- W empik go
Jeszcze jeden niezdara - ebook
Jeszcze jeden niezdara - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 178 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Widzicie to dziecko blade, słabe, wątłe? Chodzi na cienkich jak zapałki nóżkach, które się gną pod nim. Jak ono niezdarnie chodzi! Stopę stopą przydeptuje. Dokoła jego ciała plączą się rączki chude, wydłużone, podobne do gałązek obwisłych płaczącej brzozy. Główka chwiejna trzęsie się na wszystkie strony, jak gdyby ją nitka łączyła z resztą ciała; od główki odstają uszka, wiotkie jakieś niby przywiędłe listki, które wnet z drzewa spadną. To dziecię ma oczka smutne i takie bezbarwne jak niebo płaczące deszczem. Policzki jego bez rumieńca, bez korala usta, zwykle na wpół otwarte. Skąd się w kącikach ust tych wzięło znamię cierpienia?… Czoło dziecka niskie, na nim skóra jak wyblakła papierowa powłoka; na skroni pełno błękitnych żyłek tworzących siatkę; kształt głowy dziwny jakby nie ludzka czaszka, a na czaszce włoski – istne pajęcze włókna.
Czemu to dziecię patrzy na świat trwożliwie, choć światło jasnego słońca do niego się uśmiecha, choć dobra ziemia dzieciom zawsze szczęście daje? Ono ma usta złożone do płaczu, gotowe do wykrzyku boleści, strachu! Źle mówi, źle chodzi, popłakuje, od zabawy stroni… Dziecko, czy tobie chleb ziemski od kolebki już nie smakuje, czy w poranku życia niebo ci za napój zesłało kroplę gorzkiej rosy?
A weźcież, ludzie, tę biedną ludzką duszę pomiędzy siebie! Przyciśnijcie ją do serca, rozbawcie ją, rozweselcie! O, nie nazywajcie tej nieszczęśliwej istoty osłem!…
Opowiem krótkie dzieje jego życia, bom go znał. Pamiętam, | ak mały na świat przyszedł; krzykiem powitał promień słońca, z boleścią odczuł życiowy zgiełk tego padołu. Przycisnęła go matko do ciepłego łona i koiła, jak mogła, żale niemowlęcia.
Okąpali maleństwo, skrępowali jego drobne członki, owinęli w miękkie pieluszki, otulili w ciepłe poduszki i leżał tak całymi dniami, wpatrzony w ścianę lub w daszek swojej kołyski. Różowy zrazu, bielał z dniem każdym coraz więcej. Rósł w tej niewoli powijaków, niezdolny oprzeć się nawet muchom, które mu oczka, nosek, usta ciągle napadały. Nieraz się rozkrzyczał i pół dnia trwał krzyk jego; marszczyło mu się czoło, a prawie naga główka krwią nabiegała; wykrzywiały się usteczka i trudno go było ukoić.
– Na zdrowie tak dziecko krzyczy! – mówiła mamka. Przyzwano lekarza, ten oglądał, obmacywał, badał, a potem ojcu na ucho poszepnął:
– On może nie pożyć!
Było to szóste dziecko, najmłodsze w rodzinie. Może nie pożyć? Więc go ochrzczono; imię Staś sobie przyniósł i takie mu dano.
Ale miał mamkę, kobietę zdrową, czerstwą. Może jej mleko energię i wytrwałość ludu wprowadzi w ten wątły organizm? – Któż tam wie, dla jakich powodów mamka Stasia bardzo a bardzo lubiła wódkę? Może ją i obmawiano, że zawsze przy sobie miała ten ulubiony napój, że gdy się malec rozkrzyczał, maczała w wódce swój palec i ssać mu dawała, a on się upijał i spał jak zabity. Tego jednak nie wiemy na pewno.
Pewność stanowi tu inny fakt, pierwsza życiowa przygoda Stasia. Mamka sypiała obok kołyski, a gdy się malec rozkrzyczał w nocy, wtedy wstawała i klęcząc pochylona nad kołyską pierś swą do ust mu wkładała. Tak leżąc raz na dziecku mamka zasnęła. Byłaby udusiła malca, gdyby przebudzona matka nie była na nią krzyknęła.. Pijana kobieta porwała się na równe nogi; ale porwała się nagle, nieostrożnie zatoczyła się i – przewróciła kołyskę. Ileż łez, boleści i strachu kosztował ten ponury nocny dramat maleńkiego człowieka! Krzyczał do białego dnia, aż go wreszcie sen zmorzył, a we śnie drgało ciągle jego drobniutkie ciałko. I znowu przybył lekarz, znowu badał/a potem wątpliwości swoich udzielał ojcu w tajemnicy przed matką. Miał teraz Staś inną mamkę, o której mówiono, że jest „przywiązana do dziecka”, że się „zachowuje odpowiednio.”
Wzrósł i tak, a trzymając rączkę w ustach, ilekroć to uczynić mógł, wyglądał jak inne małe niemowlęta. Przy kołysce jego pojawiały się straszne, choć niewidzialne olbrzymy i napadały zajadle na bezsilny organizm – choroby dziecięce. On był spokojny wtedy, cierpliwie znosił dolegliwe ciosy, bo za niego z olbrzymami choroby walczyły dwa największe geniusze, jakie ludzkość wykształciła w ciągu długich wieków: geniusz macierzyńskiej miłości i geniusz nauki. Miłość matki a wiedza lekarzy dniem i nocą czuwały przy kołysce. I podtrzymywany przez nie utrzymał życie; ale wyszedł teraz na świat bledziutki, cały jakby połamany. W ciepłe słoneczne południe sadzano go w piasku przed domem, a słońce, ten geniusz wszechświata, nie skąpiło mu darów swoich. Dokoła malca latały motyle, trzepotały się kury w pyle, psy swawoliły uciesznie, wróble i jaskółki świegotały pod strzechami.
Dokoła siebie słyszał ludzką mowę i czasami chciał coś powiedzieć, lecz usta odmawiały mu posłuszeństwa, wtedy z piersi jego wypadało jakieś stęknięcie, a rączkę zbliżał do główki. Była to tajemnicza dusza, zupełnie zamknięta w sobie, która się przed nikim nie żali, ani szczęścia swego nikomu nie zwierza. Jeszcze kwilić – to umiał; więc płakał, a nikt wtedy nie wiedział, dlaczego dziecko płacze. „Tak sobie popłakuje, zwyczajnie jak dziecko.” – Mówiła mamka.
– Staś płacze? Płakać, to be, be!… Płakać nie trzeba!
Począł 'nareszcie chodzić na czworakach lub siedząc posuwał się po ziemi jak niedołężny kaleka. Przyjęto do niego niańkę, dziewczynę młodą i urodziwą, która setkę piosenek umiała na pamięć, a więcej niż setkę sama tworzyła. I wtedy dziecko było ciche, spokojne jak dawniej; czasem słysząc śpiew niani, gdy przebywał na jej rękach, odwracał się i rączką ust jej dotykał, chciał zbadać, w jaki sposób ona śpiewać tak może. Nie – kiedy znowu coś go zabolało wewnątrz i już, już miał zapłakać; ale ona była taka uśmiechnięta, gładka, śpiewała takim srebrnym głosem; przypomniał sobie zaraz, że płakać – to be, i chociaż usteczka do płaczu miał skrzywione, jednak nie zapłakał. Poszedł I u l u i kołysany przy dźwiękach pieśni, wpadał w dziwne upojenie, zasypiał.
Odwiedzał go lekarz, a obejrzawszy mówił: