Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jeszcze małżeństwa: opowiadania światowca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeszcze małżeństwa: opowiadania światowca - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 231 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Opo­wia­da­nia świa­tow­ca.

Kra­ków.

Czcion­ka­mi Dru­kar­ni Związ­ko­wej, pod za­rzą­dem A. Szy­jew­skie­go.

1884.

Na­kła­dem Au­to­ra.

DO KSIĘ­CIA J. P.

W NA­RO­LU.

Prze­se­łam i de­dy­ku­je Ci ten tom, gdyż To­bie tyl­ko za­wdzię­cza, ze uj­rzał świa­tło dzien­ne.

Gdym Ci pod­czas dłu­gich zi­mo­wych wie­czo­rów, od­czy­ty­wał moje po­wiast­ki, w któ­rych kry­ty­ka zna­la­zła za­du­żo fa­bu­ły (choć jej jest wię­cej jesz­cze w rze­czy­wi­stem ty­ciu na­szem), za­chę­ca­łeś mnie szcze­rze do ogło­sze­nia tych­że i pierw­szy od­kry­łeś za­pew­ne ich je­dy­ną do­dat­nią stro­nę, do któ­rej na­wet mam pre­ten­sye, mia­no­wi­cie, że się dają czy­tać z in­te­re­sem i że mogą zna­leść miej­sce na sto­le lu­dzi, tak jak my, lu­bią­cych po ca­ło­dzien­nej cięż­kiej pra­cy, ro­ze­rwać się czy­ta­niem lek­kiem, tro­chę zaj­mu­ją­cem, a nie mę­czą­cem.

Jeź­li po­kup na książ­kę jest ja­kim do­wo­dem jej war­to­ści pod ja­kim­kol­wiek­bądź wzglą­dem, to po­wo­dze­nie "Dzi­siej­szych mał­żeństw" mo­gło­by być nie­ja­ko do­wo­dem, żeś po­znał do­dat­nią stro­ną mych fa­buł, któ­rej nikt się do­pa­trzyć nie chciał.

Ro­zu­miesz, że, jak­kol­wiek mo­je­mi Mał­żeń­stwa­mi, któ­rym sam od­mó­wi­łem głęb­szej my­śli i war­to­ści li­te­rac­kiej, nie chcę to­ro­wać so­bie dro­gi do miej­sca wy­bit­ne­go w li­te­ra­tu­rze, ani krze­sła aka­de­mic­kie­go, pra­gnął­bym być czy­ta­nym.

To pra­gnie­nie jed­nak samo by­ło­by zbyt sa­mo­lub­nem i nie mo­gło­by się ostać, gdy­by mu nie to­wa­rzy­szy­ła myśl spo­łecz­na.

Tą my­ślą prze­wod­nią moie, jest na­dzie­ja bar­dzo trud­na do urze­czy­wist­nie­nia, wy­da­ją­ca się pra­wie nie­wy­ko­nal­ną, na­dzie­ja wy­ru­go­wa­nia z Pol­ski mo­je­mi 500 eg­zem­pla­rza­mi, każ­dej książ­ki, pięć­set to­mów róż­nych, po­zba­wio­nych wszel­kiej war­to­ści, nie­raz śmiesz­nie głu­pich i bez­sen­sow­nych ro­man­sów fran­cuz­kich, któ­re ty­sią­ca­mi ku­pu­ją.

Jeź­li­bym wie­dział, że ten tyl­ko cel osią­gnę, że każ­dy mój tom za­trzy­ma w kra­ju dwa flo­re­ny idą­ce in­a­czej do Pa­ry­ża np. za taki ro­mans "Mme Lise" (przez Mau­ry­ce­go Drack, Pa­ryż 1897), któ­re­go 500 eg­zem­pla­rzy sprze­da­no w Pol­sce, to był­bym zu­peł­nie za­do­wo­lo­ny i na­wet miał­bym pre­ten­syę do wzmian­ki drob­ne­mi li­te­ra­mi w li­te­ra­tu­rze, a tro­chę więk­sze­mi w hi­sto­ryi eko­no­mii kra­jo­wej.

Je­śli kie­dy ten cel osią­gnę, to po­ło­wę war­to­ści jego So­bie słusz­nie przy­pi­szesz.

Ju­rów dnia 1 kwiet­nia 1883.

Win­cen­ty hr. Łoś.DO CZY­TEL­NI­KA.

"Jesz­cze mał­żeń­stwa" win­ny były wyjść ra­zem z mo­jim po­przed­nim nie­ja­ko to­mem, wy­da­nym pod ty­tu­łem "Dzi­siej­sze mał­żeń­stwa". W pierw­szej chwi­li, nie spo­dzie­wa­jąc się, by moje po­wiast­ki obu­dzi­ły in­te­res, nie chcia­łem nie­mi zbyt wie­le czer­nić pa­pie­ru.

Dziś wi­dząc nie­za­słu­żo­ne, że się tak wy­ra­żę, księ­gar­skie po­wo­dze­nie "Dzi­siej­szych mał­żeństw", ośmie­lam się wy­pu­ścić ich ro­dzo­ną sio­strę, bliź­niacz­kę, pra­gnąc, by przez czy­tel­ni­ków po­przed­niej książ­ki, rów­nie do­brze była przy­ję­tą.

Oto moje całe ży­cze­nie; nie­któ­rzy moji czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki z in­te­re­sem prze­czy­ta­li "Dzi­siej­sze mał­żeń­stwa", do nich się więc od­wo­łu­ję i o dal­sze po­bła­ża­nie pro­szę.

Na­tem miej­scu wy­pa­da mi wresz­cie wy­po­wie­dzieć kil­ka słów do­ty­czą­cych rów­nie "Dzi­siej­szych" jak "Jesz­cze" mał­żeństw.

Nie­któ­rzy chcie­li się do­pa­trzyć w mo­ich po­wiast­kach ten­den­cyi, my­śli prze­wod­niej, tego cze­go au­tor wła­ści­wie chce.

Nic nie chcę – prze­pra­szam – chcę, by każ­da czy­tel­nicz­ka, za­my­ka­jąc prze­czy­ta­ny tom, nie wy­ra­zi­ła przy­najm­niej żalu, że mu kil­ka go­dzin po­świę­ci­ła.

Po za­tem nic nie chcia­łem i nie chcę, prócz tego, co już po­przed­nio wy­ra­zi­łem w li­ście mo­jim do pana I. K., a co wcho­dzi w za­kres ma­rzeń.

Tymi dwo­ma to­mi­ka­mi, je­śli mi się uda­ło, choć w czę­ści zcha­rak­te­ry­zo­wać w ostat­nich cza­sach za­wie­ra­ne mał­żeń­stwa, to osią­głem cel, któ­ry, już to pły­cej, już to głę­biej się­ga­ją­cy, każ­dy pi­szą­cy mieć musi.

Jeź­li jaki por­tret, ołów­kiem mo­jej ima­gi­na­cyi na­ry­so­wa­ny, wy­wo­ła myśl czy­tel­nicz­ki: "praw­dzi­wy"; jeź­li jaka sy­tu­acyą, zdo­ła obu­dzić współ­czu­cie; jeź­li jaka ba­ga­te­la wyda się zdję­tą z na­tu­ry; je­śli moje bo­ha­ter­ki mają ser­ce, któ­re bije i cier­pi – to będę wy­na­gro­dzo­ny.

Ra­dził mi ktoś dać temu to­mo­wi ty­tuł: "Ser­ca ko­bie­ce"; czy­tel­nicz­ka osą­dzi, czy był­by od­po­wied­ni, ja się ba­łem nim nie spra­wić za­wo­du.

Wresz­cie chcia­no wi­dzieć w "Dzi­siej­szych mał­żeń­stwach" fo­to­gra­fie osób i scen; nie ma ich, ani w jed­nych, ani w dru­gich. Jeź­li przy­pad­kiem w chwi­li pi­sa­nia, ima­gi­na­cyi przy­cho­dził w po­moc, ja­kiś fakt, ja­kaś twarz, kie­dyś, gdzieś spo­strze­żo­na, ja­kiś cha­rak­ter od­gad­nię­ty, to bro­ni­łem się prze­ciw tym za­sił­kom fo­to­gra­fii, któ­ra o całą nie­skoń­czo­ność mniej jest war­tą od ry­sun­ku ar­ty­stycz­ne­go, i dla tego sa­me­go nie po­wi­nie­nem być o za­si­la­nie się nią, po­są­dzo­ny.

MIMI!

"Ser­ce ko­bie­ty……..

Czem jed­no po­draż­nisz, tem

dru­gie zdru­zgo­czesz".

Mimi! cóż to za ślicz­ne stwo­rze­nie, jak­by wy­ję­te z po­są­gu trzech gra­cyi lub ob­ra­zu Mac­kar­ta, blon­dyn­ka ala­ba­stro­wej cery twa­rzy, oczy nie­bie­skie a jak opra­wio­ne, brwi dłu­gie i rów­ne rzę­sy, któ­re cień rzu­ca­ły na te błysz­czą­ce, jak iskry oczy. No­sek pro­sty, mały, tro­chę pod­cię­ty, ale jak? usta małe, jak ko­ral czer­wo­ne war­gi, za któ­re­mi sze­reg bia­łych ząb­ków. Ru­mie­niec nie opusz­czał twa­rzy, na któ­rej igrał uśmiech, cie­ka­wy szczę­ścia.

To stwo­rze­nie mia­ło lat ośm­na­ście i przy­by­ło do War­sza­wy na kar­na­wał r. 73.

Je­den okrzyk ad­mi­ra­cyi! po­dzi­wu! uwiel­bie­nia! dał się sły­szeć we wszyst­kich sa­lo­nach i Mimi sta­nę­ła na pie­da­te­slu, pod­trzy­my­wa­nym przez całe to­wa­rzy­stwo.

Mimi w pierw­szej pa­rze na każ­dym balu, bez Mimi nie było uda­ne­go wie­czo­ru ani re­cep­cyi.

Mimi ro­bi­ła wra­że­nie słoń­ca, wcho­dząc, oży­wia­ła sa­lon, roz­ja­śnia­ła, orzeź­wia­ła at­mos­fe­rę, za­rów­no przez mło­dych i sta­rych oboj­ga płci, lu­bia­na.

Bo też Mimi była sym­pa­tycz­ną; do­broć try­ska­ła całą swą po­tę­gą z ca­łej jej po­sta­ci, a ten dar szcze­gól­ny, któ­ry mia­ła przy­po­do­ba­nia się każ­dej i każ­de­mu, był pod­bi­ja­ją­cy.

Dar­mo­byś szu­kał w wy­ra­zie tej twa­rzy, ob­ser­wu­jąc ją go­dzi­na­mi, za­ro­du za­zdro­ści, py­chy, lub in­nych wad, wła­ści­wych ko­bie­tom po­dob­no od ko­leb­ki. "

Mimi był to anio­łek, a przy­pa­tru­jąc mu się, ża­lem się prze­peł­nia­ło twe ser­ce na myśl, że tę ślicz­ną du­szę ska­lać mu­szą, choć­by się tyl­ko o nią ocie­ra­jąc, świa­to­we na­mięt­no­ści, że te oczy czy­ste, mu­szą wcze­śniej czy po­źniej, za­lać się łza­mi.

Bo Mimi zda­wa­ła się nie wie­dzieć i nig­dy nie wie­dzieć, że na tym świe­cie są za­wo­dy, zmar­twie­nia, roz­cza­ro­wa­nia, że z jej ob­li­czem trud­no przejść przez ży­cie, nie za­wa­dza­jąc o cier­nie lub ka­mie­nie, i że te ka­mie­nie strasz­nie bolą nóż­kę przy­zwy­cza­jo­ną do per­skie­go dy­wa­nu, rękę za­szy­tą w duń­skiej rę­ka­wicz­ce, ser­ce szczel­nie za­mknię­te i owi­nię­te – czem?… il­lu­zia­mi, ślicz­ne­mi ma­rze­nia­mi, zie­lo­ną na­dzie­ją i tym ty­sią­cem rze­czy, w któ­re jed­na na sto, taka Mimi, śle­po wie­rzy.

Któż i gdzież taki od­waż­ny, któ­ry­by jej oczy otwo­rzył?

A choć­by się zna­lazł, czyż­by uwie­rzy­ła?

A gdzież­by się zna­lazł?

Znaj­dzie się – mó­wił Jań­ski, jej głów­ny ad­mi­ra­tor, nie­ste­ty już oże­nio­ny – znaj­dzie się pod po­sta­cią… męża…

A ro­dzi­ce przy­wieź­li Mimi z da­le­ka z Li­twy, by jej zna­leźć rnę­ża, na­tu­ral­nie jej god­ne­go.

Ro­dzi­ce Mimi, Pań­stwo Wil­pol­scy, lu­dzie, za­pew­ne nie­zli­czo­nych cnót, sko­ro taką Mimi wy­cho­wa­li, zje­cha­li do War­sza­wy, i pierw­szy raz opu­ści­li do­mo­we pe­na­ty na dłu­żej, wi­dząc, że Mimi rwie się do świa­ta, któ­ry był dla niej ra­jem, zie­mią obie­ca­ną.

Pań­stwo Wil­pol­scy, nie byli ludź­mi XIX wie­ku i te­go­cze­snych sa­lo­nów, jak­kol­wiek je­dy­nacz­ce da­wa­li znacz­ny po­sag, oszczęd­no­ścią uzbie­ra­ny, jak­kol­wiek Mimi na­le­ża­ła do gru­bych dzie­dzi­czek, oni pra­gnę­li dla niej czło­wie­ka, da­ją­ce­go pew­ność szczę­ścia, nie żą­da­li par­tyi, ani ty­tu­łu, nie żą­da­li na­wet ma­jąt­ku.

Pani Wil­pol­ska gło­śno to po­wie­dzia­ła kil­ku ma­tro­nom; moż­na so­bie wy­obra­zić, jaki to mia­ło sku­tek.

Mimi jed­no­myśl­nie w za­chwyt wpra­wi­ła wszyst­kie mat­ki, na­wet ta­kie, któ­re mia­ły cór­ki niby ład­ne, jeź­li mia­ły i syna.

A ta­kie, co nie mia­ły syna, mia­ły za­wsze sio­strzeń­ca, ku­zy­na, cza­sem bra­ta, lub bra­ta męża.

Sku­tek po­zo­sta­wał ten­sam. Mimi była oto­czo­ną; roz­ry­wa­no ją w tań­cu, po ko­ty­lio­nie pani Wil­pol­ska ze spo­ko­jem po­są­go­wym na twa­rzy, wy­no­si­ła za cór­ką, nie­zli­czo­ną ilość bu­kie­tów, któ­re roz­la­tu­ją­ce się, zbie­rał, idą­cy znów za nią, po­czci­wy pan Wil­pol­ski.

Mimi tak się ba­wi­ła, ale to tak, że zda­wa­ła się nie spo­strze­gać tych wes­tchnień, tych ócz mi­ło­śnie spo­glą­da­ją­cych, tych wy­krzy­ków za­chwy­tu, któ­re ją ści­ga­ły, gdzie­kol­wiek była.

Jed­nem sło­wem, nie zna­la­zł­byś w ca­łem tego roku to­wa­rzy­stwie, mat­ki, któ­ra­by opór sta­wi­ła woli swe­go syna, po­ślu­bie­nia Mimi. Na­wet wy­ma­ga­ją­ca, dum­na, uro­dzo­na z krwi pa­nu­ją­cej, księż­nicz­ka z domu, hra­bi­na Si­ciń­ska, mia­ła po­wie­dzieć księż­nej Bo­ry­so­wej:

– Gdy­by mój syn chciał, gdy­by… to­bym nie mo­gła nic mieć prze­ciw temu.

Tę samą po­zy­cyę, co mię­dzy pan­na­mi i względ­nie do płci męz­kiej, zaj­mo­wa­ła Mimi, zaj­mo­wał mię­dzy męż­czy­zna­mi hr. Leon Si­ciń­ski.

Je­dy­nak, ma­gnat, dzie­dzic ma­łe­go pań­stew­ka, opar­te­go na pra­wach or­dy­nac­kich, syn ko­bie­ty nie­po­spo­li­te­go ro­zu­mu i nie­po­spo­li­tej dumy, z swych kol­li­ga­cyi i rodu, sam zaś oso­bi­ście nie przy­stoj­ny, lecz pięk­ny, co tak rzad­ko u męż­czyzn się tra­fia, za­czy­na­ją­cy rok dwu­dzie­sty i siód­my, a już z pew­ną prze­szło­ścią po­li­tycz­ną zna­ny w li­te­ra­tu­rze, w spo­rcie, słyn­ny z het­mań­skiej, że tak po­wiem, bra­wu­ry, a dla do­da­nia so­bie może uro­ku w oczach ko­biet, zna­ny w pół­świe­cie i za ku­li­sa­mi, oto­czo­ny pew­ną au­re­olą, któ­rą za­wdzię­czał bliź­nie nie­znacz­nej pod le­wem okiem, otrzy­ma­nej za gra­ni­cą" w obro­nie ho­no­ru ko­bie­ty ko­cha­nej.

Czy nie dość, by w sa­lo­nie zwra­cać na sie­bie uwa­gę, by mię­dzy do­stoj­ny­mi, żą­dać pierw­sze­go miej­sca?

To też na twa­rzy hr. Le­ona, ma­lo­wa­ła się pew­ność sie­bie, nie­za­chwia­na, nie zna­ją­ca za­prze­cze­nia, któ­ra spra­wia­ła, że Leon przez męż­czyzn nie­ko­niecz­nie był lu­bia­nym, bo o ile ta dum­na pew­ność sie­bie, za­wsze zdo­bią­ca, jeź­li nie śmiesz­na, ob­li­cze mło­dzień­ca, po­do­ba się, cza­ru­je ko­bie­ty, o tyle jest wstręt­ną więk­szej czę­ści męż­czyzn, to jest tym, któ­rzy by jej no­sić nie umie­li, a ta­kich jest więk­szość.

Nie było mat­ki, któ­ra­by od­mó­wi­ła cór­ki Hra­bie­mu Le­ono­wi, nie mó­wiąc już o pan­nach, któ­rych on był ide­ałem.

* * *

Kar­na­wał upły­wał wśród za­baw, a Leon uży­wał, ba­wił się, tań­czył, ale z wiel­ką de­cep­cyą nie­jed­nej mamy i có­recz­ki, chę­ci od­da­nia któ­rej­kol­wiek swe­go ży­cia, w ni­czem nie oka­zy­wał.

Mimi, ten kwia­tek, za­le­d­wie zwra­ca­ła jego uwa­gę; hra­bia był i chciał być ory­gi­nal­nym, a był po­la­kiem i ma­gna­tem, to wy­star­cza­ło, by wła­śnie nie bił czo­łem przed tą, któ­rą ogół po­sta­wił na pie­de­sta­łu.

Gdy­by Mimi nie była kró­lo­wą akre­dy­to­wa­ną, mo­że­by i Leon zna­lazł się w gro­nie jej wiel­bi­cie­li i tem sa­mem ją na pie­de­stał wsa­dził.

Tak sta­ły rze­czy pod ko­niec kar­na­wa­łu, gdy nie­prze­wi­dzia­ny ewe­ne­ment zmie­nił po­ło­że­nie, wy­wró­cił do góry no­ga­mi, af­fek­ta i po­li­ty­kę to­wa­rzy­stwa.

Pań­stwo Wil­pol­scy, jak gło­si­ły kro­ni­ki sa­lo­no­we, od­mó­wi­li nie­jed­ne­go pre­ten­den­ta o rękę cór­ki, ci­cho, bez roz­gło­su, grzecz­nie i nie­znacz­nie.

Sze­re­gi fra­ków, ota­cza­ją­cych bia­łą lub ró­żo­wą su­kien­kę tej por­ce­la­no­wej fi­gur­ki, w któ­rej jed­nak biło ser­ce, prze­rze­dzi­ły się.

Uśmie­chy i wy­ra­zy ser­decz­ne, z ja­ki­mi wi­ta­no z po­cząt­ku Wil­pol­skich, sta­wa­ły się rzad­ki­mi; da­wa­ły się czuć ukry­te ura­zy, lecz gę­ste w ser­cach, na­peł­nia­ją­cych sa­lo­ny.

Ci po­czci­wy lu­dzie jed­nak, może na­wet i nie spo­strze­ga­li, że tem­pe­ra – tura, któ­rą byli oto­cze­ni, ochła­dza­ła się, i to stop­nio­wo.

Mimi jed­nak, mia­ła sta­łe­go ad­o­ra­to­ra, księ­cia Bo­ry­sa, któ­re­mu nic nie moż­na było za­rzu­cić, prócz tej drob­nost­ki, że nie miał ma­jąt­ku.

Ksią­że Bo­rys otwar­cie sta­rał się o rękę Mimi, z god­nym spo­ko­jem, da­jąc się po­znać, ostroż­nie, by nie ze­stra­szyć pan­ny, lub ro­dzi­ców.

Mat­ce się po­do­bał, z czem się nie ta­iła.

I Mimi się po­do­bał, to było jaw­ne i bar­dzo się po­do­bał, ale pan­ny są ta­kie dziw­ne, na­wet ta­kie, jak Mimi, anioł­ki, gdy im przyj­dzie wy­brać męża, mają coś nie­aniel­skie­go, coś nie­zro­zu­mia­łe­go.

W ko­ty­lio­nie, gdy tań­czy­ła z księ­ciem, or­der da­wa­ła hra­bie­mu Leo – nowi, a gdy raz, czy dwa razy, z nim tań­czy­ła, or­der przy­pię­ła księ­ciu.

Gdy dziec­ko na­wet w ko­ty­lio­nie przy­pi­na or­der, a dziec­ko ma­ją­ce mi­lion po­sa­gu, to fakt ten jest rze­czą zwra­ca­ją­cą uwa­gę ma­tron, mę­żów sta­nu i dy­gni­ta­rzy.

Nie wia­ro­god­ne, ale praw­dzi­we! – i zro­zu­mia­łe, bo fakt ten, nie­raz robi mę­żów sta­nu, dy­gni­ta­rzy i mi­lio­ne­rów.

Po balu, w je­den z ostat­nich dni kar­na­wa­łu u księż­nej Bo­ry­so­wej, roz­le­gła się wia­do­mość jak bły­ska­wi­ca, że ksią­że oświad­czył się o rękę Mimi.

W po­łu­dnie opo­wia­da­no, że Mimi za­żą­da­ła ośm dni do na­my­słu.

Wie­czór i na­stęp­nych dni wi­dzia­no przed do­mem, w któ­rym miesz­ka­li Wil­pol­scy, nie­jed­ne sta­cio­nu­ją­cą ka­re­tę, na drzwicz­kach któ­rych, wią­za­ły się z in­ny­mi, ksią­żę­ce her­by i mi­try.

Bo­ry­so­wie – mó­wio­no – byli z ca­łem spo­krew­nie­ni to­wa­rzy­stwem.

Mło­dy ksią­żę, li­czył w mie­ście tego kar­na­wa­łu trzy­dzie­ści cio­tek, nie li­cząc dal­szych à la mode de Bre­ta­gne, ku­zy­nek i stry­je­nek i ta­kiej sa­mej le­gji w płci mę­skiej.

Wil­pol­scy za­wa­le­ni byli bi­le­ta­mi, com­tes­se­iprin­ces­se, "z ksią­żąt hra­bi­na, " ale by­najm­niej nie oszo­ło­mie­ni, Wil­pol­scy nie byli dzieć­mi sa­lo­nu wiel­kie­go świa­ta, XIX wie­ku.

Mimi mia­ła zu­peł­ną swo­bo­dę w wy­bo­rze.

W kil­ka dni po oświad­czy­nach po­wie­dzia­ła jej mat­ka.

– Zu­peł­nie na nas nie uwa­żaj, jeź­li ci się po­do­ba, i nam się po­do­ba, je­śli nie, to…

– To i wam się nie po­do­ba… – roz­śmia­ło się dziec­ko, ści­ska­jąc mat­kę.

Mimi była we­so­łą, zu­peł­nie taką samą jak wprzó­dy i nikt nie mógł się do­my­ślić, jaką bę­dzie od­po­wiedź, tań­czy­ła do upa­dłe­go, z uśmie­chem tym sa­mym i ta­kim sa­mym dla każ­de­go; za zbli­że­niem się księ­cia, lek­ki, wy­raź­niej­szy ru­mie­niec okry­wał twarz jej, – to było wszyst­ko.

A księż­ne i hra­bi­ny ciot­ki, jak też się za­chwy­ca­ły.

La char­man­te Mimi, la de­li­cieu­se en­fant! wy­krzy­ki­wa­ły w en­tu­zia­zmie.

W ostat­ni wto­rek, na balu u pani or­dy­na­to­wej, Mimi mia­ła z wiel­ką de­spe­ra­cyą księ­cia, ko­ty­lio­na z hra­bią Le­onem.

Leon znaj­do­wał przy­jem­ność pew­ną, w draż­nie­niu, za­wist­nie spo­glą­da­ją­ce­go księ­cia, po­dwa­jał wro­dzo­ną mu ga­lan­te­ryą, sie­dząc przy Mimi, roz­ma­wiał, ba­wił wy­raź­nie swą dan­ser­kę.

– I za parę go­dzin ko­niec kar­na­wa­łu – wes­tchnę­ła Mimi.

– Chwa­ła Bogu, – od­parł Leon.

– Jak­to? pan się nie bawi?

– Owszem.

– Więc dla­cze­góż pan kon­tent że ko­niec?

– Po­wie­dzieć pani?

– Pro­szę.

– Kar­na­wał robi mi wra­że­nie wiel­kie­go po­lo­wa­nia na po­sa­gi, dla nie my­śli­wych w tego ro­dza­ju, spo­rcie, to nie­za­baw­ne; w po­ście trąb­ka uci­cha i ci my­śli­wi na wiel­ką ska­lę, ustę­pu­ją pola…

– Co pan mówi?

Leon ocza­mi po­to­czył po sali, ręką mach­nął.

– Que vo­ulez vous, ci wszy­scy, jak tu są pra­wie, to łow­cy.

– Co pan mówi?

– Nie po­do­ba się pani po­rów­na­nie, no, to jar­mark… na po­sa­gi…

Mimi się za­my­śli­ła; uśmiech znikł z jej twa­rzy.

Ostat­nia była fi­gu­ra; ksią­że przy­szedł z bu­kie­tem, i obej­mo­wał ki­bić Mimi; hra­bia wstał, iro­nicz­nie się uśmie­cha­jąc.

Mimi uśmiech za­uwa­ży­ła.

Na­gle mu­zy­ka usta­ła; or­dy­nat po­ka­zy­wał ró­zgę, – Po­pie­lec!

Na dru­gi dzień ro­ze­szła się wieść, że Mimi od­mó­wi­ła księ­cia Bo­ry­sa.

* * *

Pierw­szy ty­dzień po­stu, mi­nął na de­wo­ciach.

Re­cep­cya u or­dy­na­to­wej, roz­po­czy­na­ła no­we­go ro­dza­ju za­ba­wy, ale za­ra­zem smut­kiem na­peł­ni­ła Wil­pol­skich.

Mimi! Mimi oto­czo­na pod­czas kar­na­wa­łu, uczu­ła się osa­mot­nio­ną; pan­ny za­le­d­wie jej pół­słów­kiem od­po­wia­da­jąc na za­py­ta­nia, stro­ni­ły od niej for­mal­nie i wi­docz­nie. Mło­dzi lu­dzie, ci sami, któ­rzy – ro­bi­li słod­kie oczy, ogra­ni­cza­li się na ci­chem "bon­so­ir Ma­de­mo­isel­le", księż­ne i hra­bi­ny ciot­ki, z uko­sa, tem wej­rze­niem ba­daw­czem, od­ręb­nem, nie­przy­jem­nem, fik­so­wa­ły, że tak po­wiem, to cu­dow­ne przed paru dnia­mi jesz­cze, dzie­cię.

Mimi ze trzy razy już pod­czas re­cep­cyi, zna­la­zła się samą, ab­so­lut­nie samą w ką­cie sa­lo­nu.

Wi­dzie­li to ro­dzi­ce, wi­dział oj­ciec, któ­ry już był zdzi­wio­ny mie­ma­ło, gdy w fu­mo­irze po­ja­wia­jąc się prze­rwał bar­dzo żywą roz­mo­wę, kil­ku pa­nów, jego "in­ti­mes" jesz­cze przed ty­go­dniem, a któ­rzy dzi­siaj zda­wa­li się go uni­kać.

Wi­dzia­ła mat­ka, któ­ra mimo ca­łej swej fi­lo­zo­fii, od zmy­słów od­cho­dzi­ła, za­pew­ne z ob­ra­żo­nej dumy, uczu­cia bar­dzo nie­mi­łe­go.

Pani or­dy­na­to­wa, wi­ta­jąc ją, nie po­da­ła jej ręki i zro­bi­ła minę, jak­by zdzi­wio­na obec­no­ścią pani Wil­pol­skiej w jej sa­lo­nie.

Księż­na Bo­ry­so­wa, któ­ra szcze­gól­nie przez cały kar­na­wał w jej to­wa­rzy­stwie gu­sto­wa­ła, wsta­ła z ka­na­py, na któ­rej ona sie­dzia­ła.

Księż­ne i hra­bi­ny ciot­ki, mia­ły cią­głe mię­dzy sobą se­kre­ta.

Nie wie­dzieć, czy z li­to­ści, czy z in­nych po­bu­dek, ta dum­na hra­bi­na Si­ciń­ska, ta gran­de dame par excel­len­ce w swej ak­sa­mit­nej czar­nej suk­ni, ubra­nej bia­łe­mi ko­ron­ka­mi, z ogo­nem, któ­ry zaj­mo­wał ćwierć sa­lo­nu, tra­wer­so­wa­ła pom­pa­tycz­nie całą dłu­gość sali, by się przy­wi­tać – z osa­mot­nio­ną pa­nią Wil­pol­ską.

I ro­bi­ła to pani Si­ciń­ska, u któ­rej naj­star­sze ma­tro­ny, ta­kiej uprzej­mo­ści nie zna­ły.

Hra­bia Leon, któ­ry do­tąd lek­ko Mimi trak­to­wał, pod ko­niec re­ce­pyi, dłu­gą z nią miał roz­mo­wę.

Oczy pa­nien rzu­ca­ły iskry za­zdro­ści.

Ksią­że Bo­rys, któ­ry zresz­tą, jak mó­wio­no, był praw­dzi­wie i bar­dzo za­ko­cha­ny, błysz­czał nie­obec­no­ścią, wy­je­chał był na Ukra­inę.

Hra­bi­na wsta­ła, by po­mó­wić z księ­ciem Kon­stan­tym; Leon opu­ścił Mimi, bo przy­zwo­itość nie po­zwa­la­ła dłu­żej roz­ma­wiać, pra­wie na ubo­czu.

I Mimi znów była samą.Świat, ten cu­dow­ny świat, po­ka­zy­wał swe zło­co­ne rogi.

Mimi z ocza­mi, któ­re łzy tło­czą­ce się, lecz przy­trzy­my­wa­ne, przy­ćmie­wa­ły, po­bie­gła do mat­ki.

Wy­chodź­my mamo! – prze­mó­wi­ła sła­bym za­łza­wio­nym gło­sem.

Ide­al­na mat­ka spoj­rza­ła na cór­kę, spoj­rza­ła wzro­kiem, któ­ry wy­ra­żał wiel­ką bo­leść, zro­zu­mia­ną przez naj­mniej próż­ne mat­ki.

Opu­ści­li re­cep­cyę or­dy­na­to­wej, wy­no­sząc jak­że od­mien­ne wra­że­nie.

Mimi pła­ka­ła w swem łóż­ku, przy­ci­ska­jąc swą twa­rzycz­kę anioł­ka z ob­ra­zu Ru­ben­sa, do po­dusz­ki.

– Nie zna­li­śmy świa­ta! – mó­wi­ła rów­no­cze­śnie pani Wil­pol­ska, do wię­cej za­dzi­wio­ne­go, niż zmar­twio­ne­go męża.

* * *

Pań­stwo Wil­pol­scy w cią­gu po­stu mało w świe­cie by­wa­li…

Wi­dzia­no ich raz u pań­stwa Ja­nów w nie­dzie­lę, raz czy dwa na mniej­szych ze­bra­niach, raz na ma­łej, z śmie­tan­ki to­wa­rzy­stwa zło­żo­nej, re­cep­cyi u hra­bi­ny Si­ciń­skiej.

Pod ko­niec po­stu, świat za­czy­nał cho­wać swe zło­co­ne rogi.

Ogól­ne nie­za­do­wo­le­nie zresz­tą pa­no­wa­ło; żad­ne nie ukła­da­ło się mał­żeń­stwo.

Ci Wil­pol­scy byli śmiesz­ni ze swe­mi pre­ten­sy­ami!

Hra­bi­na Si­ciń­ska chcia­ła­by ar­cy­księż­nicz­ki Au­stry­ac­kiej dla Le­ona! qu­el­le sot­ti­se!

Tej głu­piej Mimi, prze­wró­ci­ło się w gło­wie, zda­je się jej, że Leon się w niej ko­cha…

Po­czci­we dziec­ko my­śli, że swą pięk­ną twa­rzycz­ką, choć bez wy­ra­zu i za­ko­cha­ną min­ką, zła­pie hra­bie­go

Le­ona, syna sta­rej Si­ciń­skiej, qui reve du­ches­se, c'est as­sez dire – mó­wi­ła or­dy­na­to­wa.

Leon, to wiel­kie dziec­ko; War­sza­wa mu prze­wró­ci­ła w gło­wic, to wul­kan, kró­ry nie wy­bu­cha, póki mat­ka żyje… mó­wi­ła spryt­na pani Raw­ska.

Léon! ah! Léon, par bo­uta­de, by coś po­ka­zać, coś! przez głup­stwo, dla ory­gi­nal­no­ści, z fan­ta­zyi, był­by się w sta­nie oże­nić z tą Mimi… do­praw­dy!… nic­bym się nie dzi­wi­ła… to Si­ciń­ski apres tont… dziad jego, dał klucz Wo­łyń­ski… dla ory­gi­nal­no­ści… apres tout by­ła­by to ślicz­na para… do­praw­dy!… mó­wi­ła nie­raz przy­ja­ciół­ka hra­bi­ny, księż­na Kon­stan­to­wa.

* * *

Ostat­nia, przed samą Wiel­ką Nocą re­cep­cya u or­dy­na­to­wej, za­koń­czy­ła ten jar­mark, jak ma­wiał Leon.

Oko­ło je­de­na­stej zro­bił się for­mal­ny po­płoch.

– Co? co? – wo­ła­no.

– Jań­ski przy­niósł wia­do­mość, że… nie do uwie­rze­nia… że Mimi była po sło­wie z hra­bią Le­onem.

– Nie było ich.

– Mimi po sło­wie z hra­bią Le­onem! ca sur­pas­se tout.

– A cóż hra­bi­na mat­ka?

– Uszczę­śli­wio­na!

– Cest à ne est pas y cro­ire!

– Do­praw­dy! fakt! w pierw­sze świę­to za­rę­czy­ny, wra­cam od hra­bi­ny, Leon za­ko­cha­ny, no! rzecz skoń­czo­na, za­rę­czam! – wo­łał Jań­ski oto­czo­ny.

Przy­był ksią­że Kon­stan­ty i po­twier­dził.

– Un fait!

– Mimi po sło­wie!

– Mu­sia­ła wie­dzieć lub prze­czuć, sko­ro Bo­ry­sa od­mó­wi­ła, – za­koń­czy­ła or­dy­na­to­wa.

* * *
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: