- W empik go
Joachim Lelewel w Brukseli - ebook
Joachim Lelewel w Brukseli - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 200 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
Henryka Merzbacha.
Odbitka z Dziennika Poznańskiego
Poznań.
Nakładem i czcionkami drukarni Dziennika Poznańskiego.
1889.
Jedną z najszlachetniejszych i najwolnomyślniejszych postaci Panteonu polskiego jest niezaprzeczenie Lelewel. Wszystkie pierwiastki, które z znikomej lepianki ludzkiej tworzą, mężów myśli i serca, spotęgowały się w nim w jedno nieśmiertelne ogniwo, którego promienie przez długie lata jeszcze oświecać powinny niepewne narodu manowce…
Wszystkie niemal gałęzie wiedzy: chronologia, genealogia, geografia, polityka, historya, etymologia, lingwistyka, prawoznawstwo, kronikarstwo, rękopisma, pomniki, monety, archeologia, broń, zwyczaje, obyczaje, dyplomy, nawet stroje i podania ludowe znalazły w nim gorliwego zwolennika, któremu żaden postęp narodowy nie był obojętnym – i stworzyły w epoce do specyalizowania skłonnej męża wszechwiedzy i jednego z najwytrwalszych pracowników, patryotów i myślicieli naszego stulecia. Największy nasz poeta mógł więc bez przesady poświęcić mu te słowa pamiętne: "Na świętym dziejopisa jaśniejąc urzędzie, "Wskazujesz nam, co było, co jest i co będzie. " (1) Wielki sercem i myślą Lelewel znał tylko dwie namiętności, którym zawsze pozostał wiernym: miłość ojczyzny i nauki. Umiał je z sobą, kojarzyć w szlachetnym zapale, bo z pracą mędrca zlewały się rozmyślania patryoty. Świat uznaje w nim jednego z najdostojniejszych obrońców niepodległości swego kraju, jednę z naj- – (1) Mickiewicz.
silniejszych podpór jego praw, do których wyświecenia przyłożył się głębokiemi badaniami; jednego z znakomitych wodzów epoki 1880 roku, której służył jako poseł wielkiego wpływu, jako minister oświecenia publicznego, jako członek rządu, i uczonego pierwszorzędnego, bożyszcza młodzieży, pewnego przywódzcę dojrzalszego wieku; ale świat nie wie dostatecznie, że był to zarazem najskromniejszy z ludzi, że ten uczony, porwany zapałem walki, z stoicką stałością łączył naiwność dziecięcą, że ten starożytnik posiadał cnoty starożytne. (1)
* * *
Byłem bardzo młodym, kiedym go poznał w Brukseli w 1856 roku podczas pobytu mojego jako wolontaryusz w księgarni Muquardta, którą nabyłem w kilka lat później. Dom nasz był w ciągłych z nim stosunkach, dostarczał mu materyałów do jego prac, wydawał jego Lotniki wychodźtwa polskiego i ułatwiał mu wydawnictwo jego Géographie du moyen âge. Przychodził nieraz do księgarni na place royale, gdzie uczeni mieszkający w Brukseli albo przejeżdżający zbierali się i prawdziwą czcią go otaczali. Zdumiewającą była jego pamięć bibliograficzna, źródłem nieocenionem, z którego czerpali z podziwem znajomi wszelkich narodowości. Mówił dwunastu językami, a w pięćdziesięciu innych nowo i starożytnych umiał wyczytywać zdania i napisy, jako znakomity paleograf. Sławni oryentaliści Carmoly w Brukseli, Pietraszewski w Berlinie i cały zastęp innych znakomitości, codziennie niemal udawali się do niego o radę, w najzawilszych kwestyach językowych. Jego dwaj adjutanci, obaj już nieżyjący, adwokat Ludwik Lubliner i L. L. Sawaszkiewicz, nieraz się schodzili z nim w na- – (1) Ludwik Wołowski na pogrzebie Lelewela w Paryża dnia 1 czerwca 1861.
szej księgarni i mieli dar szczególny ożywiania go i wprowadzania w dobry humor, z którego wszyscy korzystaliśmy. Wtedy z szuflady swych wspomnień wydobywał prawdziwe skarby, opowiadał w malowniczych i oryginalnych zwrotach przygody swe polityczne, profesorskie z czasów wileńskich, społeczne z czasów warszawskich, emigracyjne z pobytu na niegościnnej dla niego ziemi francuzkiej; a znał wszystko i wszystkich od najniższych do najwyższych sfer towarzyskich, a gdzie się tylko pokazał, wszędzie mu się otwierały wrota na oścież, pomimo że zwykle chodził w niebieskiej bluzie jak robotnik, w czapce starej bardzo, z daszkiem olbrzymich rozmiarów i wyglądał na dyogenesowskiego żebraka.
Ubiór ten plątał mu niejednego figla, ale ze stoickim spokojem znosił Lelewel te zadraśnienia miłości własnej i z nich często żartował. Pewnego dnia przynosi do prywatnego mieszkania swego wydawcy, korekty swego dzieła, "Lescoinsdu Moyen âge". Służąca, myśląc że ma do czynienia z żebrakiem, wypycha natręta całą siłą za drzwi. Po długiem parlamentowaniu zdobywa się staruszek na te słowa: "dites à votre mattre, que je suis Ie citoyen Lelewel". Na te słowa służąca pada przed nim na kolana i płacząc prosi go o przebaczenie… Imię Lelewela stało się prawdziwą legendą w Brukseli. Nazywano gole Diogène Polonais. Wszyscy mu! się kłaniali, a król Leopold I, ile razy go spotkał, podawaj mu dłoń, jakkolwiek znane mu były jego republikańskie; przekonania, z któremi się nie krył przed nikim.
Ile razy odwiedzał księgarnią, zawsze wszczynał długi rozmowę ze mną. Wypytywał się o najmniejsze szczegóły mojego życia, o mego ojca, którego dobrze znał w Warszawie, i o wszystko, co się kraju tyczyło. Nawet mizerne moje próby rymowane zajmowały go, jak wszystko co na obczyźnie przypominało mu Polskę. A umiał na pamięć sporo wierszy Mickiewicza, które ze wzruszeniem deklasował, Miał poczucie poetyckie bardzo rozwinięte.
Niezapomnę nigdy ostatnich moich u niego odwiedzin. Ze wzruszeniem wchodzę na wązkie schody, wiodące do jego skromnego, z dwóch pokoików złożonego mieszkania, na ulicy Marais St. Jean, dziś nazwanej rue des Eperonniers nr. 58. Pukam do drzwi.
– Kto tam?
– Odpowiadam. A na to Lelewel:
– A proszę, wejdź no! Polak do Polaka wchodzi bez pukania. Gość w dom, Bóg w dom.
– Przychodzę z pożegnaniem, jadę do Paryża dalej się kształcić, przynoszę moje album i proszę o wpisanie waszego nazwiska na pamiątkę, mówię nie śmiało…
Siedział siedmdziesięcioletni starzec, schylony, w starym zapylonym fraku, nad zaczętą kartą, którą, rył scyzorykiem na miedzi. Odwrócił się do mnie, porwał za album, otarł łzę i wpisał te wyrazy, które podajemy w facsimile:
Trzydzieści trzy lat minęło od tej ostatniej a serdecznej pogadanki, a każde słowo, które wtedy wyszła z ust wielkiego męża, jeszcze dzisiaj wyryte w mojej pamięci i w mojem sercu. Przez dwie długie godziny mówił – co się mu bardzo rzadko zdarzało – o sobie,
O młodości swojej, o nie spełnionych nadziejach, o przebytych walkach prawie od samego dzieciństwa, o swem credo religijnem i politycznem, o bezustannej pracy, która mu była pociechą, wśrod bezustannych niepowodzeń i rozczarowań. Na nikogo nie narzekał, ani na ludzi, ani na los. Wszystko rozumiał, więc wszystkim przebaczał. Z pobłażaniem o innych się wyrażał, ale dla siebie był surowym nad wyraz i niejeden z swych czynów z żałosnym, ironicznym uśmiechem krytykował. Rozmowę swoją" zawsze nauczającą, przeplatał anekdotkami, dowcipem żywym, czysto polskim, a nieraz wśród śmiechu łza zajaśniała na oku…
"Więc już nie wiedzieć prawie bez mała,
Czy Iza jest śmiechem, czy śmiech jest łzami,
Tak się łza z śmiechem już zlała"… (1)