- W empik go
Kamienne Serce - ebook
Kamienne Serce - ebook
Kamienne Serce, to jedna z powieści przygodowo-historycznych amerykańskiego pisarza Jamesa Fenimore’a Coopera. Ich akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVIII wieku w Ameryce Północnej, wśród pionierów i Indian. Ich głównym bohaterem jest traper i myśliwy zwany Sokolim Okiem, biały człowiek wychowany przez Indian. Utwory te to romantyczny i idealistyczny obraz osiemnastowiecznych kresów Ameryki Północnej i zamieszkujących je Indian i osadników. Cechują je barwne opisy przyrody, wartka i pełna napięcia akcja, mocno zarysowane sylwetki głównych bohaterów. Książki te wysoko oceniane przez współczesnych i wciąż popularne, stanowią one żywy do dziś wzór przygodowej powieści indiańskiej. Powieści te od blisko dwustu lat są publikowane na całym świecie. Kilka z nich zostało sfilmowanych. Najpopularniejszym tomem cyklu jest wielokrotnie filmowana powieść Ostatni Mohikanin. (za Wikipedia).
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-512-8 |
Rozmiar pliku: | 257 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeździec w pustyni. — Spotkanie.
W roku 1857, gorącego dnia lipcowego, o kilka godzin przed zachodem słońca, jeździec jakiś dążył na wspaniałym koniu wdłuż brzegu rzeki Rio Bermejo w Meksyku, która, przepłynąwszy około 70 mil, wpada do Rio Grande del Norte.
Jeździec ten, mający na sobie kostjum strzelca meksykańskiego, o ile można było sądzić z powierzchowności, mógł liczyć około trzydziestu lat wieku. Był on wzrostu wysokiego, postaci wysmukłej, ruchy były zgrabne, a na twarzy malowała się dobroć i szczerość. Niebieskie oczy o łagodnem spojrzeniu, gęste zwoje jasnych włosów, bogato wysuwające się z pod szerokiego ronda kapelusza i w malowniczym nieładzie spadające na ramiona, matowa bladość twarzy, różniąca się wybitnie od właściwej meksykanom żółtawej cery oblicza — wszystko to naprowadzało na domysł, że jeździec nasz został zrodzony nie pod gorącem niebem Ameryki hiszpańskiej.
Mąż ten, na pozór spokojnego i łagodnego usposobienia, łączył w swem sercu odwagę lwa z nieustraszonością bez granic; nie bez słuszności więc okoliczni mieszkańcy przezwali go „Kamiennem sercem.”
W chwili, gdy przedstawiamy go naszemu czytelnikowi, zawrócił właśnie konia z równiny w stronę gęstego lasu, którego krańce sięgały aż nad brzegi Rio Bermejo.
Był to jeden z owych dziewiczych lasów dalekiego zachodu, ciszy którego nie zakłócił wtedy jeszcze odgłos uderzeń siekiery. Drzewa też w nim rosły według upodobania; krzyżowały się swemi gałęźmi, splatały się z sobą, tu i owdzie znowuż, jakby na przekorę, zostawiały obszerną między sobą lukę, pokrytą zwykle suchymi konarami i pniami przegniłymi, leżącymi tu może od wieków. Grunt lasów tych, sformowany przez proch padłych przed tysiącami laty drzew, jest falisty; to się wznosi w postaci pagórków i małych gór, to znów ginie w rozległych bagniskach, zamieszkanych przez straszne aligatory, przewracające się tam w zielonkawym szlamie; miljardy much zjadliwych brzęcząc latają po nad dusznymi wyziewami błota. Kamienne serce widocznie nie był rzadkim gościem w tej puszczy, kiedy się tak odważnie w głąb jej zapuszczał, i to jeszcze w chwili, gdy zachodzące słońce zostawiało ziemię w cieniu, który pod pokrywą gęstych koron drzew — olbrzymów tem bardziej wzrastał. Pochylony zlekka naprzód w siodle, z czujnem okiem i uchem, pędził Kamienne serce przed siebie tak szybko, ile tylko pozwalała na to koniowi nierówność gruntu i ciemnie nocy.
Musiał przebyć po drodze wpław kilka strumieni i stromych parowów; na prawo i na lewo w niewielkiem oddaleniu rozlegały się stłumione ryki jaguarów i miauk szyderczy panter; on wszakże, niewzruszony wcale otaczającemi go niebezpieczeństwy, nieustannie mknął naprzód, aczkolwiek las z każdym krokiem stawał się wciąż dzikszym i bardziej ponurym.
Przybywszy wreszcie do podnóża jednego pagórka, wstrzymał Kamienne serce konia, nie schodząc wszakże z niego, rzucił dokoła siebie badawcze spojrzenie. Grobowa cisza panowała wszędzie, wycie dzikich zwierząt milkło stopniowo w oddaleniu; żadnego szelestu nie można było dosłyszeć, prócz szmeru wody, przedzierającej się przez rozpadlinę skały.
Ciemnolazurowe niebo było całe zasiane niezliczonemi lśniącemi gwiazdami; księżyc, pływający wśród białawych obłoczków, rzucał obficie srebrne swe promienie na wzgórze, którego pochyłość dzięki temu oświetleniu, dziwnie powabny stanowiła kontrast z pozostałą częścią krajobrazu, ukrytą w głębokim cieniu.
Kilka minut stał Kamienne serce, nieporuszony, jak posąg, i troskliwie przysłuchywał się najlżejszemu szmerowi; oparłszy palec na cynglu fuzji, w każdej chwili na wypadek niebezpieczeństwa gotów był dać ognia.
Przekonawszy się widocznie, że wszystko znajduje się w pożądanym spokoju, uczynił już poruszenie, jakby zamierzając zeskoczyć z konia, gdy nagle zwierzę podniosło głowę, zastrzygło uszyma i kilkakroć głośno sapnęło.
Kamienne serce znów zaczął nasłuchywać; po kilku chwilach obiły się o jego uszy kroki kilku osób, dążących w tę stronę.
Żywo cofnął konia o kilka kroków ku podnóżu pagórka, poczem lekko zeskoczył na ziemię i, zasłonięty ciałem konia, wycelował fuzję. Po chwili jednak, odgadł widocznie, zanim jeszcze zauważył zbliżające się postacie, że nie grozi mu z ich strony żadne niebezpieczeństwo, albowiem lekki uśmiech zajaśniał mu na twarzy; opuścił szybko obronne swe stanowisko, cugle konia zarzucił sobie na ramię i strzelbę oparł na ziemi.
Zaszumiały wreszcie zarośla i ukazało się w nich w pewnem jeszcze oddaleniu pięć osób.