Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kandyd, czyli optymizm - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kandyd, czyli optymizm - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 271 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. Jak Kan­dyd cho­wał się w pięk­nym zam­ku i jak go stam­tąd wy­gna­no

W West­fa­lii, w zam­ku ba­ro­na de Thun­der – ten – tronckh, żył mło­dy chło­piec, któ­re­go na­tu­ra ob­da­rzy­ła cha­rak­te­rem naj­ła­god­niej­szym na świe­cie. Fi­zjo­gno­mia od­zwier­cie­dla jego du­szę. Po­sia­dał dość zdro­wy sąd o rze­czach, przy dow­ci­pie nie­zmier­nie pro­stym; mnie­mam, iż z tej przy­czy­ny dano mu imię Kan­dy­da. Sta­rzy słu­dzy po­dej­rze­wa­li że jest sy­nem sio­stry ba­ro­na, oraz pew­ne­go za­cne­go i god­ne­go szlach­ci­ca z są­siedz­twa, któ­re­go ta pan­na upar­cie wzbra­nia­ła się za­ślu­bić, po­nie­waż mógł się wy­wieść le­d­wie z sie­dem­dzie­się­ciu je­den po­ko­leń, resz­ta zaś drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go gu­bi­ła się gdzieś w od­mę­cie cza­sów.

Ba­ron był jed­nym z naj­po­tęż­niej­szych pa­nów West­fa­lii, za­mek jego bo­wiem po­sia­dał drzwi i okna. Głów­na kom­na­ta stroj­na była na­wet dy­wa­na­mi. Ze­braw­szy wszyst­kie psy z obej­ścia, moż­na było, w po­trze­bie, utwo­rzyć coś na kształt sfo­ry; chłop­cy sta­jen­ni byli masz­ta­le­rza­mi, miej­sco­wy wi­ka­ry wiel­kim jał­muż­ni­kiem. Wszy­scy ty­tu­ło­wa­li ba­ro­na Jego Do­stoj­no­ścią i śmia­li się z jego kon­cep­tów.

Pani ba­ro­no­wa, któ­ra wa­ży­ła oko­ło trzy­stu pięć­dzie­się­ciu fun­tów, za­ży­wa­ła z tej przy­czy­ny wiel­kie­go po­wa­ża­nia; czy­ni­ła ho­no­ry domu z god­no­ścią, jed­na­ją­cą jej tym więk­szy sza­cu­nek. Cór­ka, Ku­ne­gun­da, li­czą­ca sie­dem­na­ście wio­sen, była ru­mia­na, świe­ża, pulch­na i ape­tycz­na. Syn oka­zy­wał się we wszyst­kim god­ny ojca. Pre­cep­tor Pan­gloss był wy­rocz­nią domu, a mały Kan­dyd słu­chał jego nauk z uf­no­ścią wła­ści­wą jego wie­ko­wi i na­tu­rze.

Pan­gloss wy­kła­dał taj­ni­ki me­ta­fi­zy­ko – teo­lo­go – ko­smo­lo – ni­go­lo­gii. Do­wo­dził wprost cu­dow­nie, że nie ma skut­ku bez przy­czy­ny i że, na tym naj­lep­szym z moż­li­wych świa­tów, za­mek JW. Pana ba­ro­na jest naj­pięk­niej­szym z zam­ków, pani ba­ro­no­wa zaś naj­lep­szą z moż­li­wych kasz­te­la­nek.

"Do­wie­dzio­ne jest, po­wia­dał, że nic nie może być in­a­czej, po­nie­waż wszyst­ko ist­nie­je dla ja­kie­goś celu, wszyst­ko, z ko­niecz­no­ści, musi ist­nieć dla naj­lep­sze­go celu. Zważ­cie do­brze, iż nosy są stwo­rzo­ne do oku­la­rów: dla­te­go mamy oku­la­ry. Nogi są wy­raź­nie stwo­rzo­ne po to, aby były obu­te, dla­te­go mamy obu­wie. Ka­mie­nie są na to, aby je cio­sa­no i bu­do­wa­no z nich zam­ki; dla­te­go Jego Do­stoj­ność pan ba­ron ma bar­dzo pięk­ny za­mek; naj­więk­szy ba­ron w oko­li­cy musi mieć naj­lep­sze miesz­ka­nie. Świ­nie są na to aby je zja­dać; dla­te­go mamy wie­przo­wi­nę przez cały rok. Z tego wy­ni­ka, iż ci, któ­rzy twier­dzi­li że wszy­sko jest do­bre, po­wie­dzie­li głup­stwo; trze­ba było rzec, że wszyst­ko jest naj­lep­sze".

Kan­dyd słu­chał uważ­nie i wie­rzył w pro­sto­cie du­cha; pan­na Ku­ne­gun­da wy­da­wa­ła mu się bo­wiem bar­dzo uro­dzi­wa, mimo że nig­dy nie od­wa­żył się jej tego wy­znać. Wnio­sko­wał, iż, po szczę­ściu uro­dze­nia się ba­ro­nem de Thun­der – ten – tronckh, dru­gim stop­niem szczę­ścia jest być pan­ną Ku­ne­gun­dą; trze­cim wi­dy­wać ją co dzień; czwar­tym zaś słu­chać mi­strza Pan­glos­sa, naj­więk­sze­go fi­lo­zo­fa w oko­li­cy, a tym sa­mym na całwj zie­mi.

Jed­ne­go dnia, Ku­ne­gun­da, prze­cha­dza­jąc się wpo­dle zam­ku po ma­łym la­sku któ­ry na­zy­wa­no par­kiem, uj­rza­ła, w gę­stwi­nie, dok­to­ra Pan­glos­sa, jak da­wał lek­cję eks­pe­ry­men­tal­nej fi­zy­ki po­ko­jów­ce jej mat­ki, fer­tycz­nej bru­net­ce, bar­dzo ład­nej i nie­sro­giej. Po­nie­waż pan­na Ku­ne­gun­da mia­ła z na­tu­ry wiel­ką cie­ka­wość do nauk, przy­glą­da­ła się, z za­par­tym od­de­chem, owym kil­ka­kroć po­na­wia­nym do­świad­cze­niom; uj­rza­ła ja­sno prze­ko­ny­wu­ją­cą ar­gu­men­ta­cję dok­to­ra, przy­czy­ny i skut­ki, i wró­ci­ła do domu wzru­szo­na, za­du­ma­na, wskroś prze­nik­nio­na chę­cią po­świę­ce­nia się na­ukom. My­śla­ła przy tym… że ona mo­gła­by snad­nie być sku­tecz­nym ar­gu­men­tem dla mło­de­go Kan­dy­da, on zaś na­wza­jem dla niej.

Spo­tka­ła Kan­dy­da wra­ca­jąc do zam­ku i po­czer­wie­nia­ła; Kan­dyd po­czer­wie­niał rów­nież. Rze­kła mu, prze­ry­wa­nym gło­sem, dzień do­bry; Kan­dyd od­po­wie­dział, nie wie­dząc sam co mówi. Na­za­jutrz, po obie­dzie, kie­dy wsta­wa­no od sto­łu, Ku­ne­gun­da i Kan­dyd zna­leź­li się za pa­ra­wa­nem; Ku­ne­gun­da upu­ści­ła chu­s­tecz­kę, Kan­dyd ją pod­niósł; wzię­ła go nie­win­nie za rękę, chło­piec uca­ło­wał nie­win­nie rękę pa­nien­ki, z ży­wo­ścią, uczu­ciem, wdzię­kiem nie do opi­sa­nia; usta ich się spo­tka­ły, oczy za­pło­ne­ły, ko­la­na za­czę­ły drżeć, ręce za­błą­ka­ły się. Ba­ron Thun­der – ten – tronckh prze­cho­dził koło pa­ra­wa­nu, i, wi­dząc tę przy­czy­nę i ten sku­tek, wy­pę­dził Kan­dy­da z zam­ku pa­ro­ma kop­nia­ka­mi w po­ślad­ki. Ku­ne­gun­da ze­mdla­ła; kie­gy przy­szła do sie­bie, otrzy­ma­ła sil­ny po­li­czek od ba­ro­no­wej; tak wszyst­ko zmą­ci­ło się w naj­pięk­niej­szym i naj­mil­szym z mo­żeb­nych zam­ków.II. Jak Kan­dyd do­stał się mię­dzy Buł­ga­rów

Kan­dyd, wy­pę­dzo­ny z raju ziem­skie­go, szedł dłu­go, nie wie­dząc do­kąd, pła­cząc, wzno­sząc oczy do nie­ba, ob­ra­ca­jąc je czę­sto ku naj­pięk­niej­sze­mu z zam­ków, któ­ry za­wie­rał naj­pięk­niej­szą z ba­ro­nó­wien. Po­ło­żył się, bez wie­cze­rzy, w szcze­rym polu, w bruź­dzie mię­dzy za­go­na­mi; śnieg pa­dał wiel­ki­mi pła­ta­mi. Na­za­jutrz, prze­mar­z­nię­ty do szpi­ku, Kan­dyd za­wlókł się do są­sied­niej wsi, no­szą­cej mia­no Val­ber­ghoff – trarbk – dik­dorff, bez gro­sza, umie­ra­jąc z gło­du i znu­że­nia. Za­trzy­mał się smut­no u wrót go­spo­dy. Dwaj lu­dzie, błę­kit­no ubra­ni, zwró­ci­li nań oczy. "Patrz, kam­ra­cie, rzekł je­den: do­sko­na­le zbu­do­wa­ny chło­pak; rę­czę, że ma prze­pi­sa­ną mia­rę".

Po­de­szli i za­pro­si­li uprzej­mie Kan­dy­da na obiad.

– Pa­no­wie, rzekł Kan­dyd z uro­czą skrom­no­ścią. – Świad­czy­cia mi wie­le za­szczy­tu, ale nie mam czym za­pła­cić za sie­bie.

– Och, pa­nie, rzekł je­den z błę­kit­nych, – oso­by pań­skiej po­wierz­chow­no­ści i za­let nie pła­cą nig­dy za nic: czyż nie po­sia­dasz pię­ciu stóp i pię­ciu cali wzro­stu?

– Tak, pa­no­wie, w isto­cie, to moja mia­ra, od­parł z ukło­nem.

– Och, dro­gi pa­nie, sia­daj z nami; nie tyl­ko wy­rów­na­my za cie­bie ra­chu­nek, ale nie ścier­pi­my, aby czło­wie­ko­wi ta­kie­mu jak pan mia­ło kie­dy­kol­wiek brak­nąć pie­nię­czy; toć pierw­szym obo­wiąz­kiem lu­dzi jest po­ma­gać so­bie wza­jem.

– Ma­cie słusz­ność, od­parł Kan­dyd; – toż samo po­wia­dał mistrz Pan­gloss; wi­dzę, że w isto­cie wszyst­ko jest jak naj­le­piej".

Pro­szą aby przy­jął kil­ka ta­la­rów; bie­rze i chce wy­sta­wić ob­lig; nie przyj­mu­ją, sia­da­ją z nim do sto­łu. "Po­wiedz, czy ko­chasz tkli­wie…

– Ach, tak, od­po­wie­dział, ko­cham tkli­wie pan­nę Ku­ne­gun­dę.

– Nie, od­parł je­den z nie­zna­jo­mych; py­ta­my, czy ko­chasz tkli­wie kró­la Bół­ga­rów?

– Ani tro­chę, od­po­wie­dział; nie wi­dzia­łem go na oczy.

Jak to! ależ to cza­ru­ją­cy mo­nar­cha; trze­ba wy­pić jego zdro­wie.

– Och, bar­dzo chęt­nie, owszem".

Pije. "Wy­star­czy, po­wia­da­ją mu, oto je­steś osto­ją, pod­po­rą, obroń­cą, bo­ha­te­rem Buł­ga­rów; los twój za­pew­nio­ny, sła­wa nie­za­wod­na". Wkła­da­ją mu na­tych­miast kaj­da­ny na nogi i pro­wa­dzą go do puł­ku. Każą mu się ob­ra­cać w pra­wo, w lewo, brać broń na ra­mię, zdej­mo­wać, mie­rzyć, strze­lać, po­dwa­jać krok, i sy­pią mu trzy­dzie­ści ki­jów; na­za­jutrz wy­ko­ny­wa to samo mniej nie­zdar­nie i do­sta­je tyl­ko dwa­dzie­ścia; trze­cie­go dnia rze­pią mu tyl­ko dzie­sięć, a to­wa­rzy­sze pa­trzą nań jak na mło­dy fe­no­men.

Kan­dyd, oszo­ło­mio­ny, nie poj­mo­wał jesz­cze zbyt do­brze pro­fe­sji bo­ha­te­ra. Pew­ne­go pięk­ne­go dnia wio­sen­ne­go, wpa­dło mu do gło­wy pu­ścić się na prze­chadz­kę. Kro­czył swo­bod­nie przed sie­bie, w mnie­ma­niu iż jest to przy­wi­le­jem ro­dza­ju ludz­kie­go, jak i by­dlę­ce­go, po­słu­gi­wać się wła­sny­mi no­ga­mi we­dle upodo­ba­nia. Nie zro­bił ani dwóch mil, kie­dy do­pa­dło go czte­rech in­nych sze­ścio­sto­po­wych bo­ha­te­rów: wią­żą go i pro­wa­dzą do wię­zie­nia. Spy­ta­no go, we­dle form praw­nych, czy woli przejść trzy­dzie­ści sześć razy przez ró­zgi ca­łe­go puł­ku, czy też otrzy­mać na­raz dwa­na­ście kul w mó­zgow­ni­cę.

Próż­no przed­kła­dał, iż każ­dy czło­wiek po­sia­da wol­ną wolę i że on, oso­bi­ście nie ży­czy so­bie ani tego, ani tego; trze­ba było wy­bie­rać.

Owóż, mocą owe­go daru bo­skie­go, któ­ry na­zy­wa się wol­no­ścią, na­my­ślił sie przejść trzy­dzie­ści sześć razy przez ró­zgi: od­był dwie ta­kie prze­chadz­ki. Pułk li­czył dwa ty­sią­ce lu­dzi; to wy­nio­sło czte­ry ty­sią­ce ró­zeg, któ­re, od kar­ku do po­ślad­ków, ob­na­ży­ły mu wszyst­kie mię­snie i ner­wy. Gdy przy­szła chwi­la trze­ciej prze­chadz­ki, Kan­dyd, przy­wie­dzio­ny do osta­tecz­no­ści, po­pro­sił jako o ła­ske, aby mu ra­czo­no strze­lić w łeb; uzy­skał ten fa­wor; za­wią­zu­ją mu oczy i każą klęk­nąć. W tej­że chwi­li prze­jeż­dża król Buł­ga­rów, pyta o zbrod­nię de­li­kwen­ta; że zaś był to król ob­da­rzo­ny nie­po­spo­li­tym ge­niu­szem, zro­zu­miał, ze wszyst­ke­go co usły­szał o Kan­dy­dzie, że mło­dy ten me­ta­fi­zyk bar­dzo jest nie­świa­do­my spraw tego świa­ta; ja­koż uła­ka­wił go, ze wspa­nia­ło­myśl­no­śią, któ­rą będą wy­sła­wiać wszyst­kie ga­ze­ty po wszyst­kie wie­ki. Dziel­ny chi­rurg ule­czył Kan­dy­da w trzy ty­go­dnie, za po­mo­cą ma­ści prze­pi­sa­nych przez Dio­so­ry­de­sa. Miał już nie­co skó­ry i mógł cho­dzić, kie­dy król Buł­ga­rów wy­dał bi­twę kró­lo­wi Aba­rów.III. Jak Kan­dyd umknął z ar­mii Buł­ga­rów i co mu się przy­tra­fi­ło

Nie moż­na so­bie wy­obra­zić nic rów­nie pięk­ne­go, spraw­ne­go, świet­ne­go, rów­nie do­brze wy­ćwi­czo­ne­go jak obie ar­mie. Trą­by, pisz­czał­ki, obo­je, bęb­ny, ar­ma­ty, two­rzy­ły har­mo­nię, ja­kiej nie sły­sza­no ani w pie­kle. Zra­zu, ar­ma­ty oba­li­ły po sześć ty­się­cy lu­dzi z każ­dej stro­ny; na­stęp­nie, strze­la­ni­na uprząt­nę­ła z naj­lep­sze­go ze świa­tów dzie­więć do dzie­się­ciu ty­się­cy hul­ta­jów, któ­rzy za­nie­czysz­cza­li jego po­wierzch­nię. Ba­gnet rów­nież upo­rał się z pa­ro­ma ty­sią­ca­mi: wszy­sto ra­zem mo­gło się­gać ja­kich trzy­dzie­stu ty­się­cy dusz. W cza­sie tych he­ro­icz­nych ja­tek, Kan­dyd, któ­ry trząsł się jak szcze­ry fi­lo­zof, ukrył się jak mógł naj­tro­skli­wiej. Wresz­cie, gdy obaj kró­lo­wie ka­za­li śpie­wać, każ­dy w swo­im obo­zie, Te Deum, po­wziął po­sta­no­wie­nie aby się udać gdzie in­dziej roz­trzą­sać pro­ble­my przy­czyn i skut­ków. Okra­cza­jąc całe ster­ty tru­pów i umie­ra­ją­cych, do­tarł do są­sied­niej wio­ski; za­stał kupę po­pio­łów; była to wieś abar­ska, któ­rą Buł­ga­rzy spa­li­li, we­dle ka­no­nów pra­wa pu­blicz­ne­go.

Tu, po­kłu­ci ra­na­mi star­cy pa­trzy­li, jak żony ich, po­za­rzy­na­ne, ko­na­ły w mę­czar­nich, tu­ląc dzie­ci do za­krwa­wio­nych pier­si; tam, dziew­czy­ny z po­roz­pru­wa­ny­mi brzu­cha­mi, na­sy­ciw­szy na­tu­ral­ne po­pę­dy bo­ha­te­rów, wy­da­wa­ły ostat­nie tchnie­nie; inne, wpół spa­lo­ne, krzy­cza­ły aby je do­bi­to. Mó­zgi wa­la­ły się po zie­mi, obok po­uci­na­nych rąk i nóg.

Kan­dyd umknął, co miał tchu do dal­szej wio­ski; na­le­ża­ła do Buł­ga­rów i bo­ha­te­ro­wie abar­scy obe­szli się z nią tak samo. Wciąż stą­pa­jąc po drga­ją­cych człon­kach lub po zwę­glo­nych cia­łach, wy­do­stał się wresz­cie poza pole bi­twy, nio­sąc w tor­ni­strze nie­co za­pa­sów i nie za­po­mi­na­jąc ani na chwi­lę o pan­nie Ku­ne­gun­dzie. Wi­wen­da skoń­czy­ła się wła­śnie, kie­dy do­tarł do Ho­lan­dii; ale, po­nie­waż sły­szał iż jest to kraj bo­ga­ty i chrze­ści­jań­ski, nie wąt­pił że znaj­dzie przy­ję­cie rów­nie do­bre jak ongi w zam­ku ba­ro­na, nim go wy­gna­no stam­tąd za spra­wą pięk­nych oczu Ku­ne­gun­dy.

Zwró­cił się do kil­ku po­waż­nych oby­wa­te­li z proś­bą o jał­muż­nę; od­po­wie­dzie­li jed­no­cze­śnie, że, je­śli ze­chce da­lej upra­wiać to rze­mio­sło, będą zmu­sze­ni od­dać go do domu po­pra­wy, iżby się na­uczył przy­zwo­ito­ści.

Zwró­cił się na­stęp­nie do czło­wie­ka, któ­ry, do­pie­ro co, wo­bec wiel­kie­go zgro­ma­dze­nia, roz­pra­wiał go­dzi­nę o mi­ło­sier­dziu. Ów spo­rzał nań z uko­sa i rzekł: "Co ty tu ro­bisz? czy ba­wisz tu dla do­brej przy­czy­ny? – Nie ma skut­ku bez przy­czy­ny, od­parł skrom­nie Kan­dyd; wszyst­ko wią­że się łań­cu­chem ko­niecz­no­ści i dąży do naj­lep­sze­go celu. Trze­ba było, aby mnie wy­gna­no z po­bli­ża pan­ny Ku­ne­gun­dy i abym prze­szedł dwa razy przez ró­zgi; tak samo trze­ba bym pro­sił o chleb, póki nie będę mógł nań za­pra­co­wać; nie mo­gło być in­a­czej.

– Mój przy­ja­cie­lu, rzekł mów­ca, czy wie­rzysz że pa­pież jest an­ty­chry­stem? – Nie sły­sza­łem jesz­cze o tym, od­parł Kan­dyd; ale czy jest czy nie jest, ja nie mam chle­ba. – Nie wart go je­steś, rzekł tam­ten: precz, nędz­ni­ku, precz, ło­trze, nie zbli­żaj się do mnie póki ży­cia".

Żona mów­cy wy­sta­wi­ła gło­wę przez okno, i, na wi­dok czło­wie­ka któ­ry wąt­pił iż pa­pież jest an­ty­chry­stem, wy­próż­ni­ła mu na łeb peł­ny… O, nie­ba! do ja­kichż wy­bry­ków po­su­wa się żar­li­wość re­li­gij­na u dam!

Pe­wien czło­wiek, któ­ry nie był ochrzczo­ny, po­czci­wy ana­bap­ty­sta(2) imie­niem Ja­kub, uj­rzał w jak okrut­ny i ha­nieb­ny spo­sób po­trak­to­wa­no jed­ne­go z jego bra­ci, isto­tę o dwóch no­gach bez pie­rza, ob­da­rzo­ną du­szą; za­pro­wa­dził go do sie­bie, umył go, dał mu chle­ba i piwa, ob­da­ro­wał go dwo­ma flo­re­na­mi, ofia­ro­wał się na­wet za­trud­nić go w swo­ich fa­bry­kach per­skich tka­nin, któ­re wy­ra­bia się w Ho­lan­dii.

Kan­dyd, pa­da­jąc nie­mal na twarz przed do­bro­czyń­cą, wy­krzyk­nął:

"Do­brze po­wia­dał mistrz Pan­gloss, że wszyst­ko w świe­cie dzie­je się naj­le­piej; pań­ska do­broć wzru­szy­ła mnie o wie­le bar­dziej, niż okru­cień­stwo je­go­mo­ści w czar­nym płasz­czu oraz jego mał­żon­ki".

Na­za­jutrz, prze­cha­dza­jąc się, spo­tkał nę­dza­rza, ca­łe­go okry­te­go wrzo­da­mi, z mar­twy­mi oczy­ma, ze sto­czo­nym koń­cem nosa, z wy­krzy­wio­ną gębą, z czar­ny­mi zę­ba­mi, ochry­płym gło­sem, drę­czo­ne­go okrut­nym kasz­lem i wy­plu­wa­ją­ce­go po jed­nym zę­bie przy każ­dym na­pa­dzie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: