Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kameleony. Tom 2 - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
12 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kameleony. Tom 2 - ebook

Ole Vik i Hilde Ramnes jadą właśnie na lotnisko na swoje pierwsze wspólne wakacje. Docierają zaledwie do Borg, gdzie stają się świadkami napadu na bank. Wszystko się wali. Złodziej zmusza Hilde, by razem z nim opuściła miejsce zdarzenia. W całym tym zamieszaniu policja traci cenny czas, zanim odkryje, że dokonano również porwania. W końcu zabierają się za poszukiwania, ale na próżno. Okolicą wstrząsa fala kolejnych napadów na banki, aż w końcu dochodzi do brutalnego zabójstwa dwóch osób.

W tym czasie Ole musi się zmagać z wewnętrznymi problemami w policji. Nie wie już, komu można zaufać. A za kulisami czai się cyniczny przestępca, który pociąga za sznurki – prawdziwy kameleon.

Jørgen Jæger to chwalony przez krytyków norweski autor kryminałów. „Kameleony” są drugim tomem serii powieści kryminalnych, w których śledztwo prowadzi lensman Ole Vik.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0234-967-2
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

_W je­den z pierw­szych mar­co­wych dni pe­wien męż­czy­zna i pewna ko­bieta umó­wili się na randkę w po­koju 207 w mo­telu U Daga. Nie przej­mo­wali się ryt­micz­nym skrzy­pie­niem łóżka ani tym, że ich mi­ło­sne jęki sły­chać w są­sied­nich po­ko­jach i w ko­ry­ta­rzu. Gdy wresz­cie or­gazm za­lał ich ni­czym fale cie­płego mo­rza, wcze­pili się w sie­bie, jakby bła­gali, aby ta chwila trwała wiecz­nie._

_W za­sło­nię­tej wnęce za lu­strem we­nec­kim z ci­chym szu­mem pra­co­wała cy­frowa ka­mera wi­deo. Na dole re­cep­cjo­ni­sta – łysy, gruby męż­czy­zna – wy­głod­nia­łym wzro­kiem wpa­try­wał się w ob­raz wi­doczny na mo­ni­to­rze kom­pu­tera._

***

W pią­tek 20 kwiet­nia o go­dzi­nie 14.25 do­szło do na­padu na sza­cowny Bank Oszczęd­no­ściowy w Borgu przy Sko­gve­ien.

Je­dy­nie ka­sjerka wie­działa, co się dzieje. Wie­kowa sala ob­sługi z mar­mu­rową po­sadzką, wy­koń­czona ciem­nym szla­chet­nym drew­nem, bu­dziła re­spekt du­chem daw­nych cza­sów, lecz nie wy­warła wiel­kiego wra­że­nia na ban­dy­cie, nie­chluj­nie ubra­nym męż­czyź­nie o znę­ka­nej twa­rzy, z gę­stą brodą i roz­wi­chrzo­nymi wło­sami, który bez słowa pod­su­nął ka­sjerce kartkę po ma­ho­nio­wym kon­tu­arze i cze­kał.

Ko­bieta w okienku chwy­ciła kartkę, życz­li­wie spoj­rzała na męż­czy­znę i uśmiech­nęła się przy­jaź­nie, jak do każ­dego klienta. Uśmiech jed­nak za­marł jej na ustach, gdy po­pa­trzyła pro­sto w śmier­tel­nie po­ważną twarz i oczy o ma­lu­sień­kich źre­ni­cach.

Nie­pew­nie spu­ściła wzrok i prze­czy­tała:

„To na­pad! Mam pi­sto­let i będę strze­lał, je­śli uru­cho­misz alarm. Po­łóż wszyst­kie bank­noty na la­dzie. NA­TYCH­MIAST!”

Ka­sjerka pod­nio­sła wzrok, jakby chciała się upew­nić, czy wia­do­mość na kartce jest se­rio. Od spoj­rze­nia ra­bu­sia prze­nik­nął ją dreszcz, spo­strze­gła też, że męż­czyź­nie wy­stę­puje pot na czoło. Wciąż się nie od­zy­wa­jąc, gwał­tow­nym ru­chem po­ło­żył na kon­tu­arze sa­kwę ro­we­rową, nie­ustan­nie wpa­tru­jąc się w ka­sjerkę. Wy­raź­nie znać było po nim zde­ner­wo­wa­nie.

Przez głowę ko­biety prze­bie­gało ty­siąc my­śli na­raz. Prze­cież stale jej po­wta­rzano: „Zde­ner­wo­wani ban­dyci mogą być śmier­tel­nie nie­bez­pieczni! Na­leży za­cho­wać spo­kój – słu­chać po­le­ceń, nie pro­wo­ko­wać, nie si­lić się na bo­ha­ter­stwo, nie uży­wać przy­ci­sku alar­mo­wego, je­żeli jest choćby cień za­gro­że­nia, że ban­dyta to za­uważy. Na­leży ob­ser­wo­wać, sta­rać się za­pa­mię­tać ry­so­pis…”

Ka­sjerka po­stą­piła więc tak, jak ją uczono. Spo­koj­nymi ru­chami za­częła wyj­mo­wać paczki bank­no­tów, które kła­dła na kon­tu­arze i pod­su­wała ban­dy­cie. On zgar­niał je drżą­cymi rę­kami i cho­wał do sa­kwy. Po­tem się wy­pro­sto­wał, za­brał wcze­śniej po­daną ka­sjerce kartkę i scho­wał ją do kie­szeni. Z torbą pod pa­chą szybko prze­szedł po mar­mu­ro­wej po­sadzce i znik­nął za wiel­kimi ob­ro­to­wymi drzwiami.

W mo­men­cie, gdy ka­sjerka wci­snęła przy­cisk alar­mowy i pod­nio­sła krzyk, jesz­cze przez mo­ment mi­gnął jej w oknie ra­buś wska­ku­jący na ro­wer i bły­ska­wicz­nie zni­ka­jący za ro­giem.

Całe zda­rze­nie nie trwało na­wet dwóch mi­nut.

W tym sa­mym mo­men­cie len­sman Ole Vik w wy­jąt­kowo do­brym na­stroju, nu­cąc pod no­sem, wszedł na przej­ście dla pie­szych, bio­rąc kurs na ob­ra­bo­wany wła­śnie bank. Ra­dość i ener­gia len­smana nie były ni­czym dziw­nym, po­nie­waż wła­śnie wy­bie­rał się na ty­go­dniowy urlop na po­łu­dnie Eu­ropy, w do­datku z naj­wspa­nial­szą na świe­cie to­wa­rzyszką po­dróży, Hilde – tre­nerką psów, za­ra­zem wła­ści­cielką nie­wiel­kiego go­spo­dar­stwa, gdzie rów­nież ho­do­wała psy. On miał po­nad pięć­dzie­siąt lat, ona około czter­dzie­stu, Ole był więc dumny, że zdo­był serce tej atrak­cyj­nej, wy­spor­to­wa­nej ko­biety, cho­ciaż trzeba przy­znać, że przez pe­wien czas róż­nica wieku mię­dzy nimi przy­pra­wiała go o wy­rzuty su­mie­nia. Ale wy­rzuty su­mie­nia z ta­kiego czy in­nego po­wodu miał w za­sa­dzie stale, były w pew­nym sen­sie nie­od­łącz­nym ele­men­tem na­tury tego po­tęż­nie zbu­do­wa­nego męż­czy­zny, z czego sam bo­le­śnie zda­wał so­bie sprawę. A po­nie­waż uznał to za je­den z punk­tów na swo­jej li­ście za­cho­wań do po­prawy, to po okre­sie na­my­słu stwier­dził, że pięt­na­ście lat róż­nicy wieku jest aku­rat w sam raz.

Z Hilde znali się już cztery mie­siące. Za­iskrzyło mię­dzy nimi od pierw­szej chwili, ale nie mieli zbyt wiele czasu dla sie­bie, po­nie­waż Ole pra­co­wał nie­mal przez całą dobę na okrą­gło. Miał wy­rzuty su­mie­nia rów­nież z tego po­wodu i zro­zu­miał, że musi coś z tym zro­bić, aby ten zwią­zek nie prze­padł. Te­raz oboje cie­szyli się z per­spek­tywy pie­lę­gno­wa­nia wscho­dzą­cej mi­ło­ści w idyl­licz­nym oto­cze­niu grec­kiego mia­steczka Parga, jak naj­da­lej od po­chła­nia­ją­cych siły i czas obo­wiąz­ków len­smana.

Za­par­ko­wali sa­mo­chód koło banku nie­mal pod wpły­wem im­pulsu, zo­ba­czyw­szy go przy ulicy, a nie przy­szło im do głowy, że prze­cież mogą wy­mie­nić ko­rony na euro na lot­ni­sku Gar­der­moen. De­cy­zja jed­nak już za­pa­dła. Za­pewne wiel­kie na­dzieje wią­zane z wy­jaz­dem wpra­wiły Olego w roz­tar­gnie­nie, bo w chwili gdy z krza­cza­stą brodą i roz­wi­chrzo­nymi na wie­trze wło­sami szyb­kim kro­kiem prze­cho­dził przez ulicę, uświa­do­mił so­bie, że zo­sta­wił port­fel w sa­mo­cho­dzie.

Za­trzy­mał się i spoj­rzał na ze­ga­rek: 14.27. Sa­mo­lot na Gar­der­moen od­la­ty­wał z lot­ni­ska w Borgu o 16.10. „Do li­cha, nie mam na to czasu”, po­my­ślał. Gwał­tow­nym ru­chem ob­ró­cił się na pię­cie i… wszedł wprost na pas, któ­rym je­chał ra­buś, z ca­łej siły na­ci­ska­jąc na pe­dały. Ro­wer ude­rzył po­tęż­nego len­smana w bok, prze­wra­ca­jąc go, a ro­we­rzy­sta prze­le­ciał przez kie­row­nicę i upadł na zie­mię, w do­datku przy­gnie­ciony ro­we­rem.

Do­piero po chwili obaj otrzą­snęli się z szoku. Ro­we­rzy­sta uwol­nił się od ro­weru i wstał pierw­szy. Sa­kwa le­żała na chod­niku, a część jej za­war­to­ści się roz­sy­pała. Męż­czy­zna za­czął go­rącz­kowo zgar­niać pie­nią­dze do torby.

– Cho­lerny idiota! – wark­nął na Olego, który dźwi­gał się na nogi.

– Prze­pra­szam, na­prawdę prze­pra­szam. – Len­sma­nowi było szcze­rze przy­kro. – Po­tłukł się pan? – Wy­pro­sto­wał się i za­czął otrze­py­wać się z ku­rzu.

– Gówno cię to ob­cho­dzi! Spa­daj!

Za­sko­czony tak gwał­towną re­ak­cją Ole przyj­rzał się ro­we­rzy­ście uważ­niej i już chciał mu po­móc, kiedy zo­rien­to­wał się, że tym, co ów męż­czy­zna usi­łuje po­zbie­rać, są bank­noty. Przez chwilę mie­rzyli się wzro­kiem. Olemu kłę­biły się w gło­wie szcze­góły: nie­na­tu­ral­nie małe źre­nice – broda – roz­czo­chrane włosy – bank­noty…

Wresz­cie uświa­do­mił so­bie po­wagę sy­tu­acji. Oto naj­praw­do­po­dob­niej sta­nął twa­rzą w twarz z „ra­bu­siem ro­we­rzy­stą”, czło­wie­kiem, któ­rego ści­gała po­li­cja z ca­łego okręgu, lecz nikt nie po­tra­fił go zi­den­ty­fi­ko­wać, mimo na­grań z mo­ni­to­ringu. Z męż­czy­zną, który dwa ty­go­dnie wcze­śniej ob­ra­bo­wał fi­lię Banku Oszczęd­no­ścio­wego w Borgu przy Elve­bak­ken, a na­stęp­nie znik­nął bez śladu, od­jeż­dża­jąc na ro­we­rze. Naj­wy­raź­niej znów za­ata­ko­wał, tym ra­zem tu­taj, w fi­lii banku przy Sko­gve­ien.

Ra­buś mu­siał czy­tać mu w my­ślach. Nie­zdar­nym ru­chem się­gnął do kie­szeni po pi­sto­let i wy­ce­lo­wał w Olego. Ręce trzę­sły mu się nie­kon­tro­lo­wa­nie.

– Ogłu­chłeś?

– Ależ nie, nie! – Ole uniósł ręce, aby za­sy­gna­li­zo­wać, że nie za­mie­rza się sprze­ci­wiać. „Co mam ro­bić?” – prze­mknęło mu przez głowę. „Mu­szę wra­cać do Hilde”. Ro­zej­rzał się szybko. „Nie, do dia­bła, to się nie uda! Fa­cet za­gra­dza mi drogę, naj­wy­raź­niej jest pod wpły­wem nar­ko­ty­ków, może za­cho­wać się nie­obli­czal­nie. Nie wolno mi go pro­wo­ko­wać”.

Szybko cof­nął się o kilka kro­ków, prze­biegł przez ulicę i scho­wał się za wiatą przy­stan­kową.

Ostroż­nie zza niej wyj­rzał. Ulica na­gle się wy­lud­niła, ale ra­buś cią­gle znaj­do­wał się na środku jezdni. Stał po­chy­lony nad ro­we­rem, ewi­dent­nie uszko­dzo­nym, i mio­tał wią­zanki prze­kleństw. W tej sa­mej chwili Ole usły­szał pod­nie­sione głosy do­cho­dzące od strony banku. Zza wę­gła wy­biegł męż­czy­zna, który wy­ma­chu­jąc rę­kami, wo­łał:

– Za­trzy­mać go! Ła­pać zło­dzieja!

„O Boże, jak można być ta­kim głu­pim!” Ole wy­sko­czył ze swo­jej kry­jówki.

– Pro­szę odejść! – krzyk­nął. – On ma broń!

Ale ostrze­że­nie pa­dło za późno.

Ra­buś naj­pierw się wy­pro­sto­wał i przez chwilę jak spa­ra­li­żo­wany wpa­try­wał się w męż­czy­znę, jakby się za­sta­na­wiał, czy ten czło­wiek jest praw­dziwy, czy też tylko mu się przy­wi­dział. W końcu uniósł pi­sto­let i wy­ce­lo­wał.

– Spa­daj! – za­wył fal­se­tem.

Dło­nie drżały mu tak, że broń mu­siał trzy­mać w obu rę­kach.

Po­tem roz­legł się huk.

Męż­czy­zna roz­ło­żył ręce i ru­nął na zie­mię, jakby w ciągu set­nej czę­ści se­kundy ktoś od­ciął mu do­pływ prądu. Ole ką­tem oka do­strzegł, że ban­dyta kie­ruje pi­sto­let w jego stronę, więc czym prę­dzej ukrył się za wiatą.

„Ten gość jest pra­wie nie­przy­tomny”, po­my­ślał. „Nie­moż­liwe, żeby miał tyle szczę­ścia i cel­nie strze­lił jesz­cze raz”.

Le­d­wie do­koń­czył tę myśl, a już po­now­nie roz­legł się huk wy­strzału i oka­zało się, że Ole miał ra­cję. Kula tra­fiła w wiatę, mi­ja­jąc go o metr, i od­biła się ry­ko­sze­tem. Po­tem za­pa­dła ci­sza.

Ole wyj­rzał ostroż­nie. Ra­buś znów po­grze­bał przy ro­we­rze, ale za­raz się pod­dał. Rzu­cił go na zie­mię i za­czął się roz­glą­dać. Ewi­dent­nie pod­jął ja­kąś de­cy­zję. Z sa­kwą w jed­nej ręce i pi­sto­le­tem w dru­giej ru­szył truch­tem po chod­niku – pro­sto do to­yoty hiace na­le­żą­cej do Hilde.

Olemu za­marło serce w piersi. Ze­rwał się i chwiej­nie wy­szedł na jezd­nię aku­rat w porę, by zo­ba­czyć, jak zło­dziej szarp­nię­ciem otwiera drzwiczki po stro­nie pa­sa­żera i siada obok Hilde. Ole czuł pul­so­wa­nie krwi w uszach. Nie mógł za­trzy­mać ban­dyty. Ten czło­wiek miał broń i był czymś odu­rzony, naj­pew­niej am­fe­ta­miną, a za­tem był nie­obli­czalny i sta­no­wił śmier­telne za­gro­że­nie.

Mi­nęło kilka se­kund, po­tem roz­legł się od­głos uru­cha­mia­nego sil­nika to­yoty i mo­ment póź­niej auto nie­rów­nymi szarp­nię­ciami wy­je­chało z par­kingu.

Gdy mi­jało Olego, przed oczami mi­gnęła mu wy­krzy­wiona twarz Hilde, któ­rej ban­dyta przy­ci­skał pi­sto­let do skroni tak mocno, że aż mu­siała prze­chy­lić głowę.

Ole Vik był do­świad­czo­nym po­li­cjan­tem, który wiele po­tra­fił wy­trzy­mać, ale ta sprawa miała cha­rak­ter oso­bi­sty. Hilde wy­bu­dziła go z zi­mo­wego snu, dzięki niej znów po­czuł ra­dość ży­cia. Te­raz wi­dok jej wy­stra­szo­nych oczu wy­pa­lił mu się na siat­kówce.

Jesz­cze ni­gdy nie czuł się tak bez­silny.ROZ­DZIAŁ 2

Kiedy otwo­rzyły się drzwiczki sa­mo­chodu, Hilde drgnęła prze­stra­szona. Po­cząt­kowo są­dziła, że to Ole wraca, ale bar­dzo się roz­cza­ro­wała. Z od­twa­rza­cza CD gło­śno grała mu­zyka, dla­tego Hilde wcze­śniej nie za­uwa­żyła nic nie­zwy­kłego, a kiedy usły­szała huk, po­my­ślała, że to pew­nie ja­kaś uszko­dzona rura wy­de­chowa. Te­raz jej zdu­mione spoj­rze­nie prze­su­nęło się z wy­ra­ża­ją­cej de­spe­ra­cję twa­rzy ban­dyty na broń, którą trzy­mał w ręku.

„Pi­sto­let? Nie może być praw­dziwy”, po­my­ślała. „To oczy­wi­ście tylko za­bawka, dzi­waczny żart”. Uśmiech­nęła się nie­pew­nie.

Chwilę póź­niej uśmiech zmie­nił się w gry­mas. Ra­buś wsko­czył na sie­dze­nie obok niej i przy­ci­snął jej pi­sto­let do skroni.

– Wy­łącz tę pie­przoną mu­zykę! – Bez po­wo­dze­nia sam pró­bo­wał ści­szyć od­twa­rzacz, de­spe­racko roz­glą­da­jąc się do­koła. – Jedź! Jedź! – wrza­snął. – Cho­lera, wy­łącz to gówno, mó­wi­łem!

„Boże, ten fa­cet to ja­kiś sza­le­niec!” Przez głowę Hilde prze­le­ciało ty­siąc my­śli, kiedy ostroż­nie się­gnęła do włącz­nika od­twa­rza­cza. Ban­dyta ob­ró­cił się w jej stronę i jesz­cze wci­snął pi­sto­let w jej skroń.

– Głu­cha je­steś, babo?! – wrza­snął. – Jedź, po­wie­dzia­łem! Ru­szaj, do ja­snej cho­lery!

Hilde wy­ko­nała po­le­ce­nie, ale w piersi po­czuła ukłu­cie stra­chu. Kiedy wy­je­chali na ulicę, za­uwa­żyła ro­wer na przej­ściu dla pie­szych i męż­czy­znę le­żą­cego nie­ru­chomo na chod­niku. Nieco da­lej do­strze­gła Olego z roz­wia­nymi wło­sami, wpa­tru­ją­cego się w nią i w jej sa­mo­chód. Od­czy­tała roz­pacz ma­lu­jącą się na jego twa­rzy, ale nic nie mo­gła po­jąć. „Co się stało? Dla­czego ten czło­wiek tam leży? Czyżby nie żył? Czy ten sza­le­niec go za­strze­lił?” Po­woli do­cie­rała do niej po­waga sy­tu­acji. „Boże, w ta­kim ra­zie może za­strze­lić i mnie. Wy­gląda prze­cież na kom­plet­nego wa­riata!” To był praw­dziwy szok, nie­zno­śny kon­trast. W jed­nej chwili tyle ra­do­ści i na­dziei, a w na­stęp­nej ten dra­mat.

Płacz ści­snął ją za gar­dło.

„Mu­szę ro­bić to, co mi każe”, po­my­ślała. „Ule­gać mu we wszyst­kim. Może wtedy mnie nie za­bije”. Zroz­pa­czona sta­rała się pa­no­wać nad sa­mo­cho­dem. Nie miała od­wagi otwo­rzyć ust, za nic na świe­cie.

Kiedy to­yota Hilde znik­nęła Olemu z oczu, pod­biegł do czło­wieka, do któ­rego strze­lił ra­buś. Męż­czy­zna le­żał na ple­cach z rę­kami roz­rzu­co­nymi na boki, oczy miał sze­roko otwarte, nie­ru­chome, twarz stę­żałą. Spod ciała wy­pły­wał wą­ski stru­my­czek krwi i zbie­rał się w ka­łużę na chod­niku. Ten czło­wiek nie żył, nie dało się już mu po­móc.

Ulicą po­woli nad­je­chał szary sa­mo­chód do­staw­czy. Ole za­re­ago­wał od­ru­chowo, zde­cy­do­wa­nym kro­kiem wy­szedł na jezd­nię. Sta­nął na dro­dze nad­jeż­dża­ją­cego sa­mo­chodu i za­ma­chał rę­kami.

Kie­rowca za­trzy­mał się nie­pew­nie i z wa­ha­niem opu­ścił szybę w oknie.

– Wy­pa­dek? – Ru­chem głowy wska­zał na chod­nik i le­żą­cego męż­czy­znę. Wo­kół już za­częli gro­ma­dzić się lu­dzie.

– Nie, na­pad – od­parł Ole swoim moc­nym gło­sem. – Je­stem po­li­cjan­tem i po­trze­buję pań­skiego sa­mo­chodu. To sy­tu­acja wyż­szej ko­niecz­no­ści, więc bar­dzo pro­szę opu­ścić po­jazd.

– Po­li­cja? – Kie­rowca przyj­rzał mu się z nie­do­wie­rza­niem. – A może się pan… hm… wy­le­gi­ty­mo­wać?

– Nie. – Ole nie miał czasu na wy­ja­śnie­nia. My­ślał je­dy­nie o tym, że musi je­chać za Hilde. Do­go­nić ją. Za­pew­nić jej bez­pie­czeń­stwo. Szyb­kim ru­chem otwo­rzył drzwiczki, obiema rę­kami chwy­cił kie­rowcę i wy­cią­gnął go ze środka. – Przy­kro mi – po­wie­dział, wci­ska­jąc się za kie­row­nicę. – Póź­niej wszystko wy­ja­śnię.

Za­mknął drzwi, wrzu­cił bieg i wy­sta­wił głowę przez okno.

– Kiedy przy­je­dzie po­li­cja, niech pan prze­każe, że len­sman Ole Vik pod­jął po­ścig! – za­wo­łał, do­da­jąc gazu i pusz­cza­jąc sprzę­gło.

Od­je­chał.

Po kilku ry­zy­kow­nych ma­new­rach wy­prze­dze­nia w gęst­nie­ją­cym po­po­łu­dnio­wym ru­chu Ole kilka mi­nut póź­niej do­go­nił to­yotę Hilde. Po­cząt­kowo zde­cy­do­wał, że bę­dzie się trzy­mał za nią. Hilde, skon­cen­tro­wana na pro­wa­dze­niu sa­mo­chodu, w ogóle go nie za­uwa­żyła, na­to­miast ban­dyta prędko się zo­rien­to­wał, że ktoś za nimi je­dzie. Długo przy­glą­dał się sza­rej fur­go­netce, w końcu drgnął, za­klął siar­czy­ście i go­rącz­ko­wymi ru­chami za­czął opusz­czać szybę. Kiedy się wy­chy­lił, mie­rząc z pi­sto­letu do tyłu, Hilde do­strze­gła Olego w lu­sterku i na­gle zro­zu­miała, co się za­raz sta­nie. Za­re­ago­wała od­ru­chowo: zje­chała sa­mo­cho­dem na bok i gwał­tow­nie za­ha­mo­wała.

W mo­men­cie gdy Ole także gwał­tow­nie ha­mo­wał, aby unik­nąć zde­rze­nia, huk­nął strzał. Kula – z całą pew­no­ścią prze­zna­czona dla len­smana – wbiła się w przed­nie prawe koło. Za­pisz­czały opony, fur­go­netką za­rzu­ciło, od­biła się od ja­kie­goś za­par­ko­wa­nego sa­mo­chodu, wpa­dła na chod­nik i ude­rzyła w mur. Od­rzu­ciło ją z po­wro­tem na drogę, za­częła się ob­ra­cać, aż w końcu da­cho­wała na środku jezdni.

Hilde po­czuła, że coś w niej pęka. Po­chy­liła się nad kie­row­nicą, ręce po­ło­żyła na gło­wie i za­częła krzy­czeć. Ban­dyta już mo­ment póź­niej znów mie­rzył do niej z pi­sto­letu.

– Jedź da­lej! – wy­pluł z sie­bie. Zgniły od­dech na­past­nika przy­pra­wiał ją o mdło­ści.

– Nie dam rady! Wy­puść mnie, pro­szę, nic ni­komu nie po­wiem! – Szlo­chała gwał­tow­nie. Od­wró­ciła się, żeby zo­ba­czyć, co z Olem, ale ban­dyta jej w tym prze­szko­dził, gwał­tow­nie ude­rza­jąc ją pi­sto­le­tem w twarz.

– Jedź, po­wie­dzia­łem! – Z ust to­czyła mu się piana. Hilde po­czuła cie­pło krwi wy­pły­wa­ją­cej na wargi.

Sza­lona jazda trwała. Hilde nie wie­działa, czy je­dzie po le­wej stro­nie drogi czy po pra­wej, czy prze­jeż­dża na zie­lo­nym czy na czer­wo­nym świe­tle.

„To nie może być prawda. Do­bry Boże, do­po­móż nam! Tak Cię pro­szę, po­móż!”

Przed oczami cią­gle prze­su­wał jej się jak film ob­raz po­ka­zu­jący, jak sa­mo­chód z Olem za kie­row­nicą ude­rza w mur, od­bija się z po­wro­tem na ulicę i roz­bity za­trzy­muje się na da­chu. Z ta­kiego wy­padku nie da się wyjść cało.ROZ­DZIAŁ 3

Druga po­łowa kwiet­nia była nie­zwy­kle sło­neczna i cie­pła, więc oko­lica za­częła już się okry­wać de­li­kat­nym zie­lo­nym wo­alem.

Borg, sie­dziba władz okręgu oraz ko­mendy po­li­cji, był ze swo­imi dwu­dzie­stoma ty­sią­cami miesz­kań­ców mia­stem śred­niej wiel­ko­ści jak na wa­runki nor­we­skie, a od Fjel­l­ber­ghavn, gdzie miesz­kał i pra­co­wał len­sman Ole Vik, dzie­liła go mniej wię­cej go­dzina jazdy sa­mo­cho­dem. Do­mi­no­wały tu ko­miny fa­bryczne, dym i ha­łas z huty że­laza, cią­gnące się ni­czym brudna zie­jąca bli­zna w miej­scu uwa­ża­nym nie­gdyś za perłę na­tury.

Sko­gve­ien, przy któ­rej do­szło do na­padu, znaj­do­wała się na skraju mia­sta, pra­wie przy sa­mym lot­ni­sku. Ko­mi­sarz po­li­cji Pet­ter Engh z Wy­działu Kry­mi­nal­nego przy­był na miej­sce zda­rze­nia za pięt­na­ście trze­cia, wraz ze swoim śled­czym, sier­żan­tem Tho­rem Hel­le­mem. Cze­ka­jący na wspar­cie z ko­mendy sier­żant Yn­gve Holm po­wi­tał ich szyb­kim unie­sie­niem dłoni do czapki, któ­remu to­wa­rzy­szyło uprzejme „dzień do­bry”. Miej­sce zda­rze­nia zo­stało już za­bez­pie­czone przez Holma i jego lu­dzi, od­gro­dzone cha­rak­te­ry­stycz­nymi czer­wono-bia­łymi ta­śmami. Pa­trol z psem i trzy ze­społy z Wy­działu Po­rząd­ko­wego sta­rały się nie do­pu­ścić cie­kaw­skich.

– Co mamy? – spy­tał krótko ko­mi­sarz Engh.

Ci, któ­rzy go do­brze znali, wie­dzieli, że ko­mi­sarz Engh po­trafi być cza­ru­jący. Ale nie na służ­bie. W pracy za­cho­wy­wał się jak ty­powy wy­twór no­wej po­li­tyki per­so­nal­nej mło­dego au­to­ry­tar­nego ko­men­danta Ber­gego, który w swoim za­pale zre­for­mo­wa­nia okręgu wy­zna­czył su­rowe ramy za­cho­wa­nia funk­cjo­na­riu­szom i funk­cjo­na­riusz­kom na kie­row­ni­czych sta­no­wi­skach.

Holm uśmiech­nął się przy­jaź­nie i zaj­rzał do no­tat­nika.

– Taki sam sche­mat jak po­przed­nio. Męż­czy­zna z brodą i za­nie­dba­nymi wło­sami na­pada na bank i ucieka na ro­we­rze.

– Który leży tam – uzu­peł­nił Thor Hel­lem. Był o parę lat star­szym od szefa, nie­wy­so­kim, py­za­tym męż­czy­zną o rzed­nie­ją­cych wło­sach, z kil­koma ki­lo­gra­mami nad­wagi zgro­ma­dzo­nymi zwłasz­cza w pa­sie. Był w cy­wilu, po­dob­nie jak ko­mi­sarz – to przy­wi­lej za­strze­żony dla śled­czych. Ele­ment wspólny dla wszyst­kich sta­no­wiły słu­chawka w uchu i cienki ka­bel pro­wa­dzący do kie­szeni – łącz­ność ra­diowa.

– Z ja­kie­goś po­wodu się prze­wró­cił – wy­ja­śnił Holm. – Praw­do­po­dob­nie spa­ni­ko­wany strze­lił i za­bił klienta banku. – Ba­daw­czo po­wiódł wzro­kiem po oko­licy, jakby chciał się upew­nić, że nic mu nie umknęło. – Na ra­zie nie wszystko jest ja­sne, ale wy­gląda na to, że na­stęp­nie ra­buś ukradł szarą fur­go­netkę hy­un­dai i nią uciekł. Już wsz­czę­li­śmy po­szu­ki­wa­nia przez ra­dio.

– No tak, sły­sze­li­śmy po dro­dze.

– Wła­ści­ciel tego sa­mo­chodu stoi tam – wska­zał Holm. – Bar­dzo zde­ner­wo­wany.

Engh po­pa­trzył w tę samą stronę, w którą kie­ro­wało się spoj­rze­nie ko­legi. Kie­rowca fur­go­netki stał nieco da­lej i roz­ma­wiał z jed­nym z funk­cjo­na­riu­szy, gwał­tow­nie ge­sty­ku­lu­jąc.

Ko­mi­sarz wy­jął z kie­szonki na piersi wy­ka­łaczkę i w za­my­śle­niu wsu­nął ją mię­dzy zęby.

– Będę chciał z nim póź­niej po­roz­ma­wiać. Ja­cyś inni świad­ko­wie?

Wy­cze­ku­jąco spoj­rzał na ko­legę, który prze­wra­cał kartki w no­tat­niku. Engh nie znał zbyt do­brze sier­żanta Holma, ale wie­dział, że w ko­men­dzie nadano mu prze­zwi­sko Tyczka, co bar­dzo do niego pa­so­wało. Był chudy i wy­soki, mu­siał mieć bli­sko dwa me­try wzro­stu. Nikt nie wie­dział o nim nic szcze­gól­nego, je­dy­nie, że jest ka­wa­le­rem i na im­prezy to­wa­rzy­skie po­li­cji za­wsze przy­cho­dzi z ja­kąś nową pa­nią. Ku za­zdro­ści jed­nych i zło­ści dru­gich.

Tyczka prze­rzu­cił strony do końca.

– Tylko dwóch, z tego co tu wi­dzę. Na miej­scu było sporo osób, ale znik­nęły, gdy za­częła się strze­la­nina.

– Trzeba bę­dzie ich szu­kać za po­śred­nic­twem me­diów, pro­sić, żeby się zgło­sili. A tych dwóch świad­ków chcę mieć na ko­men­dzie na for­mal­nym prze­słu­cha­niu jak naj­szyb­ciej. Za­no­to­wa­li­ście ich na­zwi­ska?

– Ow­szem.

– Co po­wie­dzieli do tej pory?

Tyczka znów zaj­rzał do swo­ich no­ta­tek.

– Pierw­szy świa­dek to męż­czy­zna. Wi­dział, jak bro­dacz z roz­czo­chra­nymi wło­sami wy­cho­dzi na jezd­nię i za­trzy­muje fur­go­netkę. Wy­cią­gnął kie­rowcę z sa­mo­chodu i bły­ska­wicz­nie od­je­chał. Kie­rowca fur­go­netki po­świad­cza jego słowa.

– A ten drugi świa­dek?

– Star­sza ko­bieta. Spra­wiała wra­że­nie zdez­o­rien­to­wa­nej, ale ona też wi­działa roz­czo­chra­nego bro­da­cza, który biegł w stronę fur­go­netki, a na­stęp­nie nią od­je­chał. Cho­ciaż ona twier­dzi, że ten sa­mo­chód znaj­do­wał się po dru­giej stro­nie drogi.

– Hm. In­nymi słowy roz­bieżne ze­zna­nia?

– No… – Tyczka znów prze­szu­ki­wał oto­cze­nie wzro­kiem.

„On ma przy­naj­mniej do­bry wi­dok z góry” – po­my­ślał Engh. Mam na­dzieję, że nie­długo prze­sta­nie się roz­glą­dać.

W końcu nie­cier­pli­wość zwy­cię­żyła.

– No więc tak czy nie?

– No cóż… – Holm uśmiech­nął się prze­pra­sza­jąco. – Tro­chę się nad tym za­sta­na­wiam. Oboje wi­dzieli szary sa­mo­chód do­staw­czy. Kie­rowca twier­dzi, że skra­dziono mu hy­un­daia. Ko­bieta nie po­tra­fiła roz­po­znać marki, jak już mó­wi­łem, jest stara i zdez­o­rien­to­wana. – Znów się za­my­ślił. – Wy­daje mi się, że po­win­ni­śmy trzy­mać się ra­czej tego, co twier­dzą ten męż­czy­zna i kie­rowca. Ich ze­zna­nia są zbieżne.

– Aha. In­nymi słowy, je­den sa­mo­chód, szary hy­un­dai. – Engh przez chwilę po­żuł wy­ka­łaczkę i w roz­tar­gnie­niu prze­su­nął ją z jed­nego ką­cika ust w drugi. – Czy ja­cyś świad­ko­wie wi­dzieli, jak to się stało, że ro­wer się prze­wró­cił?

Holm po­krę­cił głową.

– A sam mo­ment za­bój­stwa?

– Tylko ko­bieta. Ale nie za­uwa­żyła ni­czego, do­póki nie pa­dły strzały.

– Jest już pa­to­log?

– Je­dzie.

– A co z tech­ni­kami?

– Też są w dro­dze.

– Do­brze, nie na­leży ich po­ga­niać. Mu­simy po­wstrzy­mać tego sza­leńca.

W ra­diu za­częło szu­mieć i w słu­chaw­kach, które po­li­cjanci mieli w uszach, roz­legł się głos:

– Brawo trzy-dwa wzywa brawo trzy-pięć. W spra­wie po­szu­ki­wa­nego sza­rego hy­un­daia do­staw­czego o nu­me­rze re­je­stra­cyj­nym sierra dzie­więć osiem sie­dem sześć: je­ste­śmy przy sa­mo­cho­dzie. Leży na da­chu na sa­mym końcu Ba­ne­ve­ien. Roz­bił się mniej wię­cej kwa­drans temu. Uzna­li­śmy to za zwy­kły wy­pa­dek dro­gowy, do­póki nie usły­sze­li­śmy ko­mu­ni­katu, że ten po­jazd jest po­szu­ki­wany.

Engh wci­snął gu­zik nada­wa­nia.

– Brawo trzy-dwa, tu brawo dwa-je­den alfa. Zna­leź­li­ście pie­nią­dze i broń?

– Brawo trzy-dwa od­po­wiada prze­cząco na oba py­ta­nia.

– Jaki jest stan kie­rowcy? – Engh zwol­nił przy­cisk, żeby słu­chać.

– Nie­przy­tomny i praw­do­po­dob­nie ciężko ranny. Ka­retka za­wio­zła go na izbę przy­jęć szpi­tala w Borgu.

Engh za­klął w du­chu.

– Zo­stał zi­den­ty­fi­ko­wany?

– Nie. Nie miał przy so­bie żad­nych do­ku­men­tów.

– Czy jest przy nim ktoś oprócz per­so­nelu me­dycz­nego?

– Nie.

Engh za­koń­czył roz­mowę i od­wró­cił się do Tyczki, w stre­sie prze­cze­su­jąc pal­cami włosy. Na­gle uświa­do­mił so­bie, że za­bójca praw­do­po­dob­nie leży w szpi­talu przez ni­kogo nie­pil­no­wany. Ze zde­ner­wo­wa­nia pot wy­stą­pił mu na czoło.

– Na­tych­miast wy­słać ko­goś do pil­no­wa­nia na izbę przy­jęć! – na­ka­zał gniew­nie. – Na sy­gnale! Na­tych­miast! Per­so­nel szpi­tala może być za­gro­żony! – Grzbie­tem dłoni otarł pot z czoła i zo­rien­to­wał się, że ręka mu drży.

– Zajmę się tym. – Tyczka od­szedł, a Engh od­wró­cił się do swo­jego ko­legi śled­czego.

– O rany, Thor, po­myśl, a je­śli ten gość się ock­nie… – jęk­nął, pró­bu­jąc od­su­nąć od sie­bie ob­raz zde­spe­ro­wa­nego uzbro­jo­nego ban­dyty, ata­ku­ją­cego bez­bron­nych le­ka­rzy i pie­lę­gniarki. – Okej – po­wie­dział, jesz­cze raz wy­cie­ra­jąc pot z czoła. – Dzia­łamy da­lej. Spójrzmy na ofiarę.

Szyb­kim kro­kiem ru­szył chod­ni­kiem z sier­żan­tem dep­czą­cym mu po pię­tach. Za­trzy­mał się przy de­na­cie. Do­świad­czo­nemu śled­czemu wy­star­czył je­den rzut oka – tak jak Olemu nieco po­nad kwa­drans wcze­śniej.

– Strzał pro­sto w serce – stwier­dził. – Niech pa­to­log się nim zaj­mie. – Sta­nął, roz­glą­da­jąc się, jakby szu­kał cze­goś kon­kret­nego, do czego mógłby się od­nieść. – Nie po­doba mi się, że sy­tu­acja jest tak cho­ler­nie nie­przej­rzy­sta – po­wie­dział do sier­żanta. – Złap Tyczkę. Niech przej­mie do­wo­dze­nie na Ba­ne­ve­ien. Je­śli pie­nię­dzy i broni nie ma w sa­mo­cho­dzie, to mo­gły zo­stać wy­rzu­cone gdzieś po dro­dze. Niech zor­ga­ni­zuje po­szu­ki­wa­nie. I niech wszyst­kie lo­kalne roz­gło­śnie ra­diowe po­in­for­mują, że szu­kamy świad­ków. Mu­siało być wię­cej lu­dzi, któ­rzy wi­dzieli, co się stało, nie tylko te dwie osoby.

Thor Hel­lem kiw­nął głową i od­szedł.

Engh wy­pluł wy­ka­łaczkę, skrzy­wił się, wy­jął nową i w za­my­śle­niu wsu­nął ją w zęby. Na­gle na jego twa­rzy uka­zał się wy­raz za­wsty­dze­nia, gdy so­bie uświa­do­mił, co zro­bił na ob­sza­rze, który cze­kał na skru­pu­latne ba­da­nie tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych. Na­chy­lił się, pod­niósł wy­ka­łaczkę i scho­wał ją do kie­szeni.

Wró­cił Thor.

– Wiesz, czy ktoś już roz­ma­wiał z ludźmi z banku? – spy­tał Pet­ter.

– Tak, ale nikt oprócz ka­sjerki ni­czego nie wi­dział.

– No a ten za­strze­lony?

– Klient. Po­biegł za na­past­ni­kiem, przy­pusz­czal­nie z wła­snej ini­cja­tywy.

Engh z re­zy­gna­cją po­krę­cił głową.

– Po­tra­fisz po­jąć, dla­czego lu­dzie nie uży­wają mó­zgu? – Skrzy­wiony po­stu­kał się pal­cem wska­zu­ją­cym w skroń. – Jak można się w ten spo­sób ba­wić w bo­ha­tera…

– Masz ra­cję – od­parł Thor tak słu­żal­czo, że za­pewne spodo­ba­łoby się to ko­men­dan­towi Ber­gemu, gdyby to sły­szał.

– No do­brze – cią­gnął ko­mi­sarz. – Z całą pew­no­ścią mamy do czy­nie­nia z se­ryj­nym ra­bu­siem, który wy­spe­cja­li­zo­wał się w na­pa­dach bły­ska­wicz­nych. Za­nim kto­kol­wiek zdąży za­re­ago­wać, jest po wszyst­kim. Z tego co wiemy, gość może być Chiń­czy­kiem. Albo Ju­go­sło­wia­ni­nem. To… ka­me­leon! – Roz­ło­żył ręce i prze­wró­cił oczami.

– Na pewno go zo­ba­czymy na na­gra­niach z mo­ni­to­ringu – od­parł sier­żant.

– Wła­śnie tego nie zo­ba­czymy. – Pet­ter Engh po­słał ko­le­dze kar­cące spoj­rze­nie, jakby my­ślał: „Po­wi­nie­neś le­piej ko­ja­rzyć”. Za­raz jed­nak uprzy­tom­nił so­bie, że Thor Hel­lem nie brał udziału w śledz­twie do­ty­czą­cym po­przed­niego na­padu, i od­sło­nił białe jak kreda zęby w uśmie­chu, po czym wy­ja­śnił: – Li­czę się z tym, że na­gra­nia nie mają żad­nej war­to­ści, bo gość przy­pusz­czal­nie jest za­ma­sko­wany. Tak było ostat­nio i za­pewne te­raz też się tak okaże. Wspo­mnisz moje słowa.

Od­wró­cił się, wy­pa­tru­jąc kie­rowcy sa­mo­chodu do­staw­czego. Za­uwa­żył go nieco da­lej.

– No i jesz­cze ten tam. Po­ga­dam z nim te­raz.

Kie­rowca był oty­łym męż­czy­zną z dłu­gimi wy­strzę­pio­nymi wło­sami, pod­wi­nię­tymi do góry wą­sami i go­rącz­ko­wymi ru­mień­cami na okrą­głych po­licz­kach. Engh przed­sta­wił się, po­da­jąc mu rękę.

– Jen­sen – od­wza­jem­nił się kie­rowca, po­trzą­sa­jąc dło­nią ko­mi­sa­rza. – Olav Jen­sen. Olav Pre­ben Jen­sen.

Pet­ter Engh wy­ja­śnił, że kie­ruje śledz­twem, po czym roz­po­czął roz­mowę, upew­niw­szy się naj­pierw, czy kie­rowca do­brze się czuje.

– Pan już roz­ma­wiał z na­szymi ludźmi i po­dał dane oso­bowe?

– Tak, tak, pew­nie.

– Bar­dzo do­brze. – Pet­ter Engh uśmiech­nął się uprzej­mie, tak jak ocze­ki­wano od po­li­cjanta zwra­ca­ją­cego się do lud­no­ści. – Mu­szę panu za­dać te­raz kilka py­tań, czy nie ma pan nic prze­ciwko temu?

– Nie, je­śli w ogóle co­kol­wiek pa­mię­tam, bo wła­ści­wie je­stem kom­plet­nie sko­ło­wany.

– No cóż, przy­naj­mniej spró­bu­jemy. – Engh wy­jął no­tes. – Czy może mi pan opi­sać tę osobę?

– Osobę? Tego go­ścia, który mnie wy­cią­gnął z sa­mo­chodu?

– Tak.

Kie­rowca wzru­szył ra­mio­nami.

– To był wielki fa­cet, bro­daty i straszny. Z oczu strze­lały mu bły­ska­wice. Wy­glą­dał jak sam dia­beł. Kom­pletny dzi­kus.

– W ja­kim był wieku?

– W wieku? – Kie­rowca się za­sta­no­wił. – No, chyba po pięć­dzie­siątce.

– Po pięć­dzie­siątce? – zdzi­wił się ko­mi­sarz. – Jest pan tego pe­wien? To zna­czy, że miał aż tyle lat?

– Ja­sne. No i wie pan, po­wie­dział, że jest len­sma­nem. – Kie­rowca się uśmiech­nął. – Nie­złe, co? – Ro­ze­śmiał się, aż wąsy mu pod­sko­czyły. – Len­sman, do­bre so­bie, taki ktoś? Na pewno nie był len­sma­nem, co to, to nie, to pewne jak ja­sna cho­lera. Wiem, co mó­wię, bo nie­jed­nego len­smana w ży­ciu wi­dzia­łem. – Znów się za­śmiał, a po­tem zro­bił taką minę, jakby się nad czymś za­sta­na­wiał.– Chyba na­wet po­wie­dział, jak się na­zywa, ale ni cho­lery nie pa­mię­tam – do­dał. – By­łem sztywny ze stra­chu. Tam prze­cież le­żał trup, za­ła­twiony, a ten wiel­ko­lud sza­le­niec rzu­cił się na mnie. Kiedy pa­trzy­łem w te jego ja­rzące się oczy, to by­łem pe­wien, że pa­trzę w oczy dia­bła. No i kom­plet­nie mnie spa­ra­li­żo­wało.

– Ro­zu­miem. – Ko­mi­sarz go­rącz­kowo żuł wy­ka­łaczkę. – Są­dzi pan, że je­śli się pan uspo­koi i za­sta­nowi, przy­po­mni pan so­bie to na­zwi­sko?

– Nie, za dia­bła. Ni­gdy.

– Mó­wił coś jesz­cze?

Kie­rowca zmarsz­czył czoło.

– Tak, chyba tak. – Zer­k­nął na ko­mi­sa­rza z nie­szczę­śliwą miną. – Ale nic do mnie nie do­tarło. By­łem śmier­tel­nie prze­ra­żony. Mó­wił coś o… Nie, nie wiem.

Ko­mi­sarz uśmiech­nął się, żeby go uspo­koić.

– Niech pan się nie spie­szy. Może jak pan po­my­śli, to coś wię­cej się panu przy­po­mni. A na ra­zie dzię­kuję za po­moc.

Śled­czy zer­k­nął na ze­ga­rek. Chwilę się za­sta­na­wiał, po­tem od­wró­cił się do Thora Hel­lema.

– My dwaj wra­camy te­raz do ko­mendy. Bę­dziemy ko­or­dy­no­wać śledz­two stam­tąd – za­po­wie­dział. – Oba­wiam się, że czeka nas mnó­stwo ro­boty. W tej ukła­dance na ra­zie bra­kuje zbyt wielu kloc­ków.ROZ­DZIAŁ 4

Len­sman Ole Vik nie wie­dział, jak się na­zywa ani gdzie jest. Przed jego oczami, które wła­śnie le­d­wie uchy­lił, zma­te­ria­li­zo­wał się okrą­gły ze­gar ścienny – wy­da­wał się uno­sić w po­wie­trzu tuż przed jego twa­rzą, czę­ściowo prze­sło­nięty mgłą. Ta mgła po­woli za­częła się roz­wie­wać, ale Ole na mo­ment znów od­pły­nął. Kiedy po­now­nie otwo­rzył oczy, ze­gar wciąż tam był. Tym ra­zem mgła pra­wie cał­kiem się ro­ze­szła, a ze­gar wi­siał dość wy­soko na ścia­nie i po­ka­zy­wał sie­dem­na­ście mi­nut po trze­ciej.

I znów wszystko znik­nęło, a po­tem len­sman po raz ko­lejny oprzy­tom­niał. Ze­gar cią­gle po­ka­zy­wał sie­dem­na­ście mi­nut po trze­ciej.

„Co się dzieje? Jak to moż­liwe, żeby czas stał w miej­scu?” My­śli Olego były gę­ste jak owsianka. Po­woli jego pole wi­dze­nia się po­sze­rzało i na­gle ściana uka­zała się w ca­ło­ści. Biała. Oprócz ze­gara nic na niej nie do­strzegł.

„Leżę w łóżku i pa­trzę w ścianę”, stwier­dził, czu­jąc, jak ostry ból na­ra­sta i roz­lewa się po ciele. „Dla­czego, na mi­łość bo­ską?” – za­dał so­bie na­stępne py­ta­nie. A po­tem: „Co mnie tak cho­ler­nie boli?”

Spoj­rzał po so­bie i do­strzegł pla­sti­kową rurkę we­tkniętą w we­nflon, który miał wbity w grzbiet dłoni. Obok na pod­ło­dze przy łóżku stał błysz­czący sto­jak, a na nim za­wie­szony był prze­zro­czy­sty wo­rek z pły­nem. Wi­doczne na nim li­tery ukła­dały się w na­pis „Glu­koza”. „Aha, to zna­czy, że je­stem w szpi­talu”. W gło­wie za­częło mu się roz­ja­śniać i na­gle wie­dział już, kim jest, ale nic poza tym.

Bóle się wzmo­gły i Ole zdu­sił jęk, kiedy pró­bo­wał się ro­zej­rzeć. Przede wszyst­kim za­uwa­żył mło­dego chło­paka w po­li­cyj­nym mun­du­rze, który sie­dział przy jego łóżku i czy­tał ga­zetę. Ole pró­bo­wał ze­brać my­śli. Nic z tego nie wy­szło. Cią­gle był za­gu­biony.

– Gdzie ja je­stem? – udało mu się wy­szep­tać.

Młody czło­wiek odło­żył ga­zetę i gwał­tow­nie się po­de­rwał.

– Jest pan w szpi­talu w Borgu.

Po­ja­wiła się pie­lę­gniarka i na­chy­liła się nad Olem.

– Musi pan le­żeć spo­koj­nie, bo strasz­nie jest pan po­obi­jany – po­wie­działa, de­li­kat­nie go ba­da­jąc.

Chciał spy­tać: „Dla­czego je­stem po­obi­jany?”, ale nie miał siły. Le­żał więc w mil­cze­niu, pró­bu­jąc dojść do sie­bie, a pa­mięć z wolna mu wra­cała. „Po­zwo­li­łem so­bie na ty­go­dniowy urlop”, przy­po­mniał so­bie. „Przez całą zimę pra­co­wa­łem w za­sa­dzie na okrą­gło, a w ciągu ostat­nich mie­sięcy nad tą bul­wer­su­jącą sprawą za­bój­stwa, nad sprawą Hol­ger­sena. Je­stem w dro­dze do Pargi w Gre­cji. Hilde i ja bę­dziemy umac­niać nasz zwią­zek. Spró­bu­jemy się le­piej po­znać”. Od­wró­cił się, żeby po­szu­kać Hilde, ale nie do­strzegł ni­kogo oprócz mło­dego po­li­cjanta i pie­lę­gniarki.

– Kim je­steś? – spy­tał nie­wy­raź­nie.

– Pil­nuję pana. – Młody czło­wiek spoj­rzał na niego z nie­pew­nie.

Od­po­wiedź zdzi­wiła Olego. Była kom­plet­nie po­zba­wiona lo­giki. Dla­czego ktoś miałby go pil­no­wać? Pró­bo­wał się sku­pić, co­kol­wiek so­bie przy­po­mnieć. „Je­cha­łem ra­zem z Hilde i coś się z nią stało. Ale co?” Po­czuł na­ra­sta­jącą pa­nikę, kiedy frag­menty zda­rzeń za­częły po­wra­cać, prze­lotne jak urywki filmu.

– Gdzie jest Hilde?

– Nic o tym nie wiem.

Ole po­czuł, że ści­ska go w żo­łądku.

– Po­rwał ją ban­dyta, który na­padł na bank – po­wie­dział ochry­ple. – Zna­leź­li­ście ją? Do­brze się czuje?

– Niech pan leży spo­koj­nie i od­po­czywa – od­parł młody po­li­cjant. – Miał pan po­ważny wy­pa­dek dro­gowy, więc niech pan za­cho­wuje spo­kój.

– Mam za­cho­wać spo­kój? – Ole o mało nie wy­buch­nął śmie­chem. – Py­tam, czy ona się do­brze czuje.

– Nie mam po­ję­cia, o czym pan mówi. I niech pan ni­czego nie pró­buje, nie je­stem aż taki na­iwny. Pro­szę le­żeć spo­koj­nie.

Ole spoj­rzał na dys­tynk­cje swo­jego straż­nika: czarne pa­gony z rzym­ską dwójką. Czyli to stu­dent dru­giego roku – na ogół po­świę­ca­nego na prak­tykę – trzy­let­niej szkoły po­li­cyj­nej. Naj­ni­żej w po­li­cyj­nej hie­rar­chii.

Pie­lę­gniarka po­pra­wiła Olemu po­duszkę i spró­bo­wała po­móc mu wy­god­niej uło­żyć się w łóżku.

– Dzię­kuję, wy­star­czy. – Głos Olego od­zy­skał już pełną moc.

Pie­lę­gniarka po­spiesz­nie się cof­nęła. Oczy miała sze­roko otwarte i wy­stra­szone. Ole spoj­rzał na nią zdzi­wiony.

„Dla­czego ona, na mi­łość bo­ską, tak się boi?”

– Dam znać le­ka­rzowi dy­żur­nemu, że pan się obu­dził – po­wie­działa i wy­szła, jakby sam dia­beł ją go­nił.

Ole za­sko­czony od­pro­wa­dził ją wzro­kiem i zwró­cił się do dy­żu­ru­ją­cego chło­paka:

– Po­wta­rzam, że moja przy­ja­ciółka Hilde Ram­nes zo­stała po­rwana przez uzbro­jo­nego ban­dytę, który wcze­śniej na­padł na bank. Pod­ję­li­ście po­ścig za nimi?

– Niech pan da spo­kój, ja je­stem tylko od pil­no­wa­nia. Mam po­le­ce­nie pana nie wy­pu­ścić i nic wię­cej.

– Dla­czego?

– Sam pan do­brze wie – od­parł młody czło­wiek i znów się­gnął po ga­zetę. De­mon­stra­cyj­nie za­czął czy­tać.

Ole pró­bo­wał się po­zbie­rać, ale sły­szał je­dy­nie ga­lo­pu­jące pul­so­wa­nie w uszach. Po­woli na­ra­stała w nim wście­kłość. „Coś tu się nie zga­dza”, po­my­ślał. „Mu­siało zajść ja­kieś straszne nie­po­ro­zu­mie­nie”.

Usi­ło­wał pod­nieść się w łóżku, ale ciężko opadł na nie z po­wro­tem.

– Nic nie ro­zu­miem – jęk­nął. – Wy­tłu­macz mi to.

Straż­nik znów odło­żył ga­zetę, to­wa­rzy­szyło temu wes­tchnie­nie i mina pełna re­zy­gna­cji.

– Niech pan nie od­grywa nie­wi­niątka – po­wie­dział. – I tak nie dam się wy­ki­wać.

– Co ty wy­ga­du­jesz?

– Mó­wię, że nie damy się oszu­kać. – Wró­cił do ga­zety.

– Na­prawdę nie wiesz, kim je­stem?

– Nie – od­parł młody po­li­cjant znad ga­zety. – A co, może bo­ga­tym ce­le­brytą? – uśmiech­nął się iro­nicz­nie. – Spo­dziewa się pan szcze­gól­nego trak­to­wa­nia?

Ole pu­ścił jego słowa mimo uszu.

– Na­zy­wam się Ole Vik. Je­stem len­sma­nem w gmi­nie Fjel­l­berg – wy­ja­śnił. – Wie­dział­byś o tym, gdyby ze­chciało ci się tro­chę le­piej po­znać nasz okręg po­li­cyjny. – Ostat­nim sło­wom to­wa­rzy­szył jęk.

Straż­nik odło­żył ga­zetę.

– Do­prawdy? No to gdzie pań­ska le­gi­ty­ma­cja?

Ole opadł na łóżko, ma­jąc przed oczami wy­krzy­wioną twarz Hilde i pi­sto­let przy­ci­śnięty do jej skroni. Nie mógł tego znieść.

„Gdzie ona te­raz jest?” – po­my­ślał. „Co się z nią stało? Zna­leźli ją? Czy w ogóle ją szu­kali? I co, na mi­łość bo­ską, zro­bić z tym żół­to­dzio­bem?”

– Moja le­gi­ty­ma­cja po­li­cyjna zo­stała w sa­mo­cho­dzie mo­jej przy­ja­ciółki – od­parł i na­tych­miast się zo­rien­to­wał, że nie za­brzmiało to zbyt wia­ry­god­nie.

– Na­prawdę? – Od­po­wie­dzi to­wa­rzy­szył chi­chot.

Ole z ca­łej siły sta­rał się po­wścią­gnąć swój tem­pe­ra­ment.

– Wy­glą­dasz mi na by­strego i czuj­nego. Czy mo­żesz mnie wy­słu­chać? – za­czął naj­bar­dziej wład­czym gło­sem, na jaki było go stać. – Spo­czywa na to­bie od­po­wie­dzial­ność, ro­zu­miesz?

– Ow­szem i sto­suję się do roz­ka­zów. Kropka. – Straż­nik spoj­rzał na niego scep­tycz­nie. – Je­śli pan jest tym len­sma­nem Olem… Ja­kie to było na­zwi­sko?

– Vik.

– Aha, len­sma­nem Olem… hm… Vi­kiem, to ja je­stem król Sa­lo­mon. – Ro­ze­śmiał się. – Nie­stety bę­dzie pan mu­siał za­cze­kać, aż przyjdą śled­czy.

– Nie mamy na to czasu!

Wzrok mło­dego czło­wieka po­wę­dro­wał gdzieś da­lej. Chło­pak otrzy­mał wy­raźne in­struk­cje: „Nie od­stę­puj na­wet na krok tego czło­wieka, bez względu na to, co bę­dzie mó­wił czy ro­bił”. To ja­sno ozna­czało: nie daj mu się oszu­kać. Poza tym bo­le­śnie do­brze pa­mię­tał, co się stało nie tak dawno, kiedy sa­mo­dziel­nie pod­jął de­cy­zję w po­dob­nej sy­tu­acji: zru­gano go na czym świat stoi. Nie za­mie­rzał drugi raz po­dej­mo­wać ta­kiego ry­zyka.

– Przy­kro mi – od­po­wie­dział. – Tak jak mó­wi­łem, musi pan cze­kać, aż śled­czy przyjdą pana prze­słu­chać. A te­raz niech pan leży spo­koj­nie.

Ole za­mknął oczy. „Jak mam le­żeć spo­koj­nie? Oni praw­do­po­dob­nie na­wet jej nie szu­kają”. Za­trzy­mał wzrok na ścien­nym ze­ga­rze: wpół do czwar­tej. Od na­padu na bank mi­nęła za­le­d­wie nieco po­nad go­dzina, a miał wra­że­nie, że prze­szedł rok. No ale jed­nak go­dzina… „Boże, co ten de­spe­rat mógł zdą­żyć zro­bić z Hilde przez tyle czasu! A je­śli… je­śli…”

Przez myśl prze­mknęło mu, że nie zdążą na sa­mo­lot, że cały wy­jazd do Pargi mogą wy­bić so­bie z głowy. Tym jed­nak po­sta­no­wił się te­raz nie mar­twić. Mu­siał dzia­łać.

Zrób coś! My­śli się plą­tały. Z tru­dem ła­pał od­dech. Ten stu­dent nie miał żad­nego do­świad­cze­nia. Ole czuł, że nie po­wi­nien być wo­bec niego twardy, ale może zdoła go ja­koś uro­bić. Chło­pak był bez­rad­nym kloc­kiem w au­to­ry­tar­nym sys­te­mie.

– Wi­dzę, że je­steś stu­den­tem – za­czął. – Przy­dzie­lono cię na prak­tykę do Ko­mendy Okrę­go­wej Po­li­cji w Borgu?

– Zga­dza się.

– No to mam pro­po­zy­cję. Skon­tak­tujmy się z kimś, kto stoi wy­żej w hie­rar­chii.

Stu­dent po­pa­trzył na niego z wa­ha­niem.

– Zor­ga­ni­zuj mi te­le­fon – za­pro­po­no­wał Ole. – Mo­żemy za­dzwo­nić do ko­men­danta Ber­gego, on mnie po­zna po gło­sie.

– Za­dzwo­nić do… do… niego! – W gło­sie chło­paka dał się sły­szeć sza­cu­nek po­mie­szany z lę­kiem. – Nie, to nie­moż­liwe. Nie mo­żemy tego zro­bić.

– Ja mogę – oświad­czył Ole. – Jako len­sman pod­le­gam bez­po­śred­nio ko­men­dan­towi, jak wiesz. Je­ste­śmy do­brymi przy­ja­ciółmi.

Było to kłam­stwo w czy­stej po­staci. Ole Vik po­zo­sta­wał w bar­dzo trud­nych re­la­cjach z ko­men­dan­tem Ber­gem, no ale jed­nak ze sobą roz­ma­wiali.

Prze­rwał im le­karz, który przy­szedł zba­dać pa­cjenta i ka­zał mu le­żeć spo­koj­nie. Ole do­wie­dział się, ile miał szczę­ścia, że z tak po­waż­nego wy­padku wy­szedł je­dy­nie po­obi­jany i po­dra­pany, to cud, że w ogóle prze­żył. Le­karz wy­szedł, kiedy Ole od­mó­wił przy­ję­cia środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych i uspo­ka­ja­ją­cych.

Wró­cił do ura­bia­nia stu­denta.

– Nie masz się czego bać, sam wy­ko­nam ten te­le­fon. – Z po­duszki po­słał mło­demu naj­ser­decz­niej­szy ze swo­ich uśmie­chów. – Jak się na­zy­wasz?

– Grung.

– Masz też ja­kieś imię?

– A po co?

– Po­trzebne mi do ra­portu, który za­mie­rzam na­pi­sać – skła­mał, po­wta­rza­jąc jed­no­cze­śnie w du­chu: „Mu­szę go spro­wo­ko­wać do sa­mo­dziel­nego my­śle­nia”.

Z wiel­kim wy­sił­kiem uniósł się na łóżku.

– Do­brze się czu­jesz w po­li­cji, Grung?

– Ja­sne. – Chło­pak nie­pew­nie zer­k­nął na Olego. – Ra­port?

– Tak, ra­port, który za­mie­rzam na­pi­sać dla two­ich prze­ło­żo­nych – od­parł Ole z ulgą, bo chyba udało mu się za­rzu­cić ha­czyk. – Wiesz, je­steś stu­den­tem i twoje ce­chy cha­rak­teru są oce­niane na bie­żąco. Ci, któ­rzy nie po­tra­fią po­dej­mo­wać wła­ści­wych de­cy­zji w sy­tu­acjach kry­zy­so­wych, są od­sie­wani, za­nim do­staną pierw­szą gwiazdkę. Tak jest i tak być musi. Praca po­li­cjanta to od­po­wie­dzial­ność. Chyba nie za­mie­rzasz tra­fić do tej grupy.

Stu­dent ob­rzu­cił go peł­nym re­zerwy spoj­rze­niem.

– Za­sta­nów się. – Ole z po­wro­tem opadł na po­duszkę. My­śli nie da­wały mu spo­koju. „Nie masz na to czasu. Nie masz na to czasu. Nie masz na to czasu”. Czuł się roz­darty. Bo jed­nak mu­siał po­świę­cić na to czas. Nie­do­świad­czony stu­dent po­wi­nien spo­koj­nie prze­tra­wić jego słowa.

Na szczę­ście nie trwało to bar­dzo długo. W końcu Grung za­bęb­nił pal­cami o krze­sło i wstał.

– Zo­ba­czę, co się da zro­bić. – Pod­szedł do drzwi, za­wa­hał się przez chwilę, jesz­cze raz nie­pew­nie ob­rzu­cił Olego wzro­kiem, aż w końcu wy­szedł, prze­krę­ca­jąc klucz w zamku.

Kilka mi­nut póź­niej wró­cił, pro­wa­dząc pie­lę­gniarkę. Sio­stra przy­nio­sła apa­rat te­le­fo­niczny, który pod­łą­czyła do gniazdka nad łóż­kiem, po czym po­sta­wiła na koł­drze.

– Żeby wyjść na mia­sto, trzeba wy­krę­cić zero – po­uczyła Olego i czym prę­dzej opu­ściła po­kój.

Ole pod­niósł słu­chawkę i wy­brał nu­mer. Wkrótce miał na li­nii ko­men­danta Jo­nasa Ber­gego.

Ole ze szcze­gó­łami opo­wie­dział całą hi­sto­rię, a ko­men­dant słu­chał, nie prze­ry­wa­jąc mu.

– Daj mi tego stu­denta – nie­mal wark­nął.

Ole od­dał mło­demu słu­chawkę i ze zdzi­wie­niem ob­ser­wo­wał, jak chło­pak kiwa głową i kła­nia się do te­le­fonu. Cały czer­wony od­po­wia­dał tylko: „Tak, tak”, „Do­brze”, „W po­rządku”. Olemu opa­dły ręce. Mody funk­cjo­na­riusz był do sza­leń­stwa wy­stra­szony.

W końcu prze­ka­zał słu­chawkę Olemu.

– Vik, oso­bi­ście się tym zajmę – roz­legł się głos Ber­gego. Ole nie zdo­łał za­pa­no­wać nad dresz­czem, który prze­biegł mu po ple­cach, gdy usły­szał ten ton. – A ty słu­chaj za­le­ceń le­ka­rzy i zo­stań tam, gdzie je­steś. Broń Boże nie ule­gaj po­ku­sie, żeby oso­bi­ście po­dej­mo­wać ja­kieś dzia­ła­nia.

Ko­men­dant się roz­łą­czył, Ole odło­żył słu­chawkę i głę­boko ode­tchnął. Stu­dent pa­trzył na niego skon­fun­do­wany.

– Bar­dzo mi przy­kro – wy­bą­kał prze­pra­sza­ją­cym to­nem. – Ale…

Ole prze­rwał mu mach­nię­ciem ręki.

– To bez zna­cze­nia, Grung. Zda­łeś eg­za­min.

Ole po­czuł, że się roz­luź­nia. To zna­czy pró­bo­wał, ale my­śli nie da­wały mu spo­koju: „Zrób coś. Nie mo­żesz tak tu le­żeć. Ko­men­dan­towi nie mo­żesz ufać, on jest nie­kom­pe­tentny”. Wie­dział, że po­suwa się tro­chę za da­leko, ale z każdą upły­wa­jącą mi­nutą na­ra­stał w nim nie­po­kój. Za­czął więc po­ru­szać no­gami, naj­pierw jedną, po­tem drugą, na ko­niec rę­kami. I do­szedł do wnio­sku, że na­dają się do użytku. Ow­szem, czuł ból przy ru­chu, ale nie taki, któ­rego nie po­tra­fiłby wy­trzy­mać. Zdo­był się na wy­si­łek i usiadł w łóżku. Po­kój wo­kół niego za­wi­ro­wał, lecz Ole za­ci­snął po­wieki, na­brał po­wie­trza i sta­rał się sku­pić. Po­tem spu­ścił nogi na pod­łogę i de­li­kat­nie wy­cią­gnął we­nflon z dłoni. Wstał.

Stu­dent pa­trzył na niego zdu­miony.

– Do­kąd pan idzie?

– Wy­cho­dzę. Je­śli chcesz mnie za­trzy­mać, to bę­dziesz mu­siał mnie za­strze­lić.

Ku­le­jąc, pod­szedł do szafy, tam za­krę­ciło mu się w gło­wie tak, że mu­siał się o nią oprzeć, ale w końcu od­zy­skał rów­no­wagę. Po­tem wy­jął swoje ubra­nie, prze­szedł do ła­zienki i po­woli się ubrał.

Przez mo­ment wi­dział w lu­strze swoją twarz: je­den po­li­czek miał fio­le­towy i spuch­nięty, oko na wpół za­le­pione, do­okoła niego za­krze­pła krew. Przy­szło mu do głowy, że wy­gląda mniej wię­cej tak jak te nie­szczę­sne ko­biety, które od czasu do czasu przy­cho­dziły do niego po­bite przez mę­żów. Przez krótką chwilę wczu­wał się w ich cier­pie­nia, ale za­raz wró­cił do swo­jego świata i do swo­ich pro­ble­mów.

„Znajdź ją. Mu­sisz ją zna­leźć”.

Dwie mi­nuty póź­niej już wy­cho­dził w brud­nym, po­dar­tym ubra­niu przez główne drzwi szpi­tala, a za­raz po­tem opadł na tylne sie­dze­nie tak­sówki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: