Kamienne anioły - ebook
Kamienne anioły - ebook
Niedługo Wielkanoc i Simona nie może się doczekać, żeby spędzić tydzień z babcią w Åhus. Jednak dzieje się coś niepokojącego. Babcia jest ciągle zmęczona i zamyślona, a w ogrodzie ktoś po kryjomu przesuwa z miejsca na miejsce kamienne figury.
Od kiedy dom babci odwiedza tajemniczy intruz, osobliwe posągi nie dają o sobie zapomnieć, a Pokój Westchnień zdaje się nosić ślady czyjejś obecności, Simona zaczyna się czuć tam nieswojo. Wszystko wskazuje na to, że Simona, Billie i Aladdin muszą rozwiązać kolejną zagadkę sprzed lat.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8008-268-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Wiesz, babciu, kim oni są? — spytała.
Wyglądała przez okno w kuchni. Był weekend. Na czas wyjazdu rodziców zamieszkała z babcią. Reszta jej rodzeństwa chciała spędzić te dni z kolegami, ona jednak wolała pojechać do Åhus, co babcię bardzo ucieszyło.
— Nie mam pojęcia — odparła babcia, stając obok niej. — To jest po prostu grupka ludzi.
Cała babcia: „grupka ludzi!”. Tyle to akurat widać gołym okiem. Ale kim są ci ludzie? Na to pytanie żadna z nich nie znała odpowiedzi.
Babcia mieszkała w jednym z największych domów, jakie Simona w życiu widziała. Był pomalowany na biało i miał całe mnóstwo okien. Stał tuż przy brzegu morza i dawniej mieścił się w nim hotel. Babcia powiedziała, że poprzedni właściciel musiał hotel zamknąć, ponieważ przyjeżdżało za mało gości. W końcu wystawił hotel na sprzedaż i wtedy dziadkowie Simony go kupili, ale nie po to, żeby ponownie go otworzyć, tylko żeby w nim zamieszkać. Babcia mówiła, że chciała zapełnić dom dziećmi, lecz urodziło im się tylko jedno, a była nim mama Simony.
Simona uwielbiała odwiedzać babcię. Tata często powtarzał, że to idiotyczne, że babcia mieszka sama w takim wielkim domu, ale Simona się z nim nie zgadzała. Według niej te szeregi pustych, cichych pokoi były absolutnie cudowne — dokładne przeciwieństwo jej własnego domu, gdzie zawsze panował nieopisany rozgardiasz.
— Powinna go odnowić albo sprzedać — mówił tata, kiedy babci nie było w pobliżu.
— Nie stać jej na remont, a sprzedawać nie chce — odpowiadała na to mama.
Simona nie pojmowała, o co im chodzi: kochała dom babci w takim stanie, w jakim był, i za nic w świecie nie dałaby go przebudować, bo wtedy straciłby cały swój urok.
— Babciu, a może wynajęłabyś parę pokoi? — podsunęła. — Na przykład jakiejś samotnej osobie? Albo studentom?
— Nie ma mowy — odparła babcia. — Żeby mi się tu przewalały tabuny obcych ludzi? Nigdy w życiu! Ja lubię być sama i doskonale daję sobie radę.
— Nie chodzi mi o to, żebyś wynajęła od razu cały dom — wyjaśniła Simona pospiesznie. — Wiem przecież, że świetnie sobie radzisz, babciu.
W rzeczywistości jednak wcale nie była tego taka pewna. Ostatnimi czasy babcia ciągle czuła się zmęczona. W domu panował coraz większy bałagan, jakby z niczym nie nadążała. Simona pomagała jej, jak mogła. Najpierw w gotowaniu obiadu, potem w odkurzaniu, ale w końcu babcia miała dosyć i uznała, że pora dla odmiany zagrać w szachy.
Skończyło się to tak samo jak zwykle: babcia wygrała, a Simona się obraziła.
— Koniecznie powinnam upiec biszkopt na wieczór — oznajmiła babcia.
Simona poskładała szachy, nie bardzo wiedząc, czym teraz ma się ochotę zająć. Kiedy spojrzała na szare niebo, przyszedł jej do głowy pewien pomysł.
— Umyję okna! — postanowiła, widząc, że szyby są dokładnie koloru chmur.
— A czy to naprawdę konieczne? — zaoponowała babcia.
Simona była nieugięta: niedługo Wielkanoc, więc babcia powinna mieć tu ładnie i czysto.
— Ale może będzie padać — powiedziała babcia.
— Może tak, a może nie — odparła Simona.
Zaczęła od okien w kuchni. Pod drabiną zaskrzypiała podłoga. Simona wzięła się do pracy tak, jak ją nauczyła mama: najpierw myje się szyby od wewnątrz, szmatką i ściągaczką, a potem otwiera się okna, żeby umyć je od zewnątrz. U babci jednak okna otwierały się na zewnątrz, toteż Simona musiała wynieść wiadro do ogrodu i ustawić drabinę na rabatce.
— Tylko nie podepcz kwiatów! — napomniała babcia.
— Nie podepczę.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić: w ciemnej ziemi wszędzie pełno jest małych roślinek. Simona bardzo ostrożnie manewrowała nogami drabiny.
— Tylko nie spadnij! — zawołała babcia przez uchylone okno.
Simona nie odpowiedziała, całkowicie pochłonięta ustawianiem drabiny, tak żeby się nie chwiała, co w rozmiękłej ziemi wcale nie jest proste.
Kiedy wreszcie się na nią wspięła, zauważyła coś dziwnego. Nieopodal stała altanka, z której babcia korzystała tylko latem, a która zimą była opuszczona i cicha. Teraz jednak wydawało się, że w środku ktoś jest. Ktoś wysoki i potężnie zbudowany.
Simona ze zdziwienia aż zachwiała się na drabinie, szmatką w lewej i ściągaczką w prawej ręce kreśląc w powietrzu półkręgi. Powoli nachyliła się do okna.
— Babciu — szepnęła. — Babciu!
Ale babcia miała włączony mikser i nic nie słyszała. Simona przełknęła ślinę. Ponownie zerknęła w stronę altanki, ale cienia, który przedtem ruszał się w środku, już nie było i domek stał pusty.
Simona potrząsnęła głową. Może jej się tylko zdawało? Po co ktoś miałby węszyć w babcinej altance?
Wzięła się do mycia brudnych okien. Od razu zrobiło się pięknie. Pytanie tylko, ile czasu zajmie pucowanie pozostałych szyb. Simona westchnęła na myśl o wszystkich pokojach w domu babci. Potrwa to całą wieczność.
Mikser ucichł. Simona przestawiła drabinę pod następne okno. Zwrócona plecami do ogrodu, miała wrażenie, że ktoś na nią patrzy. Mimowolnie obejrzała się, ale nikogo tam nie było… nikogo oprócz kamiennych posągów.
Mimo to jednak Simona nie mogła pozbyć się odczucia, że coś tu jest nie tak. Odruchowo zerknęła w stronę altanki: nic, była pusta. Przeniosła wzrok z powrotem na posągi: szare, potężne, stały na zielonej trawie jak zawsze.
Wcale nie jak zawsze!
Simonie serce podskoczyło do gardła, kiedy zrozumiała, o co chodzi. Ktoś poprzestawiał posągi! Zamiast zwracać się do pozostałych plecami, mężczyzna i dzieci patrzyli teraz w stronę morza, zupełnie jakby czekali na kogoś, kto ma przypłynąć do brzegu.Babcię widok przestawionych posągów zaskoczył i zirytował.
— Ktoś musiał to zrobić, kiedy grałyśmy w szachy — powiedziała Simona. — Przecież patrzyłyśmy na nie chwilę wcześniej i wtedy stały jak zwykle zwrócone do siebie plecami.
— Bardzo dziwne — mruknęła babcia. — Chociaż może ktoś po prostu chciał nam zrobić dowcip.
Babcia rozprostowała plecy. Znów wyglądała na zmęczoną. Simona, bardzo przejęta całą sytuacją, nie mogła się powstrzymać i powiedziała, że widziała kogoś w altance.
Babcia potrząsnęła głową.
— Kto to mógł być?
— Może była to ta sama osoba, która poprzestawiała posągi? — podsunęła Simona.
Ale babcia, o dziwo, nagle straciła zainteresowanie tą sprawą, zupełnie jakby miała całkiem co innego na głowie.
— No, chodź już do domu — powiedziała. — Ciasto zaraz będzie gotowe.
Kiedy jadły ciasto, babcia włączyła radio. W wiadomościach zapowiedzieli nawrót zimy.
— Jak pech, to pech — mruknęła babcia.
Przy cieplejszej pogodzie zazwyczaj czuła się lepiej. Starszych ludzi podobno bolą ręce i nogi, kiedy robi się chłodniej.
— Może się mylą — pocieszyła ją Simona. — Przecież już za chwilę Wielkanoc, a wtedy zwykle jest ciepło.
Następnego dnia zrobiło się jednak tak zimno, że trawa zbielała od szronu, a drogi pokryły się lodem. Simona popatrzyła przez okno w kuchni na posągi. One też były oszronione, ale przynajmniej od wczoraj się nie poruszyły.
— Daj już spokój tym biedakom — powiedziała babcia, przeganiając wnuczkę spod okna. — Mam coś dla ciebie — dodała z szelmowskim uśmiechem.
Simonę posągi momentalnie przestały interesować.
— A co takiego? — zapytała.
— Zobaczysz, kiedy wrócimy ze sklepu — oznajmiła babcia.
Stało się jednak inaczej…
Och, gdybym tylko była uważniejsza — Simona robiła sobie w duchu wyrzuty. Wypadku tak łatwo dałoby się uniknąć! Wysiadając z samochodu pod domem, babcia stanęła na zamarzniętej kałuży, pośliznęła się i z impetem gruchnęła o ziemię. Simona mogłaby przysiąc, że poczuła, jak ziemia trzęsie się jej pod stopami, chociaż babcia jest przecież drobniutka.
Simona wyjęła z samochodu koc i okryła nim babcię, po czym zadzwoniła po karetkę. Usiadła na ziemi obok babci.
— Babciu, chyba nie umrzesz teraz, prawda? — niepokoiła się, ściskając ją za rękę.
— Ty głuptasie, od wywinięcia orła na lodzie się nie umiera. Ale dobrze by było, gdyby ta karetka niedługo przyjechała, bo trochę mi tu chłodno.
Simona rzuciła się, żeby szczelniej opatulić babcię kocem.
— Ale głupia historia — westchnęła babcia. — Rodzice przyjadą po ciebie dopiero jutro wieczorem.
— Poradzę sobie — odparła Simona, prostując się. — Przecież nakupiłyśmy całe mnóstwo jedzenia. Do powrotu rodziców mogę jeść płatki i gotować makaron.
Babcia jednak nie była zachwycona tą perspektywą.
— A nie możesz zadzwonić do swojej koleżanki? — podsunęła. — Jak ona ma na imię? Ta, która też mieszka w Åhus.
— Billie. Jasne, mogę do niej zadzwonić. Albo do Aladdina, on przecież też tu mieszka.
Zerwał się wiatr i wydawało się, że szepcze w koronach wysokich sosen. Niebo co chwila przecinały czarne ptaki, które śmigały we wszystkich kierunkach, jakby udzielił im się niepokój Simony.
Oby tylko babcia wyzdrowiała, powtarzała w myślach. Oby tylko wyzdrowiała.
W końcu zjawiła się karetka. Simona była zawiedziona, bo nie przyjechała na sygnale, jakby wcale nie było pośpiechu. Wyskoczyło z niej dwoje sanitariuszy. Ukucnęli przy babci.
— No i co my tu mamy?
— To chyba widać — burknęła Simona ze złością. — Babcia złamała nogę, a może nawet obie.
To ostatnie dorzuciła tylko po to, żeby uświadomić sanitariuszom powagę sytuacji.
— Przez koc trudno to ocenić. Chłopak puścił do niej oko.
Delikatnie odchyliwszy koc, zaczął uciskać babci nogę. Babcia skrzywiła się, a Simona zacisnęła pięści: jak nie przestaną babci męczyć, to dostaną w paszczę. Ale bojowe nastawienie po chwili ją opuściło.
— Będzie dobrze — stwierdził sanitariusz, a jego koleżanka sanitariuszka poszła po nosze, na których wspólnie ułożyli babcię.
— Jedziesz z nami do szpitala? — zapytał.
Simona patrzyła, jak wtaczają babcię do karetki.
— No pewnie, że jadę — odparła. — Muszę tylko zrobić jedną rzecz i zaraz wracam.
Błyskawicznie wstała, wyjęła z samochodu torby z zakupami, po czym popędziła do kuchni i wcisnęła je do lodówki. Rozpakuje po powrocie.
Pobiegła z powrotem do karetki.
— Czy porządnie zamknęłaś dom i samochód? — niepokoiła się babcia.
Simona skinęła głową. Miała zamiar dodać, że dla pewności kilka razy mocno naciskała klamkę, ale akurat w tej chwili nie była w stanie wykrztusić ani słowa, ponieważ posadzili ją na przednim siedzeniu, a tam zwykle człowiek jest zaabsorbowany innymi sprawami.
Billie i Aladdin powinni mnie teraz widzieć!, pomyślała.
Karetka jechała tak, jakby na drogach wcale nie było ślisko. Za oknem śmigały drzewa, domy i ronda, i wieża ciśnień, w której mieszka Aladdin.
Babcia wyraźnie cierpiała. Dostała wprawdzie środek przeciwbólowy, ale spowodował, że była teraz osłabiona i nie całkiem przytomna.
— Dokąd jedziemy? — spytała.
— Do szpitala w Kristianstad — odparł sanitariusz zza kierownicy. — Za chwilę będziemy na miejscu.
Simona mieszka z rodzicami i rodzeństwem w Kristianstad. Do Åhus jest stamtąd tylko dwadzieścia kilometrów, ale to głupio, że we wsi nie ma szpitala, bo gdyby Simona miała nocować u Billie, musiałaby teraz tam wracać.
— Ale się wszystko pokomplikowało — westchnęła babcia, kiedy wwozili ją do szpitala. — A ja myślałam, że będziemy się razem świetnie bawić. Miałaś przecież dostać ode mnie magnetofon.
— Magnetofon? — zdziwiła się Simona.
— Prawda, ty pewnie nie masz bladego pojęcia, co to takiego. Magnetofon jest to urządzenie do odtwarzania muzyki. Używało się go dawniej, wkładało się do niego kasety i…
— No przecież wiem, co to jest — przerwała Simona, wywracając oczami. — Tata ma całe mnóstwo starych kaset, których za nic nie chce wyrzucić. Tylko skąd pomysł, żeby dawać mi magnetofon? Ja przecież nie mam kaset.
— To prawda. Ale dam ci też kasetę, żebyś mogła sobie nagrywać różne rzeczy.
Simona zmarszczyła czoło. Babcia chyba nadal jest nie całkiem przytomna. Po licho miałaby latać i nagrywać różne rzeczy?
— Bo widzisz, ten magnetofon jest niezwykły — wyjaśniła babcia szeptem.
— W jakim sensie niezwykły? — spytała Simona też szeptem.
Babcia nie odpowiedziała, ponieważ w tej samej chwili do noszy podeszły dwie pielęgniarki, które pomogły jej przenieść się na zwykłe metalowe łóżko z białą pościelą. Simona szła obok, kiedy wieźli babcię na rentgen, żeby na zdjęciu zobaczyć, jak jej noga wygląda w środku. Pod sufitem paliły się oślepiająco jasne lampy. Wszędzie roznosił się silny zapach środków czystości. Simona zmarszczyła nos. Oby tylko babci długo tu nie trzymali.
Po chwili znów zostały same. Simona przypomniała babci o magnetofonie.
— W jakim sensie jest niezwykły? — chciała wiedzieć.
Babcia uśmiechnęła się i gestem przywołała wnuczkę, jakby miała jej do przekazania wielką tajemnicę.
— Ten magnetofon nagrywa niesłyszalne odgłosy — wyjaśniła szeptem.Simona prędko zapomniała, że jeszcze przed chwilą się krzywiła: okazało się, że w szpitalu jest naprawdę fajnie. Wszyscy byli dla niej mili i mogła pić tyle soku, ile tylko chciała. Babcia jednak miała dość niewyraźną minę, zwłaszcza kiedy lekarz oznajmił, że musi zostać na noc.
— Miała pani szczęście w nieszczęściu — powiedział. — W nodze jest pęknięcie, ale nie złamanie, więc powinno zrosnąć się w ciągu kilku tygodni.
— Ale co z moją wnuczką? — Babcia wskazała Simonę. — Wolę pojechać do domu, żeby się nią zająć.
— Babciu, mogę przecież przenocować u Billie — zaoponowała Simona. — Mówiłam już wcześniej.
Babcia posłała jej zirytowane spojrzenie. O kurczę, chyba jednak lepiej siedzieć cicho.
— Naprawdę nie powinna pani jechać do domu — powiedział lekarz z powagą w głosie. — Jest pani osłabiona i w lekkim szoku i… Będziemy musieli omówić jeszcze jedną kwestię. Moim zdaniem to dobre rozwiązanie, że pani zostanie w szpitalu, pani Małgorzato, a dziewczynka zanocuje u koleżanki.
Simona zawsze uważała, że to dziwnie brzmi, kiedy ktoś nazywa babcię Małgorzatą. Babcia to przecież babcia. Ona z kolei ma na imię Simona, a nie „dziewczynka”.
Kiedy pielęgniarki zajmowały się nogą babci, Simona wyszła zadzwonić do Billie.
— Czy mogłabym dzisiaj u was przenocować? Babcia wróci do domu dopiero jutro.
— Jasne! Zaraz przyjedziemy po ciebie z mamą — odparła Billie.
Tak też się stało. Pół godziny później Simona jechała samochodem z powrotem do Åhus. Billie była wesoła — nie dlatego, że babcia Simony wylądowała w szpitalu, ale dlatego, że przyjaciółka miała u niej zanocować.
— Myślałam, że to będzie najnudniejszy weekend na świecie — powiedziała. — A tu wcale nie!
Simona zmusiła się do uśmiechu, chociaż trudno jej było podzielać radość przyjaciółki. Dlaczego lekarz miał taką poważną minę? I o czym jeszcze chciał z babcią rozmawiać? Przecież sam powiedział, że miała szczęście w nieszczęściu.
Poza tym myślała o wspomnianym przez babcię magnetofonie. O magnetofonie, który nagrywa niesłyszalne odgłosy. To przecież nie może być prawda! Babcia musiała zwyczajnie sobie z niej zażartować, dlatego że według Simony kasety są dla frajerów.
W domu Billie wszystko było po staremu. Kiedyś myślały, że u niej straszy, bo działy się tam najprzedziwniejsze rzeczy, a Billie była naprawdę przerażona i chciała jak najszybciej się wyprowadzić. Teraz jednak wyglądało to zgoła inaczej: Billie uwielbiała swój dom i kochała Åhus. Simona nic nie mogła poradzić na to, że jej się to nie podoba, ponieważ przedtem Billie mieszkała w Kristianstad, tak jak ona. Wprawdzie nadal chodziła do szkoły w mieście, ale to już nie to samo. Dawniej mogły spędzać razem całe popołudnia i weekendy, a teraz nie było to takie proste.
Tego dnia u Billie panował niezwykły hałas: mama trenowała na swojej nowej bieżni stacjonarnej, a w kuchni chłopak mamy Josef szykował kolację, pobrzękując patelniami i garnkami.
— Stek z ziemniakami! — oznajmił radośnie.
Na początku Josef był dla mamy Billie tylko kolegą. Potem to się zmieniło i zamieszkał z nimi. Billie mówiła, że nie ma nic przeciwko temu, byle tylko nie usiłował zostać jej nowym tatą. Tego za nic by nie chciała. Jej tata umarł.
— Taty nie można ot tak sobie zwyczajnie zastąpić — tłumaczyła.
Simona chyba potrafiła to zrozumieć. Sama też za nic w świecie nie chciałaby mieć nowego taty.
Josef nakrył do stołu, stawiając odświętny serwis i kładąc różowe serwetki.
— W końcu mamy gościa. — Uśmiechnął się do Simony.
Po kolacji zadzwoniła babcia.
— Przyjadę po ciebie jutro, skrzacie — powiedziała.
Simona zachichotała. Ze względu na jej bujną, niesforną czuprynę babcia zawsze nazywała ją skrzatem.
— Nie plotkujcie zbyt długo, dobrze? — poprosiła babcia.
— Oczywiście! — obiecała Simona.
Obietnicy tej jednak nie dotrzymała, bo szeptały z Billie do późna w nocy: o kolegach ze szkoły, o wypadku babci i o jeździe karetką.
— Siedziałam z przodu — pochwaliła się Simona po raz piąty. — Świetnie stamtąd wszystko widać.
W końcu Billie zasnęła, ale Simona leżała na swoim materacu na podłodze i gapiła się w ciemność. Zapomniały spuścić roletę, więc przez okno widziała księżyc i gwiazdy. Na szybie zebrały się kryształki lodu. Simona zamrugała kilka razy zmęczonymi oczami. Miała nadzieję, że nazajutrz będzie cieplej, a babcia poczuje się lepiej.
Babcia przyjechała chwilę przed obiadem. Ponieważ sama nie mogła prowadzić, szpital opłacił jej przejazd taksówką.
— Jaki luksus! — powiedziała Billie, kiedy samochód zatrzymał się pod domem. — Móc jeździć sobie taksówką, ile dusza zapragnie.
— Myślę, że babcia wolałaby mimo wszystko po prostu nie złamać nogi — odparła Simona.
Włożyła kurtkę i czapkę.
Na dworze nadal było paskudnie zimno. Na ziemi ani śladu śniegu, za to wszędzie pełno lodu. Czy Simona zdoła podtrzymać babcię, żeby nie upadła? Teraz przecież za nic w świecie nie wolno jej się przewrócić.
Simona pobiegła do taksówki. Że ona sama mogłaby upaść — to jej nawet do głowy nie przyszło.
— Dobrze ci tu było? — Babcia pogładziła ją po włosach.
— Świetnie! A tobie, babciu, jak minęła noc?
Babcia otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Taksówka ruszyła z miejsca. Babcia milczała.
— Babciu? — zaniepokoiła się Simona. — Czy noc w szpitalu dobrze ci minęła?
Babcia z uśmiechem skinęła głową, ale Simona zauważyła, że coś ją gnębi. Może ją boli? Zerknęła na nogę babci: była zabandażowana od stopy po kolano.
— Tak, wszystko poszło dobrze — odparła babcia. — Jestem tylko trochę obolała. No, ale zaraz będziemy w domu i zjemy sobie coś dobrego.
Babcia poprosiła, żeby taksówkarz zahaczył o port.
— A po co? — zapytał on w odpowiedzi.
— Po rybę, naturalnie — wyjaśniła babcia. — I po lody.
Taksówka mknęła przez Åhus. Minęli krótką uliczkę, przy której mieszczą się wszystkie sklepy, potem rynek i kościół. Babcia czekała w samochodzie, kiedy Simona pobiegła zrobić zakupy.
— Weź, na co masz ochotę — poleciła babcia.
Simona kupiła dwie ryby, bo miały kolorowe łuski. Do tego pojemnik lodów czekoladowych z budki obok.
— Dobrze wybrałam? — spytała, pokazując babci zakupy.
— Doskonale — odparła babcia, ale Simona odniosła wrażenie, że jest jej to kompletnie obojętne: obojętne, jaka ryba, obojętne, jakie lody. Jak gdyby myślami całkiem nieobecna, babcia miała teraz taką samą minę jak kilka dni wcześniej, kiedy Simona próbowała porozmawiać z nią o poprzestawianych posągach.
Simona zaczęła się naprawdę niepokoić. Wyraźnie chodziło o coś więcej niż zwykłe osłabienie. Może babcia coś przed nią ukrywa?