- nowość
- promocja
- W empik go
Jeszcze jeden uśmiech - ebook
Jeszcze jeden uśmiech - ebook
Inspirowana setkami głośnych zbiórek charytatywnych opowieść o ludzkim dobru i o tym, co najcenniejszego można podarować drugiemu człowiekowi – życiu i zdrowiu.
Monika, Karolina, Olga i Agnieszka – z pozoru wydaje się, że tych kobiet nic nie łączy, mają inne poglądy, problemy i doświadczenia. A jednak zbliża je do siebie macierzyństwo. Spotykają się w kawiarni dla młodych mam i, mimo różnic, powoli nawiązuje się między nimi nić porozumienia.
Nagle okazuje się, że córka jednej z nich jest poważnie chora, a lekarze bardzo wysoko wyceniają jej życie. Kobiety postanawiają założyć zbiórkę charytatywną, aby poruszyć ludzkie serca i ocalić jedno istnienie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-9056-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Karolina szczelniej otuliła się płaszczem, próbując ochronić Zosię przed przeszywającym chłodnym wiatrem. Malutka spała smacznie w chuście, przytulając się do maminej piersi. Matka poprawiła jej bawełnianą czapkę, nasuwając ją na uszy. Wydawało się jej, że jest odporna na wszystkie dobre rady dotyczące ubierania dziecka i obowiązku noszenia przez nie czapki przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, ale tego dnia nawet ona uznała nakrycie głowy za konieczne. Wolała odpowiednio zabezpieczyć Zosię przed chłodem, który przyszedł po obiecujących pierwszych dniach maja.
Monika uparła się, że inny termin jej nie odpowiada, więc Karolina, chcąc nie chcąc, z naciskiem na „nie chcąc”, po odstawieniu Szymka do przedszkola włożyła małą do chusty, narzuciła na siebie specjalny płaszcz dla dwojga, który doskonale sprawdził się jeszcze w okresie ciąży, i wyszła z domu, stawiając czoła wiatrowi, który uparł się, by porwać je obie z Zosią i porzucić gdzieś na Załężu.
Monika tymczasem nic sobie nie robiła z porywów wiatru i kropli nieprzyjemnego deszczu, które spadały na jej starannie ułożoną fryzurę. Tej kobiety nic nie było w stanie powstrzymać, a wichura czy majowa ulewa nie robiły na niej większego wrażenia. Kiedy Karolina zadzwoniła rano, aby odwołać spotkanie, Monika głośno wciągnęła powietrze i wysyczała do słuchawki:
– Współczesne kobiety nieustannie mnie zadziwiają, ale ty, moja droga, plasujesz się w ścisłej czołówce osób, które potrafią mnie jeszcze zaskoczyć. Mój Boże, jesteś tak niezaradna życiowo… Kochana, mój biznes nie poczeka na lepszą pogodę! – Energicznie wstała ze skórzanej kanapy, na której leżała, kiedy zadzwonił telefon. – Przypominam ci, że za miesiąc mam wyznaczony termin cesarki i chciałabym zamknąć tę sprawę przed rozwiązaniem. Oczywiście mogłabym powierzyć opiekę nad dzieckiem niani i osobiście dopilnować ekipy remontowej, ale po porodzie zamierzam udać się na zasłużone dwa tygodnie urlopu!
– Rzeczywiście, twojemu synkowi w zupełności wystarczą dwa tygodnie sam na sam z mamą – rzuciła kąśliwie Karolina.
Monika udała, że nie słyszy komentarza koleżanki, tak jak przed chwilą Karolina zignorowała uwagę o jej braku zaradności.
Były prawdopodobnie najdziwniejszą parą przyjaciółek, jaka stąpała po ziemskim padole. Poznały się w dzieciństwie: wychowywały się na jednym osiedlu w Bogucicach. Karolina zawsze obrywała od dzieciaków, a starsza o dwa lata koleżanka stawała za nią murem, dzięki czemu dziewczynce czasem udawało się uniknąć kłopotów, będących codziennością najmłodszych mieszkańców katowickiego blokowiska. Były swoimi przeciwieństwami, a mimo to odnalazły wspólny język.
Ich życie potoczyło się zgoła odmiennie. Karolina od kilku lat była szczęśliwą mężatką i spełnioną mamą pięcioletniego Szymona, a od trzech miesięcy również malutkiej Zosi. Skończyła kulturoznawstwo i – co Monika przewidziała, jeszcze zanim przyjaciółka przeszła przez cały etap rekrutacji na studia – po uzyskaniu dyplomu nie znalazła pracy w zawodzie. Imała się różnych zajęć, aż w końcu na dłużej zaczepiła się w banku, gdzie doradzała klientom. Kiedy zaszła w ciążę i urodziła Szymka, a kilka lat później Zosię, zrezygnowała z pracy, całkowicie poświęcając się wychowaniu dzieci.
