Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kancelaria - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lipca 2022
Ebook
39,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kancelaria - ebook

Granice, które łatwo przekroczyć, i namiętność, w której można się zatracić.

Emilia to nieco roztrzepana, ale skuteczna pani adwokat. Zawsze interesowała się malarstwem i fotografią, nikt więc nie przypuszczał, że zostanie prawnikiem. Poszła na prawo, by nie zawieść ojca, gwiazdy adwokatury. Igor jest zrównoważonym, spokojnym panem prokuratorem. Takim, który dobrze wie, czego chce od życia. I nie tęskni za niespodziankami. A Emilia niespodziewanie na niego wpada, oblewając go przy tym kawą.

Tych dwoje długo nie będzie się lubić, ale los bywa czasem bardzo przekorny... Jest jeszcze on – Francesco Calierno – przystojny, bogaty biznesmen, który ma wszystko oprócz... Emilii.

Autorka bestsellerowych książek obyczajowych. Ma na koncie ponad trzydzieści powieści, ciepło przyjętych przez Czytelniczki. Niepoprawna optymistka, która pisze codziennie, a jej budzik dzwoni o czwartej rano. Ma usposobienie indywidualistki, która chadza własnymi ścieżkami. Lubi pierogi, czarną kawę, mężczyzn z poczuciem humoru, bardziej wschody niż zachody słońca. Uwielbia pisać historie, które bawią i wzruszają.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-39-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

_Jak mogłam się tak cho­ler­nie pomy­lić_, pomy­ślała Emi­lia. Sądziła, że to będzie kolejna cudowna randka. Ogo­liła nogi, oko­lice bikini, odstrze­liła się jak stróż w Boże Ciało. Wło­żyła beżowe szpilki od Loubo­utina, w któ­rych – zamiast cho­dzić – powinno się sie­dzieć albo robić wygi­basy w łóżku. Nie jadła nic przez cały dzień, żeby wyglą­dać powab­nie i sek­sow­nie w wykoń­czo­nej koronką małej czar­nej, w którą wci­snęła się na wde­chu. Z wyde­chem było trudno. Tak naprawdę marzyła tylko o tym, by usiąść przy sto­liku i wło­żyć cokol­wiek do ust, ale naj­pierw chciała, by on na jej widok padł z wra­że­nia. Bo… to wszystko dla niego. A on oznaj­mił:

– Sama wiesz, Emi, jak mię­dzy nami jest – odwró­cił wzrok, a prze­cież miał się w nią wga­piać. – To wszystko zmie­rza ku koń­cowi – dokoń­czył.

Emi­lia była przy­go­to­wana na roman­tyczną kola­cję przy świe­cach, pier­ścio­nek zarę­czy­nowy, piękną prze­mowę doty­czącą ich przy­szło­ści. Od jakichś dwóch mie­sięcy ukła­dała sobie taki wła­śnie sce­na­riusz w gło­wie, bo wyda­wało jej się, że Robert coś knuje. A ten dupek, jak nazy­wała go teraz w myślach, uknuł, ale plan roz­sta­nia.

– Czego się pani napije? – koło niej poja­wiła się uśmiech­nięta kel­nerka w bia­łej hafto­wa­nej blu­zeczce i kró­ciut­kiej sza­rej spód­niczce.

– Dwie setki wódki z sokiem poma­rań­czo­wym – powie­działa Emi­lia drżą­cym gło­sem. _Może on żar­tuje?_, prze­bie­gło jej przez myśl. Na pewno. Zaraz wycią­gnie z kie­szeni mary­narki czer­wone pude­łeczko, w któ­rym będzie pier­ścio­nek. Prze­cież się kochali. A może to ona jego kochała, a on już jej nie?

– O, i tutaj też leży twój pro­blem – powie­dział oskar­ży­ciel­sko Robert. – Nie pro­wa­dzisz higie­nicz­nego trybu życia.

– Co ty wyga­du­jesz?!? – unio­sła się. Chciała jesz­cze coś dodać, ale kel­nerka jej prze­rwała.

– A dla pana? – dziew­czyna wyglą­dała, jakby chciała uciec od ich sto­lika.

– Dla mnie szklanka wody, dzię­kuję.

Kel­nerka ode­szła, a Emi­lia miała oczy jak pięć zło­tych.

– Odkąd uwa­żasz, że pro­wa­dzę nie­hi­gie­niczny tryb życia?

– Od zawsze. I to mi prze­szka­dzało. Te twoje seanse fil­mowe z chip­sami i żel­kami, które zapi­ja­łaś winem albo kawą. Masz pro­blem z jedze­niem nie­zdro­wych rze­czy.

– Piję wino śred­nio raz w mie­siącu. Nie upi­jam się. Kocham oglą­dać seriale kry­mi­nalne, co w tym złego? Zresztą mniej­sza o to. Czy ty ze mną zry­wasz?

Emi­lia wga­piała się w Roberta i nie mogła uwie­rzyć wła­snym uszom. Ana­li­zo­wała jego słowa, które przed chwilą usły­szała, i wyda­wało jej się, że to nie może być prawda.

– Jeste­śmy z innych pla­net – dorzu­cił. Chyba tylko po to, aby ją dobić.

– No tak – zaśmiała się. – Jestem z Wenus, a ty z Marsa. Prze­cież nie od dziś wia­domo, że kobiety są z innej pla­nety niż męż­czyźni.

– Jestem wzię­tym praw­ni­kiem, ty nie pod­cho­dzisz poważ­nie do wyko­ny­wa­nego zawodu. Sama powie­dzia­łaś, że stu­dia praw­ni­cze skoń­czy­łaś dla ojca – cią­gnął dalej Robert, a Emi­lia patrzyła na niego bez słowa. Oczy­wi­ście, że tak było. Powie­działa mu o tym na dru­giej albo trze­ciej randce. On był praw­ni­kiem z krwi i kości. Kochał być panem adwo­ka­tem i kochał też medialne sprawy, pod­czas któ­rych mógł zabły­snąć. Jeśli Emi­lii nie podo­bał się klient i nie wie­rzyła w jego nie­win­ność, czę­sto wypo­wia­dała peł­no­moc­nic­two. Robert bro­niłby naj­więk­szej szui, byle tylko zna­leźć się w mediach i aby o kan­ce­la­rii było gło­śno.

Zadzwo­nił jego tele­fon. Oczy­wi­ście ode­brał. Bo Robert zawsze odbie­rał ważne tele­fony. _Jeśli ze mną zerwie_, pomy­ślała Emi­lia_, to w końcu uwolni_ę _się od jego waż­nych tele­fo­nów._

– Nie… Nie daję ci na nic zie­lo­nego świa­tła. Wycią­gnij od niego wię­cej kasy. Stać go na nas – wark­nął do tele­fonu, po czym zakoń­czył roz­mowę. – Prze­pra­szam cię – zwró­cił się do Emi­lii.

– Tak, rozu­miem. Inte­resy. Sprawy nie­cier­piące zwłoki.

– Emi, to się nazywa zaan­ga­żo­wa­nie w pracę. Jeśli jesteś wspól­ni­kiem w kan­ce­la­rii, to wiesz… – się­gnął po szklankę wody i upił kilka łyków. – Ale w tobie nie ma zaan­ga­żo­wa­nia i dla­tego nie masz na kon­cie takich suk­ce­sów jak ja – miał trium­fu­jącą minę.

– Robert, do rze­czy – spoj­rzała mu pro­sto w te jego błę­kitne oczy oto­czone przez ciemne, dłu­gie rzęsy. Ten facet był cho­ler­nie przy­stojny. Wysoki, dobrze zbu­do­wany, ciem­no­włosy. Inte­li­gentny. _I co, kurwa, z tego?,_ załkała w myślach. Ten przy­stoj­niak wła­śnie ją porzu­cał.

– To jest dla mnie trudne – powie­dział, a serce Emi­lii biło jak osza­lałe. Co on mówi? Trudne dla niego? To on od niej odcho­dził, a ona zosta­wała z niczym.

– Mie­siąc temu… – prze­rwała, bo kel­nerka posta­wiła przed nią drinka. Emi­lia zła­pała szklankę i wypiła go dusz­kiem. – Jesz­cze raz to samo – zwró­ciła się do dziew­czyny – albo wie pani co? Niech pani przy­nie­sie jesz­cze dwa takie same drinki. Dwie setki wódki razy dwa. Czyli w sumie cztery setki wódki i dużo soku poma­rań­czo­wego – Emi­lia paplała jak jakaś nawie­dzona. Ale wła­śnie pękło jej serce.

– Dobrze – powie­działa dziew­czyna.

– Mie­siąc temu – powtó­rzyła Emi­lia. Krew w jej ciele zaczęła dużo szyb­ciej krą­żyć. – Zapro­po­no­wa­łeś mi, żebym się do cie­bie prze­pro­wa­dziła. Wypro­wa­dzi­łam się od ojca, a ty po trzy­dzie­stu dniach się ze mną roz­sta­jesz. Czyli te trzy­dzie­ści dni temu byłeś pewny, panie praw­niku, że chcesz ze mną być, a teraz już nie chcesz? Jesteś roz­chwiany emo­cjo­nal­nie – unio­sła głos. Para przy sąsied­nim sto­liku spoj­rzała na nią jak na wariatkę. Nie obcho­dziło jej to.

– Życie to zmienna – powie­dział wymi­ja­jąco Robert, a ona miała ochotę wstać od stołu i go spo­licz­ko­wać.

– Nie pieprz mi tu takich far­ma­zo­nów.

– Stwier­dzam fakt.

Kel­nerka posta­wiła przed nią dwie szklanki z drin­kami.

– Może zapro­po­nuję pani coś do jedze­nia? – zapy­tała dziew­czyna.

– Nie chcę nic jeść – burk­nęła Emi­lia, po czym zwró­ciła się do onie­mia­łej kel­nerki: – Boże, prze­pra­szam panią, zwy­kle się tak nie zacho­wuję. Ale ten palant tutaj – wska­zała pal­cem na Roberta – mnie rzuca.

– Współ­czuję – powie­działa kel­nerka i odda­liła się od sto­lika nie­szczę­śni­ków. A raczej jed­nej żało­snej kobiety, która stra­ciła pano­wa­nie nad sobą.

Emi­lia zaczęła popi­jać drinka. Co się z nią działo? Z reguły była sta­bilną osobą. Opty­mistką łapiącą chwile, może zbyt emo­cjo­nalną, ale sta­bilną. A tutaj w jed­nej chwili stała się furiatką.

Do Roberta zaczęły przy­cho­dzić wia­do­mo­ści.

– Prze­pra­szam cię – powie­dział i spoj­rzał na ekran komórki. Odczy­tał wia­do­mo­ści i uśmiech­nął się. Szybko odpi­sał.

– Klient?

– Nie – powie­dział. A Emi­lia była wdzięczna, że przy­naj­mniej nie kła­mał. Obra­cała w dłoni szkla­neczkę. – Masz kogoś?

– To nie ma zna­cze­nia.

– A więc pozna­łeś jakąś kobietę, która zawró­ciła ci w gło­wie – patrzyła na niego. I pro­siła w myślach, żeby zapew­nił ją, że tamta kobieta to pomyłka, że zda­rzyło mu się raz się zapo­mnieć, że kocha ją, że prze­pra­sza. Sama sie­bie w tej chwili nie cier­piała za te myśli, które prze­bie­gły jej po gło­wie.

– Pozna­łem kogoś.

– Mogłeś zacząć tak od razu. A nie pie­przysz mi bzdury o róż­nych pla­ne­tach. Kocha­łam cię – wypiła wszystko, co znaj­do­wało się na stole, łącz­nie z wodą Roberta. – Na­dal cię kocham, a ty mnie rzu­casz – ude­rzyła w melan­cho­lijny ton.

Mówiła jesz­cze chwilę, czuła, że alko­hol ude­rza jej do głowy. Robert był znie­sma­czony jej tyradą. Widziała, że naj­chęt­niej byłby już gdzie indziej. W ramio­nach nowej uko­cha­nej.

– Emi… Jeśli możesz ode­brać ode mnie swoje rze­czy… – powie­dział.

– A gdzie ja mam się dzi­siaj podziać?

– Może zano­cu­jesz u ojca lub u przy­ja­ciółki?

– Spie­przaj! Nie odbiorę! – powie­działa.

– To prze­ślę ci wszystko na adres ojca albo do kan­ce­la­rii – wstał od sto­lika, a Emi­lia pomy­ślała, że chęt­nie udu­si­łaby dra­nia gołymi rękami.

– Życzę ci jak naj­le­piej, Emi – chciał dotknąć jej ręki, ale cof­nęła ją gwał­tow­nie. – Zamó­wię ci tak­sówkę.

– Ja tutaj zostaję.

– Skoro tak chcesz. Ja…

– No tak, nie jesteś za mnie odpo­wie­dzialny. Wła­śnie ze mną zerwa­łeś!

– Trzy­maj się – powie­dział i odszedł.

* * *

Roberta poznała dwa lata temu. Wła­śnie za trzy dni obcho­dzi­liby rocz­nicę. Dwa lata temu jej ojciec wypra­wiał przy­ję­cie i zapro­sił dobrego kolegę z synem. Tym synem był Robert. Emi­lia nie lubiła takich praw­ni­czych spę­dów. Adwo­kaci, pro­ku­ra­to­rzy, sędzio­wie w jed­nym pomiesz­cze­niu – to nie brzmiało dobrze. Sączyła pro­secco, za któ­rym szcze­rze nie prze­pa­dała. Kilka razy usły­szała pyta­nie: „Czym się zaj­mu­jesz?” albo „Ooo, jesteś córką Olgierda Wroń­skiego?”. Jej tata był słyn­nym war­szaw­skim adwo­ka­tem, który wygry­wał nie­mal każdą sprawę. Rzecz­nik dys­cy­pli­narny war­szaw­skiej adwo­ka­tury, były wice­pre­zes kra­jowy Union Inter­na­tio­nale des Avo­cats w Paryżu, wykła­dowca. Po śmierci żony samot­nie wycho­wy­wał córkę. Emi­lia tak naprawdę nie chciała pójść na prawo, ale obie­cała mamie, że będzie dobra dla ojca. Ale czy tak się obja­wiała dobroć? Wie­działa, że ojciec chciał dla niej jak naj­le­piej, stąd to prawo. I tak Emi­lia w wieku trzy­dzie­stu sze­ściu lat popi­jała pro­secco i doko­ny­wała roz­k­mi­nek nad słusz­no­ścią życio­wych wybo­rów, kiedy za ple­cami usły­szała przy­jemny męski głos:

– Ale nudy.

Odwró­ciła się i natknęła na znie­wa­la­jące spoj­rze­nie błę­kit­nych oczu. Zanie­mó­wiła.

– Co byś powie­działa na to, gdy­by­śmy zmyli się z przy­ję­cia? Ukrad­niemy butelkę pro­secco i pój­dziemy do pobli­skiego parku?

– Nie­zbyt ory­gi­nalny pod­ryw, ale możemy spró­bo­wać.

Uśmiech­nął się do niej sze­roko, uka­zu­jąc rząd rów­nych, bia­łych zębów.

– Następ­nym razem posta­ram się być bar­dziej ory­gi­nalny.

– Jeśli będę chciała, by był następny raz – zmru­żyła oczy i roze­śmiała się.

