Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Już nie żyjesz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Już nie żyjesz - ebook

Jeden podpis życie pewnej psycholożki zamienia w piekło. Świat instruktora muzyki obraca się w gruzy przez brak jednego podpisu.
Oboje dzień po dniu są odzierani z godności, aż w końcu stają na krawędzi szaleństwa. Jeszcze żyją, choć tak naprawdę są już martwi.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-971871-5-3
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dro­gie Blo­gerki!

Dro­dzy Blo­ge­rzy!

Dro­gie Czy­tel­niczki!

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

Stwo­rze­nie po­wie­ści z klu­czem wy­maga od jej au­tora wiele po­świę­ce­nia i cięż­kiej pracy. Wszystko po to, aby ci, któ­rzy będą ją czy­tać, do­brze się ba­wili pod­czas lek­tury.

Dla­tego go­rąco pro­simy: usza­nuj­cie to, i w swo­ich re­cen­zjach, po­stach i ko­men­ta­rzach nie za­miesz­czaj­cie in­for­ma­cji, które in­nym po­ten­cjal­nym Czy­tel­ni­kom mo­głyby zdra­dzić wątki istotne dla fa­buły.Pro­log

Sta­się Bo­zow­ską za­czy­nały już bo­leć nogi. Ra­zem z sze­ścioma in­nymi ko­le­żan­kami od kil­ku­na­stu mi­nut stała pod ścianą ko­ry­ta­rza, słu­cha­jąc mo­no­logu dyry – jak pra­cow­nice Po­radni Zdro­wia Psy­chicz­nego w Ży­wo­tach Ma­łych wo­łały na swoją dy­rek­torkę Ritę Naj­ge­bauer. Oczy­wi­ście ro­biły to tylko te, które z ja­kichś po­wo­dów tra­fiły na jej czarną li­stę i je­dy­nie wów­czas, gdy sze­fo­wej nie było w pracy. W jej obec­no­ści żadna z nich nie ośmie­li­łaby się na coś ta­kiego, wie­działy, że by­łoby to rów­no­znaczne z za­wo­do­wym sa­mo­bój­stwem.

Tym­cza­sem zza nie­do­mknię­tych drzwi sali znaj­du­ją­cej się tuż obok – gdzie od­by­wały się rady pe­da­go­giczne – wciąż do­bie­gały ra­do­sne głosy dziew­czyn ma­ją­cych to szczę­ście, że za­li­czały się do ro­dziny sa­mej dy­rek­torki lub po­ciot­ków jej zna­jo­mych – któ­rych zresztą sama za­trud­niała w po­radni na pęczki, bez względu na to, czy mieli od­po­wied­nie kom­pe­ten­cje. W tym gro­nie od ja­kie­goś czasu znaj­do­wały się też dwie młode psy­cho­lożki, przy­jęte do pracy za­raz po stu­diach. W ich przy­padku nie cho­dziło jed­nak o ko­li­ga­cje ro­dzinne, obie li­zu­ski za­skar­biły so­bie ła­ski sze­fo­wej, ro­biąc wszystko, o co ta je tylko po­pro­siła, włącz­nie z wy­ko­ny­wa­niem obo­wiąz­ków na­le­żą­cych do niej czy fał­szo­wa­niem do­ku­men­ta­cji.

One za­ja­dały się cia­stecz­kami wy­pie­ka­nymi na za­mó­wie­nie w miej­sco­wej cu­kierni na­le­żą­cej do szwa­gra Rity Naj­ge­bauer, piły kawę – spro­wa­dzaną przez nią za po­śred­nic­twem pew­nego zna­nego ba­ri­sty – i plot­ko­wały, co ja­kiś czas wy­bu­cha­jąc śmie­chem.

Ha­łas był na tyle gło­śny, że od­biór tego, co mó­wiła sze­fowa, mo­men­tami był utrud­niony, ale to nie spro­wo­ko­wało jej do za­mknię­cia drzwi czy choćby zwró­ce­nia uwagi plot­ka­rom.

Sta­sia Bo­zow­ska do­sko­nale wie­działa, skąd to wy­nika. W ten spo­sób dyra chciała im ja­sno za­ko­mu­ni­ko­wać, który szcze­bel dra­biny zaj­mo­wała każda z sied­miu sto­ją­cych pod ścianą pra­cow­nic. Zresztą, aku­rat w tej chwili har­mi­der z sali obok jej nie prze­szka­dzał, wręcz prze­ciw­nie, dzięki niemu mo­gła uwol­nić się od męt­nego mo­no­logu sze­fo­wej kom­ple­men­tu­ją­cej wła­sne do­ko­na­nia dla po­radni.

Sło­wo­tok Rity Naj­ge­bauer urwał się tak na­gle, jak za­czął się kwa­drans temu. Ko­bieta za­trzy­mała się w po­ło­wie kroku, do­kład­nie na sa­mym środku sze­regu, w ja­kim wcze­śniej usta­wiła pra­cow­nice.

Wi­dząc to, Sta­sia Bo­zow­ska na ścia­nie na­prze­ciwko sie­bie za­częła pa­nicz­nie szu­kać miej­sca, w któ­rym mo­głaby utkwić wzrok. Zna­la­zła nie­wielką plamę – naj­pew­niej po ko­ma­rze za­bi­tym przez ja­kie­goś nad­po­bu­dli­wego dzie­ciaka – i za­częła się w nią wpa­try­wać. Czuła przy tym pod­świa­do­mie, że po­dob­nych de­sek ra­tunku chwy­tały się te­raz po­zo­stałe ko­le­żanki.

Wszystko po to, aby nie ze­tknąć się spoj­rze­niem z dyrą i tym sa­mym nie spro­wo­ko­wać jej – ni­czym agre­syw­nego psa – do ataku. Ro­biły tak, mimo że sze­fowa była mniej­sza o głowę od naj­niż­szej z ca­łej ich sió­demki.

– Je­ste­ście jak te lalki Bar­bie... – Rita Naj­ge­bauer nie pod­no­siła mocno głosu, ale jej słowa i tak cięły ni­czym świeżo na­ostrzona brzy­twa. – Pu­ste w środku i głu­pie!

– Boże... – po­my­ślała Sta­sia Bo­zow­ska. – Czemu żadna z nas nie za­pro­te­stuje?... Je­ste­śmy wy­edu­ko­wane... Znamy się na swo­jej pracy... Po­tra­fimy ra­dzić so­bie z pro­ble­mami, na któ­rych ro­dzice wła­snych dzieci się po­ty­kają... Mamy dużo lep­sze wy­kształ­ce­nie kie­run­kowe i o wiele bo­gat­sze do­świad­cze­nie od dyry, a da­jemy sobą tak po­mia­tać...

– A głupi pra­cow­nik, to biedny pra­cow­nik. – Za­śmiała się ru­basz­nie, cały czas bacz­nie tak­su­jąc li­simi oczkami oto­cze­nie, jakby się spo­dzie­wała, że któ­raś z pod­wład­nych spró­buje za­pro­te­sto­wać. – Za­tem na pewno nie bę­dzie­cie za­sko­czone wy­so­ko­ściami pre­mii kwar­tal­nej, jaką wam przy­zna­łam.

– Mnie już nic nie zdziwi... – Sta­sia Bo­zow­ska jęk­nęła w du­chu. Już lata temu roz­gry­zła sys­tem na­gra­dza­nia w tej po­radni wpro­wa­dzony za rzą­dów dyry. Na­wia­sem mó­wiąc, nie był wcale skom­pli­ko­wany: naj­więk­sze pre­mie do­sta­wały dziew­czyny z klubu ad­o­ra­cji sze­fo­wej i świe­żynki, które w ten spo­sób ura­biała.

– Część dziew­czyn po­znała już wy­so­kość pla­no­wa­nych prze­le­wów. – Rita Naj­ge­bauer wy­mow­nie zer­k­nęła na drzwi pro­wa­dzące do sali obok.

Sta­sia Bo­zow­ska też ma­chi­nal­nie po­wio­dła wzro­kiem tam, skąd wciąż do­bie­gały ra­do­sne prze­ko­ma­rza­nia. Wiel­kość na­gród teo­re­tycz­nie była utrzy­my­wana w ta­jem­nicy, ale se­kre­tarka dyry za­wsze zna­la­zła spo­sób, aby roz­pu­ścić wie­ści w ca­łej po­radni. By­naj­mniej nie ro­biła tego za ple­cami prze­ło­żo­nej, a na jej wy­raźne po­le­ce­nie. Za­mie­rze­nie było pro­ste: ko­lejny raz po­ka­zać miej­sce w sze­regu tym dziew­czy­nom, które z ja­kichś po­wo­dów stra­ciły względy sze­fo­wej i jesz­cze bar­dziej je upo­ko­rzyć.

Tym ra­zem jed­nak se­kre­tarka prze­my­ciła tylko jedną stronę li­sty – tę naj­le­piej płatną. Reszta mu­siała cze­kać na ofi­cjalną wia­do­mość. Sta­sia Bo­zow­ska nie my­ślała jed­nak, że ogło­sze­nie od­bę­dzie się w tak przy­krych oko­licz­no­ściach.

– Tra­dy­cyj­nie naj­więk­szą pracę i co za tym idzie, naj­wyż­szą pre­mię, otrzy­mała główna księ­gowa...

Na dźwięk na­zwi­ska Sta­sia Bo­zow­ska wes­tchnęła głę­boko. Dwa ty­siące zło­tych! – ona o ta­kiej pre­mii mo­gła tylko po­ma­rzyć, tym­cza­sem dla głów­nej księ­go­wej w tym roku była to już druga taka na­groda!

– Z uwagi na brak za­an­ga­żo­wa­nia w pracę w po­radni z wa­szej strony... – Rita Naj­ge­bauer zro­biła te­atralną pauzę. Po jej twa­rzy było wi­dać, że każde wy­po­wia­dane słowo spra­wia jej nie­wy­sło­wioną ra­dość. – Przy­znane wam pre­mie są od­po­wied­nio mniej­sze. – Za­chi­cho­tała.

Sta­sia Bo­zow­ska pró­bo­wała prze­łknąć ślinę, ale gar­dło miała kom­plet­nie wy­su­szone.

W tym cza­sie sze­fowa po­de­szła do ko­le­żanki sto­ją­cej na dru­gim końcu sze­regu. Naj­pierw spoj­rzała na li­stę trzy­maną w dło­niach, po­tem na pra­cow­nicę.

– Trzy­sta zło­tych, cho­ciaż szcze­rze mó­wiąc, na tyle w tym kwar­tale nie za­słu­ży­łaś... – rze­kła z na­ci­skiem. – Ale znaj ła­skę pani... Nie bę­dziemy już ro­bić ko­rekty... – Prze­su­nęła się o krok. – Dwie­ście dwa­dzie­ścia zło­tych... Dwie­ście pięt­na­ście... – Wy­li­czała, sta­jąc przed ko­lej­nymi pra­cow­ni­cami, aż do­tarła do ostat-niej.

Kiedy to się stało, Sta­sia Bo­zow­ska po­czuła prze­szy­wa­jący ból w brzu­chu, a w gło­wie ru­szyła go­ni­twa my­śli.

– Do­stanę cho­ciaż dwie stówy?... Może stówę?... A może znowu nic, jak ostat­nio?... – Pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, jaką pre­mię do­stała pół roku wcze­śniej, ale wi­dok dyry nie po­zwa­lał się jej sku­pić. Ta stała tak bli­sko, że na swo­jej twa­rzy czuła jej od­dech.

Rita Naj­ge­bauer pstryk­nęła pal­cami, po czym wy­pa­liła gło­śno:

– I na ko­niec na­sza ko­le­żanka: naj­więk­sza pizda w po­radni!

Sta­sia Bo­zow­ska aż się za­trzą­sła w środku. Nie po­tra­fiła spoj­rzeć w bok, ale czuła, że po­zo­stałe ko­le­żanki sto­jące w sze­regu też za­drżały. Ona sama była kom­plet­nie za­sko­czona. Do tej pory wy­zwi­ska ze strony dyry pa­dały tylko w jej ga­bi­ne­cie, na ko­ry­ta­rzu je­dy­nie wtedy, gdy z kimś, kogo chciała zmie­szać z bło­tem, spo­ty­kała się sama. Bez względu na miej­sce in­wek­tywy le­ciały tak, aby jak naj­wię­cej osób zaj­mu­ją­cych są­sied­nie ga­bi­nety lub idą­cych ko­ry­ta­rzem je sły­szało, ale sze­fowa przy­naj­mniej za­cho­wy­wała po­zory. Dzie­siątki razy wy­zwała ją od pizd, ale to był pierw­szy, kiedy zro­biła tak przy in­nych ko­le­żan­kach – nie li­cząc za­ufa­nej se­kre­tarki.

– Co się zmie­niło? – Ta myśl za­przą­tała te­raz umysł Stasi Bo­zow­skiej. Nie fakt, że prze­ło­żona upodliła ją ko­lejny raz w obec­no­ści in­nych dziew­czyn, a to, jak da­leko się po­su­nęła.

Za­raz po­tem zro­zu­miała, skąd to się wzięło i ob­lał ją zimny pot.

Wię­cej czasu na roz­my­śla­nie nie do­stała, Rita Naj­ge­bauer nie za­mie­rzała da­wać jej do­dat­ko­wego od­de­chu.

– Pew­nie za­sta­na­wiasz się, czy otrzy­masz na­grodę w tym kwar­tale? – Na twa­rzy sze­fo­wej po­ja­wił się wielki fał­szywy uśmiech. – W po­przed­nim, je­śli mnie pa­mięć nie myli, się nie za­ła­pa­łaś?

Nie od­po­wie­działa. To nie było tak, że nie chciała – na­wet wziąw­szy pod uwagę fakt, że co­kol­wiek by nie rze­kła, na dy­rze nie zro­bi­łoby to więk­szego wra­że­nia – po pro­stu nie po­tra­fiła wy­krztu­sić z sie­bie słowa.

– Za­po­mnia­łaś ję­zyka w gę­bie? – Rita Naj­ge­bauer do­piero się roz­krę­cała. – Już nie je­steś taka prze­mą­drzała, jak za­wsze?

Brzuch Stasi Bo­zow­skiej ści­snął jesz­cze więk­szy sznur niż chwilę temu.

– Jezu! – po­my­ślała. – Niech ona już koń­czy... – Wie­działa, że po­zo­stałe ko­le­żanki też chcą uciec do swo­ich ga­bi­ne­tów. Była świa­doma tego, że współ­czują jej, ale do­my­ślała się rów­nież, iż jed­no­cze­śnie każda z nich czuje ulgę, że tym ra­zem nie tra­fiło na nią, że dyra znów na swój cel ob­rała ją. I niby stały pod tą ścianą w sie­dem, ale ona miała te­raz wra­że­nie, że jest tu­taj sama.

Rita Naj­ge­bauer jesz­cze bar­dziej skró­ciła dy­stans.

– Chyba nie zro­biło ci się z tego po­wodu przy­kro? – kpiła w naj­lep­sze.

Sta­sia Bo­zow­ska wie­działa, że jest sama – sama wśród tylu lu­dzi – i nie może li­czyć na czy­ją­kol­wiek po­moc.

– Nic nie po­wiesz? – Na­ci­skała dyra da­lej.

Przy­mknęła na chwilę po­wieki.

– Boże, żeby to się już skoń­czyło... – szep­nęła w gło­wie.

Za to sze­fowa ba­wiła się w naj­lep­sze.

– I tak gówno mnie to ob­cho­dzi – rzu­ciła Rita Naj­ge­bauer. – Tak, jak w przy­padku po­zo­sta­łych dziew­czyn, wy­so­kość na­grody za­leży od za­an­ga­żo­wa­nia w pracę i jej efek­tów – skła­mała gładko. – A ty, jak wiemy, do naj­bar­dziej in­te­li­gent­nych i pra­co­wi­tych nie na­le­żysz.

– To nie­prawda! – wrza­snęła Sta­sia Bo­zow­ska w my­ślach.

– Dla­tego przy­zna­łam ci na­grodę kwar­talną w wy­so­ko­ści trzy­dzie­stu ośmiu zło­tych. – Wbiła spoj­rze­nie w pod­władną. Sy­ciła się każdą chwilą, każ­dym ner­wo­wym ge­stem tar­ga­ją­cym jej twa­rzą. – Rzy­gać mi się chce, jak na cie­bie pa­trzę... – Na­gle zro­biła pauzę.

Za to Sta­sia Bo­zow­ska wal­czyła z bó­lem. Nogi od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa, także krę­go­słup za­czął się już od­zy­wać. Chciała spy­tać, czy mo­głyby z ko­le­żan­kami przejść do sali obok i za­jąć miej­sca na krze­słach, ale bała się otwo­rzyć usta. Nie chciała być tą, która pierw­sza prze­rwie dy­rze wy­wód. Do­my­ślała się, że dziew­czyny z sze­regu kal­ku­lują do­kład­nie tak samo.

Co gor­sza, ja­kaś myśl z tyłu głowy mó­wiła jej, że to jesz­cze nie ko­niec, że nie z po­wodu na­gród dyra usta­wiła je w sze­regu i ka­zała stać pod ścianą.

Wtem Rita Naj­ge­bauer za­częła znów cho­dzić w tę i z po­wro­tem, tym ra­zem jed­nak ro­biła to w mil­cze­niu. Na­wet grupa ad­o­ra­cyjna z sali obok prze­stała się prze­ko­ma­rzać i na ko­ry­ta­rzu dało się sły­szeć je­dy­nie cha­rak­te­ry­styczny stu­kot bu­ci­ków sze­fo­wej.

Ta na­gle się za­trzy­mała.

– Bacz­ność! – wrza­snęła bez ostrze­że­nia. – Słu­chaj­cie mnie uważ­nie, la­lu­nie!

Po­de­szła do pierw­szej w sze­regu ko­le­żanki. Sta­nęła tak bli­sko, jak się dało, by nie do­ty­kać jej ciała, ale jed­no­cze­śnie ewi­dent­nie prze­kro­czyła gra­nicę in­tym­no­ści fi­zycz­nej. Pod­nio­sła głowę, od­cze­kała, aż gó­ru­jąca nad nią ko­bieta spoj­rzy w dół. Do­piero wtedy się ode­zwa-ła.

– Wiem, la­lu­nie, że zło­ży­ły­ście na mnie skargę do rady mia­sta. – Jej głos był lo­do­waty.

Sta­sia Bo­zow­ska aż jęk­nęła w du­chu, mało bra­ko­wało, a upa­dłaby na pod­łogę, resztką sił udało jej się przy­wo­łać do po­rządku. Te­raz już wie­działa, po co jest ten karny apel!

Rita Naj­ge­bauer zro­biła krok w bok, sta­nęła przed ko­lejną pra­cow­nicą.

– Mia­ły­ście na­dzieję, że o ni­czym się nie do­wiem?! – Wrza­snęła, a jej krzyk przy­po­mi­nał szcze­ka­nie psa. – Nie­do­cze­ka­nie wa­sze!!!

Prze­szła do na­stęp­nej dziew­czyny.

– Za małe je­ste­ście dla mnie, la­lu­nie, żeby pró­bo­wać mi pod­ska­ki­wać! – Wark­nęła.

Za­raz po­tem sta­nęła przed czwartą pod­władną.

– Na­prawdę łu­dzi­ły­ście się, że coś ta­kiego uj­dzie wam pła­zem? Że do­wiem się do­piero, jak wasz per­fidny do­nos trafi na se­sję rady mia­sta? – Tym ra­zem ce­dziła wolno słowa. – Wa­sza śmier­dząca skarga tego sa­mego dnia wy­lą­do­wała na moim biurku! – Za­śmiała się gło­śno, a echo od­bi­ja­jące się od ścian zwie­lo­krot­niło efekt.

Prze­su­nęła się da­lej przed sze­re­giem.

– Wiem wszystko, co w niej na­pi­sa­ły­ście, la­lu­nie...

Do­tarła do szó­stej dziew­czyny.

– Nie my­śl­cie, że to obę­dzie się dla was bez kon­se­kwen­cji...

Wresz­cie sta­nęła przed Sta­sią Bo­zow­ską. Ob­da­rzyła ją nie­na­wist­nym spoj­rze­niem, od­cze­kała dłuż­szą chwilę, do­piero wtedy się ode­zwała.

– I nie wy­obra­żaj­cie so­bie, la­lu­nie, że je­ste­ście w sta­nie co­kol­wiek mi zro­bić...

Sta­sia Bo­zow­ska wie­działa, że aku­rat w tym aspek­cie dyra ma ab­so­lutną ra­cję. Ta baba była ni­ska i krępa – wzro­stu miała nie­wiele po­nad metr pięć­dzie­siąt i to w przy­sło­wio­wym ka­pe­lu­szu – ale my­liłby się ten, kto by po­my­ślał, że to słaba ko­bieta. Wręcz prze­ciw­nie: po­tra­fiła owi­nąć so­bie wo­kół palca dużo więk­sze od sie­bie osoby i to także ta­kie, które po­sia­dały silną kon­struk­cję psy­chiczną. Miała bo­wiem w so­bie coś ta­kiego, co spra­wiało, że ła­mała naj­tęż­sze cha­rak­tery, a przy tym znała chyba wszyst­kich li­czą­cych się lu­dzi w tym mie­ście, na czele z pre­zy­den­tem mia­sta Ży­woty Małe – przy­jaź­nią z nim szczy­ciła się przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji – oraz inne ważne per­sony: mar­szałka wo­je­wódz­twa, wi­ce­mi­ni­stra obrony na­ro­do­wej i kilku po­słów na sejm. I broń, Pa­nie Boże, tego, kto na­dep­nął jej na od­cisk!

Dyra mo­gła wszystko. A co mo­gła ona, sze­re­gowa pra­cow­nica po­radni ze zdro­wiem spo­nie­wie­ra­nym tak bar­dzo, że wła­ści­wie funk­cjo­no­wała je­dy­nie dzięki pro­chom prze­pi­sy­wa­nym przez psy­chia­trę?

Nic.

Cze­kała już tylko na ko­niec. Żeby pójść do ga­bi­netu, zwy­mio­to­wać do śmiet­nika, otrzeć usta chu­s­teczką hi­gie­niczną przy­nie­sioną z domu – od kilku ty­go­dni nie mo­gła bo­wiem li­czyć na przy­dział służ­bo­wych ar­ty­ku­łów hi­gie­nicz­nych tak, jak inne ko­le­żanki; to była jedna z wielu kar za­or­dy­no­wa­nych wo­bec niej przez dyrę – i do­trwać ja­koś do faj­rantu.

Ale Rita Naj­ge­bauer wcale nie za­mie­rzała się za­trzy­my­wać.

– Pizdy! Nie my­śl­cie so­bie, że jak zwol­ni­cie się w pracy w mo­jej po­radni, to znaj­dzie­cie ro­botę w tym mie­ście lub jego naj­bliż­szej oko­licy – war­czała. – Je­śli spró­bu­je­cie odejść, to bę­dzie­cie do­jeż­dżać po pięć go­dzin dzien­nie. – Za­śmiała się.

Sta­sia Bo­zow­ska słu­chała tego ze zwie­szoną głową. Nie miała już siły da­lej wal­czyć, była zła­mana, tak samo jak po­zo­stałe ko­le­żanki z sze­regu.

– Jesz­cze jedno, wy pizdy... – Rita Naj­ge­bauer zro­biła dwa kroki do tyłu i oparła się o ścianę na­prze­ciwko tak, aby móc w miarę ła­two ob­jąć wzro­kiem wszyst­kie pra­cow­nice. La­tała przy tym głową na lewo i prawo, mie­rząc je spoj­rze­niem, w któ­rym dało się zo­ba­czyć ogromną wście­kłość.

Na ten wi­dok ciało Stasi Bo­zow­skiej za­częło drżeć. Za­raz po­tem do­tarło do niej, że jesz­cze chwila ta­kiego sta­nia w bez­ru­chu i zsika się w majtki.

– Na ra­zie nie wiem, która pizda przy­go­to­wała ten do­nos i na­mó­wiła po­zo­stałe pizdy do jego pod­pi­sa­nia...

Sta­sia Bo­zow­ska pod­świa­do­mie czuła, że dyra do­sko­nale to wie, ale w ten spo­sób wbija jesz­cze więk­sze kliny mię­dzy dziew­czyny niż ro­biła to wcze­śniej.

Tym­cza­sem Rita Naj­ge­bauer pod­nio­sła prawą rękę, wy­sta­wiła pa­lec wska­zu­jący i wy­ce­dziła:

– Ale je­śli któ­raś z was mi to w za­ufa­niu po­wie, obie­cuję, że mój za­słu­żony gniew ją omi­nie. Za to cały spad­nie na tę jedną pizdę.

Sta­sia Bo­zow­ska po­czuła jak majtki ro­bią się wil­gotne.Roz­dział 1

Kilka mie­sięcy wcze­śniej

Ma­rek Za­wrotny spraw­nym ru­chem dłoni chwy­cił za bu­telkę czer­wo­nego wina, po­cze­kał, aż jego żona Nina pod­nie­sie kie­li­szek, po czym za­czął go ostroż­nie na­peł­niać.

– Wy­star­czy! – za­wo­łała.

– Już? – Zdzi­wił się. Prze­cież do­piero za­czął lać! – Tylko tyle?

W od­po­wie­dzi uśmiech­nęła się w nieco pro­wo­ka­cyjny spo­sób.

– W gło­wie już mi tro­chę szumi – wy­ja­śniła.

– Tak? – W lot pod­ła­pał jej grę. – To chyba do­brze? – spy­tał. – Bę­dziesz ła­twiej­sza...

Po­pa­trzyła na niego za­lot­nie.

– Lu­bisz ła­twe?

– Lu­bię cie­bie... – szep­nął. Dziew­czynki były u jego ro­dzi­ców, jak w co drugi pią­tek – chyba że aku­rat w Miej­skim Domu Kul­tury, w któ­rym pra­co­wał, działa się ja­kaś więk­sza im­preza i był po­trzebny na miej­scu – dzięki czemu mo­gli mieć cho­ciaż tro­chę czasu dla sie­bie.

Od­sta­wił bu­telkę na miej­sce, swo­jego kie­liszka już nie uzu­peł­niał. Pod­szedł do niej od tyłu, od­su­nął włosy znad karku, mu­snął go ustami raz, po­tem dru-gi.

Kiedy jęk­nęła, ob­jął ją de­li­kat­nie rę­koma i za­czął roz­pi­nać gu­ziki bluzki, mu­ska­jąc przy tym oba sutki.

Od razu strzą­snęła jego dło­nie.

– Jesz­cze nie te­raz... – rzu­ciła. – Za wcze­śnie...

*

Kiedy skoń­czyli się ko­chać, Nina Za­wrotna od razu się­gnęła po koc i na­kryła się nim po samą szyję. Po trze­ciej ciąży, gdy jej ciało nie wró­ciło już do daw­nej formy, za­częła mieć kom­pleksy. Dwa razy za­czy­nała na­wet tre­ningi na si­łowni, ale szybko dała so­bie spo­kój. Przy ta­kim ob­cią­że­niu pracą w szkole i obo­wiąz­kami do­mo­wymi – z trzema cór­kami na czele – nie było szansy na re­gu­larne ćwi­cze­nia.

Mąż na­wet na nią nie spoj­rzał, był za­jęty wcią­ga­niem spodni od mocno wy­tar­tego już dresu.

– Do­brze ci było? – spy­tał, cały czas wal­cząc z no­gaw­kami spodni.

Po­pa­trzyła na Marka, przy­gry­zła wargę. Ni­gdy nie był ja­koś re­we­la­cyjny w łóżku, ale ostat­nie mie­siące to była już kom­pletna po­rażka. Do­szło na­wet do tego, że ła­pała się na tym, iż pod­czas seksu wy­obraża so­bie, że jest z kimś in­nym, kto zna jej ciało le­piej niż ona sama.

– Uhm. – Skła­mała. Nie chciała ro­bić mu przy­kro­ści. Nie był może naj­lep­szym ko­chan­kiem, ale to wciąż jej mąż, tłu­ma­czyła so­bie.

Za­wrotny wresz­cie upo­rał się ze spodniami. Pod­szedł do stołu, na­lał so­bie por­cję wina i wy­chy­lił ją jed­nym hau­stem.

– Mnie też było do­brze – rzu­cił. – Co te­raz ro­bimy?

Na­gle ze­rwała się z ka­napy, ba­cząc przy tym, aby koc się z niej nie zsu­nął.

– Za­po­mnie­li­śmy o two­jej rocz­nicy! – krzyk­nęła ra­do­śnie. – Prze­cież to dzi­siaj!

– No tak. – Uśmiech­nął się sze­roko. – Dzi­siaj...

– Dzie­sięć lat! – Wciąż była roz­e­mo­cjo­no­wana. – Szmat czasu.

– Wciąż mam w pa­mięci ten dzień, jak pod­czas prze­rwy świą­tecz­nej wró­ci­łem do domu, zo­ba­czy­łem ogło­sze­nie o na­bo­rze na in­struk­tora i po­sze­dłem do MDK-u pro­sto z ulicy!

– I do­sta­łeś tę ro­botę! – Cie­szyła się tak, jakby to wszystko było jej udzia­łem.

– A na­wet nie mia­łem jesz­cze ma­gi­stra! – Był rów­nie ura­do­wany, co żona.

Na­peł­nił oba kie­liszki. Je­den po­dał Ni­nie.

– W MDK-u ktoś pa­mię­tał? – Upiła łyk.

– Żar­tu­jesz? – Za­śmiał się sztucz­nie. – U nas ta­kich rocz­nic się nie ob­cho­dzi.

– A ju­bi­le­uszówkę cho­ciaż do­sta­niesz?

– Nie wiem, mu­szę spy­tać księ­gową. – Za­my­ślił się. – To­bie jak zwy­kle tylko pie­nią­dze w gło­wie...

– Pie­nią­dze szczę­ścia nie dają, ale spró­buj być bez nich szczę­śliwy! – Za­szcze­bio­tała ra­do­śnie. Pod­bie­gła do męża, po­ca­ło­wała w po­li­czek i wró­ciła na ka­napę.

Za­raz po­tem w te­atral­nym ge­ście pod­nio­sła swój kie­li­szek tak wy­soko, że można było od­nieść wra­że­nie, iż jesz­cze parę cen­ty­me­trów, a do­tknie nim su­fitu.

– Wzno­szę to­ast za Marka Za­wrot­nego! – mó­wiła gło­sem peł­nym po­wagi. – In­struk­tora do spraw mu­zyki, dzięki któ­remu sek­cja mu­zyczna Miej­skiego Domu Kul­tury w Ży­wo­tach Ma­łych święci swoje naj­więk­sze suk­cesy w po­nad pięć­dzie­się­cio­let­niej hi­sto­rii!

Wstał, uno­sząc prawą rękę w górę i wy­ko­nu­jąc gest, jakby uci­szał wi­dow­nię. Po­tem wy­stu­dio­wa­nymi ru­chami za­czął uda­wać, że po­pra­wia sto­jący przed sobą mi­kro­fon. Wresz­cie, po krót­kiej chwili, prze­mó­wił.

– Moja żona Nina ma trzy­dzie­ści dwa lata i wła­śnie ogląda tę galę w domu, w Pol­sce... Nino! – Zro­bił pauzę dla zwięk­sze­nia efektu. – Wła­śnie otrzy­ma­łem Oskara! – Udał, że obiema rę­koma unosi sta­tu­etkę po­nad głowę. – Moja po­dróż do Hol­ly­wood za­częła się od ma­łego skrom­nego mia­steczka w Pol­sce. Kiedy przy­je­cha­łem do USA, naj­pierw rok mu­sia­łem spę­dzić w pod­rzęd­nej re­wii na Broad­wayu i cze­kać, aż do­stanę szansę, by po­ka­zać się szer­szej pu­blicz­no­ści. W końcu jed­nak się udało i te­raz je­stem w tym miej­scu, w któ­rym je­stem. I po­my­śleć, że do tej pory ta­kie hi­sto­rie wy­da­rzały się je­dy­nie w fil­mach! – Ge­stem le­wej dłoni znów za­czął uci­szać pu­blicz­ność. – This is the real Ame­ri­can dream! To jest praw­dziwy ame­ry­kań­ski sen! – Skło­nił się ni­sko. – Na ko­niec do­dam jesz­cze to, że tę na­grodę de­dy­kuję mo­jej uko­cha­nej mał­żonce Ni­nie i na­szym trzem cu­dow­nym có­recz­kom!

Nina Za­wrotna za­częła bić brawo, pa­trząc na męża. Wie­działa, że to jego nie­speł­nione ma­rze­nie – wy­stą­pić w mu­si­calu przy jed­nej z naj­słyn­niej­szych no­wo­jor­skich ulic. Tak, jak miała do­sko­nale w pa­mięci, że kiedy koń­czył aka­de­mię mu­zyczną, li­czył, iż uda mu się zna­leźć an­gaż w ja­kiejś zna­nej fil­har­mo­nii.

Wła­śnie wtedy się po­znali: on był na ostat­nim roku stu­diów i przy­go­to­wy­wał się do obrony pracy dy­plo­mo­wej, ona za­ku­wała na trze­cim roku po­lo­ni­styki na są­sied­nim uni­werku. Za­częło się od tego, że wy­szło na jaw, iż po­cho­dzą z tego sa­mego mia­sta. Po­tem była pierw­sza randka, póź­niej druga, trze­cia i ani się obej­rzeli, byli już parą.

Ma­rek Za­wrotny wró­cił do stołu, wy­lał resztkę wina do kie­liszka. Przy­tknął go do ust, ale nie wy­pił.

– Co się stało? – spy­tała ci­cho.

– Nic. – Zdał so­bie sprawę, że ra­do­sny na­strój sprzed chwili znik­nął bez­pow­rot­nie.

– Po­smut­nia­łeś...

– Do­brze cho­ciaż, że przez chwilę mo­głem się po­czuć jak praw­dziwa gwiazda... – stwier­dził kwa­śno.

Od­sta­wił nie­opróż­niony kie­li­szek na stół. Usiadł na ka­na­pie, przy­su­nął się do żony.

– Mar­nu­jesz się w tej dziu­rze... – Wes­tchnęła, ob­jąw­szy go ra­mio­nami. – Ja też się mar­nuję... – Sama także miała dużo więk­sze am­bi­cje. Chciała zo­stać na uczelni, do­stała na­wet wstępną pro­po­zy­cję od pro­mo­torki, ale wła­śnie wtedy Ma­rek otrzy­mał pracę i mu­siała wy­bie­rać: ka­riera aka­de­micka z dala od na­rze­czo­nego czy po­wrót do ro­dzin­nej dziury. Zresztą, na wy­na­jem miesz­ka­nia w me­tro­po­lii nie było ich stać, po­ło­żyła więc uszy po so­bie i wró­ciła do domu.

Pierw­sze lata na­rze­czeń­stwa i póź­niej mał­żeń­stwa spę­dzili ką­tem u jej ro­dzi­ców. Nie było ła­two, ona wy­cho­wy­wała Zo­się, pod­czas gdy Ma­rek pra­co­wał na dwa etaty i wła­ści­wie tylko dzięki temu – gdy na świe­cie po­ja­wiła się już druga có­reczka, Maja – mo­gli wresz­cie wziąć kre­dyt, ku­pić upra­gnione miesz­ka­nie i pójść na swoje.

Gdyby wtedy wie­dzieli to, co te­raz – że po dwóch ko­lej­nych la­tach na świe­cie po­jawi się jesz­cze Jo­asia – zde­cy­do­wa­liby się na czte­ro­po­ko­jowe, żeby każda dziew­czynka miała swój wła­sny kąt.

– W dziu­rze, do­brze po­wie­dzia­łaś... – Wes­tchnął. – Tu­taj wszy­scy się znają, każdy o każ­dym wszystko wie i każdy pod każ­dym ko­pie dołki...

– Że­byś wie­dział... – po­twier­dziła skwa­pli­wie. – Dzi­siaj rano w na­szej szkole gruch­nęła wieść, że wi­ce­dy­rek­torka roz­wo­dzi się po dwu­dzie­stu pię­ciu la­tach...

– Po­waż­nie? – Nie mógł uwie­rzyć. – Prze­cież to było ta­kie przy­kładne mał­żeń­stwo... Coś mylę, czy z tej oka­zji na­wet do­stali na­grodę od pre­zy­denta mia­sta?

– Od pre­zy­denta mia­sta i jesz­cze od pre­miera – wy­ja­śniła. – Jej stary ma zna­jo­mo­ści na, jak to się mówi, wy­so­kim szcze­blu.

– Zna­jo­mo­ści... – Cmok­nął. – Le­piej je mieć niż nie mieć... Szkoda, że my nie mamy... – Za­my­ślił się. – Ale dla­czego roz­wód?

– Przy­ła­pała go w kan­ce­la­rii ze sta­żystką, jak mu ro­biła loda.

– Co za de­bil. – Po­ki­wał z nie­do­wie­rza­niem głową. – Żeby ro­bić to w ta­kim pra­wie pu­blicz­nym miej-scu...

Nina Za­wrotna spoj­rzała na męża z wy­rzu­tem.

– Nie prze­ją­łeś się zdradą, tylko tym, że fa­cet do­brze się nie za­ka­mu­flo­wał? – spy­tała gniew­nie.

– Nie moje łóżko, nie moja sprawa – uciął. Nie miał ochoty wda­wać się w dys­ku­sję, która, jak znał ży­cie, mo­gła się skoń­czy awan­turą. To był pierw­szy ich wspólny tak udany wie­czór od dawna i chciał, żeby tak też się skoń­czył. – Ja rów­nież mam hi­ciora z pracy. – Po­sta­no­wił zmie­nić te­mat.

– Z MDK-u?

– Nie­stety tak.

– Nie­stety? – Oży­wiła się na­tych­miast. – Co się stało?

– Ma­rika Pa­weł­czak wró­ciła.

Przy­tknęła dło­nie do ust. Swego czasu Ma­rek tyle przez tę zdzirę wy­cier­piał, że do dziś na dźwięk tego na­zwi­ska otwie­rał się jej nóż w kie­szeni.

– Wró­ciła ze zwol­nie­nia ty­dzień temu.

Nina Za­wrotna wie­działa, że tamto bab­sko le­czyło po­ważny uraz krę­go­słupa od­nie­siony w wy­padku na au­to­stra­dzie. Jed­nak im dłu­żej nie było jej w pracy, tym więk­szą na­dzieję miała na to, że już do niej nie wróci.

– I nic nie po­wie­dzia­łeś? – Przy­gry­zła ner­wowo wargę.

– Wła­ści­wie wró­ciła już ty­dzień temu, ale w fir­mie jej nie było, ro­biła ba­da­nia le­kar­skie – wy­ja­śnił. – Wpa­dała tylko na chwilę, żeby wy­peł­nić ja­kieś do­ku­menty w ka­drach i po­plot­ko­wać.

– Roz­ma­wia­łeś z nią?

– Nie mia­łem oka­zji. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Rzu­cała mi tylko cześć na ko­ry­ta­rzu. Prze­cież wiesz, że ni­gdy mnie nie lu­biła.

– Wiem... – rze­kła smutno. – Mam to wciąż w pa­mięci...

– Do na­szej pra­cowni wpa­dła tylko raz, na kawę, ale ga­dała je­dy­nie z Grześ­kiem.

– Ty z nimi nie pi­łeś?

– Ja­koś żadne z nich mi nie za­pro­po­no­wało... Przy­sze­dłem, jak już ga­dali...

– Oni znali się wcze­śniej? – Zdzi­wiła się. – Prze­cież Grze­siek przy­szedł, jak jej już nie było w pracy...

– Sta­rze­jesz się. – Za­śmiał się, ale za­brzmiało to ja­koś sztucz­nie, jakby w ten spo­sób chciał przy­kryć wła­sne zde­ner­wo­wa­nie. – Prze­cież to Ma­rika za­ła­twiła Grześ­kowi tę ro­botę.

– Fakt, za­po­mnia­łam... – Za­my­śliła się. – Może chciała po pro­stu po­wspo­mi­nać stare czasy?

– Może...

Za­częła z uwagą wpa­try­wać się w twarz męża. Znała go, roz­po­zna­wała ten ton głosu i czuła, że coś jest nie tak.

– Nie mó­wisz mi wszyst­kiego – rzu­ciła po dłuż­szej chwili.

– Co?... – Od­wró­cił się, nie chciał, żeby pa­trzyła mu pro­sto w oczy.

– Coś ukry­wasz – wy­ja­śniła. – Znam cię nie od dziś. Wi­dzę, że coś w so­bie gnie­ciesz.

– Nie... – Cały czas spo­glą­dał w in­nym kie­runku. – My­lisz się tym ra­zem...

Przy­ło­żyła swoją dłoń do jego pod­bródka, ob­ró­ciła jego głowę do sie­bie.

– Mów – na­ci­skała. – Mów, bo pół nocy po­tem nie prze­śpisz. – Wie­działa, że jej mąż prze­żywa każdą sporną sy­tu­ację w pracy, na­wet taką, w któ­rej sam nie brał udziału. Był tak emo­cjo­nalny, że suk­ces swój czy pod­opiecz­nych też mu­siał po­tem od­cho­ro­wać.

– Spy­tała, czy pod­pi­szę się pod re­ko­men­da­cją dla niej...

– Re­ko­men­da­cją? – We­szła mu w zda­nie. – Nie chcesz chyba po­wie­dzieć, że za­mie­rza wy­star­to­wać w kon­kur­sie na dy­rek­tora?!

– Chce – od­parł krótko. – Wła­śnie dzi­siaj się do­wie­dzia­łem. Sama mi to po­wie­działa. Mnie i Grześ­kowi. Po­dej­rze­wam, że wie­dzą już wszy­scy w fir­mie.

– Wró­ciła po nie­mal dwóch la­tach nie­obec­no­ści i pierw­sze, co robi, to pod­ko­py­wa­nie stołka pod swoim bez­po­śred­nim sze­fem? – Nina Za­wrotna nie mo­gła w to uwie­rzyć. – I jak za­re­ago­wa­łeś?

– Grzecz­nie jej od­mó­wi­łem.

Wie­działa, że jest nie tylko wraż­liwy, ale i lo­jalny. Kiedy po­nad trzy lata temu ich naj­młod­sza córka przy­szła na świat – jako wcze­śniak – i oka­zało się, że jest po­waż­nie chora, to wła­śnie dy­rek­tor po­śpie­szył im z po­mocą. Zor­ga­ni­zo­wał wielką im­prezę cha­ry­ta­tywną, kasa, którą wtedy ze­brano, wy­star­czyła im na ope­ra­cję i póź­niej­szą re­ha­bi­li­ta­cję. Ma­rek po­wie­dział wtedy, że bę­dzie jego dłuż­ni­kiem do końca ży­cia.

– Ob­ra­ziła się? – Bez­wied­nie ob­li­zała usta. Ni­czego nie bała się bar­dziej niż tego, że znów za­czną się te same kwasy, co przed wy­pad­kiem Ma­riki Pa­weł­czak. Pa­mię­tała na­wet, że kiedy się o nim do­wie­działa, to nie mo­gła się po­siąść z ra­do­ści.

– A skąd mam wie­dzieć? – od­po­wie­dział zgod­nie z prawdą. – Nie pa­mię­tasz, że Ma­rika ma taką zdol­ność, że jedno mówi, a dru­gie my­śli, ale ty wi­dzisz tylko to pierw­sze i nie masz po­ję­cia, co wła­śnie dzieje się w jej gło­wie?

– Już za­po­mnia­łam... – od­parła. – Pra­wie dwa lata to długo... – Na wspo­mnie­nie róż­nych wcze­śniej­szych sy­tu­acji, ja­kie Ma­rek przez nią prze­cho­dził, ner­wowo się za­trzę­sła. – A może le­piej było pod­pi­sać?

– Słu­cham?

– Może le­piej było pod­pi­sać re­ko­men­da­cję... – po­wtó­rzyła ci­cho. – Dy­rek­tora ze stołka i tak nie wy­gry­zie... – wy­ja­śniła. – A le­piej tego bab­ska za wroga nie mieć.

Mil­czał.

– Nie wy­gry­zie, prawda? – spy­tała po chwili nie­pew­nym gło­sem. – Ma szanse? Wu­jek jej za­ła­twi?

Ma­rika Pa­weł­czak była bra­ta­nicą bi­skupa po­moc­ni­czego, czym nie omiesz­kała chwa­lić się przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji.

– Jej ro­dzina jest wy­soko umo­co­wana i ma zna­jo­mo­ści nie tylko tu, ale i w ca­łym wo­je­wódz­twie – za­uwa­żył. – Ale chyba nie aż ta­kie, żeby za­ła­twiła so­bie sto­łek na­szego dy­rek­tora. On jest nie do ru­sze­nia. Nie po tym, jak zdo­był te dwa­dzie­ścia mi­lio­nów na ge­ne­ralny re­mont MDK-u.

Kla­snęła dwa razy.

– W ta­kim ra­zie nie ma się co tym przej­mo­wać! – rzu­ciła ra­do­śnie.

– Też tak my­ślę – po­twier­dził skwa­pli­wie. – A ja nie mo­głem ina­czej po­stą­pić. Nie po tym, co szef dla nas zro­bił. – Za­wa­hał się. – Zresztą po­wie­dzia­łem jej o tym wprost: że je­stem lo­jalny wo­bec szefa, a wy­sta­wie­nie jej re­ko­men­da­cji by­łoby oznaką nie­lo­jal­no­ści. Każdy nor­malny czło­wiek to zro­zu­mie.

– Ale ona nie jest nor­malna... – po­wie­działa to ma­chi­nal­nie.

Za­częła przy­pa­try­wać się mę­żowi.

Ten w od­po­wie­dzi znów uciekł wzro­kiem.

– Nie po­wie­dzia­łeś mi wszyst­kiego. – W lot po­jęła, co się dzieje. Zbyt do­brze go znała! – Pró­bu­jesz mnie zbyć...

– Nie pró­buję.

– Kła­miesz.

– To nie­prawda... – kry­go­wał się.

– Nie mó­wisz za­tem wszyst­kiego... – Nie za­mie­rzała od­pusz­czać. – To się na­zywa pół­kłam­stwo.

Nie ode­zwał się.

– I tak mi prę­dzej czy póź­niej po­wiesz – rzu­ciła. – Rów­nie do­brze mo­żesz to zro­bić te­raz. Przy­naj­mniej ła­twiej za­śniesz.

Udał, że się za­sta­na­wia. Nie chciał po­lec bez walki.

– Coś jesz­cze po­wie­działa... – rzekł po chwili.

Cze­kała, nie po­na­glała go.

– Jak od­mó­wi­łem i wy­ja­śni­łem... – za­czął mó­wić. – Po­wie­dzia­łem jej to, co to­bie przed chwilą... – Uważ­nie do­bie­rał słowa. Nie chciał cze­goś prze­krę­cić. – Naj­pierw uśmiech­nęła się w ten swój spo­sób... Wiesz, który...

Na same wspo­mnie­nie Nina Za­wrotna po­czuła nie­przy­jemny dreszcz na ple­cach. Ile razy miała oka­zję wi­dzieć Ma­rikę Pa­weł­czak, tyle razy od­no­siła wra­że­nie, że ma do czy­nie­nia z kimś, kto jedną ręką kle­pie cię po ple­cach jak naj­lep­szego przy­ja­ciela, a drugą w tym cza­sie sięga po nóż, żeby w te same plecy wbić go aż po rę­ko­jeść.

– Wiem... – szep­nęła.

– A po­tem spoj­rzała na Grześka... Chwilę to trwało... – opo­wia­dał. – Mogę się tylko do­my­ślać, że mru­gnęła do niego okiem... A póź­niej... – Za­wa­hał się.

Na­pię­cie, które Nina Za­wrotna czuła od dłuż­szej chwili, sta­wało się nie do znie­sie­nia. Po ra­do­snym na­stroju sprzed paru mo­men­tów nie było już śladu. Te­raz w po­koju pa­no­wała tak gę­sta at­mos­fera, że można ją było ciąć sie­kierą.

– Po­wiedz wresz­cie... – syk­nęła.

– A póź­niej mi po­wie­działa, że ma bar­dzo do­brą pa­mięć.Roz­dział 2

Sta­sia Bo­zow­ska wje­chała for­dem ka na par­king po­radni i za­klęła ci­cho pod no­sem, wi­dząc, że ostat­nie wolne miej­sce znaj­duje się koło wy­pa­sio­nej to­yoty sze­fo­wej. Nie miała jed­nak wyj­ścia, je­śli nie chciała się spóź­nić do pracy, mu­siała je za­jąć. Za­par­ko­wała z du­szą na ra­mie­niu, sta­ra­jąc usta­wić się jak naj­da­lej od tref­nego po­jazdu. Wie­działa z do­świad­cze­nia, że gdyby dyra na faj­rant do­strze­gła z tej strony ja­ką­kol­wiek rysę, ka­za­łaby jej po­kryć koszty la­kier­nika – na­wet nie pró­bu­jąc spraw­dzać na mo­ni­to­ringu, czy do­szło do kon­taktu.

Chwy­ciła za to­rebkę, wy­sia­dła z forda. Spoj­rzała na oba sa­mo­chody i wes­tchnęła w du­chu, zdaw­szy so­bie sprawę, że jej wy­słu­żone au­tko wy­glą­dało przy tym dru­gim jak zwy­kła łódka przy wy­ciecz­kowcu.

We­szła do po­radni, pró­bu­jąc po­li­czyć, ile lat mu­sia­łaby pra­co­wać, żeby móc spra­wić so­bie ta­kie cacko, ale dała za wy­graną, gdy w głębi dłu­giego ko­ry­ta­rza do­strze­gła zna­jomą po­stać.

Co prawda Mira Ko­wal­ska była od­wró­cona do niej ty­łem, ale tę przy­gar­bioną syl­wetkę roz­po­zna­łaby na­wet w tłu­mie na kon­cer­cie pod­czas dni mia­sta. Jak za­wsze ostat­nimi czasy miała spusz­czoną głowę i prze­my­kała chył­kiem, sta­ra­jąc się stą­pać na tyle ci­cho, aby jej kro­ków nie dało się sły­szeć w ga­bi­ne­cie dyry.

– Biedna... – po­my­ślała. Jesz­cze nie tak dawno temu Mira była jedną z pu­pi­lek dyry, ale po­tem miała z nią spię­cie: pod­czas rady pe­da­go­gicz­nej nie­opatrz­nie po­ku­siła się o kry­tyczną uwagę wo­bec po­my­słu sze­fo­wej – tak na­prawdę ab­sur­dal­nego – i w tej sa­mej se­kun­dzie zna­la­zła się u niej na cen­zu­ro­wa­nym. Za­raz po­tem główna księ­gowa za­brała jej wszyst­kie pre­mie i do­datki, na­wet dłu­go­pisy i pa­pier do dru­karki mu­siała przy­no­sić z domu, bo ob­cięto jej do­stęp do służ­bo­wych ma­te­ria­łów.

Ko­le­żanka znik­nęła w ga­bi­ne­cie, Sta­sia Bo­zow­ska zer­k­nęła zaś na ze­ga­rek. Do­strze­gł­szy, że ma jesz­cze kilka mi­nut za­pasu, pod­bie­gła do drzwi, które do­piero się za­mknęły.

– Co u cie­bie? – spy­tała, gdy tylko zna­la­zła się we­wnątrz.

– To samo, co za­wsze – od­po­wie­działa Mira Ko­wal­ska zmę­czo­nym gło­sem. – W pracy nie mogę się sku­pić, w domu nie mogę spać, a na sam dźwięk te­le­fonu do­staję dresz­czy.

Sta­sia Bo­zow­ska pró­bo­wała uśmiech­nąć się do ko­le­żanki, ale mi­zer­nie to wy­szło. Wie­działa, że ta, od­kąd dyra się na nią uwzięła, żyje w cią­głym stre­sie. Sły­szała też, że już kil­ka­na­ście razy sze­fowa dzwo­niła do niej w so­boty oraz nie­dziele i wzy­wała do po­radni, aby po­pra­wić czy uzu­peł­nić ja­kieś mało ważne do­ku­menty. Na nic zdały się wy­ja­śnie­nia, że to wolny dzień, Mira mu­siała je­chać do firmy i ro­bić nad­go­dziny, za które nikt jej nie pła­cił – o to na po­le­ce­nie dyry dbała główna księ­gowa.

– My­śla­łaś nad zmianą pracy?

– A kto mnie przyj­mie z wil­czym bi­le­tem od tej baby? – Wes­tchnęła Mira Ko­wal­ska. – Ty się le­piej martw o sie­bie.

– O mnie? – za­nie­po­ko­iła się.

– Jak cię dyra przy­ła­pie u mnie w kan­cia­pie, to uzna, że ze mną spi­sku­jesz.

– No co ty... – Na samą myśl Sta­się Bo­zow­ską tar­gnęło nie­przy­jemne uczu­cie. – Dla­czego mia­łaby tak po-my­śleć?

– Nie znasz jej?

Za­miast od­po­wie­dzieć, spoj­rzała na ze­ga­rek.

– W ta­kim ra­zie będę się zbie­rać – rzu­ciła ner­wowo, kła­dąc dłoń na klamce. Mira mo­gła mieć ra­cję, a prze­cież sze­fo­wej wy­star­czał byle pre­tekst – choćby wy­du­many, wcale nie mu­siał być praw­dziwy – by się na cie­bie uwziąć.

– Idź... – szep­nęła. – Ucie­kaj...

Sta­sia Bo­zow­ska spoj­rzała na ko­le­żankę. W jej oczach do­strze­gła łzy.

– Coś ty... – Nie wie­działa, co po­wie­dzieć. – Wcale nie ucie­kam od cie­bie... – Pu­ściła klamkę.

– Ja tak długo nie wy­trzy­mam...

Sta­sia Bo­zow­ska po­de­szła do biurka, za któ­rym sie­działa ko­le­żanka, ob­jęła ją ra­mio­nami.

– Cza­sem mam ta­kie my­śli... – Mira Ko­wal­ska na­dal mó­wiła ci­cho – Ta­kie my­śli, że... Je­śli tak da­lej bę­dzie... To...

Od­su­nęła się od ko­le­żanki na tyle, by móc do­strzec jej twarz.

– To co? – spy­tała.

– To coś so­bie zro­bię...

– Co ty chcesz po­wie­dzieć?! – Po­czuła ner­wowe ko­ła­ta­nie w brzu­chu. – Chyba nie my­ślisz o...

Nie do­koń­czyła, prze­rwało jej gwał­towne otwar­cie drzwi. Za­raz po­tem sta­nęła w nich Rita Naj­ge­bauer.

– Co ty tu ro­bisz? – wy­ce­dziła, pa­trząc na Sta­się Bo­zow­ską. – Je­śli mnie pa­mięć nie myli, twój ga­bi­net jest w zu­peł­nie in­nym miej­scu mo­jej po­radni. A mi pa­mięć nie szwan­kuje ni­gdy.

– Chcia­łam tylko...

– Co chcia­łaś? – We­szła jej bez­ce­re­mo­nial­nie w słowo. – Za pięć mi­nut wi­dzę cię w moim ga­bi­ne­cie – po­le­ciła to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu. – I le­piej kup so­bie nowy ze­ga­rek.

– Ze­ga­rek? – Sta­sia Bo­zow­ska nie ro­zu­miała, do czego dyra zmie­rza.

– Cztery mi­nuty temu po­win­naś być go­towa do roz­po­czę­cia pracy – za­uwa­żyła ką­śli­wie. – A to ozna­cza, że dzi­siaj zo­sta­jesz w pracy pięć mi­nut dłu­żej.

– Ale pani dy­rek­tor... – za­opo­no­wała. – Nie zdążę ode­brać dziew­czy­nek z przed­szkola...

– A co mnie to ob­cho­dzi? – skon­tro­wała. – Trzeba było nie szla­jać się po ca­łej po­radni i knuć z tą la­lu­nią, tylko brać się do uczci­wej ro­boty! – Po tych sło­wach wy­szła na ko­ry­tarz, trza­ska­jąc za sobą drzwiami.

Sta­sia Bo­zow­ska zer­k­nęła na ko­le­żankę, po twa­rzy Miry pły­nęły łzy. Jej też zbie­rało się na płacz, dla­tego już nic wię­cej nie mó­wiła, mach­nęła tylko ręką na po­że­gna­nie i skie­ro­wała się do wyj­ścia.

Kiedy na­ci­skała klamkę, jej dłoń za­uwa­żal­nie drżała.

*

Od razu po­szła do ga­bi­netu sze­fo­wej, wie­działa, że nie może ka­zać jej cze­kać.

– Pani dy­rek­tor jest? – spy­tała se­kre­tarkę.

Ta tylko wzru­szyła ra­mio­nami.

Chcąc nie chcąc, we­szła do ga­bi­netu.

– Je­steś wresz­cie! – syk­nęła Rita Naj­ge­bauer.

Sta­sia Bo­zow­ska mo­men­tal­nie wy­czuła, że dyra jest w złym na­stroju. To ozna­czało, że po prze­kro­cze­niu progu jej kró­le­stwa stą­pało się po bar­dzo kru­chym lo­dzie i trzeba uwa­żać na każde słowo. A naj­le­piej w ogóle się nie od­zy­wać, tylko po­kor­nie wy­ko­ny­wać po­le­ce­nia.

Sze­fowa od razu prze­szła do sedna, pod­su­wa­jąc pra­cow­nicy pod nos ja­kiś do­ku­ment.

– Tu masz pa­pier. – Stuk­nęła pal­cem w plik kar­tek.

Pod­władna od razu za­uwa­żyła, że ma do czy­nie­nia z opi­nią wy­sta­wioną przez sta­żystkę za­trud­nioną przez dyrę za­le­d­wie parę ty­go­dni wcze­śniej. Dziew­czyna była nie­głu­pia, ale ewi­dent­nie bra­ko­wało jej do­świad­cze­nia, co nie mo­gło dzi­wić, wziąw­szy pod uwagę, że to było pierw­sze miej­sce pracy za­raz po stu­diach. Sama miała oka­zję prze­czy­tać kilka in­nych opi­nii spo­rzą­dzo­nych przez nią i oce­niała, że upły­nie jesz­cze mnó­stwo czasu, za­nim nie będą wy­ma­gały grun­tow­nych zmian.

– We­zmę do domu, prze­czy­tam i na­niosę po­prawki. – Si­liła się na to, aby w gło­sie wy­brzmiał en­tu­zjazm, cho­ciaż do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę z tego, że to za­da­nie bę­dzie mu­siała wy­ko­nać po go­dzi­nach, za które nikt jej nie za­płaci ani na­wet nie po­dzię­kuje.

– Ni­czego nie bę­dziesz do sie­bie brać – wark­nęła. – Bierz dłu­go­pis do łapy i pod­pisz.

– Mam pod­pi­sać? – Na­wet nie pró­bo­wała kryć zdzi­wie­nia. – Za sta­żystkę?

– A za kogo? Świę­tego Mi­ko­łaja? – Za­śmiała się w nie­miły spo­sób. – Długo będę cze­kać?

– Pani dy­rek­tor, ale... – In­ten­syw­nie my­ślała, co zro­bić. Pierw­szy raz zna­la­zła się w ta­kiej sy­tu­acji i in­stynk­tow­nie czuła, że wła­śnie ważą się jej dal­sze losy w po­radni. – Ja tak nie mogę pod­pi­sać się za ko­goś...

– Nie mo­żesz?

Sta­sia Bo­zow­ska usły­szała to py­ta­nie i wie­działa, że dyra za­dała je szep­tem, ale w jej gło­wie te słowa wy­brzmiały tak gło­śno, jakby wy­wrzesz­czała je wprost do ucha.

– Nie mogę... – po­wie­działa ci­cho.

– Nie mo­żesz czy nie chcesz?

Mil­czała, nie wie­działa, jak się te­raz za­cho­wać.

– To ja ci coś za­cy­tuję... – Rita Naj­ge­bauer za­częła stu­kać pal­cami wska­zu­ją­cymi w kla­wia­turę. Po dłuż­szej chwili za­częła czy­tać. – Ar­ty­kuł dwie­ście sie­dem­dzie­siąty ko­deksu kar­nego, pa­ra­graf je­den... Kto, w celu uży­cia za au­ten­tyczny, pod­ra­bia lub prze­ra­bia do­ku­ment lub ta­kiego do­ku­mentu jako au­ten­tycz­nego używa, pod­lega grzyw­nie, ka­rze ogra­ni­cze­nia wol­no­ści albo po­zba­wie­nia wol­no­ści od trzech mie­sięcy do lat pię­ciu.

Sta­sia Bo­zow­ska była zdu­miona. Czy dyra wła­śnie przy­znała jej ra­cję?!

Sze­fowa kla­snęła te­atral­nie, po czym rze­kła:

– Ro­bi­łaś tak wcze­śniej, la­lu­niu...

– La­lu­niu?... – Ob­le­ciał ją strach. – Już nie: moja ko­chana?!... – W jej gło­wie kłę­biły się te­raz dzie­siątki my­śli. La­lu­niami dyra okre­ślała je­dy­nie te dziew­czyny, które jej pod­pa­dły, jak choćby Mira. Do niej do tej pory mó­wiła za­wsze: moja ko­chana!

– Czego tak się ga­pisz jak sroka w gnat?

Na­gle do Stasi Bo­zow­skiej do­tarło coś jesz­cze.

– Co ro­bi­łam wcze­śniej, pani dy­rek­tor? – spy­tała nie­pew­nie.

– Nie pa­mię­tasz? – Rita Naj­ge­bauer ob­da­rzyła pod­władną spoj­rze­niem peł­nym sa­tys­fak­cji. – Ja pa­mię­tam do­sko­nale. Na­wet so­bie za­pi­sa­łam datę i sy­gna­turę do­ku­mentu... – Znów za­częła kli­kać w kla­wi­sze. – Pierw­szą opi­nię za ko­le­żankę pod­pi­sa­łaś pra­wie dwa lata temu. Za trzy dni bę­dzie rocz­nica. Może ku­pisz tort?

– Tort? – Była to­tal­nie zbita z tropu. – Pani dy­rek­tor... To było dwa, może trzy razy...

– Nie­ważne ile razy – ucięła bły­ska­wicz­nie. – Je­śli zgło­szę ten fakt, bę­dziesz miała sprawę na pro­ku­ra­tu­rze.

– Ale prze­cież to pani ka­zała mi się wtedy pod­pi­sać... – Sta­sia Bo­zow­ska cze­piła się ostat­niej de­ski ra­tunku.

W li­sich oczkach Rity Naj­ge­bauer po­ja­wiły się ogniki roz­ba­wie­nia.

– Masz na to do­wód? – wy­ce­dziła po chwili. Nie za­mie­rzała jed­nak cze­kać na od­po­wiedź. – Nie masz.

Sta­sia Bo­zow­ska nie od­po­wie­działa. Już wie­działa, że prze­grała to star­cie z kre­te­sem.

– No, la­lu­niu! – Pstryk­nęła pal­cami. – Pod­pisz, co trzeba i spier­da­laj.

Pod­pi­sała, nie miała wyj­ścia.

Nie to jed­nak było naj­gor­sze, że wła­śnie dała się sze­fo­wej zła­mać.

Było coś znacz­nie bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego.

Świa­do­mość tego, że chyba wła­śnie tra­fiła na jej czarną li­stę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: