- W empik go
Kampanella: koleje życia sieroty - ebook
Kampanella: koleje życia sieroty - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 306 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIEJSKA SZKOŁA.
"Tak płynęli coraz dalej, aż przybyli do wyspy.
"Co to jest wyspa?"
Dwanaście drobnych rączek podniosło się w górę i dwanaście dziecinnych głosików odpowiedziało na zapytanie.
Jesteśmy w Anglji, w wiejskiej szkółce; właśnie teraz jest godzina robót ręcznych, nauczycielka opowiada jakąś powieść i od czasu do czasu rzuca pytanie, które wydaje się małym słuchaczkom jakgdyby należało do geografji lub rachunków. Ale im się to podoba i słuchają tak uważnie, że rzadko której dziewczynce zdarzy się czasem spójrzeć we drzwi otwarte, przez które zapach bzu i ptaszków śpiewanie wpada do wesołej, przyjemnej szkolnej izby, rzadko która bystry i ciekawy wzrok zapuści na krzewiący się niedaleko krzak agrestu, by w pośród liści i kolców policzyć dojrzewające jego owoce.
Ładny szkolny domek stał wśród ogrodu, w którym tak było cicho i pogodnie że brała ochota popatrzeć. Nagle usłyszano otwierające się ogrodowe drzwiczki i wraz zbliżające się stąpanie. Teraz już przepadła uwaga dziewczynek, wszystkie główki zwróciły się ku drzwiom, lecz gdy się nadchodzący ukazał, dzieci szeroko otworzywszy oczy spójrzały z wyrazem przestrachu.
Zbliżający się człowiek zwany był we wsi: "Czarny Bill," zawsze wyglądał brudno i obdarto, a rzadko kiedy trzeźwym go wdziano. Czego on tu mógł chcieć? Pani Lester, nauczycielka, powstała i podeszła naprzeciw niemu z wyrazem okazującym dobitnie, że gotową była bronić swoich maleńkich, jak kura kurczątek, ale skoro spójrzała na twarz Billa wyraz ten złagodniał o wiele, a nawet znikł zupełnie, gdy tenże pokłoniwszy się, począł jak mógł czyścić o skrobaczkę zbłocone swoje buty, nim próg izby przestąpił. Widocznie nie był pijanym, ani w złym zamiarze przybywał; na lewej ręce przytulonej do piersi miał mokre zawiniątko.
– Patrz Pani, pani Lester, rzekł podnosząc je, tylko co znalazłem to dziewczątko w wodorostach; leżało na belce którą przypływ morza na brzeg wyrzucił. Biedactwo! zimne to i białe jakby nieżywe, ale może jeszcze i trochę życia zostało; niewiem co mam z tem począć i przychodzę pani prosić o radę, bo kiedy idzie o dzieci, zaraz każdemu na myśli stanie, pani Lester.
Może i rzeczywiście tak było jak Bill mówił i to nie koniecznie dla tego że pani Lester była przewodniczką szkółki, ale że jej twarz okrągła i różowa podobną była dziecięcej a obok tego wszystkie wiejskie dzieci bardzo ją kochały.
Czarny Bill usiadł na ławce i rozwiązał zawiniątko na które wszystkie oczy były zwrócone. Naprawdę! ukazało się małe, blade dzieciątko z twarzyczką tak do umarłej podobną, że niektóre dziewczynki płakać na jej widok zaczęły.
– Dajcie mi ją tylko i zostawcie tutaj, już ja się przekonam czy ona żyje jeszcze, rzekła pani Lester biorąc dziecię na ręce.
– Ale będę mógł wstąpić tu znowu i dowiedzieć się jak się będzie miała? spytał Bill – przecięż to ja ją znalazłem.
