Już cię kiedyś kochałam - ebook
Już cię kiedyś kochałam - ebook
Dominika właśnie rozstała się z facetem i niczym polska Bridget Jones spędza trzydzieste szóste urodziny w rodzinnym domu na Kaszubach, wysłuchując lamentów matki na temat swojego staropanieństwa.
Biega co prawda na mniej lub bardziej udane randki i stara się być szczęśliwa, ale presja ze strony rodziny,
która na siłę chce układać jej życie, coraz bardziej ją przytłacza…
Wtedy na jej drodze staje Konrad, przystojny właściciel stadniny, jej pierwsza miłość. Sercowe rozterki przeżywa też Paulina, kilka lat młodsza kuzynka
Dominiki. Dziewczyna spotyka się wprawdzie z seksownym strażakiem, ale myśl o rychłym małżeństwie i pierwszym dziecku lekko ją przeraża.
Co wybiorą bohaterki? Życie według własnego planu czy może zupełnie inny scenariusz?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-631-4 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka dni później poleciałam do Rzymu, gdzie miałam zrobić zdjęcia młodemu małżeństwu z Pomorza. Chcąc uniknąć tłumów, już o piątej czterdzieści rano zaczęliśmy ślubną sesję foto u podnóża pustych Schodów Hiszpańskich. U ich szczytu widniał kościół Świętej Trójcy na Górze, nad nami błękitne niebo, gdzieniegdzie poprzecinane pierzastą linią chmur. Bajka. Ale nie moja. Ja byłam w pracy. A jednak magia tego lipcowego poranka powoli udzieliła się i mnie… Zwłaszcza kiedy pozująca mi para stanęła u podnóża rokokowych schodów i czule spojrzała sobie w oczy.
– Pięknie! Monika, odchyl lekko głowę – poprosiłam, zanim pstryknęłam kilka zdjęć. – Marku, złap żonę wpół i odegnij, jakbyście tańczyli – rzucałam komendy, kadrując w głowie kolejne zdjęcia, a niedawno poślubiona para pozowała pod rzymskim niebem, promieniejąc szczęściem.
– Mogę wejść wyżej?! – zapytała panna młoda, ujmując ciągnący się za nią tren pełnej falban beżowej sukni ślubnej.
– Wejdź i oprzyj się o kamienny murek, kilka stopni wyżej. Marek niech usiądzie u twoich stóp – poprosiłam. – Chcę was ustawić tak, żeby złapać kościół i palmę w tle.
– Dobra, mogę robić za podnóżek. – Pan młody puścił mi oczko i usiadł na schodach.
Później zaliczyliśmy kilka ujęć przy fontannie, spacer po wzgórzu Pincio, obowiązkową sesję w ogrodzie figur, Villę Borghese i kolejne zdjęcia.
– Monika, przejdź nieco w prawo – poprosiłam pannę młodą, która pozowała oparta o kolumnę jednej z urokliwych kamiennych altanek wzniesionych przy jeziorku. – Marku, pochyl się nad żoną, jakbyś chciał powiedzieć jej coś na ucho. Pięknie! Teraz objęci! Monika, broda wyżej! – ustawiałam młodych, ciesząc się pięknymi ujęciami, genialnym światłem i wpływającymi od czasu do czasu w kadr łabędziami.
Po wyjściu z parku złapaliśmy taryfę, do której upchnęliśmy się całą trójką – ja z plecakiem pełnym obiektywów i niewielką składaną blendą w pokrowcu, Monika z całym morzem beżowych falban zdobiących jej suknię i Marek, który usiadł z przodu, obok kierowcy.
W okolice Piazza Navona dotarliśmy w miarę sprawnie, o tej porze Rzym zaczynał się, co prawda, budzić do życia, ale nie było jeszcze gigantycznych korków ani żadnych utrudnień i po kilkunastu ujęciach młodych pozujących na tle fontann zdecydowaliśmy, że robimy krótką przerwę.
– Czekaj, jeszcze tutaj. Ja sama! – Monika parsknęła śmiechem na widok nagiego kamiennego Maura i zaczęła robić śmieszne miny.
– Kilka dni po ślubie, a ty już do gołych kolesi ciągniesz? – Marek pocałował ją w usta i objął ramieniem. – Tu się poznaliśmy. Zagadnąłem ją przy tej fontannie.
– Poprosił, żebym zrobiła mu zdjęcie. Po włosku, ale z tak koszmarnym akcentem, że prawie umarłam ze śmiechu! Przyjechał na kilkudniową wycieczkę po Lacjum, ja wtedy pracowałam w jednym z pubów w centrum.
– I zrobiłaś mu zdjęcie? – Uśmiechnęłam się.
– Tak, a nawet trzy. Wtedy zapytał, skąd jestem. I okazało się, że ja z Wejherowa, a on z Redy! – Monika zachichotała. – Chryste, roztapiam się… Ile ma dziś być stopni?
– Trzydzieści dwa – odpowiedział jej mąż.
– O matko… Dobra, jeszcze jedno wspólne zdjęcie i robimy przerwę! My idziemy do hotelu, żeby się przebrać, a ty masz wolne – zwróciła się do mnie. – W południe widzimy się na Zatybrzu.
– Super. – Odetchnęłam z ulgą, bo zapomniałam wody i umierałam z pragnienia, a w dodatku lekko obtarły mnie buty i marzyłam o założeniu wygodnych balerin, które zostały w hotelowym pokoju.
* * *
Do szesnastej pracowałam, z piętami obklejonymi plastrem biegając za młodymi po Trastevere, a sesja nad Tybrem wyszła zachwycająco. Monika, przebrana w błękitną sukienkę, pozowała na wypożyczonym im przez znajomych błękitnym skuterze, a Marek w lnianym garniturze i eleganckich mokasynach prezentował się równie ciekawie.
– Wyglądacie filmowo! – zachwycałam się, pstrykając kolejne ujęcia.
– Tak, Rzymskie wakacje, wiemy – Monika odrzuciła w tył włosy i roześmiała się, patrząc mężowi w oczy.
Chwilę później on uruchomił skuter i zrobiłam im kilka ujęć w ruchu, żeby po chwili ustawić ich na tle kamiennej balustrady przy samej rzece.
– Monika, spójrz mu w oczy. Teraz z profilu! Cudnie! – zachwycałam się, starając się wyczarować najpiękniejsze ujęcia.
Reszta dnia minęła mi w zaskakującym tempie i mimo że kilkugodzinna sesja w ostrym włoskim słońcu okazała się mocno wyczerpująca zarówno dla mnie, jak i dla klientów, na lotnisko jechałam zadowolona z efektów pracy. Ubolewałam, co prawda, że wykupili mi tylko jedną noc w hotelu i musiałam wracać tuż po sesji, ale i tak cieszyłam się tymi chwilami spędzonymi w Wiecznym Mieście. Zwłaszcza że dzień wcześniej, wieczorem po przyjeździe z lotniska, zdążyłam zajść na pyszną pizzę, przespacerować się po centrum i zrobić mnóstwo zdjęć.
Żałowałam tylko, że przyleciałam sama, i nagle znowu zatęskniłam za Arturem. Ale on to przecież już przeszłość, podobnie jak nasze wspólne lata w Glasgow i miłość, która miała być na zawsze, a okazała się tanim bublem, podróbką uczucia bez gwarancji na przetrwanie. Artur… Gdyby był tu ze mną nocą, nie zmrużyłabym pewnie oka. Szwendalibyśmy się po Rzymie, jedli lody w tych otwartych do późnej nocy gelateriach w centrum, pili kawę i tańczyli na jednym z tarasów widokowych, czekając, aż na naszych oczach wzejdzie słońce. Gdyby był ze mną Artur, zabrałabym ze sobą szpilki i najpiękniejszą letnią sukienkę, a moje nadgarstki zdobiłby ukochany zapach J’adore Diora. Ale Artur został w Szkocji, a ja samotnie wróciłam do Polski i zaczynałam od nowa…
Na lotnisku, oczekując na wejście do samolotu, przejrzałam zdjęcia z sesji Moniki i Marka, zachwycona tym, co udało mi się uwiecznić. Fotki wyszły wspaniale, ale mimo że od kilku lat pracowałam jako fotograf, często robiąc ślubne sesje, nagle poczułam pod powiekami łzy, bo ostatnio trudno było niemal każdego dnia oglądać bezgraniczne szczęście innych, kiedy samej miało się złamane serce… A moje serce było złamane i chociaż od powrotu ze Szkocji minęło kilka miesięcy, nadal tęskniłam za Arturem, mimo że przecież on raczej nie tęsknił za mną… Cóż, mogłam tylko mieć nadzieję, że z czasem ból zelżeje, a ja znów zacznę cieszyć się życiem.
W samolocie, kiedy wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej, a ziemia widziana przez niewielkie okienko zaczęła wyglądać jak odległa makieta, pomyślałam, że może powinnam bardziej wyjść do ludzi, otworzyć się na nowe znajomości i zacząć żyć. Może niepotrzebnie zamknęłam się w sobie i odgrodziłam się od świata, skupiając się głównie na pracy. Może los ma mi do zaoferowania coś znacznie więcej niż długie lata u boku Artura. „Może jeszcze będę szczęśliwa” – pocieszyłam się, uśmiechając do siedzącej w sąsiednim rzędzie ciemnowłosej dziewczynki, która paplając coś po włosku, otwarcie mi się przyglądała.
Po przylocie do Polski, w taksówce jadącej w stronę Gdyni, pomyślałam, że umówię się na randkę. „Nieważne, czy z kimś poznanym w sieci, czy przedstawionym przez przyjaciół. Ważne, że się odważę” – powiedziałam sobie.