- W empik go
Józef Balsamo, T.II - ebook
Józef Balsamo, T.II - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 387 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najstarsza córka króla czekała na ojca w wielkiej galerii Lebrun. Ludwik XV przybył w chwili, gdy grupy dworzan zaczęły się gromadzić w przedsionku. Powzięte przez księżniczkę postanowienie było przedmiotem ogólnego zainteresowania.
Królewna Ludwika, o majestatycznej postawie i iście królewskiej urodzie, księżna, na obliczu której znaczył się niewysłowiony smutek wzbudzała z powodu swych licznych cnót szacunek u otoczenia dla siebie i dla władzy, której od lat pięćdziesięciu poddawano się jedynie ze względu na korzyść osobistą lub strach.
W owych czasach ogólnej niechęci dla władców, ją jedną tylko szczerze kochano. Była pełna cnót, ale nie surowa; choć niewiele o niej mówiono, pamiętano, że ma dobre serce. Przypominała o tym dobrymi uczynkami, podczas gdy reszta dworu siała zgorszenie.
Ludwik XV obawiał się jej, ale tym bardziej ją szanował. Niekiedy był z niej nawet dumny. Ona też była jedyną z jego córek, którą pomijał w swych złośliwych żarcikach i płaskich konceptach. I kiedy trzy swoje córki: Adelajdę, Wiktorię i Zofię, nazywał Łachmankiem, Gałgankiem i Ochłapkiem, to Ludwikę zawsze tytułował „Madame”.
Od czasu śmierci marszałka de Saxe, o charakterze i umyśle Tureniuszów i Kondeuszów, oraz Marii Leszczyńskiej, której władza królewska godna była majestatu królowej Marii Teresy – wszystko skarlało wokół tronu.
Jedynie pełen dostojeństwa charakter królewny Ludwiki jaśniał wśród jej otoczenia. Księżna Ludwika, o prawdziwie królewskim, heroicznym charakterze, była dumą korony francuskiej, jak prawdziwa perła wśród fałszywych błyskotek.
Trudno stwierdzić, czy Ludwik XV kochał swoją córkę. Kochał on bowiem tylko siebie. Można jedynie sądzić, że obchodziła go ona więcej niż pozostałe córki.
Kiedy król wszedł, spostrzegł księżniczkę na środku galerii wspartą o inkrustowany drogimi kamieniami stolik.
Ubrana była na czarno. Jej piękne włosy, bez pudru, skryte były pod dwoma rzędami koronek, spiętych wysoko ponad głową. Wyraz jej twarzy był łagodny i smutny zarazem. Pełen melancholii wzrok przesuwał się po wizerunkach królów Europy, wśród których na czołowych miejscach jaśnieli jej przodkowie, władcy Francji.
Czarny ubiór posiadał długie kieszenie, jakie noszono jeszcze w owej epoce, podobnie jak za dawnych czasów, i królewna Ludwika, jak dawne królowe, miała na złotym kółku u pasa mnóstwo kluczy od swoich szaf i kufrów.
Król zadumał się, widząc z jaką ciekawością i uwagą przypatrywano się córce i jemu.
Ale galeria była tak długa, że dworzanie stojąc w obu jej końcach mogli wszystko widzieć, nie mogli jednak nic usłyszeć.
Królewna zbliżyła się do króla i ucałowała z uszanowaniem jego rękę.
– Mówią, pani, że wyjeżdżasz? – spytał Ludwik. – Podobno do Pikardii?
– Nie, Najjaśniejszy Panie – odpowiedziała królewna.
– A! – rzekł król podnosząc głos – udajesz się więc z pielgrzymką do Noirmoutiers.
– Nie, Najjaśniejszy Panie – odpowiedziała Ludwika – udaję się do klasztoru karmelitanek w Saint-Denis, gdzie jak już Jego Królewska Mość wie, mogę być przełożoną.
Król drgnął, ale zapanował nad sobą. Twarz jego zachowała spokój, choć był wzruszony.
– Nie, moja córko! – powiedział. – Nie opuścisz mnie, nie wierzę w to! To niemożliwe, żebyś miała mnie opuścić.
– Ojcze! Od dawna już postanowiłam, że udam się do klasztoru, na co Wasza Królewska Mość wyraził zgodę. Raczże nie cofać jej teraz,
– Tak, prawda, zgodziłem się, ale od tego czasu starałem się zawsze wpłynąć na zmianę twej decyzji, zgodziłem się, mając jednak wciąż nadzieję, że gdy przyjdzie chwila twego odjazdu, twoje serce nie pozwoli ci mnie porzucić. Nie możesz pogrzebać się w klasztorze. Dziś już się tak nie postępuje. Do klasztoru wstępuje się tylko z powodu ciężkiego zmartwienia lub niedostatków. Córka króla francuskiego, o ile wiem, nie jest uboga, a jeśli jest nieszczęśliwa, nikt o tym wiedzieć nie powinien.
Król wzruszał się coraz bardziej własnymi słowami, czując się królem i ojcem jednocześnie.
– Najjaśniejszy Panie! – rzekła Ludwika, spostrzegłszy wyruszenie ojca, tak rzadkie u egoisty jakim był Ludwik XV, Zrobiło to na niej większe wrażenie, niżby chciała okazać.
– Najjaśniejszy Panie – ciągnęła dalej. – Nie osłabiaj mej decyzji waszą czułością. Moje zmartwienie nie jest zwyczajne, toteż i moje postanowienie nie jest zgodne ze zwyczajami naszego wieku.
– Masz więc zmartwienie? – zawołał król z uniesieniem i czułością. – Zmartwienie! O! Moje biedne dziecko!
– Straszne zmartwienie, Najjaśniejszy Panie! – odpowiedziała księżna.
– Córko moja, dlaczego ja nic o nim nie wiem?
– Bo to są takie zmartwienia, jakim ręka ludzka nie może zapobiec.
– Nawet ręka króla? – Nawet króla.
– Ani ojca?
– Ani ojca, Najjaśniejszy Panie.
– Jesteś pobożna, Ludwiko, w religii więc powinnaś znaleźć siłę…
– To za mało, Najjaśniejszy Panie! Pragnę zamknąć się w klasztorze, aby znaleźć tam więcej sił. W ciszy Bóg przemawia do serca człowieka. W samotności człowiek przemawia do Boga.
– Ale czynisz z siebie ogromną ofiarę, której nic nie wynagrodzi. Tron Francji otacza opieką dzieci wychowane w jego cieniu. Czyż ciebie on nie ochrania?
– W celi, mój ojcze, jest cień jeszcze głębszy. Orzeźwia on serce, jest miły dla silnych i słabych, dla pokornych' i dumnych, dla wielkich i maluczkich.
– Czyż sądzisz, że zagraża ci jakieś niebezpieczeństwo?, W takim razie, Ludwiko, masz przecież króla na swą obronę.
– Najjaśniejszy Panie, oby Bóg samego króla najpierw; obronił.
– Powtarzam ci, Ludwiko, unosisz się źle rozumianą żarliwością. Dobrze jest się modlić, ale nie modlić bez ustanku. Ty, tak dobra, tak pobożna, czy musisz się stale modlić?
– Nigdy mej modlitwy za dużo, mój ojcze! Nigdy za dużo, aby odsunąć wszelkie nieszczęścia jakie mają nas spotkać. Dobroć, jaką mnie Bóg obdarzył, niewinność, jaką od dwudziestu lat staram się zachować bez skazy, to na tę intencję jeszcze o wiele za mała ofiara.
Król cofnął się o krok i patrząc ze zdziwieniem na Ludwikę, rzekł:
– Nigdy nie przemawiałaś do mnie w podobny sposób. Błądzisz, moje dziecko. Gubi cię asceza!
– Och, Najjaśniejszy Panie! Nie nazywaj tak prawdziwego poświęcenia, poświęcenia, które jest najbardziej potrzebne ze wszystkich, jakie kiedykolwiek poddana mogła ofiarować swemu królowi, a córka ojcu w największej potrzebie. Najjaśniejszy Panie! Twój tron, w którego cieniu, jak dumnie mówiłeś, miałam znaleźć opiekę – chwieje się pod ciosami, o których ty jeszcze nie wiesz, ale których istnienie ja już odgaduję. Otwiera się przed nami przepaść, która nagle może pogrążyć monarchię. Czy mówiono ci,' Panie, kiedykolwiek prawdę?
Ludwika spojrzała wokół siebie, aby się przekonać, czy nikt jej rozmowy z ojcem nie może dosłyszeć, a widząc, że wszyscy znajdują się w należytej odległości, mówiła dalej:
– A ja wiem, ja, która w habicie siostry miłosierdzia po dwadzieścia razy odwiedzałam ciemne ulice, wygłodniałych ludzi na poddaszach, uliczki, w których rozlega się jęk. W tych ulicach, na tych poddaszach, Najjaśniejszy Panie, umierają ludzie z głodu i zimna w porze zimowej, a w lecie z pragnienia i upału. We wsiach, których nie widzisz, Najjaśniejszy Panie, bo jeździsz tylko z Wersalu do Marly i z Marly do Wersalu, we wsiach nie ma zboża, nie tylko na żywność dla ludu, ale na zasiew gruntów, które jakby przeklęte przez wrogą moc, pożerają nasienie, nie wydając plonu. Wszyscy ci, którym brak chleba szemrzą głucho. Nowe idee, mgliste i jeszcze nieznane krążą w powietrzu, wypływają z mroków nocy. Mówi się o kajdanach, tyranii, a na te słowa nieszczęśliwi ludzie przestają narzekać – lecz się burzą. Izby poselskie ze swej strony domagają się prawa głosu, prawa wypowiedzenia tego głośno, o czym wszyscy mówią po cichu: „Królu gubisz nas. Ratuj nasi Albo sami zaczniemy się ratować!”
Uczeni szerzą idee wolności, mówią ludowi o tym jak postępujesz, Najjaśniejszy Panie, a poddani marszczą czoło ilekroć ujrzą swych władców.
Wasza Królewska Mość żeni obecnie syna! Niegdyś, gdy żenił się syn Anny Austriackiej, Paryż niósł w darze upominki dla księżniczki Marii Teresy. Dziś przeciwnie… miasto nie ofiarowuje nic i trzeba było podnieść gwałtem podatki, aby opłacić powozy wiozące córkę cesarzy synowi Ludwika Świętego.
Czyż wreszcie mówić ci trzeba, Panie, o tym, o czym sam wiesz dobrze, na co patrzyłeś z taką goryczą, że nikomu nie chciałeś o tym mówić?
Królowie, nasi bracia, którzy zazdrościli nam dawniej, dziś odwracają się od nas. Twoje cztery córki, Najjaśniejszy Panie, córki króla Francji, nie wyszły za mąż. A jest przecież dwudziestu książąt w Niemczech, szesnastu w krajach północnych, nie licząc naszych krewnych Bourbonów w Hiszpanii i Neapolu, którzy albo o nas zapomnieli, albo odwracają się od nas, podobnie jak i inni. Może by zechciał ożenić się z nami Turek, gdybyśmy nie były córkami arcychrześcijańskiego króla. Och! Nie mówię o sobie, mój ojcze! Ja nie narzekam. Uważam, że jestem szczęśliwa, ponieważ jestem wolna, ponieważ nie jestem potrzebna nikomu z mojej rodziny, ponieważ pragnę w samotności, w ciszy i ubóstwie prosić Boga, aby odwrócił od was nadciągającą straszną burzę.
– Córko! Dziecko moje! – rzekł król. – Twoje obawy sprawiają, że widzisz przyszłość w tak czarnych barwach.
– Najjaśniejszy Panie! O! Najjaśniejszy Panie! – rzekła Ludwika. – Przypomnij sobie ową księżniczkę starożytną, królewską prorokinię. Przepowiadała ona wojnę, zniszczenie, pożar. A jej ojciec i bracia śmiali się z tych wróżb, nazywając ją szaloną. Nie postępuj ze mną, jak oni z nią. Strzeż się, mój ojcze! Zastanów się, mój królu!
Ludwik XV skrzyżował ręce na piersi i opuścił głowę.
– Córko moja – rzekł – surowo do mnie przemawiasz. Czyż nieszczęścia, o których mówisz, są moją winą?
– Niech Bóg uchowa, żebym miała tak myśleć. Ale są one dziełem czasów, w których żyjemy. Jesteś wciągnięty w wir zdarzeń, jak i my wszyscy. Zwróć uwagę, panie, jak oklaskują w teatrze najmniejszą aluzję wymierzoną przeciwko władzy królewskiej. Zobacz, jak wieczorem grupy wesołych ludzi zbiegają po małych schodkach, podczas gdy tymczasem wielkie, marmurowe schody ponure są i puste. Najjaśniejszy Panie! Lud i dworacy znaleźli sobie rozrywki, różne od naszych. Bawią się bez nas. A gdy zjawiamy się tam, gdzie oni się bawią – zachmurzają się zaraz. Niestety! – mówiła dalej królewna, z pełną słodyczy melancholią w głosie. – Niestety! Piękni młodzieńcy! Śliczne kobiety! Kochajcie się! Śpiewajcie! Bawcie się! Bądźcie szczęśliwi! Tu wam zawadzam, tam – służyć wam będę. Tutaj mój widok tłumił wasz radosny;
śmiech, tam modlić się będę z całego serca za króla, za siostry, za siostrzeńców, za was, za naród francuski, za wszystkich wreszcie, których ukochałam całą siłą mego serca, da którego dotąd żadna namiętność nie miała przystępu.
– Córko moja – rzekł po chwili ciężkiego milczenia król – błagam cię, nie opuszczaj mnie. Przynajmniej w tej chwili.
Ludwika wzięła w swe dłonie rękę ojca i wpatrując się w jego szlachetną twarz, powiedziała;
– Nie, nie, mój ojcze! Nie pozostanę w tym pałacu, ani godziny dłużej. Czas już, abym się modliła. Czują w sobie siłą okupienia mymi łzami wszystkich rozrywek, jakim się oddajecie. Przebacz mi, dobry ojcze, który umiesz przebaczać.
– Pozostań z nami, Ludwiko, pozostań z nami – prosił król trzymając ją w objęciach.
Królewna odmówiła ruchem głowy.
– „Królestwo moje nie jest z tego świata”– powiedziała wyzwalając się z uścisków. – Żegnam cię, ojcze. Powiedziałam dziś to, co od dziesięciu lat leżało mi na sercu. Ten ciężar mnie przygniatał. Żegnam cię! Jestem zadowolona. Patrz! Uśmiecham się. Jestem szczęśliwa dopiero od tej chwili. Niczego nie żałuję.
– Nawet mnie, moja córko?
– Och! Żałowałabym cię, gdybym nie miała cię więcej widzieć. Ale odwiedzisz czasem Saint-Denis. Nie zapomnisz o mnie zupełnie.
– Och! Nigdy! Nigdy!
– Nie roztkliwiaj się, Najjaśniejszy Panie! Niech się nie domyślają, że rozstajemy się na zawsze. Jak mi się zdaje, moje siostry nie domyślają się jeszcze niczego. Tylko moje dworki dopuszczone są da tej tajemnicy. Od tygodnia poczyniłam wszystkie przygotowania i pragnęłabym gorąco, aby wieść o moim odjeździe wtedy dopiero się roseszła, gdy zamkną się za mną ciężkie wrota klasztoru.
Król wyczytał w oczach córki, że jej postanowienie jest nieodwołalne. Wolał przy tym, by wyjechała bez ro zgłosu. Jeśli Ludwika bała się lamentów, jakie mogły towarzyszyć jej odjazdowi, król lękał się jeszcze więcej o stan swych nerwów.
Ponadto, wybierał się do Marly, a nie chciał, by żale i płacze opóźniały jego wyjazd.
Wreszcie pomyślał sobie, iż może będzie lepiej, gdy powracając z jakiejś uczty, niegodnej króla i ojca, nie napotka więcej tej twarzy poważnej i smutnej, patrzącej na niego z wyrzutem za niewłaściwe postępowanie.
– Niech się więc stanie tak, jak chcesz, moje dziecię – rzekł. – Przyjm błogosławieństwo ojca, któremu zawsze przynosiłaś szczęście.
– Daj mi, Najjaśniejszy Panie, twą rękę do ucałowania i w myślach mnie pobłogosław! – powiedziała Ludwika.
Dla tych, którzy wiedzieli o jej postanowieniu, była to wielka i uroczysta chwila, w której szlachetna królewna zdawała się świadczyć swym postępowaniem, że godna jest cnót swych wielkich przodków, którzy patrzyli teraz na nią z obrazów oprawionych w złociste ramy.
Król dochodząc do drzwi odwrócił się i złożył ukłon córce. Po czym wyszedł nie rzekłszy już ani słowa.
Za nim udał się dwór, jak tego wymagała etykieta.XXVIII ŁACHMANEK, GAŁGANEK I OCHŁAPEK
Król skierował swe kroki do gabinetu. Tam zazwyczaj przed polowaniem lub przejażdżką spędzał kilka chwil, aby wydać rozkazy służbie.
Gdy doszedł do końca galerii, dał znak ręką dworzanom, że pragnie pozostać sam w gabinecie.
Potem poszedł korytarzem, który prowadził do apartamentów córek. Stanął na chwilę przed portierą osłaniającą drzwi i mruknął:
– Jedna tylko była dobra i ta odjechała!
Na to zdanie usłyszał w odpowiedzi krzyk trzech córek.
Uchyliła się portiera i Ludwik powitany został przez rozgniewaną trójkę. Córki otoczyły króla.
– Ach! To ty Łachmanku – rzekł do najstarszej, Adelajdy. – No, cóż, gniewaj się czy nie gniewaj, ale powiedziałem prawdę.
– Och! – odezwała się Wiktoria. – Nie powiedziałeś nam nic nowego. Najjaśniejszy Panie, wiemy, że wolałeś od nas Ludwikę.
– Istotnie! Powiedziałaś prawdę, Gałganku!
– I z jakiej to racji te wyjątkowe względy? – rzuciła kwaśno najmłodsza z księżniczek, Zofia.
– Bo Ludwika nigdy i niczym mi nie dokuczyła – odpowiedział dobrodusznie król, tonem charakterystycznym dla niego w chwilach, kiedy ulegał własnemu egoizmowi.
– O! Dokuczy ci ona, dokuczy jeszcze nie raz. Bądź na to przygotowany, mój ojcze! – rzekła Zofia, w sposób tak uszczypliwy, że zwróciła tym szczególną uwagę króla.
– Skądże to przypuszczenie, Ochłapku? – rzekł. – Czy Ludwika odjeżdżając zwierzała ci się? Bardzo by mnie to zdziwiło, bo o ile wiem, nie bardzo cię ona kocha.
– Mniejsza z tym. Odpłacę jej za to z procentem.
– Doskonale! – rzekł Ludwik XV. – Nienawidźcie się, gniewajcie, kłóćcie się między sobą, bylebyście nie kazały mi przywracać porządku w waszym królestwie Amazonek. Ale radbym jednak wiedzieć, czym to ma mi dokuczyć Ludwika?
– Biedna Ludwika! – powtórzyły razem Wiktoria i Adelajda, wykrzywiając usta, każda w inny sposób.
– Czym ci ma dokuczyć? Owszem, możemy ci powiedzieć, ojcze.
Ludwik XV zasiadł w wielkim fotelu, przy drzwiach, tak umieszczonym, aby w każdej chwili mógł się wycofać z pokoju.
– Tym oto, że Ludwika – zaczęła Zofia – jest opętana przez demona, tego samego, który nagabywał ksienię z Chelles, i udała się do klasztoru dla przeprowadzenia doświadczeń.
– Tylko bardzo proszę – oświadczył Ludwik XV – pro – szę bez żadnych dwuznaczników. Nikt, nigdy nie mógł jej nic zarzucić, choć ludzie zawsze wiele gadają. No, zaczynajże, ty.
– Ja? – spytała Zofia.
– Tak, ty.
– Och! Ja nie mówię o jej cnocie – rzekła Zofia – dotknięta do żywego szczególnym tonem, z jakim ojciec wyrzekł słowo „ty”, i powtórzeniem tego słowa w sposób przesadny.
– Mówię, że będzie robiła doświadczenia. Nic więcej!
– A gdyby nawet zajmowała się chemią, gdyby wyrabiała broń lub kółka do foteli, gdyby grała na flecie lub bębniła na klawikordzie. Cóż byście widziały w tym złego?
– Mówią, że chce się zajmować polityką. Ludwik XV drgnął.
– Będzie studiowała filozofią i teologię. My zaś przy niej nic nie będziemy znaczyć w rodzinie, my…
– Jeżeli wasza siostra pragnie w ten sposób torować sobie drogę do nieba, cóż wam to może przeszkadzać? – odparł Ludwik XV, wspominając z przykrością polityczną treść rozważań Ludwiki. – Czy jej czasem nie zazdrościcie? Byłoby to nie po chrześcijańsku.
– O! Wcale jej nie zazdroszczę – powiedziała Wiktoria. – I nie pójdę w jej ślady.
– Ani ja – dodała Adelajda.
– Ani ja – wtrąciła Zofia.
– Ta biedna, kochana Ludwika, nienawidziła nas – zauważyła Wiktoria.
– Was? – zapytał Ludwik XV.
– Tak, nas – odpowiedziały siostry.
– Widzicie więc – powiedział król – że dlatego tylko wybrała sobie niebo, żeby się tam nie spotkać z rodziną.
Żart ten rozśmieszył na chwilę siostry. Najstarsza, Adelajda wysilała tymczasem swój umysł, aby znaleźć słowa, które by dotknęły króla boleśniej niż dotychczasowe docinki.
– Moje panie – rzekła tonem uszczypliwym, jakim zwykle się posługiwała w chwilach, w których opuszczała ją ospałość „ dzięki czemu zyskała sobie przezwisko Łachmanka –
moje panie, albo nie znacie, ale nie macie odwagi wyjawić królowi prawdziwego powodu odjazdu Ludwiki.
– No, no, mów! – czuję znowu jakieś oszczerstwo, no, co tam Łachmanku, co tam? – odezwał się król.
– Jestem jednak pewna, Najjaśniejszy Panie, że sprawię ci tym przykrość.
– Powiedz raczej, że się tego spodziewasz. Adelajda przygryzła wargi.
– Powiem tylko prawdę.
– Prawdę?… No, no… to coś interesującego. Radzę ci się oduczyć powtarzania podobnych rzeczy. Czyż ja mówię kiedy prawdę. Nigdy… i wcale mi z tym nie jest źle, dzięki Bogu!
I Ludwik XV wzruszył ramionami.
– Zaraz się dowiemy, mów siostro, mów – zawołały dwie młodsze księżniczki, zaciekawione tym, co tak mocno miało zranić króla.
– Dobre serduszka – mruknął Ludwik XV – jak one kochają swego ojca.
Pocieszył się jednak zaraz myślą, że wypłacał im pięknym za nadobne.
– Otóż – zaczęła znowu dalej Adelajda – siostra nasza Ludwika, która tak bardzo przestrzegała etykiety, bała się najbardziej tego…
– Czego?… – podchwycił król. – Mówże, mów, skoro zaczęłaś.
– Bała się, Najjaśniejszy Panie, wtargnięcia tu nowych osób…
– Wtargnięcia, mówisz?… – powtórzył kwaśno Ludwik XV, domyśliwszy się o co chodzi… – Wtargnięcia!… Czyż mają wstęp na dwór jacyś intruzi? Czy mnie ktoś zmusi, abym kogoś przyjmował, jeśli sobie tego nie życzę.
Był to dość zręczny sposób do zmiany tematu rozmowy. Ale księżniczka Adelajda miała zbyt dużo sprytu i złośliwości, by się dać zbić z tropu.
– Może źle się wyraziłam – powiedziała – może użyłam niewłaściwego wyrazu. Zamiast „wtargnięcia” trzeba mi było powiedzieć: „wprowadzenia”.
– O! O! Nieszczególne, ale zawsze właściwsze jest wyrażenie „wprowadzenie” niż „wtargnięcie”, bezwarunkowo właściwsze – rzekł król.
– Nie jest to jednak, Najjaśniejszy Panie, najodpowiedniejsze jeszcze określenie – wtrąciła Wiktoria.
– Jakież więc będzie najwłaściwsze?
– Przedstawienie!…
– Tak, tak! – odezwały się dwie siostry, zgadzając się ze starszą. – To doskonale. Przedstawienie!…
Król przygryzł wargi.
– Tak sądzicie? – rzekł po chwili.
– Tak – powiedziała Adelajda. – Król obawia się ogromnie nowych prezentacji.
– Cóż dalej? – powiedział król chcąc jak najszybciej skończyć rozmowę na ten temat. – Cóż dalej?
– Przerażała ją pogłoska, że ta pani… hrabina Dubarry ma być przedstawiona na dworze.
– Dosyć! – zawołał król w porywie niepohamowanego gniewu. – Mów wprost, bez tych wykrętów i kołowania. Co masz do powiedzenia ty „mówiąca prawdę”?
– Najjaśniejszy Panie – odpowiedziała Adelajda – jeżeli nie chciałam wprost oznajmić ci, co ci chciałam powiedzieć, to tylko dlatego, że mnie wstrzymywał szacunek dla ciebie. Tylko wyraźny rozkaz Waszej Królewskiej Mości otworzył mi usta.
– Nie tak bardzo trzymasz je zamknięte, mówisz, ziewasz, kąsasz!…
– Jednakże to prawda – kończyła Adelajda – że ta prezentacja, to istotna przyczyna usunięcia się stąd Ludwiki.
– Mylisz się, moja kochana!
– Najjaśniejszy Panie – odezwały się razem Wiktoria i Zofia – jesteśmy tego najzupełniej pewne!
– Patrzcie no! – przerwał Ludwik XV. – Ach! Ach! Zjednoczyłyście się jak widzę w opinii. Zdaje się, że mam tu do czynienia z prawdziwym spiskiem w rodzinie. Więc dlatego ta prezentacja nie może dojść do skutku? Dlatego nie ma pań w domu właśnie wtedy, gdy ma być złożona im wizyta? Dlatego nie odpowiadają na pisma, ani na prośby o posłuchanie?
– Jakie prośby, jakie żądania? – spytała Adelajda.
– Jak to, nie wiesz? – wtrąciła Zofia. – Na pisma panny Joanny Vaubernier.
– Na prośby o posłuchanie panny Lange – dodała Wik toria.
Król powstał, zagniewany. Jego zazwyczaj spokojne i o łagodnym spojrzeniu oczy, ciskały teraz błyskawice. Ponieważ żadna z trzech sióstr nie była zdolna do przeciwstawienia się ojcowskiemu oburzeniu, wszystkie trzy schyliły czoła, aby nie wywoływać jeszcze większej burzy.
– I to wszystko dlatego tylko, żeby mnie przekonać, że się myliłem utrzymując, iż najlepsza z mych córek odjechała.
– Najjaśniejszy Panie – powiedziała Adelajda. – Wasza Królewska Mość obchodzi się z nami źle, gorzej niż ze swymi psami.
– Moje psy cieszą się, gdy do nich przychodzę. Moje psy to moi prawdziwi przyjaciele. Żegnam panie. Idę właśnie do Charlotki, Belle-Filletki i Gredinet. Kocham bardzo te biedne zwierzęta, kocham za to, że nie szczekają prawdy.
Król wyszedł rozgniewany, ale nim zdążył zrobić kilka kroków, posłyszał jak trzy księżniczki śpiewały chórem:
W Paryżu, wielkim mieście, Serca męskie i niewieście, Bez wyjątku miękkie, słabe, Wykrzykują ach! ach! ach!
Błażeja faworyta Ma się źle i kwita.
Źle,
Źle,
Źle,
Leży sobie na szezlongu, Ach! Ach! Ach!
Była to pierwsza zwrotka wodewilu, skierowanego przeciw pani Dubarry, a obiegającego ulice pod tytułem Piękna burbonka.
Król miał zamiar wrócić, co zapewne nie wyszłoby na dobre jego córkom, ale zmienił zamiar i poszedł dalej, wołając, aby zagłuszyć dobiegający go śpiew córek:
– Panie kapitanie od chartów! Panie kapitanie! Oficer, którego zaszczycano tym szczególnym tytułem, nadbiegł.
– Proszę otworzyć psiarnię – powiedział król,
– Najjaśniejszy Panie – zawołał oficer rzucając się przed króla – niech Wasza Królewska Mość zatrzyma się! Ani kroku dalej!
– Cóż tam znowu? Zobaczmy – rzekł król, zatrzymując się przed drzwiami, spod których wysuwały się pyski psów.
– Wybacz mi, Najjaśniejszy Panie, moją gorliwość, nie mogę jednak pozwolić, aby Wasza Królewska Mość wszedł do psów.
– Acha! Rozumiem, psiarnia nie jest w należytym porządku. Wypuść więc Gredineta!
– Najjaśniejszy Panie! – wyszeptał oficer, a twarz jego wyrażała smutek. – Gredinet od dwóch dni nie je, ani nie pije. Zachodzi obawa, czy nie jest wściekły.
– Och! Jestem zatem – niewątpliwie najnieszczęśliwszym z ludzi – zawołał Ludwik XV. – Gredinet wściekły? To przepełnia miarę moich utrapień.
Oficer od chartów poczuł się w obowiązku uronić łzę dla okazania współczucia królowi.
Ludwik XV odwrócił się i poszedł do swego gabinetu, w którym czekał na niego pokojowiec. Spostrzegłszy zmartwioną twarz króla ukrył się on we framudze okna.
– Tak. Dobrze widzę – mówił do siebie Ludwik XV, nie zwracając uwagi na wiernego sługę – widzę to dobrze – powtarzał chodząc wielkimi krokami po gabinecie – widzę! widzę! Pan de Choiseul drwi sobie ze mnie. Delfin uważa się już niemal za pana i sądzi że zaraz nim zostanie, gdy tylko posadzi Austriaczkę obok siebie na tronie. Ludwika mnie kocha, ale prawi morały i odjeżdża. Trzy młodsze córki wyśpiewują piosenki, w których nazwano mnie Błażejem. Hrabia Prowansji tłumaczy Lukrecjusza. Hrabia d'Artois włóczy się po uliczkach. Moje psy wściekają się i chcą mnie kąsać. Ostatecznie kocha mnie tylko ta jedna, biedna hrabina. Niech diabli porwą” tych wszystkich, którzy chcą jej sprawić przykrość!
Z rozpaczliwym postanowieniem usiadł przy stoliku, przy którym Ludwik XIV podpisywał państwowe papiery i gdzie leżały ostatnie traktaty oraz listy wielkiego króla. Mówił:
– Dopiero teraz rozumiem, dlaczego całe moje otoczenie tak przyśpiesza przybycie narzeczonej delfina. Sądzą, że gdy ona Się tu pokaże, stanę się jej niewolnikiem, ulegnę wpływom jej rodziny. Doprawdy! Nie mam po co przyśpieszać przybycia mojej synowej, jeśli jej przyjazd ma spowodować nowe powikłania i kłopoty. Trzeba nam spokoju, jak można najdłużej, aby więc go osiągnąć, zatrzymajmy ją w drodze. Miała, nie zatrzymując się w Reims i Noyon, przybyć prosto do Compiègne. Utrzymajmy poprzedni ceremoniał. Trzy dni przyjęcia w Reims i jeden… nie, dwa… nie, trzy dni uroczystości w Noyon, to razem sześć dni, które zyskamy, sześć wspaniałych dni.
Król wziął pióro i sam napisał rozkaz do pana de Stain-ville, rozkaz zatrzymania się przez trzy dni w Reims i trzy dni w Noyon. Potem wezwawszy kuriera, powiedział:
– Pędź, co koń wyskoczy, póki nie wręczysz tego rozkazu podług adresu.
Tym samym piórem napisał następnie:
„Droga hrabino! Urządzamy dziś Zamorę na gubernatorstwie. Wyjeżdżam do Marly. Dziś wieczorem przybędę do Luciennes, aby powiedzieć ci wszystko o czym teraz myślę.
Francja”
– Masz, Lebel, zanieść ten list pani hrabinie. A spraw się szybko. To rada, jaką ci daję. Pokojowiec skłonił się i wyszedł.