- W empik go
Kaliksta czyli obraz historyczny z III w. - ebook
Kaliksta czyli obraz historyczny z III w. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 424 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kraków dnia 16 Lipca 1858 r.
Walery Wielogłowski
PRZEDMOWA TŁOMACZA
Po Fabioli, która już powszechnie u nas jest znaną w pięknym polskim przekładzie, ukazała się wkrótce w Anglii powieść w podobnym rodzaju X. Newmann, którą dziś przynosimy czytelnikom. Lubo później wydana, nie jest ona wcale naśladowaniem pierwszej – napisana była bowiem pierwej od Fabioli, jak o tem dowiadujemy się z rozbioru zamieszczonego w Corespondencie z r. 1858 miesiąca Stycznia. Jest to owoc jednego natchnienia, jednej dążności i podobnej siły talentu. – Jeżeli w Fabioli uderzają śmiałe i efektowne rysy obok głębokiej treści, to znów w Kaliście jest cudne stopniowanie duchowych rozwinięć, wielka biegłość w malowaniu psyhycznych pojawów, a mianowicie stosunki tych pojawów z działaniem łaski. Obie rownej wartości, równego znaczenia; lecz, o ile Fabiola zachwyca wspaniałością formy, o tyle Kalista podbija rzewną a wewnętrzną siłą; układ, całość i obrazy, wyższe są w tamtej i każdego odrazu uderzyć muszą, urok zaś Kalisty działa powoli, w sposób tajemniczy jak łaska, której ona właśnie działanie opowiada.
Jakie jest znaczenie takich tworów w literaturze? Zaprawdę nie zupełnie artystyczne, a lubo dwaj ci autorowie posiadają w wysokim stopniu mistrzostwo sztuki, a Bi – skup Wisemann jest nawet niekiedy wielkim poetą Fabioli, główna jednak myśl, główne znaczenie tych powieści, leży jedynie w idei, w myśli duchowej, głęboko religijnej, która, tym pobożnym pisarzom podała pióro do ręki – Biskup Wisemann zapowiada w swojej ojej przedmowie, ii zamierzono przedstawić w takiej osłonie różne epoki kościoła, aby je uczynić przystępnemi i zrozumiałemi dla ogółu, słowem, aby uwydatnić działanie religii na społeczeństwo. Dotąd zobrazowano tylko czasy męczeństwa w tych dwóch powieściach, ale zobrazowane w tak spaniały i uroczysty sposób, iż zdaje się, że cała plastyczność i przedmiotowość sztuki tak rozwinięta w naszych czasach, przyszła tu służyć wielkiemu celowi, z całem bogactwem swych środków, swego kolorytu i swej rzeczywistości.
Przyswajając sobie te prace, korzystając z tak pięknych utworów obcej literatury, niech nam wolno będzie rozpatrzyć się w skarbach, jakie sami posiadamy w tym przedmiocie. Oto naprzód zacytujemy znakomity Dramat Odyńca Felicytę, która w niczem nie ustępuje tym kreacyom pod względem pojęć duchowych, a niezmiernie je przewyższa potęgą artyzmu. Jest to ta sama idea, to samo psychyczne stopniowanie, które właśnie stanowi największą takich utworów zasługę, gdyż przez to spajają się one z każdym wiekiem, z każdą epoką. Nietylko bowiem w wiekach męczeństwa dzieją się te cuda wewnętrzne, te nagle i niepojęte przeobrażenia, jest to fakt wiecznie trwający, wiecznie nowy w dziejach chrześcijańskich i to właśnie jest przyczyną, iż ogół czujący tę prawdę tak chciwie przyjmuje takie obrazy, widzi on w nich nietylko mierne oddalenie przeszłości, nietylko tajemniczą i uroczystą epakę męczeństw, ale jeszcze zarazem i prawdę obe cną, wewnętrznie uznaną i stokrotnie własnem przeświadczeniem stwierdzoną… Cuda łaski bo jakby pieśń od Nieba idąca, która zabrzmiawszy raz na Golgocie do końca świata wtórować bądzie ciężkim kolejom żywota ludzkiego, tę to pieśń dosłyszał wielki nasz Poeta i oddał ją wiernie i właściwą sobie serdeczną prostotą. W Felicycie samej łaska odrazu wielkim zajaśniała promieniem, tam nie ma stopniowań, tam już tylko cały geniusz poety wysilił się na odmalowanie tego stanu, który pełnią zachwytu nazwać by można.
Błogosławiony! czyj duch w natchnieniu
Tak może lecieć, tak leci wzwyż!
Że świat znikomy znika spojrzeniu;
Że widzi tylko to jasnem widzeniu,
Życie w wieczności, Stwórcę w stworzeniu.
Dwa ich ogniwa w wiecznem zetchnieniu
Duch na Niebiosach – na ziemi krzyż
O! i na ziemi Błogosławiony!
Kto z wniesionemi w Niebo ramiony,
Łzą skruchy tylko zabłyśnie.
Z duszy i z ciała jest on już razem
Ducha naczyniem, Krzyża obrazem
I Chrystus na nim zawiśnie.
I jak z ołtarza z nad serca Jego,
Ofiarę z siebie wzniesie na niego,
I krwią go Swoją obmyje.
I stąpi za nim w śmierci otchłanie
Ai człowiek z Bogiem z martwych powstanie
I przez Krzyż w duchu ożyje. W osobie więc Felicyty niema już nic ludzkiego tylko boska niezmierzona siła, do której oddania tak właściwych, tak pięknych użył tu rysów pobożny Poeta. Ale za to iv odrodzeniu Olimpiusza, w nawróceniu jego tak późnem, jakaż znajomość tych tajemnic wiary? żadne tu ziemskie nie działają powody, wszystkie przeminęły bez wpływu, wszystkie rozbiły się o tę skalę pychy i zaślepienia, o duszę dumnego poganina dopiero przy świetle łaski, one ożywiać zaczynają, dopiero wtedy on je widzi i pojmuje te cudowne wskazania życia, któremi Bóg zwykle przemawia do serca człowieka.
Ha! i jaż mogłem – ja czuć tak nikczemnie?
Ja jej dopuścić iść na śmierć bezemnie?
Ja krwią Ją moją nie zbawić od zguby?…
O! podłe serce! o! harde rachuby!
Śmieć się czuć niższym, kiedym był tak nizko
Duch Jej chcieć zmienić w myśli mych igrzysko.
Któi mi powróci, com już miał tak blizko?
Kto da moc bez Niej, iść za Nią w Jej drogę?…
Motłoch uwierzył – czemuż ja nie moge?
Wszytkich ich pewnie wiąże coś do świata.
Mnie nic, a przecież – cóż mię tak przygniata?
Przecz dusza moja jako ptak bez skrzydeł,
Więźnie jak w pętach niewidomych sideł,
Że muszę jeden śród tysiąców ludu,
Ani módz wątpić, ani poczuć cudu?
Tyżeś jej Boże! tak me serce stwardził,
Żem z ust miłości słowem Twojćm wzgardził?
Już mam być skazan na przykład dla tłumu?
Jak marna pycha, jak czcza moc rozumu:
Że gdy sam rozum do wiary mię zmusza,
Sił wiary przezeń czuć nie może dusza?
O Felicyto! tyś ostatniem słowem
Zbawić mię w życiu obiecała nowem!
Zbaw! oto pora! bym mogł rozpacz pożyć.
Do muszę umrzeć – lub czemś nowem ożyć.
Coż to jest we mnie! Myśl ma czy natchnienie?
Głos twój? czy tylko słów twych przypomnienie? Tak! tyś tej po mnie żądała ofiary: „Pychę rozumu zgiąć przed słowem Wiary, „Błagać i ufać – ha! i czekać cudu, Stało się! ufam.
Ufam jakie lo słowo późno wyszło z ust Olmpiusza, a jakaż w tem powtarzamy znajomść tajemnic ducha i przeobrażeń wewnętrznych. – Kto tego nie pojmie – kto nie wie jak łaska rozszerza natura, jak ją zmienia odrazu – i do nieskończoności wznosi, ten niezrozumie znaczenia chrystyanizmu, ten nic wie czem on jest względem starożytności – tej starożytności tak uczonej, tak potężnej ale ludzkiej, tylko tu całej swej potędze i tu najpiękniejszych swych czynach. – Miała ona swoją wielkość, swoje zasługi – miała nawet pojecie praw człowieka – a jej de jure gentium ów rozdział to prawie rzymskiem, który bynajmniej nie znaczył tego, co my przez prawa narodów dziś rozumiemy, lecz przez to prawo człowieka w społeczeństwie) świadczy nawet o pięknem jej uznaniu prawa naturalnego. Ale głoski te jakby martwe leżały na sercach jak martwe odbiły się na pargaminie – bo światło łaski nieoświecało ich i niewprowadzało w życie, i tę to różnicę starożytności od chrystyanizmu streszcza znów ślicznie Odyniec:
O znam ja waszą cześć Boga w naturze
W cudach sztuk waszych, w płótnie i marmurze;
Cześć pychy ludzkiej, której Bóg widomy, W stworzeniu Człowiek, w ludzkości Pan Romy! Olympiuszu! o! w Imię nie tego Boga ja mówię; – w Imię Żyjącego, Nie w dziełach Swoich, lecz w sobie, udzielnie Przedwiecznie, wszędzie, zawsze, nieśmiertelnie Co nie z Chaosu, lecz Sam z Swej Mądrości, Chciał i świat stworzył Słowem Wszechmocności Ogarnął Łaską jak niebem gwiaździstem Przejął Miłością, jak słońcem ognistem, I Sam jak światło ro oceanów fali, Odbił się w duszach ludzi – by poznali Ze jest i wdzięczni, z dzieł i łask tak wiela Poczuli miłość i cześć Stworzyciela. Tu jest znaczenie główne chrystianizmu w miłości i łasce jakiej on udziela, a ta potęga niewidzialna nietylko indywidua do nieba sposobi, ale i tu na ziemi ograniczone ludzkie siły w nieskończone zamienia. Możemyż więc na innej drodze szukać szczęścia ludzkości i szczęścia narodu. Rozwój społeczny, tu zrost cywilizacyi, postęp w naukach i we wszystkiem co tylko stanowi życie towarzyska są to wielkie skarby, które wszelkiemi siłami pielęgnować powinniśmy. Ogromne mogą być ich skutki, ale to zawsze jeszcze niepomnożenie pięcioro chleba i pięcioro rybiąt, to nie cud wskrzeszenia dzieweczki z Naim____ a umarłych moralnie dużo, a zgłodniała rzesza pragnie chciwie słowa i chleba, a wiatr wieje i kołysze łódką społeczną i niema komu go uciszyć tam gdzie nie płynie razem z zlęknionemi śpiący spokojnie Zbawiciel. –
Ale wróćmy do czasów męczeństwa, pomijając śliczny obrazek Lenartowicza ś. Zofia z którego nic oddzielić, nic o – sobno zacytować niemożna, przypomnimy jeszcze czytelnikom wspaniały pogląd na męczeństwo Ks. Ig. Hołowińskiego tu jego pielgrzymce do ziemi świętej. Uwaimy n p… następujące ustępy jako najbardziej będące w związku z naszym sposobem zapatrywania się na ten przedmiot.
Lecz najwięcej umacniało te nieprzeliczone tłumy i zapalało nawet silnem pragnieniem męczeństwa, to głębokie i niczem niezachwiane przekonanie, że Ten, dla którego gotowi byli cierpieć, nie odstąpi ich w męczarni, da siłę wytrzymania walki a nawet bóle złagodzi. Kiedy oprawcy chcieli gwoździami przybić ś. Polikarpa do słupa, odparł im spokojnie męczennik: Zostawcie mię tak. Ten bowiem co mi dał moc znieść męczarnie ognia, da mi takie siłę, abym bez waszych gwoździ mógł wytrwać nieporuszony na stosie." – Ś. Felicyta jęczała przy wydania na świat córki, a słysząc to żołnierz strzegący jej więzienia, rzekł: – Jęczysz? a jak wytrzymasz szarpanie dzikich zwierząt? Na co mu odpowiedziała Męczennica: – „Teraz cierpię sama, a wtenczas będzie we mnie przebywał Ten, który za mnie cierpieć będzie, jak ja gotowa jestem cierpieć za Niego.” – Ta wielka pewność nie mogła się zrodzić z niczego, ale w walce trzystoletniej musiały być noj-oczewistsze dla wszystkich dowody. Jakoż w męczeńskich aktach wszędzie rozlana jest ta cudowna siła, która umacniała walczących i nam dostatecznie tłómaczy ten cichy zapał poświęcenia się dla Boga. Któż bowiem z wierzących widząc dobroci baskiej cuda na drugich męczennikach, nie był gotów poświęcić życia dla tego Pana, który ojcowską miłością osładza walkę z boleścią. Tym sposobem same jedne cuda spotykane w aktach rozwiązują całą zagadkę i stają się rzeczą naturalną; a przeciwnie brak tej cudownej ręki Pana Boga, byłby największym cudem, bo jakżeby niezliczone tłumy, zostawione ziemskim i przyrodzonym siłom, mogły tyle wytrzymać i heroizm uczynić rzeczą najpospolitszą?
Przeglądając Akta postrzegamy w ogóle, że z początku męczennicy z wielką trudnością opierali się okropnym bólom i nieraz zdawali się już upadać pod brzemieniem katuszy: ale jak tylko zwyciężyli to pierwsze pasowanie się z boleścią, natychmiast tu widzimy wpadających jakby w stan zupełnego zachwycenia i wtedy dla nich iądło bólu tępiało a spokojnie i z modlitwą znosili katusze. Poganie i Chrześcianie nie mogli się oddziwić, że Święci wyznawcy w pośród największych męczarni żadnego jęku nie wydawali, owszem tak spokojnie rozmawiali, jakby im nic nic robiono złego. S. Cyprian pytającemu o boleści zadawanej śmierci w katuszach Flawjanowi Dyakonowi odpowiedział: – „Ciało nic nic cierpi, kiedy umysł w niebie: ciało nic czuje, kiedy dusza pogrążona w Bogu.” – I święty Dyakon został takie męczennikiem. Tak Piotr męczennik, kiedy mu na torturze wyciągano członki ze stawów, wołał patrząc w Niebo z uśmiechem: „Dziękuję Tobie Panie mój Jezu Chryste, żeś mi pozwolił przenieść te katusze.” – Święty Wiktor zachęcając swoich towarzyszów niewoli do wytrwania w mękach, zeznaje: „Kiedym był zawieszony na drzewie wśród okropnych męczarni, wołałem ze łzami do Pana, i nagle ujrzałem go, i usłyszałem te słowa: „Pokój tobie Wiktorze, nie bój się; a ten głos wlał mi tak wielką siłę, że wszystkie katusze miałem za nic.” Wśród tysiąca podobnych świadectw posłuchajmy wyznania wiernych Kościoła smyrneńskiego. „Okropne biczowania, stosy, tortury, były im przyjemne i miłe, kiedy wszyscy patrzący na ich straszne męki, płakali i nie mogli tego znieść widoku. Pan bowiem Opiekun Świętych rozmawiał z nimi, łagodził katusze i niebieską pocieszał koroną”
Nieraz w najkrytyczniejszej chwili, w najboleśniejszych męczarniach dawałt się słyszeć głos nieziemski, wlewający otuchę zapaśnikom bożym. Kiedy św. Polikarp wśród wrzawy wzburzonego ludu wchodzi do Amfiteatru, wtedy usłyszał głos z Nieba: „Bądź mężny, Polikarpie, nie upadaj na duchu” Mając przed oczyma tę niezachwianą pewność w pomoc Boga, której najoczewistsze a cudowne dowody mogli codziennie widzieć w męczeństwach Świętych wyznawców, wpadali w najżywsze i najświętsze uniesienie, które zrywa wszelkie najtkliwsze uczucia doczesnego przyrodzenia. Tak zona męczennika Nikandra, najczulej go miłująca, właśnie dla tej samej przyczyny, lękała się, aby nic upadł w męczeństwie, i nie uległ namowom Pretora; „Strzeż się tego Panie czynić, mówiła do męża, do czego cię namawia. Niechciej się zapierać Jezusa Pana naszego, patrz w Niebo, tam go zobaczysz. On sam jest twoim pomocnikiem. Szalona kobieto, zawołał Pretor, za co ty pragniesz śmierci twego męża? Aby żył u Pana i nigdy nie umarł, odpowiedziała niewiasta. S. Felicyta porwana razem z siedmiu synami na męczeństwo, tak się odzywa do Pretora, co ją namawiał do zlitowania się nad dziećmi. Twoja litość jest zbrodnią, twoje namawianie okrucieństwem – a potem obróciwszy się do synów rzekła: Poglądajcie w Niebo, patrzcie w górę, tam czeka was Chrystus ze swoimi Swiętemi. Walczcie o waszą duszę, pokażcie się wiernym w miłości Chrystusa! I nic dziwnego, ze takiej Matki najmłodszy syn Aleksander, choć był jeszcze dziecięciem, wytrwał w męczarniach, ustaw nie powtarzając: Jestem sługa
Chrystusa! Wyznaje go ustami a mam Go w sercu i ciągle modlę się do Niego. Ztąd któż nie uwierzy, kiedy Ezebiusz powiada, że w czasie prześladowania Deoklecyana, mężczyźni i niewiasty, porwani jakąś boską radością, sami się na płomienne stosy rzucali.
Prócz tej pomocy, w czasie mąk, Bóg jeszcze często przygotowywał swoich bojowników do nastającej walki, przez różne objawienia i widzenia; dość bowiem najautentyczniejsze pomniki utworzyć, aby się o tem przekonać. Tam, brat lub Ojciec dawniej umęczony, przepowiada walkę bratu lub synowi, tam objawienia zawczasu ogłasza rodzaj śmierci przyszłemu męczennikowi. Tak święty Polikarp z góry wiedział, że będzie spalony na stosie, a św. Cypry an cały rok pierwej przewidywał swoją koronę. To samo Pio-niusz, Hermolans, Perpetua i mnóstwo innych Nieraz nawet spotykamy, że Bóg dla wzbudzenia ufności między wiernymi a razem dla nawrócenia pogan i wykazania swej potęgi, odbierał żywiołom moc przyrodzoną, tak, że Świętych ani ogień nie palił, ani mogli być utopieni.
Posiadamy również w języku polskim i przez tegoż samego X. Hołowińskiego przełożony krótki pamiętnik Perpetuy, pisany w więzieniu na dzień przed stawieniem jej w amfiteatrze. Nie można nic porównać z tym pomnikiem wiary, miłości i prostoty, chyba ów znany list pisany przez św. Ignacego męczennika do przyjacioł, w którym ich prosi, ieby się nie starali o jego uwolnienie, nazywając rany, jakie od lwów odbierze najpiękniejszemi różami i pragnąc ich jak najdroższych swych skarbów! Pamiętnik ten Perpetui) dokończą jakiś naoczny świadek, mówią że Fertu-ljan, w taki sposób: Zajaśniał dzień ich zwycięztwa i z więzienia szli pełni wesela do amfiteatru, jakby do nieba, nie boleścią ale radością byli poruszeni. Postępowała Perpetua spokojnym krokiem, jako oblubienica Chrystusa, jako upodobana Bogu; przed świętą mocą jej wejrzenia musiał oczy spuszczać lud natrętny, Felicita idąc cieszyła się tylko, ze Bóy ją wcześnie rozwiązał i uczynił godną poniesienia męczeństwa razem ze swymi towarzyszami. Przy bramie Amfiteatru chciano im włożyć zwykłą dla walczących ze zwierzętami odzież; mężczyznom płaszcz czerwony to jest ubior ofarnika Saturna, a kobietom szaty ofiarniczek Cerery: ale się mężczyźni oparli. – Dla te-gośmy rzekli oddali się dobrowolnie na męczarnie, aby naszą swobodę zachować i dlategośmy poświęcili życie nasze, aby nic podobnego nie czynić: taka nasza umowa zawarta z wami. – Niesprawiedliwość uczuła sprawiedliwość, Trybun przestał nalegać i w swoich zwyczajnych sukniach weszli do Amfiteatru, Perpetua śpiewała psalmy.
Dla niewiast była przeznaczona dzika krowa, sławna ze swojej wściekłości. Obnażono je i narzucono tylko siatkę, lecz lud wzdrygnął się widząc dwie słabe i wynędzniałe kobiety, przeto im dano suknie bez przepaski, Krowa natychmiast rzuciła się na Perpetuę, obaliła ją na ziemię, i srodze zdeptawszy pobiegła. Perpetua usiadła i zakrywała podartą w tej walce suknię; więcej na wstyd jak na ból dając baczenie; potem zebrała i związała włosy, bo nie przystało męczennicom cierpieć z rozpuszczonym włosem, aby w swojej chwale nie zdawały się smucić.
Pewien Rustikus Katechumen przystąpił do Perpetui i jakby ze snu ją obudził, tak dalece była w duchu i zachwyceniu, wtedy popatrzyła to około i z podziwieniem wszystkich rzekła: Nie wiem, kiedy nas do tej krowy zaprowadzą; a usłyszawszy co się stało nic wprzód uwierzyła aż jej pokazano krwawe ślady na ciele i sukni, nakoniec rozpoznawszy Rustika, i wezwawszy brata, rzekła: Stójcie w wierze, i wszyscy się wzajemnie kochajcie, a nic gorszcie się z naszej męki.
Taka ta treść wielka cudowna a prawdziwa służy za tło podobnym utworom jak Kalista – lub Fabiala – zacytowaliśmy – te ustępy raz do okazania co mamy w naszej literaturze pod tym względem najważniejszego – a powtóre żeby czytelnik lepiej uprzytomnił sobie epokę męczeństwa – którą poważne i świętobliwe umysły kapłanów zobrazowały w naszych czasach. – Potrzebaż dodać, iż tylko Iakie pióra mogą dotykać się takich przedmiotów.
Aleraz – jakież jest znaczenie społeczne tych utworów – czyi tu idzie o zachęcanie do męczeństwa? wprawdzie dopóki się nie spełni przepowiednia Zbawiciela, i nie będzie jeden Pasterz i jedna owczarnia, dopóty wielkie dzieło rozszerzania Chrystjanizmu musi mieć swoich męczenników. – Ale tu nie o samo męczeństwo idzie – tu ogólniejsza – powszechniejsza przewodniczy idea, pobożni ci pisarze nie tylko ludy niewierne maja na celu – lecz głównie społeczeństwo chrześcijańskie, oni tem stawieniem wielkich wzorów – chcą obudzić rducha ofiary, bez którego nie ma życia, nie ma postępu, nie ma cywilizacyi. – Taką to dążnością spajają wielką i uroczystą epokę męczeństwa z epoką naszą – już nie śmierci lecz poświęcenia – potrzebującą – i w takim tez duchu zrozumiejmy ich piękne prace.
Pisałam 1. Czerwca 1858.
E.Ziemięcka
KALISTA
czyli
OBRAZ HISTORYCZNY
z III wieku.
ROZDZIAŁ I.
Państwo Rzymskie z III wieku nie miało w całej swojej rozciągłości bogatszej i piękniejszej prowincyi jak cześć Afryki prokonsularnej, której Kartagina była stolicą, a Sikka jakby środkowym punktem. Miasto to główne w kolonii Rzymskiej zajmowało wzgórze urwiste i pochyłe, które się kończyło szeregiem pagórków dotykających, wzniosłej płaszczyzny, rozpostarej w kierunku północno-wcho-dnim. Obok tych dzikich i nieurodzajnych okolic, część południowa i wschodnia przedstawiała sprzeczność uderzająca. Rozległe niwy zacienione drzewami i ozdobne roz-barwnem kwieciem dotykały szczytów Atlasu i fantastycznych a mglistych kształtów gór Numidii. W około Sikki widać było ogrody, winnice, pola okryte zbożem, łąki poprzeżynane ścieszkami lnb iei pniami drzew, które zdawały się być zabytkiem lasów pierwotnych; nakoniec piękne gaje dla zbytków i ozdoby tam rzucone. Sama płaszczyzna mało bardzo wzniesiona w stosunku do gór północnych, które panowały nad miastem i skał spadzistych, zasłaniających horyzont od południa i wschodu, przedstawiała jednak przez połączenie świateł i cienia, oblaskiem słońca urozmaicona panoramę pagórków i dolin, wyżyn i nizin, pomarańcze zaś okolicznych ogrodów, sady, drzewa oliwne i palmowe zapełniały spadzistość pagórków i głębi dolin, tworząc jakby tło obrazu.
Wśród zieloności, która się ciągnęła od zachodu ku północy, nabierając coraz ciemniejszej barwy ukazywały się czasami dwie szerokie drogi ciągnące się aż ku brzegom morza czerwonego, jedna w kierunku Kartaginy, dawnej współzawodniczki Rzymu, druga w kierunku Hipony.
Podróżny zwiedzający te miejsca mógłby wprawdzie zauważyć, iż krajobrazowi temu brakowało wód zwierciadła, ale rolnik mieszkający wśród tych bogatych pól, byłby mu odpowiedział, iż brak ten jest tylko pozorny, wśród gęstych bowiem zarośli kryły się skarby, których dostarczała ziemia z macierzyńską hojnością. Rzeka Brakadas wytryskująca z łona Atlasu, głębią swoją wynagradzała stokrotnie małą rozległość swego łożyska i przeżynała szybkim biegiem żyzne i bogate niwy, dążąc do morza niedaleko Kartaginy a pierwej jeszcze okrążywszy nurtami swemi wspaniałą Sikkę. Była to największa rzeka, w którą wpadało wiele innych, ciągle zwiększając jej wody. Liczne strumienie połączone i rozprowadzone kanałami zlewały dalsze okolice, a gdzieniegdzie znów wytryskujące źródła z pośród zwiru pokrywającego stopy pagórków, zasłonione były kamieniem łupkowym lub warstwą małych kamyków. Gdzie brakło źródeł i strumieni wykopano studnie głębokie niekiedy na dwieście sążni tak, że pierwsze wody, które z nich wytrysnęły, pochłonęły nieprzygotowanych robotników. Oprócz tych środków, któremi sztuka przycho – dzila w pomoc miejscowościom lub porom roku najmniej przyjaznym, niebo także dopomagało obfitym deszczem, który spada przez całe pół roku w tych okolicach oraz rosa letnich nocy, które łagodzą skwar słoneczny palących dni Afryki. W niewielkiej odległości od siebie – wpośród drzew i różnych zakrętów płaszczyzny, uwydatniały się Ville czyli pałacyki lub chatki. Architektura ówczesna rozwijała tam całe swoje bogactwo, każde miasteczko i każda wioska była punktem środkowym długiego szeregu budynków publicznych i prywatnych, pałaców, świątyń z kamienia lub marmuru, a częściej jeszcze z tych szerokich cegieł, które później tak wsławili Saraceni; były one robione z ziemi wyborowej ściskanej mocno w formie, a która przez to nabywała takiej ścisłości, iż odłamy, jakie nam po dziś dzień zostały, są jeszcze tak gładkie na powierzchni, a tak ostre w swojem przecięciu, jak gdyby dziś dopiero były robione. Zdala znów, wieńcząc świątyniami i bazylikami swojemi skały i pagórki, jaśniały przy blasku słońca większe miasta Prowincyi jak Thibursikombra, Thugga, Lariba, Siguessa, Suf-fetula i wiele innych, a współcześnie w dali ukazywała się na płaszczyźnie wzniosłej u stóp gór Atlasu kolonia Scilitańska sławiona przed 50 laty męczeństwem Sperata i jego towarzyszów, ściętych z rozkazu Prokonsula za to, że że nie chcieli przysięgać na geniusz Romy i jego Cesarzów.
Jeżeli teraz przeniesiemy widza naszego z Sikki o ćwierć mili ku południowo-wschodniej stronie na pagórek, na którym znajdowało się mieszkanie Ageliusza, wówczas miasto całe stanie się dla nas jakby przysionkiem następnego obrazu. Imie jego Sicca-Teneria, pochodzące od nazwy Succoth – Benoth, co znaczy, przybytek dziewic, o którym wspomina pisarz święty jako o przedmiocie czci bałwochwalczej Samaryi, zdawałoby się naprowadzać na domysł, iż założone zostało przez osadę Fenicką; to tylko jest rzeczą pewną, że bóstwa punickie panowały tam bez podziału. Pod murami tego miasta wznosiły się wspaniałe świątynie Herkulesa Tyryjskiego i Saturna, gdzie corocznie składano ofiary z łudzi. Gmachy te jednak religijne równie jak wszystkie budynki wewnątrz miasta, prześcigał starożytną i tajemną wspaniałością swoją gmach poświęcony czci zmysłowej Syryjskiej Astarte; kąpiele publiczne, teatr, kapitolium na wzór Rzymskiego, rozległy portyk, statua z bronzu Cesarza Sewera nakoniec, łącząc się niejako razem panowały nad ulicami ciasnemi i krętemi, które wznosiły się i spuszczały w rozmaitych kierunkach na tle pagórka. W środku była fontanna, którą wdzięczność zabobonna mieszkańców otoczyła przysionkiem świętym, ponieważ była tak obfitą, iż dostarczała na minutę po kilka beczek wody.
Ze strony zaś zachodniej, której w tej chwili wzrok nasz objąć nie może, skała spadzista nadawała miastu temu, kiedy nań patrzałeś w kierunku morza śródziemnego, tę postać śmiałą i uderzającą, która stanowi wdzięk Castro Dżiovani czyli dawnej Enny położonej w pośrodku Sycylii.
Odwróćmy nakoniec nasze oko od tego krajobrazu, który się ciągnie w dali lub rozwija pod naszemi nogami, aby je przenieść na miejsce, w którem znajduje się kres ostateczny naszego poglądu i tam jeszcze będziem mieli czem się zachwycać. Oto jesteśmy w pośrodku bogatego folwarku, do którego należą rozległe pola i ogrody oddzielone jedne od drugich szpalerami Kaktusów i Alvesów, a u stóp pagórka, który się spuszcza ze strony przeciwnej miastu ku jednej z odnóg wspaniałlej Bagradam, widzisz sad obszerny przerżnięty sztucznie tysiącznemi strumykami, poświęcony uprawie pięknego i pachnącego Khena… l) Gęste gałęzie palm rozkładają się ponad wodami skrapiającemi ich korzenia rzekłbyś, że wznoszą wdzięczne ramiona w niebiosa. Na szczycie pagórka zbiór jęczmienia już ukończony lub bliski końca, słychać tam tylko nieustanny i nurzący śpiew konika polnego, gorące promienie słońca wysuszają małe budki z trzciny, w których na miesiąc przedtem chłopcy z folwarku łapały tysiące czeczotek, szczygłów i innych ptaszków walczących jak zwykle o posiadanie ziarna z prawym jego właścicielem. Na spadzistości południowo-zachodniej zasadzona jest piękna winnica utrzymywana starannie, a której szczepy chociaż jeszcze małe, rzucają długie cienie ku wschodowi. Niewolniki krążą tam licznie zasłonieni od promieni palącego słońca szerokiemi kapeluszami i obci-słem ubraniem, które od pasa spuszcza się aż do kolan; obcinają niepotrzebne gałązki, które wyrosły po deszczu wiosennym i zasłaniają od skwaru słonecznago i od wiatru latorośle obiecujące owoc. Wszystko tu przypomina tę miłą i szczęśliwą pórę roku, którą poeci opiewają w swoich w wierszach tak pięknych lubo tak pogańskich, kiedy po ciężkich deszczach, gęstych mgłach i niepewnej pogodzie natura objawia nanowo swoją życiorodną potęgę, i rozle- – l) Khena czyli Hinna jest to krzew z rodzaju Kalykantemów. Znajduje się jeden gatunek Hinna sławny od najdawniejszych czasów w Afryce i Azyi. Jest to Henne z kwiatkami białemi, zwane Cyprus przez starożytnych.
Des Fontaines w swojej Florze atlantyckiej mówi: że Maurowie prowadzą handel listkami tej rośliny, która dostarcza kobietom Azyi i Afryki barwy żółtej do malowania paznogci; w Egipcie uprawiają tę roślinę jedynie dla jej przyjemnej woni, a kobiety w Serajach robią z niej bukiety.
wa na tono ziemi przez długie sześć miesięcy skarby życia i radości, albo raczej jak to opisuje jeden z Bardów nowożytnych kiedy.
Gdy po długiem uśpieniu zbudzona natura,
Ta ziemia jeszcze ciemna – niekształtna – ponura, Stając jak gdyby naga przed okiem człowieka
Nagle swoje świąteczne stroje przyobleka; Gdy murawy, te pyszne kobierce przyrody, Okryły te równiny, te nadbrzeża wody, Ustroiły pagórków rzęd w Niebo spiętrzony
Zaraz na płonnem polu krzew ledwo zrodzony, Roznosi roślinnego życia urok cały,
I rosnąc w wieniec liściem – kwiatem okazały Różnych odzieni barwą trysku z swego łona.
Bluszcz gęste na około rozwija ramiona, Winna latorośl pnąc się do góry wężykiem
Życiodawczego słońca ogrzewa promykiem, Roztacza piękne swoich owoców szkarłaty,
Ustawia swe szeregi kłos w złoto bogaty, Świerk cały najeżony w kolce się uzbroił, Skromny głóg jagodami opoki przystroił. Drzewo czoło podniosło potęgą korzenia,
W jego namiocie liście błogie ścielą cienia Drzewa, rzeki i góry uwieńczyły sobą,
I stały się okolic chlubą i ozdobą. A tak ziemia zabrała Niebiosom skarb drogi, Aż siedzibie człowieka zazdrościły bogi. 1) Nagle strofa z dawnej ody greckiej śpiewana tonem żałosnym rozległa się po gęstym gaju przerżniętym ścieszką
1) Przekład Ignacego Badeniego autora Dumań o duszy i Bogu.
wiodącą od bramy miasta do małego strumyka, i jednocześnie młodzieniec, który się zdawał być nadzorcą folwarku, wybiegł z pośród drzew, i zbliży! się do robotników pracujących w winnicy; oczy jego, włosy, dźwięk głosu i rysy zdradzały Europejczyka, w całej zaś jego postaci więcej było skromności i nieśmiałości niż wieśniaczej prostoty. Miał na sobie prostą tunikę czerwoną z krótkiemi rękawami, spadającemi ai do kolan i ścieśnioną w stanie pasem, na nogach miał Loty zakrywające nogi do połowy; głosem słodkim i wesołym przemówił tak do jednego z niewolników: Ach Sansar, nie lubię twego sposobu układania gałęzi winnych, ale trudno widzę starca przekonać, nigdy nie wiążesz razem gałązek, dla tego rosną one od przypadku, rozpościerają się nieporządnie, a bydło, które będą prowadzić tędy w przyszłym miesiącu oracze, połamie je zupełnie.
Mówił do niego po łacinie, robotnik rozumiał go i odpowiadał w tymże samym języku czyniąc jednak niektóre błędy co do akcentu i składni, jak dzisiejsi Murzyni w Indyach zachodnich, kiedy mówią po angielsku.
Tak; tak, Panie, mówił on, ale bo po co używać tutaj pługa, widły mogłyby go doskonale zastąpić, a wówczas nie byłoby żadnej obawy o winne grona, mnie głównie idzie o zakrycie kiełka liściami, aby go promienie słońca nie spaliły, to bowiem najgłówniejsze jest niebezpieczeństwo.
Tak, odpowiedział Agelius, ale widły nie tworzą tak mocnego kurzu jak pług i stąpanie wołu, a kurz ten jak wiesz lepiej jeszcze osłania kiełek niż sam cień gałęzi.
Lecz woły zbyt głębokie wyorują bruzdy i tym sposobem niszczą winnice.
Napróżno się z tobą sprzeczać stary gaduło, który utworzyłeś sobie swoją teoryą pierwej jeszcze niż ja byłem na świecie, rzekł Agelius tonem wesołym i przeszedł do pobliskiego ogrodzenia. Tu także lubo w inny sposób objawiała się piękna pora roku, było to ogrodzenie niewielkie tworzące park z samych róż, już przygotowywano tam bogaty zbiór liści różanych, z których wyciśnięta esencya stanowiła sławę tych okolic, inna gruppą robotników pracowała w tem ogrodzeniu pilnowana przez człowieka w średnim wieku, który spełniał swój obowiązek z widoczną swobodą. Postać jego czynna i poważna zdradzała dzierżawcę lub rządcę samego. „Zawsze przy pracy kolego, rzekł jak gdybyś był niewolnikiem nie Rzymianinem, niewolnicy przecież nawet mają swoje saturnalje a ty zawsze zajęty i nie masz nigdy chwilki dla poświęcenia naszej dobrej, wesołej bogini, czemuż nie korzystasz z uciech miasta.”
I pocóż mam to czynić Panie, rzekł Agelius, czyż nie znasz maxymy starego Himpsaki, że nie trzeba gonić dwóch zająców razem, wszystko poszłoby w zaniedbanie, gdybym ja biegał do miasta, wszak wziąłeś mnie do twojej służby, żebym był tu, a nie tam, czyż nie prawda?
Dobrze, odpowiedział tamten, ale w tej chwili Cesarstwo całe, geniusz Romy, zwyczaje kraju, a mianowicie miesiąc poświęcony wielkiej bogini Astarte wzywają cię do zabaw, przecież znasz wiersz Parturit almus ager czyń więc co natura po tobie wymaga, i nic stawiaj się w przeciwieństwie ze wszystkiemi.
Wyraz smutku i pomieszania malował się na twarzy Ageliusa, pragnął się wytłómaczyć, ale wolał jednak ograniczyć się na tych słowach: Wina moja zdaje mi się łatwą do uniewinnienia w służącym.
O ja znam was, odpowiedział Witrykus, was Korybantów Frygijczyków, Żydów i jak się tam nazywacie wszyscy, tyle jest dziś religi j dziwacznych, ale lepiej powieście się na drzwiach waszego domu, jeżeli wam tak życie się sprzykrzyło, bo czy można pojąć, żeby człowiek mający zdrowy rozum utrzymywał, ze zabawa nic nie warta Kiedy ja podobam sobie tutaj, odpowiedział Agelius, lubię wieś, która ci się zdaje tak nudna, a fałszywe wdzięki miasta nie mają dla mnie żadnego powabu; wszak gusła mogą być rozmaite.
Och nie potrzebujesz nawet iść do miasta, odpowiedział Rządca, cała Sikka wylała się na pola, gaje i nad brzeg rzeki, podnieś tylko oczy człowieku, i dozwól ogarnąć się radości powszechnej, poddaj się natchnieniom bogini, a ona cię napełni zachwyceniem.
Witrykus mówił prawdę, obchodzono bowiem w ówczas uroczyste święto Astarte, tej sławnej bogini kartagińskiej i innych miast okolicznych, której cześć niedawno Heliogabal wprowadził do Rzymu, a która była tem samem co Junona Urania i Aphrodyta, stosownie jak ją sobie przedstawiał filozof, polityk lub człowiek pospolity. Szczytna idealna jak Urania, pyszna i nakaźna jak Junona, powabna i urocza jak bogini zmysłowości i uciech.
Oto mówił sam do siebie Witrykus, syn jednego z najwaleczniejszych żołnierzy Rzymu, którego w końcu życia jakieś piekielne bóstwo pchnęło wraz z całą rodzina w jedną z tych tysiącznych zabobonności, które obfitują tutaj iak węże, on sam wprawdzie niedługo jęczał pod tym wpływam, ale okrucieństwo bogów okazuje się w całej mocy na młodych jego latoroślach; dobry to wprawdzie sługa, lecz zaraza weszła w szpik jego kości i zniszczy go zupełnie. Uwagi jego podwładnego były wcale innego rodzaju: „nawet powietrze tchnie dziś grzechem, mówił on, dla czegóż musze widzieć zepsucie miasta nawet w dziełach Boga! ta słodka natura, twór Przedwiecznego, czyż ma być w zmowie z szatanem i dopomagać zbłąkaniu ludzkiemu. O piękne drzewa, cudne kwiaty, jaśniejące słońce i to wonne powietrze, w jakiejże niewoli pozostajecie, jakże musicie wzdychać za dniem uwolnienia; jesteście niewolnikami, chociaż nie dobrowolnemi jak człowiek, a jednak któż was użyje na cel szlachetniejszy, kiedyż skończy się ten stan powszechnego obłędu który się samem trwaniem umacnia. Czyż doczekacie się jeszcze drogie przedmioty serca mojego tej chwili tak pożądanej! Ale zapominam osobie wśród tego dumania, drogi niepewne tego wieczora, lud bowiem wracać będzie tłumem z swoich uczt rozpustnych.” – W istocie przerywane dźwięki instrumentów i głosów ludzkich rozległy się w pobliskim lesie, zdawało się że pochodzą od rozpierzchniętych tu i owdzie grup spacerujących, a cienie nocy coraz mocniejsze, uwydatniały światła, błyszczące i błąkające się wśród gałęzi. – Chatka Ageliusa stała z drugiej strony drogi, która okrążała pagórek. Aby dojść do niej musiał on iść przez jakiś czas prosto, ale zaledwo zrobił kilka kroków, spotkał grono młodych ludzi wracających z bezbożnych i obniżających zabaw. Mieli oni ubranie świąteczne, jeżeli nawet warto tak nazwać ich bezwstydne stroje, a na czole i ramionach nosili godła bałwochwalstwa. Kilku było pijanych, obok nich szły kobiety w liczniejszem jeszcze gronie.
Czemu nic poszedłeś złożyć hołdu bogini, rzekł jeden z młodych ludzi do Ageliusa?
On dorodną ma postać, rzekł drugi, ale furye go opanowały – znam go trochę.
Na Astartę, dodał trzeci, to jeden z tych chytrych
Gnostyków, już ja widziałem go z tą jego miną łotrowską, jest to jeden z psów Plutona, krewny Cerbera, nazywa się Kannibal.
Wszyscy zaczęli krzyczeć Kannibal, Kannibal, oto nasz przyjaciel który ciebie zna, pójdź z nami i mówiący uderzył go dość mocno po ramieniu. Agelius szedł wolno swoją drogą, a na zakręcie ścieszki wyprzedził ich szybko przeskakując na drugi brzeg. Już mniemał się być spokojnym, kiedy jedna z kobiet idących zawołała: Znam cię, znam cię, ty czarowniku, cyż nie widziałam jak robiłeś znak, który jest pewnym znakiem czarów, taki sam znak czyniła moja siostra, ta nierozsądna która przystała do ich sekty. Ona tez także zawsze tak robiła (tu podrzeźniała znak krzyża świętego) to chrześcianin, zamordujcie go, on nas wszystkich czaruje, przemieni w zwierzęta. – Niech go Cerber udusi, rzekła druga, on pije krew, a porwawszy kamień z drogi rzuciła nim za Ageliusem. Wszyscy zasypali go słowami pogardy i nienawiści. A gdzie jest głowa ośla, zgaście światło, zgaście światło 1). Powiesić go, powiesić, już teraz wiemy dla czego on nie poszedł do doliny razem z uczci-wemi ludźmi, i rozpoczęli śpiew bluźnierczy, na który wzdryga się myśl nasza, a którego tem bardziej nie śmielibyśmy tu powtórzyć.
1)Wykrzykniki potwarcze, które odnoszą się do chrześciańskiego obrządku posądzanego o adorowanie głowy osła i o oddawanie się uajwiększym rozpustom po zgaszeniu światła.
ROZDZIAŁ II.
Czciciele Astarte szli dalej swa drogą, a Agelius podobnież pospieszał w swoją stronę, i wkrótce dosięgnął swego skromnego i samotnego mieszkania. Był on starszym z dwóch synów legionisty rzymskiego, z drugiej italickiej legii, który osiadł i ożenił się w Sicce przyjąwszy w końcu życia chrześciańską religię. Widok wytrwania kilku wyznawców Chrystusa, którzy ponieśli męki w Kartaginie podczas prześladowania Sewera, spowodował jego nawrócenie. Przeznaczony do ich strzeżenia wraz z kilku innemi żołnierzami, towarzyszył im na miejsce męki, aby wyroki władzy cywilnej były dokładnie spełnione. Z tego to powodu nie przypadł na niego smutny obowiązek wykonawcy, od którego pomimo uczuć ludzkości jakiemi był przejęty, nie mógłby był się uwolnić. Pozostał jeszcze potem jakiś czas poganinem, nosząc w sercu wrażenie, jakie uczyniło na nim męczeństwo świętych. Po skończonych latach służby wojskowej osiadł w Sicce, gdzie mieszkał przy kilku dobrych przyjaciołach. Ożenił się z kobietą rodem z Numidyi i żył tam z małego gruntu, którym go obdarzył rząd cesarski w nagrodę służby. Jeżeli potrzeba było doświadczeń dla rozwinięcia zarodów wiary rzuconych w jego serce, to zaiste znalazł je obficie w ciężkiem pożyciu z towarzyszką ostatnich lat swoich! W młodości może piękność tej niewiasty miałaby dla niego niejaki urok wśród życia obozowego, byłaby jak odbiciem pochodni w ciemnym namiocie, ale dla biednego Strabona, przyciśnionego laty, spragnionego pokoju, złośliwa ta, przewrotna i namiętna kobieta była prawdziwym szatanem. 1 w istocie też oskarżano ją powszechnie o utrzymywanie stosunków ze światem niewidzialnym, a ona chlubiła się z tej sławy i postępowała coraz więcej w nienawiści Boga i łudzi, mogącej służyć za dowód tych posądzeń a przynajmniej upoważniającej do nich. – Im więcej ona dręczyła męża swojego, im bardziej zagłębiała się w jakieś czarne i tajemnicze widzenia, tem więcej serce jego szukało źródła innych p – ciech i skłaniało się do religii, która jedna uczy, jak czynić stosunek z tym światem niewidzialnym jedynie pośrednikiem Nieba. Ciężkie te próby cisnące Strabona, łączyły cząstkę powodów ludzkich, do działań łaski, w jego zwróceniu się do chrystyanizmu; jestto z resztą rzeczą naturalną w człowieku jego usposobień a mianowicie w żołnierzu. Dowiedział on się z wielką pociechą swego serca, iż przyjmując religię chrześciańską nie będzie zmuszony odnawiać węzłów, które go tak męczyły, i że wolno mu jest przepędzić ostatnie lata życia w samotności i spoczynku. – Umarł więc chrześcianinem, a kiedy ostatni raz znajdował się na wieczerzy w zgromadzeniu wiernych, dozwolono mu wziąść przenajświętszy Sakrament do domu, aby tym sposobem mogł pożywać Ciało i Krew Pańską kilka razy przed śmiercią, a ksiądz, który mu udzieli! ostatniego Namaszczenia, przyjął także wyznanie jego grzechów. Żegnając się z otaczajacemi, prosił o przebaczenie wszystkich win swoich, i rozdzielił zmczne jałmużny pomiędzy ubogich, stało to się 16 roku w czasie długiego pokoju, jakim cieszył się kościół, a który nakoniec przerwanym został prześladowaniem Decyusza.
Pokój ten błogi wydał szczęśliwe owoce dla chrześcian, liczba ich pomnożyła się w wielkich miastach i portach morskich, nabyli pewnego znaczenia równie w kupiectwie jak w administracyi rządowej; rozszerzyli swoje stosunki rodzinne zachowując jednak zgodę z poganami. W prawdzie wstręt do imienia chrześcjanina trwał ciągle, ale osoby noszące to imie traktowane były ze względnością jaka się należy obywatelom kraju i w rzadkich tylko zdarzeniach mianowicie podczas świąt pogańskich pojawiały się okoliczności, w których nienawiść pogańska wybuchała chwilowo jak tego widzieliśmy przykład w ostatnim rozdziale. Rozsądniejsi z pomiędzy nich, zaczęli pojmować potrzebę sprawiedliwości i tolerancyi, ale w miarę jak zmniejszała pogarda pogan dla chrześcianizmu, rosła też i obawa jego wpływu, nie ograniczając się już na obelgach pospólstwa, dążyli oni do potłumienia samego obrządku, bezbożność bowiem rosnąca klas niższych czyniła religią chrześcjańską, jak to dobrze pojmowali ludzie stanu w monarchii pogańskiej, siłą niebezpiecną, która urokiem zapału i fanatyzmu mogła przyciągnąć masy całe ku sobie.