– Przyjdźcie za dwie godziny; brzmiała odpowiedź, a pani Lester znikła w drzwiach swojej sypialni, gdzie ogrzewając, rozcierając i innych roztropnych używając środków starała się przywrócić życie zdrętwiałemu i zgłodniałemu dziecięciu. Dziewczynki rozeszły się ze szkoły po cichu, ale wzruszone i ucieszone zarazem, bo przed odejściem widziały jeszcze jak maleńka otworzyła oczęta i poruszać się zaczęła. Każde takie poruszenie witała pani Lester radośnie, a gdy do tego doszło że dziecię kilka kropel ciepłej wódki przełknęło i uwinięte w flanelkę zasnęło na jej łóżku, uczuła że jej w sercu niewypowiedzianie błogie uczucie powstało.
Kiedy Bill w oznaczonym czasie powrócił, zastał ją siedzącą między łóżkiem i wesoło płonącym ogniem na kominku, (bo to była wiosna i wieczory chłodne); robiła pończochę, ale oczy jej nieustannie spoczywały na małej śpioszcze.
Bill spoglądał po pokoju na pół zakłopotany i napół zmieszany, obracał w ręku swoją starą czapkę i opowiadał raz jeszcze dokładniej jak i gdzie znalazł dziecię, które widocznie morze na brzeg wyrzuciło. Był jakiś inny jak zawsze, trzeźwy, spokojny i pełen uszanowania.
Tydzień cały przeminął, a przez cały ten czas maleńka spała, w białem ciepłem łóżeczku, budząc się tylko wtedy, gdy ją posilić czem było potrzeba, a pani Lester szyła pilnie około ubrania którego jej dosyć dla znalezionej naprzysyłano a które niejakiego przerobienia potrzebowało. Raz przyszedł Bill i przyniósł kilka sztuk pieniędzy.
– To dla dziecka, pani Lester, rzekł kładąc paczkę na kominkowym gzemsie – będzie dla niej potrzeba rozmaitych rzeczy, a mnie się wczoraj dobrze udał połów i pieniędzy mi nie trzeba.
– To bardzo z waszej strony życzliwie Billu.
– Nie to nie, jąkał Bill przecierając ręką usta przez które z trudnością dobywały się wyrazy; ale ja – ja myślę że kiedy ja ją znalazłem, to chciałbym teraz wziąść ją do siebie – do mojej chaty.
Pani Lester spojrzała na niego zdziwiona. Myślała sobie że dom Czarnego Billa nie był najstosowniejszem miejscem pobytu dla wątłej dzieciny, ale zatrzymała to zdanie przy sobie, odpowiadając tylko:
– Tymczasem Billu chora dziecina lepiej tu będzie pielęgnowaną niż u was.ROZDZIAŁ II.
OBCE DZIECIĘ.
Wreszcie nadeszła chwila, w której drobna istota dotąd prawie nieruchomo leżąca poruszać się zaczęła, gdzie wielkie jej oczy otworzyły się szeroko i z podziwieniem poglądać poczęły po obcem dla siebie otoczeniu. Podniosła się a jedna z uczennic stojąca obok usłyszała ją wymawiającą słowa, których zrozumieć nie mogąc, pobiegła do pani Lester by ją o tej nowinie zawiadomić. Nauczycielka przyszła, dziewczynka zaczęła do niej mówić, ale i ona nie zrozumiała obcych wyrazów, i musiała bez odpowiedzi zostawić powtarzane dziecka pytania, bo z tonu poznać było można, ze zapytywała.
– Biedne dziecię, biedne kochane dziecię, mówiła głaszcząc malutką – pewnie z dalekiego kraju przybywa. Ale może pan Dykes zrozumie jej mowę – on tyle obcych języków posiada, – Pan Dykes był wiejski proboszcz.
Widocznie łóżko uprzykrzyło się małej cudzoziemce. Pani Lester podniosła ją zatem i miała zamiar owinąć ją tymczasem w wielką chustkę i wynieść do szkoły, ale to sie małej nie podobało, chciała by ją ubrano, umyto i uczesano a żądanie to swoje okazała prostując swoje potargane włosy i poglądając smutno na brudne rączki. Pani Lester z uśmiechem dogodziła jej życzeniu, kazała podać ubranie już przygotowane, umyła dziecię, uczesała, wyszczotkowała czarne jej jedwabiste włosy i ubrała malutką w białą bieliznę i ciepłą sukieneczkę z purpurowej flanelli zakupionej za pieniądze Billa, a przez szkolne dziewczynki uszytą.
Podczas ubierania dzieweczka zachowała się spokojnie, tylko od czasu do czasu przemawiała w obcym języku, ale gdyby usteczka jej były zupełnie nieme, ten sam by z nich miała użytek, bo pani Lester nie mogła jej inaczej odpowiedzieć jak potrząsając głową, lub pieszcząc i całując swojego gościa.
Ubrawszy dziecię wzięła je pani Lester na ręce i zaniosła do szkoły, bo jej się zdawało że drobne nóżki nie miały jeszcze siły by ją zanieść mogły. Było to poobiedzie i właśnie zajmowano się ręczną robotą, podczas której zawsze było czytanie lub opowiadanie; ale dziś nikt o tem ani pomyślał. Wszystkie oczy zwracały się na obce dziecię uwinięte w chustkę, siedzące na kolanach nauczycielki i poglądające na dziewczynki po kolei. Twarzyczkę miała drobną i śniadą, duże czarne oczy, rączki śniade i dziwnie maleńkie – jednem słowem, tak była odmienną od małych angielek, że te, przyglądały się jej z zdziwieniem i niepokoiły się prawie, widząc zwrócone na siebie te – wielkie czarne oczy. Widać szukała czegoś, może jakiej znajomej twarzy, a nie znajdując jej smutniała coraz bardziej i tak przeszła cała godzina.
Gdy się dzieci ze szkoły rozeszły, nauczycielka wyniosła swoją wychowankę do ogrodu; słoń – ce zaglądało tam ciepłemi promieniami, pachniały fijołki i rezeda, zdaleka dochodziły wesołe dziecinne głosy, a poważny szum morza brzmiał jak odgłos kołysanki. Ale dziewczynka nie zdawała się uważać na to wszystko, patrzała ciągle na panią Lester, i grube łzy płynęły jej po licu. – Biedne dziecię, powiedziała do siebie pani Lester – może ona myśli o swojej matce.
Tak było istotnie, a ta matka spoczywała na dnie morza szemrzącego tak łagodnie.
W tej chwili Bill ukazał się w ulicy, ale zatrzymał się przy płocie i przez otwór w nim będący przypatrywał się dziewczynce. Ozdobna czystość szkolnego domu sprawiała mu zawsze takie wrażenie, jak kiedy spotkał we wsi proboszcza, a ten spojrzał na niego surowo. Nie śmiał wejść do ogrodu póki nie usłyszał że go nauczycielka woła; wtedy postąpił kilka kroków, alić zaledwie ujrzała go maleńka, skoczyła ze swego stołeczka i wyciągając ciemne swoje rączęta, podbiegła ku niemu wołając: "O caro Giacomo!" On ją podniósł, a ona go pocałowała.
– Musi was poznawać, rzekła pani Lester i tak się istotnie zdawało, ale gdy się dzieweczka uważnie przypatrzyła Billowi, zmienił się wyraz jej twarzy, usiłowała wydobyć się z jego objęć, a gdy jej się to udało, pobiegła pędem do pani Lester i skryła się za jej suknię.
Czy ją powierzchowność Billa przestraszyła? wyglądał tak brudno i obdarto że sam to uczuł głęboko. Buty jego przesiąkłe morską wodą tak brudny muł osiadł, że na białej żwirowej ścieżce Znać było ślady każdego jego stąpienia, widział, to i w zakłopotaniu ogryzał zieloną gałązkę którą zerwał po drodze. Po nijakiem milczeniu rzekł spuszczając oczy:
– Teraz, kiedy ona już zdrowa, chciałbym ją zabrać z sobą; będę ją pani do szkoły przysyłał i regularnie sześć pensów tygodniowo opłacał.
– o tem wcale nie wątpię, odrzekła pani Lester, ale czyliż na prawdę myślicie że wasz dom byłby właściwym pobytem dla dziewczynki?
– A czemuż nie? – zapytał, i spojrzał tak… ponuro, że łatwo przyszło zrozumieć, czemu go. Czarnym Billem nazywano. Dla czegóż mój dom nie miałby być tak dobrym jak inny?
– Pomyślcież czyby to dobrze było dla dziecka, gdybyście za przybyciem bezbożnych waszych towarzyszy, wszyscy razem pić zaczęli?
Milczał chwilę, potem rzekł:
– Możeby też oni nie przyszli, gdybym ją miał przy sobie.
– Zapytajmyż, rzekła pani Lester, co na to powie pan Dykes nasz proboszcz. Jakkolwiek Bili w duchu nie przyznawał nikomu prawa rozporządzania dzieckiem które on sam znalazł i ocalił, na tę chwilę jednak uważał za stosowne ustąpić.
Pan Dykes łagodny i usłużny człowiek, używający we wsi wielkiego znaczenia i przeważny głos w znaczniejszych sprawach mający, zajął się żywo małą znalezioną i wkrótce udało mu się odkryć, że dziecię wraz z matką swoją wsiadło we Włoszech na okręt: Buonawentura (co znaczy, pomyślność), i że statek ten blisko angielskich brzegów zatonął, a oprócz tego jedynego dziecięcia nikt z życiem nie uszedł. Prawdopodobnie wały morskie wyrzuciły maleństwo na wybrzeże.
Pan Dykes z początku wolałby dziewczynkę u pani Lester zostawić niż ją wydać Czarnemu Billowi który coraz natarczywiej z żądaniem swojem występował; ale po dojrzalszej rozwadze i naradzeniu się z jedną z zacnych dam mających we wsi letnie mieszkanie, uznał, że Bili miał słuszność za sobą, a dama ta, pani Murray oświadczyła otwarcie, że byłoby okrucieństwem od mówić wydania dziecka temu który je wyratował i stale je za swoją własność uważał.
Pan Dykes zarzucił że chata Billa niejest lepszą od chlewa.
– Domek ten, odrzekła pani Murray, tak malowniczo obrośnięty jest bluszczem, że moje siostrzenice zdjęły z niego rysunek; coby zaś wewnątrz wyporządzić było trzeba, to ja biorę na siebie.
– Gdyby tylko równie łatwo można, Billa pijaka i przemytnika do porządku doprowadzić odrzekł proboszcz.
– Pozostawmy to dziecku, ono tego cudu dokona; mając tę wdzięczną i miłą istotę, Bili polubi swoją chatę, a gdy się do dzieweczki szczerze przy wiąże, dla jej miłości zmieni powoli swoje nawyknienia.
– Lecz przypuśćmy że ten człowiek zda dziecko na opiekę gminy, jeśli mu się uprzykrzy?
– Broń Boże! tego nie dopuścimy. – Ja z mojej strony przyrzekam czuwać nad dziewczynką i często się o nią, dowiadywać. – Pan _ spodziewam się uczynisz to samo? Nie trzeba te go Billa pozbawiać samowolnie sposobności poprawy. – Jeżeli z niej skorzysta, tem lepiej, jeżeli nie – albo też, gdybyśmy przy nim niebezpieczeństwo jakie dla dziecka spostrzegli, – no, to zawsze czas będzie oddać je w inne ręce.
Proboszcz ustąpił lubo niechętnie, a mała włoszka przeniosła się do swego opiekuna (bo za takiego uznano Billa), do zdobnego bluszczem, lecz walącego się domku. Nie przeciwiała się temu znakami, tem mniej słowami biedaczka, zaprzestała już próbować ustnego porozumienia się. –
Z początku proboszcz i pani Murray odwiedzali niekiedy małą cudzoziemkę, pieścili ją, przynosili drobne podarki, ale wkrótce uczony mąż oddał się wyłącznie jakiejś piśmiennej pracy i zapomniał o obcej dziewczynce, pani Murray wyjechała zabrawszy swoje siostrzenice, a sierocie oprócz Billa pozostało tylko troskliwe, macierzyńskie przywiązanie pani Lester, do szkółki której codziennie z wielką, uczęszczała ochotą; powoli wyszła ona nawet z pamięci wiejskiej ludności, zajętej własnemi codziennemi sprawami.
Później dowiemy się jak pod życzliwym dozorem nauczycielki rozwijała się dziewczynka. – Uważać trzeba że wielką, i to przez długi czas trwającą przeszkodą, była ta okoliczność, że biedne dziecie z powodu swojej nikomu tu nieznanej mowy, nie mogło się porozumieć z otaczającymi je ludźmi. – Ona niezmiernie szybko pojmowała czego od niej żądano, ale tylko rozumniejsze osoby i dowcipniejsze dzieci zgadywały z żywych jej giestów co im powiedzieć chciała; prości i ciemni (a tych częściej widywała), śmieli się tylko z jej wyrazistych minek i żywych poruszeń rączkami, tak właściwych południowcom, albo z litością wzruszali ramionami, co zarówno dziecinę bolało.ROZDZIAŁ III.
CHATA CZARNEGO BILLA.
Nad ładną, morską zatoką, wznosiła się w malowniczy sposób wielka wieś zwana Holm, czasem Brentholm o której tu mówimy; od samego wybrzeża występowały szeregi żółtawych skał, nakształt coraz to wyższych stopni, a na nich rozlegały się białe domeczki z czerwonemi dachami, otoczone ciemniejszą, lub jaśniejszą zielenią. – Trudno sobie piękniejszy wyobrazić widok nad te domki różnego kształtu i wielkości, to rozlegające się u samego brzegu i jakby się zdawało zagrożone zalewem, wraz z zamieszkującemi je rybakami, to rozrzucone po wyżynach, to kryjące się za skałami, to do nich przyparte, tak że gdy z jednej strony drzwi otwierały się dla przybysza, z drugiej dach spoczywa! na ziemi.
Wązki pas ziemi wrzynał się w morze i zdaleka wyglądał jak liść zielony pływający na wodzie; gdzie się pas ten z lądem łączył, stał kościoł, ale smętarz był na małym półwyspie; białe grobowce występowały jak perły na tle szmaragdowem, a spoczywających pod niemi kołysał do snu wiecznego szmer wałów morskich, roztrącających się o brzegi.
Chata Czarnego Billa stała opodal od wsi, krzaki róż i jaśminu tworzyły wązką uliczkę prowadzącą do domku i do tego co Bili nazywał swym ogrodem, ale co właściwie było dzikiem zarosłem zstępującem ze wzgórza aż ku brzegowi morza, które tu właśnie małą zatoczkę tworzyło. Mówiono we wsi że Bili posiadał piwnicę, do której sam tylko znał wejście i że w tej piwnicy tajemnej stały całe szeregi beczek ze spirytutem i skrzyń z herbatą, za które niezapłacono podatku, bo je Bili przemycił.
Sama chata jakkolwiek w malowniczem znajdowała się położeniu, przykre zrobiła wrażenie na pani Lester, gdy prowadząc dziecie za rękę pierwszy raz próg jej przestąpiła. – Znać było z wszystkiego że tu nie było porządkującej ręki kobiecej, bo każda rzecz zdawała się być na niewłaściwem miejscu; a jednak na przyjęcie dziewczynki Bili kazał cały dom naprawić, oczyścić i wyszorować, co go już bardzo korzystnie zmieniło. – On sam stał we drzwiach trzymając w ustach koniec chustki otaczającej mu szyję i poglądał z pewną nieśmiałością, na zgrabną, wytworną panienkę wstępującą pod ten ubogi dach, jako jego wychowanka.
– Oto ją macie Billu rzekła pani Lester, ponieważ chcieliście tak, a nie inaczej.
Wyciągnął rękę po piękną soczystą pomarańczę, przygotowaną widocznie na ten cel na stole między oknami i podał ją dziecku na przywitanie.
Mała przyjęła owoc, uśmiechnęła się wdzięcznie i rzekła "Grazie" – dziękuję.
Spojrzała na niego swemi ciemnemi poważnemi oczami tak badawczo, że człowiek ten, któremu rzadko się zdarzało zrobić coś takiego coby złem albo głupiem nie było, zmięszał się i myślał sobie, że podobno są czarodziejskie dzieci o których słyszał, że wieki żyć mogą… a przecież są młodemi, tak rozumnem wydało mu się spojrzenie maleńkiej. – Któż to wie czem być mogło to dziwne, śniado dziecię będące teraz jego wychowanką?
– Na górze jest jej izdebka, rzekł do pani Lester pokazując przystawione schodki, prowadzące na wyższe piętro.Żona majtka której Bili za to zapłacił, wyszorowała ten kącik, on sam kupił łóżeczko z kołderką, stołeczek i biało – błękitną miednicę z dzbankiem. – Umywalnia urządzoną była na starej pace, a Bili dumnym się czuł z tych przedmiotów zbytku, kupionych w kramie do którego mnóstwo majtków za różnemi sprawunkami przychodziło. Było to poprzedniego wieczora: – gdy powracał z ładnemi naczyniami obok swoich towarzyszy, ci zaczęli z niego żartować, przezywając go lordem gałganiarzem. Nie podobało się to oczywiście Billowi i byłoby ztąd pewno przyszło do bijatyki, gdyby mu w samą porę nie było na myśl wpadło, że kruche przedmioty które dopiero co nabył, mogły w takim razie zostać skradzione lub potłuczone i że rozumniej było na szyderców nie uważać tym razem. – Tak więc sprawunek Billa dostał się szczęśliwie na miejsce swego przeznaczenia i może dla tego właśnie chlubił się nim, że mu się stał powodem niejakiego cierpienia i zwyciężenia się choć na chwilę.
Pomimo to wszystko izdebka wyglądała tak ubogo i odarto, że obejrzawszy się po niej, pani Lester ze łzami ucałowała dziecinę, a ta zdziwionym wzrokiem poglądając dokoła, uchwyciła mocno rękę nauczycielki. – Nie płakała jednakże i nie żaliła się, lubo zrozumiała widocznie, że odtąd nie w wesołej izbie szkolnej zdobnej w kwiaty i biblijne obrazy, ale tu, u Billa mieszkać będzie.
Oprócz paki przerobionej na umywalnię, była jeszcze druga próżna w izdebce; w tę ułożyła pani Lester bieliznę i odzienie dziewczynki, nakryła je białą chustką i zeszła z nią do Billa na dół, czekającego na nie gdzie go zostawiły. – Pani Lester wyjęła z głębi swego koszyka kawał placka i flaszkę mleka, podała je Billowi i chciała odejść.
– Proszę zostać, rzekł; może pani przyjmiesz u nas filiżankę herbaty. – Mam bardzo dobrą.
– Dziękuje wam, ale muszę już wracać, odpowiedziała pani Lester i potrząsnęła głową tak poważnie, że widocznie nic miała apetytu na przemycaną herbatę. – Potem ucałowała dziecię serdecznie i powróciła na samotną wieczerzę, która jej nie smakowała jak zwykle, bo niespokojne jej myśli krążyły koło chaty Billa w któréj, pozostała mała cudzoziemka. – Co ona tam w tej chwili robić mogła?
Siedziała właśnie na stołeczku obok Billa, który jej pokazywał nie w książce, jak sie to zwykle dzieje, ale wytkane na chustkach jedwabnych, pochodzących z Chin, a będących w jego posiadaniu jak herbata, jak wiele innych rzeczy, przemycanym, czyli przekradanym sposobem.
Jakkolwiek bądź, udało mu się wszelako zająć swoją wychowankę; wyjmował chustki po jednej ze skrzyneczki, rozkładał je na kolanach i szerokim swoim palcem pokazywał dziwaczne figury, których tam było pełno: mężczyźni, kobiety, pagody, dziwne drzewa z okrągłémi liśćmi, mosty w powietrzu i niewolników niosących parasole. – Dziecię patrzyło uważnie na każde malowidło, nie wiedząc właściwie co w niem miało podziwiać, ale gdy Bill pokazując jéj małego grubego człowieczka, który zdawał się chodzić po obłokach przy tem parę razy powtórzył "człowiek" "chińczyk" jakgdyby chciał dziewczynkę tych słów nauczyć, spojrzała mu w oczy i powtórzyła" inci" co się zdawało tyle cieszyć Billa, że kiwnął głową i prowadził dalej swoją naukę, dopóki wszystkie chustki niezostały dwa razy obejrzane;
Wybiła ósma godzina. – Bill podniósł się, przeciągnął, ziewnął i wskazuiac na schodki rzekł:
– Spać iść!
Dziewczynka zrozumiała, dygnęła, i wymówiwszy kilka słów niezrozumiałych, poszła po schodach na górę.
Bill wyszedł z domu, dziewczynka została sama jedna. Usiadła na łóżeczku, zjadła powoli swoją pomarańczę, potem włożyła nocną koszulkę położoną na kołderce przez panią Lester, zmówiła po włosku krótki pacierz, kić retro ją matka nauczyła, przytuliła główkę do poduszki i zasnęła.
Następnego ranka zbudziły ją promienie słońca na twarz jej padające. – Wstała, ubrała się i zeszła na dół. – Nikogo nie było w izbie, bo Bill wyszedł bardzo rano, ale znalazła przygotowane mleko, chleb i masło, zjadła więc i wypiła, stosownie do wyraźnego życzenia Billa. Zaledwie skończywszy śniadanie usłyszała stąpanie i głosy dziecięce, a wnet wpadły dwie dziewczynki przysłane przez panią Lester, by ją zaprowadzić do szkoły. – Była to wielka uciecha; została aż do piątej po południu u kochanej pani Lester, poczem wróciła do opiekuna.
Tak minął dzień pierwszy i potem wiele, wiele dni jeszcze na nauce i zabawie, ale po większej części na dumaniu. – Właściwe godziny nauki mało jej z początku przynosiły korzyści; mówiono bowiem i uczono po angielsku, a te dla niej obce dźwięki nietylko że jej były zupełnie niezrozumiałe, ale brzmiały tak twardo dla jej słuchu, do innych nawykłego tonów, że nieraz gdy nikt nie widział, zatykała sobie uszy by ich nie słyszeć.
Zabawy współtowarzyszek były jej równie obce, i tem mniej dla niej udały wdzięku, że dotąd nigdy prawie nie bywała w dziecinném towarzystwie. – Cóż więc dziwnego że mała cudzoziemka nieraz cichuteńko siedziała w kąciku, chociaż tuż przy niej chowany lub ślepa babka wprawiały' w ruch wszystkie uczennice pani Lester, a śmiechy ich wesołe rozlegały się daleko.ROZDZIAŁ IV.
DZWONNICA.
Raz wieczorem o zachodzie słońca stary człowiek szedł ku kościołowi, trzymając pęk kluczy w ręku, Był to dzwonnik i szedł w ruch w prawić dzwon pogrzebowy, bo właśnie ktoś umarł we wsi. – Zachodzące słońce złociło jaskrawym blaskiem ziemię na dobranoc, olśniewając oczy starego dzwonnika i dla tego spostrzegłszy coś czarnego na stopniach do kościoła prowadzących, sądził zrazu że to cień, następnie że pies i dopiero przyszedłszy blizko rozpoznał małą dziewczynkę siedzącą podparłszy bródkę na ręce i patrzącą na niego wielkiemi, łagodnemi oczyma,
– Aa! to mała katoliczka którą Czarny Bill znalazł, rzekł sam do siebie,
I tak było rzeczywiście; wieśniacy posyłający dzieci do szkoły słyszeli od nich, że mała cudzoziemka zwykła się żegnać i to obudziło ich przesądy; były nawet tak ciemne matki że zakazały dzieciom swoim bawić się z obcą dziewczynką, z czego wynikło, że dziecię widząc jak je inne opuszczają i unikają, szukało sobie samotnej rozrywki i znalazło najmilszą nad brzegiem morza, gdzie w ukrytym jakim zakątku długie i ciche spędzało godziny.
Poznawszy dziecię, dzwonnik ruszył ramiona mi, wsadził klucz w zamek i otworzył ciężkie drzwi, które skrzypiąc obróciły się na zawiasach; zdziwiło go to mocno gdy spostrzegł, że maleńka wraz z nim do kościoła wejść chciała; potrząsnął głową, i łagodnie usunął ją na stronę. – Zdawało się bowiem staremu zabobonnemu protestantowi że nie należało wpuszczać katoliczki do ściśle protestanckiego kościoła. – Dziecina naturalnie nie zrozumiała co miał w myśli; a gdy podniósłszy rączkę wymówiła jeden wyraz który dobrze wy – mówić umiała "proszę"! nie miał siły opierać się dłużej, szepnął: "biedne maleństwo"! i puścił dziecię gdzie chciało. – Poszło za nim ku dzwonnicy. W kościele było tak smutno i ponuro że zimny dreszcz przebiegł całą postać dziewczynki; zdawało jej się jakoby te głębokie cienie miały się na nią spuścić i pochłonąć ją skoroby się od starca oddaliła. – Siadła więc na ławeczce, podczas gdy dzwonnik tuż obok zajął się swemi sznurami, które ku wielkiemu swojemu niezadowoleniu znalazł splątane, a nawet jedna lina była prawie przecięta; może zębami szczura, dzwonnik jednakże podejrzewał jednego z wiejskich chłopców i pomrukiwał coś sobie, starając się szkodę naprawić. Zabrało to czasu nie mało, ale cudzoziemka, dotąd nam z imienia nie znana, nieruchoma na swojem miejscu przypatrywała się robocie staruszka, którego obecność uspokajała ją nieco w tem ciemnem i tajemniczem miejscu.
Nakoniec wszystko wróciło do porządku i rozpoczęło się dzwonienie. – Teraz dla maleńkej ożywił się zmrok głuchy dotąd i uroczysty. – Kościół aż dotąd martwy i zimny nabrał nieznanego życia i wydawało się jak gdyby z ciemnych arkad i sklepień łagodnym wzrokiem wyglądać zaczęły anioły, uśmiechając się i mrugając łagodnie ku dziewczynce. – Powstała pocieszona i opuściła dzwonnicę z której rozlegał się dźwięk dzwonów, śpiewający: "pokój, pokój, pokój"! a lubo słowami to wypowiedzieć nie byłaby w stanie, w głębi serca czuła wszelako łagodne i kojące wrażenie.
Dzwonnik czuł i myślał tymczasem zupełnie inaczej, – Jego myśli możnaby tak wypowiedzieć:
– Dzwonienie to zawsze ciężka praca; cięższa niż była przed dwudziestu laty. – Czyby dzwony z latami ociężały? – Kto też mógł przeciąć tę linę? Założyłbym się że to ten nicpoń Tomek Ienks, – Wartoby go na niej obwiesić, o tak wartoby! Człowiek by nie miał pokoju przed nim i jego szajką" gdyby tu nic było nauczyciela; – ale idzie się na skargę, a wtedy basy! Jak ten kościół ponuro wygląda; ciekaw jestem czemu kościoły z szarych kamieni budują? Czemu ich przynajmniej nie bielą? – Zimno, bardzo zimno; gdybym tu został dłużej mógłbym znów dostać reumatyzmu – W domu pali się dobry ogień na kominku, człowiek się ogrzeje; radbym wiedzieć co dziś będzie na wieczerzę, cebulowa zupa czy słonina przypiekana. No jeszcze pięć minut i będzie tego dosyć. Gdzie się to obce dziecko podziało? Czy poszło gdzie, czy moje oczy coraz słabsze? Przecież jej nikt nie zczarował – Czy jest u nas prawo zabraniające katolikom wejścia do naszych kościołów? Sądzę że nie ma. – Spodziewam się też że mi proboszcz Dykes nic złego nie zrobi za to, żem to dziecko tu wpuścił. – Ale co to ma za oczy! Katolickie, zagraniczne! Świeciły się w ciemności jak żarzące węgle.