za­trzy­mu­jąc się, za­brała sto­jące na ganku je­dze­nie, wy­rzu­ciła je do śmiet­nika ulicę da­lej i po­szła pro­sto do domu. Tego dnia nie ode­zwała się do ni­kogo ani sło­wem. Przed oczami cią­gle miała ko­na­ją­cego ojca. Czy jesz­cze żył? Czy mo­gła mu jesz­cze po­móc? Była w szoku, że nie za­re­ago­wała. Nie po­dej­rze­wała sie­bie o ta­kie okru­cień­stwo i bez­dusz­ność. Wy­star­czy­łoby słowo, by ktoś zja­wił się mu na ra­tu­nek. Słowo, które ugrzę­zło jej w gar­dle wraz ze wszyst­kim, co kie­dy­kol­wiek jej zro­bił. W głębi du­szy chciała, by nie żył. By wresz­cie za­koń­czył się ten kosz­mar. Miała na­dzieję, że po jego śmierci od­zy­ska spo­kój, po­czuje ulgę i sta­nie się wolna.

Przez ko­lejne dni dziew­czyna biła się z my­ślami, czy pójść do ojca, czy po­cze­kać, aż ktoś w końcu znaj­dzie jego ciało. Uznała, że prę­dzej osza­leje. Bio­rąc pod uwagę fakt, że od kilku lat z ni­kim nie utrzy­my­wał kon­tak­tów, mo­gło to w ogóle nie na­stą­pić. Za­pa­ko­wała więc obiad jak zwy­kle i po­szła ode­grać gro­te­skową scenę, w któ­rej prze­ra­żona córka od­krywa, że jej oj­ciec nie żyje, a po­tem za­wia­da­mia służby. Gdyby grała w fil­mie, do­sta­łaby Oscara.

Po­grzeb był skromny, a lu­dzi przy­szło nie­wielu. Ci, któ­rzy do­tarli, pa­trzyli na Te­resę jak na wy­rodną córkę. Zu­peł­nie jakby to ona była winna temu, że się roz­pił, zdzi­czał i zmarł w sa­mot­no­ści. Po wszyst­kim nie zna­la­zła upra­gnio­nej ulgi, nie czuła się spo­kojna ani tym bar­dziej wolna. Za to z każ­dym dniem ro­sło w niej po­czu­cie winy, że mu nie po­mo­gła, i od­raza do sie­bie sa­mej, że mimo wszyst­kich okro­pieństw, które jej wy­rzą­dził, jest jej go żal.Koniec niewinności

Dom ro­dzinny Te­resy szybko po­szedł na sprze­daż, oj­ciec Frydka do­rzu­cił parę gro­szy i młoda para mo­gła prze­pro­wa­dzić się bli­żej mia­sta, gdzie cze­kało ich wię­cej moż­li­wo­ści. Czuli ro­snącą po­trzebę opusz­cze­nia wsi, w któ­rej miesz­kali. Chcieli od­ciąć się od trud­nej prze­szło­ści i za­cząć wszystko od nowa. Ksiądz pod­czas jed­nej z bie­siad na ple­ba­nii oczy­wi­ście w końcu wy­ga­dał się o dziecku, któ­rego nikt nie wi­dział. Te­resa ni­gdy nie miała brzu­cha, więc spe­ku­la­cje lu­dzi na te­mat tego, co się stało, prze­ra­stały wszel­kie po­ję­cie. Jedni plot­ko­wali, że po­ro­niła, inni – że usu­nęła, a jesz­cze inni – że okła­mała Frydka, by zła­pać do­brą par­tię na ba­chora. Matka Fry­de­ryka jesz­cze długo tłu­ma­czyła się z tego nie­ist­nie­ją­cego ma­leń­stwa. Poza tym, jak każde młode mał­żeń­stwo w tam­tym cza­sie, Fry­dek i Te­resa pra­gnęli osiąść na swoim. Prze­ko­nać się wresz­cie, jak to jest być ze sobą, bez reszty świata. Ona chciała wresz­cie po­czuć się jak we wła­snym domu, bez­piecz­nie. On pra­gnął zo­stać z nią sam na sam, by móc się do niej zbli­żyć i po­czuć jak męż­czy­zna. Jak ni­gdy przed­tem.

Wu­jek Frydka, brat jego ojca, miał w Bia­ło­woli pod Za­mo­ściem działkę, którą mo­gli wy­ku­pić za nie­wiel­kie pie­nią­dze. Wuj od dawna tam nie miesz­kał, bo jego córka mu­siała go za­brać do Nie­miec, do sie­bie. Wszystko przez to, że śred­nio dwa razy w mie­siącu gu­bił się w oko­licy lub znaj­dy­wano go na po­dwórku któ­re­goś z są­sia­dów. Mó­wił, że się opala na swo­jej działce. Dom nie był w naj­lep­szym sta­nie, wy­ma­gał re­montu, ale od biedy można było się tam wpro­wa­dzić.

Gdy tylko prze­stą­pili próg, Te­re­sce zro­biło się nie­do­brze. Mi­nęło pół­tora roku od ślubu, a oni jesz­cze nie skon­su­mo­wali mał­żeń­stwa. Ona prze­ko­ny­wała go, że jak tylko będą mieli pry­watną prze­strzeń, będą mo­gli po­znać swoje ciała, że bar­dzo krę­puje ją czy­jaś obec­ność za cienką ścianą ro­dzin­nego domu Frydka. Że sły­szy, jak jego ro­dzice chra­pią, więc nie chce, żeby oni sły­szeli, jak skrzypi ich łóżko. Ro­biła wszystko, żeby nie zo­stali sami, a gdy zo­sta­wali, cho­roba ją brała lub była nie­dy­spo­no­wana. On, jak z tru­dem pod­ry­wał dziew­czyny w li­ceum, tak i tu nie po­tra­fił ni­czego ugrać. Mó­wił: „Do­brze, ro­zu­miem”. Ale te­raz już nie było zmi­łuj. Byli sami i przy­szedł czas na dzi­dziu­sia.

Te­resa wie­działa, że chce dziecka. Wy­da­wało jej się, że bę­dzie do­brą mamą, a tak na­prawdę nie chciała zo­stać sama na sta­rość. Bała się tego bar­dzo. Zwłasz­cza po tym, co spo­tkało jej ojca. Ich pierw­szy raz był nie­zwy­kle nie­zręczny i krótki. Był też bar­dzo bo­le­sny dla Te­resy, choć Fry­de­ryk nie na­le­żał do hoj­nie ob­da­ro­wa­nych. Prze­trwała cały akt z za­mknię­tymi oczami, bę­dąc my­ślami i du­szą gdzie in­dziej. Fry­dek był roz­cza­ro­wany tym ca­łym sek­sem. Nie tak to so­bie wy­obra­żał. Miał wra­że­nie, jakby Te­resa się nim brzy­dziła i jakby nic, co robi, nie spra­wiało jej ja­kiej­kol­wiek przy­jem­no­ści. Każde ko­lejne zbli­że­nie na­stę­po­wało wy­łącz­nie z jego ini­cja­tywy, a wi­dok skwa­szo­nej i le­żą­cej jak kłoda Te­resy znie­chę­cał go do bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych dzia­łań. Sta­rał się uwi­nąć naj­szyb­ciej, jak po­tra­fił.

Wkrótce przy­szły nud­no­ści, brak mie­siączki, brzuch i mnó­stwo wy­mó­wek, by prze­stać do­pusz­czać Fry­de­ryka do swo­jego ciała. Choć tak na­prawdę Te­re­ska wcale nie kła­mała. Przez całą ciążę czuła się fa­tal­nie. A im bli­żej było do po­rodu, tym bar­dziej stre­so­wała się ob­na­że­niem, roz­ło­że­niem nóg przed kimś ob­cym i po­zna­niem no­wego czło­wieka, któ­rego spro­wa­dzi na ten chory świat. Miała na­dzieję, że to bę­dzie chło­piec. Że to oj­ciec bę­dzie go wpro­wa­dzał w do­ro­słe ży­cie, nie ona. Mo­dliła się o to przez całą ciążę. Chciała też, żeby dziecku było ła­twiej niż jej, a miała prze­świad­cze­nie, że męż­czyźni nie mają tak pod górkę.

Po­ród był nie­zwy­kle ciężki. Te­resa, za­miast sku­pić się na od­dy­cha­niu i skur­czach, cały czas my­ślała o tym, że wszy­scy wi­dzą, co ma mię­dzy no­gami, a czego sama ni­gdy nie wi­działa. Mimo wska­zó­wek po­łoż­nej nie krzy­czała ani tym bar­dziej nie wyła z bólu. W jej uszach dzwo­nił głos jej matki: „Ból to prze­pustka do nieba, dziecko, znoś ten ból z god­no­ścią, a czeka cię raj”. Zno­siła więc ból w mil­cze­niu.

– Roz­luź­nij się, głu­pia! – krzyk­nęła do niej po­łożna. – Udu­sisz dziecko! Za­wo­łaj le­ka­rza, Zośka!

Główka ma­leń­stwa utkwiła na ze­wnątrz, a Te­resa, za­miast przeć, od­ma­wiała ró­ża­niec z za­mknię­tymi oczami. Na­gle ktoś bar­dzo bo­le­śnie przy­du­sił brzuch, a Te­resa po­czuła prze­raź­liwy ból w oko­licy kro­cza, tak silny, że stra­ciła przy­tom­ność. Po chwili ocu­cił ją płacz dziecka.

– Śliczna jest – po­wie­działa po­łożna, trzy­ma­jąc dziecko na rę­kach.

– Śliczna…? – wy­mam­ro­tała Te­resa. – Śliczna…

– Ty le­piej ją szybko zszy­waj, bo jest cała ro­ze­rwana! – krzyk­nął le­karz. – Odłóż dziecko!

I po­łożna zszyła Te­resę. Mimo pięk­nych i pre­cy­zyj­nych ro­bó­tek na dru­tach, które wy­cho­dziły spod jej pal­ców, zszyte przez nią wa­giny nie przy­po­mi­nały już eg­zo­tycz­nych kwiat­ków.

Te­resa była bar­dzo roz­cza­ro­wana, gdy uj­rzała córkę. Pła­kała, trzy­ma­jąc ją w rę­kach. Wszy­scy my­śleli, że ze szczę­ścia, ale były to łzy smutku po­mie­sza­nego z bó­lem, który wciąż in­ten­syw­nie pul­so­wał w po­tur­bo­wa­nym kro­czu. Z po­wodu ob­ra­żeń oraz za­ka­że­nia, które wdało się w źle go­jącą się ranę, Te­resa po dwóch ty­go­dniach znów tra­fiła do szpi­tala. Oka­zało się, że nie uro­dziła ca­łego ło­ży­ska i w ma­cicy rów­nież do­szło do nad­ka­że­nia. Po ope­ra­cji le­karz po­in­for­mo­wał, że Te­resa nie bę­dzie mo­gła już zajść w ko­lejną ciążę. Gdy mi­nął pierw­szy szok i żal, przy­szło do niej coś zu­peł­nie in­nego – ulga. To mu­siał być dar od Boga. Uzmy­sło­wiła so­bie, że skoro nie może mieć dzieci, nie musi już wię­cej sy­piać z mę­żem. W końcu seks ma słu­żyć pro­kre­acji, nie cie­le­snym ucie­chom. Je­śli ten cel nie ist­nieje, by­łoby to tylko da­nie upu­stu żą­dzom, a te, jak wia­domo, po­cho­dzą od sa­mego sza­tana. Tak so­bie to wszystko mą­drze wy­tłu­ma­czyła.

Gdy skoń­czył się po­łóg, a rany za­go­iły, Fry­de­ryk za­pra­gnął znów zbli­żyć się do swo­jej żony. Gdy pew­nej nocy przy­tu­lił ją do sie­bie i wło­żył dłoń pod jej ko­szulę nocną, ko­bieta sta­now­czo od­su­nęła jego rękę, usia­dła pro­sto na łóżku i po­in­for­mo­wała go o swo­ich prze­ko­na­niach. Że seks bez moż­li­wo­ści po­czę­cia jest wbrew jej wie­rze i że wo­la­łaby już do tego te­matu ni­gdy nie wra­cać. Na­gle dla Fry­de­ryka wszystko stało się ja­sne. Ona po pro­stu nie chciała się z nim ko­chać. Ni­gdy tego nie lu­biła. Mógł się za­ło­żyć, że na­wet jej się nie po­do­bał i że chciała się po pro­stu wy­rwać z domu, od ojca po­twora. W końcu ten cały ślub to był jego, Fry­de­ryka, po­mysł. Obrońca się zna­lazł. Zro­bił błąd, a te­raz mają dziecko. Có­reczkę, cu­downą małą ja­skó­łeczkę.

Na­zwali ją Sara, ale Fry­dek od za­wsze zwra­cał się do niej po swo­jemu. Z ra­cji swo­jej pa­sji znał ty­siące ga­tun­ków pta­ków i gdy wie­czo­rem ca­ło­wał córkę w czółko, mó­wił: „Do­bra­noc, sie­weczko, orze­chó­weczko, pliszko, prze­pió­reczko, si­ko­reczko, pu­stułko, wró­belku…”, na co mała Sara re­ago­wała szczerą ra­do­ścią. Gdy skoń­czyła trzy latka, za­częło ją to nie­sa­mo­wi­cie ba­wić. Cze­kała na każdą ko­lejną noc, do­bra­noc, bu­ziaka i na­zwę no­wego ptaszka. Po­tem pro­siła tatę, by po­ka­zy­wał jej w en­cy­klo­pe­dii, jak te ptaszki wy­glą­dają. Fry­dek do­stał pracę w za­moj­skim zoo, był taki szczę­śliwy. Nie za­ra­biał dużo, ale mógł trosz­czyć się o zwie­rzęta, które ko­chał, i wresz­cie wy­ko­rzy­stać wie­dzę, którą zdo­by­wał od dziecka. Oj­ciec na­ci­skał, by po­szedł na stu­dia lub do woj­ska, ale on już po­tra­fił mu się po­sta­wić. Poza tym miał ro­dzinę na utrzy­ma­niu, więc mu­siał pra­co­wać.

Zoo w Za­mo­ściu było praw­dziwą atrak­cją. Zjeż­dżali do niego tu­ry­ści z ca­łego wo­je­wódz­twa i nie tylko. Pre­zy­dent mia­sta oraz dy­rek­tor ogrodu dbali o to, by jak naj­czę­ściej po­ja­wiały się tam nowe na­bytki. Wkrótce można było po­dzi­wiać szym­pansy, niedź­wie­dzie i hi­po­po­tamy. Co­raz wię­cej było też eg­zo­tycz­nych pta­ków, któ­rymi fa­scy­no­wał się Fry­de­ryk. Uczest­ni­czył w mo­der­ni­za­cji kla­tek, miał swój udział w do­bo­rze ga­tun­ków i pierw­szy raz w ży­ciu czuł, że jego wie­dza się ko­muś przy­daje. Był z tego nie­zwy­kle dumny.

Speł­niał się rów­nież jako oj­ciec. Sara była jego oczkiem w gło­wie. W dni wolne za­bie­rał ją czę­sto do zoo, wie­czo­rami ką­pał ją i czy­tał do snu. Lu­bili się ra­zem wy­głu­piać. Można po­wie­dzieć, że ro­bił to wszystko, co za­zwy­czaj przy­pada w udziale mat­kom. Te­resa, od­kąd wró­cili ze szpi­tala, nie­chęt­nie zaj­mo­wała się córką. Naj­pierw z po­wodu swo­jego stanu zdro­wia, póź­niej ze względu na za­nie­dbane obo­wiązki do­mowe, a po­tem ja­koś tak na­tu­ral­nie wy­szło, że to Fry­de­ryk czer­pał wię­cej sa­tys­fak­cji z kon­taktu z dziec­kiem niż ona. Męż­czy­zna nie miał do niej pre­ten­sji. Czuł, że jej do­świad­cze­nia z ro­dzin­nego domu od­bi­jają się na jej wła­snym ma­cie­rzyń­stwie. Z tego też względu za­ak­cep­to­wał po­nie­kąd, że nie będą też ni­gdy nor­mal­nym mał­żeń­stwem. Żal mu było, że nie może speł­niać się jako męż­czy­zna. Jako młody chło­piec czę­sto sły­szał dźwięki wy­do­by­wa­jące się z sy­pialni ro­dzi­ców. My­ślał, że wła­śnie tak wy­gląda po­ży­cie mał­żeń­skie. Mimo że był cho­ler­nie roz­cza­ro­wany, nie po­tra­fił zło­ścić się na Te­resę ani tym bar­dziej zmu­szać jej do seksu. Po­mi­ja­jąc tę kwe­stię, była prze­cież do­brą żoną. Go­to­wała, sprzą­tała, dbała, by miał za­wsze wy­pra­so­wane i czy­ste ubra­nia. Wi­tała go cie­płą her­batą i dzię­ko­wała Bogu za jego zdro­wie. To była na­prawdę do­bra żona.Oświecenie

– Ko­cha­nie, wy­trzyj bu­zię. Je­steś cała w okrusz­kach – po­wie­działa mama do córki. – Za­raz małpki wy­sko­czą z kla­tek i mi cię po­rwą.

– Hi hi hi, do­brze, ma­mu­siu – od­parła uma­zana cze­ko­ladą dziew­czynka i po­słusz­nie otrze­pała bu­zię oraz su­kienkę z reszty cia­stek. – Patrz, mamo, pa­pugi!

Dziew­czynka pod­bie­gła do du­żego znaku wska­zu­ją­cego kie­ru­nek drogi. Na­ry­so­wana była na nim wielka ara. Udały się więc wy­zna­czoną trasą, gdzie ich oczom uka­zała się długa alejka z du­żymi klat­kami po obu stro­nach.

– Tu są klatki pta­ków, ko­cha­nie – wy­tłu­ma­czyła mama. – Wi­dzisz? Tu masz pa­pużki fa­li­ste. Jest ich kilka, bo te ptaszki bar­dzo źle zno­szą sa­mot­ność, wiesz, cór­ciu? – Uśmiech­nęła się do sie­bie gorzko, po czym wzięła córkę na ręce i pod­nio­sła ją wy­żej, by mo­gła le­piej zo­ba­czyć zwie­rzęta. Dziew­czynka po kilku mi­nu­tach znu­dziła się oglą­da­niem pta­ków, mi­nęła ba­żanty i per­liczki, pod­bie­gła do ostat­niej klatki po le­wej stro­nie alejki i za­wo­łała mamę.

– Mamo, a co tu­taj jest? – Dziew­czynka wspięła się na palce i za­częła roz­glą­dać się po ca­łej wo­lie­rze.

– Nie wiem, cór­ciu – od­po­wie­działa mama, wy­pa­tru­jąc ru­chu w za­ro­ślach. – Jest na­pi­sane, że sowy.

Na­gle w rogu ko­bieta do­strze­gła mę­ską po­stać, która po­woli wy­ło­niła się z ciem­no­ści.

– Ma­muś, wi­dzisz coś cie­ka­wego? – spy­tała znie­cier­pli­wiona córka, sztur­cha­jąc mamę w udo.

– Wi­dzę… – od­parła ci­chutko mama, pa­trząc w kie­runku męż­czy­zny, który ku jej lek­kiemu znie­sma­cze­niu roz­rzu­cał wła­śnie zde­chłe my­szy.

„Kogo mi on przy­po­mina…?”, po­my­ślała. Za­cho­dziła tak w głowę przez dłuż­szy mo­ment, przy­glą­da­jąc mu się, po czym po­ło­żyła rękę na swo­ich ob­fi­tych pier­siach i już wie­działa. To był Mar­lon Brando! No, nie sam we wła­snej oso­bie, oczy­wi­ście. Ale ten ta­jem­ni­czy czło­wiek rzu­ca­jący tru­chłem po klatce był we­dług niej łu­dząco po­dobny do jej uko­cha­nego ak­tora z jed­nego z ulu­bio­nych fil­mów – Tram­waju zwa­nego po­żą­da­niem. Uwiel­biała oglą­dać filmy z lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych, cho­ciaż nie­wiele z nich ro­zu­miała. Do­sta­wała je po an­giel­sku na ka­se­tach od wujka z Ame­ryki, ale i tak pła­kała jak bóbr, oglą­da­jąc Prze­mi­nęło z wia­trem lub Kotkę na go­rą­cym bla­sza­nym da­chu.

– Sowy to ptaki nocy? – spy­tała na­gle ko­bieta. – Czy żyją też za dnia?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: