- W empik go
Jowita - ebook
Jowita - ebook
Osiemnastoletni Karol odsiaduje w zakładzie karnym drugi miesiąc dożywocia. Pogardzany przez osadzonych z nim więźniów, bezskutecznie stara się odnaleźć w trudnej więziennej rzeczywistości. Jedyną ucieczkę od niej stanowi pamiętnik, w którym opisuje wydarzenia poprzedzające jego skazanie. Z jego wspomnień wyłania się świat wakacji, pełen słońca i beztroski, w którym wszystko, jak okiem sięgnąć, stanowi wstęp do przygody. Karol stara się dociec, jak to możliwe, że stracił w nim wszystko, co miał? Czy była to cena pomylenia miłości z pożądaniem i obsesją? Czy można było uniknąć tragedii, czy też nosił ją w sobie na długo przed tym, nim się wydarzyła? Wreszcie: czy warto żyć dalej wyłącznie dla samego poczucia winy i ponoszenia kary za to, co zrobił?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-731-5 |
Rozmiar pliku: | 906 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Starożytna maksyma głosi, że kogo Jowisz chce zgubić, temu odbiera rozum.
Jakże mógłbym się z tym nie zgodzić!
Muszę jednakże dodać, że czasami daje coś w zamian.
Czasami szaleństwem, które zsyła na człowieka, jest miłość, przy której rozum nie znaczy nic.
Nic…
Któż mógłby wiedzieć o tym lepiej ode mnie? Kto jeszcze własnymi rękoma składał miłości ofiarę ze swej ukochanej?
Lecz czemu bóstwo odrzuciło mój dar?
Pytanie to pobrzmiewa w twoim imieniu za każdym razem, kiedy je wymawiam, Jowito.2.
Kiedy strażnik odprowadzał go do celi, na korytarzu panował półmrok. Jego widok przywoływał miłe wspomnienia czasów szkoły – tak bliskich i odległych zarazem – ale poza tym wydawał mu się ordynarny. Tam, na korytarzu szkoły średniej, światła i cienie zdawały się rozkładać na ścianach i podłodze niczym precjoza na wystawie, tutaj były jak walające się śmieci. Jak papierki po cukierkach i batonikach, wyrzucane przez rozpieszczone dzieciaki. Nie wiedział, na czym polega różnica, ale nie musiał się tym martwić. Będzie miał wiele czasu na myślenie. Zdąży dojść do tego, zapomnieć o tym, potem znów to zrozumieć, znowu zapomnieć. I tak kilka razy. Ile dusza zapragnie. Albo do znudzenia.
Poczuł, jak krew z rozbitego nosa (bolał jak cholera, ale chyba nie był złamany, bo strażnik po obejrzeniu urazu nie zaprowadził go do lekarki) spływa mu gardłem do żołądka. Czuł również jej ciepłą lepkość na koszulce, jej metaliczny i słonawy posmak na wargach i języku.
Starał się odwrócić uwagę od tych niemiłych wrażeń, nucąc w myślach śpiew słowika. Zastosował tę sztuczkę z powodzeniem, gdy dwójka funkcjonariuszy policji, mężczyzna i kobieta, odwiedziła go w domu i wyprowadziła do radiowozu. Kiedy schodził ze schodów, zwrócił uwagę na ptaszka, który siedział na szczycie anteny telewizyjnej i świergotał, ile sił w malutkiej, ale dumnie wypiętej piersi. Zrozumiał wtedy, że musi skupić się na tym trelu i nie myśleć o niczym poza nim, gdyż w przeciwnym razie z pewnością zrobi coś głupiego. Czym miało być to tajemnicze „coś głupiego”, nie wiedział i nawet nie chciał wiedzieć. W obliczu tego, czego dokonał ostatnio, te dwa słowa zamykały sprawę.
Szedł więc, prowadzony przez postawnego mężczyznę i śliczną policjantkę z długim warkoczem, i nucił ptasi śpiew. Nie mógł się przy tym nadziwić, jak coś, co na co dzień nie przykuwa uwagi, może okazać się ostatnią deską ratunku w sytuacji kryzysowej.
To zdumiewające, ale bardziej od samego aresztowania wstrząsnęło nim to, że dokonała go kobieta. To ona zapięła mu kajdanki na przegubach dłoni, a odprowadzając go do radiowozu, trzymała go za ramię dużo mocniej, niż było to konieczne. Najwyraźniej chciała dać mu w ten sposób do zrozumienia, że panuje nad nim i że jest wobec niego istotą wyższą. Minę i wyraz oczu miała przy tym tak zniesmaczone, jakby ściskała w rękach kawałek psiego gówna.
Mężczyzna pogardzał nim również, tak, nie było co do tego najmniejszej wątpliwości, ale zachowywał przy tym chłodny profesjonalizm. No, nie do końca – przecież pozwolił tej suce na skucie innego mężczyzny, zamiast uczynić to samodzielnie – ale nie stroił fochów. Nie to co ta paniusia. Kiedy doprowadzili go do auta i trzeba było zapiąć mu pasy bezpieczeństwa, powiedziała do swojego kumpla:
– Zajmij się tym gównem. Chce mi się rzygać.
Karol był pewien, że policjantka przeżywała aresztowanie do tej pory. Prawdopodobnie wielokrotnie chełpiła się przed swym mężem tym, jak skuła i zapuszkowała złego faceta. Karol miał nadzieję, że fagas zajmował się czymś mniej męskim od swej małżonki, że jej opowieści rozpieprzyły jego męskie ego w drobny mak i kutas przestał mu stawać, a ona sama zaczęła dawać na boku kumplom z pracy.3.
Odetchnął z ulgą, gdy zakratowane drzwi celi zamknęły się za jego plecami. Ciasna klitka z dwiema piętrowymi pryczami, stolikiem, krzesełkami, prymitywnym kącikiem sanitarnym i wspólną szafą nie zapewniała mu wprawdzie wspaniałych perspektyw na dalsze życie, ale przynajmniej nie groziło mu w niej żadne niebezpieczeństwo.
Dopóki jest w niej sam. Za pół godziny Jaca wróci ze spacerniku i Karol będzie musiał mieć się przed nim na baczności. Niewykluczone, że chłopak znowu zacznie szukać u niego bliskości.
„Zdejmij okulary, to mnie rozprasza” – usłyszał w swojej głowie pełen wyuzdania głos Jacy. Tak bardzo chciał wyrzucić go z pamięci lub chociażby uciszyć! Niestety, jego umysł został nim bezpowrotnie zatruty.
Usiadł na swojej pryczy i schował twarz w dłoniach. Trwał tak kilka minut, wyobrażając sobie, że znajduje się gdzie indziej – w swoim pokoju, w domu. Chwilami nabierał nawet pewności, że jest przede wszystkim świadomością, dopiero po drugie ciałem, a zatem tylko wrażenia zmysłowe, których doświadcza, definiują jego położenie w czasoprzestrzeni; że dopóki nie widzi i nie słyszy niczego, co definitywnie świadczy o tym, że jest w więzieniu, to po prostu go tam nie ma.
Gdzie więc był, kiedy zamykał oczy? Gdzieś pomiędzy wszystkimi miejscami tego świata. W przestrzeni, którą w myślach nazywał Przedsionkiem. W Przedsionku było ciemno… ale bezpiecznie. Wchodzenie tam miało coś wspólnego z dziecięcym wczołgiwaniem się pod łóżko lub chociaż z nakrywaniem się po same uszy kołdrą.
Otworzył oczy i rzeczywistość ponownie runęła na niego całym swym ciężarem. Pochylił się ku podłodze i ścisnął palcami lewej dłoni skrzydełka nosa. Z obu dziurek wypłynęło trochę krwi, która dotarłszy do czubka, uformowała się w kroplę. Chwilę wisiała na nim, drgając łaskotliwie, aż spadła na zieloną wykładzinę.
Czerwień kleksa przywołała wspomnienie śladu szminki, który pozostawiła na jego policzku Jowita, całując go po raz pierwszy i ostatni w życiu. Bezskutecznie usiłował przywołać subtelne uczucie lepkiego muśnięcia, jakie poczuł, gdy dziewczyna przywarła wargami do skóry jego policzka. Czyżby wrażenie to przepadło dla niego na zawsze? Nie, życie nie mogło być aż tak okrutne; niechże pozostawi mu chociaż je, niby ostatni grosz na wspomnienie fortuny, którą stracił!
Ściągnął z siebie zbroczoną krwią koszulkę i podszedł do zlewu, gdzie przemył tors i twarz oraz delikatnie, żeby nie wywołać krwawienia, wysmarkał nos. Potem osuszył się ręcznikiem i przebrał w czysty T-shirt. Starł też papierem toaletowym plamy krwi z podłogi, uważając, żeby nie przegapić żadnej z nich. Potem położył się na pryczy i zamknął oczy. Starał się wyciszyć i odciąć duchowo od swego więzienia, wznieść się ponad nie, ale myśli ciągnęły go w dół jak kotwice.
„Im bardziej się postarasz, tym szybciej będziesz miał to za sobą” – w jego głowie znowu rozbrzmiał głos Jacy. Karol czuł się tak, jakby degenerat siedział zabarykadowany w jego mózgu i masturbował się do wspomnień tego, co mu zrobił.
Życie tutaj było piekłem, ale wmawiał sobie, że sprawy z czasem ułożą się, a nawet gdyby nie, to być może zdoła się do niego przyzwyczaić. W razie gdyby nie wypaliła żadna z tych opcji, zawsze mógł przecież popełnić samobójstwo i ewakuować się do nicości.
Wyciągnął schowany w poszwie kołdry zeszyt – pamiętnik – i zaczął pisać. Nie pozostało mu na to zbyt wiele czasu – niebawem miał wrócić Jaca, nieco później pracujący Seba i Wirus. Gdyby dowiedzieli się o tym, że prowadzi zapiski, odebraliby mu je. Tymczasem jednak liczyła się każda chwila powrotu do przeszłości, każde słowo pobytu w niej.