-
W empik go
Jestem Tobą - ebook
Jestem Tobą - ebook
„Jestem Tobą” - to psychologiczna powieść o kobiecej traumie, chęci życia pełnią, zazdrości i rozpaczliwej potrzebie zmiany. Sara w wyniku traumatycznego dzieciństwa, nabywa tajemniczej zdolności kierowania cudzą świadomością. Chcąc pomagać innym, wykorzystuje ten dar w swojej pracy terapeutycznej, podejmując za klientów trudne dla nich decyzje lub przekraczając za nich granice, których sami nie mogą przekroczyć. Szybko wpada jednak w pułapkę życia życiem innych i doświadczania obcych dla siebie ale jakże ekscytujących doznań. Zwłaszcza gdy poznaje Avę, kobietę której desperacko chce pomóc wyrwać się z toksycznego małżeństwa. Okazuje się jednak, ze nie wszystko jest dokładnie takie, jak jej się wydaje.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397019928 |
Rozmiar pliku: | 917 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nam, dorosłym, którzy pozjadali wszystkie rozumy, wydaje się, że znamy siebie na wylot, że nigdy nie postąpilibyśmy tak czy siak. Patrząc na ludzi w patowych sytuacjach, szukamy przyczyn ich bezradności. Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Bardzo łatwo wpaść w pułapkę życia życiem innych i podejmowania za innych decyzji, które w naszym mniemaniu odmieniłyby czyjś los. Najtrudniej przecież podjąć mądrą decyzję we własnej sprawie, te podejmowane za innych zawsze są najmądrzejsze i najbardziej w punkt, jakby nikt poza nami nie miał racji. Pamiętam lekcję historii, gdy uczyliśmy się o II wojnie światowej. Była mowa o przypadkach, w których wygłodniali do granic możliwości ludzie zjadali ludzkie mięso. Wszyscy jednocześnie zaczęliśmy się przekrzykiwać, jak to możliwe, aby ktoś zjadł drugiego człowieka, że wolelibyśmy umrzeć niż posunąć się do takich okropności. Wtedy Weronika Balicka, nasza historyczka, powiedziała: „Nigdy nie wiesz, kim możesz się stać, dopóki nie zostaniesz sprawdzony”. Miała zupełną rację.
Za każdym działaniem stoi jakaś geneza, do każdego człowieka przyczepione są zmory i okoliczności, które popychają go do działań niemożliwych, o które nigdy by siebie nie podejrzewał. Czy zdarzyło ci się kiedyś być pod wrażeniem własnych możliwości? Czy czujesz czasem, że powinieneś być gdzie indziej? Że nie tego spodziewałeś się od swojego życia? Że gdybyś był kimś innym, to osiągnąłbyś o wiele więcej? O tak… Na pewno.
Zawsze koncentrowałam się na tym, żeby moje życie wyglądało inaczej, chciałam uciec od losu, który – jak mi się wtedy wydawało – mnie czeka, jeśli nic z nim nie zrobię. Gdy już myślałam, że wygrałam, że udało mi się zrobić wielki unik, zaczęłam skupiać się na tym, by inni nie wpadli w tę pułapkę. Ha ha ha, jaka byłam głupia… Przecież to ja sama ją na siebie zastawiłam. Straciłam czujność i niestety nie zorientowałam się w porę, że moim życiem zaczęło kierować coś obcego. Coś… Coś, co zaprowadziło mnie tu, gdzie jestem teraz.
Czy chcesz wiedzieć, jak się tu dostałam? Obiecuję, że będzie ciekawie. Trudno ci będzie uwierzyć, bo ta opowieść nie jest normalna, a ja nie jestem normalną osobą. Może nie będziesz w stanie odnieść się do moich doświadczeń w stu procentach, bo nie jesteś mną, jednak jeśli masz w sobie choć trochę wyobraźni i czujesz, że nie wszystko na tym świecie jest czarne lub białe, to wyciągniesz z tej historii naukę, której mnie nie było dane przyswoić zawczasu.
Dziś, patrząc w lustro, widzę obcą osobę. Z każdym dniem tracę część dawnej siebie i choć kurczowo trzymam się resztek, które mi zostały, czuję, że na nic moje starania. Z całych sił pragnę niczym Alicja przejść na drugą stronę, móc znaleźć się znowu u „siebie”. Tam, gdzie mieszkają moje oswojone zmory, te, z którymi kiedyś już się uporałam. Tu, gdzie jestem, mieszkają obce mi potwory, nie potrafię z nimi walczyć, nie mam swojej siły. Swojej broni. Straciłam je, gdy zapragnęłam odebrać ludziom kontrolę nad ich własnym losem. A może…
– Z kim rozmawiasz? – rozlega się pytanie zza uchylonych drzwi.
– Z nikim – odpowiada kobieta, ściskając w dłoni wiszący na jej szyi medalik z Matką Boską. – Z nikim – dodaje szeptem, patrząc na swoje odbicie.Do piekła i z powrotem
– Wstawaj! – krzyknęła mama, przerywając ciszę w małej, dziecięcej sypialni. – Już czas, by zacząć ten dzień, jak Pan Bóg przykazał.
Pierwsze promienie słońca wpadały przez haftowane białe zasłony prosto na twarz dziewczynki, oślepiając ją bladym światłem.
– Mamo, jestem śpiąca – wymamrotała zaspana Sara. – Proszę, daj mi jeszcze pospać.
– Nie zasłużyłaś, moja droga. Sen jest dla tych, którzy ciężko pracują na chleb. – Matka spojrzała na Sarę z surowym wyrazem twarzy. – Już, już, czeka cię mnóstwo obowiązków, a za dwie godziny idziesz do szkoły, dziecko.
Sara powoli wyczołgała się z ciepłego łóżka i włożyła kapcie zrobione na drutach przez świętej pamięci babcię, której nigdy nie miała okazji poznać. Podeszła do lustra, odgarnęła rozczochrane, brązowe włosy, uśmiechnęła się do siebie i wystawiła język, jakby chciała przedrzeźnić swoją siostrę bliźniaczkę. Pewnego wieczoru, gdy matka kazała jej przez trzy godziny przepraszać Pana Boga w modlitwie i odmówiła kolacji, Sara odkryła, że mówiąc do swego odbicia, ma się wreszcie komu pożalić. Nie miała przyjaciół, więc starała się zaprzyjaźnić z dzieckiem, które widziała codziennie po drugiej stronie lustra.
– Nie bądź próżna – odezwała się matka karcącym tonem. – Bozia nie po to dała ci zdrowe ciało, żebyś się napawała jego wyglądem, ale żebyś mogła służyć wiernie Bogu i pracować na rzecz innych. W porannej modlitwie przeproś Pana Boga za swoje krnąbrne podejście i poproś o więcej pokory, dziecko.
– Dobrze, mamo – odparła Sara, udając posłuszeństwo, lecz gdy tylko matka ruszyła do drzwi, puściła sobie oczko na znak, że wcale nie zamierza przepraszać Boga za to, że darzy sympatią swą jedyną przyjaciółkę.
Teresa nigdy nie okazywała czułości córce, nigdy jej nie przytulała ani nie mówiła „kocham cię”. Całowała ją za to w czółko, jeśli ta bezbłędnie odmówiła modlitwę. Dlatego Sara recytowała wszystkie pacierze do swej ukochanej powierniczki z lustra. Pragnęła dojść do perfekcji i nazbierać jak najwięcej maminych pocałunków, których jej tak brakowało. Niestety, oprócz miłości Teresa nie została również nauczona szacunku do dzieci. W jej czarno-białym świecie szacunek otrzymywali wyłącznie dorośli, nieważne, jakich grzechów się dopuszczali. Starszy to starszy, tak jak ksiądz to ksiądz. Szacunek się należy i już. A że dziecko nie jest ani dorosłym, ani tym bardziej księdzem, to nie należy mu się szacunek, a już na pewno nie szczera rozmowa.
– Siadaj, jedz – nakazała mama.
– Dostanę trochę masełka? – poprosiła ostrożnie Sara, widząc samotną pajdę chleba na talerzu. Miała nadzieję, że zasłużyła na to wieczornym różańcem.
– Niestety, moje dziecko, za to, co znów zrobiłaś w nocy, musisz poważnie odpokutować. – Nie spojrzawszy nawet na córkę, ciągnęła dalej: – Niedobrze mi się robi, gdy tylko pomyślę, jak obraziłaś Pana Boga. Nigdy nie sądziłam, że mała dziewczynka jest zdolna do czegoś takiego.
– Wiem, mamusiu. Więcej tego nie zrobię, obiecuję – odparła zawstydzona Sara.
Wstyd. To kolejna „wspaniała” przywara wyniesiona przez mamę Sary z jej rodzinnego domu. Plaga tamtych czasów, z którą ludzkość do dziś nie potrafi sobie poradzić. To mechanizm stopujący wszelki postęp i siła, która jest w stanie zniszczyć każdy potencjał. A co takiego zrobiła mała Sara, czego obiecała więcej nie robić? Otworzyła puszkę Pandory. Niczego nieświadome jeszcze dziecko, które zainteresowało się własnym ciałem, postawiło między sobą a matką mur o nazwie „GRZECH”, który już nigdy nie miał runąć.
– Czy to dlatego nie całujesz mnie już po wieczornej modlitwie, mamusiu? – spytała Sara ze łzami w oczach.
Mama spojrzała na Sarę, wyraźnie zaskoczona i zawstydzona, a jednak z iskrą miłości, która niemal natychmiast została przytłoczona falą poczucia obowiązku wobec abstrakcyjnego Boga, wymagającego posłuszeństwa i czystości. Jej mała córeczka przestawała być już przecież nieskazitelnie czysta.
– Nie ma co się mazać, odnajdziesz miłość w Panu Bogu, jeśli tylko będziesz się wystarczająco starać – powiedziała Teresa z wymuszonym uśmiechem, kładąc na stole różaniec i książeczkę do nabożeństwa. – Jedz szybko, bo obowiązki czekają.
Sara odebrała ten uśmiech jako obietnicę, że będzie lepiej, że kiedyś zasłuży na buziaka. Nic takiego jednak nie miało się już nigdy wydarzyć.Nie wywołuj wilka z lasu
Teresa wzięła sobie za cel niedoprowadzenie do deprawacji swojej małej córeczki. Oprócz rygoru modlitw i szeregu obowiązków domowych wprowadziła tak zwaną kontrolę czystości, co brzmiało jak sanepidowski wymóg lub jakaś forma walki z rozwijającą się epidemią. Po części kobieta uznawała to za prawdę, bowiem seksualność i wynikająca z niej nieczystość były dla niej niczym zaraza zjadająca ludzką duszę. Pożądanie miała za pułapkę szatana, nie dar od Boga, a cipkę i penisa za pomyłkę, która przydarzyła się panu Bogu w wyniku przemęczenia i beznadziejnej wiary w ludzkość.
Na czym polegała kontrola czystości? Teresa w losowych momentach w środku nocy wpadała do sypialni Sary i zrywała z niej kołdrę w nadziei, że nie nakryje jej na masturbacji.
– Dobry Boże, co ty wyprawiasz, dziecko?! – krzyczała przerażona, widząc, co jej mała dziewczynka robi z misiem, którego dostała od ojca na pożegnanie.
Złapała córkę za ramię i wbijając jej boleśnie paznokcie, wywlekła z łóżka niczym szmacianą lalkę. Uklękła przed nią na dywanie, ściskając rękoma jej nadgarstki, i ze łzami oraz olbrzymim lękiem w oczach plotła bez opamiętania:
– Jak możesz mi to robić?! – płakała w głos. – Przecież modlimy się codziennie, przecież ja robię wszystko, żeby cię ustrzec przed szatanem! Jak możesz, się pytam? – Pchnęła Sarę przed lustro i złapała ją za kark. – Spójrz na siebie – wyszeptała złowrogo.
Roztrzęsiona Sara wbiła wzrok w podłogę. Teresa ścisnęła jej szyję tak mocno, że dziewczynka syknęła z bólu, jednak opętana szałem kobieta zdawała się tego nie zauważać.
– Patrz, mówię! – wrzeszczała dalej. – Wiesz, co się z tobą stanie, jak będziesz się tak plugawić?
Wystraszona Sara spojrzała w lustro na swoją przyjaciółkę, a jej wargi zadrżały jak liście osiki na wietrze. Matka nic sobie z tego nie robiła, tylko krzyczała dalej:
– Sprowadzisz ten świat na manowce, zniszczysz siebie, mnie, wszystkich! Czy ty, do cholery, chcesz zostać kurwą?
W tym momencie Teresa wreszcie usłyszała swój własny głos, doszedł do niej jak bumerang, uderzając ją prosto w twarz. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, potem na przerażone, zapłakane dziecko, które trzymała za kark, i natychmiast zwolniła uścisk.
– Przepraszam, przepraszam – mamrotała, cofając się i kręcąc głową w niedowierzaniu. Nagle nadepnęła na misia, sprawcę całego zamieszania, podniosła go, spojrzała na niego złowrogo, po czym spoważniała, a cały smutek i poczucie winy znikły, jakby nigdy się tam nie pojawiły. – Nigdy nie zobaczysz już tego misia – powiedziała surowym tonem. – Ciążą na nim grzechy twojego ojca i przechodzą na ciebie, moje dziecko. Nie pozwolę na to – rzekła, po czym wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Od tej pory średnio dwa, trzy razy w tygodniu Teresa budziła się w środku nocy z tak zwanym silnym przeczuciem… A może lękiem, że jej córeczka znowu grzeszy. Zeskakiwała więc w pośpiechu ze swego łóżka i czym prędzej biegła do sypialni Sary, zgarniając po drodze różaniec. Otwierała z impetem drzwi, zrywała z jej małego ciałka kołdrę, sprawdzając przy tym, czy nie jest przypadkiem gdzieś mokra. Następnie podnosiła jej koszulę, dotykała majtek, sprawdzała i wąchała ręce. Na tym etapie przerażona Sara, wyrwana z niewinnego snu, leżała sztywna jak kamień. Czasami Teresa uznawała, że jej córka nic złego nie robiła, wtedy przepraszała ją, kładła się obok i kazała otępiałej dziewczynce odmawiać ze sobą różaniec. Czasem jednak podejrzewała, że Sara dopuściła się nieczystości, a wtedy wyzywała ją od brudnych dziewuch, grzesznic, wspominała o piekle i wychodziła, zostawiając Sarę totalnie zdezorientowaną.
***
Dziewczynka patrzyła na swoje małe rączki, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego są brudne. Chodziła więc do łazienki i szorowała je do bólu, żeby zmyć grzech. Zawsze przed snem robiła to bardzo dokładnie, by były czyściutkie, gdy mama znów przyjdzie w nocy, by je sprawdzić.
W pewnym momencie zrozumiała, że czystość jej rąk nie ma nic wspólnego z reakcją jej mamy, a stan emocjonalny, w którym każdorazowo znajdowała się po wizycie matki w jej sypialni, domagał się jakiegoś rodzaju resetu. Napięcie, któremu ulegało ciało Sary podczas tych nocnych wizyt, potrzebowało wyładowania, a zarzuty jej matki zaczęły działać na nią jak zakaz, który pragnęła złamać, by zobaczyć, co się za nim kryje. Poza tym skoro była posądzona i ukarana za coś, czego nie zrobiła, to zrobienie tego nie mogło zmienić już i tak beznadziejnej sytuacji. W ten oto sposób, o ironio, starania matki, by ustrzec dziecko przed masturbacją, popchnęły je w odkrywanie własnego ciała, motywowane nie ciekawością, ale zakazami, poczuciem winy i wstydem.
Gdy jedenastoletnia Sara dostała pierwszej miesiączki, jej mama zaczęła wprowadzać kolejne zakazy, nakazy i kontrole. W życiu dziewczyny mogli bowiem zacząć pojawiać się przecież chłopcy, a ci tylko jedno mają w głowie. Pewnego dnia Teresa, wracając z kościoła, postanowiła odebrać Sarę ze szkoły, by wspólnie wstąpić na lody w nagrodę za dobre sprawowanie. Zauważyła swoją córkę siedzącą na ławce z jakimś starszym od niej chłopcem, który szeptał jej coś na ucho. Śmiech Sary i jego ton ukłuł ją tak mocno w serce, że od tego dnia postanowiła ją codziennie zaprowadzać do szkoły i z niej odbierać. W domu natomiast czekała Sarę reprymenda oraz przemowa mająca na celu wyłożenie krnąbrnej córce zagrożenia i ukazanie konsekwencji wynikających z kontaktu z chłopakami. Oczywiście na lody nie poszły.
– Ale mamo, ja przecież nic z tym chłopcem nie robiłam! – tłumaczyła zdezorientowana Sara.
– Słyszałam, jak się zalotnie śmiałaś, to zachęta! – krzyknęła w odpowiedzi Teresa.
– Do czego?
– Nie rób ze mnie idiotki, ty brudna dziewucho. Gdybym się tam nie zjawiła, pewnie by cię pocałował, tak go zachęcałaś.
– Ale mamo, on mi powiedział na ucho dowcip, nie jakiś brzydki. Po prostu mnie rozśmieszył. Przecież nie dałabym się pocałować. To tylko mój kolega.
Teresa wzięła Sarę za ręce i zbliżając swoją twarz, spojrzała jej prosto w oczy:
– Nie możesz mieć kolegów, rozumiesz? Przysięgnij mi, że nie będziesz miała żadnych kolegów. Oni cię zgubią. Pójdziesz do piekła, córciu – mówiła roztrzęsiona. – Przysięgnij mi!
– Przysięgam – odparła Sara ze łzami w oczach, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ktoś tak dobry jak Artur miałby zrobić jej krzywdę czy strącić ją do piekła.
Tego wieczora Sara długo płakała, żaląc się swojej przyjaciółce z lustra. Czuła się jak w pułapce. Starała się robić wszystko, o co prosiła ją mama, lecz to nigdy nie wystarczało. Nie robiąc nic złego, ciągle była karana, a mama nieustannie na nią krzyczała. Sara czuła się coraz bardziej samotna i tęskniła za ojcem. Był dla niej jak powiew normalności.
– Chcę do taty. Ty też? – spytała, nie oczekując odpowiedzi. – Myślisz, że tato był zły na mamę? A może… – Nie dokończyła. Przykro jej było, że tak rzadko ją odwiedzał i że nie mógł jej czasem zabrać do siebie. Nie wiedziała, dlaczego tak jest.
Pewnego razu, podczas wspólnego sprzątania z mamą, Sara zapytała wprost:
– Mamo, czy tato mnie kocha?
– Nie, dziecko, gdyby nas kochał, toby nas nie zostawił – usłyszała w odpowiedzi.
– Ale dlaczego nas zostawił?
– Bo górę wzięła nad nim chuć.
– A co to jest chuć? – spytała zdziwiona Sara. – Czy to coś złego? Tato jest zły?
– To coś, przed czym chcę cię uchronić, dziecko – odparła matka. – To coś, co mają w sobie grzesznicy. Wszyscy mężczyźni są grzesznikami.
– A ja? Dlaczego nazywasz mnie czasem grzesznicą, skoro nie jestem mężczyzną?
– Bo kobiety czasem też ulegają chuci, można powiedzieć, że to taka siła nieczysta, która nęci mężczyzn, a oni, będąc z natury drapieżnikami, wykorzystują tę słabość dla własnych celów – wytłumaczyła matka i dodała: – Dlatego, córciu, tak zależy mi, żebyś nie przebywała z chłopakami, bo oni są źli.
– Czyli tato jest zły? – spytała zdziwiona Sara.
– Tak, dziecko, gdyby był dobry, toby nas nie zostawił.Gdzie ptaki śpiewają
Letnie wieczory na wsi są wspaniałe. Żaby rechoczące w sadzawkach, cykające świerszcze, mokra trawa i gęste, ciepłe powietrze – zaproszenie do podyskotekowych czułości w plenerze. Frydek nie należał do chłopaków, którzy zaciągali dziewczyny w krzaki. Nie to, że nie chciał. Po prostu nie miał odwagi. Bał się nawet poprosić dziewczynę do tańca. Był za to bardzo oczytany, błyskotliwy i na swój sposób przystojny, o czym nie miał pojęcia. Gdyby trochę bardziej wierzył w siebie, zauważyłby, że podoba się Baśce, Wioli i Iwonie, na którą patrzył z ukrycia przez całą podstawówkę.
Miał bardzo wymagającego ojca, który większość czasu przebywał w wojsku. Gdy jednak był w domu, cała rodzina czuła się tak, jakby wojsko po części przeniosło się tu razem z nim. Mama oraz Hania, młodsza siostra Frydka, jako kobiety miały nieco łatwiej. Było dużo domowych obowiązków, ale wybaczało się im błędy i słabości. W końcu, jak twierdził ojciec, to słaba płeć. Od Fryderyka jako jedynego syna i drugiego mężczyzny w domostwie wymagało się całej reszty. Miał być silny, pracowity, zaradny, obowiązkowy i absolutnie nigdy nie dać po sobie poznać, że coś go boli, smuci czy zbytnio cieszy. To według ojca były ludzkie niedoskonałości, którym prawdziwy mężczyzna nie powinien ulegać, więc starał się on u Frydka zduszać je wszystkie w zarodku, a ten swe smutki i szczęścia przeżywał poza domem lub wtedy, gdy ojciec służył w wojsku. To były wakacje dla całej rodziny.
Fryderyk kochał przyrodę, a najbardziej uwielbiał ptaki. Były dla niego synonimem szczęśliwych istot, które mogły odlecieć, gdy nie pasowały im pogoda lub inne niesprzyjające okoliczności. Mogły być wolne. Często, gdy kładł się na trawie z rękami pod głową i źdźbłem trawy w ustach, z zamkniętymi oczami nasłuchiwał ich szczebiotów, wyobrażając sobie, że jest jednym z nich i że mógłby stąd odlecieć, gdyby tylko zechciał. A chciał bardzo.
Frydek był wyjątkowo nieśmiały w stosunku do dziewczyn, jeśli któraś mu się podobała, dlatego najczęściej rozmawiał z tymi, które uznawał za niezbyt ładne, żeby nie powiedzieć: brzydkie. Z tego powodu miał w sumie dużo koleżanek. Tych, które go nie onieśmielały. Jedną z nich była Tereska. Mógł gadać z nią godzinami o przyrodzie, pokazywał swoje encyklopedie ptaków i potrafił długo milczeć, patrząc w niebo bez uczucia niezręczności. Był przez nią rozumiany i akceptowany. Wiedział też, że Tereska, tak jak on, w domu łatwo nie ma, choć w przeciwieństwie do niego niewiele na ten temat mówiła. Raczej spuszczała wtedy głowę, więc Frydek szybko zmieniał temat, rzucał jakiś żart, który miał odwrócić uwagę, mimo że nie był wcale śmieszny.
Gdy zaczęli dorastać, poczuli do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń i porozumienie. Patrzyli na siebie inaczej, a Frydek zaczął uważać ją za całkiem ładną, choć nie czuł wstydu jak przy innych urodziwych dziewczynach. Zdarzało się, że pozwalała mu złapać się za rękę, gdy odprowadzał ją po szkole do domu. Po drodze mijali gniazdo modraszki, której świergot wprawiał go w zadumę. Znał w okolicy gniazda wszystkich ptaków, chodził z encyklopedią i mapką, którą sam sobie stworzył, zaznaczając, gdzie jaki ptak założył sobie dom. Teresa była tym jego dziwactwem szczerze zauroczona.
Pewnej deszczowej nocy Fryderyk został sam w domu. Źle się czuł, ojciec miał służbę, a matka z Hanią pojechały do babci, która potrzebowała pomocy. Obudziło go głośne stukanie w okno, stanął więc na równe nogi, łapiąc odruchowo mosiężną lampkę nocną, którą miał pod ręką, i przygotował się do walki o życie. Po chwili konsternacji ku własnemu zdziwieniu rozpoznał po drugiej stronie okna zmokniętą Tereskę. Pospiesznie wyskoczył z pokoju i w samej piżamie, z gołymi stopami, wybiegł na deszcz. Złapał roztrzęsioną przyjaciółkę w ramiona i przyniósł jak manekina do domu.
– Terenia, co się stało? – spytał, ale nie usłyszał odpowiedzi. Posadził ją na kanapie w salonie i potrząsnął ramionami dziewczyny, chcąc wydusić z niej cokolwiek. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. – Teresa, przerażasz mnie! Ktoś ci coś zrobił? Powiedz mi!
Teresa zwróciła ku niemu swój nieobecny wzrok, jej oczy zrobiły się mokre od łez i nagle niczym mała dziewczynka wtuliła się w niego, głośno płacząc. Siedzieli tak wczepieni w siebie dobrych piętnaście minut, choć w odczuciu Frydka była to cała wieczność. Teresa płakała i płakała, jakby nigdy wcześniej, przez całe swoje życie, nie uroniła ani jednej łzy. Fryderyk nie chciał jej przeszkadzać, czuł, że nie ma prawa, że to, co w niej siedzi, musi wydostać się stamtąd w całości. Gdy rozpaczliwy płacz ustąpił łkaniu, a następnie przeszedł w głęboki, ciężki oddech, Teresa uwolniła Fryderyka z uścisku i spojrzała na niego, mamrocząc niewyraźnie:
– Nie mogę wrócić do domu.
– Co się stało? Ojciec coś ci… – spytał Frydek, ale Teresa przerwała mu, kładąc dłoń na jego ustach.
– Nieważne. Nie chcę o tym mówić. – Dziewczyna otarła ostatnią łzę, którą uroniła tej nocy, i dodała ze śmiertelnie poważną miną: – I nigdy nie chcę już do tego wracać, rozumiesz?
Fryderyk czuł, że to, co przeżyła tej nocy jego przyjaciółka, musiało być czymś potwornym. Uznał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by Teresa nie musiała już nigdy wracać do domu, skoro spotkała ją tam taka krzywda. Wpadł natychmiast na zwariowany, ale i rewelacyjny w jego odczuciu pomysł.
– Terenia, wyjdziesz za mnie? – spytał pewnym tonem, patrząc jej prosto w oczy.
– Co ty mówisz, Fryderyku? – zdziwiła się Teresa.
– Wiem, że to brzmi jak wariactwo… – tłumaczył oszołomiony. – Ale ja… Ja czuję coś do ciebie już od jakiegoś czasu. Więcej niż do innych koleżanek.
Teresa tylko patrzyła na niego w milczeniu.
– To nic, jeśli ja ci się nie podobam. Nieważne. Ty lubisz mnie, a ja ciebie. To wystarczy – zapewnił. – Ja będę mógł się wreszcie wyprowadzić, a ty… Ty nie będziesz już musiała wracać do ojca.
Teresa wciąż milczała, choć na jej twarzy pojawił się cień jakiejś bliżej nieokreślonej nadziei.
– Co o tym myślisz, Tereniu? Zgodzisz się?
Dziewczyna wyglądała na oszołomioną nagłymi oświadczynami. Powiedziała Fryderykowi, żeby dał jej chwilę do namysłu. Rozczarowany nieco chłopak przyniósł przyjaciółce suche ubrania i zaprowadził ją do pokoju siostry.
– Zostaniesz ze mną? – wyszeptała nieśmiało Teresa, gdy Fryderyk zamykał drzwi za sobą. – Nie chcę być sama.
– Oczywiście, że tak.
Spojrzał na nią z czułością i zobaczył w jej zlęknionych oczach wszystkie krzywdy, których doznała. Usiadł koło niej w piżamie, pomógł zdjąć jej zmokłe od deszczu ubrania i niczym lalkę ubrał ją w koszulę nocną swojej matki. Położyli się razem jedno za drugim. Był pierwszym mężczyzną, który przytulił Teresę. Dotychczas robił to tylko jej ojciec. Tym razem dla dziewczyny było to zupełnie inne doświadczenie. Wolne od wstydu, strachu i poczucia winy.
Rano po przebudzeniu Fryderyk ujrzał Teresę ubraną już we własne, wysuszone ciuchy. Siedziała na brzegu łóżka.
– Mówiłeś naprawdę? – spytała poważnym tonem.
– Naprawdę, naprawdę – odparł Frydek równie poważnie.
– I co teraz będzie?
Chłopak usiadł na łóżku, poprawił rozczochrane po spaniu włosy, odchrząknął jak prawdziwy facet i powiedział dziwnie zmienionym głosem:
– Po drodze do twojego domu pójdziemy do kościoła, zaklepiemy najbliższy termin u księdza Antoniego, oboje dobrze go znamy. Powiemy, że jesteś w ciąży, że zależy nam na czasie i błagamy o zgodę na szybki ślub oraz absolutną dyskrecję. Też coś o nim wiem, w razie czego. Potem powiemy twojemu ojcu, że bierzemy ślub wtedy i wtedy, no i że zabierasz rzeczy, bo od dzisiaj mieszkasz u mnie. Masz już osiemnaście lat, więc nie ma nic do gadania. Pójdziesz do siebie, zabierzesz rzeczy i wychodzimy. Jak trzeba, pójdę tam z tobą. Dalej pójdziemy do mnie, zostawimy rzeczy i pojedziemy do miasta do urzędu, żeby zaklepać tam pierwszy wolny termin.
– A co na to twoi rodzice? Twój ojciec nie wyrzuci mnie z domu? Twoja matka mnie nie zabije, jak wróci z Hanką? – Teresa przecierała oczy ze zdumienia, że ten niepozorny chłopak ułożył w głowie tak misterny i odważny plan.
– Moja mama wróci od babci za dwa dni, ojciec z wojska za dwa tygodnie. Do tego czasu będziemy już małżeństwem. A mąż mieszka z żoną. Najwyżej wyrzucą nas obydwoje. Jakoś sobie razem poradzimy.
Dziewczyna rzuciła się Fryderykowi na szyję i zaczęła znów płakać. Chłopak był tym szczerze wzruszony, czuł się jak prawdziwy bohater. Jak rycerz na białym koniu. I takim go widziała Teresa.Rycerz na białym koniu
Nie wszystko poszło tak gładko, jak sobie młoda para założyła. Ksiądz kręcił nosem, ale gdy Frydek wyjął flaszkę wódki zza pazuchy, uznał, że w imię miłości i maleństwa, które jest w drodze, zgodzi się na szybki ślub bez świadków. Pierwszy wolny termin miał niestety dopiero za miesiąc. Zarzekał się też, że ze względu na dobre imię świętej pamięci matki Teresy, która była gorliwą parafianką, nie piśnie ani jednego słowa o przedślubnej ciąży. Schody zaczęły się, gdy Fryderyk i Teresa poszli do jej domu zabrać rzeczy. Tuż przed drzwiami wejściowymi Teresa się zatrzymała, a jej ciało zastygło w bezruchu.
– Nie chcę tam wchodzić – wyszeptała po chwili drżącym głosem.
– Pójdziemy razem. Ze mną nic ci nie grozi – zapewnił Fryderyk i przysunął ją blisko siebie. – Hej, spójrz na mnie. On nie zrobi ci więcej krzywdy, obiecuję. Słyszysz?
Teresa kiwnęła głową i razem, bez pukania, przekroczyli próg domu. Nie widząc nikogo na swojej drodze, udali się schodami prosto do pokoju Teresy. Frydek stał na czatach na korytarzu, jakby brał udział w rabunku, a Teresa z prędkością światła wrzucała do wielkiej, rozlatującej się walizki wszystko, co miała pod ręką. Gdy pojawiła się w drzwiach z wypchanymi torbami, gotowa już nigdy nie oglądać się za siebie, ich oczom ukazał się ojciec.
– Kim ty jesteś i co robisz w moim domu? – spytał groźnie, po czym wskazując na toboły, zwrócił się do Teresy: – Co to ma być?
– Nazywam się Fryderyk i jestem narzeczonym Tereski. – Chłopak przedstawił się dziarskim tonem. – Zabieram ją do siebie.
– Nigdzie nie pójdziesz – wycedził przez zęby ojciec do Teresy, a po chwili dodał: – Twoje miejsce jest przy ojcu.
– Ja nie mam ojca… – wyszeptała dziewczyna.
– Co powiedziałaś? – spytał rozwścieczony i zrobił krok w ich stronę.
Teresa odskoczyła do tyłu, a jej miejsce, niczym rycerz w srebrnej zbroi, zajął Frydek.
– Nigdy już jej nie dotkniesz, rozumiesz? – krzyknął, skrócił dystans i dodał ostro: – A teraz zejdź nam z drogi.
Ojciec Teresy podniósł rękę na Fryderyka, lecz ten odepchnął ją lewym przedramieniem, a z prawej strony wymierzył mu tak potężny sierpowy, że powalił go nim na kolana. Chłopak złapał Teresę za rękę i pociągnął po schodach na dół, prosto do wyjścia. Przebiegli jeszcze kawałek, aż nagle Teresa zatrzymała się, postawiła torby na ziemi, spojrzała z niedowierzaniem na Frydka, podbiegła do niego i pocałowała go najmocniej, jak potrafiła. Pierwszy raz w życiu.
– Dziękuję – wyszeptała wzruszona.
– Nie ma za co – odparł oszołomiony pocałunkiem Fryderyk.
– Myślisz, że nic mu nie jest? Zostawiliśmy go tak leżącego na ziemi…
– Dostał tylko w gębę. Należało mu się. Nic mu nie będzie.
Rodzice Fryderyka, choć z początku negatywnie nastawieni, pod wpływem obfitych wyjaśnień syna zgodzili się w końcu na to, by Teresa została pod ich dachem. Jego matka szczerze współczuła dziewczynie tak przykrych doświadczeń. Mimo że nie znała szczegółów, domyślała się, co takiego mógł wyrządzić jej ojciec. Znała takie historie. Kwestią sporną stała się jednak organizacja wesela. Ślub miał się odbyć za niespełna dwa tygodnie, a rodzice nalegali, by zaprosić bliskich i sąsiadów. Zwłaszcza ojciec chciał pokazać innym, jak syn, którego w zasadzie sam niespecjalnie szanował, zmężniał i dorósł do roli głowy rodziny. Według niego Fryderyk nie interesował się dziewczynami czy sportem jak każdy normalny chłopak w jego wieku, tylko biegał jak jakiś pajac z lornetką i encyklopedią zwierząt. Bał się, że nigdy nie wydorośleje. Zresztą ślub bez wesela? Któż to widział!
– Teresa nie ma nikogo bliskiego – tłumaczył rodzicom Fryderyk. – A z wiadomych powodów nie chcemy jej ojca na naszym ślubie. Proszę was o uszanowanie naszej decyzji. Z wami czy bez was weźmiemy ten ślub, bo jesteśmy oboje dorosłymi już ludźmi. Choć byłoby nam bardzo miło, gdybyście jednak byli z nami podczas tak ważnej dla nas chwili.
Ojciec patrzył na niego z powagą i zdumieniem. Pierwszy raz w życiu jego syn mówił z taką pewnością siebie, że mimo żalu postanowił mu ustąpić. Fryderyk w niczym nie przypominał tego kruchego chłopaka, za którego go zawsze miał. Matka zaś wiedziała, że jeśli staną mu teraz na drodze, mogą go już na zawsze stracić. Gdy tylko opadł kurz rozgoryczenia i niespełnionych ambicji, wszyscy zaczęli się jakoś dogadywać.
Matka z Hanką, która zawsze pragnęła mieć siostrę, polubiły Teresę. Dziewczyna była pomocna, miła, bardzo skromna i na nowo wprowadziła do ich domu Boga, którego nie wiedzieć czemu, stracili z oczu. Przed każdym posiłkiem, a gotowała naprawdę dobrze, odmawiali modlitwę, coraz częściej odwiedzali kościół, a Fryderyk wydawał się naprawdę szczęśliwy. Miał pójść w ślady ojca, ale nie chciał zostawiać żony samej, więc podjął pracę w pobliskim tartaku, a Teresa pomagała matce w domu i przy lekcjach Hanki. Myślała o zrobieniu kursu na nauczycielkę, by uczyć w pobliskiej szkole. Obecność synowej spowodowała, że ojciec odpuścił Fryderykowi i oprócz dokuczliwych przytyków od czasu do czasu nie narzucał mu swojego zdania.
Teresa już nigdy nie zamieniła słowa ze swoim ojcem, podrzucała mu jednak czasem resztki z obiadu albo, gdy nikt nie widział, chowała mu do słoika dwa mielone czy kilka łyżek ziemniaków. Stał wtedy jak upiór w oknie, patrząc nieobecnym wzrokiem, jak zostawia mu na ganku jedzenie. Nienawidziła go z całych sił, ale matka zaszczepiła w niej poczucie, że litość należy się każdemu bez wyjątku, a wiedziała, że ojciec umarłby z głodu, gdyby nie ona. Pomagała mu z poczucia obowiązku, wbrew sobie, czując do siebie odrazę, jak gdyby wciąż żyła z nim pod jednym dachem.
Pewnego dnia w drodze do kościoła zboczyła z trasy, by podrzucić ojcu słoik rosołu. Zwróciła uwagę, że poprzedni posiłek stoi na schodach nieruszony. Po chwili konsternacji zostawiła zupę i poszła w swoją stronę. Następnego dnia, gdy wracała z zakupami, postanowiła sprawdzić, czy jedzenie wciąż stoi na ganku. Stało. Zbliżyła się powoli do domu i zajrzała przez okno. Nigdzie nie widziała ojca, a przecież zawsze wypatrywał jej niczym najgorszy prześladowca.
Po chwili zastanowienia podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Ku jej zaskoczeniu drzwi były otwarte. Gdy tylko weszła do środka, uderzył w nią przeraźliwy smród moczu i alkoholu, a oczom ukazał się nieprawdopodobny bałagan. Wszędzie leżały gazety, puste butelki po wódce, brudne naczynia i ubrania. Teresa złapała stojący przy piecu pogrzebacz i przeszła się po pokojach. Nigdzie nie było ojca. Spojrzała na schody prowadzące na piętro, na którym pod osłoną nocy działy się najgorsze rzeczy, wzięła głęboki oddech i weszła na górę. Najpierw otworzyła drzwi swojej sypialni. Pusto. Potem zwróciła się w stronę korytarza prowadzącego do pokoju ojca.
Gdy dzielił ją już tylko metr od zamkniętych drzwi, usłyszała jakiś chrapliwy, świszczący dźwięk, aż ciarki przeszły jej po karku. Otworzyła drzwi i pchnęła je ręką. Stojąc wciąż na korytarzu, zobaczyła leżącego na podłodze nagiego ojca, z którego ust toczyła się piana, a ręce powykrzywiane miał w różne strony. Leżał we własnych odchodach. Po chwili zauważył Teresę, wytrzeszczył oczy i zwrócił w jej stronę wykręconą rękę. Teresa stała nieruchomo, patrząc na niego bez cienia współczucia. Widząc bezczynność córki, mężczyzna zaczął charczeć jeszcze głośniej i wyginać ciało ostatkiem sił, jakby chciał do niej przypełzać.
Teresa zamknęła drzwi. Stała tak jeszcze chwilę, słuchając, jak ojciec próbuje bezskutecznie wołać o pomoc, po czym ruszyła schodami w dół prosto do drzwi wyjściowych. Rozejrzała się dookoła i nie zatrzymując się, zabrała stojące na ganku jedzenie, wyrzuciła je do śmietnika ulicę dalej i poszła prosto do domu. Tego dnia nie odezwała się do nikogo ani słowem. Przed oczami ciągle miała konającego ojca. Czy jeszcze żył? Czy mogła mu jeszcze pomóc? Była w szoku, że nie zareagowała. Nie podejrzewała siebie o takie okrucieństwo i bezduszność. Wystarczyłoby słowo, by ktoś zjawił się mu na ratunek. Słowo, które ugrzęzło jej w gardle wraz ze wszystkim, co kiedykolwiek jej zrobił. W głębi duszy chciała, by nie żył. By wreszcie zakończył się ten koszmar. Miała nadzieję, że po jego śmierci odzyska spokój, poczuje ulgę i stanie się wolna.
Przez kolejne dni dziewczyna biła się z myślami, czy pójść do ojca, czy poczekać, aż ktoś w końcu znajdzie jego ciało. Uznała, że prędzej oszaleje. Biorąc pod uwagę fakt, że od kilku lat z nikim nie utrzymywał kontaktów, mogło to w ogóle nie nastąpić. Zapakowała więc obiad jak zwykle i poszła odegrać groteskową scenę, w której przerażona córka odkrywa, że jej ojciec nie żyje, a potem zawiadamia służby. Gdyby grała w filmie, dostałaby Oscara.
Pogrzeb był skromny, a ludzi przyszło niewielu. Ci, którzy dotarli, patrzyli na Teresę jak na wyrodną córkę. Zupełnie jakby to ona była winna temu, że się rozpił, zdziczał i zmarł w samotności. Po wszystkim nie znalazła upragnionej ulgi, nie czuła się spokojna ani tym bardziej wolna. Za to z każdym dniem rosło w niej poczucie winy, że mu nie pomogła, i odraza do siebie samej, że mimo wszystkich okropieństw, które jej wyrządził, jest jej go żal.Koniec niewinności
Dom rodzinny Teresy szybko poszedł na sprzedaż, ojciec Frydka dorzucił parę groszy i młoda para mogła przeprowadzić się bliżej miasta, gdzie czekało ich więcej możliwości. Czuli rosnącą potrzebę opuszczenia wsi, w której mieszkali. Chcieli odciąć się od trudnej przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Ksiądz podczas jednej z biesiad na plebanii oczywiście w końcu wygadał się o dziecku, którego nikt nie widział. Teresa nigdy nie miała brzucha, więc spekulacje ludzi na temat tego, co się stało, przerastały wszelkie pojęcie. Jedni plotkowali, że poroniła, inni – że usunęła, a jeszcze inni – że okłamała Frydka, by złapać dobrą partię na bachora. Matka Fryderyka jeszcze długo tłumaczyła się z tego nieistniejącego maleństwa. Poza tym, jak każde młode małżeństwo w tamtym czasie, Frydek i Teresa pragnęli osiąść na swoim. Przekonać się wreszcie, jak to jest być ze sobą, bez reszty świata. Ona chciała wreszcie poczuć się jak we własnym domu, bezpiecznie. On pragnął zostać z nią sam na sam, by móc się do niej zbliżyć i poczuć jak mężczyzna. Jak nigdy przedtem.
Wujek Frydka, brat jego ojca, miał w Białowoli pod Zamościem działkę, którą mogli wykupić za niewielkie pieniądze. Wuj od dawna tam nie mieszkał, bo jego córka musiała go zabrać do Niemiec, do siebie. Wszystko przez to, że średnio dwa razy w miesiącu gubił się w okolicy lub znajdywano go na podwórku któregoś z sąsiadów. Mówił, że się opala na swojej działce. Dom nie był w najlepszym stanie, wymagał remontu, ale od biedy można było się tam wprowadzić.
Gdy tylko przestąpili próg, Teresce zrobiło się niedobrze. Minęło półtora roku od ślubu, a oni jeszcze nie skonsumowali małżeństwa. Ona przekonywała go, że jak tylko będą mieli prywatną przestrzeń, będą mogli poznać swoje ciała, że bardzo krępuje ją czyjaś obecność za cienką ścianą rodzinnego domu Frydka. Że słyszy, jak jego rodzice chrapią, więc nie chce, żeby oni słyszeli, jak skrzypi ich łóżko. Robiła wszystko, żeby nie zostali sami, a gdy zostawali, choroba ją brała lub była niedysponowana. On, jak z trudem podrywał dziewczyny w liceum, tak i tu nie potrafił niczego ugrać. Mówił: „Dobrze, rozumiem”. Ale teraz już nie było zmiłuj. Byli sami i przyszedł czas na dzidziusia.
Teresa wiedziała, że chce dziecka. Wydawało jej się, że będzie dobrą mamą, a tak naprawdę nie chciała zostać sama na starość. Bała się tego bardzo. Zwłaszcza po tym, co spotkało jej ojca. Ich pierwszy raz był niezwykle niezręczny i krótki. Był też bardzo bolesny dla Teresy, choć Fryderyk nie należał do hojnie obdarowanych. Przetrwała cały akt z zamkniętymi oczami, będąc myślami i duszą gdzie indziej. Frydek był rozczarowany tym całym seksem. Nie tak to sobie wyobrażał. Miał wrażenie, jakby Teresa się nim brzydziła i jakby nic, co robi, nie sprawiało jej jakiejkolwiek przyjemności. Każde kolejne zbliżenie następowało wyłącznie z jego inicjatywy, a widok skwaszonej i leżącej jak kłoda Teresy zniechęcał go do bardziej wyrafinowanych działań. Starał się uwinąć najszybciej, jak potrafił.
Wkrótce przyszły nudności, brak miesiączki, brzuch i mnóstwo wymówek, by przestać dopuszczać Fryderyka do swojego ciała. Choć tak naprawdę Tereska wcale nie kłamała. Przez całą ciążę czuła się fatalnie. A im bliżej było do porodu, tym bardziej stresowała się obnażeniem, rozłożeniem nóg przed kimś obcym i poznaniem nowego człowieka, którego sprowadzi na ten chory świat. Miała nadzieję, że to będzie chłopiec. Że to ojciec będzie go wprowadzał w dorosłe życie, nie ona. Modliła się o to przez całą ciążę. Chciała też, żeby dziecku było łatwiej niż jej, a miała przeświadczenie, że mężczyźni nie mają tak pod górkę.
Poród był niezwykle ciężki. Teresa, zamiast skupić się na oddychaniu i skurczach, cały czas myślała o tym, że wszyscy widzą, co ma między nogami, a czego sama nigdy nie widziała. Mimo wskazówek położnej nie krzyczała ani tym bardziej nie wyła z bólu. W jej uszach dzwonił głos jej matki: „Ból to przepustka do nieba, dziecko, znoś ten ból z godnością, a czeka cię raj”. Znosiła więc ból w milczeniu.
– Rozluźnij się, głupia! – krzyknęła do niej położna. – Udusisz dziecko! Zawołaj lekarza, Zośka!
Główka maleństwa utkwiła na zewnątrz, a Teresa, zamiast przeć, odmawiała różaniec z zamkniętymi oczami. Nagle ktoś bardzo boleśnie przydusił brzuch, a Teresa poczuła przeraźliwy ból w okolicy krocza, tak silny, że straciła przytomność. Po chwili ocucił ją płacz dziecka.
– Śliczna jest – powiedziała położna, trzymając dziecko na rękach.
– Śliczna…? – wymamrotała Teresa. – Śliczna…
– Ty lepiej ją szybko zszywaj, bo jest cała rozerwana! – krzyknął lekarz. – Odłóż dziecko!
I położna zszyła Teresę. Mimo pięknych i precyzyjnych robótek na drutach, które wychodziły spod jej palców, zszyte przez nią waginy nie przypominały już egzotycznych kwiatków.
Teresa była bardzo rozczarowana, gdy ujrzała córkę. Płakała, trzymając ją w rękach. Wszyscy myśleli, że ze szczęścia, ale były to łzy smutku pomieszanego z bólem, który wciąż intensywnie pulsował w poturbowanym kroczu. Z powodu obrażeń oraz zakażenia, które wdało się w źle gojącą się ranę, Teresa po dwóch tygodniach znów trafiła do szpitala. Okazało się, że nie urodziła całego łożyska i w macicy również doszło do nadkażenia. Po operacji lekarz poinformował, że Teresa nie będzie mogła już zajść w kolejną ciążę. Gdy minął pierwszy szok i żal, przyszło do niej coś zupełnie innego – ulga. To musiał być dar od Boga. Uzmysłowiła sobie, że skoro nie może mieć dzieci, nie musi już więcej sypiać z mężem. W końcu seks ma służyć prokreacji, nie cielesnym uciechom. Jeśli ten cel nie istnieje, byłoby to tylko danie upustu żądzom, a te, jak wiadomo, pochodzą od samego szatana. Tak sobie to wszystko mądrze wytłumaczyła.
Gdy skończył się połóg, a rany zagoiły, Fryderyk zapragnął znów zbliżyć się do swojej żony. Gdy pewnej nocy przytulił ją do siebie i włożył dłoń pod jej koszulę nocną, kobieta stanowczo odsunęła jego rękę, usiadła prosto na łóżku i poinformowała go o swoich przekonaniach. Że seks bez możliwości poczęcia jest wbrew jej wierze i że wolałaby już do tego tematu nigdy nie wracać. Nagle dla Fryderyka wszystko stało się jasne. Ona po prostu nie chciała się z nim kochać. Nigdy tego nie lubiła. Mógł się założyć, że nawet jej się nie podobał i że chciała się po prostu wyrwać z domu, od ojca potwora. W końcu ten cały ślub to był jego, Fryderyka, pomysł. Obrońca się znalazł. Zrobił błąd, a teraz mają dziecko. Córeczkę, cudowną małą jaskółeczkę.
Nazwali ją Sara, ale Frydek od zawsze zwracał się do niej po swojemu. Z racji swojej pasji znał tysiące gatunków ptaków i gdy wieczorem całował córkę w czółko, mówił: „Dobranoc, sieweczko, orzechóweczko, pliszko, przepióreczko, sikoreczko, pustułko, wróbelku…”, na co mała Sara reagowała szczerą radością. Gdy skończyła trzy latka, zaczęło ją to niesamowicie bawić. Czekała na każdą kolejną noc, dobranoc, buziaka i nazwę nowego ptaszka. Potem prosiła tatę, by pokazywał jej w encyklopedii, jak te ptaszki wyglądają. Frydek dostał pracę w zamojskim zoo, był taki szczęśliwy. Nie zarabiał dużo, ale mógł troszczyć się o zwierzęta, które kochał, i wreszcie wykorzystać wiedzę, którą zdobywał od dziecka. Ojciec naciskał, by poszedł na studia lub do wojska, ale on już potrafił mu się postawić. Poza tym miał rodzinę na utrzymaniu, więc musiał pracować.
Zoo w Zamościu było prawdziwą atrakcją. Zjeżdżali do niego turyści z całego województwa i nie tylko. Prezydent miasta oraz dyrektor ogrodu dbali o to, by jak najczęściej pojawiały się tam nowe nabytki. Wkrótce można było podziwiać szympansy, niedźwiedzie i hipopotamy. Coraz więcej było też egzotycznych ptaków, którymi fascynował się Fryderyk. Uczestniczył w modernizacji klatek, miał swój udział w doborze gatunków i pierwszy raz w życiu czuł, że jego wiedza się komuś przydaje. Był z tego niezwykle dumny.
Spełniał się również jako ojciec. Sara była jego oczkiem w głowie. W dni wolne zabierał ją często do zoo, wieczorami kąpał ją i czytał do snu. Lubili się razem wygłupiać. Można powiedzieć, że robił to wszystko, co zazwyczaj przypada w udziale matkom. Teresa, odkąd wrócili ze szpitala, niechętnie zajmowała się córką. Najpierw z powodu swojego stanu zdrowia, później ze względu na zaniedbane obowiązki domowe, a potem jakoś tak naturalnie wyszło, że to Fryderyk czerpał więcej satysfakcji z kontaktu z dzieckiem niż ona. Mężczyzna nie miał do niej pretensji. Czuł, że jej doświadczenia z rodzinnego domu odbijają się na jej własnym macierzyństwie. Z tego też względu zaakceptował poniekąd, że nie będą też nigdy normalnym małżeństwem. Żal mu było, że nie może spełniać się jako mężczyzna. Jako młody chłopiec często słyszał dźwięki wydobywające się z sypialni rodziców. Myślał, że właśnie tak wygląda pożycie małżeńskie. Mimo że był cholernie rozczarowany, nie potrafił złościć się na Teresę ani tym bardziej zmuszać jej do seksu. Pomijając tę kwestię, była przecież dobrą żoną. Gotowała, sprzątała, dbała, by miał zawsze wyprasowane i czyste ubrania. Witała go ciepłą herbatą i dziękowała Bogu za jego zdrowie. To była naprawdę dobra żona.Oświecenie
– Kochanie, wytrzyj buzię. Jesteś cała w okruszkach – powiedziała mama do córki. – Zaraz małpki wyskoczą z klatek i mi cię porwą.
– Hi hi hi, dobrze, mamusiu – odparła umazana czekoladą dziewczynka i posłusznie otrzepała buzię oraz sukienkę z reszty ciastek. – Patrz, mamo, papugi!
Dziewczynka podbiegła do dużego znaku wskazującego kierunek drogi. Narysowana była na nim wielka ara. Udały się więc wyznaczoną trasą, gdzie ich oczom ukazała się długa alejka z dużymi klatkami po obu stronach.
– Tu są klatki ptaków, kochanie – wytłumaczyła mama. – Widzisz? Tu masz papużki faliste. Jest ich kilka, bo te ptaszki bardzo źle znoszą samotność, wiesz, córciu? – Uśmiechnęła się do siebie gorzko, po czym wzięła córkę na ręce i podniosła ją wyżej, by mogła lepiej zobaczyć zwierzęta. Dziewczynka po kilku minutach znudziła się oglądaniem ptaków, minęła bażanty i perliczki, podbiegła do ostatniej klatki po lewej stronie alejki i zawołała mamę.
– Mamo, a co tutaj jest? – Dziewczynka wspięła się na palce i zaczęła rozglądać się po całej wolierze.
– Nie wiem, córciu – odpowiedziała mama, wypatrując ruchu w zaroślach. – Jest napisane, że sowy.
Nagle w rogu kobieta dostrzegła męską postać, która powoli wyłoniła się z ciemności.
– Mamuś, widzisz coś ciekawego? – spytała zniecierpliwiona córka, szturchając mamę w udo.
– Widzę… – odparła cichutko mama, patrząc w kierunku mężczyzny, który ku jej lekkiemu zniesmaczeniu rozrzucał właśnie zdechłe myszy.
„Kogo mi on przypomina…?”, pomyślała. Zachodziła tak w głowę przez dłuższy moment, przyglądając mu się, po czym położyła rękę na swoich obfitych piersiach i już wiedziała. To był Marlon Brando! No, nie sam we własnej osobie, oczywiście. Ale ten tajemniczy człowiek rzucający truchłem po klatce był według niej łudząco podobny do jej ukochanego aktora z jednego z ulubionych filmów – Tramwaju zwanego pożądaniem. Uwielbiała oglądać filmy z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, chociaż niewiele z nich rozumiała. Dostawała je po angielsku na kasetach od wujka z Ameryki, ale i tak płakała jak bóbr, oglądając Przeminęło z wiatrem lub Kotkę na gorącym blaszanym dachu.
– Sowy to ptaki nocy? – spytała nagle kobieta. – Czy żyją też za dnia?