Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jugosłowiańskie puzzle - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
17 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,00

Jugosłowiańskie puzzle - ebook

Książka Rade Jaraka, chorwackiego pisarza średniego pokolenia, jest sugestywną i liryczną sagą pewnej rodziny z Dubrownika. Indywidualne losy członków kilku pokoleń rodziny Romiciów uwikłane są w krwawe konflikty zbrojne XX wieku, które przynoszą jedynie cierpienie i śmierć. Choć wojny oszczędzają Romiciów, to jednak najczęściej tracą oni życie w okolicznościach równie dramatycznych jak wojenne. Książkę tę różni od wielu chorwackich opowieści o wojnie pewien ważny szczegół. Podczas gdy w większości z nich za niedolę człowieka obwinia się bezwzględną logikę dziejów (wielką Historię), Jarak redukuje kontekst polityczny, koncentrując się na ludzkich ułomnościach.
Powieść zbudowana jest z niedługich, niechronologicznie zestawionych opowiastek, dygresyjnych miniatur, które mogłyby być samodzielnymi nowelami. Układają się jak rozrzucone puzzle – bez założonego z góry porządku. Ta szczególna cecha narracji odpowiadać ma sposobowi, w jaki człowiek przywołuje zapamiętane zdarzenia, a częste zmiany czasu opowieści – z teraźniejszego na przeszły i odwrotnie – wytrącają czytelnika z bardziej konwencjonalnych trybów doświadczania opisywanego świata. Uważny i cierpliwy czytelnik może złożyć drobne, nieregularne fragmenty życia bohaterów w wielokolorową, fascynującą układankę. Tłem są losy Jugosławii, która zniknęła wraz bohaterami tej  opowieści.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7963-185-8
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Schy­łek ro­dziny
Ro­mi­ciów

.

1.

Du­brow­nik, lato roku 1968.

Ogród na Po­sa­cie, Dolne Kono

– W ogro­dzie ro­sły kie­dyś dwie palmy. Wy­smu­kłe i chude. Można je było zo­ba­czyć na pa­no­ra­micz­nych fo­to­gra­fiach przed­sta­wia­ją­cych wi­dok na Pile i twier­dzę Mi­nčetę – za­czyna stryj Đo­rđe.

Sie­dzi na wi­kli­no­wym krze­śle obok sto­lika, na któ­rym stoją dwie fi­li­żanki kawy, naj­now­sze wy­da­nie bel­gradz­kiego dzien­nika „Borba”, a na nim po­piel­niczka, drew­niane pu­dełko z cy­ga­rami i za­pałki. Po prze­ciw­nej stro­nie, z no­te­sem w ręce, tkwi młody dzien­ni­karz z Bel­gradu.

– Jedna tam w rogu przed świer­kiem, a druga bli­żej muru – po­ka­zuje pal­cem na pu­ste miej­sca w ogro­dzie. Dzien­ni­karz od­wraca się i spo­gląda we wska­za­nym kie­runku, ale nie wi­dzi nic poza ubitą czer­woną zie­mią.

– Tuż obok tam­tej palmy, która była bli­żej muru, stała kie­dyś Jo­vana. Za­pa­mię­ta­łem ją w mo­men­cie, w któ­rym wła­śnie prze­staje się ba­wić – cią­gnie Đo­rđe, się­ga­jąc po cy­garo z pu­dełka. – A kilka mie­sięcy wcze­śniej, gdy jesz­cze to­czyły się walki w mie­ście, w tym sa­mym miej­scu zja­wił się ja­kiś żoł­nierz. Do­peł­zał, by wy­zio­nąć du­cha.

Đole od­pala za­pałkę, przy­kłada ją do cy­gara i czeka, aż chło­pak za­no­tuje coś w no­te­sie.

– Nie­miec. A ona obok palmy. Stała i od­po­czy­wała po dzie­cię­cych pso­tach w ogro­dzie. Roz­ba­wiona, spo­cona. Ni to dziew­czynka, ni dziecko. Była naj­pięk­niej­sza z sióstr. Pięk­nem mo­gła się rów­nać tylko z Ro­ma­nem. A Nie­miec wszedł do ogrodu, by umrzeć. Wcze­snym ran­kiem zo­sta­wił ślady krwi przy grządce, o tam, gdzie ro­sną po­mi­dory. Upadł obok palmy. Gdy po po­łu­dniu ro­ze­szły się wie­ści, że nasi wy­zwo­lili mia­sto, dzia­dek Kiko od­wa­żył się po­dejść do zwłok, a za nim przy­drep­tała dzie­ciar­nia – Ro­man, Te­kla, Ana i Jo­vana. Kiko wy­cią­gnął mau­zera z ka­bury. Nie wiem, co się z nim póź­niej stało. Wtedy przy­szła Ai i roz­go­niła dzieci. Zaj­rzeli mu do kie­szeni. Do­ku­menty, marki nie­miec­kie, zdję­cie żony lub na­rze­czo­nej. Nie pa­mię­tam, czy Kiko póź­niej po­słał list do Nie­miec. Był to piękny trup – mó­wiły dzieci. Ele­gancko ostrzy­żony, bez czapki, którą pew­nie zgu­bił gdzieś w Dol­nym Ko­nalu. Pro­mień słońca roz­świe­tlił mu kark i po­ty­licę. Rzad­kie blond włosy. Dzieci nie mo­gły się na­dzi­wić, pa­trząc na mar­twego czło­wieka. Ai ich od­ga­niała, ale i tak wra­cały.

– Czy to są wnętrz­no­ści? – py­tała Ana.

Za­brali go póź­niej i za­ko­pali na cmen­ta­rzu Bo­ni­novo, w ro­dzin­nym gro­bowcu. Kryptę za­lali za­prawą mu­rar­ską.

Đole prze­staje mó­wić i za­ciąga się. Pa­trzy w dal, za twier­dzę Lo­vri­je­nac, na otwarte mo­rze, które roz­pły­wało się w let­niej mgle. Mo­rze było pu­ste, jakby na­gie, bez stat­ków i ba­rek.

– Kto wy­ciął palmy w ogro­dzie Ro­mi­ciów? – pyta dzien­ni­karz.

Głos ma twardy, nieco na­wet – jak na ta­kiego mło­dziana – szorstki, pra­gnący za­kłó­cić te kilka se­kund ci­szy, która jakby trwała la­tami. Set­kami lat. Stryj Đo­rđe wciąż pa­trzy w dal.

– Palmy ścieli, gdy zmarł šjor Kiko. Zle­ciła to Ana, naj­star­sza z sióstr. Ściął je ten jej Ha­ris – ten po­cho­dzący z mia­steczka Gacko we wschod­niej Bo­śni. Wy­rą­bał, wy­rwał, za­lał naftą. Zro­biła to ze zło­ści, gdy zo­stała sama w domu. Była za­wsze za­zdro­sna – o wszystko, rów­nież o palmy. Jak zo­ba­czy­łem, co zro­biła, chcia­łem ją za­bić. Tego cza­sem nie za­pi­suj.

Mło­dzian po­pra­wia oku­lary na no­sie i da­lej no­tuje. Stryj Đo­rđe od­kłada cy­garo do po­piel­niczki.

– Jo­vana była naj­pięk­niej­sza. Pod­cięła so­bie żyły w wan­nie, w wieku lat sie­dem­na­stu. Było to pew­nego lata, cięż­kiego lata, roku pięć­dzie­sią­tego trze­ciego. Ai tego ni­gdy nie prze­bo­lała. Cał­ko­wi­cie się za­ła­mała. A kto by mógł to prze­bo­leć. Ni­gdy nie do­wie­dzie­li­śmy się, czemu to zro­biła. Ai też ni­gdy nie do­szła do sie­bie. Zna­la­zła ją, swoją wła­sną córkę, w ła­zience, w wan­nie peł­nej gę­stej i lep­kiej krwi. Jo­vana była piękna, naj­pięk­niej­sza, cho­dziła do szkoły mu­zycz­nej. Jej na­uczy­cie­lem była Gra­cio. Zo­ran ku­pił jej for­te­pian, wsta­wi­li­śmy go do sa­lonu. Ja­kiś szwedzki, za­po­mnia­łem, jaka marka. Kon­cer­towy. Sprze­dali go na­tych­miast po śmierci Jo­vany, żeby Ai na niego nie pa­trzyła.

– Czy ma­cie fo­to­gra­fię Jo­vany?

– Mam, w al­bu­mie. Za­cze­kaj – mówi Đole i z tru­dem prze­suwa swój za­jęty gan­greną ki­kut. – Ana! Ana!

Na­gle bez­sze­lest­nie ja­kiś ła­ciaty kot wy­ska­kuje jakby z ja­kiejś bajki na okno obok wa­zonu z kwia­tami. Z domu nie wy­cho­dzi Ana, tylko Ka­ta­rina.

– Ka­cia, przy­nieś mi al­bum ro­dzinny – na­ka­zuje Đole.

Kot prze­biega przez we­randę, usa­da­wia się pod drew­nianą ławką i za­czyna li­zać brzuch ró­żo­wym ję­zy­kiem. Ka­ta­rina wkrótce wraca z al­bu­mem w skó­rza­nej okładce pod pa­chą. Kła­dzie go na stół.

– Dzię­kuję, Ka­ciu­sza – mówi Đole.

Bie­rze al­bum, prze­rzuca kilka stro­nic i po­ka­zuje chło­pa­kowi. Na czar­nym tle dwie fo­to­gra­fie Jo­vany. Dzien­ni­karz bie­rze al­bum i za­czyna oglą­dać.

Przy wej­ściu do mia­sta, na Pi­lach, daje się sły­szeć dźwięk tram­waju. Do­cho­dzi głos mo­tor­ni­czego.

– Od­jeż­dża, Pile – Ba­tala – Za­toka La­pad! Od­jeż­dża, Za­toka La­pad!

Na ma­łej, czar­no­bia­łej fo­to­gra­fii z ząb­ko­wa­nymi kra­wę­dziami to Jo­vana, dzie­się­cio­let­nia, w ja­snej su­kience. Gdzieś w ple­ne­rze, mię­dzy drze­wami, chyba mło­dymi so­snami. Może gdzieś na wy­spie Lo­krum. Dziew­czynka z czar­nymi war­ko­czami, o de­li­kat­nym ciele, uchwy­co­nym w mo­men­cie wy­ra­ża­ją­cym nie­po­kój Her­ma­fro­dyty. Druga fo­to­gra­fia, na tej sa­mej stro­nie, ale nieco ni­żej po pra­wej, to jej por­tret. Twarz drobna, może lekko sze­roka, oczy ma­rzące, nieco sko­śne. Chło­pak kła­dzie al­bum na stół. Stryj Đole do­pija ostatni łyk kawy.

– Jo­vanę dwa razy za­pi­sy­wali do szkoły – cią­gnie. – Pierw­szy raz, gdy miała sie­dem lat. Nie mo­gła się przy­zwy­czaić. Wy­rzu­cała przez okno piór­nik, ta­bliczki, ze­szyty, ech, na­wet ła­do­wała je do pieca. Nie da­wała spo­koju in­nym dzie­ciom, więc ją Ai wy­pi­sała. Dzi­wili się lu­dzie, a jed­nak Ai ją za­brała. Oka­zało się póź­niej, że była to do­bra de­cy­zja. W ko­lej­nym roku Jo­vana wró­ciła do szkoły, przy­nio­sła same piątki, była naj­lep­sza w kla­sie.

Tu na­gle Đole za­trzy­muje się i spo­gląda za twier­dzę Lo­vri­je­nac.

– Ana! Ana! – woła na­gle.

Nie wy­cho­dzi Ana, tylko Ka­ta­rina.

– Przy­nieś nam wódkę.

– Już nie ma.

– Nie ma już tej mo­skiew­skiej?

– Nie ma.

– To ra­kiję. I tro­chę wody.

– Do­brze. Już.

Ka­ta­rina wraca do domu.

Dzwoni tram­waj i ospale ru­sza w kie­runku szpi­tala, prze­miesz­cza­jąc się mię­dzy pla­ta­nami i pal­mami na Pi­lach. Gdy pnie się pod górę, obok ho­telu Im­pe­rial, tuż przy cu­kierni i przy ta­ra­sie, na któ­rym sie­dzą le­niwi tu­ry­ści, jego od­głos na­gle się roz­pływa.

– Ty­leż śmierci w tej ro­dzi­nie. Cóż to za klą­twa nad nami ciąży? Kto nas prze­klął? – mówi do sie­bie Đole. – Le­żała jak za­ro­dek zwi­nięty w ką­pieli we wła­snej krwi. Wy­cią­gnęli ją Zo­ran i stary Kiko. Ech, udało jej się za pierw­szym ra­zem.

Chło­pak po­pra­wia oku­lary na no­sie i nie pod­no­sząc oczu z no­tesu, coś tam gry­zmoli. Ka­ta­rina przy­nosi ra­kiję o zło­tym ko­lo­rze w ka­rafce z wą­skim gar­dłem i dwa kie­liszki. Kła­dzie je na stole bez słowa i za­biera fi­li­żanki po ka­wie. Đole na­lewa.

– No to na zdro­wie! – mówi.

– Wa­sze zdro­wie!

Đole stuka się, wzdy­cha i z tru­dem wlewa w sie­bie za­war­tość kie­liszka. Chło­pak wy­pija po­łowę.

– Ech, ale grzeje! – mówi.

– Tak – po­twier­dza chło­pak.

– Zmie­szały się serb­ska, chor­wacka i ja­poń­ska krew. Nie mo­gło się to do­brze skoń­czyć – mówi Đo­rđe i na­lewa raz jesz­cze. – Tego ostat­niego zda­nia nie za­pi­suj – do­daje.

Chło­pak po­słusz­nie kiwa głową i prze­kre­śla coś w no­te­sie.

DRZEWO GE­NE­ALO­GICZNE RO­DZINY RO­MI­CIÓW

Ugl­ješa Ro­mić – Ma­rija Mar­ti­no­vić

(Ni­kola „Kiko” Mar­ti­no­vić, oj­ciec Ma­riji)

Zo­ran, Đo­rđe i Ko­viljka (dzieci)

Zo­ran Ro­mić – Ai Su­zuki

Ana, Te­kla, Ro­man, Jo­vana (dzieci)

Ro­man Ro­mić – Ivana Her­ceg

Ni­kola i Mi­lena (dzieci)

Ni­kola Ro­mić – Ma­ri­jana Ro­mić Grzilo

Đole wzdy­cha raz jesz­cze.

– Wi­dzę rze­czy, któ­rych już nie ma. Wy­so­kie, smu­kłe palmy, mar­twego Niemca, Jo­vanę, która prze­stała się ba­wić i opiera ra­mię o chro­po­watą korę palmy – mówi Đole.

Chwilę póź­niej Ka­ta­rina przy­nosi kule. On z tru­dem się pod­nosi.

Ob­szerny ar­ty­kuł o Đo­rđu Ro­mi­ciu, ży­ciu i dziele wy­bit­nego re­wo­lu­cjo­ni­sty i ochot­nika z wojny hisz­pań­skiej, uka­zał się w bel­gradz­kim dzien­niku „Borba” je­sie­nią tego roku.

2.

Naj­lep­szą przy­ja­ciółką Te­kli była Lu­ena Teuta. Cho­dziły ra­zem do gim­na­zjum, a stały się so­bie bli­skie na plaży Banje w roku 1953, kiedy Te­kla skoń­czyła dwa­dzie­ścia lat. Cała ro­dzina za­wsze ką­pała się na plaży u Šu­li­cia, ale Te­kla prze­szła na Banje. Z po­wodu Lu­eny. Po­ja­wiały się na plaży wcze­śnie rano, gdy jesz­cze nie było tłu­mów, szybko prze­bie­rały się w ka­bi­nach, wcho­dziły do mo­rza – jedna obok dru­giej, ra­mię w ra­mię. Stały z gę­sią skórką na pły­ciź­nie, za­nu­rzone do pasa, wo­kół któ­rego jak jasz­czurki wiły się fale, by po­tem rzu­cić się na głę­binę. Wy­nu­rzały się z pod­nie­sio­nym czo­łem i mo­krymi wło­sami uło­żo­nymi na po­ty­licy, a na­stęp­nie pły­nęły do boi. Te­kla pły­wała szyb­ciej, krau­lem, więc wra­cała pierw­sza, wy­cho­dziła i po­da­wała rękę Lu­enie. Kła­dły się na mo­krej drew­nia­nej boi, jedna w nie­bie­sko-bia­łym ko­stiu­mie, druga w sza­rym, dy­go­cąc na po­ran­nym wie­trze, który roz­cze­sy­wał ta­flę mo­rza. Na­stęp­nie roz­ma­wiały – o ży­ciu, o mu­zyce, o jaz­zie, o be­bo­pie. Pew­nego dnia od­wa­żyły się po­pły­nąć na wy­spę Lo­krum. Pły­nęły po­nad go­dzinę, z prze­rwami, pod­czas któ­rych od­po­czy­wały, kła­dąc się na ple­cach i po­zwa­la­jąc, by uno­siły je mor­skie prądy. Osu­szyły się na brzegu, eks­po­nu­jąc swoje ciała na słońcu, na chro­po­wa­tych ska­łach, a na­stęp­nie ru­szyły w głąb wy­spy. Spa­ce­ro­wały od­lud­nymi ścież­kami przez las, uni­ka­jąc za­bu­do­wań i stróża. To­wa­rzy­szyły im na­chalne śpiewy cy­kad. Tu i ów­dzie na­tra­fiały na roz­trza­skane wło­skie i nie­miec­kie skrzy­nie na amu­ni­cję, le­żące tu­taj od wojny. Na na­gich ska­łach nad otwar­tym mo­rzem Te­kla pierw­szy raz do­tknęła Lu­enę ina­czej niż do­tąd. De­li­kat­nie prze­su­wała opusz­kami swo­ich pal­ców po jej skó­rze, miękko prze­miesz­cza­jąc się po kla­wia­tu­rze jej że­ber. Na­gle zła­pała ją za nad­garstki i przy­cią­gnęła do sie­bie. Ni­gdy wcze­śniej nie czuła ta­kich emo­cji, tak gwał­tow­nego pra­gnie­nia. Ca­ło­wały się nie­umie­jęt­nie, ale na­mięt­nie i długo. Te­kla była do­brze zbu­do­wana, typ spor­towca, o sko­śnych me­ty­skich oczach. Lu­ena była kru­cha, o nad­zwy­czaj de­li­kat­nych sta­wach, ze ster­czą­cymi że­brami. Stwo­rzyły zwią­zek pe­łen za­ufa­nia i głę­bo­kich emo­cji, a jed­no­cze­śnie cie­le­sny. Być może była to mi­łość, bo­daj nie­świa­doma, ale wła­śnie dla­tego uczciwa, nie­mal ab­so­lutna. A mi­łość za­wsze żąda cał­ko­wi­tego od­da­nia. Jed­nakże spo­sób, w jaki się do­ty­kały i z cza­sem ro­biły inne rze­czy, był nie do przy­ję­cia dla ota­cza­ją­cego je świata. Mu­siały się ukry­wać, jakby cho­dziło o śmierć i ży­cie, nie­malże tak. Był to czas, kiedy za taką mi­łość można było skoń­czyć w wię­zie­niu.

Te­kla była wprawna w rze­czach po­wszech­nie uzna­wa­nych za mę­skie. Gdy pew­nego razu Zo­ran ku­pił mo­to­cykl z przy­czepą, Te­kla na­tych­miast na­uczyła się jeź­dzić. Za­kłó­cała spo­kój w dziel­nicy Bo­ni­novo, wy­prze­dzała tram­waje, ry­zy­kow­nie mi­ja­jąc prze­chod­niów. Raz omal nie wpa­dła w prze­paść. Szczę­śli­wie sil­nik ze­psuł się w mo­men­cie, gdy wła­śnie do­da­wała gazu na za­krę­cie obok willi Čin­grija. Zo­sta­wiła mo­to­cykl na kra­wę­dzi prze­pa­ści, tuż obok wy­so­kiej, stu­let­niej agawy. Wró­ciła do domu i po­pro­siła Zo­rana, żeby po niego po­szedł. Tego lata umarła Jo­vana. Po tym zda­rze­niu Zo­ran ca­łymi dniami nie wy­cho­dził z domu. Tylko Ai miała siłę, by wyjść na ulicę i zro­bić za­kupy na ba­za­rze. Do Zo­rana za­częli przy­cho­dzić przy­ja­ciele i kum­ple, żeby go po­cie­szyć i wes­przeć. Do­piero ka­pi­ta­nowi Ar­mii Lu­do­wej Rafo Me­de­li­ciowi, zwa­nemu Bo­na­sera, udało się go na­mó­wić, by wy­szedł na spa­cer z psem do parku Gra­dac. Zo­ran pierw­szy raz po­szedł na spa­cer z Ci­ci­belą, w skró­cie Belą, sza­rym ro­syj­skim do­giem.

Te­kla, którą bar­dzo do­tknęła śmierć sio­stry, szybko na­uczyła się pro­wa­dzić sa­mo­chód. Ten sam ka­pi­tan Bo­na­sera, by „zro­bić dziecku przy­jem­ność”, po­ży­czył jej woj­sko­wego ga­zika. Te­kla ob­my­śliła plan. Za­pa­ko­wała Lu­enę i po­wie­działa, że jadą na wy­cieczkę do Ca­vtatu, a w rze­czy sa­mej pla­no­wały je­chać aż do Igle i Her­ceg No­wego w Czar­no­gó­rze. Tam mo­gły być ano­ni­mowe. Mo­gły spę­dzić wspól­nie miłe po­po­łu­dnie.

Po­je­chały we dwie, same. W dro­dze do miej­sco­wo­ści Župa, nie­opo­dal przy­siółka Mi­šici, z lasu na Pe­le­grino ktoś otwo­rzył ogień z ka­ra­binu ma­szy­no­wego do ga­zika, są­dząc, że pro­wa­dzi go Bo­na­sera albo ja­kiś inny ofi­cer. Byli to pew­nie czet­nicy z miej­sco­wo­ści Za­gra­dinje w są­sied­niej Her­ce­go­wi­nie, któ­rzy la­tami kryli się, cze­ka­jąc na oka­zję, aż ich ktoś stat­kiem prze­rzuci do Włoch. Po­cisk tra­fił Lu­enę, prze­bi­ja­jąc jej pierś. Zmarła na miej­scu, a Te­kla wy­szła bez ob­ra­żeń.

Po­grzeb Lu­eny Teuty od­był się na cmen­ta­rzu Bo­ni­novo w czę­ści, w któ­rej znaj­dują się groby al­bań­skich ka­to­li­ków. Te­kla wpa­dła w de­pre­sję i za­mknęła się w domu. Zo­ran i Ai byli za­tro­skani. Ko­lejna tra­ge­dia w ro­dzi­nie po śmierci Jo­vany. Po ty­go­dniu jed­nak Te­kla ze­szła do sa­lonu, miała ogo­loną na jeża głowę.

– Idę na plażę – po­wie­działa.

Nowa fry­zura wy­wo­łała w domu kon­ster­na­cję.

– Ona chcia­łaby być męż­czy­zną – Zo­ran póź­niej po­wie­dział do Ai.

Po tra­gicz­nej śmierci Jo­vany, Zo­ran wy­ba­czał Te­kli wszystko, we wszyst­kim jej ustę­po­wał. Go­rąca krew Ro­mi­ciów mo­gła po­now­nie pul­so­wać.

Te­kla za­pra­gnęła la­tać sa­mo­lo­tem. Po śmierci Lu­eny nie mo­gła ścier­pieć ni­czy­jego do­tyku. Był dla niej jak kon­takt z zim­nym wę­żem. Chciała odejść da­leko, jak naj­da­lej, zdo­być niebo. Roz­pły­nąć się w bia­łych prze­stwo­rzach, w bez­kre­snej abs­trak­cji. Jak się rze­kło, tak się stało. Zo­ran za­brał ją na Ko­na­vo­škie po­lje, na po­łu­dnie od mia­sta, gdzie lą­do­wały sa­mo­loty i szy­bowce. Gdy Te­kla miała swoje pierw­sze lek­cje la­ta­nia, dog Ci­ci­bela za­gryzł na polu owcę nie­ja­kiego Pa­ska Ke­so­vija z Pi­četa, który z upo­rem przy­ga­niał stado w po­bliże lą­do­wi­ska. Za­cho­wała się jedna fo­to­gra­fia z wrze­śnia tego roku, jak Te­kla stoi w skó­rza­nej kurtce pi­lota, z in­sy­gniami po­rucz­nika Ar­mii Lu­do­wej na pa­go­nach. Sze­roka twarz o czar­nych me­ty­skich oczach (po­do­bień­stwo do Ai), krót­kie blond włosy (do Zo­rana). W peł­nych ustach trzyma nie­za­pa­lo­nego pa­pie­rosa, pew­nie marki Ljetne igre. W tle wi­dać szy­bo­wiec z czer­wo­nymi gwiaz­dami na skrzy­dłach, a na dal­szym pla­nie – zbo­cze Sni­je­žnicy i skra­wek nieba.

Niebo. Zo­stało jej już tylko niebo. Uczu­ciowe ży­cie Te­kli Ro­mić było skoń­czone. Chciała umrzeć, ale nie wie­działa jak. Za­rzu­cała so­bie, że nie ma wy­star­cza­jąco od­wagi jak Jo­vana, ale chyba nie była na tyle sza­lona. Lub była sza­lona, ale ina­czej. Nie to­le­ro­wała żad­nej in­nej ko­biety. W każ­dej pró­bo­wała do­strzec Lu­enę, zo­ba­czyć jej ręce, nad­garstki, plecy, usta, brwi, oczy. Ale Lu­ena nie żyła. Te­kla nie miała przed sobą żad­nej przy­szło­ści. Tylko nie­koń­czący się ból. Była uza­leż­niona od Lu­eny, więc jej ży­cie nie miało sensu. Ży­cie bez przy­szło­ści. Kie­dyś, a było to w ko­lej­nym roku, gdy le­ciała nad Boką Ko­tor­ską, za­po­mniała się nad Kri­vo­šinj­skimi gó­rami i nie spo­strze­gła, że za­czyna jej bra­ko­wać pa­liwa. Wra­cała, uno­sząc się na prą­dach po­wietrz­nych, ale w po­bliżu lą­do­wi­ska, nad Mrci­nem i Vo­do­va­đom, jej sa­mo­lot roz­bił się. Naj­pierw ścięła cy­prys na szczy­cie w po­bliżu wiej­skiego cmen­ta­rza, a na­stęp­nie od­wró­ciła lot ma­szyny i na szczę­ście spa­dła na ko­ronę stu­let­niego dębu na po­dwó­rzu domu Fio­ro­vić, wbi­ja­jąc się w jego dach. Znów do­pi­sało jej szczę­ście. Le­d­wie kilka si­nia­ków, za­dra­pań i lek­kie zła­ma­nie nogi. W prze­ci­wień­stwie do Jo­vany była nie­znisz­czalna. Pi­sany był jej inny los. Dzie­więć żyć ko­tów. Gdy zdjęła gips, Zo­ran za­pi­sał ją do szkoły eko­no­micz­nej w Ri­jece. Nie mógł już znieść jej wy­czy­nów.

3.

– Ro­mić! – mocno prze­pa­lony, chro­po­waty głos, roz­cho­dzi się po pu­stych ko­ry­ta­rzach bu­dynku ad­mi­ni­stra­cyj­nego oso­bi­stej ochrony mar­szałka Tity w bel­gradz­kiej dziel­nicy To­pči­der.

Ka­det Ro­mić Ro­man, w ga­lo­wym mun­du­rze, sta­wił się do ra­portu w ga­bi­ne­cie, trzy­ma­jąc pod ręką czapkę. Ma­jor Ku­stura stał przy oknie, spo­glą­da­jąc na po­dwó­rze. Spra­wiał wra­że­nie za­my­ślo­nego.

Ro­man za­sa­lu­to­wał po par­ty­zancku. Ści­śnięta pięść le­wej ręki przy skroni. Ale na próżno, bo ma­jor na­wet nie spoj­rzał.

Ro­mić spo­koj­nie stał na bacz­ność, a ma­jor cią­gle spo­glą­dał na po­dwó­rze. Przez kilka se­kund nikt na­wet nie drgnął. Można by było usły­szeć mu­chę, gdyby była w ga­bi­ne­cie. W końcu ma­jor prze­mó­wił:

– Pi­jań­stwo, nie­rząd, roz­bi­ja­nie się po pią­tym pię­trze Aka­de­mii Woj­sko­wej z bu­telką ra­kii w ręce, bi­ja­tyki w ka­sy­nach Som­boru... i wszystko by­łoby w po­rządku, Ro­mić, gdyby w tej bi­ja­tyce nie padł ofiarą twój to­wa­rzysz – wy­re­cy­to­wał dość spo­koj­nym gło­sem ma­jor Ku­stura, da­lej pa­trząc gdzieś na po­dwó­rze i ob­ser­wu­jąc apel żan­dar­me­rii woj­sko­wej.

Ro­man czuł na­pię­cie. Ci­sza przed bu­rzą.

– Ukro­pina Dra­žen, ka­det ochrony Tity, zo­stał zra­niony no­żem w ka­sy­nie, a żoł­nie­rze mają ab­so­lutny za­kaz prze­by­wa­nia w ka­sy­nie – cią­gnął ma­jor.

Ma­jor był wy­soki i chudy, ży­la­sty. Na twa­rzy miał zmarszczki, a nad ustami ja­kąś bli­znę. Od­wró­cił się do Ro­mana i omiótł go wzro­kiem od stóp do głów.

– Co masz na ten te­mat do po­wie­dze­nia, Ro­mić?

– To­wa­rzy­szu ma­jo­rze, we trzech – ka­deci Ka­biljo, Ukro­pina i ja – wy­szli­śmy wie­czo­rem na mia­sto. Wcze­śniej już po­pi­ja­li­śmy w ko­sza­rach. To­wa­rzysz Ka­biljo za­pro­po­no­wał, że­by­śmy po­szli do ja­kiejś knajpy...

– Milcz! – krzyk­nął na­gle ma­jor. – Milcz Ro­mić, bo cię wy­ślę na Nagą Wy­spę!

Ro­man na­tych­miast za­milkł i da­lej sto­jąc spo­koj­nie na bacz­ność, pa­trzył przed sie­bie.

– Czemu nie po­mo­głeś swo­jemu to­wa­rzy­szowi, Ro­mić? – za­py­tał spo­koj­niej ma­jor po chwili prze­rwy.

– Nie mo­głem. Wła­śnie ru­szy­łem, gdy na­gle ktoś zdzie­lił mnie prę­tem w ko­lano, a po­tem w głowę. Da­lej już nic nie pa­mię­tam – po­wie­dział Ro­man.

Ma­jor Ku­stura spo­glą­dał na niego z uwagą, wpa­tru­jąc się w każdy de­tal na jego twa­rzy. Na jego przy­cięte, lekko fa­lu­jące włosy, świeży si­niak pod okiem, źle ogo­lone po­liczki.

– Ro­mić, ty kurwo jedna, do­sta­niesz dwa­dzie­ścia je­den dni ciupy za ła­ma­nie dys­cy­pliny woj­sko­wej. Ciesz się, że cię nie po­sła­łem pod sąd wo­jenny. Jak tam cię we­zmą w ob­roty, gwa­ran­to­wane dzie­sięć lat od­siadki. Zro­zu­miano?

– Zro­zu­miano, to­wa­rzy­szu ma­jo­rze.

– Gówno ty ro­zu­miesz – od­rzekł ma­jor. Usiadł za biur­kiem i za­czął pi­sać na­kaz aresz­to­wa­nia.

– Wejść! – krzyk­nął po chwili.

Do ga­bi­netu wpadł po­rucz­nik Mi­ftari, ogo­rzały na twa­rzy, w do­pa­so­wa­nym mun­du­rze. Za nim dwóch żan­dar­mów.

– Do paki z nim – roz­ka­zał ma­jor Ku­stura. – Dwa­dzie­ścia je­den dni, tylko chleb i woda – do­dał, jak już byli przy wyj­ściu.

Od­sie­dział Ro­man te trzy ty­go­dnie w aresz­cie. Nie mar­twił się za bar­dzo. Wie­dział, że Zo­ran to ważna fi­gura w Ar­mii Lu­do­wej, żeby go ot tak wy­słali przed sąd wo­jenny. Ni­gdy jed­nak nie można było być pew­nym, co z tego wy­nik­nie, bo różne in­trygi dzieją się na szczy­tach hie­rar­chii woj­sko­wej.

Mimo tej burz­li­wej nocy i sza­lo­nej im­prezy, która do jego bio­gra­fii do­pi­sała bar­dzo mę­ski wą­tek, Ro­man Ro­mić, był wciąż pra­wicz­kiem. Tego fe­ral­nego wie­czoru, kiedy ucier­piał jego to­wa­rzysz, po­de­rwali wpraw­dzie ja­kieś pa­nienki, ale na końcu nic z tego nie wy­szło, bo byli zbyt pi­jani i za­częła się za­dyma. Próba roz­dzie­wi­cze­nia trzech ka­de­tów – Ro­mana, Ka­bilji i Ukro­piny – nie­chlub­nie się nie po­wio­dła. Na szczę­ście nikt nie po­znał praw­dzi­wych przy­czyn bi­ja­tyki, więc ich czyn w ko­sza­rach uznano za bo­ha­ter­ski. Ukro­pina po dzie­się­ciu dniach wró­cił ze szpi­tala – jak nowo na­ro­dzony.

Wszy­scy ka­deci chwa­lili się swo­imi osią­gnię­ciami sek­su­al­nymi, ale ile z tego było prawdy, trudno po­wie­dzieć, po­nie­waż przy­zna­nie się w woj­sku do dzie­wic­twa było równe sa­mo­bój­stwu. Roz­dzie­wi­cze­nie Ro­mana Ro­mi­cia do­ko­nało się wkrótce, i to w bar­dzo oso­bli­wych oko­licz­no­ściach.

Gdy wraz z kom­pa­nami z od­działu, ka­de­tami Per­va­ni­ciem i Ka­bil­jom, spa­ce­ro­wał w od­święt­nym mun­du­rze po molo w Ze­mu­nie, zwró­cił uwagę na młodą Cy­gankę. Spodo­bała mu się, a on jej. Od słowa do słowa, ona go wzięła, prze­pro­wa­dziła przez pu­sty ze­mun­ski ba­zar i za­wio­dła na ja­kieś mroczne po­dwó­rze. Tam się ko­chali. W ka­bi­nie sta­rej woj­sko­wej cię­ża­rówki, bez opon na fel­gach, po­zo­sta­wio­nej w ka­łuży na pa­stwę losu.

Sil­nik od­pal, sie­dze­nia wo­jenne

Aj, aj, aj, sie­dze­nia wo­jenne...

Lu­dzie, któ­rym dzie­wic­two skradną Cy­ga­nie, żyją póź­niej pod ja­kąś dziwną, cy­gań­ską gwiazdą.

Och, och, och, sie­dze­nia wo­jenne...

Gdy rzecz za­koń­czyli i gdy Ro­man Ro­mić po raz pierw­szy wło­żył tam to, co trzeba, nic spek­ta­ku­lar­nego, po pro­stu rach ciach, dziew­czyna wzięła go za rękę i wy­cią­gnęła z tej pod­łej ka­biny. Przy­sta­nęła w cen­tral­nej czę­ści po­dwó­rza, po któ­rym mi­go­tały blade cie­nie. Po­de­szła do krzy­wego i skar­ło­wa­cia­łego drzewa, ro­sną­cego przy roz­pa­da­ją­cej się ru­de­rze, i coś ze­rwała. W świe­tle księ­życa Ro­man za­uwa­żył nie­wiel­kie jabłko w jej dłoni. Dziew­czyna wy­tarła je o su­kienkę.

– Masz nóż? – za­py­tała.

– Nie mam – od­po­wie­dział Ro­man.

– Ja mam – po­wie­działa i wy­cią­gnęła ja­kiś mały no­żyk.

Roz­cięła owoc i dała mu jedną po­łowę.

– No, bierz.

Nieco zdzi­wiony, Ro­man wziął. Jabłka roz­pły­wały im się w ustach.

Wy­szli na ulicę przez ciemne przej­ście.

– No... Yepash tuke, yepash mange – po­wie­działa dziew­czyna.

Twarz miała okrą­głą, roz­świe­tloną jak kan­de­labr.

– Pro­szę? Co mó­wisz?

– Jabłko. Pół dla cie­bie, pół dla mnie.

Ro­man po­czuł go­rycz w ustach. Jego po­łówka była ro­ba­czywa. Od­gryzł zgniłą część i szybko ją wy­pluł.

Tak więc lu­dzie, któ­rym Cy­ga­nie od­biorą dzie­wic­two, żyją póź­niej pod ja­kąś dziwną gwiazdą. A je­śli do tego Cy­ga­nie zje­dzą z wami na pół jabłko, wtedy ży­cie staje się dzi­waczne. Bo to ozna­cza, że prze­szli­ście na tę drugą, ciemną, cy­gań­ską stronę.

I że nie ma już dla was ra­tunku.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: