Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Już nie uciekam - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Już nie uciekam - ebook

Joanna potrafi zaskakiwać zarówno siebie, jak i najbliższych. Jest narzeczoną Artura, iskrzy między nią a Jaromirem, w dodatku pojawia się kolejny zagadkowy mężczyzna. Pomimo wątpliwości, bohaterka zaczyna urzeczywistniać swoje marzenia. Przeprowadza się na Kociewie i podejmuje decyzję o uruchomieniu kawiarni w lokalu, z którym wiążą się pewne tajemnice. Nadal pracuje jako wolontariuszka w hospicjum dla dzieci. Pisze dla nich bajki. Wkrótce zgłasza się poważny wydawca, który chce je opublikować, ale stawia warunki...
Nowa powieść Anny Sakowicz jest historią o dojrzałej, potarganej przez życie kobiecie, która pragnie stworzyć prawdziwy dom z właściwym partnerem.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65684-13-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Do­bry hu­mor prysł jak bań­ka my­dla­na ja­kieś pięt­na­ście mi­nut temu. Sta­ły­śmy z Olgą przed wej­ściem do kina. Co chwi­lę któ­raś z nas ner­wo­wo spo­glą­da­ła na ze­ga­rek. Za­raz roz­pocz­nie się se­ans, a Be­aty i Izy cią­gle nie było. Z pew­no­ścią jed­na z nich mia­ła bi­le­ty za­gu­bio­ne gdzieś w cze­lu­ściach ogrom­nej to­reb­ki i na­wet kie­dy ra­czy się po­ja­wić, spę­dzi­my kil­ka mi­nut na prze­trzą­sa­niu jej tor­bisz­cza. Prze­stę­po­wa­łam z nogi na nogę, bo tro­chę jed­nak zmar­z­łam w cien­kich ba­le­rin­kach. Wrze­sień tego roku był chłod­ny, a szcze­gól­nie ostat­nie dni dały się we zna­ki. De­li­kat­ny wia­te­rek hu­lał po mo­ich sto­pach w naj­lep­sze, jak­by na­gle do­ko­nał ge­nial­ne­go od­kry­cia, że moż­na w ten spo­sób czło­wie­ka za­drę­czyć. Szczel­niej owi­nę­łam się swe­trem. Nie­ste­ty nie mia­łam przy so­bie skar­pet, któ­re mo­gła­bym wci­snąć na sto­py.

– Gdzie one są? – de­ner­wo­wa­łam się.

– Cze­kaj, za­dzwo­nię, że wcho­dzi­my do środ­ka. Prze­cież za­raz za­mar­z­nie­my!

Olga wy­ję­ła te­le­fon i wpa­try­wa­ła się w wy­świe­tlacz, ja na­to­miast pa­trzy­łam przed sie­bie. Li­czy­łam wol­ne miej­sca na par­kin­gu. Kie­dy zo­sta­ło tyl­ko jed­no, mia­łam ocho­tę roz­siąść się na as­fal­cie, by trzy­mać miej­sców­kę dla Be­aty. Na szczę­ście nie zdą­ży­łam ge­nial­ne­go pla­nu wcie­lić w ży­cie, bo wy­je­cha­ły dwa auta, ro­biąc wię­cej prze­strze­ni dla mo­jej ko­le­żan­ki.

– Są! – krzyk­nę­łam, kie­dy tyl­ko zo­ba­czy­łam dwie ko­bie­ty pę­dzą­ce w na­szą stro­nę. Przy­znam, że wi­dok mnie lek­ko zdzi­wił. Be­ata tar­ga­ła tor­bę spor­to­wą wy­peł­nio­ną po brze­gi. Iza bie­gła obok z ja­kąś sia­tą rów­nie ob­fi­cie wy­pa­ko­wa­ną. – One na za­ku­pach były? – ode­zwa­łam się do Olgi. – Wi­dzisz to, co ja?

– Po­wa­rio­wa­ły – od­po­wie­dzia­ła zdu­mio­na ich wi­do­kiem. – Cze­mu tego w au­cie nie zo­sta­wi­ły?

Obie mia­ły za­dysz­kę, choć od­ci­nek, któ­ry prze­bie­gły, nie po­wa­lał dłu­go­ścią.

– Sor­ki! – wrza­snę­ła Be­ata. – Mam bi­le­ty! Idzie­my!

Za­ma­cha­ła nam przed no­sem świst­ka­mi pa­pie­ru.

We­szły­śmy do kina. Pra­wie wszyst­kie miej­sca były już za­ję­te, więc prze­ci­ska­ły­śmy się mię­dzy rzę­da­mi wy­peł­nio­ny­mi przed­sta­wi­ciel­ka­mi płci pięk­nej. Tego dnia od­by­wał się se­ans dla ko­biet po­łą­czo­ny z ja­kąś pre­zen­ta­cją i kon­kur­sa­mi. Be­ata za­pew­nia­ła, że to świet­na im­pre­za. Po­dob­no bywa na ta­kich po­ka­zach co mie­siąc i za­wsze ka­pi­tal­nie się bawi.

Przy­je­cha­łam do ro­dzin­ne­go mia­sta tyl­ko na kil­ka dni. Wczo­raj sfi­na­li­zo­wa­łam trans­ak­cję sprze­da­ży miesz­ka­nia i ju­tro mia­łam wra­cać na Ko­cie­wie. Jesz­cze rok temu nie przy­pusz­cza­łam, że kie­dy­kol­wiek przyj­dzie mi się prze­pro­wa­dzać na sta­łe. Wzię­łam rocz­ny urlop dla po­ra­to­wa­nia zdro­wia. Mia­łam od­po­cząć, a zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­łam całe ży­cie. Ma­muś­ka za­an­ga­żo­wa­ła mnie w opie­kę nad osiem­dzie­się­cio­pię­cio­let­nią cio­cią Zo­sią miesz­ka­ją­cą sa­mot­nie w Sta­ro­gar­dzie Gdań­skim. Oka­za­ło się, że to pod­stęp. Spryt­na ro­dzi­ciel­ka chcia­ła mnie ze­swa­tać z sy­nem są­siad­ki cio­ci – Pio­trem Praż­mow­skim, piesz­czo­tli­wie na­zy­wa­nym Blu­blu­siem. Jej plan nie­ste­ty nie wy­pa­lił, bo Piotr wo­lał przed­sta­wi­cie­li wła­snej płci, ale za­przy­jaź­ni­li­śmy się. Dzię­ki nie­mu roz­po­czę­łam pra­cę jako wo­lon­ta­riusz­ka w ho­spi­cjum dla dzie­ci. Na­pi­sa­łam i wy­da­łam kil­ka ba­jek. Nie lada wy­czy­nem było też zła­ma­nie ręki i roz­bi­cie łe­pe­ty­ny. Dzię­ki temu po­zna­łam Ar­tu­ra – cho­dzą­cą do­sko­na­łość. To on mnie ope­ro­wał. Chcąc nie chcąc, za­ko­cha­łam się, a przy­naj­mniej na to wska­zy­wa­ły wszyst­kie ob­ja­wy, choć stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści wciąż nie mia­łam. Dla nie­go po­sta­no­wi­łam sprze­dać miesz­ka­nie w Za­chod­nio­po­mor­skiem i prze­nieść się na Ko­cie­wie. Po­nad­to moja cór­ka Lu­sia cho­dzi­ła już do li­ceum w Gdań­sku i nie chcia­ła sły­szeć o po­wro­cie do domu. Od kil­ku ty­go­dni je­stem bez­ro­bot­na. Dzi­siaj w bar­dzo spe­cy­ficz­ny spo­sób że­gnam się z ro­dzin­nym mia­stem.

– Au­aaa! – syk­nę­łam, kie­dy Iza na­dep­nę­ła mi na sto­pę i przy­wa­li­ła sia­tą w gło­wę.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła ci­cho i za­ję­ła wresz­cie miej­sce obok mnie.

– Po co wam te to­bo­ły? – spy­ta­łam, bo ko­le­żan­ki wy­glą­da­ły ni­czym no­ma­dy. Zu­peł­nie jak­by całe domy za­pa­ko­wa­ły w tor­by i z sen­ty­men­tu za­bra­ły na se­ans fil­mo­wy.

– Zo­ba­czysz – od­po­wie­dzia­ła Be­ata.

Po dwóch mi­nu­tach na sce­nie po­ja­wi­ła się para pre­zen­te­rów. Przy­wi­ta­no nas, przed­sta­wio­no spon­so­rów dzi­siej­sze­go wie­czo­ru i fun­da­to­rów na­gród. Od razu na wiel­kim ekra­nie po­ja­wi­ły się do­brze zna­ne zna­ki fir­mo­we. W tle roz­brzmie­wa­ła przy­jem­na mu­zycz­ka. Roz­luź­ni­łam się, choć to­reb­kę cały czas trzy­ma­łam kur­czo­wo. Nie opusz­cza­ła mnie świa­do­mość, że mam tam kar­tę płat­ni­czą. Na moim kon­cie w ban­ku le­ża­ko­wa­ło te­raz rów­niut­kie sto osiem­dzie­siąt ty­się­cy zło­tych. Wy­obra­ża­łam so­bie te kup­ki bank­no­tów sta­ran­nie uło­żo­ne w ja­kiejś skryt­ce ban­ko­wej. Uśmie­cha­łam się do tej my­śli, jed­nak za­raz po­ja­wiał się lęk, że ktoś ukrad­nie mi kar­tę, wszyst­ko prze­pad­nie i zo­sta­nę bez­ro­bot­ną bez go­tów­ki, a śmia­łe pla­ny i ma­rze­nia le­gną w gru­zach. Ści­snę­łam więc moc­niej to­reb­kę. Czu­łam się, jak­bym mia­ła na czo­le wy­pi­sa­ny stan kon­ta ban­ko­we­go.

– Co ty tak sztyw­no sie­dzisz? – spy­ta­ła Olga.

– Nie­ee, wy­da­je ci się – od­po­wie­dzia­łam i lek­ko zsu­nę­łam się na krze­śle, przyj­mu­jąc na po­zór wy­lu­zo­wa­ną po­zy­cję. Za­mie­rza­łam prze­cież do­brze się ba­wić. Tyl­ko jak się zre­lak­so­wać ze świa­do­mo­ścią ta­kie­go bo­gac­twa? Z tru­dem od­ga­nia­łam od sie­bie my­śli o pie­nią­dzach. A kysz, a kysz! Je­stem bez­ro­bot­ną kurą do­mo­wą! Je­stem bied­na jak mysz ko­ściel­na!

Na­gle sala ryk­nę­ła śmie­chem. Wpa­dłam w po­płoch, bo nie usły­sza­łam żar­ci­ku wy­po­wie­dzia­ne­go przez ele­ganc­kie­go pana z mi­kro­fo­nem. Dziew­czy­ny uśmie­cha­ły się od ucha do ucha. Po­sta­no­wi­łam więc sku­pić się wresz­cie na tym, co dzia­ło się na sce­nie. Wy­szcze­rzy­łam zęby w sztucz­nym uśmie­chu.

– Za­pra­sza­my po od­biór na­gród pa­nie, któ­ó­ó­re­ee ma­aają – pro­wa­dzą­cy prze­cią­gał, pró­bu­jąc stwo­rzyć na­pię­cie. Nie ła­pa­łam, o co cho­dzi, ale sala za­mar­ła w ocze­ki­wa­niu na ciąg dal­szy. Za­uwa­ży­łam tyl­ko, że Iza i Be­ata umie­ści­ły swo­je to­boł­ki na ko­la­nach, jak­by były w peł­nej go­to­wo­ści do uciecz­ki. – Ma­aają… – po­wtó­rzył po­wo­li. – Su­szar­kę do wło­sów! – wy­pa­lił jak z ar­ma­ty.

Na­gle roz­le­gły się krzy­ki. Za­pa­no­wał po­płoch.

– Mam! Mam! – wrzesz­cza­ła Be­ata. Wy­sko­czy­ła z krze­sła jak fi­lip z ko­no­pi. Nie zwa­ża­jąc na na­sze sto­py, prze­ci­ska­ła się mię­dzy ludź­mi.

– Kur­czę, a ja nie mam – po­wie­dzia­ła zmar­twio­na Iza.

– Jezu – szep­nę­łam. – Co się dzie­je?

– Ro­zu­miesz coś z tego?! – spy­ta­ła Olga.

Za­prze­czy­łam ru­chem gło­wy. Za to do sce­ny bie­gły ko­bie­ty z dal­szych rzę­dów. Każ­da dzier­ży­ła w dło­ni su­szar­kę do wło­sów i ni­czym trans­pa­ren­tem ma­cha­ła nią nad gło­wą, wrzesz­cząc: „Ja mam! Ja mam!”.

– O, ma­muń­ciu – mruk­nę­łam pod no­sem.

Wszyst­kie pa­nie, któ­re mia­ły od­po­wied­ni re­kwi­zyt, do­sta­ły dar­mo­wy bi­let do kina.

Pro­wa­dzą­cy po­dzię­ko­wał pa­niom, a po­tem znów wy­wo­ły­wał:

– Te­raz te oso­by, któ­re mają ze sobą… – Za­le­gła chwi­la ci­szy, za­in­sce­ni­zo­wa­na, by znów zbu­do­wać na­pię­cie. Iza i Be­ata wsa­dzi­ły dło­nie do swo­ich pa­kun­ków i wy­cze­ki­wa­ły w pod­nie­ce­niu. – Ma­aają­ąą… ma­szyn­kę do go­le­nia!

– Jest! – krzyk­nę­ły rów­no­cze­śnie i wy­star­to­wa­ły z krze­se­łek, nie zwa­ża­jąc na nas.

– To się dzie­je na­praw­dę? – spy­ta­łam Olgę.

Par­sk­nę­ły­śmy ta­kim śmie­chem, że nie spo­sób się było opa­no­wać. Trzę­słam się w re­cho­cie. Tym­cza­sem sta­do roz­wrzesz­cza­nych bab z ma­szyn­ka­mi w dło­niach pę­dzi­ło do pro­wa­dzą­cych. Każ­da do­sta­ła w na­gro­dę żel do de­pi­la­cji!

Po­tem męż­czy­zna wy­wo­ły­wał ko­bie­ty z książ­ką, z lo­ków­ką, z la­tar­ką i z czaj­ni­kiem! Co naj­dziw­niej­sze, za­wsze któ­raś mia­ła te przed­mio­ty. Za­wsze! Na­wet czaj­nik! W ki­nie!

– A te­raz, dro­gie pa­nie… – W sali uci­chło. Co praw­da trud­no mi było opa­no­wać głu­paw­kę, bo jak już po­grą­ży­łam się w re­cho­cie, to prze­stać się nie dało, ale sta­ra­łam się choć tłu­mić śmiech. Łzy cie­kły po roz­pa­lo­nych z emo­cji po­licz­kach, a w gło­wie dud­ni­ła mu­zycz­ka z Mon­ty Py­tho­na, bo aż trud­no było uwie­rzyć, że to się dzie­je na­praw­dę. Wit­ka­cy mógł­by być za­do­wo­lo­ny, bo oto mia­łam przed sobą mózg wa­ria­ta w naj­czyst­szej po­sta­ci. W do­dat­ku na sce­nie! – Te­raz, dro­gie pa­nie… – po­wtó­rzył, a z gło­śni­ków po­pły­nę­ła po­pu­lar­na pio­sen­ka di­sco polo. O, nie, zdą­ży­łam szep­nąć w my­ślach, gdy fa­cet wy­pa­lił: – Kto ma maj­tecz­ki w kro­pecz­ki?!

Na wi­dow­ni za­pa­no­wa­ła chwi­la kon­ster­na­cji. Pa­nie mu­sia­ły mieć czas na prze­ana­li­zo­wa­nie sta­nu swo­jej gar­de­ro­by. Od­ru­cho­wo też ta­kiej ana­li­zy do­ko­ny­wa­łam. Ale nie, nie uda­ło się. Są kwia­tusz­ki na bia­łym tle. Łącz­ka bez kro­pe­czek.

– Ja mam! – wrza­snę­ła ko­bie­ta sie­dzą­ca przed nami.

Po chwi­li też z in­ne­go rzę­du ode­zwał się pi­skli­wy głos.

– To za­pra­szam. Ta pani, któ­ra do­bie­gnie pierw­sza… – Nie zdą­żył do­po­wie­dzieć, bo ko­bie­ty ru­szy­ły na zła­ma­nie kar­ku.

Szan­se były wy­rów­na­ne, więc wal­czy­ły jak lwi­ce. Rzu­ci­ły się w stro­nę scho­dów, by zbiec przed ekran jak naj­szyb­ciej. Jed­na dro­bi­ła krocz­ki jak kró­li­czek na ba­te­rie, dru­ga dłu­gi­mi su­sa­mi pró­bo­wa­ła po­ko­nać od­le­głość dzie­lą­cą ją od pre­zen­te­rów. I na­gle ta od za­ma­szy­stych kro­ków po­tknę­ła się! Po sali prze­szedł jęk pań za­nie­po­ko­jo­nych o zdro­wie dziew­czy­ny, ale ona bły­ska­wicz­nie od­zy­ska­ła rów­no­wa­gę i kil­ko­ma sko­ka­mi do­bi­ła do sce­ny pierw­sza. Roz­le­gły się bra­wa. Po­ko­na­na spo­koj­nie sta­nę­ła na ostat­nim stop­niu i ob­ser­wo­wa­ła. Uśmie­cha­ła się od ucha do ucha, bo pew­nie wiel­ką fraj­dę spra­wił jej sam wy­ścig.

– Po­pro­szę ko­le­żan­kę, żeby upew­ni­ła się, że mamy kro­pecz­ki. – Pro­wa­dzą­cy wska­zał dło­nią swą asy­stent­kę, któ­ra po­de­szła do zwy­cięż­czy­ni i dys­kret­nie pod­wi­nę­ła jej su­kien­kę, by doj­rzeć bie­li­znę w grosz­ki. W sali pa­no­wa­ła ogól­na we­so­łość. Trud­no było się nie śmiać z tego, co tu się wy­ra­bia­ło.

– Tak, pro­szę pań! Są! Dla pani więc week­end w SPA! – krzyk­nął pro­wa­dzą­cy i przed­sta­wił spon­so­rów na­gro­dy.

Zwy­cięż­czy­ni pod­ska­ki­wa­ła z kar­to­no­wym ta­lo­nem, a jej nie­bie­ska su­kien­ka nie­mal od­sła­nia­ła słyn­ne maj­tecz­ki.

– Ja nie mogę – stęk­nę­łam z głup­ko­wa­tym wy­ra­zem twa­rzy. – I ty cho­dzisz na to co mie­siąc? – spy­ta­łam Be­atę.

– Ja­sne. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Od­re­ago­wu­ję stre­sy. Świet­na za­ba­wa.

– Co jesz­cze tu­taj masz?

– Oj, zo­staw! Ostat­nio dwie rze­czy tra­fi­łam: gar­nek i ram­kę na zdję­cia.

Par­sk­nę­łam śmie­chem. W rze­czy­wi­sto­ści nie chcia­łam wie­dzieć, co kry­ła jej tor­ba.

Po uj­mu­ją­cej czę­ści ar­ty­stycz­nej, któ­ra za­bra­ła nam do­bre czter­dzie­ści mi­nut, roz­po­czął się se­ans. Moż­na więc było sku­pić się na przy­jem­nej ko­me­dii ro­man­tycz­nej. Było za­baw­nie i wzru­sza­ją­co. Prze­ży­łam ist­ne ka­thar­sis. Naj­pierw to­tal­na głu­paw­ka, po­tem uśmiech i łzy wzru­sze­nia. Był oczy­wi­ście hap­py end. Po na­pi­sach koń­co­wych bo­ha­te­ro­wie z pew­no­ścią żyli dłu­go i szczę­śli­wie.

– Su­per – stwier­dzi­łam, kie­dy zna­la­zły­śmy się wszyst­kie w sa­mo­cho­dzie Be­aty. – Dzię­ku­ję wam za ten wie­czór.

– Jak to dzię­ku­jesz? – zdzi­wi­ła się Olga. – Te­raz ja­kieś ża­reł­ko i win­ko.

– Jak re­set, to re­set – do­po­wie­dzia­ła Iza.

– O, nie! Dzi­siaj re­se­tu nie bę­dzie. Utra­ta da­nych może mnie spo­ro kosz­to­wać – za­śmia­łam się.

– No to ko­la­cja bez re­se­tu – zde­cy­do­wa­ła Be­ata. – Je­dzie­my do na­szej To­ska­nii na pysz­ną sa­łat­kę. – Prze­krę­ci­ła klu­czyk w sta­cyj­ce i gwał­tow­nie wy­je­cha­ła z par­kin­gu. Au­tem kil­ka razy szarp­nę­ło, bo mia­ła dość cięż­ką nogę. Przy­spie­sza­ła i ha­mo­wa­ła bar­dzo gwał­tow­nie. Wresz­cie za­par­ko­wa­ła przed jed­ną z na­szych ulu­bio­nych knaj­pek, któ­ra znaj­do­wa­ła się nie­da­le­ko Sta­re­go Mia­sta, tuż przy pięk­nym par­ku z ogrom­nym pla­cem za­baw dla dzie­ci. Wi­dać stąd było Basz­tę Tka­czy, któ­rej ce­gla­ny sto­żek dum­nie pre­zen­to­wał się po­nad drze­wa­mi.

Za­mó­wi­ły­śmy sa­łat­ki i dwie bu­tel­ki bia­łe­go wina.

– Bę­dzie nam cie­bie bra­ko­wa­ło – wy­zna­ła Olga, a mnie na­gle zro­bi­ło się smut­no.

Za­cząć nowe ży­cie po czter­dzie­st­ce wca­le nie jest ła­two. Niby po­zna­łam w Sta­ro­gar­dzie Gdań­skim no­wych zna­jo­mych, za­ko­cha­łam się, a mimo to ja­kaś cząst­ka mnie trzy­ma­ła się kur­czo­wo ro­dzin­ne­go mia­sta i pa­nicz­nie bała się zmian.

– Mnie was też – od­par­łam ze ści­śnię­tym gar­dłem po dłuż­szej chwi­li.

– A nie bo­isz się? – spy­ta­ła Iza. Le­d­wie kil­ka razy spo­tka­łam ją u Be­aty, więc nie mia­ły­śmy oka­zji le­piej się po­znać.

– Boję. I to bar­dzo. – Za­śmia­łam się ner­wo­wo, chcąc ukryć wzru­sze­nie.

– Eee tam, nie wy­jeż­dżasz na ko­niec świa­ta! Za­wsze mo­że­my się od­wie­dzać – wtrą­ci­ła Olga.

– No, niby tak – mruk­nę­łam. – Ale się boję. Wła­śnie zwol­ni­łam się z pra­cy, sprze­da­łam miesz­ka­nie i zde­cy­do­wa­łam się na prze­pro­wadz­kę w obce miej­sce. Wie­cie, tam na Ko­cie­wiu jest zu­peł­nie ina­czej niż u nas. My tu wszy­scy je­ste­śmy na­pły­wo­wi, a przy­naj­mniej nasi ro­dzi­ce czy dziad­ko­wie skądś przy­je­cha­li, a oni z dzia­da pra­dzia­da są przy­wią­za­ni do jed­ne­go miej­sca. Chy­ba nie lu­bią ob­cych. Na pierw­szy rzut oka wy­da­ją się sym­pa­tycz­ni, ale w grun­cie rze­czy two­rzą spo­łecz­ność nie­uf­ną i her­me­tycz­ną.

– Ale masz tam cio­cię, więc nie je­steś taka zu­peł­nie obca. I Ar­tur jest prze­cież!

– I tak się boję, choć do­kład­nie sama nie wiem cze­go.

– Prze­cież ko­chasz Ar­tu­ra – po­wie­dzia­ła Olga. – Bę­dzie­cie ra­zem.

– Bę­dzie­my! – Uśmiech­nę­łam się. – Mó­wię wam, trzę­sę się ze stra­chu!

– Ja tam się wca­le nie dzi­wię. Też bym się bała. Tym bar­dziej że z fa­ce­ta­mi to róż­nie bywa – ode­zwa­ła się Iza. – Wspól­ne miesz­ka­nie wie­le zmie­nia. Trze­ba sprzą­tać brud­ne skar­pe­ty, myć ki­bel, wą­chać jego smro­dy.

– Prze­stań – fuk­nę­ła na nią Be­ata.

– Ale taka jest praw­da! Za­ko­cha­ne­mu się wy­da­je, że jego part­ner nie wy­da­la, nie beka, nie poci się, a po­tem na­stę­pu­je zde­rze­nie z pę­dzą­cą lo­ko­mo­ty­wą.

– Taka ko­lej rze­czy – pod­su­mo­wa­ła Olga. – Praw­dzi­wa mi­łość da so­bie radę z umy­wal­ką uma­za­ną pa­stą do zę­bów czy ze śmier­dzą­cy­mi skar­pe­ta­mi.

Be­ata roz­la­ła resz­tę wina do lam­pek. Swo­ją na­peł­ni­ła wodą mi­ne­ral­ną, bo prze­cież ktoś mu­siał nas bez­piecz­nie od­wieźć do domu. Mia­łam no­co­wać u Olgi, a ju­tro wcze­śnie rano pla­no­wa­łam wy­je­chać do Sta­ro­gar­du Gdań­skie­go. Stę­sk­ni­łam się za Ar­tu­rem, za Lu­sią i cio­cią. Co praw­da moja cór­ka od mie­sią­ca miesz­ka­ła w in­ter­na­cie w Gdań­sku, bo zmę­czy­ła się ubie­gło­rocz­ny­mi do­jaz­da­mi do szko­ły, ale przy­jeż­dża­ła do domu co week­end, więc po­ju­trze będę mo­gła ją zo­ba­czyć.

Sa­mo­chód mia­łam wy­ła­do­wa­ny po dach. Te­raz to ja czu­łam się jak Nor­wi­dow­ski no­ma­da, któ­ry zie­mi ma do­słow­nie tyle, co pod sto­pą albo pod ko­ła­mi auta. Co praw­da mo­głam za go­tów­kę ku­pić ja­kiś kąt dla mnie i dla Lusi, ale rów­nie do­brze mo­gła­bym wresz­cie zre­ali­zo­wać naj­więk­sze ma­rze­nie ży­cia i za­ło­żyć klu­bo­ka­wiar­nię. Taką z do­mo­wym cia­stem, żeby pach­nia­ło już od wej­ścia cy­na­mo­nem i wa­ni­lią, by nikt prze­cho­dzą­cy obok nie mógł się oprzeć aro­ma­tom. Żeby była świe­żo mie­lo­na kawa, soki wła­snej ro­bo­ty… Na ścia­nach w wy­obraź­ni wi­dzia­łam sta­re zdję­cia albo ob­ra­zy miej­sco­wych ar­ty­stów. W rogu sta­ło­by pia­ni­no. Każ­dy, komu ja­kieś nut­ki za­błą­ka­ły­by się w du­szy, mógł­by przy nim usiąść i za­grać. Ech, roz­ma­rzy­łam się.

Z pew­no­ścią po po­wro­cie mu­szę pod­jąć waż­ne de­cy­zje, po­roz­ma­wiać z Lu­sią i z cio­cią. Mia­łam gdzie miesz­kać, bo cio­cia Zo­sia nie wy­ga­nia­ła mnie, a wręcz za­chę­ca­ła, że­bym zo­sta­ła w jej du­żym domu. Nie czu­ła się tak sa­mot­na jak jesz­cze przed ro­kiem. Mo­głam też prze­pro­wa­dzić się do Ar­tu­ra. No­si­łam prze­cież na pal­cu pier­ścio­nek za­rę­czy­no­wy od nie­go. Ale czy nie było jesz­cze za wcze­śnie na taki krok? Nie­ca­ły rok to nie­wie­le, by do­brze po­znać dru­gie­go czło­wie­ka. By­łam na eta­pie za­uro­cze­nia tym męż­czy­zną. Nie wi­dzia­łam w nim żad­nych wad, a prze­cież z pew­no­ścią ja­kieś miał. Może le­piej ich nie od­kry­wać i zo­sta­wić wszyst­ko tak, jak jest?

Ja­dąc do Sta­ro­gar­du, roz­wa­ża­łam róż­ne opcje dal­sze­go ży­cia. Każ­dy krok był wiel­ką nie­wia­do­mą. Bu­dził lęk i pa­ra­li­żo­wał. Tym­cza­sem nie moż­na tkwić w za­wie­sze­niu. Trze­ba pod­jąć ko­niecz­ne de­cy­zje, za­sta­no­wić się, w któ­rą stro­nę ru­szyć. Tym bar­dziej że moje sta­re miej­sce na zie­mi wła­śnie zo­sta­wia­łam w tyle.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: