Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Julka – mała weterynarka. Tom 8. Szkoła pełna zwierząt - ebook

Data wydania:
6 września 2023
Ebook
34,90 zł
Audiobook
34,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Julka – mała weterynarka. Tom 8. Szkoła pełna zwierząt - ebook

Edukacyjna seria o przygodach Julki, która pomagając mamie weterynarce, zdobywa wiedzę o zwyczajach wielu gatunków zwierząt. „Cześć! Jestem Julka. Mam dziesięć lat. I jestem już prawie weterynarką! Moja mama leczy zwierzęta, a ja przyglądam się jej pracy i często w niej pomagam. Obie z moją najlepszą przyjaciółką, Chelsea, kochamy zwierzęta”. Nasza szkoła jest świetna – mamy tu zwierzęta! W naszej sali biologicznej mieszkają świnki morskie, jaszczurki, rybki i owady. W tym tygodniu mamy zastępstwo z panią Fine, która niewiele wie o zwierzętach. Na szczęście my wiemy bardzo dużo (jak to dobrze być prawie weterynarką!).

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8334-229-0
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1
CZASAMI WETERYNARZE MUSZĄ PRZEJĄĆ STERY

Jest pora obiadowa w poniedziałek, a my uwijamy się w naszej szkolnej sali przyrodniczej. Razem z Chelsea czyścimy klatki świnek morskich.

Nasza nauczycielka biologii pani Kuss rozmawia przez telefon. Szkoły podstawowe zazwyczaj nie zatrudniają nauczycieli tylko od biologii, ale w naszej szkole jest inaczej i za to ją uwielbiam! Weterynarze muszą być dobrzy z biologii.

Pani Kuss kończy rozmowę i od razu widać, że coś jest nie tak. Kręci głową i mamrocze:

– O rany, to bardzo źle wygląda.

– Co się stało? – pyta Chelsea, moja najlepsza przyjaciółka i sąsiadka.

Pani Kuss wydaje się podenerwowana.

– Mój tata trafił do szpitala i będzie miał operację. To raczej nic poważnego, ale moja mama bardzo się martwi. Muszę wziąć dwa dni wolnego i do nich pojechać. A tutaj jest tyle pracy! Nie zdołam wszystkiego przygotować dla nauczyciela, który przejmie moje obowiązki. Muszę lecieć do rodziców jeszcze dziś!

– Możemy pomóc nowej nauczycielce i zająć się wszystkim pod pani nieobecność – proponuję.

– Wiemy, jak działa Zielona Brygada – dodaje Chelsea. – Wszystkie zwierzęta będą zadbane. W końcu Julka jest prawie weterynarką.

Pani Kuss uśmiecha się, ale wciąż wygląda na zdenerwowaną.

– Dziękuję, dziewczynki. Po prostu nie wiem, jak ktoś nowy miałby poprowadzić lekcje, zająć się Zieloną Brygadą, karmić zwierzęta, dopilnować kompostowania…

– Pani Kuss – muszę jej przerwać, bo coraz bardziej się stresuje. – Wszystko będzie dobrze. Razem z Chelsea zrobimy listę wszystkich dodatkowych obowiązków, a potem rozdzielimy zadania. Proszę skupić się tylko na lekcjach.

– Och, co ja bym bez was zrobiła, dziewczynki? – wzdycha pani Kuss.

Nic nie odpowiadamy. My też nie mamy pojęcia, jak by sobie bez nas poradziła.

– W porządku – mówi pani Kuss. – Chyba nie mam wyboru. Przygotuję tylko plan na najbliższe lekcje i mam nadzieję, że osoba, którą pan Bartlett znajdzie na moje miejsce, będzie miała doświadczenie w nauczaniu biologii.

Wyjmuję mój „Dziennik weterynarki” i otwieram na czystej stronie.

– Chelsea, zróbmy listę obowiązków i zastanówmy się, kto czym może się zająć. A pani niech planuje lekcje, pani Kuss. My zajmiemy się resztą.

Weterynarze są nieźli w przejmowaniu sterów, kiedy przychodzi taka potrzeba.

Chelsea i ja przypominamy sobie wszystko, o co każdego dnia trzeba zadbać w sali przyrodniczej, i zapisuję to w zeszycie.

– Już samo dopilnowanie wykonania tych zadań to dużo pracy – szepcze Chelsea. – Myślisz, że damy radę?

– Oczywiście, że tak! Jestem prawie weterynarką, więc poradzę sobie ze wszystkimi zwierzętami, a ty jesteś niemal słynną na całym świecie trenerką zwierząt, Chelsea. Na pewno poradzisz sobie z pilnowaniem chłopaków, żeby dobrze zajęli się kompostem i innymi sprawami.

Chelsea kiwa głową, ale wygląda na nieco przerażoną.

Pani Kuss przeszukuje szuflady. Słyszę, że mówi do siebie, układając sprzęt w pudełkach.

– Najważniejsze, żeby uspokoić panią Kuss – dodaję cicho. – Ma wystarczająco dużo zmartwień i musi wiedzieć, że potrafimy wszystkim się zająć.

Dzielę kartkę w „Dzienniku weterynarki” na dni – tyle, ile będzie trwać nieobecność pani Kuss.

– Zróbmy tabelę z podziałem na dni, żeby każdego dnia wiedzieć, co trzeba zrobić. Możemy pokazać ją pani Kuss, to upewni się, że o niczym nie zapomnimy, kiedy wyjedzie.

– Świetny pomysł – mówi Chelsea.

– W porządku – mówię, kiedy tabelka jest wypełniona. – To chyba wszystko, o czym musimy pamiętać. Jestem pewna, że poradzimy sobie z tym bez większych problemów. W końcu co w tym trudnego? Chodź, pokażemy tabelkę pani Kuss.

Chelsea krzywi się i wzrusza ramionami. Zdecydowanie nie lubi takich nagłych zmian.ROZDZIAŁ 2
WETERYNARZE MUSZĄ BYĆ BARDZO POMOCNI

Następnego ranka Chelsea i ja czekamy przed salą przyrodniczą, kiedy pan Bartlett, dyrektor naszej szkoły, przyprowadza nową nauczycielkę na zastępstwo.

– Nigdy jeszcze nie widziałam nauczycielki na tak wysokich obcasach – szepczę do Chelsea.

– Och, dziewczynki – mówi pan Bart- lett, kiedy do nas podchodzą. – To jest pani Fine. Będzie zastępować panią Kuss. Pani Fine, to Julka i Chelsea. Są przewodniczącymi Zielonej Brygady. Mogą być bardzo pomocne, gdyby miała pani jakieś pytania odnośnie do sali przyrodniczej.

– Cześć, dziewczyny – mówi pani Fine z uśmiechem.

Wygląda bardzo elegancko i niezbyt naukowo. Nabieram co do niej lekkich obaw.

Pan Bartlett otwiera drzwi i oboje wchodzą do klasy. Ruszam za nimi, ale Chelsea łapie mnie za ramię i przytrzymuje.

– Widziałaś, jakie ma piękne paznokcie? I cudne długie włosy? Strasznie mi się podoba jej sukienka! – szepcze.

Czasami Chelsea i ja widzimy pewne rzeczy w różny sposób.

– Chelsea, czy ona ci wygląda na osobę, której spodoba się taki rodzaj pracy? Widziałaś, żeby pani Kuss kiedykolwiek nosiła takie obcasy? Jak ona ma zamiar uprawiać w nich ogródek? – pytam.

Chelsea zamyśla się i marszczy brwi.

– Jest zupełnie inna niż pani Kuss, to prawda. Ale sukienkę ma śliczną.

Kręcę głową i wchodzimy do klasy.

Pani Fine siedzi na krześle w rogu, bardzo blada, a pan Bartlett właśnie podaje jej szklankę wody.

– Ach tak, dziewczynki – mówi na nasz widok. – Pani Fine nieco się przestraszyła, kiedy zobaczyła jaszczurki. Przypomnijcie: jak one się nazywają?

– Dino i Diana – odpowiadam z dumą, kierując się do sporego terrarium. – Diana w przyszłym tygodniu urodzi małe.

– O rany, to będzie ich jeszcze więcej? – Głos pani Fine drży.

– Proszę się nie martwić, pani Fine – mówi Chelsea. – Też się ich bałam na początku, kiedy tutaj trafiły, ale są urocze.

– Chce pani którąś potrzymać? – proponuję zachęcającym tonem.

– Nie! – Pani Fine aż staje na równe nogi, a potem zerka na pana Bartletta i odpowiada spokojniej: – Hm, w tym momencie nie, dziękuję wam, dziewczynki. Na początek popatrzę na plan zajęć i trochę się zorganizuję.

– W porządku – mówi pan Bartlett. – Dziewczynki pomogą się pani rozeznać. I proszę się nie martwić tymi zwierzętami. Pani Kuss zapewniała mnie, że Julka jest prawie weterynarką, więc zajmie się nimi wszystkimi w jej imieniu.

Nauczycielka śmieje się nerwowo, a dyrektor wychodzi z sali.

Pani Fine siedzi w fotelu i niepewnie rozgląda się po klasie. Wygląda tak, jakby nie wiedziała, od czego zacząć.

– Pani Kuss zostawiła cały sprzęt potrzebny do prowadzenia lekcji w pudełkach pod ścianą, a plan zajęć jest na jej biurku. – Chelsea stara się pomóc i oprowadza panią Fine po sali. – Julka i ja zajmiemy się zadaniami Zielonej Brygady.

Zdejmujemy z haczyka klucz do schowka, a pani Fine zaczyna przeglądać notatki związane z lekcjami.

– Och, wielkie nieba, a co to jest? – woła nagle.

Znów siedzi na krześle w kącie sali i wskazuje na sporą klatkę po drugiej stronie pokoju. Zupełnie nie miałam racji co do jej butów. Potrafi w nich osiągać całkiem spore prędkości.

– Och, pokocha je pani! – wykrzykuje Chelsea. – To Budyń i Kremik, nasze ukochane świnki morskie.

Pani Fine nic nie odpowiada, tylko powoli kiwa głową.

– Pani nie lubi zwierząt? – pytam, patrząc na Chelsea z miną, którą staram się przekazać: „A nie mówiłam?”.

– Hm, nie to, że ich nie lubię – wyjaśnia nauczycielka. – Wychowałam się w bloku i nie mieliśmy miejsca na zwierzaki.

– Na zwierzęta zawsze jest miejsce, nieważne, gdzie się mieszka – odpowiadam, nie przyjmując jej wymówki. – Trzeba po prostu wybrać odpowiedni gatunek. – Wyciągam mój „Notatnik weterynarki” i pokazuję jej stronę o zwierzętach odpowiednich do małych ogródków i mieszkań.

– Karaczany! Kto, na Boga, chciały mieć w domu karaluchy w roli podopiecznych? – Pani Fine wachluje się arkuszem z klasówką.

– Na przykład my – mówi Chelsea z grymasem. Wskazuje na stojące przy ścianie akwarium, w którym mieszkają Czort i Maluszek. – To nasze karaczany, czyli przybyszki australijskie. Ale proszę się nie martwić, one nie mają nic wspólnego z brudnymi karaluchami, które włażą do domów.

Wiem, że to niezbyt miłe, ale nie przepadam za tą całą panią Fine. Nie mogę się powstrzymać i dodaję:

– Tak, przybyszki australijskie są o wiele większe. Czort ma prawie osiem centymetrów.

Ale ledwo to wypowiadam, robi mi się głupio. A kiedy oczy pani Fine zachodzą łzami, czuję się jeszcze gorzej. Najpierw po jej policzku spływa pojedyncza łza, za nią następuje cały strumień, a potem nauczycielka zaczyna pochlipywać.

Spoglądamy po sobie z Chelsea i podchodzimy bliżej. Chelsea obejmuje panią Fine ramieniem, a ja podsuwam jej pudełko chusteczek.

– Och, przepraszam, dziewczynki. Co ze mnie za nauczycielka? Dopiero miesiąc temu skończyłam uniwersytet i to moja pierwsza okazja, by uczyć przez dwa dni z rzędu, a ja już płaczę, zanim w ogóle zaczęłam. Pan Bartlett powiedział, że jeśli dobrze mi pójdzie, może będę mogła pracować tutaj na stałe, ale ja nie potrafię nawet podejść do biurka, żeby nie zalać się zimnym potem.

Na to odzywa się Chelsea:

– Pani Fine, kiedy poznałam Julkę, nic nie wiedziałam o zwierzętach i jeśli mam być szczera, byłam przestraszona, kiedy wzięłam na ręce jej świnki morskie.

Zerkam na Chelsea. Nie miałam o tym pojęcia. Nie wyobrażam sobie, że można się bać świnki morskiej. Ale ja wychowałam się wśród wielu zwierząt. Robi mi się głupio, że nie jestem bardziej wyrozumiała.

– Pani Fine, proszę nam zaufać. W tej klasie nie ma niczego, co mogłoby pani zrobić krzywdę. Nie zostawimy pani z niczym samej. Razem z Chelsea zajmiemy się całkowicie wszystkim, co jest związane ze zwierzętami, a pani będzie mogła skupić się na lekcjach. Pan Bartlett przekona się, że jest pani dobrą nauczycielką!

Chelsea podaje pani Fine worek na zużyte chusteczki.

Budyń, świnka morska, zaczyna głośno popiskiwać, kiedy tylko słyszy szelest torby. Opiera się maleńkimi łapkami o brzeg klatki, żeby sprawdzić, co dostanie do jedzenia.

– Och, przepraszam – mówię ze śmiechem. – Budyniek zawsze tak robi, kiedy słyszy szelest torebki. Za każdym razem myśli, że to oznacza jedzonko.

Pani Fine też się śmieje, wycierając oczy.

– To dość urocze.ROZDZIAŁ 3
WETERYNARZE CZASEM SIĘ MYLĄ

– Pokażemy pani, jak to wszystko jest zorganizowane – zwracam się do pani Fine, starając się ją rozweselić.

– Przed każdą lekcją trzeba napełniać butelki wodą, tak by każda klasa mogła podlewać swoje rośliny w ogrodzie. Mogę je przygotować rano przed lekcjami, ale będzie pani musiała wskazać po jednym uczniu z każdej klasy, by je ponownie napełnili w czasie lekcji – wyjaśnia Chelsea.

– Wszystkie dzieciaki wiedzą, o co chodzi, to im zajmuje pięć minut – dodaję.

– W porządku – mówi pani Fine, szybko sięga po notes i zaczyna robić notatki. Może mamy ze sobą więcej wspólnego, niż mi się na początku wydawało.

– Niedługo pojawią się chłopcy z brygady recyklingu, żeby zabrać kosze z resztkami jedzenia – wyjaśniam dalej. – Mogą być trochę hałaśliwi, ale Chelsea ma czterech starszych braci, więc umie sobie z nimi poradzić, prawda, Chelsea?

Chelsea krzywi się i wolno kiwa głową.

– Tak mi się wydaje.

– Ja zajmę się zwierzętami i postaram się, by nie wchodziły pani w drogę, zanim się pani do nich nie przyzwyczai – obiecuję. – Zwierzęta są trochę jak ludzie. Czasami pierwsze wrażenie jest mylne i okazują się kimś zupełnie innym.

– Jesteście kochane, dziewczynki, że tak mi pomagacie – mówi pani Fine z uśmiechem.

Przystępujemy do pracy. Chelsea idzie po butelki na wodę, a ja zabieram się za porządki w klatce świnek. Otwieram wieko klatki, delikatnie wyjmuję zwierzaki i przekładam je do pudełka, w którym czekają, aż skończę sprzątać. Kiedy wyjmuję Kremika, przez chwilę trzymam go tak, żeby pani Fine mogła mu się przyjrzeć z drugiego końca sali.

– Ten nazywa się Kremik. To abisyńska świnka morska. Dlatego ma takie sterczące włosy na całym ciałku.

Pani Fine nieśmiało kiwa głową i mówi:

– Jest śliczny, ale czy one nie wyglądają jak trochę mniejsze szczury?

Przynoszę Kremika bliżej, żeby mogła mu się przyjrzeć, ale chyba jednak jest na to dla niej za wcześnie.

Kiedy klatka dla świnek jest czysta, a w miseczkach są już świeże kawałki warzyw i trawa, wyciągam z lodówki marchewkę i ścieram ją dla mączników i świerszczy.

Pani Fine rozkłada sprzęt do przeprowadzenia eksperymentu w klasie, aż nagle zerka na mnie i zauważa napis na klatce z mącznikami.

– Och, robale! One właściwie mi nie przeszkadzają. Raczej się nie wydostaną i nas nie oblezą, prawda?

– Cóż… – mówię. – Pokażę pani coś w moim „Dzienniku weterynarki”.

Znajduję stronę z opisem mączników i wskazuję na schemat ich cyklu życia.

– Mączniki to nie są tak naprawdę robaki, pani Fine. To stadium larwalne ciemnego chrząszcza.

– A chrząszcze się rozłażą – mówi cicho pani Fine.

– Proszę się nie martwić, te mączniki nie zamienią się w chrząszcze jeszcze przez co najmniej dwa miesiące – pocieszam ją. – A potem wypuścimy je w ogrodzie.

– O rany – wzdycha. – Chyba w tym tygodniu nauczę się od was więcej niż wy ode mnie.

Rozmowę przerywa nam jakiś gwar na zewnątrz i do sali wpada kilku chłopców.

– To nasza brygada recyklingowa – przedstawiam ich. – Codziennie zbierają resztki jedzenia i kompostują je. Są też bardzo pomocni, jeśli ma pani dla nich jakieś zadanie.

Josh, Jessie, Mason, Connor, Adam, Liam i Joeshym stoją i patrzą na panią Fine. Przez chwilę nikt nie wie, co powiedzieć.

Nagle odzywa się Josh:

– Zbieramy też ślimaki dla jaszczurek. – Dumnie podnosi rękę, żeby zaprezentować swoją zdobycz. Całe ramię ma pokryte sporymi, śliskimi ślimakami.

Pani Fine wzdycha i gwałtownie się odsuwa. Chłopcy chichoczą i trącają się łokciami.

– Pamiętaj umyć ręce mydłem, kiedy je odłożysz – mówię szybko.

Chłopcy otaczają terrarium, w którym siedzi jaszczurka tilikwa, i nagradzają oklaskami Dino, który jednym głośnym kłapnięciem pożera ślimaka w skorupce.

Pani Fine składa dłonie na piersi i patrzy na mnie w przerażeniu.

– One jedzą żywe ślimaki?

– Wiem, że to wydaje się okrutne – przyznaję. – Ale musimy podawać jaszczurkom to samo, co jedzą na wolności. Inaczej zachorują.

Wertuję „Dziennik weterynarki”, aż znajduję zapiski o tilikwach.

Drzwi otwierają się i wchodzi pan Bartlett.

– Jak sobie radzimy?

Pani Fine otwiera usta, ale nie wydaje żadnego dźwięku.

– Razem z panią Fine omawiałyśmy właśnie zalety naturalnego karmienia jaszczurek – odpowiadam.

– Wspaniale, tak trzymać – cieszy się dyrektor. – I proszę o sygnał, gdyby pojawiły się jakieś problemy.

– Jasne… hm… oczywiście – mamrocze pani Fine, odprowadzając go wzrokiem.

– Jest pani pewna, że nie chce pani potrzymać ślimaka, pani Fine? – pyta Jessie z głupią miną.

Rzucam mu piorunujące spojrzenie, które wbija go w ziemię.

– Chelsea i ja wrócimy tu podczas długiej przerwy – zwracam się do nauczycielki. – Da pani sobie radę do tego czasu?

Pani Fine kiwa głową, ale nie wygląda na zbyt pewną siebie.

– Żadne z tych zwierząt nie wydostanie się na wolność? – pyta.

– Ani jedno – przyrzekam.

Chelsea właśnie wchodzi do sali.

– Butelki napełnione – raportuje.

– Zobaczymy się niedługo – mówię i zamykam za nami drzwi.

– O rany – rzuca Chelsea. – Wygląda na całkowicie przerażoną!

– Tak, jest dość przerażona, prawda? Musimy jej pomagać przez ten tydzień.

Naprawdę nie chcę jej więcej oglądać we łzach.ROZDZIAŁ 4
WETERYNARZE MUSZĄ CZASEM MINIMALIZOWAĆ STRATY

Kiedy wracamy na długiej przerwie, odnoszę wrażenie, że podczas pierwszych lekcji musiało dojść do jakichś problemów.

Już od progu widzę, że włosy pani Fine wyglądają jakoś inaczej niż wcześniej. Rano były proste i błyszczące, a teraz są niedbale związane zwykłą gumką. Na dodatek pani Fine mocno utyka, a jej ręce wyglądają, jakby były zakrwawione. Wokół umywalek jest porozlewana woda.

Pani Fine kuśtyka do umywalki, ale zauważa, że przyglądamy jej się od drzwi.

– Pewnie pomyślałyście sobie, że nie nadaję się do tej pracy, i chyba macie rację. Zobaczcie, jaki tu chaos, a jest dopiero jedenasta!

Podbiegamy do niej.

– Czy pani jest ranna? – pyta Chelsea z troską.

– Nie – parska pani Fine. – Ale szkoda, że nie jestem, bo mogłabym pójść do domu. – Odwraca się do umywalki i zaczyna szorować dłonie.

– Co się stało? – pytam, patrząc na wielką czerwoną plamę na podłodze.

– Zapomniałam poprosić kogoś, by napełnił butelki wodą po pierwszej lekcji, więc kiedy grupa robiła notatki, sama zaczęłam nalewać wodę. – Pani Fine wygląda, jakby znów miała się rozpłakać, ale mówi dalej. – Kiedy odwróciłam się w stronę klasy, zauważyłam, że jakiś chłopak rozlał całą butlę czerwonego barwnika do żywności, który rozpłynął się po sali. Rzuciłam się do sprzątania, ale obcas zaczepił mi się o metalową listwę między wykładziną a linoleum i złamał się. – Zerka na Chelsea i dodaje: – A to moje ukochane buty!

Chelsea spogląda na nauczycielkę ze współczuciem i głaszcze ją po plecach.

– I przy tym wszystkim zapomniałam zakręcić kran, po tym jak napełniałam butelkę. Woda rozlała się wszędzie i oczywiście akurat wtedy przechodził koło naszej sali pan Bartlett. Otworzył drzwi, żeby sprawdzić, jak mi idzie, a ja stałam tam na bosaka, z rękami, które wyglądały, jakby ociekały krwią! Zareagował bardzo uprzejmie, ale na jego twarzy widziałam, że już się zastanawia, gdzie bardzo szybko znaleźć kogoś na moje miejsce.

Chelsea patrzy smutno na zniszczony but, tak jakby to był zraniony zwierzak, i stwierdza:

– Przede wszystkim musimy pani znaleźć jakieś buty.

Pani Fine nie za bardzo jej słucha.

– Chyba odbyłam pierwszą lekcję na temat uczenia biologii w szkole. Nigdy nie zostawiaj dzieciaków bez nadzoru podczas eksperymentów naukowych. Pod żadnym pozorem.

– A może gumiaki pani Kuss? – sugeruję. – Wkłada je zawsze do pracy w ogrodzie.

Chelsea wygląda na przerażoną.

– Zupełnie nie będą pasowały do sukienki.

Pani Fine zatroskana kiwa głową.

Przewracam tylko oczami. Nagle drzwi otwierają się na oścież i wpadają Josh i Jessie z brygady recyklingowej.

– O rany! – woła Jessie, widząc czerwony barwnik i złamany obcas na podłodze.

Pani Fine patrzy na chłopców i zaczyna jej drgać powieka.

– A, dobrze, że tu jesteście – mówię. – Potrzebujemy pomocy. Możecie poszukać pana C.?

– Pan C. to nasz woźny i złota rączka – wyjaśnia Chelsea, zwracając się do pani Fine.

Biorę kawałki zniszczonego buta i wręczam je Joshowi.

– Powiedz mu, że mamy sytuację awaryjną, i spytaj, czy potrafiłby naprawić ten but.

– Nie powiedziałbym, że złamany obcas to sytuacja awaryjna – chichocze Jessie.

– To tylko pokazuje, jak ty nic nie rozumiesz – prycha Chelsea. – Możesz po prostu to zrobić?

Josh szybko przytakuje, bierze but i obaj chłopcy wypadają na korytarz.

Otwieram drzwi i wołam za nimi:

– Jeśli spotkacie pozostałych chłopaków, przyślijcie ich tutaj!

Odwracam się i rozglądam po sali.

– Jesteście niesamowite, dziewczynki – mówi pani Fine. – Czy nie myślałyście, żeby zostać nauczycielkami?

– O nie – odpowiadam stanowczo. – Ja będę weterynarką, a Chelsea będzie światowej sławy treserką i fryzjerką zwierząt.

– Cóż, uczenie przypomina trochę tresurę zwierząt… i można wtedy nosić ładniejsze buty.

Wszystkie trzy wybuchamy śmiechem. Miło znów zobaczyć uśmiech pani Fine.

Chelsea przymierza tęczowe kalosze pani Kuss do sukienki pani Fine, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście do niej nie pasują, a tymczasem zjawiają się Mason, Connor, Adam, Liam i Joeshym.

– Potrzebujemy waszej pomocy – zwracam się do nich.

Chłopcy tylko kiwają głowami, bo bałagan w sali mówi sam za siebie.

– Pamiętacie, jak pani Kuss uczyła nas, że sok z cytryny to słaby kwas? – pytam ich. – Może właśnie sok z cytryny zmyje ten barwnik? Mason, Liam, możecie przynieść cytryny z lodówki i zacząć czyścić podłogę i stolik?

– Jasne – rzuca Mason i rusza do lodówki.

– Joeshym i Connor, możecie napełnić butelki wodą na następną lekcję? A Adam mógłby zetrzeć tę wodę z podłogi – proponuję.

Jestem pewna, że któryś z nich szepnął: „Tak, szefie” – ale postanawiam to zignorować.

Chłopcy zabierają się do pracy. Pani Kuss zawsze ich chwali, jak bardzo są pomocni – i ma rację. Chociaż to chłopaki!

– Sprawdźmy, jak czuje się Diana – mówię do Chelsea. – Wyglądała rano jakoś dziwnie.

Podchodzimy do terrarium jaszczurki i przyglądamy się jej z bliska.

– Zobacz, jak podnosi głowę i wygina się do tyłu – zauważam. – Wygląda, jakby lada chwila miała urodzić.

– Ojej, a czy powinniśmy coś zrobić, żeby jej w tym pomóc? – pyta pani Fine zza biurka.

– Nie, sama da radę – mówię. – Ostatnio urodziła bez problemu siedemnaście małych.

Pani Fine kuli się na krześle.

– Siedemnaście dodatkowych jaszczurek… – mamrocze.

Sięgam po mój „Dziennik weterynarki” i robię notatki o Dianie. Ostatnio urodziła w nocy, więc nie widziałam, jak się zachowywała przed porodem.

– Moja mama jest weterynarką. Spytam ją wieczorem, czy takie wyginanie szyi jest normalne – deklaruję.

– Myślałam, że jaszczurki znoszą jaja – mówi pani Fine, kręcąc głową i próbując uporządkować sobie nowe informacje. – Lubię jajka. Jajka nie wpełzają na ludzi.

– Większość jaszczurek składa jaja, ale tilikwy należą do tych nielicznych, które rodzą żywe młode – wyjaśniam.

Mason podchodzi do biurka i raportuje:

– Chyba już zmyliśmy cały barwnik, pani Fine.

– Och, bardzo wam dziękuję – mówi nauczycielka z uśmiechem. – Co za ulga.

Chłopcy właśnie kończą, kiedy rozlega się dzwonek.

Do sali wpadają zdyszani Josh i Jessie.

– Znaleźliśmy pana C., spróbuje naprawić but – woła Josh. – Ale ostrzegał, że potrzeba trochę czasu, żeby klej wysechł.

– Czyli nie mam wyboru i muszę wskoczyć w kalosze – wzdycha pani Fine, bo jej kolejna klasa czeka już przed salą.

– Przynajmniej są w kolorach tęczy – mówię pocieszająco.ROZDZIAŁ 5
WETERYNARZE RATUJĄ ŻYCIE

Wracamy do sali przyrodniczej na przerwie obiadowej i od razu widzimy, że panuje w niej większy spokój, a pani Fine wydaje się o wiele mniej roztrzęsiona. Chelsea przyniosła ze stołówki torbę pokrojonych warzyw dla świnek morskich. Kiedy tylko wchodzimy do sali, świnki słyszą szelest torby i zaczynają piszczeć jak szalone.

– Już idziemy, idziemy – mówi Chelsea, a Budyń i Kremik wystawiają pyszczki z klatki.

Chelsea karmi świnki, a ja idę prosto do Diany.

Jaszczurka wciąż wygina głowę do tyłu i wygląda na zdeterminowaną.

– Od rana tak się zachowuje – zauważa pani Fine, niosąc jakiś sprzęt do umywalki.

– To może być normalne – mówię z nadzieją. – Ale wygląda, jakby nie czuła się za dobrze.

Chłopcy z brygady recyklingowej przychodzą zebrać odpadki, które zaniosą na kompost.

– Co jeszcze trzeba dziś zrobić? – pyta pani Fine. Wygląda na wyczerpaną.

– To już prawie wszystko – mówi Chelsea. – Musimy jeszcze nakarmić rybki i przynieść świeże liście dla patyczaków i karaczanów. Potem spryskać klatki dla owadów odrobiną wody, żeby miały wilgotne powietrze. W poniedziałki nie ma za wiele pracy.

Pani Fine otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale wydaje z siebie tylko cichy jęk. Podchodzi do zlewu i nalewa sobie filiżankę kawy.

Chelsea bierze karmę dla rybek w stawie na zewnątrz, a ja wyjmuję suszone liście z pudełka w rogu dla Czorta i Maluszka.Nagle słychać walenie w drzwi.

– Przyszliśmy do pani Kuss – mówi mały chłopiec z drugiej klasy, gdy otwieram drzwi.

– Pani Kuss wyjechała.

– W zbiorniku na wodę jest mały ptaszek, cały zmókł.

Pani Fine patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Zaraz tam przyjdziemy i zobaczymy, co się dzieje – oznajmiam.

Razem z Chelsea i panią Fine oraz szóstką siedmiolatków idziemy na podwórko młodszych klas. Obok studzienki z wodą zebrała się duża grupa dzieciaków. Dyżurująca nauczycielka, pani Armstrong, nie pozwala im podejść za blisko.

Patrzy na nas smutnym wzrokiem.

– Pisklak wpadł do zbiornika z wodą. Jest cały przemoczony – mówi. – Nie mam pojęcia, co z nim zrobić.

Zaglądam do zbiornika, a ze środka wyglądają na mnie oczka mokrego pisklaka. Oddycham z ulgą.

– W porządku – zwracam się do wszystkich. – To najłatwiejszy do opieki pisklak, miodożer maskowy. Pewnie dopiero uczył się latać i spadł tutaj.

– Jak znaleźć jego mamę? – pyta pani Armstrong.

– To właśnie jest niezwykłe u tych ptaków – wyjaśniam. – Karmią wszystkie młode wspólnie, więc dowolny ptak tego gatunku może się nim zająć, nie tylko jego mama lub tata. Gdy tylko wysuszymy go na tyle, by mógł piszczeć, zaraz się tu zlecą. Nie widzimy ich, ale na pewno nas obserwują. To bardzo dobrzy rodzice.

Wszystkie dzieci oraz nauczycielka rozglądają się, żeby sprawdzić, czy gdzieś na drzewach widać dorosłe miodożery, ale nie ma po nich śladu.

Delikatnie sięgam po ptaszka i układam go w dłoni złożonej w miseczkę. Jest gorący dzień, więc po chwili ptaszek jest już suchy. Zauważam, że pani Fine się odsunęła. Naprawdę ominęła ją przyjemność kontaktu ze zwierzętami, kiedy była mała.

Wycieram pisklaka koszulką i rozglądam się w poszukiwaniu nisko rosnących gałęzi.

Pisklątko stroszy piórka na mojej dłoni i strzepuje wodę ze skrzydełek.

– Och, jaki on słodki – szepcze Chelsea.

– Pani Armstrong, czy dosięgnie pani do tej gałęzi? – pytam, bo zauważyłam odpowiednią gałąź.

– Chyba mi się uda – odpowiada i dołącza do mnie razem z całą grupą.

– To patrzcie – mówię do coraz większej grupki dzieciaków, która się wokół nas gromadzi.

Pani Armstrong delikatnie przejmuje ode mnie pisklaczka i sadza go na gałęzi.

– Teraz musimy się tylko odsunąć i cierpliwie poczekać – mówię do dzieciaków.

Nauczycielki odsuwają grupkę i wszyscy stoimy, czekając. Przez jakąś minutę nic się nie dzieje, a potem wreszcie słyszymy dźwięki, na które tak czekaliśmy.

– Pi… piii piii. – Nasz mały przyjaciel zaczyna wołać.

I nagle ze wszystkich stron zlatują się hałaśliwe miodożery. Są szare z jasnożółtymi obwódkami wokół oczu. Dwa z nich zaczynają na zmianę karmić owadami pechowego malucha.

– Och! – wzdychamy wszyscy równocześnie. Jesteśmy szczęśliwi i podekscytowani. To bardzo miłe, gdy można uratować życie. Dlatego właśnie chcę zostać weterynarką.

– Wow! – mówi pani Fine do pani Armstrong. – Julka rzeczywiście jest prawie weterynarką.

Chelsea zerka na mnie i szeroko się uśmiecha.

Kiedy wracamy do sali przyrodniczej, chłopcy zdążyli już wrócić. Wynieśli odpady na kompost, umyli pojemniki i odwrócili je do góry dnem, żeby wyschły. Pani Fine jest pod wielkim wrażeniem.

– Świetna jest ta ekipa recyklingowa – mówi głośno.

Chłopcy są z siebie bardzo zadowoleni.

W tym momencie zjawia się pan C. Niesie but pani Fine i szeroko się do nas uśmiecha.

– Pożar ugaszony – ogłasza.

Pani Fine oblewa się rumieńcem.

– Przepraszam za kłopot – mówi. – Dotknęło mnie dzisiaj sporo katastrof, a złamany obcas był ich zwieńczeniem. To dziewczynki podpowiedziały, że może pan go naprawi.

– Cóż, ten obcas nie odpadnie jeszcze przez bardzo długi czas. Zastosowałem do niego mój ulubiony mocny klej, Gorilla Grip.

– Dziękuję najserdeczniej. – Pani Fine aż się rozpromienia i razem z Chelsea podziwiają świeżo naprawiony but.

– Nawet nie widać, że był złamany! – wzdycha Chelsea, gdy pani Fine ściąga kalosze.

Kiwam głową i uśmiecham się do pana C.

– Ja tam uwielbiam kalosze – mówię do niego po cichu.

– Nie ma co do tego wątpliwości, Julka – odpowiada z uśmiechem.ROZDZIAŁ 6
WETERYNARZE WIEDZĄ, KIEDY COŚ JEST NIE TAK

Przed wyjściem do domu wracam jeszcze do Diany. Pani Fine znów czyści stoły ze sprzętem, ale tym razem wygląda na bardziej zadowoloną.

– Diana wciąż wygina szyję – mówię.

Pani Fine podchodzi nieco bliżej do terrarium. Uśmiecham się – robi się coraz odważniejsza.

– Martwisz się o nią? – pyta.

– Trochę – odpowiadam. – Miała rodzić dopiero za tydzień. Pani Kuss uwielbia te jaszczurki i muszę zadbać, żeby nic im się nie stało do jej powrotu.

– Jak długo trwa u nich ciąża? – pyta pani Fine.

– Około stu dni. W zeszłym roku urodziła równo w terminie. Proszę się tym nie martwić, pani Fine. Porozmawiam o tym z mamą. Będzie wiedziała, co robić. Jest prawdziwą weterynarką.

Po południu czytamy z mamą dużo o porodach jaszczurek scynkowatych. Oglądamy nawet filmik o takim porodzie na YouTube. Mama wie sporo o jaszczurkach, ale uznaje, że warto poznać doświadczenia innych, bo każdy przypadek jest odmienny.

– Większość ludzi twierdzi, że poród nie będzie trwał długo – mówię. – Ale ciągle się martwię.

– To może wpadnę jutro rano i ją zbadam? – proponuje mama. – Będziesz spokojniejsza.

Przed pójściem spać dzwonię do Chelsea i rozmawiamy o Dianie. Chelsea też się o nią martwi, więc postanawiamy rano pojechać do szkoły wcześniej z mamą, żeby przebadać jaszczurkę.

Rano Chelsea czeka już na mnie w samochodzie i mama zawozi nas obie do szkoły. Jest tam już pani Fine, która szykuje się do lekcji. Zastajemy ją w sali przyrodniczej.

– Och, jak ona ślicznie wygląda! – szepcze Chelsea, kiedy zaglądam do jaszczurek.

– Ale ciągle jest gruba – odpowiadam, patrząc na Dianę.

– Nie Diana, Julko. Mówię o pani Fine!

– Aha – mruczę.

Spoglądam na panią Fine, która rozmawia z moją mamą. Ma na sobie jasną kwiecistą sukienkę i pasujące do niej żółte buty.

– Na szczęście te buty mają podwójną podeszwę – chichoczę.

Chelsea mrozi mnie wzrokiem. Mamy całkowicie różny gust co do butów, ale to nie szkodzi, najlepsze przyjaciółki mogą mieć różne zdanie.

– Obejrzyjmy tę waszą kobietkę – mówi mama, delikatnie podnosząc Dianę.

Drzwi otwierają się i wchodzi kilku chłopców z brygady recyklingowej. Jak zwykle robią sporo zamieszania.

– Cicho! – sykam.

Podchodzą na palcach do terrarium. Patrzymy, jak mama przenosi Dianę na stół, żeby ją zbadać.

– Cóż – mówi w końcu mama. – Jest ogromna i jej brzuszek jest bardzo napięty. Zgadzam się z tobą, Julka: wygląda na to, że nie czuje się najlepiej. Czy wciąż je?

Otwieram „Dziennik weterynarki”, żeby sprawdzić.

– Tak, wczoraj po południu zjadła dwa ślimaki.

Mama kiwa głową.

– Gdyby bardzo cierpiała, nic by nie jadła – mówi. – Zostawmy ją jeszcze dziś w spokoju i jeśli do popołudnia nie zacznie rodzić, zabiorę ją do gabinetu i zrobię jej USG, żeby zobaczyć, co się dzieje w jej brzuszku.

– Młode miały się urodzić dopiero w przyszłym tygodniu – mówi pani Fine z paniką w oczach.

– Proszę się nie martwić – mówię wesoło. – Jeśli urodzą się wcześniej, wiemy, jak się nimi zająć, bo Diana już raz rodziła.

Pani Fine nie wygląda na pocieszoną.

Dino, samiec jaszczurki, próbuje się wspinać na ściankę terrarium. Jego małe nóżki tylko się ślizgają po gładkiej powierzchni szyby.

– Weźmiemy Dino na krótki spacer – proponuje Josh. – Poprawi mu się humor.

Pani Fine patrzy z przerażeniem na chłopców, którzy wynoszą jaszczurkę na dwór.

– Czy wolne je zabierać na dwór? – szepcze.

Nie wiem, dlaczego wszyscy szepczemy, ale to nam się wydaje właściwe, bo w końcu trwa badanie lekarskie. Kiwam głową.

– Często bierzemy jaszczurki na spacer w ogrodzie. Ruszają się wolno i najczęściej po prostu siedzą sobie w słońcu.

Mama czule gładzi Dianę i odkłada ją do terrarium.

– Dziękuję, mamo – mówię, ściskając ją mocno.

Rozmawiają jeszcze o czymś z panią Fine i głośno się śmieją, a potem mama jedzie do pracy.

Wyglądam przez okno na chłopców, którzy stoją w ogrodzie wokół Dino. Jaszczurka spokojnie opala się na ścieżce.

Chelsea staje na krześle, żeby zmienić jaszczurce wodę w misce.

– Och! – piszczy. – Tu leży dzidziuś jaszczurki! Zobacz Julka, tutaj!

Przywieram do szklanej ścianki. Rzeczywiście, leży tam młode.

– Czy wszystko z nią dobrze? – pyta pani Fine, podchodząc do nas.

Delikatnie podnoszę małą jaszczurkę, a ona wystawia niebieski język w moją stronę.

W porównaniu z dziećmi, które urodziły się w zeszłym roku, ta jest bardzo duża.

– Nic jej nie jest – odpowiadam ze śmiechem. – Ale jest ogromna! Nic dziwnego, że Diana ma problemy z porodem.

Pani Fine uśmiecha się do malutkiej jaszczurki, a potem wychyla się za drzwi i woła chłopców:

– Chłopaki, tutaj jest malutka jaszczurka! – I wraca do swojego biurka.

Chłopcy wpadają do sali jak dzicy, ale zwalniają, kiedy Chelsea mówi ostrzegawczo:

– Ciszej!

– Ale świetne – szepcze Mason, wpatrując się maleństwo na mojej dłoni.

– Jaka śliczna – zachwyca się Liam.

– Są jeszcze inne? – pyta Adam.

– Nie, nie widzę ich więcej – stwierdzam. – A wy?

Chłopcy dokładnie przeglądają terrarium w poszukiwaniu innych młodych. Widzę wyraźnie, że Diana nie czuje się najlepiej i cały czas odchyla szyję do tyłu.

– Wydaje mi się, że powinniśmy ją zostawić w spokoju – sugeruję i odkładam maleństwo.

– Racja – mówi Chelsea. Podchodzi do komody przy umywalce i wyjmuje z niej stare prześcieradło. – Może zarzucimy jej to na terrarium?

– Świetny pomysł. A Dino spędzi jeden dzień w starej klatce. Trzeba tylko na dno położyć trochę ściółki, jedzenie i miseczkę wody. Druga lampa grzewcza wciąż działa, możemy mu ją włączyć – proponuję i zwracam się do Liama: – Gdzie jest Dino?

– Joeshym go pilnuje – odpowiada Liam.

– Wcale nie. Jestem tutaj – odzywa się Joeshym. – Myślałem, że Adam tam został.

– Ja przyszedłem z wami, chłopaki – mówi Adam. – Myślałem, że Jesse zostaje.

Jesse kręci głową i rozkłada ręce. Patrzymy po sobie, a potem wyglądamy przez okno. Nikt nie został, żeby pilnować Dino!ROZDZIAŁ 7
WETERYNARZE PRZEŻYWAJĄ TEŻ KLĘSKI

Biegniemy wszyscy do miejsca, gdzie Dino był widziany po raz ostatni.

– Stop! – wołam. – Mógł się schować gdziekolwiek, więc uważajmy, żeby go nie zadeptać. Chodźcie tylko po ścieżkach.

Pani Fine usłyszała mój krzyk i wychodzi do nas na zewnątrz.

– Co się stało, Julka? – pyta.

– Hm… nic takiego, pani Fine. Mamy tylko… chyba… taki problem… hm… zgubiliśmy w ogrodzie Dino.

– Co? – wykrzykuje cienkim głosem, panicznie rozglądając się wokół swoich nóg.

– Wszystko będzie dobrze – mówię, starając się brzmieć spokojniej, niż w rzeczywistości jestem… – Nie mógł za daleko odejść.

Inne dzieciaki już podchodzą do ogrodu, żeby sprawdzić, co to za zamieszanie.

– Chyba musimy ogrodzić ten teren – proponuje Josh.

– Dobry pomysł – mówię.

Josh i Mason biegną do komórki po jakąś linę.

– Chłopcy, możecie powstrzymać kolejne osoby, które chcą wejść do ogrodu, dopóki nie rozciągniemy liny? – prosi pani Fine.

Kiwają głowami i ruszają, żeby zablokować trzy wejścia do ogrodu.

– Dino nie przeszedłby przez betonowe alejki, woli pozostać niewidoczny – mówi Chelsea. – Musi więc gdzieś tutaj być. Problem w tym, że to duży ogród i miał gdzie się zaszyć.

Na czworaka zaczynamy szukać pod roślinami, przeczesując dłońmi ściółkę. Pani Fine chodzi w tę i z powrotem po betonowej ścieżce w swoich żółtych wysokich obcasach.

Najpierw wydawało mi się, że szybko znajdziemy Dino – to nie jest mała jaszczurka, ma z pięćdziesiąt centymetrów – ale czas mija i zbliża się pierwszy dzwonek. Zaczynam obmyślać inne możliwości.

Chelsea najwyraźniej też coś chodzi po głowie.

– Nie ma takiej opcji, że coś go upolowało? – szepcze do mnie w pewnej chwili.

– Na pewno nie – odpowiadam z jękiem. – To musiałoby być coś ogromnego, jeśli miałoby zjeść jaszczurkę wielkości Dino. Jestem pewna, że po prostu się schował. Ale gdzie?

Podczas gdy my szukaliśmy zbiegłej jaszczurki, pani Fine zaczęła sama napełniać zbiorniki z wodą. Widzę, że zerka na nas i nerwowo przygryza górną wargę. Chyba zastanawia się, jak powie pani Kuss, że zgubiła się jedna z jej ulubionych jaszczurek.

– Pani Fine – wołam. – Czy może pani nalać wiadro wody na górną warstwę trzech pojemników z dżdżownicami, które stoją za panią, tak żebyśmy mogli zebrać kompost podczas przerwy?

Pani Fine wolno kiwa głową i wykrzywia usta z obrzydzeniem, a potem ostrożnie podnosi wieczko pierwszego pojemnika z dżdżownicami.

Dzwoni dzwonek i musimy iść na lekcje. Co za katastrofalny początek dnia!

– Spytam pana Stircka, czy mogę zostać i szukać dalej – proponuje Adam. – Na pewno zrozumie, że to wyjątkowa sytuacja.

Kilku innych chłopców kiwa głowami.

– My też spytamy naszych nauczycieli – mówi Liam.

Biegną spytać, czy dostaną pozwolenie na dalsze poszukiwania. Wiem, że Chelsea i ja nie dostaniemy zwolnienia z lekcji, bo zaraz mamy sprawdzian z ortografii, a potem muzykę. Nie możemy opuścić tych zajęć.

– Przynajmniej teren jest ogrodzony – mówi Chelsea. – Jestem pewna, że on nie przejdzie przez ścieżkę i nie wyjdzie z ukrycia. Wtedy za ławo można by go było zauważyć. Wiesz, że zawsze przekrada się z kąta w kąt.

Chelsea zawsze doskonale odgaduje zachowania zwierząt. Nic dziwnego, że jest słynna niemal na całym świecie.

Wracamy najszybciej, jak się da, ale chociaż chłopcy spędzili dwie godziny na przeszukiwaniu ogrodu, po Dino ani śladu. Chłopcy są brudni i zmęczeni, a ogród wygląda, jakby go zaatakowali szalejący bandyci.

Wchodzę do środka, żeby sprawdzić, co słychać u Diany i jej dziecka. Jaszczurka wciąż wygina grzbiet i nadal nie widać innych maluchów. To zły znak. Kiedy jaszczurka zaczyna rodzić, zazwyczaj rodzi wszystkie dzieci po kolei. Cieszę się, że po południu przyjedzie mama. Prawie weterynarze bywają bardzo zajęci!

Chelsea nadal przeszukuje z chłopcami ogród.

– Może zajmiemy się biohumusem? – proponuję pani Fine i wychodzę na dwór. – Jutro jest bazarek i będziemy mieć dużo pracy. Dlatego pani Kuss lubi to robić dzień wcześniej.

Schylamy się, by napełnić puste kartony po mleku brązową wodą, która leci z kranu u spodu pojemników z kompostem.

– A co to dokładnie jest? – pyta pani Fine.

– My to nazywamy herbatką z robali, ale właściwie to siuśki dżdżownic – odpowiadam zgodnie z prawdą.

Nauczycielka przy kraniku wzdryga się gwałtownie, aż siuśki dżdżownic rozlewają się na beton… i na jej jasnożółte buty.

Pani Fine znów brakuje słów.

Chelsea wraca akurat w momencie, gdy na twarzy pani Fine maluje się czyste przerażenie.

– Spokojnie, pani Fine, znajdziemy go, proszę się nie martwić!

Pani Fine wydaje cichy jęk. Chyba myślała o swoich butach, nie o Dino.

Chelsea odwraca się do mnie i mówi z rozpaczą:

– Julka, to po prostu bez sensu. Gdzie on mógł pójść?

– Co za katastrofa! – wołam. – Zgubiliśmy Dino, a do tego Diana może mieć naprawdę poważne kłopoty!

– Wszystko przez to, że ja się tutaj znalazłam – mówi pani Fine. – Pani Kuss wiedziałaby, jak zaradzić tym wszystkim problemom, a ja nie mam pojęcia. – Opiera się o murek i wyciera buty chusteczką.

Zza rogu wyłania się pan Bartlett.

– Jak się sprawy mają, pani Fine? – pyta.

– To był świetny pomysł, żeby dziś zebrać biohumus od dżdżownic, pani Fine – mówię głośno.

Pan Bartlett zerka na chłopców przeszukujących ogród.

– Usuwamy chwasty, żeby na przyjazd pani Kuss było czysto – dodaje szybko Chelsea. – Pani Fine pomyślała, że to będzie miły gest.

– Świetnie, pani Fine, widzę, że coraz lepiej się pani u nas czuje – stwierdza pan Bartlett. – Sądzę, że znajdziemy tutaj dla pani o wiele więcej pracy. – I odchodzi.

– Chyba nie ma szans, żeby w ogrodzie były jakiekolwiek chwasty, z taką Zieloną Brygadą jak wasza – mówi pani Fine.

– Chwasty! No tak! – woła nagle Chelsea.

Spoglądamy na nią zdumieni, a chłopcy przerywają swoje zajęcie.

– Coś mi przyszło do głowy – mówi Chelsea gorączkowo. – Gdzie trzymamy chwasty?

– No tam – odpowiada Mason. – W kompostowniku.

– Tam jest ciemno, przytulnie i… ciepło! – woła Chelsea. – Jaszczurki uwielbiają takie miejsca!

Biegniemy do zbiornika na kompost i unosimy wieko. Na dole jest otwór, przez który wysypuje się ziemię.

– Możecie unieść cały pojemnik? – prosi Chelsea.

Chłopcy unoszą zbiornik, a spod niego wypadają liście, chwasty, trawa, pył i… wielki, gruby Dino.

– Dino! – wołamy z ulgą. Maluch mruga na nas i pokazuje długi niebieski język.

Wszyscy po kolei głaszczą odnalezioną zgubę i podają go sobie z rąk do rąk.

– Chelsea, nic dziwnego, że jesteś niemal słynną na cały świat trenerką zwierząt i fryzjerką! – śmieję się.ROZDZIAŁ 8
WETERYNARZE MOGĄ ZMIENIAĆ SPOSÓB MYŚLENIA INNYCH

Po lekcjach, o trzeciej, biegniemy z Chelsea do sali przyrodniczej. Kiedy otwieramy drzwi, mama jest już przy Dianie. O dziwo stoi tam też pani Fine. Mama odwraca się do mnie, ale po jej minie nie umiem odgadnąć, co się stało.

– Czy ona dobrze się czuje? – szepczę.

– Wszyscy się dobrze czują. – Mama uśmiecha się szeroko. – Cała dziesiątka.

Podbiegamy z Chelsea, żeby zobaczyć je na własne oczy.

Wszędzie wokół Diany leżą jej dzieciaczki. Już rozglądają się dokoła, jedzą i piją. Są takie słodkie, jak idealne miniaturki swojej mamy.

– Jesteś taka dzielna, Diano – mówię do niej łagodnie. – Pani Kuss będzie jutro przeszczęśliwa!

– Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć… – liczy Chelsea. – Sześć, siedem, osiem, dziewięć… a gdzie jest dziesiąty?

– Tutaj – mówi cicho pani Fine i otwiera dłonie, odsłaniając maleńką, śpiącą spokojnie jaszczurkę.

Spoglądam na panią Fine i nie mogę przestać się szczerzyć.

Kiwa do mnie głową. Znów wygląda na to, że zabrakło jej słów.

I myślę sobie, że może, tak zupełnie teoretycznie, pani Fine pokocha zwierzęta tak mocno, jak ja.

Quiz! Czy jesteś już prawie weterynarką?

1. Które zwierzę nadaje się do hodowania w klasie?

a. Nietoperz.

b. Małpa.

c. Patyczak.

d. Owca.

2. Bez czego zwierzęta mogą żyć?

a. Jedzenia.

b. Muzyki.

c. Wody.

d. Kryjówki.

3. Mączniki to tak naprawdę larwy:

a. Świerszczy.

b. Karaczanów.

c. Patyczaków.

d. Chrząszczy.

4. Świerszcze to:

a. Ssaki.

b. Ptaki.

c. Owady.

d. Płazy.

5. Jaszczurki tilikwy:

a. Składają jajka.

b. Karmią swoje młode mlekiem.

c. Mają wilgotną, gładką skórę.

d. Są żyworodne.

6. Włosy abisyńskich świnek morskich:

a. Sterczą w kępkach na całym ciele.

b. Są gładkie i proste.

c. Rosną im tylko na uszach.

d. Są zwykle jasnoróżowe.

7. Karaczan może osiągać długość:

a. 1 cm.

b. 2 cm.

c. 8 cm.

d. 20 cm.

8. „Herbatka z robaków” jest dobra do:

a. Pielęgnacji skóry.

b. Pielęgnacji ogrodu.

c. Picia.

d. Pielęgnacji włosów.

9. Świnki morskie jedzą:

a. Mięso.

b. Trawę i resztki warzyw.

c. Dosłownie wszystko.

d. Liście gumowca.

10. Recykling to:

a. Rower wyścigowy.

b. Kupowanie nowych rzeczy.

c. Wykorzystywanie czegoś ponownie zamiast wyrzucania.

d. Wyrzucanie czegoś.słowo od Rebekki Johnson

Szkoła podstawowa, w której uczę, ma specjalny program nauki przyrody i świetną salę naukową oraz ogród dostępny dla uczniów. Rok temu nasza tilikwa Delilah urodziła siedemnaścioro dzieci! Mieliśmy szczęście oglądać ich narodziny. W ogrodzie uprawiamy wiele roślin, a wszyscy nauczyciele i uczniowie starają się, by nasza szkoła była miejscem, w którym dbamy o środowisko, rośliny i wszystkie żywe stworzenia.

słowo od Kyli May

Jako mała dziewczynka zawsze chciałam zostać weterynarką. Miałam myszki, świnki morskie, psy, złote rybki, hodowałam też ślimaki, krewetki i kijanki. Gdy moje przyjaciółki wyjeżdżały na wakacje, uwielbiałam zajmować się ich pupilami i co sobotę pomagałam w miejscowym sklepie zoologicznym.

Teraz, gdy dorosłam, mam najlepszą pracę na świecie. Rysuję zwierzęta do książek dla dzieci i do filmów animowanych w telewizji. W moim studiu zawsze są dwa psy, Jed i Evie, oraz dwa koty, Bosco i Kobe, które uwielbiają obserwować mnie przy pracy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: