Jezus działa w mocy Ducha - ebook
Jezus działa w mocy Ducha - ebook
Ks. Michał Olszewski w trzeciej książce ze swojego cyklu charyzmatycznego (wcześniejsze to: Żyć w Duchu Świętym i Bóg daje charyzmaty) radzi wszystkim pragnącym doświadczyć osobistego spotkania z mocą Boga, jak w sposób zgodny z nauczaniem Kościoła korzystać z bogactwa darów Ducha. Przypomina o ogromnej sile sakramentów, uzdalniającej człowieka do prawdziwego otwarcia się na doświadczenia charyzmatyczne i umożliwiającej uzdrowienie oraz oczyszczenie. Opowiada też historie ludzi, którzy dzięki mocy Bożej przeżyli głęboką przemianę, za sprawą której są zdolni do przeżywania na nowo radości ze swojej wiary, w każdym miejscu i czasie. Charyzmaty są ogromnym darem dla wspólnoty Kościoła. Jeśli jednak doświadczenie charyzmatyczne staje się dla nas celem samym w sobie, trudniej odkryć najważniejszą prawdę, że Jezus to Bóg mocny. Jedynie On, działając w mocy Ducha, jest w stanie nas uzdrowić oraz uwolnić od lęku, którego głównym źródłem w naszym życiu jest grzech. Oczyszczając nasze serca, umożliwia nam otwarcie się na dary Ducha i na osobiste spotkanie z Nim. Naturalną konsekwencją cudu jest umocnienie wiary człowieka. Poczucie Bożej mocy i Bożej obecności. Jest jednak jeden warunek, który trzeba spełnić, żeby to się dokonało. Potrzeba mianowicie otwartego serca. Potrzeba powiedzenia: „Zgadzam się. Zgadzam się na Twoją obecność. Na doświadczenie Twojej mocy, zgadzam się, abyś zadziałał w moim życiu” (fragment książki) Ks. Michał Olszewski SCJ jest rekolekcjonistą, ewangelizatorem, dyrektorem Grupy Medialnej Profeto, twórcą radia profeto.pl, autorem licznych książek.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-7482-890-1 |
Rozmiar pliku: | 699 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MISJA DUCHA ŚWIĘTEGO
Święty Jan przytacza w swojej Ewangelii zagadkowe słowa Jezusa o Paraklecie:
„Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Paraklet nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś – bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie – bo władca tego świata został osądzony” (J 16, 7-11).
Fragment ten stanowi część tak zwanej mowy pożegnalnej Jezusa. Nasz Pan wyznacza w nim swego rodzaju zadania dla Ducha Świętego. Wyznacza zakres Jego działalności w świecie po swoim wniebowstąpieniu.
To jest naprawdę niesamowity moment Ewangelii: Widzimy tutaj Jezusa, który tęskni za człowiekiem, Jezusa, który po ludzku smuci się, że musi odejść, że musi zostawić tych, których powołał na Ziemi. Ale z drugiej strony wie, że Jego odejście jest konieczne, aby wydarzyło się coś zupełnie fantastycznego: przyjście, wylanie Ducha Świętego. A bez tego nie będzie możliwe przekonanie świata o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie.
„Przekona świat o grzechu, bo nie wierzą we mnie” – mówi Jezus. W tych słowach możemy wydzielić trzy kluczowe pojęcia: przekonanie, grzech i wiara. Chciałbym przyjrzeć się im w kontekście naszego, europejskiego, myślenia.
W sercach współczesnych Europejczyków, nominalnych chrześcijan, panuje przekonanie, że mogą oni obejść się bez Boga. Co prawda zmienia się to na przestrzeni lat. W latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku Europejczycy dosyć zgodnym głosem mówili: „Boga nie ma”. Jeszcze parę lat temu w Anglii jeździły autobusy z napisem głoszącym, że Bóg nie istnieje. To się jednak nie przyjęło. Ludzie dwudziestego pierwszego wieku czują, że na tym, czego można dotknąć i zobaczyć, rzeczywistość się nie kończy, że istnieje coś poza światem materii. Jednak w ich sercach jest głęboko ugruntowane przekonanie, że bez Boga mogą się obejść. Wiara może być czyimś prywatnym hobby, z którym nie powinno narzucać się innym. W Polsce na przykład objawia się to tym, że co jakiś czas pojawia się pomysł, aby usunąć krzyże z przestrzeni publicznej. Tak się stało choćby i w Warszawie, gdzie pani prezydent, która afiszuje się ze swoją przynależnością do Odnowy w Duchu Świętym, postanowiła, rzekomo dla bezpieczeństwa, usunąć wszystkie krzyże, które były wbite w ziemię czy umieszczone na murach w miejscach śmiertelnych wypadków na ulicach stolicy. Wszystkie krzyże zniknęły. Podobno stanowiły zagrożenie katastrofą w ruchu lądowym. Nie zobaczycie teraz w Warszawie ani jednego krzyża przy drodze. Za to na placu Zbawiciela stała wielka tęcza, która wiadomo czego była symbolem. Pilnowało jej dwóch policjantów z jednej strony, dwóch strażników miejskich z drugiej strony, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Kiedyś przechodziłem tamtędy, idąc do szpitala w odwiedziny do mojej bratanicy i pomyślałem sobie: „Niech ta tęcza sobie stoi, niech pilnuje jej czterech funkcjonariuszy, ale wybierzmy sobie jeden krzyż w Warszawie i poprośmy Urząd Miasta Warszawy, aby czterech funkcjonariuszy dwadzieścia cztery godziny na dobę pilnowało tego krzyża. Dla bezpieczeństwa”. Wiecie, jaka byłaby afera? Wysłaliby nas w kosmos. Liberalne media grzmiałyby: „Co ci katole znowu wymyślili? Państwo wyznaniowe chcą wprowadzić!”.
Pomysły, żeby usunąć krzyże, pojawiają się też w szkołach czy na uniwersytetach. Bo przecież bez Boga się obejdzie. Na przykład w jednym z miast, gdzie kiedyś miałem rekolekcje w kościele akademickim, jacyś studenci z grupą wykładowców wpadli na pomysł, aby usunąć krzyże z uczelni. Z uczelni, trzeba dodać, która nosi imię świętej Jadwigi, królowej. Zawiązali komitet usuwania krzyży i rozpoczęli akcję na uczelni. Na szczęście pojawiła się też grupa studentów i wykładowców, która stanęła w obronie krzyża. Znalazł się w niej sam prorektor uniwersytetu, który, wyobraźcie sobie, co czwartek przychodził na mszę świętą do kościoła akademickiego i po mszy, tydzień w tydzień, odmawiał dziesiątek różańca, stając przed ludźmi i zapraszając ich do modlitwy w intencji uniwersytetu.
Na tym uniwersytecie krzyże zostały obronione. Tym razem się udało. Póki jest ten rektor, póki jest jeszcze taka sytuacja, a nie inna, krzyże będą tam wisiały. Ale czy nie wygra także tam przekonanie, że obejdzie się bez Boga? Nie wiem, czas pokaże.
Druga kwestia to grzech. Grzech, który według współczesnego Europejczyka nie istnieje. Nawet wielu księży już nie chce używać terminu „grzech”, tylko mówi o „słabości”, „niedomaganiu”, „niedociągnięciu”, „konflikcie centralnym”, „konflikcie wewnętrznym”. Grzech? Jaki grzech? Grzechu nie ma!
Oglądałem kiedyś w jednej z mainstreamowych stacji telewizyjnych rozmowę z pewnym politykiem na temat mężczyzn, którzy przebierają się za kobiety. Polityk mówił, że państwo powinno się troszczyć o osoby, które zagubiły swoją tożsamość, nie mogą się zidentyfikować z własną płcią, i zagwarantować im możliwość terapii, pomoc psychologiczną i duchową. A dziennikarz, który prowadził rozmowę, na to: „Jak to?! Państwo powinno im ułatwić życie!”. Czyli dostosować prawo tak, żeby mogli w takim stylu żyć. W pewnym momencie ów dziennikarz stwierdził: „Przecież tak zmienia się świat. Dzisiaj to jest normalne”.
Dochodzi do tego, że zaczynamy przedefiniowywać podstawowe pojęcia, coś, co było zawsze nienormalne, nienaturalne – nikogo nie obrażając ani nie urażając, bo każda osoba ludzka ma swoją godność, nie chodzi o napiętnowanie osób, które cierpią z ww. powodów, ale chodzi o zachowania i postawy niezgodne z prawem naturalnym. To właśnie te zachowania i postawy chce się dzisiaj uczynić normą życia społecznego. Dlatego trzeba było wyeliminować pojęcie grzechu, bo ono przeszkadza w takich operacjach. Światowa Organizacja Zdrowia jeszcze trzydzieści lat temu uznawała homoseksualizm za chorobę. A dzisiaj wszystkie te zaburzenia chce uczynić się normą społeczną.
Ostatnia sprawa – wiara. Dzisiaj Europejczyk wierzy nie w Boga, tylko w siebie. Wiara współczesnego Europejczyka to kult siebie. Na różnych szkoleniach ludzie płacą ileś tam set złotych czy euro za dzień jakiemuś gościowi po to, żeby trzystu ludzi na sali usłyszało: „Jesteś najlepszy!” Każdy z nich mówi to i słucha ludzi obok, którzy mówią to samo, i nie przychodzi im do głowy, że to logiczna sprzeczność. To jest tresura ludzi, którzy mają uwierzyć, że są najlepsi. Dzisiaj rozpowszechniony jest kult własnego „ja”. Religią dzisiejszego człowieka jest egocentryzm. Tylko ja się liczę. Uwielbiajcie mnie, podziwiajcie mnie, osiągnąłem taki sukces, taki sukces, taki sukces...
Najlepszą na to odpowiedzią jest pewien obraz, który utkwił mi w pamięci z okresu mojej podróży do Stanów Zjednoczonych. Głosiłem tam rekolekcje w czternastu parafiach, na wschodnim i na zachodnim wybrzeżu. Byłem między innymi w Nowym Jorku. Amerykanie uwielbiają mówić, ile kosztują apartamenty na ostatnich piętrach wieżowców na Manhattanie, gdzie znajdują się siedziby największych korporacji. Pewien Amerykanin opowiadał mi właśnie z ogromną fascynacją, że tam przelewają się największe pieniądze, tam decyduje się o największych strategiach finansowych na globie. Kiedy przejeżdżaliśmy przez jeden z mostów na Manhattanie, zobaczyłem piękny obraz, który łączył te wieżowce i nasz most: najstarszy cmentarz na Manhattanie. Wielki, gigantyczny cmentarz, który z perspektywy tego mostu wyglądał, jakby podchodził aż pod te wieżowce. Pomyślałem wtedy, że choćby nie wiem, na którym piętrze człowiek tam siedział, to i tak trafi na cmentarz. Droga jest jedna. Nie ma innej możliwości, niezależnie od tego, czy jest to konserwator windy w tym budynku, czy ktoś, kto podejmuje najważniejsze decyzje na samiutkiej górze. I tak trafi w to samo miejsce. Kult własnego „ja” kończy się na cmentarzu.
Bóg posyła Ducha Świętego, by ten przez działanie z mocą wyciągnął nas z amoku, w który chce nas wpędzić świat. Z przekonania, jakoby Bóg nie był potrzebny, jakoby nie było grzechu i z destrukcyjnego kultu własnego „ja”. Duch Święty chce tak działać na serce i umysł człowieka, by przekonać świat o grzechu, oraz sprawić, by ten na nowo uwierzył w Syna Bożego.
Intrygujące są słowa Jezusa, że Paraklet ma przekonać „o grzechu, bo nie wierzą we Mnie”. Czy niewiara może być grzechem? Czy człowiek, który podaje się za niewierzącego, a jest ochrzczony, popełnia grzech przez to, że nie wierzy? Myślę, że tak. To moje prywatne zdanie, wielu teologów powiedziałoby zapewne, że nie mam racji. Wydaje mi się jednak, że w jakimś sensie popełniamy grzech, jeśli jesteśmy ochrzczeni, a nie idziemy dalej drogą Jezusa, nie wierzymy w Niego, nie przyjmujemy Ewangelii – grzech zmarnowania łaski Bożej. Grzech marnotrawstwa.
Współczesny człowiek ponosi odpowiedzialność za obecny stan Europy, który jest wynikiem procesu powolnego wyrugowywania z niej Ewangelii.
O sprawiedliwości Jezus mówi: „bo idę do Ojca”. Czyli chodzi tu o sprawiedliwość, którą trzeba oddać Ojcu, która należy się Bogu. Dzisiejszy Europejczyk ma takie wyobrażenie, że Bóg sobie czeka. Jak człowiek ma ochotę, to sobie z Bogiem pobędzie. Jak mu ochota przejdzie, to sobie z tym Bogiem pofolguje. Jak już się do Boga zbliży, to jedyne, czego oczekuje, to prezentów. Bóg ma być sługą człowieka. Bóg mi daje, no to jest dobrze. Gorzej, jak przestaje dawać. Wtedy zaczynają się problemy: „Buuu! Jaki kiepski święty Mikołaj z tego Boga. Bo ja tu idę za Nim, Ewangelię głoszę, jestem ewangelizatorem w grupie charyzmatycznej i tak dalej, a straciłem pracę. Bóg jest okropny!”. Często w mentalności współczesnego człowieka pokutuje obraz takiego Boga – świętego Mikołaja. Póki daje prezenty, wszystko jest cacy. Ale spróbuj, Panie Boże, nie dać mi tego, co chcę. To będziesz miał przerąbane. Więcej do kościoła nie przyjdę. Mnóstwo katolików tak podchodzi do wiary. A tymczasem, jak mówi święty Ignacy, człowiek po to jest stworzony, aby Pana Boga naszego chwalił, czcił, Jemu służył, a przez to duszę zbawił. To jest fundament. Człowiek nie jest stworzony tylko po to, aby odbierać prezenty od Pana Boga. Człowiek jest stworzony po to, żeby Panu Bogu służył, czynił Jego wolę. Żeby Pana Boga czcił. Jemu służył, Jego chwalił. To jest sprawiedliwość, którą winniśmy oddać Ojcu. Działalność Ducha Świętego ma nam uświadamiać, że jako ochrzczeni winniśmy oddać Bogu sprawiedliwość przez Jego chwalenie, czczenie Go i służenie Mu.
Posłani więc jesteśmy, by dzięki naszej ewangelizacji Duch Święty mógł w sercach współczesnych ludzi przywrócić ten właściwy porządek. Uświadomić im ową sprawiedliwość, którą winni są oddać Bogu. By Bóg mógł odzyskać swoją pozycję w sercu dzisiejszej Europy. Możemy się do tego przyczynić choćby przez świadectwo, podzielenie się naszą wiarą. W pracy, może na placu zabaw, gdzie spotykają się mamy z dziećmi. Jest mnóstwo okazji, w których możemy stać się dla kogoś przypominajką o tym, że winniśmy sprawiedliwość oddać Bogu.
Jakiś czas temu wydaliśmy na profeto.pl rekolekcje wielkopostne „Powrót ciemnych nocy Nikodema”, do których wiele ujęć nagrywaliśmy nad Dunajcem w Nowym Sączu. Któregoś dnia, wracając znad Dunajca w stronę drogi, gdzie zostawiliśmy samochód, przechodziliśmy przez suche, wysokie trawy. To było w lutym o dziewiątej, może dziesiątej rano, świeciło piękne słońce. A w tych trawach chłopak z dziewczyną pili z tzw. gwinta wódę czy jakiegoś jabola, już nie pamiętam. I nagle z tych traw wychodzę ja, w sutannie, o dziewiątej rano nad Dunajcem. Słyszymy krzyk: „Ale Jezus, Maryja!”. Pełne zaskoczenie. Patrzę na zdziwionych i pytam: „Co się stało?”. A dziewczyna pyta: „Czy ty jesteś prawdziwy?”. Odpowiedziałem, że nie. Tylko kręcimy film. Ona odpowiedziała: „Uff. To dobrze”. Ale – kontynuowałem – uważajcie, gdyż z końcem świata będzie tak samo, nie znacie dnia ani godziny, kiedy Pan przyjdzie i zaskoczy was jak ja w tych trawach.
My możemy być takim zaskoczeniem dla wielu ludzi. Możemy pobudzić ich do myślenia o tym, co w górze.
Na końcu rozważanego fragmentu Jezus mówi: „Bo władca tego świata został osądzony”. Ostatnia sprawa, którą zajmuje się Duch Święty, to przypominanie nam, kto jest władcą tego świata. Świata w rozumieniu doczesności przeżywanej bez Boga. Oczywiście władcą świata, panem świata jest jego stwórca – Bóg. Ale władcą świata przeżywanego bez Boga, władcą tego światka, półświatka, którym jest świat bez Boga, jest zły duch. Gdy nie oddajemy Bogu pierwszego miejsca, gdy nie oddajemy Mu sprawiedliwości, to panem naszych działań i wyborów staje się Zły.
Papież Franciszek w swoim pierwszym kazaniu po wyborze na Stolicę Piotrową powiedział coś, co zmroziło świat i zostało powszechnie przemilczane: „Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła”. Świat był zaszokowany: „O czym on mówi?”. Ale później skupiono się na tym, że papież głaszcze, papież całuje. Taki wizerunek papieża jest promowany. Nie słyszy się w ogóle, co papież mówi. Gdyby do uszu świata doszło, co papież mówi, to on by go znienawidził. To niesamowite, jak bardzo głuchy na słowa Franciszka.
Mamy do czynienia z prawdziwą walką duchową, jeśli chodzi o temat sądu. Zły mówi: „Nie ma sądu! Nie ma piekła! Nie ma grzechu!”. A Duch Święty przypomina słowa Jezusa, że na końcu świata przyjdą żeńcy i plony zbiorą do spichlerzy, a chwasty spalą.
Trzeba powiedzieć, że Zły ma dwojaką strategię co do końca świata: podsyca w nas albo cynizm, czyli całkowite zanegowanie i wyśmiewanie spraw Bożych, albo lęk przed końcem świata. Są dziś ludzie, którzy nie chcą słyszeć o końcu świata, bo się boją, a inni z niego żartują.
Kiedyś spotkałem młodą dziewczynę, która chciała popełnić samobójstwo, bo przerażała ją wizja końca świata. Przeczytała na jakimś forum rzekomą przepowiednię Ojca Pio, że koniec świata miał nastąpić w dwa tysiące którymś tam roku. Dwa razy próbowała się zabić, bo nie chciała tego przeżywać.
Przed nami stoi więc zadanie, by stać się narzędziami w ręku Boga, przez które objawi się działanie Ducha Świętego w świecie. I przekonać świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. To jest zakres działania Ducha Świętego, ale i zadanie dla nas, które wyznaczył nam sam Jezus.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_