– Wła­śnie, być może cię zawiodę. Czyli wycho­dzi na to, że muszę się posta­rać.

– Bar­dziej – zni­żyła głos. – Nie lubię pro­secco.

– Oooo – spoj­rzał na butelkę, która trzy­mał w ręku. – Pro­secco. Zaraz coś wykom­bi­nuję.

Chwilę póź­niej szli w stronę parku z dwiema butel­kami czer­wo­nego wina i dwoma kie­lisz­kami.

I tak to wszystko się zaczęło. Oczy­wi­ście Emi­lia kilka razy miała wąt­pli­wo­ści, czy do sie­bie pasują. On poukła­dany w życiu zawo­do­wym i pry­wat­nym, ona wolała iść na żywioł.

W jego apar­ta­men­cie na Sta­rówce pano­wał nie­zwy­kły porzą­dek. Gar­ni­tury od Arma­niego wisiały na wie­sza­kach w gar­de­ro­bie, która miała ponoć osiem­na­ście metrów. Upra­so­wane koszule były powie­szone według kolo­rów. Emi­lia zasta­na­wiała się, jak będzie wyglą­dało ich życie, kiedy razem zamiesz­kają. Zamiesz­kali razem i wyda­wało jej się, że jest dobrze. Jak widać, tylko jej się tak wyda­wało.

* * *

Emi­lia zamó­wiła jesz­cze dwa drinki. Przy ostat­nim poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Wie­działa, że jeśli teraz nie zadzwoni do Ady albo Bogny, to pad­nie tutaj tru­pem z przedaw­ko­wa­nia alko­holu. Tylko któ­raś z przy­ja­ció­łek mogła ją ura­to­wać.

Z Adą znały się od przed­szkola, z nie­jed­nego pieca chleb jadły. Nie­je­den raz pła­kały i śmiały się do łez. Zja­dły tonę mali­no­wych żel­ków, od któ­rych Emi­lia była uza­leż­niona. Ada za nimi nie prze­pa­dała, ale zaja­dała się nimi dla towa­rzy­stwa. Przy­ja­ciółka była oazą spo­koju, cier­pli­wo­ści i empa­tii. Wpa­dła na stu­diach i miała pra­wie dzie­więt­na­sto­let­nią córkę Justynę i drugą – dzie­się­cio­let­nią Maję. Jej mężem był Adam, z któ­rym Ada two­rzyła szczę­śliwy zwią­zek, cho­ciaż Emi cza­sami się wyda­wało, że jej spo­koj­nej przy­ja­ciółce cze­goś w życiu bra­kuje. Od jakie­goś czasu nama­wiała ją, by prze­le­ciały się razem na para­lotni.

– Zgłu­pia­łaś – odpo­wia­dała Ada.

Bogna była od nich o rok star­sza, ale kiedy były małymi dziew­czyn­kami, miesz­kały na tym samym podwórku. Artystka. Malo­wała, rzeź­biła, pra­co­wała na pół etatu w agen­cji rekla­mo­wej. Roz­ko­chi­wała w sobie męż­czyzn, może dla­tego, że ni­gdy od żad­nego nie chciała być zależna. Pękło jej nie­raz serce, ale ni­gdy żad­nemu z tych face­tów o tym nie powie­działa. I na pewno nie zacho­wy­wa­łaby się tak żało­śnie jak Emi­lia teraz.

Emi chwy­ciła za tele­fon, czuła się naprawdę mar­nie, była pijana, zapła­kana i tra­ciła kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią.

– Mogę przy­je­chać? – wydu­kała, kiedy Bogna ode­brała.

– Jasne. Wła­śnie idę do domu. Co jest, maleńka?

– Nie mam gdzie się podziać… – zaczęła pła­kać. – Robert ze mną zerwał – czknęła.

– Przy­je­chać po cie­bie?

– Zła­pię tak­sówkę.

– Na pewno?

– Na pewno.

Postój tak­só­wek był sto metrów dalej. Zdjęła szpilki i wyszła z restau­ra­cji. Kiedy szła w tamtą stronę, zaczął padać deszcz. I to nie żadna mżawka, ale cho­ler­nie wiel­kie kro­ple desz­czu. Zatrzy­mała się i zaczęła grze­bać w torebce. W końcu zna­la­zła para­solkę. Roz­ło­żyła ją, ale druty były powy­gi­nane i z jed­nej strony wciąż leciała na nią rzę­si­sta struga desz­czu. Zapo­mniała, że już dawno miała wyrzu­cić dra­paka do kosza. Zerwał się wiatr, który zaczął szar­pać para­solką, jesz­cze bar­dziej ją wygi­na­jąc. Z wście­kło­ścią wrzu­ciła ją do kosza. Prze­je­chał samo­chód, który opry­skał Emi­lię wodą. Była jed­nym wiel­kim nie­szczę­ściem. Dodat­kowo krę­ciło jej się w gło­wie i plą­tały nogi. W końcu dopa­dła do drzwi tak­sówki i otwo­rzyła je, ale nie wsia­dła, bo kie­rowca, star­szy facet z wąsem, spoj­rzał na nią zło­wrogo:

– O nie, nie wta­ra­bani mi się pani do auta w takim sta­nie – zagrzmiał.

– Panie, jestem cała mokra, facet mnie rzu­cił, a pan mnie tak trak­tuje?

– Mokra, obrzy­gana…

– Nie jestem obrzy­gana – obu­rzyła się Emi­lia. – Pro­szę mnie zawieźć pod wska­zany adres.

– Nie ma mowy!

Kie­rowca wysiadł z auta, ode­pchnął ją od drzwi, po czym je zamknął.

– Leje. Chcę jechać do przy­ja­ciółki – powie­działa zroz­pa­czo­nym gło­sem Emi­lia.

– Nie ze mną.

Z tak­sówki zapar­ko­wa­nej obok wysiadł młody męż­czy­zna.

– Zdzi­chu, daj spo­kój – powie­dział do wąsa­cza.

– Ze mną nie poje­dzie, jak chcesz, sam ją weź.

– Zabiorę panią – powie­dział młody męż­czy­zna.

– Dzię­kuję, dzię­kuję – Emi­lia zarzu­ciła mu ręce na szyję i poca­ło­wała w poli­czek.

– Takiej wylew­no­ści nie ocze­kuję – wyraź­nie się spe­szył.

– Nor­mal­nie tak się nie zacho­wuję – zaczęła się tłu­ma­czyć.

– Niech pani już wsiada i pod­łoży sobie pod tyłek rekla­mówkę – wyjął z kie­szeni wymiętą torbę i podał Emi­lii.

Wsia­dła do środka, kie­rowca też. Emi­lia podała mu adres.

Ruszyli, a ona zaczęła pła­kać.

– Ja go tak kocham – zaczęła zwie­rzać się tak­sów­ka­rzowi. – Rzu­cił mnie.

Kie­rowca spoj­rzał w lusterko. Emi­lia pomy­ślała, że nie­jedna drama odby­wała się już w jego samo­cho­dzie. Nie­jedną zalaną laskę wiózł.

– Nie­kiedy jedna miłość wypiera drugą. Zła­mane serce da się ule­czyć wbrew temu, co sądzi pani w tej chwili.

– A skąd pan to wie?

– Z życia – uśmiech­nął się. Był tak słodko młody i ładny.

– Jestem już stara…

– Doj­rzała, ale nie stara.

– A pan ile ma lat?

– Dwa­dzie­ścia cztery.

– Jeju­uuu – jęk­nęła Emi­lia. – Ale z pana jest dzie­ciak.

– Stu­diuję psy­cho­lo­gię.

– I jak to się ma do życia?

– Cza­sami nijak, innym razem cał­kiem sporo.

Jesz­cze chwilę poroz­ma­wiali. Po czym Emi­lia wyjęła z torebki paczkę mali­no­wych żel­ków. Jej uko­cha­nych. Musiała coś zro­bić dla sie­bie, choćby zjeść tę paczkę żel­ków na uko­je­nie.ROZDZIAŁ 2

Bogna przy­spie­szyła kroku. Do domu zostało jej jakieś dzie­sięć minut mar­szu. Jesz­cze chwilę wcze­śniej sie­działa przy sto­liku w grec­kiej restau­ra­cji i czuła, że zaraz będzie musiała się zmyć z randki życia. Facet od początku wydał jej się podej­rzany. Po zło­że­niu zamó­wie­nia w swoim i jej imie­niu, bo on prze­cież wie, co dobrego tutaj ser­wują, zaczął opo­wia­dać o swo­jej byłej – że wariatka, że ma nie po kolei w gło­wie. I że go prze­śla­duje.

– A co takiego robi? – zapy­tała Bogna. Nie zno­siła face­tów, któ­rzy oczer­niają swoje byłe kobiety.

– Łazi za mną. Wydzwa­nia. Nie potrafi zro­zu­mieć, że to koniec.

I przez całą kola­cję nawi­jał o złej byłej dziew­czy­nie, która zatru­wała mu, bie­da­kowi, życie. Bogna wie­działa, że po dese­rze wsta­nie, podzię­kuje za kola­cję, wyj­dzie i już ni­gdy się z nim nie spo­tka.

Wła­śnie się­gnęła po widel­czyk do cia­sta, kiedy koło ich sto­lika wyro­sła jak z pod ziemi kobieta o poczer­wie­nia­łej twa­rzy i roz­czo­chra­nych wło­sach.

– Łukasz! Mam cię dosyć! – krzyk­nęła na Łuka­sza, który Bognie przed­sta­wił się jako Domi­nik, co już było zasta­na­wia­jące. Dla­czego Domi­nik był Łuka­szem albo na odwrót?

– To ona! – zwró­cił się do Bogny.

– Co za ona? – roz­czo­chrana stra­ciła pano­wa­nie nad sobą. – Jestem matką two­ich dzieci, któ­rym nie pła­cisz ali­men­tów – przy­wa­liła mu pię­ścią w brzuch. – Mia­łeś dzi­siaj ode­brać Jasia z przed­szkola, a sie­dzisz sobie z jakąś – kobieta odwró­ciła się w stronę Bogny i dokoń­czyła: – bez urazy, bździą­gwą!

Bogna, która oka­zała się bździą­gwą, patrzyła na tą scenę jak zacza­ro­wana.

– To wariatka – Domi­nik _alias_ Łukasz zaczął stu­kać się pal­cem w głowę.

– Ja ci dam wariatkę, ja ci dam wariatkę! – kobieta się­gnęła po karafkę z wodą i wylała męż­czyź­nie na głowę.

Koło sto­lika poja­wiło się dwóch kel­ne­rów, któ­rzy zaczęli inter­we­nio­wać. Korzy­sta­jąc z zamie­sza­nia, Bogna wstała od sto­lika i wyszła z lokalu. Miała zła­pać tak­sówkę, ale wolała się przejść i ochło­nąć. I kiedy tak szła, zadzwo­niła Emi­lia.

* * *

Godzinę póź­niej Emi­lia sie­działa na łóżku obok Bogny. Owi­nięta pucha­tym szla­fro­kiem, z ręcz­ni­kiem na gło­wie, po raz któ­ryś opo­wia­dała Bognie prze­bieg dzi­siej­szego wie­czoru.

– Jak on mógł? Podły pada­lec.

– Naprawdę mi przy­kro.

– Mnie jesz­cze bar­dziej. Zła­mas. Powin­nam zmie­nić miej­sce zamiesz­ka­nia. Wypro­wa­dzić się do innego mia­sta i zacząć na nowo – lamen­to­wała Emi­lia.

– Bre­dzisz. Nie będziesz porzu­cała mia­sta przez jakie­goś zła­masa. A co z nami? Ze mną? Z Adą? Prze­cież my bez cie­bie nie prze­trwamy.

– Moja kochana… – Emi­lia przy­tu­liła się do ramie­nia Bogny. – Nie wrócę do ojca – powie­działa. – Kiedy miesz­ka­łam z ojcem, przez rok szu­ka­łam miesz­ka­nia.

– I żadne ci się nie podo­bało.

– Bo pod­świa­do­mie chyba czu­łam, że zamiesz­kam z Rober­tem. I zamiesz­ka­łam, na mie­siąc.

– Nie­źle cię urzą­dził z tym miesz­ka­niem.

Emi­lia pocią­gnęła nosem.

– Nie roz­kle­jaj mi się znowu. Posłu­chaj, możesz zamiesz­kać u mnie.

Bogna miesz­kała w wyna­ję­tym miesz­kanku o powierzchni czter­dzie­stu dwóch metrów.

– Mam dwa pokoje.

– Poko­iki.

– Nie cze­piaj się. Dosta­niesz łóżko i w pakie­cie… mam w kuchni mrówki fara­onki, ale nawet się z nimi już zaprzy­jaź­ni­łam.

– A twoi faceci?

– Przy­szli, nie­do­szli… – zaśmiała się Bogna. – Ni­gdy nie zapra­szam ich do swo­jego kró­le­stwa. Bzy­kamy się u nich.

– To ja może bym się do cie­bie prze­pro­wa­dziła.

– Jak nasza przy­jaźń to prze­trwa, to prze­trwa już wszystko.

Wybuch­nęły śmie­chem.

Była druga w nocy, kiedy Emi­lia zasnęła. Bogna wycią­gnęła z szafki wino i nalała sobie do kie­liszka. Usia­dła w fotelu i patrzyła na uśpione mia­sto.

* * *

Bogna wie­działa, jak boli zła­mane serce. Każda kobieta to wie. Trzy lata temu jej zwią­zek roz­padł się w drobny mak. Była zarę­czona z Miło­szem, chi­rur­giem. Oczy­ta­nym, kocha­ją­cym teatr, o wyso­kiej kul­tu­rze oso­bi­stej. Kochała go do sza­leń­stwa. Wie­działa, że on jej tak nie kocha. Pod­czas ich związku, który trwał dwa lata, Bogna się zmie­niła. Nie inte­re­so­wali jej inni męż­czyźni, tylko Miłosz. Pamięta też dokład­nie, że porzu­ciła dla niego rzeź­bie­nie, a zajęła się „poważną” pracą w agen­cji rekla­mo­wej, któ­rej szcze­rze nie zno­siła. Dla niego goto­wała, choć nie cier­piała goto­wać, ale Miłosz lubił prze­cież domowe obiadki. A ona chciała, by uko­cha­nemu było dobrze. Na tera­pii oka­zało się, że to dla­tego, że bała się odrzu­ce­nia. Nawet pomy­ślała kilka razy, że chcia­łaby mieć z nim dziecko, mimo iż wie­działa od dawna, że macie­rzyń­stwo nie jest jej drogą.

Pod koniec ich związku Bogna czuła, że coś jest nie tak. Miłosz się od niej odsu­wał. Bolała go głowa, kiedy ini­cjo­wała seks. Dość czę­sto nie sta­wał na wyso­ko­ści zada­nia, a ona czuła się z tym podle.

– Pocią­gam cię jesz­cze? – zapy­tała po kolej­nym nie­uda­nym sto­sunku.

– Skąd to pyta­nie? – pako­wał się na kon­fe­ren­cję chi­rur­gów w Sopo­cie.

– Bo nie wszystko u cie­bie pra­cuje jak należy.

– Jestem zmę­czony.

– I to tyle?

– A co jesz­cze chcia­ła­byś usły­szeć?

– Nie wiem, może chcia­ła­bym, byś się wytłu­ma­czył, dla­czego kie­dyś było nam ze sobą dobrze w łóżku, a teraz jest mar­nie?

– Bogna, spie­szę się. Obie­cuję, że to napra­wimy, ale po moim przy­jeź­dzie – odpo­wie­dział, a ona uzmy­sło­wiła sobie, że sły­szała to już kil­ka­krot­nie w prze­ciągu trzech mie­sięcy.

Wyje­chał, a ona została ze swo­imi wąt­pli­wo­ściami. Wie­działa, że kon­fe­ren­cja będzie trwała cztery dni i zaha­czy o week­end. Dla­tego też posta­no­wiła, że odwie­dzi Miło­sza. Kupiła sek­sowną bie­li­znę i wsia­dła do pociągu. Napeł­niona nadzieją, że zmiana oto­cze­nia pomoże oży­wić ich zwią­zek.

Jakież było jej zasko­cze­nie, kiedy w hotelu recep­cjo­nistka powie­działa jej, że Miłosz wymel­do­wał się wczo­raj. Myślała, że serce pęk­nie jej na drobne kawałki, nie mogła zła­pać tchu, jakby jakieś ostrze wbi­jało jej się mię­dzy żebra. _Muszę z kimś koniecz­nie poroz­ma­wiać, bo ina­czej zwa­riuj_ę, pomy­ślała.

Zadzwo­niła do sio­stry cio­tecz­nej, która miesz­kała w Gdań­sku. Jed­nak jej tele­fon był wyłą­czony. Zadzwo­niła do kli­niki, w któ­rej Laura pra­co­wała. Była sto­ma­to­lo­giem.

– Ma dziś wolne – usły­szała cie­pły głos recep­cjo­nistki. Wie­działa, że nie powinna nacho­dzić Laury w jej miesz­ka­niu, ale czuła się fatal­nie, a sio­stra cio­teczna nie­raz rato­wała ją z opre­sji. Obie były jedy­nacz­kami i mocno się ze sobą zżyły.

Nie chciała robić z sie­bie histe­ryczki, ale tysiące czar­nych myśli prze­szło jej przez głowę.

Pół­to­rej godziny póź­niej zapu­kała do drzwi miesz­ka­nia sio­stry. Nikt nie odpo­wia­dał, ale Bognie zda­wało się, że sły­szy śmie­chy. Naci­snęła dzwo­nek. Po kilku chwi­lach drzwi się otwo­rzyły. Laura wyglą­dała tak, jakby zoba­czyła ducha.

– Laura, prze­pra­szam za to naj­ście. Wiesz, nie wie­dzia­łam, co zro­bić – Bogna roz­pła­kała się. Spoj­rzała na kuzynkę. Była trzy­na­sta, a ona miała na sobie szla­frok. Jej włosy były w nie­ła­dzie. Ster­czały każdy w inną stronę. – Jesteś chora?

– Nie – Laura pobla­dła jesz­cze bar­dziej.

– Mogę wejść? – Bogna wkro­czyła do przed­po­koju z impe­tem.

– To nie naj­lep­szy moment.

– Ty nawet nie wiesz, co się wyda­rzyło! – spoj­rzała w bok. I zamarła. Na wie­szaku wisiał zna­jomy szary płaszcz z wypa­loną małą dziurką na pra­wym man­kie­cie. – Kur­waaa! – ode­pchnęła Laurę i wbie­gła do pokoju. Na sofie w bok­ser­kach leżał Miłosz. Onie­miała, cof­nęła się, strą­ca­jąc wazon, który z łosko­tem spadł na pod­łogę i roz­padł się na kilka czę­ści.

– Co ty tu robisz? – zapy­tała Miło­sza. Męż­czy­zna pode­rwał się na równe nogi.

Bogna czuła się, jakby odgry­wała główną rolę w jakimś melo­dra­ma­cie.

– Bogna…

– Miłosz… Ty… Ty mia­łeś byś na kon­fe­ren­cji – głu­pio wydu­kała.

– Usiądź – całą sytu­ację pró­bo­wała zała­go­dzić Laura.

– Co? – spio­ru­no­wała Laurę wzro­kiem. – Jaja sobie ze mnie robisz?

– To się wyda­rzyło… I… – Miłosz wkła­dał koszulkę, jakby wsty­dził się swo­jego nagiego torsu, na któ­rym ona tak czę­sto opie­rała głowę.

– Kiedy? Ja pier­dolę. Jeste­śmy rodziną, Laura… – jęk­nęła.

– Rok temu, po twoim przy­ję­ciu uro­dzi­no­wym. Świet­nie nam się roz­ma­wiało.

– Rok temu? – Bogna nie mogła uwie­rzyć, że to tak długo trwało.

– Pró­bo­wa­li­śmy powstrzy­mać to uczu­cie… Przy­kro mi – Laura spu­ściła wzrok.

Bogna spoj­rzała na Miło­sza. A ona… głu­pia, gotowa była jesz­cze wszystko mu wyba­czyć.

Tylko że on utkwił w niej wzrok, a ona już wie­działa, że z tego nic nie będzie… Patrzył na nią z bole­snym wyra­zem twa­rzy, który mówił: „Przy­kro mi, ale ja już do cie­bie nie wrócę”.

Bogna zro­zu­miała, że w Lau­rze zna­lazł brat­nią duszę. Lepiej się rozu­mieli. Byli z jed­nej branży.

Zabo­lało. Takie rze­czy bolą. Bogna uda­wała, że jest twarda. Nie pła­kała, nie lamen­to­wała, a rzu­ciła się w wir imprez i nowych zna­jo­mo­ści. Pół roku póź­niej wyje­chała sama nad morze. To wtedy zro­zu­miała, że nie prze­pra­co­wała tego roz­sta­nia. Przez sie­dem dni wyła. Aż w końcu wypła­kała cały ból.ROZDZIAŁ 3

Ada nie mogła zasnąć. Jakaś para w sąsied­nim pokoju upra­wiała gło­śno seks. Zasło­niła głowę poduszką, ale dobie­ga­jące zza ściany odgłosy były tak inten­sywne, że nic to nie pomo­gło. Wstała. Adam spał, odwró­cony na prawy bok. Córki spały w sąsied­nim pokoju. Pode­szła do okna. Usły­szała kobiecy jęk. Pozaz­dro­ściła tej kobie­cie, która prze­ży­wała takie unie­sie­nia. Wie­działa, kto nocuje za ścianą, spo­ty­kali się z tą parą na śnia­da­niach i kola­cjach. Nawet chwilę ze sobą roz­ma­wiali. Kobieta była zadbaną pięć­dzie­siątką po roz­wo­dzie. Męż­czy­zna był od niej o kilka lat młod­szy. Ada nie wie­działa, czy to jej part­ner, czy po pro­stu chło­pak na waka­cje. Nie miało to żad­nego zna­cze­nia. Ta kobieta za ścianą była w tym momen­cie szczę­śliwa.

– Wie pani, ja prze­ży­wam drugą mło­dość i każ­demu pole­cam – powie­działa jej, kiedy jechały razem windą.

Ada od kilku mie­sięcy każ­dego dnia powta­rzała sobie, że jest szczę­śliwa. Sama nie wie­działa, dla­czego musiała się o tym prze­ko­ny­wać. Miała dom, męża, dzieci. Cho­lera, wszystko miała. Ale nie pamię­tała, kiedy ostatni raz kochała się z Ada­mem tak, żeby krzy­czeć z roz­ko­szy.

– Chyba żar­tu­jesz, że po tylu latach związku będziesz wiła się pod­czas seksu niczym piskorz. Od tego jest insty­tu­cja kochanka – powie­działa jej Bogna.

Tylko że Ada nie potra­fi­łaby mieć kochanka.

– Potra­fi­ła­byś. Każda z nas by potra­fiła. Ale każda się zarzeka, że by tego nie zro­biła. Nie warto, zaboli, prze­ko­nu­jemy sie­bie. Jest to na swój spo­sób nie­mo­ralne, ale się zda­rza. Romanse przy­da­rzają się ludziom, bo wypeł­niają jakieś luki, które w sobie nosimy – kon­ty­nu­owała przy­ja­ciółka. – Po takich roman­sach zazwy­czaj ktoś ma zła­mane serce.

A Ada wła­śnie nie wie­działa, jak boli, bo ona zła­ma­nego serca ni­gdy nie miała. Pora­nione tro­chę tak, ale nie przez męż­czyzn. Jej pierw­szym i ostat­nim męż­czyzną był jej mąż Adam.

Kobieta za ścianą znowu jęczała. Sły­chać było, jak rama łóżka odbija się od ściany.

_Czemu nie ja?_ Odsu­nęła od sie­bie te myśli. Spoj­rzała z czu­ło­ścią na męża. Tyle lat razem, tyle rado­ści i smut­ków. Dwie córki. Jedna doro­sła, druga dzie­się­cio­let­nia, która ich wciąż potrze­bo­wała.

Wspi­na­nie się po pagór­kach i spa­da­nie w ciemne doliny. To jest wła­śnie miłość.

Usia­dła na łóżku. Owi­nęła się kocem. Sama nie wie­działa, kiedy przy­snęła. Obu­dził ją dźwięk wody w łazience. To Adam brał prysz­nic. Miała silne, wręcz wszech­ogar­nia­jące prze­czu­cie, że wszystko jest nie tak, że będzie musiała ten dzień jakoś prze­trwać.

Jej roz­my­śla­nia prze­rwała młod­sza córka Maja, która weszła do ich pokoju. Była żywym sre­brem. Roz­bry­ka­nym, weso­łym, wraż­li­wym, ale też mają­cym swoje humorki.

– Mamu­siu… Justyna powie­działa, że dzi­siaj nie pój­dziemy do zoo, a do ogrodu bota­nicz­nego.

– Wczo­raj byli­śmy w weso­łym mia­steczku, tak jak chcia­łaś. Dzi­siaj pój­dziemy do ogrodu.

– Ale tam jest nud­no­ooo – mała wydęła usteczka.

– Jedni nudzą się w zoo, inni w ogro­dzie bota­nicz­nym.

– A życie to suma kom­pro­mi­sów – powie­dział Adam, który wyszedł z łazienki i bia­łym ręcz­ni­kiem frotté wycie­rał włosy. Ada przy­tu­liła córkę, ale wie­działa, że to będzie jeden z tych dni, kiedy wszystko pój­dzie nie tak, jak powinno pójść.

Pół godziny póź­niej zeszli do sto­łówki. Przy­wi­tała ich kel­nerka w nie­na­gan­nym czar­nym uni­for­mie, z zacze­sa­nymi gładko do tyłu i zebra­nymi w koczek nisko na karku wło­sami. Miło się przy­wi­tała i wska­zała sto­lik przy oknie. Usie­dli. Ada spoj­rzała na kwie­ci­ste, bla­do­ró­żowe zasłony w stylu angiel­skim, wymyśl­nie udra­po­wane. Podo­bały jej się. Podob­nie jak stare kre­densy w kolo­rze ochry, które stały pod ścianą.

W bufe­cie ser­wo­wano twa­ro­żek, ryby, wędliny, sery, a także jajka. W pla­sti­ko­wych pojem­ni­kach znaj­do­wały się różne chrupki śnia­da­niowe. Ada mogła się zało­żyć, że Maja się­gnie wła­śnie po nie. W misecz­kach nato­miast były owoce – od kawał­ków melona i arbuza poprzez tru­skawki po maliny.

Na bia­łych pate­rach można było zna­leźć cro­is­santy, cytry­nowe i cze­ko­la­dowe babeczki, a także pokro­joną w kawałki droż­dżówkę z owo­cami. Maja popro­siła matkę o miskę chru­pek.

Justyna – o twa­ro­żek i kromkę pie­czywa tosto­wego. Zazwy­czaj star­sza córka sama sobie robiła śnia­da­nie, jed­nak teraz była zała­mana po roz­sta­niu z Jan­kiem.

Matka Ady, która róż­niła się od córki pod każ­dym wzglę­dem, a przede wszyst­kim pod wzglę­dem podej­ścia do dzieci, zapy­tała ją ostat­nio: „Ty tak serio?”. „Ale co?” – odpo­wie­działa pyta­niem, zdzi­wiona. Matka wbiła w nią wzrok: „Usłu­gu­jesz im”.

Nie wie­działa, co odpo­wie­dzieć. Nie czuła, że komu­kol­wiek usłu­guje. A jed­nak cza­sami wyda­wało jej się, że jej matka jest od niej o wiele szczę­śliw­sza. Co ona ma z tym szczę­ściem? Mirka Dęb­ska trzy­krot­nie się roz­wo­dziła. Ada nie chciała być jak Mirka. Ona chciała mieć sta­bi­li­za­cję w życiu. Ale dla­czego, skoro była tak bar­dzo usta­bi­li­zo­wana, coraz czę­ściej coś ją uwie­rało? Jej matka dbała zawsze tylko o sie­bie. Ada nie czuła się jakoś spe­cjal­nie przez nią odrzu­cona, ale na pewno czuła jakąś pustkę w sercu. Matka kochała ją na swój spo­sób, ale Ada wie­działa, że nie chce być taka jak ona. Swoim cór­kom dawała mnó­stwo czu­ło­ści.

Na śnia­da­niu Justyna była sku­piona na wysy­ła­niu wia­do­mo­ści do chło­paka, który z nią zerwał kilka dni temu.

– Odpuść – powie­działa Ada, sma­ru­jąc tost dże­mem.

– Jesz­cze czego, zra­nił mnie – jej palce śmi­gały po wyświe­tla­czu tele­fonu z pręd­ko­ścią świa­tła.

– Nie pierw­szy i nie ostatni facet cię zra­nił.

Justyna unio­sła na nią wzrok.

– Ja wiem, że ty byś odpu­ściła, mamo. Jak we wszyst­kim. Odpusz­czasz nam, sobie. Nie wal­czysz o sie­bie. I potem jesteś nie­szczę­śliwa.

– Jesteś dla mamy nie­spra­wie­dliwa – ode­zwał się Adam, kro­jąc kawa­łek kieł­ba­ski.

– Niby że mama jest taka szczę­śliwa?

Ada poczuła, jak łzy zbie­rają się jej pod powie­kami.

– Jestem szczę­śliwa – powie­działa. – A tobie co da to, że będziesz pisała do niego tyle wia­do­mo­ści?

– Niech wie, że nie on pierw­szy ani nie ostatni – dziew­czyna wydęła wargi, po czym zro­biła sobie sel­fie.

– Piszesz mu o tym, że nie on pierw­szy i nie ostatni?

– Tak.

Ada wes­tchnęła. Cza­sami nie potra­fiła zro­zu­mieć córek ani męża. Cza­sami miała ochotę porzu­cić dotych­cza­sowe życie i gdzieś po pro­stu uciec. Dostała wia­do­mość od Bogny o fatal­nym sta­nie Emi­lii.

* * *

Kolejne dni to była roz­pacz. Emi­lia wzięła dwa tygo­dnie urlopu, by ule­czyć zła­mane serce. Na początku prze­ży­wała falę smutku. Leżała, gapiła się w sufit i słu­chała rzew­nych pio­se­nek. Jej ulu­bioną pio­sen­karką była Kaśka Sochacka. Śpie­wała z nią o tym, że niebo było różowe, kiedy nastał koniec.

– Kuuurwa, jak to boli – lamen­to­wała.

– I będzie boleć, ale gwa­ran­tuję ci, że kie­dyś prze­sta­nie – powie­działa Bogna.

Przy­ja­ciółki wspie­rały ją na wszyst­kie moż­liwe spo­soby. Parzyły wia­dra kawy i dono­siły mali­nowe żelki.

– Nie możesz się w tym babrać – Ada, ta racjo­nalna, zawsze sta­rała się zna­leźć naj­lep­sze roz­wią­za­nie.

– Ja bym mu obcięła fiuta – powie­działa Bogna, prze­żu­wa­jąc mar­chewkę.

Bogna była dobra w obmy­śla­niu zemsty, przy czym Ada upie­rała się przy bar­dziej sub­tel­nych meto­dach, w stylu zapi­sa­nia się na pila­tes lub prze­czy­ta­nia porad­nika o tym, jak ura­to­wać zra­nioną duszę.

– Dziew­czyny, wiem, że się sta­ra­cie, ale sama muszę to wszystko sobie prze­pra­co­wać.

– Wiem, ale nie pozwo­limy ci zgnić w łóżku ze stu­ki­lową nad­wagą – dodała Bogna.

– Jesz­cze tylko dziś, a jutro będę jak nowo naro­dzona… – obie­cała Emi­lia.ROZDZIAŁ 4

Bogna sto­so­wała zasadę numer jeden, która mówiła: nie sypiać z żona­tymi face­tami. Nie lubiła robić świństw innej kobie­cie, nawet jeśli ta kobieta oka­zy­wała się larwą. Zasada numer dwa gło­siła nato­miast, że nie należy się spo­ty­kać z byłymi, bo to wiąże się z tanim sen­ty­men­ta­li­zmem albo powro­tem do jakichś prze­szłych uczuć jed­nej ze stron, co rów­nież two­rzy kom­pli­ka­cje. A ona nie chciała już w życiu kom­pli­ka­cji.

Bogna naprawdę chciała spo­tkać faceta, z któ­rym mogłaby tro­chę pobyć. Może nie do końca życia. Bo nie cier­piała słów „na zawsze”. Uwa­żała, że nic w życiu nie jest nam dane na zawsze. A uczu­cia ewo­lu­ują. Ale chcia­łaby zakosz­to­wać tro­chę sta­ło­ści.

Przy­cią­gała męż­czyzn jak magnes. Może dla­tego, że była cha­rak­te­ro­lo­gicz­nie tro­chę podobna do faceta. Nie dzie­liła włosa na czworo. Nie zasta­na­wiała się, co by było, gdyby. Jeśli z kimś była, to nie szu­kała dziury w całym. Lubiła żarty na temat seksu, co też face­tom odpo­wia­dało. Tylko jakoś z żad­nym jej się nie ukła­dało.

Bo wcze­śniej czy póź­niej oka­zy­wało się, że osob­nik jeden z dru­gim ma jakiś defekt.

Zako­chi­wała się szybko, ale rów­nie szybko jej prze­cho­dziło.

Wczo­raj aku­rat jej szybko prze­szło. On był trzy­dzie­sto­ośmio­let­nim nauczy­cie­lem wło­skiego. Mówił do niej _Bella_, a jej to wcale nie bawiło, a raczej żeno­wało, a już przy _Bella ciao_ dosta­wała nie­mal tor­sji.

Poszli razem na kola­cję do knajpki z pol­skim jedze­niem, bo Luigi miał dosyć wło­skiej kuchni. Ona się zgo­dziła. Było miło. Zja­dła kieł­ba­skę z sałatką, jej part­ner zamó­wił bigos.

– Jak to się mówi po pol­sku – zaczął, gła­dząc się po brzu­chu – mam wzdę­cia – wska­zał na brzuch.

Powie­dział to na tyle gło­śno, że dys­tyn­go­wana star­sza pani przy sąsied­nim sto­liku pokrę­ciła głową.

Ale to jesz­cze nic. Hitem było, kiedy Włoch zaczął wydłu­by­wać sobie resztki jedze­nia spo­mię­dzy zębów.

Bogna wstała od sto­lika jak opa­rzona i wyszła z restau­ra­cji.

Luigi dzwo­nił do niej cały wie­czór. A ona odrzu­cała od niego połą­cze­nia.

Nie mogła usie­dzieć w miej­scu. Cho­dziła po miesz­ka­niu w wycią­gnię­tym dre­sie, co chwila łapiąc się za głowę.

Emi­lia roz­ło­żyła się z papie­rami przy kuchen­nym bla­cie.

– A tobie co?

– Daj spo­kój, te moje randki to jakieś porażki, ale widzę, że wra­casz do życia – Bogna uśmiech­nęła się do przy­ja­ciółki.

– W końcu muszę. Minęły cztery tygo­dnie od roz­sta­nia. Ojciec do mnie wydzwa­nia, żebym wzięła się w garść, więc się biorę.

– Masz nie­zdrowe sto­sunki z ojcem. Robisz wszystko, czego on chce.

– On chce dla mnie dobrze. Wiesz, że po śmierci matki się zała­mał.

– Emi, to było kil­ka­na­ście lat temu. Nie możesz leczyć w nie­skoń­czo­ność jego zła­ma­nego serca.

– Dobra, nie mówmy o tym. Co z tym Wło­chem?

– Myśla­łam, że ten Luigi będzie tym, z któ­rym będę przez jakiś czas.

– I???

– Wyj­mo­wał sobie paznok­ciem u małego palca resztki jedze­nia z zębów.

– Fuuu…

– Zauro­cze­nie jego bosko­ścią i wło­sko­ścią szybko mi minęło. Co ze mną jest nie tak? – Bogna ręką wska­zała na sie­bie.

– Wszystko jak naj­bar­dziej tak, to z tymi face­tami jest coś nie halo. Czemu nikt nie chce takich faj­nych babek jak my?

– Może mamy za duże wyma­ga­nia?

– Czy ja wiem? – Emi­lia się­gnęła po mali­nowe żelki i wło­żyła dwa do ust. – Chcemy tylko sza­cunku, szcze­rej roz­mowy, spę­dzić z kimś miło czas w teatrze, kinie czy na wysta­wie.

– Idę pobie­gać. Idziesz ze mną? – zapy­tała Bogna przy­ja­ciółkę.

– Prze­cież wiesz, że nie zno­szę bie­gać.

– Możesz wypo­ży­czyć sobie hulaj­nogę.

– Mam dużo pracy.

– Jak chcesz.

Bogna wło­żyła skar­petki i buty spor­towe, a także szary, wysłu­żony dres. Na głowę narzu­ciła kap­tur. Weszła do kuchni, z lodówki wyjęła poma­rań­czowy sok. Wypiła dusz­kiem z butelki, po czym zja­dła pro­te­inowy bato­nik z mig­da­łami.

Tego dnia bie­gła szybko, jakby ktoś ją gonił albo jakby przed czymś ucie­kała. W parku było sporo kałuż. W nocy lało jak z cebra. Powie­trze pach­niało świe­żo­ścią. Bie­ga­nie zawsze ją odstre­so­wy­wało. Nie miała czasu na myśle­nie i ana­li­zo­wa­nie cze­go­kol­wiek.

Bogna cza­sami bywała nie­szczę­śliwa, cho­ciaż ludzie myśleli – w tym jej przy­ja­ciółki – że jest silną, nie­znisz­czalną kobietą. A każda kobieta, nawet ta silna, ma chwile, kiedy roz­sy­puje się na drobne kawa­łeczki.

Bie­ga­nie nie pozwa­lało jej na dłuż­sze chwile smutku. Kiedy odszedł Miłosz, bie­gała przez trzy mie­siące, kiedy tylko miała czas. Bie­ga­nie, praca, bie­ga­nie, spa­nie i tak w kółko. W week­endy wię­cej bie­ga­nia.

Kiedy czło­wiek biega, może poczuć wię­cej zapa­chów. Zoba­czyć kwit­nące drzewa, a jesie­nią rumiane liście, które spa­dają z gałą­zek.

Czuć. Kiedy jesteś w roz­sypce, chcesz czuć coś innego niż ból.

* * *

To był jej pierw­szy dzień w pracy po czte­ro­ty­go­dnio­wej prze­rwie. W kan­ce­la­rii jak zwy­kle dużo się działo, ale w końcu Emi­lia poczuła, że wró­ciła do świata żywych. O osiem­na­stej wyszła z biura. W brzu­chu jej bur­czało, wstą­piła więc do baru, który znaj­do­wał się po dru­giej stro­nie ulicy. Posta­wiła na tacy kubek z dużą czarną kawą, obok poło­żyła kanapkę z tuń­czy­kiem, a także pojem­ni­czek z jogur­tem. Doło­żyła też paczkę ulu­bio­nych mali­no­wych żel­ków. Do uszu wło­żyła słu­chawki, chil­lo­utowa muzyka koiła jej duszę. I nie mogła usły­szeć męskiego głosu, kiedy z impe­tem odwra­cała się na pię­cie. Męż­czy­zna i kobieta wpa­dli na sie­bie. Kubek z kawą oraz kubek z her­batą zle­ciały na pod­łogę. Gorąca ciecz bry­znęła na posadzkę, two­rząc czarną kałużę, w któ­rej wylą­do­wały żelki, cia­steczka owsiane i jogurt. Kanapka z tuń­czy­kiem przy­kle­iła się do ściany.

Emi­lia wycią­gnęła z uszu słu­chawki i wga­piała się w kałużę.

– O żeż, kurwa! – zaklął Igor, który był oazą spo­koju i klął tylko od wiel­kiego dzwonu. Tym razem, jak widać, ostro coś zadzwo­niło, skoro tak się uniósł.

Emi­lia poło­żyła tacę na sto­liku obok i zaczęła się śmiać, co cał­ko­wi­cie zbiło męż­czy­znę z pan­ta­łyku.

– No i? – zapy­tał bru­netkę o pocią­głej twa­rzy, która miała na sobie wście­kle różową mary­narkę w kwiaty i roz­klo­szo­waną spód­nicę się­ga­jącą kolan. I która abso­lut­nie nie była w jego typie.

– Trzeba to sprząt­nąć – Emi­lia nie prze­sta­wała się śmiać.

– I tyle?

– Odku­pię panu ciastka i her­batę, i tyle – wzru­szyła ramio­nami, cią­gle się uśmie­cha­jąc.

– Co panią tak bawi?

– To, że jest pan tak zde­ner­wo­wany tak nie­istotną rze­czą – powie­działa ze spo­ko­jem.

– Pro­szę spoj­rzeć na moją koszulę – spu­ścił głowę.

Na jego koszuli wid­niała podłużna brą­zowa plama.

– Wygląda, jakby miał pan kra­wat koloru kawy.

– Pani ze mnie drwi? – syk­nął.

– Pro­szę pana­aaa… – prze­cią­gnęła samo­gło­skę „a”, a on poczuł, że stroi sobie z niego żarty. – Nie ma co pła­kać nad roz­la­nym mle­kiem, a tym bar­dziej nad roz­laną kawą czy her­batą. Takie rze­czy się zda­rzają. Ogar­niemy to i do przodu.

Emi­lia, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, pode­szła do kel­nerki, która już wycho­dziła zza kon­tu­aru z mopem i wia­drem.

– Posprzą­tam – zwró­ciła się do dziew­czyny.

– Ja to zro­bię, nie ma pro­blemu – odpo­wie­działa kel­nerka.

Emi­lia zebrała w dło­nie kubki i wyrzu­ciła do kosza. Igor się­gnął po chu­s­teczki, które stały na sto­liku. Zdjął ze ściany kanapkę i prze­tarł ścianę, po czym wyszedł z baru.

Chwilę potem usły­szał za sobą kobiecy głos:

– Nie odku­pi­łam panu her­baty ani cia­stek.

– Wie pani co…? – odwró­cił się w stronę Emi­lii.

– Nie wiem, dopóki pan mi nie powie.

– Ja już nie chcę ani tych cia­stek, ani her­baty. Niczego nie chcę… – spoj­rzał na jej rado­sne oczy i dokoń­czył: – …od pani.

– A szkoda.

– Jezu­uuu… – jęk­nął, odwró­cił się i przy­spie­szył kroku, jakby oba­wiał się, że ta nawie­dzona kobieta dogoni go i znowu cze­goś będzie od niego chciała. A on od niej już niczego nie chciał. Jedyne, o czym marzył, to zmie­nić koszulę na czy­stą i mieć święty spo­kój.

Igor był uło­żo­nym trzy­dzie­sto­sied­mio­let­nim face­tem. Praw­ni­kiem z krwi i kości. Pocho­dził z praw­ni­czej rodziny. Jego ojciec był praw­ni­kiem, a także dzia­dek i pradzia­dek. Mama nato­miast była panią pro­ku­ra­tor. Lubił to śro­do­wi­sko i – jak mówił – „był nim prze­siąk­nięty od naj­młod­szych lat”. Wie­dział, że jest dobrym adwo­ka­tem, ale z dru­giej strony miał świa­do­mość, że każdy może popeł­nić błąd. Błędy praw­ni­ków to coś, czego nie da się do końca unik­nąć. Jak to mówią, nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.

* * *

Emi­lia wsia­dła do swo­jej żół­tej psz­czółki, jak piesz­czo­tli­wie nazy­wała micrę, którą jeź­dziła. Odpa­liła sil­nik i ruszyła. Uwiel­biała swoje autko, mimo że ojciec od kilku mie­sięcy pro­po­no­wał jej zakup lep­szego samo­chodu. Olgierd Wroń­ski zro­biłby dla córki wszystko, nawet jeśli ona o to wszystko nie pro­siła. Miała do ojca ogromny sen­ty­ment, sza­no­wała go, kochała, ale pre­zen­to­wała inne podej­ście do życia niż jej tata. Byli ze sobą bli­sko. Olgierd był wręcz w sto­sunku do córki nado­pie­kuń­czy. Na jej punk­cie miał hopla, i to cał­kiem nie­zdro­wego. Emi­lia wie­działa, że to dla­tego, że mieli tylko sie­bie. Kiedy jej mama umie­rała, Emilka miała dwa­na­ście lat. Olgierd obie­cał żonie, że zaj­mie się córką nale­ży­cie, a Emi­lia obie­cała mamie, że będzie opie­ko­wać się tatu­siem i że go nie zawie­dzie. Może dla­tego wybrała prawo? Była roz­trze­pana, roz­tar­gniona, gubiła doku­menty, noto­rycz­nie zapo­mi­nała togi na roz­prawy, a jed­nak jakoś jej szło.

Się­gnęła po paczkę żel­ków, które pochła­niała w ilo­ściach hur­to­wych i…

– Kurwa! – poczuła szarp­nię­cie, głowa odsko­czyła jej do tyłu. I w tym samym cza­sie usły­szała dźwięk gną­cej się bla­chy.

Chwilę potem stała naprze­ciwko faceta, który wysiadł ze swo­jego mato­wo­sza­rego mer­ce­desa. Wie­działa, że taki kolor robi się na zamó­wie­nie i kosz­tuje to kupę szmalu. W ogóle facet, który wje­chał w dupę jej mikrusi, wyglą­dał na dzia­nego. Miał na sobie jasno­sta­lowy gar­ni­tur, śnież­no­białą koszulę i bla­do­nie­bie­ski kra­wat. Hol­ly­wo­odzki uśmiech, śniadą kar­na­cję i czarne włosy zacze­sane do tyłu. I wła­śnie wle­piał w nią czarne oczy­ska.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: