Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Już nie żyjesz - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
20 listopada 2024
45,00
4500 pkt
punktów Virtualo

Już nie żyjesz - ebook

Jeden podpis życie pewnej psycholożki zamienia w piekło. Świat instruktora muzyki obraca się w gruzy przez brak jednego podpisu.
Oboje dzień po dniu są odzierani z godności, aż w końcu stają na krawędzi szaleństwa. Jeszcze żyją, choć tak naprawdę są już martwi.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-971871-5-3
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dro­gie Blo­gerki!

Dro­dzy Blo­ge­rzy!

Dro­gie Czy­tel­niczki!

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

Stwo­rze­nie po­wie­ści z klu­czem wy­maga od jej au­tora wiele po­świę­ce­nia i cięż­kiej pracy. Wszystko po to, aby ci, któ­rzy będą ją czy­tać, do­brze się ba­wili pod­czas lek­tury.

Dla­tego go­rąco pro­simy: usza­nuj­cie to, i w swo­ich re­cen­zjach, po­stach i ko­men­ta­rzach nie za­miesz­czaj­cie in­for­ma­cji, które in­nym po­ten­cjal­nym Czy­tel­ni­kom mo­głyby zdra­dzić wątki istotne dla fa­buły.Pro­log

Sta­się Bo­zow­ską za­czy­nały już bo­leć nogi. Ra­zem z sze­ścioma in­nymi ko­le­żan­kami od kil­ku­na­stu mi­nut stała pod ścianą ko­ry­ta­rza, słu­cha­jąc mo­no­logu dyry – jak pra­cow­nice Po­radni Zdro­wia Psy­chicz­nego w Ży­wo­tach Ma­łych wo­łały na swoją dy­rek­torkę Ritę Naj­ge­bauer. Oczy­wi­ście ro­biły to tylko te, które z ja­kichś po­wo­dów tra­fiły na jej czarną li­stę i je­dy­nie wów­czas, gdy sze­fo­wej nie było w pracy. W jej obec­no­ści żadna z nich nie ośmie­li­łaby się na coś ta­kiego, wie­działy, że by­łoby to rów­no­znaczne z za­wo­do­wym sa­mo­bój­stwem.

Tym­cza­sem zza nie­do­mknię­tych drzwi sali znaj­du­ją­cej się tuż obok – gdzie od­by­wały się rady pe­da­go­giczne – wciąż do­bie­gały ra­do­sne głosy dziew­czyn ma­ją­cych to szczę­ście, że za­li­czały się do ro­dziny sa­mej dy­rek­torki lub po­ciot­ków jej zna­jo­mych – któ­rych zresztą sama za­trud­niała w po­radni na pęczki, bez względu na to, czy mieli od­po­wied­nie kom­pe­ten­cje. W tym gro­nie od ja­kie­goś czasu znaj­do­wały się też dwie młode psy­cho­lożki, przy­jęte do pracy za­raz po stu­diach. W ich przy­padku nie cho­dziło jed­nak o ko­li­ga­cje ro­dzinne, obie li­zu­ski za­skar­biły so­bie ła­ski sze­fo­wej, ro­biąc wszystko, o co ta je tylko po­pro­siła, włącz­nie z wy­ko­ny­wa­niem obo­wiąz­ków na­le­żą­cych do niej czy fał­szo­wa­niem do­ku­men­ta­cji.

One za­ja­dały się cia­stecz­kami wy­pie­ka­nymi na za­mó­wie­nie w miej­sco­wej cu­kierni na­le­żą­cej do szwa­gra Rity Naj­ge­bauer, piły kawę – spro­wa­dzaną przez nią za po­śred­nic­twem pew­nego zna­nego ba­ri­sty – i plot­ko­wały, co ja­kiś czas wy­bu­cha­jąc śmie­chem.

Ha­łas był na tyle gło­śny, że od­biór tego, co mó­wiła sze­fowa, mo­men­tami był utrud­niony, ale to nie spro­wo­ko­wało jej do za­mknię­cia drzwi czy choćby zwró­ce­nia uwagi plot­ka­rom.

Sta­sia Bo­zow­ska do­sko­nale wie­działa, skąd to wy­nika. W ten spo­sób dyra chciała im ja­sno za­ko­mu­ni­ko­wać, który szcze­bel dra­biny zaj­mo­wała każda z sied­miu sto­ją­cych pod ścianą pra­cow­nic. Zresztą, aku­rat w tej chwili har­mi­der z sali obok jej nie prze­szka­dzał, wręcz prze­ciw­nie, dzięki niemu mo­gła uwol­nić się od męt­nego mo­no­logu sze­fo­wej kom­ple­men­tu­ją­cej wła­sne do­ko­na­nia dla po­radni.

Sło­wo­tok Rity Naj­ge­bauer urwał się tak na­gle, jak za­czął się kwa­drans temu. Ko­bieta za­trzy­mała się w po­ło­wie kroku, do­kład­nie na sa­mym środku sze­regu, w ja­kim wcze­śniej usta­wiła pra­cow­nice.

Wi­dząc to, Sta­sia Bo­zow­ska na ścia­nie na­prze­ciwko sie­bie za­częła pa­nicz­nie szu­kać miej­sca, w któ­rym mo­głaby utkwić wzrok. Zna­la­zła nie­wielką plamę – naj­pew­niej po ko­ma­rze za­bi­tym przez ja­kie­goś nad­po­bu­dli­wego dzie­ciaka – i za­częła się w nią wpa­try­wać. Czuła przy tym pod­świa­do­mie, że po­dob­nych de­sek ra­tunku chwy­tały się te­raz po­zo­stałe ko­le­żanki.

Wszystko po to, aby nie ze­tknąć się spoj­rze­niem z dyrą i tym sa­mym nie spro­wo­ko­wać jej – ni­czym agre­syw­nego psa – do ataku. Ro­biły tak, mimo że sze­fowa była mniej­sza o głowę od naj­niż­szej z ca­łej ich sió­demki.

– Je­ste­ście jak te lalki Bar­bie... – Rita Naj­ge­bauer nie pod­no­siła mocno głosu, ale jej słowa i tak cięły ni­czym świeżo na­ostrzona brzy­twa. – Pu­ste w środku i głu­pie!

– Boże... – po­my­ślała Sta­sia Bo­zow­ska. – Czemu żadna z nas nie za­pro­te­stuje?... Je­ste­śmy wy­edu­ko­wane... Znamy się na swo­jej pracy... Po­tra­fimy ra­dzić so­bie z pro­ble­mami, na któ­rych ro­dzice wła­snych dzieci się po­ty­kają... Mamy dużo lep­sze wy­kształ­ce­nie kie­run­kowe i o wiele bo­gat­sze do­świad­cze­nie od dyry, a da­jemy sobą tak po­mia­tać...

– A głupi pra­cow­nik, to biedny pra­cow­nik. – Za­śmiała się ru­basz­nie, cały czas bacz­nie tak­su­jąc li­simi oczkami oto­cze­nie, jakby się spo­dzie­wała, że któ­raś z pod­wład­nych spró­buje za­pro­te­sto­wać. – Za­tem na pewno nie bę­dzie­cie za­sko­czone wy­so­ko­ściami pre­mii kwar­tal­nej, jaką wam przy­zna­łam.

– Mnie już nic nie zdziwi... – Sta­sia Bo­zow­ska jęk­nęła w du­chu. Już lata temu roz­gry­zła sys­tem na­gra­dza­nia w tej po­radni wpro­wa­dzony za rzą­dów dyry. Na­wia­sem mó­wiąc, nie był wcale skom­pli­ko­wany: naj­więk­sze pre­mie do­sta­wały dziew­czyny z klubu ad­o­ra­cji sze­fo­wej i świe­żynki, które w ten spo­sób ura­biała.

– Część dziew­czyn po­znała już wy­so­kość pla­no­wa­nych prze­le­wów. – Rita Naj­ge­bauer wy­mow­nie zer­k­nęła na drzwi pro­wa­dzące do sali obok.

Sta­sia Bo­zow­ska też ma­chi­nal­nie po­wio­dła wzro­kiem tam, skąd wciąż do­bie­gały ra­do­sne prze­ko­ma­rza­nia. Wiel­kość na­gród teo­re­tycz­nie była utrzy­my­wana w ta­jem­nicy, ale se­kre­tarka dyry za­wsze zna­la­zła spo­sób, aby roz­pu­ścić wie­ści w ca­łej po­radni. By­naj­mniej nie ro­biła tego za ple­cami prze­ło­żo­nej, a na jej wy­raźne po­le­ce­nie. Za­mie­rze­nie było pro­ste: ko­lejny raz po­ka­zać miej­sce w sze­regu tym dziew­czy­nom, które z ja­kichś po­wo­dów stra­ciły względy sze­fo­wej i jesz­cze bar­dziej je upo­ko­rzyć.

Tym ra­zem jed­nak se­kre­tarka prze­my­ciła tylko jedną stronę li­sty – tę naj­le­piej płatną. Reszta mu­siała cze­kać na ofi­cjalną wia­do­mość. Sta­sia Bo­zow­ska nie my­ślała jed­nak, że ogło­sze­nie od­bę­dzie się w tak przy­krych oko­licz­no­ściach.

– Tra­dy­cyj­nie naj­więk­szą pracę i co za tym idzie, naj­wyż­szą pre­mię, otrzy­mała główna księ­gowa...

Na dźwięk na­zwi­ska Sta­sia Bo­zow­ska wes­tchnęła głę­boko. Dwa ty­siące zło­tych! – ona o ta­kiej pre­mii mo­gła tylko po­ma­rzyć, tym­cza­sem dla głów­nej księ­go­wej w tym roku była to już druga taka na­groda!

– Z uwagi na brak za­an­ga­żo­wa­nia w pracę w po­radni z wa­szej strony... – Rita Naj­ge­bauer zro­biła te­atralną pauzę. Po jej twa­rzy było wi­dać, że każde wy­po­wia­dane słowo spra­wia jej nie­wy­sło­wioną ra­dość. – Przy­znane wam pre­mie są od­po­wied­nio mniej­sze. – Za­chi­cho­tała.

Sta­sia Bo­zow­ska pró­bo­wała prze­łknąć ślinę, ale gar­dło miała kom­plet­nie wy­su­szone.

W tym cza­sie sze­fowa po­de­szła do ko­le­żanki sto­ją­cej na dru­gim końcu sze­regu. Naj­pierw spoj­rzała na li­stę trzy­maną w dło­niach, po­tem na pra­cow­nicę.

– Trzy­sta zło­tych, cho­ciaż szcze­rze mó­wiąc, na tyle w tym kwar­tale nie za­słu­ży­łaś... – rze­kła z na­ci­skiem. – Ale znaj ła­skę pani... Nie bę­dziemy już ro­bić ko­rekty... – Prze­su­nęła się o krok. – Dwie­ście dwa­dzie­ścia zło­tych... Dwie­ście pięt­na­ście... – Wy­li­czała, sta­jąc przed ko­lej­nymi pra­cow­ni­cami, aż do­tarła do ostat-niej.

Kiedy to się stało, Sta­sia Bo­zow­ska po­czuła prze­szy­wa­jący ból w brzu­chu, a w gło­wie ru­szyła go­ni­twa my­śli.

– Do­stanę cho­ciaż dwie stówy?... Może stówę?... A może znowu nic, jak ostat­nio?... – Pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, jaką pre­mię do­stała pół roku wcze­śniej, ale wi­dok dyry nie po­zwa­lał się jej sku­pić. Ta stała tak bli­sko, że na swo­jej twa­rzy czuła jej od­dech.

Rita Naj­ge­bauer pstryk­nęła pal­cami, po czym wy­pa­liła gło­śno:

– I na ko­niec na­sza ko­le­żanka: naj­więk­sza pizda w po­radni!

Sta­sia Bo­zow­ska aż się za­trzą­sła w środku. Nie po­tra­fiła spoj­rzeć w bok, ale czuła, że po­zo­stałe ko­le­żanki sto­jące w sze­regu też za­drżały. Ona sama była kom­plet­nie za­sko­czona. Do tej pory wy­zwi­ska ze strony dyry pa­dały tylko w jej ga­bi­ne­cie, na ko­ry­ta­rzu je­dy­nie wtedy, gdy z kimś, kogo chciała zmie­szać z bło­tem, spo­ty­kała się sama. Bez względu na miej­sce in­wek­tywy le­ciały tak, aby jak naj­wię­cej osób zaj­mu­ją­cych są­sied­nie ga­bi­nety lub idą­cych ko­ry­ta­rzem je sły­szało, ale sze­fowa przy­naj­mniej za­cho­wy­wała po­zory. Dzie­siątki razy wy­zwała ją od pizd, ale to był pierw­szy, kiedy zro­biła tak przy in­nych ko­le­żan­kach – nie li­cząc za­ufa­nej se­kre­tarki.

– Co się zmie­niło? – Ta myśl za­przą­tała te­raz umysł Stasi Bo­zow­skiej. Nie fakt, że prze­ło­żona upodliła ją ko­lejny raz w obec­no­ści in­nych dziew­czyn, a to, jak da­leko się po­su­nęła.

Za­raz po­tem zro­zu­miała, skąd to się wzięło i ob­lał ją zimny pot.

Wię­cej czasu na roz­my­śla­nie nie do­stała, Rita Naj­ge­bauer nie za­mie­rzała da­wać jej do­dat­ko­wego od­de­chu.

– Pew­nie za­sta­na­wiasz się, czy otrzy­masz na­grodę w tym kwar­tale? – Na twa­rzy sze­fo­wej po­ja­wił się wielki fał­szywy uśmiech. – W po­przed­nim, je­śli mnie pa­mięć nie myli, się nie za­ła­pa­łaś?

Nie od­po­wie­działa. To nie było tak, że nie chciała – na­wet wziąw­szy pod uwagę fakt, że co­kol­wiek by nie rze­kła, na dy­rze nie zro­bi­łoby to więk­szego wra­że­nia – po pro­stu nie po­tra­fiła wy­krztu­sić z sie­bie słowa.

– Za­po­mnia­łaś ję­zyka w gę­bie? – Rita Naj­ge­bauer do­piero się roz­krę­cała. – Już nie je­steś taka prze­mą­drzała, jak za­wsze?

Brzuch Stasi Bo­zow­skiej ści­snął jesz­cze więk­szy sznur niż chwilę temu.

– Jezu! – po­my­ślała. – Niech ona już koń­czy... – Wie­działa, że po­zo­stałe ko­le­żanki też chcą uciec do swo­ich ga­bi­ne­tów. Była świa­doma tego, że współ­czują jej, ale do­my­ślała się rów­nież, iż jed­no­cze­śnie każda z nich czuje ulgę, że tym ra­zem nie tra­fiło na nią, że dyra znów na swój cel ob­rała ją. I niby stały pod tą ścianą w sie­dem, ale ona miała te­raz wra­że­nie, że jest tu­taj sama.

Rita Naj­ge­bauer jesz­cze bar­dziej skró­ciła dy­stans.

– Chyba nie zro­biło ci się z tego po­wodu przy­kro? – kpiła w naj­lep­sze.

Sta­sia Bo­zow­ska wie­działa, że jest sama – sama wśród tylu lu­dzi – i nie może li­czyć na czy­ją­kol­wiek po­moc.

– Nic nie po­wiesz? – Na­ci­skała dyra da­lej.

Przy­mknęła na chwilę po­wieki.

– Boże, żeby to się już skoń­czyło... – szep­nęła w gło­wie.

Za to sze­fowa ba­wiła się w naj­lep­sze.

– I tak gówno mnie to ob­cho­dzi – rzu­ciła Rita Naj­ge­bauer. – Tak, jak w przy­padku po­zo­sta­łych dziew­czyn, wy­so­kość na­grody za­leży od za­an­ga­żo­wa­nia w pracę i jej efek­tów – skła­mała gładko. – A ty, jak wiemy, do naj­bar­dziej in­te­li­gent­nych i pra­co­wi­tych nie na­le­żysz.

– To nie­prawda! – wrza­snęła Sta­sia Bo­zow­ska w my­ślach.

– Dla­tego przy­zna­łam ci na­grodę kwar­talną w wy­so­ko­ści trzy­dzie­stu ośmiu zło­tych. – Wbiła spoj­rze­nie w pod­władną. Sy­ciła się każdą chwilą, każ­dym ner­wo­wym ge­stem tar­ga­ją­cym jej twa­rzą. – Rzy­gać mi się chce, jak na cie­bie pa­trzę... – Na­gle zro­biła pauzę.

Za to Sta­sia Bo­zow­ska wal­czyła z bó­lem. Nogi od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa, także krę­go­słup za­czął się już od­zy­wać. Chciała spy­tać, czy mo­głyby z ko­le­żan­kami przejść do sali obok i za­jąć miej­sca na krze­słach, ale bała się otwo­rzyć usta. Nie chciała być tą, która pierw­sza prze­rwie dy­rze wy­wód. Do­my­ślała się, że dziew­czyny z sze­regu kal­ku­lują do­kład­nie tak samo.

Co gor­sza, ja­kaś myśl z tyłu głowy mó­wiła jej, że to jesz­cze nie ko­niec, że nie z po­wodu na­gród dyra usta­wiła je w sze­regu i ka­zała stać pod ścianą.

Wtem Rita Naj­ge­bauer za­częła znów cho­dzić w tę i z po­wro­tem, tym ra­zem jed­nak ro­biła to w mil­cze­niu. Na­wet grupa ad­o­ra­cyjna z sali obok prze­stała się prze­ko­ma­rzać i na ko­ry­ta­rzu dało się sły­szeć je­dy­nie cha­rak­te­ry­styczny stu­kot bu­ci­ków sze­fo­wej.

Ta na­gle się za­trzy­mała.

– Bacz­ność! – wrza­snęła bez ostrze­że­nia. – Słu­chaj­cie mnie uważ­nie, la­lu­nie!

Po­de­szła do pierw­szej w sze­regu ko­le­żanki. Sta­nęła tak bli­sko, jak się dało, by nie do­ty­kać jej ciała, ale jed­no­cze­śnie ewi­dent­nie prze­kro­czyła gra­nicę in­tym­no­ści fi­zycz­nej. Pod­nio­sła głowę, od­cze­kała, aż gó­ru­jąca nad nią ko­bieta spoj­rzy w dół. Do­piero wtedy się ode­zwa-ła.

– Wiem, la­lu­nie, że zło­ży­ły­ście na mnie skargę do rady mia­sta. – Jej głos był lo­do­waty.

Sta­sia Bo­zow­ska aż jęk­nęła w du­chu, mało bra­ko­wało, a upa­dłaby na pod­łogę, resztką sił udało jej się przy­wo­łać do po­rządku. Te­raz już wie­działa, po co jest ten karny apel!

Rita Naj­ge­bauer zro­biła krok w bok, sta­nęła przed ko­lejną pra­cow­nicą.

– Mia­ły­ście na­dzieję, że o ni­czym się nie do­wiem?! – Wrza­snęła, a jej krzyk przy­po­mi­nał szcze­ka­nie psa. – Nie­do­cze­ka­nie wa­sze!!!

Prze­szła do na­stęp­nej dziew­czyny.

– Za małe je­ste­ście dla mnie, la­lu­nie, żeby pró­bo­wać mi pod­ska­ki­wać! – Wark­nęła.

Za­raz po­tem sta­nęła przed czwartą pod­władną.

– Na­prawdę łu­dzi­ły­ście się, że coś ta­kiego uj­dzie wam pła­zem? Że do­wiem się do­piero, jak wasz per­fidny do­nos trafi na se­sję rady mia­sta? – Tym ra­zem ce­dziła wolno słowa. – Wa­sza śmier­dząca skarga tego sa­mego dnia wy­lą­do­wała na moim biurku! – Za­śmiała się gło­śno, a echo od­bi­ja­jące się od ścian zwie­lo­krot­niło efekt.

Prze­su­nęła się da­lej przed sze­re­giem.

– Wiem wszystko, co w niej na­pi­sa­ły­ście, la­lu­nie...

Do­tarła do szó­stej dziew­czyny.

– Nie my­śl­cie, że to obę­dzie się dla was bez kon­se­kwen­cji...

Wresz­cie sta­nęła przed Sta­sią Bo­zow­ską. Ob­da­rzyła ją nie­na­wist­nym spoj­rze­niem, od­cze­kała dłuż­szą chwilę, do­piero wtedy się ode­zwała.

– I nie wy­obra­żaj­cie so­bie, la­lu­nie, że je­ste­ście w sta­nie co­kol­wiek mi zro­bić...

Sta­sia Bo­zow­ska wie­działa, że aku­rat w tym aspek­cie dyra ma ab­so­lutną ra­cję. Ta baba była ni­ska i krępa – wzro­stu miała nie­wiele po­nad metr pięć­dzie­siąt i to w przy­sło­wio­wym ka­pe­lu­szu – ale my­liłby się ten, kto by po­my­ślał, że to słaba ko­bieta. Wręcz prze­ciw­nie: po­tra­fiła owi­nąć so­bie wo­kół palca dużo więk­sze od sie­bie osoby i to także ta­kie, które po­sia­dały silną kon­struk­cję psy­chiczną. Miała bo­wiem w so­bie coś ta­kiego, co spra­wiało, że ła­mała naj­tęż­sze cha­rak­tery, a przy tym znała chyba wszyst­kich li­czą­cych się lu­dzi w tym mie­ście, na czele z pre­zy­den­tem mia­sta Ży­woty Małe – przy­jaź­nią z nim szczy­ciła się przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji – oraz inne ważne per­sony: mar­szałka wo­je­wódz­twa, wi­ce­mi­ni­stra obrony na­ro­do­wej i kilku po­słów na sejm. I broń, Pa­nie Boże, tego, kto na­dep­nął jej na od­cisk!

Dyra mo­gła wszystko. A co mo­gła ona, sze­re­gowa pra­cow­nica po­radni ze zdro­wiem spo­nie­wie­ra­nym tak bar­dzo, że wła­ści­wie funk­cjo­no­wała je­dy­nie dzięki pro­chom prze­pi­sy­wa­nym przez psy­chia­trę?

Nic.

Cze­kała już tylko na ko­niec. Żeby pójść do ga­bi­netu, zwy­mio­to­wać do śmiet­nika, otrzeć usta chu­s­teczką hi­gie­niczną przy­nie­sioną z domu – od kilku ty­go­dni nie mo­gła bo­wiem li­czyć na przy­dział służ­bo­wych ar­ty­ku­łów hi­gie­nicz­nych tak, jak inne ko­le­żanki; to była jedna z wielu kar za­or­dy­no­wa­nych wo­bec niej przez dyrę – i do­trwać ja­koś do faj­rantu.

Ale Rita Naj­ge­bauer wcale nie za­mie­rzała się za­trzy­my­wać.

– Pizdy! Nie my­śl­cie so­bie, że jak zwol­ni­cie się w pracy w mo­jej po­radni, to znaj­dzie­cie ro­botę w tym mie­ście lub jego naj­bliż­szej oko­licy – war­czała. – Je­śli spró­bu­je­cie odejść, to bę­dzie­cie do­jeż­dżać po pięć go­dzin dzien­nie. – Za­śmiała się.

Sta­sia Bo­zow­ska słu­chała tego ze zwie­szoną głową. Nie miała już siły da­lej wal­czyć, była zła­mana, tak samo jak po­zo­stałe ko­le­żanki z sze­regu.

– Jesz­cze jedno, wy pizdy... – Rita Naj­ge­bauer zro­biła dwa kroki do tyłu i oparła się o ścianę na­prze­ciwko tak, aby móc w miarę ła­two ob­jąć wzro­kiem wszyst­kie pra­cow­nice. La­tała przy tym głową na lewo i prawo, mie­rząc je spoj­rze­niem, w któ­rym dało się zo­ba­czyć ogromną wście­kłość.

Na ten wi­dok ciało Stasi Bo­zow­skiej za­częło drżeć. Za­raz po­tem do­tarło do niej, że jesz­cze chwila ta­kiego sta­nia w bez­ru­chu i zsika się w majtki.

– Na ra­zie nie wiem, która pizda przy­go­to­wała ten do­nos i na­mó­wiła po­zo­stałe pizdy do jego pod­pi­sa­nia...

Sta­sia Bo­zow­ska pod­świa­do­mie czuła, że dyra do­sko­nale to wie, ale w ten spo­sób wbija jesz­cze więk­sze kliny mię­dzy dziew­czyny niż ro­biła to wcze­śniej.

Tym­cza­sem Rita Naj­ge­bauer pod­nio­sła prawą rękę, wy­sta­wiła pa­lec wska­zu­jący i wy­ce­dziła:

– Ale je­śli któ­raś z was mi to w za­ufa­niu po­wie, obie­cuję, że mój za­słu­żony gniew ją omi­nie. Za to cały spad­nie na tę jedną pizdę.

Sta­sia Bo­zow­ska po­czuła jak majtki ro­bią się wil­gotne.Roz­dział 1

Kilka mie­sięcy wcze­śniej

Ma­rek Za­wrotny spraw­nym ru­chem dłoni chwy­cił za bu­telkę czer­wo­nego wina, po­cze­kał, aż jego żona Nina pod­nie­sie kie­li­szek, po czym za­czął go ostroż­nie na­peł­niać.

– Wy­star­czy! – za­wo­łała.

– Już? – Zdzi­wił się. Prze­cież do­piero za­czął lać! – Tylko tyle?

W od­po­wie­dzi uśmiech­nęła się w nieco pro­wo­ka­cyjny spo­sób.

– W gło­wie już mi tro­chę szumi – wy­ja­śniła.

– Tak? – W lot pod­ła­pał jej grę. – To chyba do­brze? – spy­tał. – Bę­dziesz ła­twiej­sza...

Po­pa­trzyła na niego za­lot­nie.

– Lu­bisz ła­twe?

– Lu­bię cie­bie... – szep­nął. Dziew­czynki były u jego ro­dzi­ców, jak w co drugi pią­tek – chyba że aku­rat w Miej­skim Domu Kul­tury, w któ­rym pra­co­wał, działa się ja­kaś więk­sza im­preza i był po­trzebny na miej­scu – dzięki czemu mo­gli mieć cho­ciaż tro­chę czasu dla sie­bie.

Od­sta­wił bu­telkę na miej­sce, swo­jego kie­liszka już nie uzu­peł­niał. Pod­szedł do niej od tyłu, od­su­nął włosy znad karku, mu­snął go ustami raz, po­tem dru-gi.

Kiedy jęk­nęła, ob­jął ją de­li­kat­nie rę­koma i za­czął roz­pi­nać gu­ziki bluzki, mu­ska­jąc przy tym oba sutki.

Od razu strzą­snęła jego dło­nie.

– Jesz­cze nie te­raz... – rzu­ciła. – Za wcze­śnie...

*

Kiedy skoń­czyli się ko­chać, Nina Za­wrotna od razu się­gnęła po koc i na­kryła się nim po samą szyję. Po trze­ciej ciąży, gdy jej ciało nie wró­ciło już do daw­nej formy, za­częła mieć kom­pleksy. Dwa razy za­czy­nała na­wet tre­ningi na si­łowni, ale szybko dała so­bie spo­kój. Przy ta­kim ob­cią­że­niu pracą w szkole i obo­wiąz­kami do­mo­wymi – z trzema cór­kami na czele – nie było szansy na re­gu­larne ćwi­cze­nia.

Mąż na­wet na nią nie spoj­rzał, był za­jęty wcią­ga­niem spodni od mocno wy­tar­tego już dresu.

– Do­brze ci było? – spy­tał, cały czas wal­cząc z no­gaw­kami spodni.

Po­pa­trzyła na Marka, przy­gry­zła wargę. Ni­gdy nie był ja­koś re­we­la­cyjny w łóżku, ale ostat­nie mie­siące to była już kom­pletna po­rażka. Do­szło na­wet do tego, że ła­pała się na tym, iż pod­czas seksu wy­obraża so­bie, że jest z kimś in­nym, kto zna jej ciało le­piej niż ona sama.

– Uhm. – Skła­mała. Nie chciała ro­bić mu przy­kro­ści. Nie był może naj­lep­szym ko­chan­kiem, ale to wciąż jej mąż, tłu­ma­czyła so­bie.

Za­wrotny wresz­cie upo­rał się ze spodniami. Pod­szedł do stołu, na­lał so­bie por­cję wina i wy­chy­lił ją jed­nym hau­stem.

– Mnie też było do­brze – rzu­cił. – Co te­raz ro­bimy?

Na­gle ze­rwała się z ka­napy, ba­cząc przy tym, aby koc się z niej nie zsu­nął.

– Za­po­mnie­li­śmy o two­jej rocz­nicy! – krzyk­nęła ra­do­śnie. – Prze­cież to dzi­siaj!

– No tak. – Uśmiech­nął się sze­roko. – Dzi­siaj...

– Dzie­sięć lat! – Wciąż była roz­e­mo­cjo­no­wana. – Szmat czasu.

– Wciąż mam w pa­mięci ten dzień, jak pod­czas prze­rwy świą­tecz­nej wró­ci­łem do domu, zo­ba­czy­łem ogło­sze­nie o na­bo­rze na in­struk­tora i po­sze­dłem do MDK-u pro­sto z ulicy!

– I do­sta­łeś tę ro­botę! – Cie­szyła się tak, jakby to wszystko było jej udzia­łem.

– A na­wet nie mia­łem jesz­cze ma­gi­stra! – Był rów­nie ura­do­wany, co żona.

Na­peł­nił oba kie­liszki. Je­den po­dał Ni­nie.

– W MDK-u ktoś pa­mię­tał? – Upiła łyk.

– Żar­tu­jesz? – Za­śmiał się sztucz­nie. – U nas ta­kich rocz­nic się nie ob­cho­dzi.

– A ju­bi­le­uszówkę cho­ciaż do­sta­niesz?

– Nie wiem, mu­szę spy­tać księ­gową. – Za­my­ślił się. – To­bie jak zwy­kle tylko pie­nią­dze w gło­wie...

– Pie­nią­dze szczę­ścia nie dają, ale spró­buj być bez nich szczę­śliwy! – Za­szcze­bio­tała ra­do­śnie. Pod­bie­gła do męża, po­ca­ło­wała w po­li­czek i wró­ciła na ka­napę.

Za­raz po­tem w te­atral­nym ge­ście pod­nio­sła swój kie­li­szek tak wy­soko, że można było od­nieść wra­że­nie, iż jesz­cze parę cen­ty­me­trów, a do­tknie nim su­fitu.

– Wzno­szę to­ast za Marka Za­wrot­nego! – mó­wiła gło­sem peł­nym po­wagi. – In­struk­tora do spraw mu­zyki, dzięki któ­remu sek­cja mu­zyczna Miej­skiego Domu Kul­tury w Ży­wo­tach Ma­łych święci swoje naj­więk­sze suk­cesy w po­nad pięć­dzie­się­cio­let­niej hi­sto­rii!

Wstał, uno­sząc prawą rękę w górę i wy­ko­nu­jąc gest, jakby uci­szał wi­dow­nię. Po­tem wy­stu­dio­wa­nymi ru­chami za­czął uda­wać, że po­pra­wia sto­jący przed sobą mi­kro­fon. Wresz­cie, po krót­kiej chwili, prze­mó­wił.

– Moja żona Nina ma trzy­dzie­ści dwa lata i wła­śnie ogląda tę galę w domu, w Pol­sce... Nino! – Zro­bił pauzę dla zwięk­sze­nia efektu. – Wła­śnie otrzy­ma­łem Oskara! – Udał, że obiema rę­koma unosi sta­tu­etkę po­nad głowę. – Moja po­dróż do Hol­ly­wood za­częła się od ma­łego skrom­nego mia­steczka w Pol­sce. Kiedy przy­je­cha­łem do USA, naj­pierw rok mu­sia­łem spę­dzić w pod­rzęd­nej re­wii na Broad­wayu i cze­kać, aż do­stanę szansę, by po­ka­zać się szer­szej pu­blicz­no­ści. W końcu jed­nak się udało i te­raz je­stem w tym miej­scu, w któ­rym je­stem. I po­my­śleć, że do tej pory ta­kie hi­sto­rie wy­da­rzały się je­dy­nie w fil­mach! – Ge­stem le­wej dłoni znów za­czął uci­szać pu­blicz­ność. – This is the real Ame­ri­can dream! To jest praw­dziwy ame­ry­kań­ski sen! – Skło­nił się ni­sko. – Na ko­niec do­dam jesz­cze to, że tę na­grodę de­dy­kuję mo­jej uko­cha­nej mał­żonce Ni­nie i na­szym trzem cu­dow­nym có­recz­kom!

Nina Za­wrotna za­częła bić brawo, pa­trząc na męża. Wie­działa, że to jego nie­speł­nione ma­rze­nie – wy­stą­pić w mu­si­calu przy jed­nej z naj­słyn­niej­szych no­wo­jor­skich ulic. Tak, jak miała do­sko­nale w pa­mięci, że kiedy koń­czył aka­de­mię mu­zyczną, li­czył, iż uda mu się zna­leźć an­gaż w ja­kiejś zna­nej fil­har­mo­nii.

Wła­śnie wtedy się po­znali: on był na ostat­nim roku stu­diów i przy­go­to­wy­wał się do obrony pracy dy­plo­mo­wej, ona za­ku­wała na trze­cim roku po­lo­ni­styki na są­sied­nim uni­werku. Za­częło się od tego, że wy­szło na jaw, iż po­cho­dzą z tego sa­mego mia­sta. Po­tem była pierw­sza randka, póź­niej druga, trze­cia i ani się obej­rzeli, byli już parą.

Ma­rek Za­wrotny wró­cił do stołu, wy­lał resztkę wina do kie­liszka. Przy­tknął go do ust, ale nie wy­pił.

– Co się stało? – spy­tała ci­cho.

– Nic. – Zdał so­bie sprawę, że ra­do­sny na­strój sprzed chwili znik­nął bez­pow­rot­nie.

– Po­smut­nia­łeś...

– Do­brze cho­ciaż, że przez chwilę mo­głem się po­czuć jak praw­dziwa gwiazda... – stwier­dził kwa­śno.

Od­sta­wił nie­opróż­niony kie­li­szek na stół. Usiadł na ka­na­pie, przy­su­nął się do żony.

– Mar­nu­jesz się w tej dziu­rze... – Wes­tchnęła, ob­jąw­szy go ra­mio­nami. – Ja też się mar­nuję... – Sama także miała dużo więk­sze am­bi­cje. Chciała zo­stać na uczelni, do­stała na­wet wstępną pro­po­zy­cję od pro­mo­torki, ale wła­śnie wtedy Ma­rek otrzy­mał pracę i mu­siała wy­bie­rać: ka­riera aka­de­micka z dala od na­rze­czo­nego czy po­wrót do ro­dzin­nej dziury. Zresztą, na wy­na­jem miesz­ka­nia w me­tro­po­lii nie było ich stać, po­ło­żyła więc uszy po so­bie i wró­ciła do domu.

Pierw­sze lata na­rze­czeń­stwa i póź­niej mał­żeń­stwa spę­dzili ką­tem u jej ro­dzi­ców. Nie było ła­two, ona wy­cho­wy­wała Zo­się, pod­czas gdy Ma­rek pra­co­wał na dwa etaty i wła­ści­wie tylko dzięki temu – gdy na świe­cie po­ja­wiła się już druga có­reczka, Maja – mo­gli wresz­cie wziąć kre­dyt, ku­pić upra­gnione miesz­ka­nie i pójść na swoje.

Gdyby wtedy wie­dzieli to, co te­raz – że po dwóch ko­lej­nych la­tach na świe­cie po­jawi się jesz­cze Jo­asia – zde­cy­do­wa­liby się na czte­ro­po­ko­jowe, żeby każda dziew­czynka miała swój wła­sny kąt.

– W dziu­rze, do­brze po­wie­dzia­łaś... – Wes­tchnął. – Tu­taj wszy­scy się znają, każdy o każ­dym wszystko wie i każdy pod każ­dym ko­pie dołki...

– Że­byś wie­dział... – po­twier­dziła skwa­pli­wie. – Dzi­siaj rano w na­szej szkole gruch­nęła wieść, że wi­ce­dy­rek­torka roz­wo­dzi się po dwu­dzie­stu pię­ciu la­tach...

– Po­waż­nie? – Nie mógł uwie­rzyć. – Prze­cież to było ta­kie przy­kładne mał­żeń­stwo... Coś mylę, czy z tej oka­zji na­wet do­stali na­grodę od pre­zy­denta mia­sta?

– Od pre­zy­denta mia­sta i jesz­cze od pre­miera – wy­ja­śniła. – Jej stary ma zna­jo­mo­ści na, jak to się mówi, wy­so­kim szcze­blu.

– Zna­jo­mo­ści... – Cmok­nął. – Le­piej je mieć niż nie mieć... Szkoda, że my nie mamy... – Za­my­ślił się. – Ale dla­czego roz­wód?

– Przy­ła­pała go w kan­ce­la­rii ze sta­żystką, jak mu ro­biła loda.

– Co za de­bil. – Po­ki­wał z nie­do­wie­rza­niem głową. – Żeby ro­bić to w ta­kim pra­wie pu­blicz­nym miej-scu...

Nina Za­wrotna spoj­rzała na męża z wy­rzu­tem.

– Nie prze­ją­łeś się zdradą, tylko tym, że fa­cet do­brze się nie za­ka­mu­flo­wał? – spy­tała gniew­nie.

– Nie moje łóżko, nie moja sprawa – uciął. Nie miał ochoty wda­wać się w dys­ku­sję, która, jak znał ży­cie, mo­gła się skoń­czy awan­turą. To był pierw­szy ich wspólny tak udany wie­czór od dawna i chciał, żeby tak też się skoń­czył. – Ja rów­nież mam hi­ciora z pracy. – Po­sta­no­wił zmie­nić te­mat.

– Z MDK-u?

– Nie­stety tak.

– Nie­stety? – Oży­wiła się na­tych­miast. – Co się stało?

– Ma­rika Pa­weł­czak wró­ciła.

Przy­tknęła dło­nie do ust. Swego czasu Ma­rek tyle przez tę zdzirę wy­cier­piał, że do dziś na dźwięk tego na­zwi­ska otwie­rał się jej nóż w kie­szeni.

– Wró­ciła ze zwol­nie­nia ty­dzień temu.

Nina Za­wrotna wie­działa, że tamto bab­sko le­czyło po­ważny uraz krę­go­słupa od­nie­siony w wy­padku na au­to­stra­dzie. Jed­nak im dłu­żej nie było jej w pracy, tym więk­szą na­dzieję miała na to, że już do niej nie wróci.

– I nic nie po­wie­dzia­łeś? – Przy­gry­zła ner­wowo wargę.

– Wła­ści­wie wró­ciła już ty­dzień temu, ale w fir­mie jej nie było, ro­biła ba­da­nia le­kar­skie – wy­ja­śnił. – Wpa­dała tylko na chwilę, żeby wy­peł­nić ja­kieś do­ku­menty w ka­drach i po­plot­ko­wać.

– Roz­ma­wia­łeś z nią?

– Nie mia­łem oka­zji. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Rzu­cała mi tylko cześć na ko­ry­ta­rzu. Prze­cież wiesz, że ni­gdy mnie nie lu­biła.

– Wiem... – rze­kła smutno. – Mam to wciąż w pa­mięci...

– Do na­szej pra­cowni wpa­dła tylko raz, na kawę, ale ga­dała je­dy­nie z Grześ­kiem.

– Ty z nimi nie pi­łeś?

– Ja­koś żadne z nich mi nie za­pro­po­no­wało... Przy­sze­dłem, jak już ga­dali...

– Oni znali się wcze­śniej? – Zdzi­wiła się. – Prze­cież Grze­siek przy­szedł, jak jej już nie było w pracy...

– Sta­rze­jesz się. – Za­śmiał się, ale za­brzmiało to ja­koś sztucz­nie, jakby w ten spo­sób chciał przy­kryć wła­sne zde­ner­wo­wa­nie. – Prze­cież to Ma­rika za­ła­twiła Grześ­kowi tę ro­botę.

– Fakt, za­po­mnia­łam... – Za­my­śliła się. – Może chciała po pro­stu po­wspo­mi­nać stare czasy?

– Może...

Za­częła z uwagą wpa­try­wać się w twarz męża. Znała go, roz­po­zna­wała ten ton głosu i czuła, że coś jest nie tak.

– Nie mó­wisz mi wszyst­kiego – rzu­ciła po dłuż­szej chwili.

– Co?... – Od­wró­cił się, nie chciał, żeby pa­trzyła mu pro­sto w oczy.

– Coś ukry­wasz – wy­ja­śniła. – Znam cię nie od dziś. Wi­dzę, że coś w so­bie gnie­ciesz.

– Nie... – Cały czas spo­glą­dał w in­nym kie­runku. – My­lisz się tym ra­zem...

Przy­ło­żyła swoją dłoń do jego pod­bródka, ob­ró­ciła jego głowę do sie­bie.

– Mów – na­ci­skała. – Mów, bo pół nocy po­tem nie prze­śpisz. – Wie­działa, że jej mąż prze­żywa każdą sporną sy­tu­ację w pracy, na­wet taką, w któ­rej sam nie brał udziału. Był tak emo­cjo­nalny, że suk­ces swój czy pod­opiecz­nych też mu­siał po­tem od­cho­ro­wać.

– Spy­tała, czy pod­pi­szę się pod re­ko­men­da­cją dla niej...

– Re­ko­men­da­cją? – We­szła mu w zda­nie. – Nie chcesz chyba po­wie­dzieć, że za­mie­rza wy­star­to­wać w kon­kur­sie na dy­rek­tora?!

– Chce – od­parł krótko. – Wła­śnie dzi­siaj się do­wie­dzia­łem. Sama mi to po­wie­działa. Mnie i Grześ­kowi. Po­dej­rze­wam, że wie­dzą już wszy­scy w fir­mie.

– Wró­ciła po nie­mal dwóch la­tach nie­obec­no­ści i pierw­sze, co robi, to pod­ko­py­wa­nie stołka pod swoim bez­po­śred­nim sze­fem? – Nina Za­wrotna nie mo­gła w to uwie­rzyć. – I jak za­re­ago­wa­łeś?

– Grzecz­nie jej od­mó­wi­łem.

Wie­działa, że jest nie tylko wraż­liwy, ale i lo­jalny. Kiedy po­nad trzy lata temu ich naj­młod­sza córka przy­szła na świat – jako wcze­śniak – i oka­zało się, że jest po­waż­nie chora, to wła­śnie dy­rek­tor po­śpie­szył im z po­mocą. Zor­ga­ni­zo­wał wielką im­prezę cha­ry­ta­tywną, kasa, którą wtedy ze­brano, wy­star­czyła im na ope­ra­cję i póź­niej­szą re­ha­bi­li­ta­cję. Ma­rek po­wie­dział wtedy, że bę­dzie jego dłuż­ni­kiem do końca ży­cia.

– Ob­ra­ziła się? – Bez­wied­nie ob­li­zała usta. Ni­czego nie bała się bar­dziej niż tego, że znów za­czną się te same kwasy, co przed wy­pad­kiem Ma­riki Pa­weł­czak. Pa­mię­tała na­wet, że kiedy się o nim do­wie­działa, to nie mo­gła się po­siąść z ra­do­ści.

– A skąd mam wie­dzieć? – od­po­wie­dział zgod­nie z prawdą. – Nie pa­mię­tasz, że Ma­rika ma taką zdol­ność, że jedno mówi, a dru­gie my­śli, ale ty wi­dzisz tylko to pierw­sze i nie masz po­ję­cia, co wła­śnie dzieje się w jej gło­wie?

– Już za­po­mnia­łam... – od­parła. – Pra­wie dwa lata to długo... – Na wspo­mnie­nie róż­nych wcze­śniej­szych sy­tu­acji, ja­kie Ma­rek przez nią prze­cho­dził, ner­wowo się za­trzę­sła. – A może le­piej było pod­pi­sać?

– Słu­cham?

– Może le­piej było pod­pi­sać re­ko­men­da­cję... – po­wtó­rzyła ci­cho. – Dy­rek­tora ze stołka i tak nie wy­gry­zie... – wy­ja­śniła. – A le­piej tego bab­ska za wroga nie mieć.

Mil­czał.

– Nie wy­gry­zie, prawda? – spy­tała po chwili nie­pew­nym gło­sem. – Ma szanse? Wu­jek jej za­ła­twi?

Ma­rika Pa­weł­czak była bra­ta­nicą bi­skupa po­moc­ni­czego, czym nie omiesz­kała chwa­lić się przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji.

– Jej ro­dzina jest wy­soko umo­co­wana i ma zna­jo­mo­ści nie tylko tu, ale i w ca­łym wo­je­wódz­twie – za­uwa­żył. – Ale chyba nie aż ta­kie, żeby za­ła­twiła so­bie sto­łek na­szego dy­rek­tora. On jest nie do ru­sze­nia. Nie po tym, jak zdo­był te dwa­dzie­ścia mi­lio­nów na ge­ne­ralny re­mont MDK-u.

Kla­snęła dwa razy.

– W ta­kim ra­zie nie ma się co tym przej­mo­wać! – rzu­ciła ra­do­śnie.

– Też tak my­ślę – po­twier­dził skwa­pli­wie. – A ja nie mo­głem ina­czej po­stą­pić. Nie po tym, co szef dla nas zro­bił. – Za­wa­hał się. – Zresztą po­wie­dzia­łem jej o tym wprost: że je­stem lo­jalny wo­bec szefa, a wy­sta­wie­nie jej re­ko­men­da­cji by­łoby oznaką nie­lo­jal­no­ści. Każdy nor­malny czło­wiek to zro­zu­mie.

– Ale ona nie jest nor­malna... – po­wie­działa to ma­chi­nal­nie.

Za­częła przy­pa­try­wać się mę­żowi.

Ten w od­po­wie­dzi znów uciekł wzro­kiem.

– Nie po­wie­dzia­łeś mi wszyst­kiego. – W lot po­jęła, co się dzieje. Zbyt do­brze go znała! – Pró­bu­jesz mnie zbyć...

– Nie pró­buję.

– Kła­miesz.

– To nie­prawda... – kry­go­wał się.

– Nie mó­wisz za­tem wszyst­kiego... – Nie za­mie­rzała od­pusz­czać. – To się na­zywa pół­kłam­stwo.

Nie ode­zwał się.

– I tak mi prę­dzej czy póź­niej po­wiesz – rzu­ciła. – Rów­nie do­brze mo­żesz to zro­bić te­raz. Przy­naj­mniej ła­twiej za­śniesz.

Udał, że się za­sta­na­wia. Nie chciał po­lec bez walki.

– Coś jesz­cze po­wie­działa... – rzekł po chwili.

Cze­kała, nie po­na­glała go.

– Jak od­mó­wi­łem i wy­ja­śni­łem... – za­czął mó­wić. – Po­wie­dzia­łem jej to, co to­bie przed chwilą... – Uważ­nie do­bie­rał słowa. Nie chciał cze­goś prze­krę­cić. – Naj­pierw uśmiech­nęła się w ten swój spo­sób... Wiesz, który...

Na same wspo­mnie­nie Nina Za­wrotna po­czuła nie­przy­jemny dreszcz na ple­cach. Ile razy miała oka­zję wi­dzieć Ma­rikę Pa­weł­czak, tyle razy od­no­siła wra­że­nie, że ma do czy­nie­nia z kimś, kto jedną ręką kle­pie cię po ple­cach jak naj­lep­szego przy­ja­ciela, a drugą w tym cza­sie sięga po nóż, żeby w te same plecy wbić go aż po rę­ko­jeść.

– Wiem... – szep­nęła.

– A po­tem spoj­rzała na Grześka... Chwilę to trwało... – opo­wia­dał. – Mogę się tylko do­my­ślać, że mru­gnęła do niego okiem... A póź­niej... – Za­wa­hał się.

Na­pię­cie, które Nina Za­wrotna czuła od dłuż­szej chwili, sta­wało się nie do znie­sie­nia. Po ra­do­snym na­stroju sprzed paru mo­men­tów nie było już śladu. Te­raz w po­koju pa­no­wała tak gę­sta at­mos­fera, że można ją było ciąć sie­kierą.

– Po­wiedz wresz­cie... – syk­nęła.

– A póź­niej mi po­wie­działa, że ma bar­dzo do­brą pa­mięć.Roz­dział 2

Sta­sia Bo­zow­ska wje­chała for­dem ka na par­king po­radni i za­klęła ci­cho pod no­sem, wi­dząc, że ostat­nie wolne miej­sce znaj­duje się koło wy­pa­sio­nej to­yoty sze­fo­wej. Nie miała jed­nak wyj­ścia, je­śli nie chciała się spóź­nić do pracy, mu­siała je za­jąć. Za­par­ko­wała z du­szą na ra­mie­niu, sta­ra­jąc usta­wić się jak naj­da­lej od tref­nego po­jazdu. Wie­działa z do­świad­cze­nia, że gdyby dyra na faj­rant do­strze­gła z tej strony ja­ką­kol­wiek rysę, ka­za­łaby jej po­kryć koszty la­kier­nika – na­wet nie pró­bu­jąc spraw­dzać na mo­ni­to­ringu, czy do­szło do kon­taktu.

Chwy­ciła za to­rebkę, wy­sia­dła z forda. Spoj­rzała na oba sa­mo­chody i wes­tchnęła w du­chu, zdaw­szy so­bie sprawę, że jej wy­słu­żone au­tko wy­glą­dało przy tym dru­gim jak zwy­kła łódka przy wy­ciecz­kowcu.

We­szła do po­radni, pró­bu­jąc po­li­czyć, ile lat mu­sia­łaby pra­co­wać, żeby móc spra­wić so­bie ta­kie cacko, ale dała za wy­graną, gdy w głębi dłu­giego ko­ry­ta­rza do­strze­gła zna­jomą po­stać.

Co prawda Mira Ko­wal­ska była od­wró­cona do niej ty­łem, ale tę przy­gar­bioną syl­wetkę roz­po­zna­łaby na­wet w tłu­mie na kon­cer­cie pod­czas dni mia­sta. Jak za­wsze ostat­nimi czasy miała spusz­czoną głowę i prze­my­kała chył­kiem, sta­ra­jąc się stą­pać na tyle ci­cho, aby jej kro­ków nie dało się sły­szeć w ga­bi­ne­cie dyry.

– Biedna... – po­my­ślała. Jesz­cze nie tak dawno temu Mira była jedną z pu­pi­lek dyry, ale po­tem miała z nią spię­cie: pod­czas rady pe­da­go­gicz­nej nie­opatrz­nie po­ku­siła się o kry­tyczną uwagę wo­bec po­my­słu sze­fo­wej – tak na­prawdę ab­sur­dal­nego – i w tej sa­mej se­kun­dzie zna­la­zła się u niej na cen­zu­ro­wa­nym. Za­raz po­tem główna księ­gowa za­brała jej wszyst­kie pre­mie i do­datki, na­wet dłu­go­pisy i pa­pier do dru­karki mu­siała przy­no­sić z domu, bo ob­cięto jej do­stęp do służ­bo­wych ma­te­ria­łów.

Ko­le­żanka znik­nęła w ga­bi­ne­cie, Sta­sia Bo­zow­ska zer­k­nęła zaś na ze­ga­rek. Do­strze­gł­szy, że ma jesz­cze kilka mi­nut za­pasu, pod­bie­gła do drzwi, które do­piero się za­mknęły.

– Co u cie­bie? – spy­tała, gdy tylko zna­la­zła się we­wnątrz.

– To samo, co za­wsze – od­po­wie­działa Mira Ko­wal­ska zmę­czo­nym gło­sem. – W pracy nie mogę się sku­pić, w domu nie mogę spać, a na sam dźwięk te­le­fonu do­staję dresz­czy.

Sta­sia Bo­zow­ska pró­bo­wała uśmiech­nąć się do ko­le­żanki, ale mi­zer­nie to wy­szło. Wie­działa, że ta, od­kąd dyra się na nią uwzięła, żyje w cią­głym stre­sie. Sły­szała też, że już kil­ka­na­ście razy sze­fowa dzwo­niła do niej w so­boty oraz nie­dziele i wzy­wała do po­radni, aby po­pra­wić czy uzu­peł­nić ja­kieś mało ważne do­ku­menty. Na nic zdały się wy­ja­śnie­nia, że to wolny dzień, Mira mu­siała je­chać do firmy i ro­bić nad­go­dziny, za które nikt jej nie pła­cił – o to na po­le­ce­nie dyry dbała główna księ­gowa.

– My­śla­łaś nad zmianą pracy?

– A kto mnie przyj­mie z wil­czym bi­le­tem od tej baby? – Wes­tchnęła Mira Ko­wal­ska. – Ty się le­piej martw o sie­bie.

– O mnie? – za­nie­po­ko­iła się.

– Jak cię dyra przy­ła­pie u mnie w kan­cia­pie, to uzna, że ze mną spi­sku­jesz.

– No co ty... – Na samą myśl Sta­się Bo­zow­ską tar­gnęło nie­przy­jemne uczu­cie. – Dla­czego mia­łaby tak po-my­śleć?

– Nie znasz jej?

Za­miast od­po­wie­dzieć, spoj­rzała na ze­ga­rek.

– W ta­kim ra­zie będę się zbie­rać – rzu­ciła ner­wowo, kła­dąc dłoń na klamce. Mira mo­gła mieć ra­cję, a prze­cież sze­fo­wej wy­star­czał byle pre­tekst – choćby wy­du­many, wcale nie mu­siał być praw­dziwy – by się na cie­bie uwziąć.

– Idź... – szep­nęła. – Ucie­kaj...

Sta­sia Bo­zow­ska spoj­rzała na ko­le­żankę. W jej oczach do­strze­gła łzy.

– Coś ty... – Nie wie­działa, co po­wie­dzieć. – Wcale nie ucie­kam od cie­bie... – Pu­ściła klamkę.

– Ja tak długo nie wy­trzy­mam...

Sta­sia Bo­zow­ska po­de­szła do biurka, za któ­rym sie­działa ko­le­żanka, ob­jęła ją ra­mio­nami.

– Cza­sem mam ta­kie my­śli... – Mira Ko­wal­ska na­dal mó­wiła ci­cho – Ta­kie my­śli, że... Je­śli tak da­lej bę­dzie... To...

Od­su­nęła się od ko­le­żanki na tyle, by móc do­strzec jej twarz.

– To co? – spy­tała.

– To coś so­bie zro­bię...

– Co ty chcesz po­wie­dzieć?! – Po­czuła ner­wowe ko­ła­ta­nie w brzu­chu. – Chyba nie my­ślisz o...

Nie do­koń­czyła, prze­rwało jej gwał­towne otwar­cie drzwi. Za­raz po­tem sta­nęła w nich Rita Naj­ge­bauer.

– Co ty tu ro­bisz? – wy­ce­dziła, pa­trząc na Sta­się Bo­zow­ską. – Je­śli mnie pa­mięć nie myli, twój ga­bi­net jest w zu­peł­nie in­nym miej­scu mo­jej po­radni. A mi pa­mięć nie szwan­kuje ni­gdy.

– Chcia­łam tylko...

– Co chcia­łaś? – We­szła jej bez­ce­re­mo­nial­nie w słowo. – Za pięć mi­nut wi­dzę cię w moim ga­bi­ne­cie – po­le­ciła to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu. – I le­piej kup so­bie nowy ze­ga­rek.

– Ze­ga­rek? – Sta­sia Bo­zow­ska nie ro­zu­miała, do czego dyra zmie­rza.

– Cztery mi­nuty temu po­win­naś być go­towa do roz­po­czę­cia pracy – za­uwa­żyła ką­śli­wie. – A to ozna­cza, że dzi­siaj zo­sta­jesz w pracy pięć mi­nut dłu­żej.

– Ale pani dy­rek­tor... – za­opo­no­wała. – Nie zdążę ode­brać dziew­czy­nek z przed­szkola...

– A co mnie to ob­cho­dzi? – skon­tro­wała. – Trzeba było nie szla­jać się po ca­łej po­radni i knuć z tą la­lu­nią, tylko brać się do uczci­wej ro­boty! – Po tych sło­wach wy­szła na ko­ry­tarz, trza­ska­jąc za sobą drzwiami.

Sta­sia Bo­zow­ska zer­k­nęła na ko­le­żankę, po twa­rzy Miry pły­nęły łzy. Jej też zbie­rało się na płacz, dla­tego już nic wię­cej nie mó­wiła, mach­nęła tylko ręką na po­że­gna­nie i skie­ro­wała się do wyj­ścia.

Kiedy na­ci­skała klamkę, jej dłoń za­uwa­żal­nie drżała.

*

Od razu po­szła do ga­bi­netu sze­fo­wej, wie­działa, że nie może ka­zać jej cze­kać.

– Pani dy­rek­tor jest? – spy­tała se­kre­tarkę.

Ta tylko wzru­szyła ra­mio­nami.

Chcąc nie chcąc, we­szła do ga­bi­netu.

– Je­steś wresz­cie! – syk­nęła Rita Naj­ge­bauer.

Sta­sia Bo­zow­ska mo­men­tal­nie wy­czuła, że dyra jest w złym na­stroju. To ozna­czało, że po prze­kro­cze­niu progu jej kró­le­stwa stą­pało się po bar­dzo kru­chym lo­dzie i trzeba uwa­żać na każde słowo. A naj­le­piej w ogóle się nie od­zy­wać, tylko po­kor­nie wy­ko­ny­wać po­le­ce­nia.

Sze­fowa od razu prze­szła do sedna, pod­su­wa­jąc pra­cow­nicy pod nos ja­kiś do­ku­ment.

– Tu masz pa­pier. – Stuk­nęła pal­cem w plik kar­tek.

Pod­władna od razu za­uwa­żyła, że ma do czy­nie­nia z opi­nią wy­sta­wioną przez sta­żystkę za­trud­nioną przez dyrę za­le­d­wie parę ty­go­dni wcze­śniej. Dziew­czyna była nie­głu­pia, ale ewi­dent­nie bra­ko­wało jej do­świad­cze­nia, co nie mo­gło dzi­wić, wziąw­szy pod uwagę, że to było pierw­sze miej­sce pracy za­raz po stu­diach. Sama miała oka­zję prze­czy­tać kilka in­nych opi­nii spo­rzą­dzo­nych przez nią i oce­niała, że upły­nie jesz­cze mnó­stwo czasu, za­nim nie będą wy­ma­gały grun­tow­nych zmian.

– We­zmę do domu, prze­czy­tam i na­niosę po­prawki. – Si­liła się na to, aby w gło­sie wy­brzmiał en­tu­zjazm, cho­ciaż do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę z tego, że to za­da­nie bę­dzie mu­siała wy­ko­nać po go­dzi­nach, za które nikt jej nie za­płaci ani na­wet nie po­dzię­kuje.

– Ni­czego nie bę­dziesz do sie­bie brać – wark­nęła. – Bierz dłu­go­pis do łapy i pod­pisz.

– Mam pod­pi­sać? – Na­wet nie pró­bo­wała kryć zdzi­wie­nia. – Za sta­żystkę?

– A za kogo? Świę­tego Mi­ko­łaja? – Za­śmiała się w nie­miły spo­sób. – Długo będę cze­kać?

– Pani dy­rek­tor, ale... – In­ten­syw­nie my­ślała, co zro­bić. Pierw­szy raz zna­la­zła się w ta­kiej sy­tu­acji i in­stynk­tow­nie czuła, że wła­śnie ważą się jej dal­sze losy w po­radni. – Ja tak nie mogę pod­pi­sać się za ko­goś...

– Nie mo­żesz?

Sta­sia Bo­zow­ska usły­szała to py­ta­nie i wie­działa, że dyra za­dała je szep­tem, ale w jej gło­wie te słowa wy­brzmiały tak gło­śno, jakby wy­wrzesz­czała je wprost do ucha.

– Nie mogę... – po­wie­działa ci­cho.

– Nie mo­żesz czy nie chcesz?

Mil­czała, nie wie­działa, jak się te­raz za­cho­wać.

– To ja ci coś za­cy­tuję... – Rita Naj­ge­bauer za­częła stu­kać pal­cami wska­zu­ją­cymi w kla­wia­turę. Po dłuż­szej chwili za­częła czy­tać. – Ar­ty­kuł dwie­ście sie­dem­dzie­siąty ko­deksu kar­nego, pa­ra­graf je­den... Kto, w celu uży­cia za au­ten­tyczny, pod­ra­bia lub prze­ra­bia do­ku­ment lub ta­kiego do­ku­mentu jako au­ten­tycz­nego używa, pod­lega grzyw­nie, ka­rze ogra­ni­cze­nia wol­no­ści albo po­zba­wie­nia wol­no­ści od trzech mie­sięcy do lat pię­ciu.

Sta­sia Bo­zow­ska była zdu­miona. Czy dyra wła­śnie przy­znała jej ra­cję?!

Sze­fowa kla­snęła te­atral­nie, po czym rze­kła:

– Ro­bi­łaś tak wcze­śniej, la­lu­niu...

– La­lu­niu?... – Ob­le­ciał ją strach. – Już nie: moja ko­chana?!... – W jej gło­wie kłę­biły się te­raz dzie­siątki my­śli. La­lu­niami dyra okre­ślała je­dy­nie te dziew­czyny, które jej pod­pa­dły, jak choćby Mira. Do niej do tej pory mó­wiła za­wsze: moja ko­chana!

– Czego tak się ga­pisz jak sroka w gnat?

Na­gle do Stasi Bo­zow­skiej do­tarło coś jesz­cze.

– Co ro­bi­łam wcze­śniej, pani dy­rek­tor? – spy­tała nie­pew­nie.

– Nie pa­mię­tasz? – Rita Naj­ge­bauer ob­da­rzyła pod­władną spoj­rze­niem peł­nym sa­tys­fak­cji. – Ja pa­mię­tam do­sko­nale. Na­wet so­bie za­pi­sa­łam datę i sy­gna­turę do­ku­mentu... – Znów za­częła kli­kać w kla­wi­sze. – Pierw­szą opi­nię za ko­le­żankę pod­pi­sa­łaś pra­wie dwa lata temu. Za trzy dni bę­dzie rocz­nica. Może ku­pisz tort?

– Tort? – Była to­tal­nie zbita z tropu. – Pani dy­rek­tor... To było dwa, może trzy razy...

– Nie­ważne ile razy – ucięła bły­ska­wicz­nie. – Je­śli zgło­szę ten fakt, bę­dziesz miała sprawę na pro­ku­ra­tu­rze.

– Ale prze­cież to pani ka­zała mi się wtedy pod­pi­sać... – Sta­sia Bo­zow­ska cze­piła się ostat­niej de­ski ra­tunku.

W li­sich oczkach Rity Naj­ge­bauer po­ja­wiły się ogniki roz­ba­wie­nia.

– Masz na to do­wód? – wy­ce­dziła po chwili. Nie za­mie­rzała jed­nak cze­kać na od­po­wiedź. – Nie masz.

Sta­sia Bo­zow­ska nie od­po­wie­działa. Już wie­działa, że prze­grała to star­cie z kre­te­sem.

– No, la­lu­niu! – Pstryk­nęła pal­cami. – Pod­pisz, co trzeba i spier­da­laj.

Pod­pi­sała, nie miała wyj­ścia.

Nie to jed­nak było naj­gor­sze, że wła­śnie dała się sze­fo­wej zła­mać.

Było coś znacz­nie bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego.

Świa­do­mość tego, że chyba wła­śnie tra­fiła na jej czarną li­stę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij