Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy - ebook

Biografia przywracająca pamięć o Julii Keilowej – ikonie polskiego wzornictwa, wybitnej rzeźbiarce i metaloplastyczce.

W dwudziestoleciu międzywojennym projektowała dla największych polskich wytwórców platerów: Frageta, Norblina i braci Henneberg. Oszczędne w formie projekty Keilowej cieszyły się powodzeniem i znakomicie pasowały do modernistycznych wnętrz. Dzisiaj to ikony polskiego wzornictwa art déco, ale życiorys ich projektantki jest niemal nieznany. Małgorzata Czyńska rekonstruuje tę biografię.

Keilowa konsekwentnie budowała własną markę: w 1933 roku otworzyła prywatną pracownię metaloplastyki i stworzyła kilkaset różnych wzorów, które masowo powielano. Jej prace były prezentowane na wystawach światowych w Paryżu i Nowym Jorku. Projektując, operowała najprostszymi bryłami geometrycznymi: kulą, prostopadłościanem i stożkiem, a kształty jej przedmiotów odbiegały od zwyczajowych form. Do jej najsłynniejszych projektów należy cukiernica „Jabłko królewskie” dla Fabryki Wyrobów Srebrnych i Platerowanych J. Fraget. Tę błyskotliwą karierę przerwała wojna – zginęła w 1943 roku, najprawdopodobniej na warszawskim Pawiaku.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68121-17-9
Rozmiar pliku: 9,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Tak wy­gląda ko­bieta suk­cesu. Modna fry­zura na Or­donkę, usta mocno pod­kre­ślone szminką.

Jest ar­tystką, po­zuje sta­ran­nie: twarz wspiera na dłoni, nie pa­trzy wprost w obiek­tyw apa­ratu, ucieka spoj­rze­niem w bok.

Jest młoda, piękna i in­try­gu­jąca.

Z du­żym praw­do­po­do­bień­stwem można stwier­dzić, że zdję­cie wy­ko­nał mistrz por­tretu Be­ne­dykt Je­rzy Do­rys. Znali się, ce­nili, ra­zem pra­co­wali.

W 1939 roku zdję­cie tra­fiło do książki Czy wiesz kto to jest.

To osta­nia znana nam fo­to­gra­fia Ju­lii Ke­ilo­wej.

Ka­len­darz dla ko­biet na rok 1939, który uka­zał się na­kła­dem To­wa­rzy­stwa Wy­daw­ni­czego „Bluszcz”, w dziale „Pla­styka” po­daje: „Sta­ty­styka spo­rzą­dzona przez Kon­gres Obyw. Pracy Ko­biet usta­liła cy­frę 850 czyn­nych pla­sty­czek”. Zda­niem au­to­rów na bliż­sze omó­wie­nie za­słu­żyło sześć rzeź­bia­rek: Hanna Nał­kow­ska-Bic­kowa, Mag­da­lena Gross, Olga Nie­wska, Zo­fia Trzciń­ska-Ka­miń­ska, Lu­dwika Nit­schowa oraz Ju­lia Ke­ilowa.

Wszyst­kie były uzna­nymi ar­tyst­kami. Wy­star­czy wspo­mnieć, że Nit­schowa jest au­torką po­mnika Sy­reny na Wy­brzeżu Ko­ściusz­kow­skim w War­sza­wie, a Nie­wska por­tre­to­wała mar­szałka Pił­sud­skiego.

Por­tret Cy­priana Ka­mila Nor­wida, rzeźba w drew­nie, 1937 rok

„Ju­lia Ke­ilowa. Za­częła od por­tre­tów i głów. Jej «Nor­wid», rzeź­biony w drze­wie ma dużo sku­pio­nego wy­razu. Obec­nie wy­spe­cja­li­zo­wała się w gło­wach i przed­mio­tach co­dzien­nego użytku, ku­tych ręcz­nie w bla­sze mie­dzia­nej i cy­no­wej. Mo­dele jej na­czyń sto­ło­wych, waz, pa­ter są wy­ko­ny­wane ma­sowo przez jedną z na­szych fa­bryk pla­te­rów”.

To­rebka pa­mię­tała lep­sze czasy.

Szew pod­szewki był już miej­scami roz­pruty. Ju­lia miała jed­nak więk­sze zmar­twie­nia niż sfa­ty­go­wana to­rebka. Kie­dyś od­da­łaby ją do re­pe­ra­cji u ka­let­nika albo po pro­stu ku­pi­łaby nową.

Może zresztą na li­ście spraw do za­ła­twie­nia miała i tę: na­pra­wić to­rebkę.

Pew­nie sama po­tra­fi­łaby to zro­bić. Two­rzyła w drew­nie, ka­mie­niu, me­talu.

Igła i nitka, to ta­kie nic.

Ta­kie nic, a mo­gło ją ura­to­wać, oca­lić.

Trzeba było za­szyć pod­szewkę, za­ce­ro­wać, wy­mie­nić, co­kol­wiek.

Równy szew, nowa pod­szewka i kto wie, może ży­łaby
da­lej.

Szyli wszy­scy. Jakby na woj­nie jedną z naj­waż­niej­szych umie­jęt­no­ści było wła­śnie to. Oku­pa­cja na­uczyła lu­dzi oszczęd­no­ści i po­my­sło­wo­ści. Ile ko­biet no­siło ko­stium prze­ro­biony ze sta­rych spodni te­ni­so­wych syna czy smo­kingu męża? Bo po co sy­nowi ta­kie spodnie, skoro korty i tak były za­re­zer­wo­wane nur für Deut­sche, a i mało który mąż miał oka­zję przy­wdziać smo­king w cza­sie wojny. Ko­biety prze­ra­biały więc mę­ską odzież, szyły torby z tu­rec­kiego szala czy ka­wałka dy­wa­nika, a kró­li­cze fu­terko za­stę­po­wało norki i ka­ra­kuły. Igła i nitka wio­dły prym. Ni­co­wa­nie i prze­ra­bia­nie sta­no­wiły od­po­wiedź na wo­jenną re­gla­men­ta­cję. Moda jak za­wsze od­po­wia­dała po­trze­bie chwili. War­sza­wiacy na prze­kór oku­pa­cji nie re­zy­gno­wali z ele­gan­cji i szyku.

Ci, któ­rzy wy­obra­żają so­bie, że Po­lacy zo­stali zła­mani przez oku­pa­cję, mylą się cał­ko­wi­cie. Prawdą jest, że prze­chod­nie na uli­cach miast są co­raz bar­dziej bla­dzi i chu­dzi, a ich ubra­nia co­raz bar­dziej wy­tarte, ale War­szawa np. mimo wszystko jest oży­wiona i „zor­ga­ni­zo­wana”. Lu­dzie spo­ty­kają się w ka­wiar­niach, ażeby wy­pić fi­li­żankę kawy („er­satz”), by­wają u zna­jo­mych na po­ga­węd­kach, jak daw­niej. Każdy stara się wy­glą­dać moż­li­wie, cho­wa­jąc jak naj­bar­dziej błędy i braki swo­jej gar­de­roby. War­sza­wianki są uśmiech­nięte (jak za­wsze) i sta­rają się mieć wy­gląd sta­ranny i dbały. Tę po­stawę od­naj­dziemy u wszyst­kich klas spo­łe­czeń­stwa i Niemcy nie od­czu­wają przy­jem­no­ści, że osią­gnęli cel, o który im cho­dziło: zła­mać du­cha na­rodu

– do­no­sił au­tor re­por­tażu z oku­po­wa­nej Pol­ski, który uka­zał się w 1943 roku w wy­da­wa­nym przez fran­cu­ski ruch oporu kon­spi­ra­cyj­nym pi­śmie „La France Li­bre”.

Ele­gancki, a przy­naj­mniej schludny wy­gląd sta­no­wił oku­pa­cyjny pan­cerz. Ju­lia Ke­ilowa była ele­gantką i po­trze­bo­wała pan­ce­rza.

Ma­larka Mo­nika Że­rom­ska nie była od­osob­niona w prze­ko­na­niu, że szminka na ustach i la­kier na pa­znok­ciach, a na­wet oszczędna kro­pla przed­wo­jen­nych per­fum, po­zwa­lały za­cho­wać resztki nor­mal­no­ści, wię­cej – chro­niły przed „obco-wro­gim świa­tem”.

Każde wyj­ście w ten obco-wrogi świat mo­gło się skoń­czyć tra­gicz­nie.

Na­wet je­śli Ju­lia miała mocne pa­piery, to prze­cież w tam­tych cza­sach dla Ży­dówki żadne pa­piery nie były wy­star­cza­jąco mocne. Jej wy­gląd ra­czej nie bu­dził po­dej­rzeń, cho­ciaż ciemne oczy i włosy, jak wia­domo, nie po­ma­gały.

Za­tem wy­cho­dząc na mia­sto, trzeba było wy­glą­dać do­brze, jak naj­le­piej.

Ju­lia za­wsze była es­tetką, lu­biła modę, co wi­dać na tych za­le­d­wie kilku zdję­ciach, które się za­cho­wały. Dbała o każdy aspekt ży­cia, o no­wo­cze­sne piękno me­ta­lo­wych przed­mio­tów, które przez lata pro­jek­to­wała, i o urodę wnętrz, w któ­rych miesz­kała. W każ­dym ra­zie tak było przed wojną.

Te­raz nie pro­jek­to­wała, bo wojna to nie czas na wy­ku­wa­nie srebr­nych cu­kier­nic – i tak nie było cu­kru, któ­rego można by do nich na­sy­pać. Fa­bryki pla­te­rów, dla któ­rych przed oku­pa­cją pro­jek­to­wała ser­wisy, sztućce, wa­zony i wszystko, co pod­po­wie­działa jej fan­ta­zja albo za­po­trze­bo­wa­nie rynku, zo­stały za­jęte przez Niem­ców.

Domu nie miała, miesz­kała ką­tem, wła­ści­wie to nie miesz­kała, ale ukry­wała się. Mo­gła tylko po­ma­rzyć o pie­czo­ło­wi­cie urzą­dzo­nym domu na Sa­skiej Kę­pie, z któ­rego wy­gnała ją wojna. Nie zdą­żyła się w nim na­miesz­kać, na­cie­szyć się, spę­dziła tam za­le­d­wie parę lat.

Od po­wrotu ze Lwowa do War­szawy w 1941 roku miesz­kała u lu­dzi, któ­rzy prze­cho­wy­wali ją, na­ra­ża­jąc wła­sne ży­cie.

Tak to wy­glą­dało. To­rebka mo­gła po­cze­kać na re­pe­ra­cję. To­rebka to był dro­biazg.

Pa­trole na uli­cach War­szawy roz­ka­zem: „Pa­pie­ren” mro­ziły krew w ży­łach, lecz dało się to ja­koś obejść. Na­le­żało do­brze ma­sko­wać strach, nie oka­zy­wać pa­niki, od­po­wie­dzieć po nie­miecku – a Ju­lia do­brze mó­wiła w ję­zyku oku­panta – ze spo­ko­jem wy­jąć do­ku­menty z to­rebki, wła­śnie, z to­rebki, i pew­nym gło­sem po­wie­dzieć: „Bitte”.

Gdyby tylko skoń­czyło się na kon­troli do­ku­men­tów jak w tylu in­nych przy­pad­kach. Ale nie skoń­czyło się.

Hi­sto­ria z to­rebką mo­gła wy­da­rzyć się 17 paź­dzier­nika 1943 roku. Taką datę od­naj­du­jemy w jed­nej z po­wo­jen­nych an­kiet per­so­nal­nych syna Ju­lii – Ste­fana Keil-Skro­bi­szew­skiego. Przed wojną no­sił imię Mar­celi, tak na­zwali go ro­dzice, ta­kie imię fi­gu­ruje w jego ak­cie uro­dze­nia. Skro­bi­szew­ski to na­zwi­sko, pod któ­rym ukry­wał się w cza­sie oku­pa­cji. Zo­sta­wił je so­bie po woj­nie, do­dał na­zwi­sko ro­dowe.

Trzy­majmy się przez chwilę tej daty.

Da­lej są tylko do­my­sły snute na strzęp­kach in­for­ma­cji, które za­cho­wały się w ro­dzi­nie.

Po­dobno Ju­lia po­szła z wi­zytą do zna­jo­mych. W ro­dzi­nie za­cho­wało się prze­świad­cze­nie, że od­wie­dziła sio­strę Ce­linę Rin­gel, choć brak do­wo­dów, że ta prze­by­wała wów­czas w War­sza­wie. Po­dobno ktoś ją za­de­nun­cjo­wał, po­dobno do­zorca. Ste­fa­nia Hol­zer, przy­ja­ciółka Ju­lii jesz­cze z cza­sów mło­do­ści we Lwo­wie, miała ra­cję: to Po­la­ków na­le­żało się bać, nie Niem­ców, bo Niemcy nie roz­po­zna­wali Ży­dów. Za to daw­nego zna­jo­mego czy są­siada można było spo­tkać w każ­dej chwili: na ulicy, w skle­pie, na scho­dach ka­mie­nicy, w tram­waju czy w po­ciągu.

Jedni po­ma­gali, dru­dzy do­no­sili, trzeci po­zo­sta­wali obo­jętni.

Do tej pory Ju­lia miała szczę­ście do lu­dzi.

Niemcy mu­sieli ją do­kład­nie prze­szu­kać, prze­trzą­snąć tę nie­szczę­sną to­rebkę, gdzie pod roz­prutą po­szewką za­po­działa się pie­czątką z na­pi­sem Художні майстерні. Na­wet nie pa­mię­tała, że ją ma. Od po­wrotu ze Lwowa mi­nęły dwa lata. Niemcy aresz­to­wali ją za ko­mu­nizm. Nie była ko­mu­nistką. Художні майстерні to pra­cow­nie ar­ty­styczne. Художник zna­czy ar­ty­sta.

O oko­licz­no­ściach śmierci Ju­lii Ke­ilo­wej nie ma jed­no­znacz­nych in­for­ma­cji w ar­chi­wach. Są za­le­d­wie ślady. Wiemy tyle, co z nad­zwy­czaj ską­pych re­la­cji bli­skich, męża i syna. W pi­smach urzę­do­wych, w ży­cio­ry­sach do­łą­cza­nych do po­dań mie­szają się daty aresz­to­wa­nia i śmierci Ju­lii – raz jest to rok 1941, raz 1942, raz 1943, raz sier­pień, raz paź­dzier­nik. W jed­nym for­mu­la­rzu w ru­bryce „praca” syn my­ląco po­dał, że do 1944 roku był na utrzy­ma­niu matki. Ju­lia wtedy już dawno nie żyła.

Kiedy po II woj­nie świa­to­wej Ignacy Keil ofi­cjal­nie sta­rał się o uzna­nie żony za zmarłą, na­pi­sał, że zo­stała aresz­to­wana przez Ge­stapo w sierp­niu 1942 roku i osa­dzona w wię­zie­niu w Ale­jach Ujaz­dow­skich.

„Po trzech dniach od aresz­to­wa­nia do­wie­dzia­łem się, że zo­stała roz­strze­lana w obec­nym gma­chu Mi­ni­ster­stwa Oświaty, jako ko­mu­nistka.

Od chwili uzy­ska­nia tej wia­do­mo­ści wszelki ślad po niej za­gi­nął”.

W 1951 roku Sąd Po­wia­towy War­szawa-Śród­mie­ście uznał Ju­lię Ke­ilową, z domu Rin­gel, za zmarłą. Datę śmierci usta­lono na 9 maja 1946 roku.

Sym­bo­liczny grób Ju­lii Ke­ilo­wej znaj­duje się na Cmen­ta­rzu Woj­sko­wym na war­szaw­skich Po­wąz­kach – kwa­tera A30, rząd 1, miej­sce 25.

Ste­fan Keil-Skro­bi­szew­ski wy­brał się na wy­cieczkę do Lwowa do­piero w 1971 roku. To mu­siała być dla niego trudna po­dróż. Trzy­dzie­ści lat wcze­śniej opusz­czał Lwów z ro­dzi­cami. Na szczę­ście nie pa­dli ofiarą tu­tej­szych po­gro­mów.

Mordy za­częły się za­raz po wkro­cze­niu We­hr­machtu do mia­sta. W mel­dunku sy­tu­acyj­nym Związku Walki Zbroj­nej po­dano:

Po wyj­ściu bol­sze­wi­ków po­gromu Ży­dów nie było. Prze­śla­do­wa­nie za­częło się nie­zwłocz­nie po wej­ściu Niem­ców. Na­mó­wione przez nich i pod­szczute męty ukra­iń­skie i pol­skie spę­dziły Ży­dów do wię­zie­nia, ce­lem umy­cia zwłok po­mor­do­wa­nych przez bol­sze­wi­ków. Spę­dzo­nych prze­ga­niano przez szpa­ler lu­dzi z pał­kami lub ka­mie­niami w rę­kach. Za­nim Ży­dzi do­tarli do tru­pów, byli już do­tkli­wie po­bici. Pro­ce­dura my­cia tak wy­glą­dała: 2 męż­czyzn Ży­dów mu­siało pod­nieść w górę za głowę i nogi pełne ran lub roz­kła­da­jące się na upale strasz­liwe cuch­nące zwłoki, a Ży­dówka wy­ko­nać w po­wie­trzu ich umy­cie pra­wie nie do usku­tecz­nie­nia w tym sta­nie, po czym pod­nieść rękę trupa do ust i uca­ło­wać.

W wy­da­nej za­raz po woj­nie książce Za­głada Ży­dów lwow­skich hi­sto­ryk Fi­lip Fried­man pi­sze na­to­miast tak:

Już w pierw­szych go­dzi­nach roz­le­pili Niemcy po mie­ście afi­sze pod­ju­dza­jące prze­ciwko Ży­dom. W tych afi­szach i w ulot­kach, roz­da­wa­nych na uli­cach, przed­sta­wiano Ży­dów, jako wi­no­waj­ców po­żogi wo­jen­nej Do nie­miec­kich żoł­nie­rzy do­łą­czyły się męty spo­łeczne, szcze­gól­nie spo­śród na­cjo­na­li­stów ukra­iń­skich, oraz zor­ga­ni­zo­wana przez Niem­ców na­prędce tzw. ukra­iń­ska mi­li­cja (po­li­cja po­moc­ni­cza). Za­częło się od po­lo­wa­nia na uli­cach na męż­czyzn ży­dow­skich. Ży­dzi lwow­scy, ogar­nięci pa­nicz­nym stra­chem, prze­waż­nie nie wy­cho­dzili na ulice. Więk­szość cho­wała się w swych miesz­ka­niach, w roz­ma­itych kry­jów­kach, lub po piw­ni­cach i stry­chach. Ukra­iń­ska mi­li­cja i Niemcy, nie­za­do­wo­leni ze zbyt ską­pego po­łowu na uli­cach, po­częli prze­trzą­sać miesz­ka­nia ży­dow­skie w po­szu­ki­wa­niu ofiar. Za­bie­rano męż­czyzn, gdzie­nie­gdzie jed­nak i całe ro­dziny, nie wy­łą­cza­jąc dzieci, pod pre­tek­stem, że mają oczysz­czać wię­zie­nia lwow­skie z tru­pów. Kilka ty­sięcy Ży­dów za­gnano w ten spo­sób, wśród bi­cia, na­igry­wa­nia się i szy­derstw ga­wie­dzi do wię­zień lwow­skich na ulicę Ka­zi­mie­rzow­ską (Bry­gidki), na ulicę Łąc­kiego, na ulicę Za­mar­sty­now­ską i na ulicę Ja­cho­wi­cza. W „Bry­gid­kach” zgro­ma­dzono kil­ku­ty­sięczny tłum zła­pa­nych Ży­dów na po­dwó­rzu wię­zien­nym i bito ich tam w nie­mi­ło­sierny spo­sób. Ściany wię­zie­nia do­okoła po­dwó­rza były aż po pierw­sze pię­tro ob­lane krwią tor­tu­ro­wa­nych Ży­dów i ob­le­pione ka­wa­łami mó­zgu. (Ze­zna­nia i oso­bi­ste prze­ży­cia nie­ży­ją­cego już ad­wo­kata lwow­skiego, dra Izy­dora Elia­sza Lana, zam. przy ulicy Bern­ste­ina 1). Nie­mniej po­tworne sceny roz­gry­wały się w po­zo­sta­łych wię­zie­niach. Część ży­dow­skich ofiar roz­strze­lano. W re­zul­ta­cie, po dwu­dnio­wej ma­sa­krze, po­zo­stała przy ży­ciu tylko część uwię­zio­nych, którą pusz­czono do domu, zaś kilka ty­sięcy zgi­nęło wśród naj­wy­myśl­niej­szych mąk. Po­mię­dzy ofia­rami tej pierw­szej ma­sa­kry znaj­do­wali się: Dr. Je­che­skiel Le­win, ra­bin po­stę­po­wej gminy wy­zna­nio­wej we Lwo­wie i re­dak­tor ty­go­dnika „Opi­nia”, oraz Hen­ryk He­sche­les – re­dak­tor dzien­nika „Chwila”.

Ste­fan nie opo­wia­dał dzie­ciom o wo­jen­nych prze­ży­ciach. O babci Ju­lii córki wie­działy tyle tylko, że była ar­tystką.

Cała oku­pa­cyjna hi­sto­ria Ste­fana za­myka się w in­for­ma­cji, że na wsi pasł krowy. W pa­sa­niu krów nie ma nic strasz­nego. Córki nie ro­zu­miały, dla­czego mil­czał.

Z do­ku­men­tów wy­nika, że w 1944 prze­by­wał w Mi­cha­li­nie pod War­szawą, póź­niej w tym sa­mym roku we wsi Wi­śnicz Mały w po­wie­cie bo­cheń­skim, gdzie po­zo­stał do 1945 roku.

„Gdy­by­ście prze­żyły to co on, też by­ście wo­lały o tym nie mó­wić”, tłu­ma­czyła dziew­czyn­kom matka. Naj­wy­raź­niej wie­działa wię­cej. Jed­nak rów­nież uwa­żała, że cór­kom ta wie­dza nie jest po­trzebna.

Hanna Skro­bi­szew­ska, z domu Naj­berg, ro­zu­miała męża.

Nie poj­mo­wała tylko jego nie­chęci do dóbr ma­te­rial­nych, jakby wojna na­uczyła go, że to wszystko nie­ważne. Na­wet nie cho­dziło o bo­ga­ce­nie się, tylko o po­prawę wa­run­ków ży­cia. Kiedy Hanna za­czy­nała roz­mowę na te­mat więk­szego miesz­ka­nia, Ste­fan ma­chał ręką.

Był mak­sy­ma­li­stą je­dy­nie w kwe­stii kul­tury, do prio­ry­te­to­wych wy­dat­ków na­le­żały te na bi­lety do te­atru i fil­har­mo­nii, na prasę i oczy­wi­ście książki. „Pie­nię­dzy bra­ko­wało, ale na książki za­wsze mu­siały być – wspo­mi­nała Hanna. – Ste­fan ku­po­wał wszystko, co wy­cho­dziło i co udało mu się do­stać w księ­garni. To za­mi­ło­wa­nie do ksią­żek udzie­liło się mnie i prze­szło na dzieci. Na książki mu­siały być pie­nią­dze i miej­sce w domu”.

Miesz­kali w War­sza­wie, naj­pierw przy Tar­czyń­skiej na Ocho­cie, bli­sko placu Za­wi­szy, po­tem na Woli przy Gi­bal­skiego, gdzie mieli już dwa po­koje z kuch­nią. Oboje pra­co­wali w pra­sie. Ste­fan był dzien­ni­ka­rzem, w la­tach 1950–1955 re­dak­to­rem w „Sztan­da­rze Mło­dych”. Ucho­dził za szla­chet­nego „har­ce­rzyka”, sym­pa­tycz­nego i życz­li­wego, i za do­brego dzien­ni­ka­rza. Cią­gnęło go do pracy z mło­dzieżą. Przed­wo­jenny har­cerz, po woj­nie czło­nek Związku Walki Mło­dych i Związku Mło­dzieży Pol­skiej, a na­stęp­nie PPR i PZPR. W la­tach 1947–1951 stu­dio­wał w Aka­de­mii Nauk Po­li­tycz­nych na Wy­dziale Spo­łeczno-Po­li­tycz­nym, gdzie ukoń­czył też Stu­dium Dzien­ni­kar­skie. Po­dobno roz­wa­żał stu­dio­wa­nie re­ży­se­rii, ale osta­tecz­nie po­świę­cił się dzien­ni­kar­stwu. Hen­ryk Je­rzy Chmie­lew­ski, ps. Pap­cio Chmiel, ry­sow­nik i au­tor ko­mik­sów, wspo­mi­na­jąc Ste­fana Skro­bi­szew­skiego z po­cząt­ków ich drogi za­wo­do­wej, pi­sze tak: „W paź­dzier­niku 1947 roku wła­dze Za­rządu Głów­nego ZWM (Związku Walki Mło­dych) prze­jęły się rolą Bu­dow­ni­czych So­cja­li­zmu i po­sta­no­wiły po­pra­wić w no­wym du­chu pro­fil «Świata Przy­gód» na bar­dziej kul­tu­ralny, pe­da­go­giczny i so­cja­li­styczny w tre­ści. Na se­kre­ta­rza re­dak­cji Za­rząd Główny ZWM przy­słał mło­dego ak­ty­wi­stę Ste­fana Skro­bi­szew­skiego, który prze­jął się swoją rolą ukul­tu­ral­nia­nia pi­sma i za­czął za­ma­wiać tek­sty i opo­wia­da­nia u zna­nych jesz­cze sprzed wojny pi­sa­rzy, ta­kich jak Ja­nusz Me­is­sner, au­tor Szkoły or­ląt. Wy­raźne nie­zro­zu­mie­nie, na ja­kich ma­te­ria­łach na­leży kształ­cić czy­tel­nika w dro­dze do so­cja­li­zmu. Rów­nież dru­ko­wa­nie opo­wia­dań Gu­stawa Mor­cinka i Kor­nela Ma­ku­szyń­skiego nie było od­po­wied­nim wy­bo­rem z punktu wi­dze­nia par­tii”.

Ste­fan Keil-Skro­bi­szew­ski w mło­do­ści, zdję­cie le­gi­ty­ma­cyjne

Można po­wie­dzieć, że Ste­fan po­szedł w ślady ojca – Ignacy Keil jesz­cze przed wojną zwią­zany był z wy­daw­nic­twami książ­ko­wymi. Po wy­zwo­le­niu pra­co­wał w Ło­dzi w Czy­tel­niku, po­tem w War­sza­wie był in­spek­to­rem w Spół­dzielni Wy­daw­ni­czej „Książka”, na­stęp­nie w Wy­daw­nic­twie MON „Prasa Woj­skowa” peł­nił funk­cję kie­row­nika Wy­działu Księ­gar­skiego oraz Wy­działu Zbytu i Pro­pa­gandy. W 1951 roku zo­stał za­trud­niony w Mi­ni­ster­stwie Kul­tury i Sztuki jako kon­trak­towy star­szy radca w Ga­bi­ne­cie Mi­ni­stra. Ignacy Keil (po woj­nie Keil-Pio­trow­ski, bo on rów­nież za­cho­wał fał­szywe na­zwi­sko, pod któ­rym ukry­wał się w cza­sie oku­pa­cji) był z wy­kształ­ce­nia praw­ni­kiem. Zmarł w 1956 roku.

W teczce Ste­fana Keil-Skro­bi­szew­skiego w ar­chi­wum IPN za­cho­wało się jego zdję­cie le­gi­ty­ma­cyjne z mło­do­ści. Por­tret zro­biony w ate­lier Be­ne­dykta Je­rzego Do­rysa przy No­wym Świe­cie 29. Na od­wro­cie od­ręczny na­pis: „Ste­fan Keil-Skro­bi­szew­ski”, a po­ni­żej: „Nowe Ży­cie”.

I tyle. Żad­nych opo­wie­ści o przed­wo­jen­nym ży­ciu. Żad­nych na­zwisk, dat, ad­re­sów.

Do­piero na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych Ste­fan dał cór­kom po eg­zem­pla­rzu re­printu Czy wiesz kto to jest z 1939 roku. Wtedy po raz pierw­szy zo­ba­czyły zdję­cie babci Ju­lii Ke­ilo­wej, ten wspo­mniany wcze­śniej por­tret mło­dej i pięk­nej ko­biety suk­cesu.

We Lwo­wie Ste­fan oczy­wi­ście po­szedł na ulicę Su­piń­skiego, która te­raz na­zy­wała się Ko­ciu­biń­skiego, bo na­uko­wiec Jó­zef Su­piń­ski, przed­sta­wi­ciel pol­skiego nurtu eko­no­mii kla­sycz­nej, zna­czył dla Ro­sjan mniej niż nic.

Tu­taj, w domu pod nu­me­rem 6, do­ra­stała Ju­lia Rin­glówna. Tu­taj przed wojną i w cza­sie oku­pa­cji miesz­kali jej ro­dzice i sio­stra.

Cu­kier­nica z za­stawy sto­ło­wej do de­seru i ku­bek kuty w obiek­ty­wie Je­rzego Be­ne­dykta Do­rysa, około 1938 roku

Ste­fan do­brze znał mia­sto, ulicę Su­piń­skiego, bo wo­lał po­zo­sta­wać przy daw­nej na­zwie, i dom pod nu­me­rem 6. Przed wojną przy­jeż­dżał prze­cież na wa­ka­cje do babci Chai i dziadka Fe­iwela. Lato 1939 roku rów­nież spę­dził u nich, i już zo­stał. W pierw­szych dniach wrze­śnia do­łą­czyli jego ro­dzice, Ju­lia i Ignacy, któ­rzy prze­do­stali się do Lwowa z War­szawy. Miesz­kali na Su­piń­skiego nie­mal do końca 1941 roku.

Te­raz ani w domu, ani w mie­ście nie było już ni­kogo z ro­dziny Rin­glów. Praw­do­po­dob­nie nikt nie prze­żył za­głady.

To nie tak, że Ignacy i Ste­fan nie dbali o pa­mięć o Ju­lii. W ro­dzi­nie za­cho­wały się no­tatki Ste­fana – próby upo­rząd­ko­wa­nia ge­ne­alo­gii, od­two­rze­nia ścieżki wy­kształ­ce­nia i ka­riery, wy­imki z przed­wo­jen­nej prasy, wszystko to, co udało mu się ze­brać, oca­lić od za­po­mnie­nia. U Be­ne­dykta Je­rzego Do­rysa syn za­bie­gał o ne­ga­tywy zdjęć prac Ke­ilo­wej.

W la­tach trzy­dzie­stych cała śmie­tanka to­wa­rzy­ska sto­licy fo­to­gra­fo­wała się w słyn­nym ate­lier Foto Do­rys w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich 41, przy skrzy­żo­wa­niu z ulicą Po­znań­ską.

Pierw­sze uzna­nie przy­nio­sły mu por­trety Wła­dy­sławy Ko­sta­kówny i Zo­fii Ba­tyc­kiej, które dzięki jego zdję­ciom w ko­lej­nych la­tach wy­gry­wały kon­kursy Miss Po­lo­nia. Po­zy­cja tego po­cho­dzą­cego z Ka­li­sza fo­to­grafa sław szybko się ugrun­to­wała, a do stu­dia w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich za­częli cią­gnąć lu­dzie kul­tury, gwiazdy kina i es­trady, wy­bitni ar­ty­ści i li­te­raci, po­li­tycy i dy­gni­ta­rze. To tu­taj Eu­ge­niusz Bodo po­zo­wał ze swoim po­tęż­nym do­giem ar­le­ki­nem Sambo, a ge­ne­rał Rydz-Śmi­gły, który przy­szedł bez za­po­wie­dzi, pro­sto z ulicy, zo­stał przez zna­nego fo­to­grafa od­pra­wiony z kwit­kiem. Ter­miny ocze­ki­wa­nia były dłu­gie, ale klient za­wsze wy­cho­dził za­do­wo­lony. Mo­del oświe­tlony od tyłu – to jedna ze sztu­czek za­kładu – wspa­niale pre­zen­to­wał się na zdję­ciu. No i już sama od­bitka ze stem­pel­kiem „Foto-Do­rys” no­bi­li­to­wała.

Pa­tera „Sze­ścio­bok” i wa­zon „Wielki”, około 1935 roku

Pa­tera z sa­renką, około 1938 roku

Tę nową es­te­tykę Do­rys wpro­wa­dził rów­nież do fo­to­gra­fii re­kla­mo­wej i pro­duk­to­wej. Ro­bił zdję­cia mody i sztuki użyt­ko­wej. To, że wła­śnie on do­ku­men­to­wał rzeźby oraz obiekty pro­jektu Ke­ilo­wej, tylko po­twier­dza po­zy­cję, jaką ar­tystka cie­szyła się w la­tach trzy­dzie­stych.

Na fo­to­gra­fiach Do­rysa, wie­lo­krot­nie re­pro­du­ko­wa­nych w mię­dzy­wo­jen­nej pra­sie, przed­mioty Ke­ilo­wej żyją wła­snym ży­ciem i jesz­cze zy­skują na atrak­cyj­no­ści dzięki umie­jęt­nej grze świa­tła i cie­nia, która wy­do­bywa zróż­ni­co­wane fak­tury, wszyst­kie na­ma­calne wła­ści­wo­ści ma­te­riału. Do­rys do­peł­nia opo­wieść Ke­ilo­wej, pod­kre­śla­jąc wa­lory jej obiek­tów.

Ona two­rzyła piękne przed­mioty o nie­ska­zi­tel­nie czy­stych for­mach, on kre­ował fo­to­gra­ficzne ob­razy no­wo­cze­snego de­si­gnu. Zdję­cia są za­pi­sem spo­tka­nia dwojga ar­ty­stów.

Kli­sze do­ku­men­tu­jące do­ro­bek Ke­ilo­wej przez ko­lejne kil­ka­dzie­siąt lat le­żały w za­kła­dzie fo­to­grafa. Wy­po­ży­czył je do­piero w 1987 czy 1988 roku pro­fe­so­rowi An­drze­jowi K. Ol­szew­skiemu, hi­sto­ry­kowi sztuki, a przede wszyst­kim sy­nowi przy­ja­ciół. Znał Ję­drka od ma­łego. Kiedy Do­rys uciekł z getta, Ol­szew­scy udzie­lili mu po­mocy i schro­nie­nia w miesz­ka­niu przy ulicy Po­lnej 32. Nie tylko jemu – prze­cho­wało się tu wiele osób ży­dow­skiego po­cho­dze­nia.

Gdy we wrze­śniu 1939 r. na­sze miesz­ka­nie w Ale­jach Ujaz­dow­skich zo­stało zbom­bar­do­wane, za­miesz­ka­li­śmy przy ul. Po­lnej 32, w re­pre­zen­ta­cyj­nej sze­ścio­pię­tro­wej ka­mie­nicy zaj­mu­ją­cej na­roż­nik Po­lnej i Mo­ko­tow­skiej. Na­le­żała ona do brata mo­jej matki, wła­ści­ciela naj­więk­szej w War­sza­wie firmy pa­pier­ni­czej Jana Ka­zi­mie­rza Siu­dec­kiego. Po wy­re­mon­to­wa­niu jej po znacz­nych uszko­dze­niach pod­czas dzia­łań wo­jen­nych wuj prze­zna­czył dla nas miesz­ka­nie na pierw­szym pię­trze, w któ­rym miesz­kał do wojny słynny ja­sno­widz inż. Ste­fan Osso­wiecki. Zaj­mo­wał on całe pię­tro z wej­ściami z trzech kla­tek scho­do­wych, salką ba­lową z ko­lu­mien­kami ni­czym w pa­łacu lub we dwo­rze. Trudno so­bie dziś wy­obra­zić, ile to było me­trów. Lo­kal ten zo­stał po­dzie­lony na trzy miesz­ka­nia. Po­cząt­kowo za­miesz­ka­li­śmy w bocz­nym skrzy­dle od strony ol­brzy­miej kuchni i ja­dalni Osso­wiec­kiego, na­stęp­nie w trzech po­ko­jach od Po­lnej

– opo­wiada An­drzej K. Ol­szew­ski.

Na mar­gi­ne­sie: sławny ja­sno­widz nie prze­wi­dział na­jazdu Nie­miec na Pol­skę. Ma­larz Woj­ciech Kos­sak na­wet la­tem 1939 roku uspo­ka­jał ro­dzinę, mó­wiąc, że Ste­fa­nek Osso­wiecki, z któ­rym gry­wał w karty, twier­dzi, że żad­nej wojny nie bę­dzie. Jesz­cze wie­czo­rem 31 sierp­nia, w we­sty­bulu ho­telu Bri­stol Ma­ria Paw­li­kow­ska-Ja­sno­rzew­ska – córka Kos­saka – do­strze­gła sie­dzą­cego w fo­telu Osso­wiec­kiego i pod­bie­gła do niego:

– Czy bę­dzie wojna? – py­tała bła­gal­nie. – Pro­szę, niech pan po­wie. Co bę­dzie?

– Nic nie bę­dzie. Nie bę­dzie wojny. Wiem o tym. Mogę pa­nią za­pew­nić – uspo­ka­jał ją ja­sno­widz.

Wra­ca­jąc do oku­pa­cyj­nych lo­sów miesz­kań­ców domu przy Po­lnej 32, An­drzej K. Ol­szew­ski wspo­mina:

Pew­nego dnia przy­szedł do nas pro­fe­sor Ka­zi­mierz Wił­ko­mir­ski, do­brze znał mo­ich ro­dzi­ców, w mo­jej obec­no­ści to było, do­brze pa­mię­tam, mówi, że z getta zo­stał wy­cią­gnięty zna­ko­mity fo­to­graf, por­tre­ci­sta Be­ne­dykt Je­rzy Do­rys i ra­tuj­cie czło­wieka. Trzeba było mieć ja­kieś alibi, Do­rys, jego na­zwi­sko ro­dowe było Be­ne­dykt Rot­ten­berg... Do­rys to był pseu­do­nim fo­to­grafa i póź­niej tym pseu­do­ni­mem on się już pod­pi­sy­wał po woj­nie, Be­ne­dykt Do­rys, a tu­taj miał wy­ro­bione fał­szywe do­ku­menty na na­zwi­sko Je­rzy Rosz­czyk. Dla nas do końca ży­cia już był pa­nem Je­rzym, bo po­tem my­śmy utrzy­my­wali sto­sunki przez wiele lat.

W każ­dym bądź ra­zie Do­rys się spro­wa­dził do nas ze swoją słu­żącą Ma­ry­nią i jam­niczką Bim­bu­sią. Był to naj­słod­szy pies, ja­kie­go­kol­wiek w ży­ciu zna­łem. Lu­biła bar­dzo pi­jać kawę zbo­żową, trzeba było jej zo­sta­wić za­wsze troszkę. Do­rys prze­cze­kał u Ol­szew­skich po­wsta­nie war­szaw­skie. Jam­niczka Bim­bu­sia prze­żyła wojnę.

Kiedy An­drzej K. Ol­szew­ski zbie­rał ma­te­riał fo­to­gra­ficzny do swo­jej pracy Dzieje sztuki pol­skiej 1890–1980, z na­dzieją zwró­cił się do pana Je­rzego. „Pa­mię­tam – wspo­mina – że jak pro­si­łem go o jedno zdję­cie Ke­ilo­wej do książki, to wy­jął szu­fladę, w któ­rej wszystko było fan­ta­stycz­nie upo­rząd­ko­wane, i po­wie­dział: «bierz»”.

W książce re­pro­du­ko­wany jest kom­plet do kawy z około 1937 roku. W tek­ście o pro­jek­tantce tylko jedno zda­nie: „Z przed­mio­tów drob­nych wy­mieńmy sre­bra sto­łowe pro­jektu Ju­lii Ke­ilo­wej”. Dzieje sztuki pol­skiej 1890–1980 w za­ry­sie zo­stały wy­dane w 1988 roku. Ke­ilowa była wtedy kom­plet­nie za­po­mnianą ar­tystką.

Ta me­ta­lo­pla­styka nie była do­brze znana. W Ke­ilo­wej za­wsze fa­scy­no­wała mnie nie­sły­chana ory­gi­nal­ność formy. U nas w domu była jej pa­terka. Ro­dzice mieli ją od przed wojny. Ja­koś nie ule­gła znisz­cze­niu pod­czas bom­bar­do­wa­nia we wrze­śniu 1939 roku, kiedy stra­ci­li­śmy wiele dzieł sztuki. Pa­terka oca­lała i wę­dro­wała z nami do ko­lej­nych miesz­kań. Może ro­dzice ją ku­pili, może do­stali od pro­jek­tantki. Przy­pusz­czam, że mo­gli się znać oso­bi­ście. Oj­ciec prze­cież wszyst­kich znał

– wspo­mina pro­fe­sor Ol­szew­ski.

Jego oj­ciec Cze­sław Ol­szew­ski, nie­do­szły ar­chi­tekt, był w la­tach trzy­dzie­stych wzię­tym fo­to­gra­fem do­ku­men­ta­li­stą, ro­bił zdję­cia ar­chi­tek­tury mo­der­ni­stycz­nej, wnętrz i wy­staw. Stale współ­pra­co­wał z cza­so­pi­smami „Ar­chi­tek­tura i Bu­dow­nic­two” oraz „Ar­kady”, fo­to­gra­fo­wał wy­stawy w In­sty­tu­cie Pro­pa­gandy Sztuki. Za­cho­wały się też jego zdję­cia obiek­tów Ke­ilo­wej.

Wy­po­ży­czo­nych klisz pro­fe­sor Ol­szew­ski nie zdą­żył zwró­cić. Be­ne­dykt Je­rzy Do­rys zmarł 19 wrze­śnia 1990 roku.

Ta­le­rzyk de­ko­ra­cyjny „Trzy trój­ką­ciki”, około 1938 roku

„To u mnie le­żało całe lata – mówi Ol­szew­ski – aż w końcu prze­ka­za­łem te kli­sze do zbio­rów In­sty­tutu Sztuki PAN”.

Dar stał się in­spi­ra­cją do zor­ga­ni­zo­wa­nia w 2015 roku w In­sty­tu­cie Sztuki Pol­skiej Aka­de­mii Nauk pierw­szej kon­fe­ren­cji po­świę­co­nej Ju­lii Ke­ilo­wej, któ­rej prace na fali za­in­te­re­so­wa­nia sty­lem art déco znowu stały się modne i po­żą­dane przez ko­lek­cjo­ne­rów. Pełny ty­tuł kon­fe­ren­cji brzmiał: Ju­lia Ke­ilowa. Bo­gac­two i har­mo­nia kształ­tów w obiek­ty­wie Be­ne­dykta Je­rzego Do­rysa. Słowo wstępne wy­gło­sił pro­fe­sor An­drzej K. Ol­szew­ski.

Wra­ca­jąc do lo­sów me­ta­lo­wej pa­terki z ko­lek­cji Ol­szew­skich: to ta­le­rzyk de­ko­ra­cyjny „Trzy trój­ką­ciki” o śred­nicy 18 cen­ty­me­trów z 1934 roku. Ręcz­nie re­pu­so­wany i młot­ko­wany. Ar­tystka po­ka­zała go na swo­jej wy­sta­wie w In­sty­tu­cie Pro­pa­gandy Sztuki w 1938 roku. Pa­terka Ol­szew­skich przez kil­ka­dzie­siąt lat po­zo­stała w po­sia­da­niu ro­dziny. W 2020 roku zo­stała wy­sta­wiona w ra­mach I Au­kcji Sztuki ze zbio­rów pro­fe­sora An­drzeja K. Ol­szew­skiego, in­au­gu­ru­ją­cej dzia­łal­ność Domu Au­kcyj­nego Ar­tes­sia. Cena wy­wo­ław­cza obiektu wy­no­siła 4500 zło­tych, cena wy­li­cy­to­wana – 9500 zło­tych. „Trzy trój­ką­ciki” zo­stały za­ku­pione przez Mu­zeum War­szawy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: