Jesteś cudem - ebook
Jesteś cudem - ebook
Kiedy dochodzi do karambolu, Kamil działa pod wpływem impulsu – narażając własne życie, wyciąga Maję z rozbitego samochodu. Dziewczynie udaje się przeżyć, jednak musi pożegnać się z marzeniami o karierze baletnicy. Zagubiona i samotna, coraz bardziej pogrąża się w mroku.
Kamilowi wszystko przypomina o tym, jak kruche jest życie. Doświadczył tak wielkiego cierpienia, że bez trudu dostrzega, że z Maja dzieje się coś złego. Wyciąga do dziewczyny rękę, gdy ta najbardziej tego potrzebuje. Choć czuje, że mógłby być z Mają szczęśliwy, to widmo śmiertelnej choroby wciąż nad nim krąży, a tragiczne wspomnienia nie pozwalają pójść naprzód.
Czy Kamil i Maja zdołają ocalić rodzące się między nimi uczucie?
Ile odwagi potrzeba, aby uratować ukochaną osobę?
Jak wybaczyć komuś coś, czego on sam nie potrafi sobie przebaczyć?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7286-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nigdy już w to nie uwierzę.
Widzę przebieg zdarzeń klatka po klatce. Jakby mój umysł postanowił nakręcić film dokumentujący to zdarzenie. Czuję wszystko. Pas wrzynający się w moje ciało, uderzenie poduszki powietrznej na policzku. Chcę odpiąć pas, ale moje ręce także poruszają się w zwolnionym tempie. Poduszka wcale nie jest miękka. Słyszę trzaski i jęk giętego żelastwa.
Kolejny wstrząs, ale znacznie mniejszy. Dzwoni mi w uszach. Rozglądam się i widzę kawałek drogi oraz smugi dymu. Wiem, że powinnam wysiąść i sprawdzić, co właściwie się stało, ale jestem zbyt zmęczona. Postanawiam chwilę odpocząć. Zamykam oczy i wsłuchuję się w pojedyncze krzyki. Tracę poczucie czasu.
Ktoś otwiera drzwi, a potem dotyka mojego ramienia.
– Hej, słyszysz mnie? – pyta męski głos.
Nie muszę nawet zerkać, wiem, że należy do kogoś młodego.
– Uhm – wydobywam z siebie. Nie chce mi się rozmawiać.
– Możesz otworzyć oczy? – docieka.
Robię to. Trochę kręci mi się w głowie. Zauważam stojącego przy mnie chłopaka, jego krótkie brązowe włosy i orzechowe oczy. Wygląda jak sympatyczny kumpel z sąsiedztwa. Spodziewałam się ratownika albo policjanta, ale nic z tych rzeczy.
– Pamiętasz, co się stało?
– Tak. – Przełykam z trudem. Mam obolałe gardło, chyba krzyknęłam, gdy doszło do wypadku. – Wjechałam w samochód przede mną, a ktoś z tyłu uderzył we mnie.
– Możesz swobodnie oddychać?
– Tak.
– Coś cię boli?
Dużo pytań. Zastanawiam się, ale chyba nic szczególnego nie czuję. Jestem tylko trochę poturbowana.
– Nie.
Przygląda mi się uważniej, a potem pochyla się i dotyka mojej szyi. Jego palce przesuwają się ostrożnie po górnym odcinku kręgosłupa. Robi to tak, jakby się na tym znał.
– To chyba z powodu szoku, ale na wszelki wypadek postaraj się nie ruszać. Dobrze?
– Dobrze.
– Poszukam dla ciebie jakiegoś usztywnienia na szyję. Zaraz wrócę. – Dotyka przelotnie mojej ręki, a we mnie budzi się panika, gdy pojmuję, że zaraz zostanę sama.
– Nie idź!
Zatrzymuje się i pochyla w moją stronę.
– Będę blisko – obiecuje. – Muszę coś sprawdzić i znaleźć kołnierz. Nie zostawię cię. – Uśmiecha się lekko. – Mam na imię Kamil. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zawołaj.
Pozwalam mu odejść, ale patrzę w ślad za nim. Widzę chaos i panikę. Po jezdni chodzą zakrwawieni ludzie. Inni siedzą na poboczu i płaczą. Słyszę krzyk dziecka, ale nie zagłusza on chłopaka, który mówi do kogoś:
– Zostanę z nią. Kiedy przyjedzie karetka, od razu skierujcie ją do nas.
Dociera do mnie, że ja też muszę być ranna. Nic nie czuję, ale on powiedział, że to z powodu szoku. Boję się patrzeć na swoje ciało. Przypomina mi się film dokumentalny o wytrzymałości w ekstremalnych przypadkach, w którym alpinistka pokonała kawałek trasy ze złamaną nogą, bo dzięki adrenalinie nie czuła bólu. Doświadczyła go, dopiero gdy znalazła się w bezpiecznym miejscu i spojrzała na nogę. Zamykam oczy i próbuję uspokoić oddech. Czuję dziwny, gryzący zapach.KAMIL
Po weekendzie spędzonym w rodzinnych domach jedziemy z Wojtkiem i Mateuszem na zajęcia. Poniedziałkowy poranek przywitał nas mgłą i ściskiem na drodze. Na szczęście wyjechaliśmy wcześniej, więc nawet zachowując należytą ostrożność, powinniśmy dotrzeć do miasta na czas. Na razie jest jednak ósma rano, a my próbujemy pomóc Wojtkowi i wytrzeszczamy ślepia jak trójka staruszków na badaniu wzroku, ale niewiele to pomaga. Jest koniec października i jedyne, co udaje nam się zobaczyć poza światłami innych samochodów, to podejrzanie błyszczący asfalt, który znika pod naszymi kołami.
– W takich chwilach cieszy mnie twoje lenistwo i fakt, że cały rok jeździsz na zimówkach – mruczy Mateusz.
Podzielam jego zdanie.
Na jednym z krętych odcinków drogi robi się naprawdę beznadziejnie. Wojtek zwalnia i wyłącza radio, żeby go nie rozpraszało. Wtedy słyszymy pierwszy niepokojący odgłos. Jakby coś upadło z wysoka. Dochodzą nas kolejne, coraz głośniejsze dźwięki. W tej mgle brzmią tak, że można ze strachu narobić w gacie.
– Zupełnie jakby ktoś… – zaczyna Mateusz, ale nie kończy, bo Wojtek gwałtownie hamuje. Zimówki na szczęście łapią przyczepność, lecz gdy wysiadamy z samochodu, orientujemy się, że tylko my mieliśmy tyle szczęścia. Przed nami rozciąga się prawdziwy karambol.
– Zjedź na pobocze. – Klepię kumpla w ramię. – Rozstawmy szybko trójkąt, bo zaraz ktoś się właduje w nas i w to całe gówno.
Szybko ustawiam znak, a Mateusz zbiera jeszcze dwa z samochodów, które przyjechały po nas, i robimy z nich zaporę. Nie taką prawdziwą, oczywiście, ale taką, którą można dostrzec. Wojtek dzwoni na 112 i informuje dyspozytora, że jesteśmy studentami ratownictwa medycznego i za chwilę ocenimy sytuację, ale bezwzględnie potrzebujemy karetek, policji i straży pożarnej.
Biegniemy wzdłuż samochodów i zatrzymujemy się przy każdym, by sprawdzić, co z pasażerami. Większość jest tylko poobijana, kilka osób ma krwawiące rany, najczęściej głowy, chyba będzie też trochę połamanych rąk i nóg. Na szczęście nikt nie dachował. Chłopaki pomagają zdezorientowanym kierowcom, próbują zgonić z jezdni tych, którzy łażą po niej bez celu, a ja szybkim krokiem przemieszczam się w górę kolumny. Moją uwagę przykuwa niebieski fiat 500. To nowe, ale bardzo małe auto. Ma rozbity przód i tył, więc osoba w środku mogła ucierpieć bardziej niż ktoś, kto jechał kombi.
Zaglądam przez okno. Jasnowłosa dziewczyna opiera się o zagłówek. Ma zamknięte oczy i szybko oddycha. Z trudem otwieram drzwi i dotykam jej ramienia. Jest przytomna i chyba nie zdaje sobie sprawy, że ma złamanie otwarte kości udowej. Ma szczęście, że tego nie czuje, bo ból przy takim urazie jest ogromny. Wiem, że to tylko kwestia czasu, aż w jej organizmie spadnie ilość adrenaliny, dlatego postanawiam zostać przy niej do przyjazdu pogotowia. Muszę jedynie dać znać chłopakom, co jest grane, i przekazać, żeby skierowali do mnie jedną z pierwszych karetek. Nie będzie łatwo do nas dojechać, bo zderzały się ze sobą samochody z dwóch przeciwbieżnych pasów, część z nich stoi w poprzek.
Na szczęście Wojtek ma w aucie oprócz apteczki również kołnierz usztywniający. Chcę go założyć dziewczynie, bo może przyczyną braku czucia kończyn jest uraz kręgosłupa. Mam nadzieję, że nie, ale lepiej dmuchać na zimne. Kiedy już zamierzam odejść od chłopaków, Mateusz łapie mnie za rękaw kurtki i znacząco spogląda na jezdnię. Z samochodów wyciekają różne płyny. Niektóre z plam to benzyna. A jeśli tak, to wystarczy jedna iskra i mamy cholerny problem.
– Spędzimy wszystkich chodzących na łąkę – mówi do mnie kumpel. – Myślisz, że możesz wynieść tę dziewczynę z samochodu?
– To raczej kiepski pomysł.
– Rozumiem, ale pamiętaj, że to może być konieczne.
Kiwam głową i wracam do dziewczyny.
– Już jestem – mówię, bo znów ma zamknięte oczy. – Trzymasz się?
Unosi powieki i spogląda na mnie. Ma niesamowite zielone oczy i pewnie powiedziałbym jej komplement, gdyby nie okoliczności, w których przyszło nam się poznać.
– Dobrze, że jesteś – odzywa się zachrypniętym głosem.
Uśmiecham się do niej lekko, chcąc dodać jej otuchy. Potem staram się skupić na czynnościach, których nauczyłem się na studiach. Zakładam jej kołnierz i sprawdzam kręgosłup w odcinku piersiowym. Dziewczyna się nie krzywi, więc chyba jest okej. Odpinam jej pas.
– Mogę wysiąść? – pyta.
– Jeszcze nie teraz.
Powoli oblizuje wargę.
– Coś mi się stało?
– Miałaś wypadek – odpowiadam wymijająco, jednocześnie delikatnie kładąc jej spory opatrunek na wystającej kości.
– Wiem. – Przewraca oczami.
– Czy tym przewracaniem oczami chciałaś mi zasugerować, że gadam głupoty?
– Zgadłeś. – W kąciku jej ust dostrzegam cień uśmiechu, ale ten szybko znika, gdy dziewczyną zaczynają wstrząsać dreszcze.
– Zimno ci?
– Uhm. – Zaciska zęby.
Okrywam ją kurtką znalezioną na tylnym siedzeniu. Zauważam, że opatrunek przesiąkł w jednym miejscu. Niech to szlag. Wcześniej wydawało mi się, że rana nie krwawi mocno, ale taki uraz może się okazać podstępnym draniem. Jeśli kość przebiła ważne naczynie krwionośne, a to bardzo prawdopodobne, to dziewczyna może mieć poważne problemy. Muszę więc sprawdzić, co się tam dzieje. Kłopot polega na tym, że zielone oczy wpatrują się we mnie niezwykle czujnie.
– Jak masz na imię? – pytam.
– Maja.
– Maju, muszę coś zrobić, ale nie chcę, żebyś na to patrzyła.
Przestraszyłem ją, więc próbuję załagodzić sytuację:
– To nic takiego. Masz ranę na nodze, a ja chcę tylko zerknąć, czy nie trzeba się nią zająć, okej?
– Okej.
Sprawdzam, co się dzieje pod opatrunkiem, i stwierdzam, że nie ma tragedii. Nie jestem lekarzem, ale mam dziwne przeczucie, że kość może na coś uciskać, i gdy tylko dziewczyna się ruszy, tryśnie z tego krew. Postanawiam, że nie będę jej ruszał.
– I co? – dopytuje.
– Na razie nic ci nie grozi.
– A tobie coś się stało?
– Nie, zdążyliśmy wyhamować.
– To dobrze. – Próbuje szczelniej okryć się kurtką, ale nie bardzo sobie z tym radzi. Pomagam jej, a potem otulam ją swoją.
– Dziękuję – szepcze.
– Dokąd jechałaś? – próbuję ją zagadać. Nie chcę, żeby zasnęła.
– Na uczelnię. Ale chyba się spóźnię na zajęcia…
– Chyba tak.
– A ty? – Przygryza wargę, próbując powstrzymać drżenie.
– Też na uczelnię i też się spóźnię.
Słyszę krzyki. Rozglądam się i widzę dziwną łunę.
Ktoś do nas biegnie. Wojtek.
– Jakiś dupek palił papierosa. Próbują to gasić, ale mają tylko gaśnice samochodowe, za chwilę będzie tu gorąco.
Zerkam na przestraszoną Maję.
– Zaraz cię stąd wyciągniemy – obiecuję jej.
– Mówiłeś, że mam nie wysiadać.
– Zmiana planów.
– Nie mogę ruszyć nogą – zauważa.
– Pomożemy ci. – Zerkam na Wojtka, który przedostał się na drugą stronę samochodu i otworzył drzwi pasażera.
Pokazuję mu nogę dziewczyny, a on kiwa głową i zaczyna się rozglądać. Sięga do apteczki po kilka bandaży, a w plecaku Mai znajduje duży zeszyt z miękką okładką. Będzie musiało nam to wystarczyć. Bierzemy się do przygotowania prowizorycznego usztywnienia. Podkładamy zeszyt pod udo Mai, robimy z niego rynienkę i przymocowujemy bandażem po obu stronach. Wtedy dziewczyna jęczy po raz pierwszy.
– Co jest z moją nogą? – pyta, z trudem łapiąc powietrze.
– Jest złamana, więc może ci się nie spodobać to, że będziemy cię ruszać, ale musimy się stąd zabierać.
– Będzie bolało – bardziej twierdzi, niż pyta, ale mam wrażenie, że po prostu chce się upewnić. Potrzebuje moich słów i lepiej, żebym nie pieprznął jakiejś głupoty, która tylko niepotrzebnie ją przestraszy. I tak zaraz wystarczająco się namęczy.
– Trochę bardziej niż rozdziewiczanie, ale dasz sobie radę.
Otwiera usta, a potem leciutko się uśmiecha.
– Skąd wiesz, że nie jestem dziewicą?
– Jesteś na to za ładna – kwituję. – Musimy stąd wiać. Gotowa?
Kiwa głową, a przynajmniej usiłuje, bo z kołnierzem na szyi to nie jest proste.
Staramy się być delikatni, ale nie mamy czasu. Maksymalnie odsuwam fotel kierowcy, a potem łapię Maję pod pachy. Ciągnę ją do siebie, a Wojtek asekuruje jej nogi. Dziewczyna krzyczy w tak rozdzierający sposób, że w pierwszym odruchu chcę się zatrzymać, ale wiem, że nie mogę tego zrobić. Mam ją już prawie na zewnątrz i czekam, aż Wojtek do nas doskoczy, żeby ponieść jej nogi.
– Jeszcze tylko trochę – obiecuję.
Ogień jest już naprawdę blisko. Powinniśmy pójść na łąkę, tam gdzie są inne ofiary, ale nie wiem, jak pokonać rów wypełniony wodą. Wydaje mi się, że pobocze jest w miarę daleko od samochodów. Nie dostrzegam też koło nas plam benzyny.
Wojtek chyba czyta mi w myślach albo krzyki Mai też robią na nim wrażenie, bo w jednej chwili decydujemy się ostrożnie ją położyć. Biegnę po kurtki, które zgubiliśmy po drodze, i próbuję zabezpieczyć dziewczynę przed zimnem, jak tylko się da. Wojtek zerka na ranę. Kiwa na mnie ręką.
Jakbyśmy mieli mało kłopotów, okazuje się, że moja koncepcja z kością uciskającą przerwane naczynie krwionośne była słuszna. Musieliśmy coś poruszyć podczas transportu, bo teraz z rany dosłownie tryska krew. Że też musiałem mieć rację. Dobiega do nas Mateusz i wszyscy patrzymy na obrazek, jaki do tej pory widywaliśmy tylko na filmach instruktażowych, ewentualnie w horrorach. I wszyscy wiemy, że mamy niewiele czasu. Jeśli nic nie zrobimy, dziewczyna się wykrwawi.
– Są karetki? – pytam nerwowo.
– Tylko straż. – Mateusz przyklęka przy nas. – Jezu, co chcecie z tym zrobić?
– Ja was słyszę – jęczy Maja. Jej głos sprawia, że przytomnieję.
– Uciskamy – decyduję.
– Jak, kurwa, chcesz to ucisnąć? – irytuje się Wojtek.
Biorę zwitki bandaży i układam je wokół wystającej kości. Maja chwyta mnie za łokieć i mocno wbija mi palce w ciało.
– Wiem, ale naprawdę muszę. – Nie mogę przerwać tylko dlatego, że sprawiam jej ból.
Chwytam jeszcze kilka opakowań z gazą, chłopaki pomagają mi je rozrywać i dokładać do konstrukcji. Wreszcie biorę dłoń Wojtka i równomiernie rozkładam jego palce na górze białej tkaniny. Kumpel przykłada drugą dłoń w podobny sposób, a potem ostrożnie dociska całość.
Co jeszcze? Opaska uciskowa albo ucisk na tętnicę. Decyduję się na to drugie, bo jest mniej ryzykowne. Muszę tylko znaleźć właściwe miejsce.
Tłumaczę Mai pobieżnie to, co chcę zrobić, a ona nie protestuje, gdy rozpinam jej spodnie i wsuwam rękę w nogawkę.
– Zawsze jesteś taki szybki z nowo poznanymi dziewczynami? – pyta zduszonym głosem.
– Na to wygląda. – Wbijam palce w miejsce, gdzie powinna przebiegać tętnica. – Sprawdź – mówię do Wojtka, a on zagląda pod opatrunki.
– Lepiej.
Nie jest jednak idealnie, więc poprawia konstrukcję i znów ostrożnie uciska. Żołądek Mai nie wytrzymuje kolejnej fali bólu, bo słyszę, że dziewczyna wymiotuje. Mateusz jej pomaga i próbuje ją uspokoić.
– Przepraszam – mamrocze Maja.
Zerkam na nią.
– Nie przejmuj się. Dla nich to nic nowego.
Patrzy na mnie pytająco.
– Koledzy dużo imprezują. – Próbuję rozładować atmosferę.
Kumple zaczynają protestować i przez chwilę się przekomarzamy. Wydaje mi się, że Maja, słuchając naszego gadania, trochę zapomina o tym, jak bardzo cierpi.
Wreszcie dociera do nas karetka. Lekarka i ratownik medyczny zajmują się Mają, podłączają kroplówkę i dają dziewczynie coś przeciwbólowego. Kiedy mają przenieść ją na nosze, okazuje się, że chcą, żebym jechał z nimi i nadal uciskał tętnicę.
Policja toruje nam drogę pomiędzy rozbitymi samochodami, ale i tak spędzamy w karetce więcej czasu, niż powinniśmy. Dziewczyna trochę odpływa, a ekipa uwija się przy niej jak w ukropie. Ja wciąż trzymam rękę w jej spodniach, aż do chwili, gdy wreszcie docieramy do szpitala.MAJA
Nie podobają mi się chwile, gdy przytomnieję. Po lekach, które mi dali, i chyba z powodu utraty sporej ilości krwi co jakiś czas odłączam się od świadomości. To zdecydowanie lepsze momenty, bo to, co ze mną robią, i to, co czuję, to nic fajnego.
Po jakimś czasie zjawiają się moi rodzice. Razem. Widzę ich na korytarzu, gdy jadę na jakieś badanie. Jeszcze się nie kłócą, ale to pewnie kwestia czasu. Wolałabym, żeby sobie poszli i dali mi święty spokój. Zauważam też Kamila, który macha do mnie, gdy moje łóżko toczy się korytarzem. Może chce wiedzieć, czy będzie ze mną dobrze. Kiedy odwzajemniam jego gest, rodzice zwracają na niego uwagę. Nie wiem, co dzieje się potem, bo znikam za drzwiami.
Budzę się w pustej sali. Czuję się potwornie skołowana i potrzebuję czasu, żeby oprzytomnieć. Chwilę później zagląda do mnie pielęgniarka. Pyta, jak się czuję, i kiedy odpowiadam, zaraz znika.
Próbuję się poruszyć, ale cała jestem obolała i to, że trochę zmieniam pozycję, wcale nie pomaga. Zastanawiam się, czy już mnie zoperowali. Zerkam na kołdrę, pod którą leżę, i dostrzegam zgrubienie w miejscu złamania. Unoszę pościel i widzę metalową konstrukcję wystającą ponad bandaże. Widok jest straszny, więc szybko się przykrywam. Czyli już po zabiegu. Do żyły cienkim wężykiem wpływa mi jakieś lekarstwo, które sprawia, że czuję się senna, a wszystko dookoła jest mi obojętne. To całkiem dobre uczucie, bo dzięki niemu nie towarzyszy mi już pewna myśl. Chwilowo nie dręczy mnie fakt, że pomimo fatalnych warunków na drodze trzymałam kierownicę tylko jedną ręką, a gdy już wiedziałam, że powinnam hamować, przez sekundę wahałam się, czy chcę to zrobić.
Pierwszy zagląda do mnie ojciec. Ma na sobie elegancki garnitur, jak zawsze gdy pracuje, ale poluzował krawat, przez co nie jest jak spod igły.
– Jak się czujesz, kochanie? – Siada na szpitalnym krześle, które zupełnie do niego nie pasuje.
– Jakbym miała wypadek – odpowiadam zachrypniętym głosem. Nie silę się, żeby być dla niego miła, ale on doskonale wie dlaczego. Oboje akceptujemy to, że jestem wredna, bo otwarta wrogość okazała się na tyle nie do przyjęcia, że musiałam zaliczyć konsultację u psychologa. – Co z moją nogą?
– Lekarze ją poskładali. Mówią, że po rehabilitacji powinnaś odzyskać pełną sprawność.
To niezła wiadomość, ale muszę wiedzieć coś jeszcze.
– Jak długo to potrwa?
– Kilka miesięcy. – Przygląda mi się, jakby chciał ocenić, ile jeszcze zniosę. – Może trochę dłużej. Lekarz powiedział, że masz słabe kości. To przez to, że tak bardzo dbałaś o wagę, w czasie gdy rosłaś…
Przestaję go słuchać. Zaczęłam się odchudzać, mając jedenaście lat. Jedna z nauczycielek nazwała mnie pulpetem. Niby w żartach, ale zabolało, bo w szkole baletowej każdy żart kryje w sobie prawdę. A ja zrobiłabym wtedy dla tańca wszystko. Poświęciłam tyle czasu, większą część swojego życia. Wylałam tyle potu.
Zamykam oczy i próbuję głęboko oddychać. Wszystko stracone.
– Porozmawiam z twoimi wykładowcami – proponuje.
– Daj spokój. Co to da? Pewnie i tak stracę rok.
– Nie możesz tak mówić. – Dotyka mojej dłoni, a mnie przypomina się, jak rano dotykał jej Kamil. Obcy chłopak, którego z niezrozumiałego powodu chciałabym znów zobaczyć. – Żyjesz. To jest najważniejsze. Dojdziesz do siebie i wszystko jakoś się ułoży.
Nie mam ochoty go słuchać. Gdyby tylko miał pojęcie o moim świecie, gdyby chciał go zrozumieć…
Do sali wpada moja matka. Jej wysokie obcasy głośno stukają o linoleum.
– Powiedziałeś jej już? – zwraca się do ojca.
– Tak.
– Co za pech. – Kładzie z impetem torebkę na szafce obok łóżka. – Tyle lat pracy i głupi wypadek w takim momencie.
„Dzięki za pocieszenie, mamo” – myślę, ale nie chce mi się mówić tego na głos. Rozmowa z nią, kiedy jest w takim stanie, nie ma sensu.
– Muszę podzwonić i poszukać dla ciebie najlepszego fizjoterapeuty. Może jakoś uda się skrócić rekonwalescencję, żebyś mogła wrócić do ćwiczeń. Porozmawiam z dziekanem i załatwimy, żebyś dostała urlop. To da ci szansę.
Widzę, jak w jej głowie na nowo układa się plan mojego życia. Nie mam siły jej przerywać. Sama jeszcze nie wiem, czego ja bym chciała.
– Po co ma tracić rok? – włącza się ojciec. – Przecież dostała się też na finanse. Załatwię, żeby mogła się tam przenieść. A do tańca może wrócić później.
– Chyba sobie żartujesz?! – Matka podnosi głos. – Czy musisz nawet w takiej chwili wykazywać się ignorancją wobec jej przyszłej kariery?
– Malwino! – Ojciec nie pozostaje jej dłużny. – Życie nie kończy się na tańcu.
Zaczynają się kłócić, a ja rozważam słowa ojca. „Życie nie kończy się na tańcu”. Moje chyba tak. Przynajmniej tak zawsze mówiła mi mama. Tak ciężko pracowałyśmy na mój sukces, że nie jestem w stanie uwierzyć, że mogę nie dostać kolejnej szansy. Że moja kariera została złamana razem z tą głupią kością.
Poprawiam się na łóżku i czuję szarpiący ból w nodze. Jęczę, ale rodzice są zbyt zajęci sobą, aby to zauważyć. Czekam kilkanaście sekund, mając nadzieję, że to uczucie minie. Odliczam sekundy w pamięci, ale gdy mija minuta, a ja jestem już spocona, sięgam po przycisk przywołujący pielęgniarkę.
Pojawienie się kobiety w białym fartuchu momentalnie ucina przepychanki rodziców. Stają się nagle przesadnie troskliwi, a ja mam serdecznie dość ich pytań. Mam dość ich głosów i widoku. Na szczęście pielęgniarka ich wyrzuca. Matka próbuje negocjować, ale tutaj nie ma zbyt dużej władzy, więc musi ulec.
Dostaję więcej środka przeciwbólowego i po chwili czuję się lepiej.
– Może powiem twoim rodzicom, że teraz nie mogą tu wejść? – sugeruje kobieta.
– Dobrze, dziękuję.
– Jest tu jeszcze ten chłopak, który cię uratował. Nie udzieliliśmy mu żadnych informacji, bo nie jest z rodziny, ale lekarze twierdzą, że mogłoby być z tobą źle, gdyby nie on.
Przypominają mi się skrawki rozmów chłopaków, które słyszałam, leżąc na poboczu. Wykrwawiałam się.
– Myślę, że wystarczy mu, jeśli usłyszy, że wszystko z tobą dobrze. Mogę mu tak powiedzieć?
– Czy on czekał tu cały czas?
Pielęgniarka kiwa głową.
– Jest tu cały dzień.
– Pozwoli mu pani wejść?
– Ale tylko na trochę. Jesteś tuż po operacji.
Mówię, że rozumiem, a ona uśmiecha się lekko i wychodzi.
Nie muszę długo czekać. Głowa Kamila pojawia się w drzwiach. Chłopak uśmiecha się na mój widok, a ja odwzajemniam jego uśmiech. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale jego obecność sprawia, że czuję się trochę lepiej. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że pewnie koszmarnie wyglądam. Podciągam kołdrę pod brodę, a ruch materiału sprawia, że czuję jakąś rurkę na nodze. Zerkam w bok i ogarnia mnie zażenowanie.
– Masz minę, jakbyś właśnie odkryła, że założyli ci cewnik – stwierdza Kamil.
– Bo tak jest. – Zasłaniam dłonią oczy.
Słyszę, że się śmieje.
– Daj spokój. Tutaj traktują tak każdego.
– Jakoś mnie to nie pociesza. – Zabieram rękę i dostrzegam, że Kamil nadal się uśmiecha.
– Za kilka dni nie będziesz nawet o tym pamiętać. – Siada na krześle. – Cieszę się, że mnie tu wpuściłaś. Musiałem się upewnić, że wszystko z tobą okej.
– Podobno mnie uratowałeś – mówię poważnie, a on tylko wzrusza ramionami.
– Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego.
Przez chwilę milczymy. Nie bardzo wiem, co powiedzieć. Nie znamy się. Ale ta cisza mi nie przeszkadza. Sprawia, że wreszcie dociera do mnie, co się stało i w jakim jestem stanie. Czuję się w tym wszystkim przytłaczająco samotna, ale nie chcę, żeby rodzice tu wracali. Poza tym nie wydaje mi się, aby byli w stanie mi pomóc.
– Posmutniałaś – zauważa.
– Nigdy nie byłam w szpitalu. To mój pierwszy wypadek, pierwsza operacja. W tym przypadku naprawdę jestem dziewicą.
Uśmiecha się, ale zaraz poważnieje.
– Czego się boisz? – pyta zupełnie zwyczajnym tonem, a dzięki temu łatwiej jest zdobyć się na szczerość.
– Chyba tego, że będzie bolało.
Pochyla się w moją stronę.
– Trochę będzie. Nie tak jak wtedy na poboczu, więc myślę, że nie musisz się bać. Najtrudniejsza jest druga doba po operacji, ale potem jest coraz lepiej. Najważniejsze, żeby mieć czym zająć myśli. Jeśli chcesz, mogę cię jutro odwiedzić i posiedzę tu trochę.
Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Był ze mną zupełnie szczery, ale to okazało się dobre, pomogło. No i ta jego propozycja.
– Nie rób sobie kłopotu. I tak już pewnie dzisiaj zawaliłeś przeze mnie parę spraw.
– Jesteś tylko uprzejma czy naprawdę nie chcesz, żebym przychodził?
– Wychowano mnie na grzeczną dziewczynkę.
Uśmiecha się. Zauważam, że dolne zęby ma lekko skrzywione, a kły ostro zakończone. Powinien wyglądać przez to groźnie, ale tak nie jest. Jest zupełnie zwyczajny. To chłopak, który w tłumie nie zwraca na siebie uwagi. Jednak naprawdę łatwo go lubić, nawet po jednym dniu znajomości.
– Mam jutro zajęcia do trzynastej i potem przyjadę do ciebie. Pasuje?
– Tak. – Teraz chyba i ja się uśmiecham. – Co studiujesz?
– Ratownictwo medyczne.
Przewracam oczami.
– Myślałam, że masz nadnaturalne zdolności wyciągania dziewczyn z kłopotów, a ty po prostu nauczyłeś się tego na studiach.
– Drwij ze mnie, kobieto. Przepraszam, że wiedziałem, co należy zrobić. – Niespodziewanie się krzywi. – No dobra, nie do końca wiedziałem. Ale chyba udało mi się ciebie nie zepsuć.
– Nie byłeś taki zły. Dobrze, że wybrałeś ten zawód.
– A ty? Co planujesz zrobić ze swoim życiem?
– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. Jeszcze do wczoraj wiedziałam.
– Wypadek pokrzyżował ci plany?
Kiwam głową.
– Przykro mi.
– Dzięki.
– To może pogadamy o czymś innym. Ile masz lat?
– Dziewiętnaście.
– Czyli jesteś dopiero na pierwszym roku? – Wygląda na zaskoczonego.
– Chcesz dać mi do zrozumienia, że jestem smarkulą?
– Nie. – Śmieje się. – Po prostu sprawiasz wrażenie kogoś bardzo poukładanego, dlatego pomyślałem, że jesteś starsza.
Pielęgniarka zagląda do sali i chrząka wymownie. Kamil podrywa się z krzesła.
– Już idę. – Odwraca się do mnie jeszcze. – Wanilia, truskawka czy czekolada? – pyta.
Patrzę na niego zaskoczona.
– Jaki smak lubisz najbardziej?
– Waniliowy – odpowiadam.
– Świetnie. Będę jutro po pierwszej.KAMIL
Nie mogę przestać o niej myśleć. Zielone, błyszczące oczy śnią mi się w nocy. Jeszcze nigdy tak szybko nie zaczęło mi na kimś zależeć. Może to z powodu sytuacji, w jakiej się poznaliśmy. Było ekstremalnie, więc i emocje buzowały do granic możliwości. Czasem to może człowieka zmylić i w głębi duszy mam nadzieję, że tak jest w moim przypadku. Nie sądzę, żebym miał jakąkolwiek szansę u tej dziewczyny.
Jej rodzice wyglądali mi na takich, którzy zarabiają kupę kasy. A Maja jechała do szkoły nowiutkim autem. Pewnie studiuje finanse, a jej rodzina spodziewa się odpowiedniego kandydata na chłopaka. Kogoś, kto wybrał kierunek studiów z perspektywami albo przynajmniej ma wśród przodków prawników bądź lekarzy. Nie mam u nich szans. U niej pewnie też. Nie wiem, po co się w to pcham.
Gdybym tylko mógł w jakiś sposób się powstrzymać…
Zostaję przyłapany na tym, jak modlę się przed otwartą szafą.
– Zgubiłeś tam coś? – Wojtek ma już niezły ubaw, bo domyśla się, co robię.
– Zamknij się – rzucam.
– Która godzina? – Mateusz próbuje znaleźć komórkę. Nie trudzi się przy tym, żeby otworzyć oczy.
– Siódma – informuję go, oglądając sweter.
– Idziesz do niej dzisiaj? – Wojtek nie daje za wygraną.
– Uhm.
Moja odpowiedź szalenie go cieszy.
– I nie wiesz, w co się wystroić? – Już niemal pęka ze śmiechu.
Mateusz podnosi się z łóżka i drapie po głowie. Podchodzi i wyciąga do mnie rękę.
– Szacunek, stary. Ładna dziewczyna.
– Piękna – mruczę pod nosem.
Kumpel uśmiecha się lekko.
– Mamy zajęcia praktyczne, więc i tak musisz założyć służbowe ciuchy.
Ma rację. Zapomniałem o tym. Po raz pierwszy, odkąd studiuję, jestem tak rozkojarzony.
Wciągam na siebie czerwoną koszulkę z logo uczelni i nazwą specjalności. Wpycham w siebie bułkę, choć zupełnie nie jestem głodny. Nie mogę przestać myśleć, co z Mają. Mam nadzieję, że się trzyma. Wczoraj wyglądała na naprawdę przestraszoną. Wydawało mi się, że chyba nie do końca chodzi o pobyt w szpitalu. Powiedziała, że wypadek pokrzyżował jej plany. Postanawiam ją o to zapytać. W ogóle mam do niej mnóstwo pytań i chciałbym już być blisko niej, tymczasem czeka mnie kilka godzin na uczelni.
Po ostatnich zajęciach pędzę do szpitala. Po drodze kupuję dwa shaki i kanapkę z serem. Pytam pielęgniarek, gdzie przenieśli Maję. Poprzedniego dnia leżała na chirurgii, a dziś chyba będzie już na ortopedii. Jedna z kobiet mnie rozpoznaje, to ona wpuściła mnie wczoraj do sali dziewczyny. Przygląda się napisom na koszulce, które widać spod rozpiętej bluzy. Może to, co studiuję, sprawia, że mówi mi coś takiego:
– Dobrze, że przyszedłeś. Od rana nic nie zjadła i nie chce wstać z łóżka. Namawiałyśmy ją, wie, dlaczego musi się pionizować, ale kategorycznie odmówiła. Wczoraj odniosłam wrażenie, że złapaliście dobry kontakt, więc może udałoby ci się jakoś ją przekonać.
– A jej rodzice już dzisiaj byli?
Pielęgniarka kręci głową.
– Będą dopiero wieczorem. Podobno są strasznie zapracowani. – Unosi brwi.
Chyba sądzi o nich to samo, co ja. Nie wiem, jak bardzo trzeba być zimnym, żeby zostawiać bliską osobę samą w takiej sytuacji.
– Odwiedził ją tylko jakiś kolega, ale chyba właśnie wyszedł. – Wskazuje ruchem głowy na wysokiego przystojniaka, który idzie tak szybko, jakby miał ochotę rzucić się do ucieczki.
Dziwnie to wszystko wygląda.
Pukam do drzwi i wchodzę, nie czekając na zaproszenie. W sali są dwa łóżka, ale jedno jest puste. Maja leży bliżej okna, z głową zwróconą w tamtą stronę. Nie patrzy na mnie, kiedy się odzywa:
– Zapomniałeś czegoś? – Jej głos jest silny i nieprzyjemny, ale wydaje mi się, że coś się za tym kryje.
– Właściwie to tak – przyznaję. – Zapomniałem wczoraj poprosić cię o numer telefonu.
Dziewczyna szybko odwraca głowę w moją stronę, a potem nieporadnie strząsa pojedyncze krople z policzków. Płakała przez tego kolesia.
– Kamil – wypowiada moje imię, a ja mam wrażenie, że jej twarz lekko się rozpogadza.
– Obiecałem, że przyjdę.
– Nie masz pojęcia, ile razy ktoś łamał daną mi obietnicę. – Przygryza wargę, chyba zawstydzona swoją szczerością.
– To dotyczy tego faceta? – Zerkam za siebie.
– Po części, ale akurat on niewiele mi obiecywał. Byliśmy razem, bo tak było wygodnie. Para w życiu i na scenie. Teraz to faktycznie nie ma już sensu.
Przysiadam na krześle. Czuję, że dłonie marzną mi od trzymania lodowatych napojów.
– To był twój chłopak? – pytam ostrożnie.
– Tak. Był.
– Zerwał z tobą dzisiaj? – Zatkało mnie. Trzeba być prawdziwą kanalią, żeby zrywać z kimś, kto poprzedniego dnia miał wypadek i leży w szpitalu.
– Przed chwilą. – Kiwa głową.
Otwieram szeroko oczy.
– Skąd ty go wytrzasnęłaś?
Maja uśmiecha się lekko, to gorzki uśmiech.
– Mówiłam ci już, para w życiu i na scenie. Moja kariera dobiegła końca, więc nie było sensu dłużej ciągnąć tej znajomości. Najśmieszniejsze jest to, że ja w pewnym sensie go rozumiem. W naszym życiu nie ma miejsca na nic innego. Trzymamy się tylko ze znajomymi ze szkoły. Cały czas poświęcamy na taniec, a balet jest bezlitosny i nie wybacza, gdy nie oddajesz mu się w pełni.
– Jesteś tancerką?
– Byłam. – Ostrożnie dotyka dłonią złamanej nogi. – Długa przerwa, i to akurat w takim momencie, powoduje, że już do tego nie wrócę.
To straszne, co mówi, aż coś ściska mi się w środku. Nie wiem, czy chce, żeby ją pocieszać, ale muszę coś powiedzieć.
– Może nie wszystko jeszcze stracone – rzucam pierwsze, co przychodzi mi do głowy, ale zaraz potem tego żałuję.
– Nie wiem, czy za kilka miesięcy będę chciała walczyć o powrót, będąc tak bardzo w tyle.
– Rozumiem – mówię.
– Rozumiesz? – Marszczy czoło.
Potakuję, ale nie zamierzam wchodzić w szczegóły.
Maja poprawia głowę na poduszce, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Fajnie, że przyszedłeś.
Uśmiecham się do niej, a potem odstawiam na szafkę kubki z shake’ami, bo palce mi już odpadają z zimna.
– Jeden jest dla ciebie. Waniliowy. Ale najpierw powinnaś chyba zjeść chociaż kilka łyżek tego niesamowitego popisu szpitalnej kuchni. Mam na myśli zupę, gdybyś się nie domyśliła.
Na stole pod ścianą stoi nietknięty obiad.
Maja przykłada dłoń do ust.
– To krupnik. Fuj. – Jej głos jest zabawnie zniekształcony.
– Próbowałaś?
Kręci głową.
Zdejmuję plecak i bluzę, a potem idę po talerz z zupą. Dziewczyna szczelniej zasłania usta.
– Bo sam wypiję oba te pyszne shaki na twoich oczach – grożę.
– Jesteś potworem. Nie piłam tego od lat, bo ciągle byłam na diecie, a ty nie chcesz mi tego dać?
Przysiadam na skraju jej łóżka, a Maja przygląda mi się przez chwilę. Jesteśmy bardzo blisko siebie i zastanawiam się, czy nie naruszam jej granic.
– Mogę tu siedzieć? – pytam.
– Uhm.
– Mam cię karmić?
Odsłania usta i krzywi się.
– Naprawdę nie chcę tego jeść – upiera się.
– Naprawdę musisz. Pięć łyżek i dam ci spokój.
– No dobra – mruczy i bierze pierwszą do ust. Nie gryzie, tylko połyka, wstrzymując przy tym oddech.
Głośno odliczam kolejne porcje, a gdy zjada piątą, odstawiam talerz i podaję shake’a. Maja pociąga długi łyk i uśmiecha się do mnie lekko.
– Smakuje?
– Jest wspaniały. W sam raz na poprawę nastroju.
Jednak jej oczy wyraźnie mówią, że z nastrojem nie jest najlepiej.
– Aż tak źle?
Przygląda mi się przez chwilę, jakby chciała coś ocenić.
– Czuję się tak, jakby coś po mnie przejechało. Wszystko mnie boli. Adrian przyszedł oznajmić mi, że nie może sobie pozwolić w takim momencie swojego życia na obciążenie w postaci pokiereszowanej dziewczyny. – Zamyka na chwilę oczy. Kiedy je otwiera, patrzy w sufit. – W dodatku pielęgniarki bez przerwy czegoś ode mnie chcą.
– One akurat chcą dla ciebie dobrze.
Przewraca oczami.
– Jesteś po ich stronie. – Wskazuje na moją koszulkę.
– Jestem. I co mi zrobisz? – Uśmiecham się do niej. – Błąd w twoim założeniu jest taki, że nie dostrzegasz, że wszyscy jesteśmy po twojej stronie. – Zastanawiam się przez chwilę. – No, może poza Adrianem, który, wybacz, że to powiem, musi być totalnym dupkiem, skoro zostawia z własnej woli taką dziewczynę.
– Jaką dziewczynę?
– Ciebie.MAJA
Kamil robi się czerwony. Wstaje ze skraju łóżka i siada na krześle. Zdecydowanie jest zbity z tropu. Czy to możliwe, żebym ja go onieśmielała?
– Daj spokój. Nie ma we mnie niczego ciekawego.
Kręci głową.
– Mam swoje zdanie na ten temat – mówi cicho.
– Okej. W sumie to nie chcę, żebyś je zmieniał.
Naszą rozmowę przerywa wtargnięcie pielęgniarki. Najpierw zerka na mój talerz.
– No, widzę, że coś zjadłaś. Dobrze. – Odłącza kroplówkę. – A teraz musisz na chwilę wstać.
Nie mam zamiaru tego przyznawać, ale cholernie się tego boję. Jak mam wstać z tym całym metalem przymocowanym do nogi? Samo ruszanie tą kończyną jest bolesne, a co dopiero wstawanie.
– Może jutro – próbuję negocjować.
Kobieta unosi mi kołdrę, co powoduje, że czuję przypływ paniki. Wyrywam jej materiał z rąk i się przykrywam.
– To ważne dla twojego krążenia – wyjaśnia. – Nie możesz ciągle leżeć. Jeśli się krępujesz, to kolega na pewno zaczeka na zewnątrz.
Nie chcę, żeby Kamil wychodził. Nie wiem, jak on to robi, ale przy nim czuję się pewniej i lepiej.
– A może ja się tym zajmę? – wtrąca się on. – Ma się tylko pionizować, bez obciążania chorej nogi? – mówi tak, jakby jedynie się upewniał.
Kobieta mu się przygląda. Chłopak wypręża klatkę piersiową, na której ma logo uniwersytetu medycznego, i uśmiecha się do niej rozbrajająco.
– Wiesz, jak to się robi? – pyta podejrzliwie pielęgniarka.
– Tak, pomagałem już chorym w takich sytuacjach.
Pielęgniarka zwraca się do mnie.
– I co ty na to?
– Wstanę, jeśli on mi pomoże.
– No dobrze. – Kobieta ciężko wzdycha. – Za chwilę wrócę i sprawdzę, jak wam poszło.
Miałam nadzieję, że Kamil mi odpuści. Tymczasem mój plan okazuje się niewypałem.
Kamil przygląda mi się z wyczekiwaniem. Kiedy orientuje się, że nie mam zamiaru się ruszyć, sięga po swój napój i pociąga kilka łyków. – Chciałaś ją tylko spławić, co?
– Skąd…?
– Widzę. – Odstawia kubek. – Wiem, że boisz się spróbować. Ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ktoś, kto uprawiał przez wiele lat wymagającą dziedzinę tańca, nie da sobie z tym rady?
Wjeżdża mi na ambicję.
– To coś zupełnie innego – upieram się.
– Podobno tańczycie nawet wtedy, gdy krwawią wam palce u stóp.
– Zdarza się – przyznaję – ale wtedy zupełnie się tego nie czuje. Skupiasz się na celu i robisz swoje.
– Teraz zrobimy tak samo. Wykonamy plan.
– Ale taniec to coś innego. Masz wtedy wrażenie, jakby ból przestał istnieć. Jakby świat przestał wirować. Kiedy nie tańczę, nie potrafię tak po prostu o czymś nie myśleć.
– Wyobrazisz sobie, że tańczysz.
Nie przekonał mnie, ale dociera do mnie, że nie odpuści, dopóki nie spróbuję.
– Będę musiał ci pomóc – ostrzega Kamil. – Jesteś pewna, że mogę?
– Tak – odpowiadam, choć mój głos wcale nie brzmi pewnie.
Chłopak się przybliża. Nigdy nie miałam problemów z tym, że ktoś mnie dotyka, porusza się tuż przy moim ciele. W tańcu człowiek uczy się przesuwać swoje granice. Wstyd przestaje istnieć, czyjeś ciepło nie wywołuje żadnych skojarzeń. Wszystko staje się naturalne. Bliskość jest elementem ruchu, pasji.
Ale Kamil to inna historia. Jego obecność trochę mnie peszy. Chcę, żeby widział tę lepszą wersję mnie, zdecydowanie nie tę w szpitalnej koszuli i z jakąś dziwną konstrukcją na nodze. Dlatego się ociągam. Bardzo powoli przenoszę się na skraj łóżka, poprawiam materiał koszuli, choć jestem jeszcze przykryta kołdrą. Chłopak tego nie komentuje, ale zauważam wyraz jego oczu. Wie, co próbuję zrobić. Moje kombinacje trwają chyba zbyt długo, bo on przerywa ciszę.
– Maja?
Wydaję z siebie pomruk wyrażający niezadowolenie i frustrację. Kamil unosi brwi.
– Ciekawy dźwięk. Możesz go powtórzyć? Nagrałbym sobie na komórkę.
Piorunuję go
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.