Monika natomiast nie wyobrażała sobie życia bez pracy. Nie rozumiała, jak Karolina mogła dobrowolnie stać się kurą domową. Ona sama zawsze stawiała karierę na pierwszym miejscu i nawet teraz, na przełomie ósmego i dziewiątego miesiąca ciąży, biegała po mieście, aby załatwić wszystkie sprawy związane z kolejnym projektem. Uznała, że skoro już ma zostać mamą, to wykorzysta swoją nową rolę do rozkręcenia biznesu. Będąc w ciąży, zorientowała się, że w Katowicach brakuje miejsca dla matek z małymi dziećmi, w czym od razu zwietrzyła interes. Wnioskując po liczbie kobiet spacerujących z wózkami dziecięcymi oraz dumnie prezentujących światu zaokrąglone brzuchy na ulicach i w parkach, stwierdziła, że ten pomysł może wypalić. Wprawdzie w okresie letnim matki mogły spotykać się choćby w Dolinie Trzech Stawów czy w pobliskim parku Śląskim, ale przecież w mroźne czy deszczowe dni nie wychodziły na spacer z dzieckiem i z pewnością dopadała je nuda. Otwarcie kawiarni z klubem dla młodych mam wydawało się Monice doskonałym pomysłem. Nie miała wielkiego doświadczenia w kwestiach związanych z dziećmi, w końcu sama dopiero miała zostać matką, więc złożyła Karolinie propozycję nie do odrzucenia. Zresztą maksymalnie za dwa miesiące chciała wrócić do pracy w agencji ubezpieczeniowej, którą budowała z takim mozołem i której nie zamierzała zostawić w rękach tych nieudaczników, swoich pracowników. Karolina wprawdzie nie miała smykałki do interesów, jednak co mogłaby zepsuć w kawiarni dla matek z dziećmi? Monika sama wybrała już przecież lokal, znalazła ekipę remontową i uruchomiła kontakty. Przed otwarciem zamierzała zwrócić się do lokalnych mediów, wydrukować ulotki i zatrudnić jakiegoś nastolatka, który będzie spacerował po Stawowej i wciskał ludziom broszury.
Oczywiście sama będzie regularnie doglądać biznesu. Karolina miała tylko pilnować, żeby nikt jej nie okradał i nie robił burd w lokalu. Co prawda, kawiarnia dla młodych mam wydawała się bezpiecznym interesem, a i klientela raczej nie powinna przysparzać problemów, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Kto wie, jakie indywidua zdecydowały się na potomka po wejściu w życie programu pięćset plus? Monika raczej nie przewidywała, aby przedstawiciele mocno dysfunkcyjnych rodzin pojawili się w jej kawiarni, jednak wolała się zabezpieczyć i mieć na miejscu osobę, której ufała. Postanowiła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i połączyć przyjemne z pożytecznym. Nie wierzyła zapewnieniom Karoliny, że ta jest szczęśliwa i spełniona bez pracy, bo może obserwować, jak dorastają jej dzieci. Przecież jej starszy syn zachowywał się tak głośno, że umarłego by obudził! Można było przy nim zwariować! A Zosia… No cóż, Zosia zdaniem ciotki Moniki potrzebowała twardej ręki i nieco więcej dyscypliny. Na nic zdały się protesty Karoliny, oburzonej sugestią przyjaciółki, że to się naprawdę przyda ledwie trzymiesięcznej dziewczynce.
– Ona przede wszystkim potrzebuje bliskości i czułości! – twierdziła Karolina, z czym Monika nie potrafiła, a może nie chciała się zgodzić.
Miała zupełnie odmienne poglądy na wychowywanie. Wierzyła, że nie można pozwolić tak małemu dziecku na zbyt wiele, bo potem może być już za późno na wprowadzenie dyscypliny.
Karolina przyspieszyła kroku, próbując zrównać się z Moniką, która mimo zaawansowanej ciąży poruszała się zgrabnie i szybko, nie tracąc nic z dawnej żywotności. Lokal, który wynajęła na próbny rok, znajdował się w ścisłym centrum Katowic, przy ulicy 3 Maja. Korzystna lokalizacja była zdaniem Moniki niezbędna, aby miejsce miało szansę zaistnieć na stałe na mapie miasta. Karolinie nie pozostawało nic innego, jak się z tym zgodzić, w końcu sama nie miała pojęcia o prowadzeniu biznesu. Nigdy nie powiedziałaby tego głośno, ale po cichu podziwiała Monikę. Nie, nie za jej dziwne poglądy w kwestii wychowania dzieci i stanowczy upór, który w dużej mierze przyczynił się do jej samotnego macierzyństwa. Dla Karoli najważniejsza była rodzina i nie wyobrażała sobie życia bez najbliższych, tymczasem Monika matką została jakby z przypadku, chociaż sama twierdziła, że była to świadomie podjęta decyzja… Przyjaciółka znała ją od najmłodszych lat i obserwowała jej drogę na szczyt. Monika Niewierska twardo stąpała po ziemi i dążyła do jasno sprecyzowanych celów. Sypała pomysłami jak z rękawa, była kobietą przedsiębiorczą i zaradną. Dla Karoliny godzenie pracy z wychowaniem dzieci było swoistym konfliktem interesów. Oczywiście czuła się szczęśliwa i uważała, że podjęła słuszną decyzję, lecz czasem z podziwem obserwowała koleżankę, która z łatwością zjednywała sobie ludzi, a każde jej przedsięwzięcie zamieniało się w sukces. Monika od wielu lat była związana z branżą finansową; przez jakiś czas pracowała na stanowisku dyrektora banku, a miała wtedy ledwie dwadzieścia sześć lat. Szybko jednak uznała, że to nie dla niej. Chociaż pensja była wysoka, to system prowizyjny wydawał się o wiele bardziej atrakcyjny, dlatego podjęła decyzję o rozpoczęciu współpracy z uznaną firmą ubezpieczeniową i otworzyła własną agencję. Teraz zarządzała ponad trzydziestoma pracownikami w kilku punktach rozsianych po Śląsku i Zagłębiu – Karolina straciła już rachubę. Kiedy okazało się, że Monika zostanie mamą, nie zwolniła tempa, tylko postanowiła wykorzystać nowe doświadczenie. Początkowo myślała o sklepie z odzieżą niemowlęcą, lecz szybko uznała, że polscy producenci szyją koszmarnie brzydkie ubranka, a że mocno wspierała rodzimą gospodarkę, zrezygnowała z pomysłu sprowadzania markowych produktów z zagranicy. Błyskawicznie jednak wpadła na kolejny pomysł, który niezwłocznie zaczęła wprowadzać w życie.
– Monika, poczekaj! – rzuciła Karolina. – Nie biegnij tak, nie nadążam za tobą.
– Przecież mówiłaś, że dziecko w chuście nie waży więcej niż ciążowy brzuch – przypomniała jej złośliwie przyjaciółka.
– Wiesz, że ja nawet bez brzucha i bez Zosi w chuście nie mam tyle energii co ty w dziewiątym miesiącu ciąży.
– Jak chciałam ci dać namiary na swojego trenera personalnego, to odmówiłaś.
– Nie potrzebuję żadnego trenera personalnego.
– To nie marudź i przyspiesz. Zaraz będziemy na miejscu.
Karolina uważała, że w przypadku jej przyjaciółki doskonale sprawdza się stwierdzenie „Rudy to nie kolor, rudy to charakter”. Monika była stałą bywalczynią gabinetów kosmetycznych, wizażu, stylizacji i medycyny estetycznej, ale nigdy nie odwiedziła fryzjera w innym celu niż podcięcie grzywki czy końcówek. Nie farbowała swoich rudych loków. Była z nich zadowolona i uważała je za swój największy atut.
Karola nie dostrzegła spod wielkiego kaptura, że przyjaciółka się zatrzymała, i wpadła na nią z impetem, na co Zosia zareagowała głośnym płaczem. Monika odruchowo skrzywiła się i z niezadowoleniem pokręciła głową.
– Biedne dziecko. Nie mogłabyś czasem powozić jej w wózku jak cywilizowani ludzie? Przecież jej jest tam niewygodnie!
– A myślisz, że twojemu dziecku w brzuchu też jest niewygodnie? Zosia jest zachwycona, kiedy noszę ją w chuście, bo w taki sposób stwarzam jej warunki, które zna z życia płodowego! – Aż zachlupało jej w bucie, kiedy weszła w ogromną kałużę, temat rozmowy był dla niej jednak na tyle ważny, że zignorowała mokrą skarpetkę. – Czuje się bezpiecznie jak wtedy, kiedy nosiłam ją pod sercem.
– Przypominam ci, że ona zdążyła przetransportować się na ten świat jakieś trzy miesiące temu, więc może pora przyzwyczajać ją do rzeczywistości.
Karolina aż zaczerwieniła się z irytacji.
– Bzdura! Główną dewizą rodziców wychowujących dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości jest myśl: „Przywiąż mnie mocno, abym jutro mógł latać wysoko”¹ – wyrecytowała z pamięci. – Tylko dziecko, które w pierwszych latach życia dostanie mnóstwo czułości, może stać się szczęśliwym dorosłym i…
– A w międzyczasie matka padnie z wyczerpania po nieprzespanych nocach, podczas których przystawia dziecko do piersi co kwadrans, i skończy z potężnym urazem kręgosłupa, bo przecież wózek to dzieło szatana – rzuciła ironicznie Monika. – Znasz takie pojęcie jak „złoty środek”?
– I kto to mówi! – oburzyła się Karolina. – To ty zamierzasz oddać dziecko pod opiekę obcej osoby, kiedy tylko lekarze wyciągną ci je z brzucha!
Obserwator z zewnątrz z pewnością pokręciłby ze zdumieniem głową, gdyby przysłuchał się rozmowie tych dwóch kobiet. Logiczne, że skoro tak bardzo różnią się od siebie, a ich spotkania polegają głównie na wymianie złośliwości, powinny zaniechać kontaktów. Tymczasem Monika i Karolina toczyły ze sobą zimną wojnę, w której, świadomie lub nie, brały udział niemal wszystkie kobiety tego świata, próbując raz na zawsze rozstrzygnąć, która z nich jest lepszą matką. Matka butelkowa czy matka karmiąca? Mama wychowująca swoje dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości czy zwolenniczka twardej dyscypliny? Matka pozwalająca swoim pociechom raz na jakiś czas zjeść cheeseburgera z frytkami w McDonaldzie czy matka starannie eliminująca z diety dziecka gluten, cukier i inne świństwa? A może ta, która całe swoje życie podporządkowała wychowaniu dzieci? Nie? W takim razie możliwe, że lepszą była ta wyznająca dewizę, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko, i zostawiająca latorośl kilka razy w tygodniu pod opieką babci lub niani. Matki ubierające swoje dzieciaki w sieciówkach toczyły boje z mamami robiącymi zakupy w lumpeksach, a kobiety po porodach siłami natury z wyższością patrzyły na te po cesarskim cięciu.
Chociaż trudno było w to uwierzyć, Karolina i Monika kiedyś nie wymieniały się złośliwościami na każdym spotkaniu. Owszem, miały odmienne charaktery, różne poglądy i zupełnie inny status życiowy, jednak potrafiły przejść ponad tymi podziałami do porządku dziennego. Z chwilą, gdy Monika zaszła w ciążę i zaczęła wymieniać się opiniami z już doświadczoną Karoliną, rozpoczął się zupełnie nowy etap ich znajomości. Stanęły po przeciwnych stronach barykady – klasyczny obraz matki Polki kontra kobieta sukcesu realizująca projekt „dziecko” z mężczyzną, którego najprościej można było sklasyfikować, używając terminu NN. Monika oczywiście znała tożsamość ojca swojego nienarodzonego potomka, jednak za nic w świecie nie zamierzała podzielić się tą informacją ani z przyjaciółką, ani z nikim innym. Ucinała dyskusję, mówiąc, że to jej __ dziecko; czasem ewentualnie dorzucała kilka słów o banku spermy i zapłodnieniu pozaustrojowym, którego była zwolenniczką. Karolina nawet przez chwilę nie uwierzyła w te bzdury na temat _in vitro_, co nie zmieniało faktu, że nazwisko szczęśliwego tatusia pozostawało tajemnicą. I to bynajmniej nie tajemnicą poliszynela.
Dlaczego więc, mimo wielu stoczonych w tej zimnej wojnie bitew, Karolina i Monika z taką radością szły na każde kolejne spotkanie? Dobre pytanie. Należałoby je zadać niemal wszystkim kobietom świata biorącym udział w tej jakże zaciętej walce o tytuł najlepszej matki.
– To tutaj.
Karolina podążyła wzrokiem za palcem Moniki, który właśnie wskazywał przeszkloną witrynę nieciekawego na pierwszy rzut oka, bo przecież jeszcze niezagospodarowanego, lokalu.
Dumna właścicielka przybytku sprawnym ruchem wyjęła z torebki klucze, którymi otworzyła zamki. Karolina szybko wbiegła do środka, wdzięczna, że w końcu ma dach nad głową, pod którym może się schronić z Zosią wyrażającą coraz większe niezadowolenie panującą na zewnątrz aurą. Tymczasem Monika czuła się już na tyle dobrze w roli gospodyni, że z zapałem zaczęła oprowadzać przyjaciółkę po lokalu.
– Tutaj będzie kącik dla większych dzieciaków. Wiesz, stolik, kredki, może jakaś mała zjeżdżalnia… – wyliczała. – Byłam kilka dni temu w Ikei i widziałam takie fajne drewniane zabawki, myślę, że się sprawdzą. Mam nadzieję, że są wytrzymałe i te małe paskudy ich od razu nie zepsują… A tutaj, o, zamierzam urządzić kącik dla maluchów. Jakiś domek, basen z kulkami. Co o tym myślisz?
– Świetnie – odparła po dłuższej chwili Karolina, kiedy zorientowała się, że poza Zosią jest jedyną osobą w pomieszczeniu, więc Monika z pewnością mówi do niej.
Niestety, malutka była mocno niezadowolona, mimo że cała uwaga jej mamy skupiła się na próbach utulenia dziecka do snu. Głaskała je po główce, delikatnie kołysała z nadzieją, że córka zaśnie w chuście, podczas gdy Zosia coraz głośniej wyrażała dezaprobatę i brak zrozumienia dla jej starań.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Monika w końcu się zirytowała.
– Oczywiście, słucham cię, tylko… Chyba muszę podać Zosi pierś. Jest niespokojna.
Monika oparła ręce na biodrach i spojrzała na Karolinę z lekkim rozbawieniem.
– Przecież mówiłaś, że jadła przed wyjściem z domu!
– No tak, ale najwidoczniej musi się wyciszyć. Wciąż ma dużą potrzebę ssania.
– Więc daj jej smoczek! – Monika przewróciła oczami.
– Dobrze wiesz, że Zosia nie ssie smoczka.
– I widać efekty. – Monika z niezadowoleniem pokręciła głową, podczas gdy Karolina zaczęła się rozglądać za miejscem, w którym mogłaby nakarmić córkę.
– Czy są tu jakieś krzesła? – spytała, cała spocona po nieudanych próbach uśpienia dziecka.
– Coś powinno się znaleźć na zapleczu.
Po chwili Monika wróciła z rozkładanym krzesłem, na którym z nieukrywaną ulgą usiadła Karola, kiedy już wydostała Zosię spod szczelnie otulającego ich ciała materiału. Malutka z zapałem chwyciła pierś matki i ochoczo zaczęła ją ssać. Monika starała się patrzeć w innym kierunku, jednak co jakiś czas widok przyjaciółki karmiącej dziecko przykuwał jej wzrok.
– Ty nie zamierzasz karmić, prawda? – Karolina podchwyciła jej spojrzenie, na co przyjaciółka wzruszyła ramionami.
– Nie zależy mi na tym – rzuciła, ucinając temat.
Po chwili Zosia była już najedzona i szczęśliwa. Zasnęła natychmiast, kiedy mama zawinęła ją z powrotem w niemal pięciometrowy kawał materiału, dzięki czemu Monika mogła powrócić do przerwanego wątku.
– Więc co myślisz o urządzeniu dwóch miejsc do zabawy: dla młodszych i starszych dzieci?
– To świetny pomysł. Siedmio- czy ośmiolatki z pewnością nie marzą o zabawie z maluchami przechodzącymi właśnie bunt dwulatka – pochwaliła ją Karolina.
– Tutaj będzie bar. – Monika kontynuowała oprowadzanie po lokalu. – Na początek będziemy serwować standardowo kawę, herbatę, gorącą czekoladę, zimne napoje, a naszym atutem będą świeże babeczki. Z czasem może zatrudnię kogoś, by piekł je na miejscu, ale na razie muszę ograniczyć koszty i zobaczyć, jak knajpka będzie w ogóle funkcjonować. – Przechadzając się po lokalu, złapała spojrzenie przyjaciółki. – Nie patrz tak, nie posadzę cię w kuchni i nie każę ci piec babeczek… Mam kontakt do zaufanej starszej pani, która jest mistrzynią wypieków i dorabia sobie do emerytury. Codziennie przed otwarciem będę do niej zaglądać i odbierać porcję. Mieszka przy Warszawskiej, więc logistycznie to nie powinno być skomplikowane – wyjaśniła, mając na myśli ulicę będącą przedłużeniem 3 Maja z drugiej strony Rynku.
– Jestem pod wrażeniem – przyznała Karolina. – Widzę, że wszystko przemyślałaś.
– No właśnie, niestety, nie… Wiesz, że lubię mieć wszystko zaplanowane. Jutro wchodzi ekipa remontowa, w poniedziałek jestem umówiona na odbiór ulotek. Zaakceptowałam już wstępny projekt, prezentują się całkiem nieźle – oznajmiła z dumą Monika, przechadzając się po niezagospodarowanym jeszcze pomieszczeniu. – Lokal nie jest duży, więc fachowcy zapewnili mnie, że uwiną się z remontem w dwa tygodnie. Zresztą niewiele jest tutaj do roboty. Muszą obniżyć sufit, położyć gładzie, pomalować ściany, no i zrobić coś z tą przeklętą podłogą. W łazience położymy kafelki, ale tu chyba zdecyduję się na panele. – Przystanęła na chwilę, żeby upewnić się, że przyjaciółka nie przestała jej słuchać. – No nieważne! Od tego jest ekipa remontowa. Strategię marketingową mam opracowaną, jestem po wstępnej rozmowie z dziewczyną, która ma stanąć za ladą. Nie będziesz musiała oczywiście tutaj siedzieć od dziesiątej do osiemnastej. Chodzi o to, byś wpadała tu codziennie na jakiś czas, zajęła klientki rozmową, sama rozumiesz. Trzeba stworzyć miłą atmosferę, a do tego akurat idealnie się nadajesz.
Karolina już miała na końcu języka pytania, do czego w takim razie się nie nadaje, jednak powstrzymała się, pozwalając Monice kontynuować.
– No i co dwa tygodnie będziemy urządzać zloty…
– Jakie zloty?
– Zloty nawiedzonych mamusiek. – Monika westchnęła teatralnie. – A tak całkiem serio, chcę organizować tu co dwa tygodnie cykliczne imprezy, na których ktoś, mam na myśli animatora, zajmie dzieciaki czymś konstruktywnym, podczas gdy ich matki będą mogły na moment odetchnąć i porozmawiać z kimś, kto ma więcej niż pięć lat i kogo największym marzeniem nie jest nowa Barbie pod choinką.
– Kapitalny pomysł! – Karolinie naprawdę spodobała się przedstawiona przez Monikę wizja. W końcu sama czasem potrzebowała chwili oddechu i rozmowy z kimś dorosłym.
– A ty będziesz odpowiedzialna za marketing szeptany – ciągnęła Monika. – Jesteś komunikatywna i pomijając te twoje dziwactwa, znasz się na ludziach, a w szczególności na matkach, co czyni cię najlepszą kandydatką. Każdej klientce musisz obowiązkowo wspomnieć o organizowanych w knajpie spotkaniach. To będzie swego rodzaju klubik dla młodych mam. – Zmarszczyła zabawnie nos. – Sama rozumiesz, słodkim, rozmarzonym głosem będziesz opowiadać o cudownej atmosferze panującej na spotkaniach, sympatycznych matkach, które przychodzą na te imprezki, i wspaniałej zabawie, jaka czeka dzieciaki… Ja w ciągu najbliższych dni szczegółowo dopracuję plan pierwszego spotkania połączonego z otwarciem lokalu. Na razie liczę na twoje kontakty w przedszkolu i na placu zabaw. Mam nadzieję, że wspomnisz znajomym matkom o miejscu, które się właśnie otwiera.
– Już podzieliłam się tą informacją z kilkoma – przyznała Karolina.
– Świetnie! A więc chyba wszystko wyjaśniłyśmy. – Monika klasnęła w dłonie i odruchowo spojrzała na Zosię, ale ta nawet się nie wzdrygnęła.
– A co z nazwą? – spytała Karolina, czule głaszcząc córkę po główce.
– No i właśnie to jest ten problem, o którym wspomniałam – przyznała z żalem Monika. – Muszę jak najszybciej, najlepiej jeszcze dzisiaj, wymyślić coś intrygującego, bo powinnam zadzwonić do drukarni. Wciąż czekają, aż zaakceptuję ostateczną wersję broszury, a do tego potrzebuję nazwy. Dodam: chwytliwej.
Karolina wydęła zabawnie usta, jak zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiała.
– Masz jakieś pomysły?
– Owszem, mam, ale… – Zawahała się. – Sama nie wiem, czy to ma sens.
– No powiedz! – zachęciła ją przyjaciółka.
– Nazwa musi nawiązywać do profilu działalności, pasować do gości i klimatu kawiarni. – Monika wsunęła niesforny kosmyk włosów za ucho. – Pomyślałam, że skoro ma być to knajpa dla młodych kobiet z dziećmi, a gościć je będzie inna matka, a właściwie dwie, bo przecież ty też będziesz tu poniekąd gospodynią…
– Ale tylko poniekąd – wtrąciła Karolina.
– Daj już spokój z tymi formalnościami! – zbeształa ją zdegustowana Monika. – Wracając do poprzedniego wątku: wymyśliłam sobie, że nazwę knajpę Nie Ma jak u Mamy, ale sama nie wiem, czy to dobry pomysł.
Zapadła cisza. Przyjaciółka przez moment analizowała w głowie koncept Moniki, która wpatrywała się w nią z wyczekiwaniem.
– Genialny pomysł! – odparła z ekscytacją Karolina.
Zosia poruszyła się w chuście, więc jej matka natychmiast zaczęła się przechadzać po lokalu.
– Naprawdę? Szczerze mówiąc, nie jestem do końca przekonana, ale ludzie lgną do miejsc, które budzą w nich ciepłe skojarzenia… – Monika wydęła usta.
Karolina z zazdrością spojrzała na klasyczną małą czarną, którą miała na sobie przyjaciółka. Wyglądała w niej dobrze nawet w ósmym miesiącu ciąży! W ogóle nie przytyła, tylko brzuch jej się zaokrąglił. Jak to możliwe?
– Właśnie. Myślę, że już nie musisz się zastanawiać, bo masz idealną nazwę dla swojego lokalu – powiedziała, zmuszając się, aby nie patrzeć z zazdrością na kształtną pupę i zgrabne nogi koleżanki.
– Naszego lokalu! – poprawiła ją Monika.
– Jaki on mój? – Karolina machnęła ręką. – Nieważne, myślę, że możesz zadzwonić do drukarni i zatwierdzić projekt.
– Nie chcesz go zobaczyć? – Monika się zdziwiła.
– Ufam twojemu poczuciu estetyki.
Rzeczywiście, wszystko, czego chwyciła się Monika Niemirska, było po prostu… ładne. Ta kobieta miała gust i niesamowite wyczucie stylu. Bezbłędnie dobierała stroje i dodatki; zawsze wyglądała tak, jakby wróciła właśnie z realizowanej dla czołowego magazynu modowego sesji zdjęciowej, a jej mieszkanie zachwycało gości. Również w pracy uchodziła za estetkę, a umiejętnościami w zakresie reklamy i marketingu zawstydziłaby niejednego PR-owca. Karolina była przekonana, że zaprojektowane na jej zamówienie materiały promocyjne będą przykuwać uwagę i przyciągną do kawiarni wiele klientek.
Zosia zaczęła się wiercić w chuście, co jej mama uznała za sygnał do odwrotu. Nie chciała po raz kolejny przekonywać się, jak głośna potrafi być jej córka, kiedy jest wściekle głodna, a to zdarzało się średnio co godzinę. Karolina nie lubiła, kiedy mała wrzeszczała w miejscach publicznych. To ją stresowało i nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że przypadkowi przechodnie mają ją za wyrodną matkę. Wiedziała, że Zosia nie jest jedynym dzieckiem, które płacze, bo niemowlęta w ten sposób sygnalizują swoje potrzeby, jednak kiedy tylko córka zaczynała wrzeszczeć na ulicy, w sklepie czy w parku, czuła na sobie wzrok obcych ludzi i wydawało jej się, że jest już przez nich potępiona. Co to za matka, która nie potrafi zapanować nad własnym dzieckiem?
Obejrzała już lokal i omówiła z Moniką szczegóły, uznała więc, że najlepiej będzie zakończyć spotkanie. Pożegnały się i umówiły na telefon. Karolina wyszła na ulicę i przyspieszyła kroku. Padał deszcz. Do domu miała spacerem kilka minut – Fabiańscy mieszkali całą rodziną w odnowionej kamienicy przy Zabrskiej – jednak tego dnia dystans kilkuset metrów wydawał jej się nie do pokonania. W ulewnym deszczu, przeklinając siebie, że nie wzięła parasolki, biegła z małą Zosią w chuście i starała się ignorować coraz większe niezadowolenie córki, której płaszcz zasłaniał całe pole widzenia.
Po kilku minutach, które zdawały się wiecznością, otworzyła drzwi do mieszkania i zrezygnowana wyjęła Zosię z chusty. Mała była coraz bardziej wściekła, a prawdziwy pokaz dała, gdy matka położyła ją na chwilę do leżaczka, aby zdjąć płaszcz. Uspokoiła się dopiero przy piersi.
Karolina uwielbiała karmić. Szymek, ku zgorszeniu Moniki, pił mamine mleko przez ponad dwa lata. Wprawdzie wówczas ciotka jeszcze niewiele wiedziała na tematy związane z macierzyństwem, które pozostawało poza sferą jej zainteresowań, jednak już wtedy uważała długie karmienie piersią za zboczenie. Karola wściekała się, kiedy Monika po raz kolejny pytała, kiedy wreszcie skończy karmić i będzie mogła się napić wina do kolacji czy wyskoczyć wieczorem na drinka. Ona nie widziała w swoim postępowaniu niczego złego. Ba, była przekonana, że daje swojemu dziecku wszystko, co najlepsze. A że Szymon długo ssał pierś? Widocznie tego potrzebował! Tym razem również szykowała się do długoterminowego karmienia. Nigdy nie miała żadnych problemów związanych z laktacją, więc niby dlaczego miałaby z tego rezygnować? Bo Monika uważała, że to niewłaściwe? Bo innym się to nie podobało? Najważniejsze, że ona i jej dzieci byli szczęśliwi i zadowoleni.
Karolina z niechęcią przypominała sobie komentarze, z którymi spotykała się, gdy karmiła Szymka. Najpierw wszyscy zainteresowani po zadaniu niedyskretnego pytania o sposób karmienia i uzyskaniu satysfakcjonującej odpowiedzi kiwali głowami i powtarzali, że to bardzo dobrze, bo mleko mamy jest najzdrowsze. A potem nagle – Karola nawet nie zauważyła „momentu przejścia”, jak ironicznie nazywała w myślach chwilę, w której opinie na jej temat stały się negatywne – wszyscy ci, którzy jeszcze do niedawna głaskali ją po głowie, sprzymierzali się przeciwko niej, no bo jak to? „Jeszcze karmisz? Przecież to już wielki chłop! Zamierzasz tak do osiemnastki?” Brr! Karolina czasem miała wrażenie, że otaczają ją idioci. Ba, coraz rzadziej zdarzało się, że nie miała takiego wrażenia. Dlaczego obcy roszczą sobie prawo do komentowania jej wyborów, życia czy sposobu karmienia dzieci? Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że ona również czasem zbyt daleko posuwa się w swoich opiniach, kierując się przekonaniem o słuszności wyznawanych przez siebie ideałów. Cóż, może niekiedy rzeczywiście powinna się powstrzymać od uwag na temat planowanego cesarskiego cięcia Moniki czy zamiaru pozostawienia dwutygodniowego noworodka pod opieką niani, ale przecież chciała dobrze!
Tamtego dnia Wiktor wrócił do domu wcześniej niż zazwyczaj. Deszcz nadal nieprzyjemnie siąpił, dlatego Karolina przyjęła powrót męża z nieukrywaną radością.
Mieszkanie w centrum Katowic miało niekwestionowane plusy. Co prawda, wszechobecne korki skutecznie utrudniały życie, a uliczny zgiełk odbierał całą przyjemność ze spacerów, o ile można tak nazwać przechadzki po gęsto zabudowanej dzielnicy, jednak Karola musiała przyznać, że wszędzie miała blisko, co znacznie ułatwiało życie kobiecie bez prawa jazdy.
O, to prawo jazdy, a raczej jego brak, było kolejnym powodem przytyków Moniki. Kto w dzisiejszych czasach nie ma prawa jazdy?!
Wracając jednak do mieszkania w centrum – Karolina cieszyła się z bliskości przedszkola, bo wystarczyło przejść przez ulicę i minąć niedawno wybudowany Supersam (doprawdy wspaniały pomysł, by postawić trzecie wielkie centrum handlowe w promieniu trzech kilometrów). Nie miała również problemów ze zrobieniem szybkich zakupów, a spod dworca i z ulicy Piotra Skargi jeździły autobusy do wszystkich sąsiednich miast. Kiedy jednak myślała o małym domku gdzieś na wsi, bliskości natury, ciszy i spokoju, miała ochotę rzucić wszystko i wyprowadzić się daleko. Karolina była ekomamą, jak sama lubiła siebie nazywać: prała pieluchy wielorazowe w specjalnych orzechach, kąpała dzieci w wodzie z dodatkiem swojego mleka i karmiła rodzinę posiłkami przygotowanymi z produktów z upraw i hodowli naturalnych. Mieszkanie w samym centrum miasta trochę burzyło jej obraz świata, jednak uznała, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Wszak swoje cztery kąty Fabiańscy odziedziczyli po zmarłej babci Wiktora.
Wcześniejszy powrót męża wybawił Karolinę od konieczności wyjścia z domu, bo chociaż mieszkanie na Zabrskiej od przedszkola dzieliła niewielka odległość, to pogoda w najmniejszym stopniu nie sprzyjała spacerom. Wiktor odebrał Szymona, a Karola zdążyła przygotować obiad z produktów zakupionych poprzedniego dnia w sklepie ekologicznym.
– I jak ten lokal? – zapytał żonę, kiedy już podziękował za pyszny posiłek i odniósł talerz do zlewu.
Nie mieli w domu zmywarki, bo budowali w dzieciach świadomość otaczającego ich świata oraz uczyli je tego, że mogą wpływać na środowisko. Krócej: oszczędzali wodę. Prąd również. Nie wierzyli producentom sprzętu gospodarstwa domowego, którzy przekonywali o wyższości zmywarek nad myciem ręcznym. Ufali niezależnym obliczeniom, według których samodzielne zmywanie naczyń (rozsądne!) było bardziej ekonomiczne.
– Wiesz, na razie jest jeszcze przed remontem, więc trudno wyrokować, ale wygląda całkiem nieźle. Monika ma naprawdę świetny pomysł na ten biznes. – Twarz Karoliny pojaśniała. Najwyraźniej opowiadanie o otwierającej się kawiarni sprawiało jej przyjemność. – Zamierza co dwa tygodnie organizować spotkania mam. Dzieciaki będą się bawić pod opieką animatora, a matki będą mogły napić się dobrej kawy, porozmawiać…
– Rzeczywiście, brzmi nieźle. Z tego, co się orientuję, w Katowicach nie ma takiego miejsca – powiedział Wiktor, podchodząc do żony i obejmując ją w talii.
– Otóż to. I właśnie dlatego myślę, że to wypali. – Wycelowała palcem w pierś męża. – W okolicy mieszka mnóstwo matek, które nudzą się w domu w kiepską pogodę lub po prostu chcą wyjść do ludzi, a nie mają możliwości pozostawienia malucha pod czyjąś opieką. W knajpce Moniki połączą przyjemne z pożytecznym.
– A ty będziesz tam pracować w charakterze…?
Karolina odsunęła się od męża. Niby Wiktor niczego wprost nie powiedział, wiedziała jednak, że wolałby, aby została z dziećmi w domu jak najdłużej. I ona też tego chciała, ale… No właśnie. Ale. Czasem po prostu brakowało jej kontaktu z drugim człowiekiem. Człowiekiem, który nie rozwiązuje problemów, zabierając swoje zabawki z piaskownicy, i potrafi samodzielnie korzystać z łazienki.
– Hm, to nie będzie praca na pełen etat. – Od razu postanowiła się zabezpieczyć. – Nie rozmawiałyśmy dzisiaj na ten temat, ale poprzednio Monika zaproponowała mi całkiem niezłe wynagrodzenie. Wychodzi na to, że po prostu będę tam zaglądać od czasu do czasu, rozmawiać z innymi mamami i zachęcać je do udziału w spotkaniach klubu.
– Oho, czyli będziesz menedżerką! – podsumował Wiktor z uśmiechem.
– Chyba tak bym tego nie nazwała. – Karola aż się zarumieniła. – Nie mam kwalifikacji i…
– Jak to nie masz kwalifikacji? Przecież od kilku lat zarządzasz naszym domem, a to nie lada wyzwanie! – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
Chciał dobrze, ale Karolina poczuła się, jakby dał jej prztyczka w nos. Zignorowała jednak to wrażenie i skupiła się na temacie rozmowy.
– Jest mi głupio. Nie powinnam przyjmować od Moniki żadnych pieniędzy, w końcu będę tam tylko zaglądać, do tego na podobnych zasadach jak pozostałe klientki…
Wiktor nie pozwolił jej dokończyć.
– Nie mów tak. Wiesz, jaka jest Monika, przede wszystkim uczciwa. Potrafi docenić zaangażowanie. Jeśli ona proponuje ci wysokie wynagrodzenie, twoja pomoc z pewnością jest dla niej nieoceniona – podsumował.
Karolina uśmiechnęła się nieśmiało. Wprawdzie stała z boku i obserwowała, jak Monika rozkręca swój biznes, nie uczestniczyła bezpośrednio w tym przedsięwzięciu – jeszcze! – ale czuła narastające podekscytowanie. W końcu kawiarnia Nie Ma jak u Mamy miała odmienić również jej nieco monotonną codzienność.ROZDZIAŁ 2
Uwagę Agnieszki przykuły kolorowe ulotki pozostawione przy przedszkolnych szafkach. Zatrzymała się, przez chwilę ignorując niewielką rączkę, której właścicielka uparcie próbowała wzbudzić zainteresowanie matki. „O, właśnie tego mi potrzeba”, pomyślała, starannie składając broszurę i wpychając ją do tylnej kieszeni jeansów. Uśmiechnęła się do córki i powróciła myślami do rzeczywistości. Zamieniła Matyldzie buty na przedszkolne kapcie, wycałowała małe czółko i obiecawszy, że babcia odbierze ją od razu po obiedzie, zaprowadziła dziewczynkę do sali, w której dołączyła do pozostałych czterolatków szykujących się do śniadania.
Agnieszka szybko wyszła na zewnątrz, gdzie czekała na nią matka. Każdego dnia towarzyszyła córce i wnuczce w drodze do przedszkola, a Aga nie miała tyle odwagi, aby zapytać, jaki Anna ma w tym cel. Owszem, cieszyła się z dobrych relacji, które łączyły ją z rodzicielką, chętnie spotykała się z mamą i często do siebie dzwoniły, jednak już od jakiegoś czasu uważała, że matka chyba nie ma co robić, przez co narzuca się córce i jej rodzinie. Cała ta sytuacja nie podobała się Darkowi, mężowi Agnieszki, który coraz głośniej wyrażał niezadowolenie ze zbyt częstych wizyt teściowej w ich domu, ale nigdy nie powiedziałby tego na głos w jej obecności, bo oboje z żoną pracowali, więc Anna była im potrzebna. Aga zaczynała pracę o dziesiątej, kończyła późnym popołudniem, a właściwie już wczesnym wieczorem, a Darek często był zmuszony zostawać w warsztacie po godzinach. Kto miałby odebrać Matyldę z przedszkola, jeśli nie babcia? Ojciec Agnieszki nie żył od kilku lat, a jej mąż wychował się w domu dziecka, nie mieli więc kogo poprosić o pomoc. Zarobki nie pozwalały im na zatrudnienie kogoś do opieki. Żyli na dość przeciętnym poziomie, od pierwszego do pierwszego. Czasem byli w stanie odłożyć w miesiącu sto czy dwieście złotych, ale z reguły wszystkie pieniądze szły na bieżące wydatki.
– Na którą idziesz do pracy? – zapytała Anna, całkiem bez sensu, bo przecież Agnieszka każdego dnia zaczynała o tej samej godzinie.
– Na dziesiątą. Odbierzesz Matyldę po obiedzie?
– Oczywiście, że odbiorę, jak zawsze. Dziecko, wyglądasz na przemęczoną. – Anna bacznym wzrokiem śledziła twarz córki.
– Ech, mam już dość tej pracy – przyznała ze smutkiem Aga. – Sama wiesz, że nie ma mnie całymi dniami w domu. Kiedy wracam, jest już po osiemnastej. Zdążę tylko nastawić pranie i przygotować obiad na następny dzień, a później zostaje czas jedynie na to, aby wykąpać Matyldę i położyć ją spać. Gdyby nie wolne weekendy, w ogóle nie widywałabym swojego dziecka.
Otworzyła furtkę i przytrzymała matce drzwi.
– Ciężkie czasy – skwitowała Anna, wychodząc poza teren przedszkola. – Ale wiesz, że zawsze możecie na mnie liczyć.
– Wiem, mamo, i jesteśmy ci za to bardzo wdzięczni. Ja i Darek – zapewniła Agnieszka.
Anna uniosła brwi ze zdziwienia.
– Z tym, że Darek jest mi wdzięczny, mogłabym polemizować. Przecież widzę, że mnie nie lubi. Ale i tak się cieszę, że mogę pomóc swojemu jedynemu dziecku.
– Mamo, to nie tak – odparła córka. – Oczywiście, że cię lubi, tylko… On również jest przemęczony. Spędza w pracy całe dnie, a szef nawet nie zająknie się o podwyżce. Gonimy za czymś niedoścignionym i w tym pędzie gubimy to, co najcenniejsze… Siebie. – Zamyśliła się.
– Chcesz powiedzieć, że macie jakieś kłopoty? – Matka się zaniepokoiła.
– Ależ skąd, wszystko w porządku. – Aga machnęła lekceważąco ręką. – Żałuję tylko, że mamy tak mało czasu dla siebie. No nic, będę musiała lecieć. Wybacz, że cię nie odprowadzę, ale muszę dzisiaj być w sklepie wcześniej. Przyjmujemy nową dostawę, a jestem sama, bo Marta zachorowała.
– W porządku, leć, miłej pracy!
Tego dnia w sklepie był niewielki ruch. Czerwiec w tym roku okazał się wyjątkowo nieśmiały; pierwsze dni nie przyniosły długo oczekiwanego ocieplenia, słupki rtęci nie przekraczały osiemnastu stopni, więc kobiety nie ruszyły jeszcze tłumnie do sklepów, aby zaopatrzyć się w letnie obuwie. Agnieszka miała dużo czasu na rozmyślania. Z tylnej kieszeni spodni wyjęła ulotkę, którą znalazła w przedszkolu. Wprawdzie spotkanie, o którym informowano w broszurce, rozpoczynało się w następną środę o osiemnastej, a ona właśnie o tej porze zamykała sklep, jednak nowy lokal dla matek z dziećmi otwierał się ledwie kilkaset metrów od jej miejsca pracy, dlatego mogła poprosić mamę, by przyprowadziła Matyldę na szóstą, i pójść tam z córką. Chyba nie zostanie wyrzucona za kilkuminutowe spóźnienie?