- W empik go
Kabaret Starszych Panów. Życiorys nieautoryzowany - ebook
Kabaret Starszych Panów. Życiorys nieautoryzowany - ebook
Wiedzieli, że tworzą coś, co nie pasuje do otaczającej ich rzeczywistości. Nie podejrzewali jednak, że ukształtują pokolenia
Tu Kabarecik Starszych Panów. To znaczy: przyjaciela i mój – w taki oto sposób 16 października 1958 roku przywitał się z widzami Telewizji Polskiej Jeremi Przybora. Przyjacielem był, nie tylko na ekranie, Jerzy Wasowski.
A potem pojawiły się kolejne programy. Przez osiem lat Starsi Panowie zaskakiwali delikatną ironią, absurdalnym poczuciem humoru, piękną polszczyzną i doskonałą muzyką. Uosabiali świat, za którym wszyscy tęsknili.
Monika i Grzegorz Wasowscy zapraszają Tatę Jerzego i Wuja Jeremiego na szklankę mocnej herbaty, by w domowym zaciszu odkryli przed nami sekrety swej przyjaźni i opowiedzieli od początku do końca: kto i gdzie dopadł ociągającego się z pisaniem scenariusza Wuja, jak wybierano obsadę kabaretu i od czego rozpoczynała się praca Taty.
Ten życiorys jest, niczym piosenka Kabaretu Starszych Panów, dobry na wszystko.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-2080-1 |
Rozmiar pliku: | 9,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Grzegorz Wasowski: Panie redaktorze, ale przecież już wszystko zostało napisane.
Monika Wasowska: Grzesiu, poczekaj, daj panu powiedzieć. Panie Damianie, jaką książkę ma pan na myśli?
R: Dziękuję, pani Moniko. Wiem, że państwo już popełnili kilka publikacji, ale zamarzyłem o czymś w rodzaju biografii Kabaretu Starszych Panów. Wydaje mi się, że opowieść o tym zjawisku przedstawiona w formie zbliżonej do opowieści o życiu człowieka, mogłaby zainteresować Czytelników.
GW: Naprawdę pan tak uważa? I to my mamy podjąć się tego zadania?
MW: Przepraszam cię, kochanie, przecież zgromadziliśmy niemało wiedzy o twórcach i dziejach Kabaretu. Gdyby rzeczywiście podejść do tematu, tak jak mówi pan Damian, to mogłoby być ciekawe wyzwanie…
GW: To po co mnie pytacie o zdanie? Skoro decyzja już została podjęta?
R: Nie chciałbym tu doprowadzać do sprzeczek małżeńskich, ale pani Monika ma rację. Przecież mają już państwo tyle materiałów w głowie, że nic tylko pisać.
GW: Tak, tak, żona ma zawsze rację, wiem. Ale kiedy my to napiszemy? Przecież tyle planów i już rozpoczętych prac mamy na głowie w związku z jubileuszem Kabaretu. Bo wie pan, że w 2018 przypada sześćdziesiąt lat od premiery Wieczoru I?
R: Wiem oczywiście, i nie ukrywam, że państwa książka byłaby pięknym prezentem urodzinowym. I, co ważne, nie tylko dla wielbicieli Starszych Panów. Proszę pomyśleć o tych wszystkich, którzy od państwa dowiedzą się o istnieniu Kabaretu.
MW: Pan Damian ma rację. Przecież są nowe pokolenia, które nie mają już szansy oglądać Kabaretu w telewizji czy słuchać przez radio w całości. Bo piosenki okazjonalnie się pojawiają. Jeśli rodzina lub jakiś przypadek nie zetkną ich z tą twórczością, to nigdy na nią nie natrafią.
GW: I chcecie mnie przekonać, że książka, w społeczeństwie tak oczytanych rodaków, da im tę szansę? Żartujecie sobie ze mnie?
MW: Ale czy mamy się poddawać? Przecież trzeba próbować!
R: Gdyby państwo przywołali sceny z życia Kabaretu…
MW: Moglibyśmy rzeczywiście sięgnąć do prapoczątków, początków, narodzin, niemowlęctwa – przypisać okresom życia poszczególne etapy współpracy Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego…
GW: Widzę, że jak zwykle moje zdanie zostało wzięte pod uwagę.
MW: Grzesiu, a gdybyśmy wszystko opowiadali w formie naszych dialogów?
GW: Ten pomysł trochę mnie uspokaja.
MW: A gdybyśmy doprowadzili na kartach książki do rozmowy Autora i Kompozytora o ich działalności?
Życzliwi współpracownicy Autora i Kompozytora
fot. Konstanty Przybora
fot. Grzegorz Wełnicki
GW: Moglibyśmy skorzystać z ich rzeczywistych wypowiedzi, dodać to, co wiemy o ich pracy i współpracy…
MW: A nawet pokusić się… nie wiem, czy to niezbyt śmiały pomysł…
R: O co się pokusić?
MW: O naszą wspólną rozmowę? To znaczy moją, Grzegorza, Pana A i Pana B?
R: Hm.
GW: Lubię te twoje szaleństwa.
MW: Przecież dialog to ich domena, a nasza, zachowując oczywiście proporcje, też. Warto podjąć wyzwanie, zobaczycie.
R: Panie Grzegorzu, to by było coś.
GW: Chyba już wszystko ustaliliście?
MW: Panowie, damy radę.
GW: Tak, tak, damy radę, ale może nie bierzmy na wszelki wypadek zaliczki.
MW: Tyle mogę dla ciebie zrobić.
R: Proszę państwa, proszę mnie nie stawiać w niezręcznej pozycji przymuszacza, zawsze mogą się państwo wycofać. Ale przecież może nie będzie takiej potrzeby.Wujo: Kiedy my się właściwie poznaliśmy? Pamiętasz, Jerzy?
Tata: Wiesz, że nie za bardzo, ale spróbuję to ustalić, choć to szalenie odległe czasy. Jedno jest bezsporne – połączyło nas radio.
Wujo: Tak, to prawda. Powiem więcej – z radia powstaliśmy.
Tata: I w radio się obrócimy.
Wujo: Ale po kolei. Może zaczniesz?
Tata: Jeszcze na studiach na Politechnice Warszawskiej (Wydział Elektryczny) i na Uniwersytecie (jako wolny słuchacz fizjologii) rozpocząłem w lipcu 1937 roku pracę w Polskim Radiu. Jako technik z cenzusem. Moje obowiązki ograniczały się w zasadzie do działania w amplifikatorni1.
Wujo: Nic więc dziwnego, że się wtedy jeszcze nie widywaliśmy. Mnie skusiła praca spikera. Wygrałem nawet konkurs na to stanowisko, też w 1937 roku. Początkowo zajmowałem się nie tylko spikerowaniem, miałem także obowiązki, nazwijmy je – biurowe, polegające na przygotowywaniu zestawień dla ZAIKS-u, ale w 1938 roku mogłem już się skupić wyłącznie na pracy przy mikrofonie. Jeśli w moim przypadku można w ogóle mówić o „skupieniu”. Na pewno miałem już regularne dyżury. A we wrześniu 1939 to nawet dwudziestoczterogodzinne. I to wtedy na pewno się spotkaliśmy.
Tata: Wiesz, że nie lubię wspomnień, ale te z września tamtego roku zachowałem na trwałe w pamięci. I ja miałem wtedy całodobowe dyżury. Jeden z nich zapamiętałem szczególnie.
Wujo: Bo to w ogóle był szczególny czas.
Tata: Pamiętasz naturalnie – stan oblężenia Warszawy, dookoła dzieją się rzeczy straszne, przewidywania są jeszcze straszniejsze. Prasy już prawie nie ma i właściwie nic nie wiadomo, co się dzieje na pozostałym terytorium Polski. Skąpe wiadomości płyną tylko z radia, więc kiedy nagle zamilkło… Ten dzień właśnie zapamiętałem. To trzeba było przeżyć, żeby zrozumieć, jak bardzo ważne było ponowne uruchomienie stacji.
Wujo: Masz oczywiście rację. A czy ty wiesz, że i ja pamiętam ten moment bardzo dokładnie?
6 września powiadomiono mnie o postanowionej na najbliższą noc likwidacji rozgłośni warszawskiej, a precyzyjniej o likwidacji obu rozgłośni: Warszawy I i II. Tego samego dnia siedziałem w jednym z autobusów na pl. Dąbrowskiego, żeby, nie mam pojęcia dlaczego, wyskoczyć w ostatniej chwili przed odjazdem.
No i w nocy z 6 na 7 września w odpowiedzi na apel osławionego płk. Romana Umiastowskiego2, podobnie jak wielu innych warszawiaków, wyruszyłem na wschód. Moja ewakuacja dobiegła końca już w Celestynowie, bo właśnie tam usłyszałem, ku mojemu zdumieniu i radości, sygnał Warszawy II, co naturalnie potraktowałem jako wezwanie do powrotu.
Przedwojenne miejsce pracy Taty – amplifikatornia Polskiego Radia
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Tata: Ja natomiast tego rozkazu Umiastowskiego nie usłyszałem, ponieważ poprzedniego dnia miałem całodobowy dyżur w radiu, stąd 6 września, w związku z tym, cały przespałem. I kiedy następnego dnia o bladym świcie, a był to świt czwartkowy, przyszedłem piechotką do pracy, zastałem rozgłośnię w zasadzie opuszczoną. Najsmutniejszy widok przedstawiała moja amplifikatornia: ślady opuszczenia w popłochu (gorący jeszcze czajnik wtapiał się z wolna w podłogę) i dezorientacji (powyciągane i poprzecinane nożyczkami kable). A tego rodzaju rozdzielnię bardzo trudno jest zrekonstruować.
Raszyn był już wówczas zniszczony, a Warszawa II, choć do nadawania była zdolna, to jednak wspomniane przeze mnie uszkodzenia uniemożliwiały łączność ze studiem, czyli emisję programu. A nie zapominajmy, że radio było wtedy włączone u każdego dzień i noc, bo pozostawało przecież jedynym źródłem informacji. Przywrócenie jego sygnału było więc świętą misją.Na szczęście wiedziałem, co z czym połączyć… Nigdy już nie miałem poczucia takiej użyteczności społecznej jak wtedy… I nic już nigdy w życiu nie sprawiło mi takiej satysfakcji, jak dźwięk owych paru taktów Warszawianki, które przerwały milczenie radia.
Przedwojenne miejsce pracy Wuja – kącik spikerski
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Wujo: A więc to ty, nieznajomy mi Jerzy Wasowski, wzywałeś mnie, nieznanego sobie jeszcze Jeremiego Przyborę, do powrotu! To zupełnie niezwykłe. I poznałem cię kilka dni później, po moim powrocie, w radiu na Zielnej 25. Momentu, kiedy to po raz pierwszy uścisnęliśmy sobie dłonie i wymieniliśmy nazwiska, nie pamiętam. Pamiętam natomiast jak, ku pokrzepieniu ducha, odwiedzałem cię w amplifikatorni, gdzie podejmowałeś mnie muzyką taneczną, łapaną z zachodnich stacji, nieprzejmujących się dość już beznadziejną sytuacją Warszawy i Polski.
Tata: Nagrywałem ją na steelu – okropnie grubej metalowej taśmie. Na szpuli o średnicy mniej więcej dwóch metrów można było nagrać około pięciu minut muzyki.
Wujo: Takimi to seansami urozmaicaliśmy sobie wojenne dyżury. I ten płynący z głośnika swing, który tak obaj lubiliśmy, dodawał nam trochę otuchy w owych niewesołych dniach oblężenia. Mieliśmy wtedy po dwadzieścia parę lat (ty – dwadzieścia sześć, ja – dwadzieścia cztery) i w ciągu tego miesiąca skończyła się nasza młodość razem z jej scenerią – tamtą Warszawą, która po tym wrześniu już nigdy więcej taką, jak przedtem, nie była.
Budynek Polskiego Radia przy ul. Zielnej 25 w Warszawie
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Tata: Tak. Nigdy. To dosyć mroczne początki naszej wspólnej działalności.
Wujo: Czy ty wiesz, Jerzy, że wtedy nie przeszliśmy nawet na „ty”? To była pamiętna dla mnie, ale jednak nie tak bliska jeszcze znajomość.
Tata: W tamtych czasach forma „ty” była wyrazem daleko posuniętej zażyłości, nawet pomiędzy młodymi osobami tej samej płci. A poprzedzała ją jeszcze przecież forma „Panie Jeremi”, „Panie Jerzy”, i to też następująca po gruntownej, paromiesięcznej znajomości.
Wujo: Naszym dyrektorem, chociaż w tej sytuacji bardziej by może pasowało słowo „dowódcą”, był Edmund Rudnicki, człowiek wspaniały i ostatni mężczyzna w monoklu, jakiego znałem. To właśnie on zlecił mi oznajmienie światu po angielsku: „Halo, Halo. Czy nas słyszycie? To nasz ostatni komunikat. Dziś wojska niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienia przesyłamy żołnierzom walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują. Jeszcze Polska nie zginęła! Niech żyje Polska!”. Jeszcze tego samego dnia przypadł mu z urzędu ciężki obowiązek przekazania rozgłośni władzom okupacyjnym po kapitulacji Warszawy. Ale to ty byłeś przy tym akcie?
Edmund Rudnicki – Dyrektor Polskiego Radia za czasów Wuja i Taty
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Tata: Tak. Miałem tę wątpliwą przyjemność „witać” Niemców w rozgłośni. Właściwie to nie umiem sobie nawet odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kilka osób, a w tym ja, pozostaliśmy wtedy w rozgłośni. Nie mieliśmy przecież już nic do roboty, bo stacja od kilku dni nie działała, a do tego nasz „dowódca” ostrzegał, że pozostanie może się wiązać z trudnymi do przewidzenia implikacjami: „Uprzedzam, że trzeba będzie ponieść konsekwencje, może nie zrobią nam nic, a może powieszą. Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Nie jesteśmy objęci warunkami kapitulacji wojska”. Zgłosiło się na ochotnika szesnastu pracowników. Prócz tego pozostało jeszcze jedenastu woźnych, no i naturalnie Edmund Rudnicki.
Moment wejścia Niemców do rozgłośni zapamiętałem bardzo dokładnie (to był 30 września, sobota – od aut.). Zebrani byliśmy wszyscy w jednym pomieszczeniu. Wszedł młody bardzo oficer niemiecki. Pamiętam jego białe rękawiczki. Pamiętam, jak stanął w drzwiach, wyprężył się i z ręką, nie, nie w hitlerowskim pozdrowieniu, ale salutującą przy czapce, trwał wieki całe. Przypuszczam, że trwało to z pół minuty. A potem odezwał się, po francusku, i wyjaśnił, że chciał tym gestem oddać hołd bohaterskim obrońcom rozgłośni. Przedziwne to było odczucie, bo przecież wiadomości z frontu dochodziły straszne, że idą, mordują, palą, gwałcą, a tutaj jakiś „wymarzony”, kulturalny wróg się zjawia. I nie chce nawet obrażać naszych uszu niemiecką mową. Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale to jest fakt. Rozłożył potem przed nami mapę Warszawy, dużą na cały stół, a był to niewielki tylko wycinek miasta, tak niewielki, że budynek radia miał wielkość zaznaczonego na czerwono krzyżem pudełka od zapałek. I to był właśnie ten cel, którego jednak nie udało im się osiągnąć przed kapitulacją, mimo usilnych starań. Zachowywał się rzeczywiście nadzwyczajnie. Próbował nas częstować papierosami. Nie skorzystaliśmy. Wszystko odbywało się tak uroczo, że byliśmy już właściwie przekonani, że to plotka o tych strasznych Niemcach. Ale już po pół godzinie rozległy się wrzaski i wszystko było tak, jak być powinno.
Wujo: A niechże cię, ty to rzeczywiście masz wspomnienia! A wiesz, że po latach mogę z całą stanowczością powiedzieć, że to nasze spotkanie w amplifikatorni było najważniejszym osobistym wydarzeniem mojego września, znacznie ważniejszym niż moja „misja” radiowa. Bo bez spikera Przybory Warszawa skapitulowałaby dokładnie w tym samym czasie, ale bez ciebie byłbym uboższy o całe to bogactwo, które moim piosenkom miała dać twoja wspaniała muzyka. Ale wtedy jeszcze inżynierowi Wasowskiemu było bardzo daleko do tej jego muzyki.
1 Pomieszczenie ze sprzętami pozwalającymi na wysyłanie programów radiowych w eter.
2 Historycy do dziś nie są zgodni w ocenie zasadności odezwy płk. Umiastowskiego, wzywającej mężczyzn do opuszczenia Warszawy, ale w opinii obu Starszych Panów działanie to doprowadziło niepotrzebnie do chaosu i dezorientacji mieszkańców stolicy.