Kapetyngowie. Królowie Francji 987–1328 - ebook
Kapetyngowie. Królowie Francji 987–1328 - ebook
W 987 r., po śmierci ostatniego władcy z dynastii Karolingów, francuscy lordowie wybrali na króla Hugona Kapeta. Zapoczątkował on dynastię, która rządziła Francją do 1328 r. Podczas jej rządów postępował proces scalania francuskich terytoriów i wzmacniania władzy królewskiej, którego kulminacja nastąpiła za rządów Filipa II Augusta oraz Ludwika IX Świętego.
Kapetyngowie umacniali się nawet wtedy, gdy pozornie czynili dwa kroki w tył, głównie dzięki fascynującym i silnym osobowościom najwybitniejszych władców epoki – Ludwikowi Świętemu czy Filipowi Augustowi. Bradbury prezentuje ich niełatwe relacje z feudałami i Kościołem w sposób chronologiczny, regularnie przykładając szkło powiększające do obszarów pomijanych czasem przez innych badaczy. Opisuje również, jak reformy gospodarcze i administracyjne wpływały na przeciętnego mieszkańca Francji. Regularnie powraca też w rozważaniach do Paryża, który prócz centrum intelektualnego stał się także stolicą literatury, sztuki i kultury. Tamtejszy uniwersytet nie poradziłby sobie bez poparcia korony, której pomoc opłaciła się sowicie – z niejednego względu.
Spis treści
Przedmowa
Wykaz skrótów
1. Imperium Karolińskie
2. Wzrost znaczenia Robertynów
3. Nowe księstwa 800–1000
4. Pierwsi kapetyńscy władcy 987–1031
5. Sukcesy i porażki 1031–1108
6. Gruby i Młody 1108–1180
7. Filip Wielki
8. Król i święty – Ludwik IX 1226–1270
9. Śmiały i Piękny 1270–1314
10. Zmierzch linii 1314–1328
11. Osiągnięcia i spuścizna dynastii kapetyńskiej
Bibliografia
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66625-06-8 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy chyba, kto spędza sporą część życia na czytaniu prac historyków, uczeniu historii i pisaniu o niej, potrzebował wykształcenia i nauczania. Zgodnie ze zwyczajem w przedmowach innych książek wspominałem o swoich akademickich wykładowcach – pominąłem jednak w podziękowaniach pozostałych nauczycieli. Wraz z upływem lat człowiek zwykle zaczyna zdawać sobie sprawę, jak wiele zawdzięcza innym. Chciałbym niniejszą pracę zadedykować wszystkim tym, którzy mnie kiedykolwiek i jakkolwiek uczyli.
Podczas drugiej wojny światowej zostałem ewakuowany do Wycombe Marsh, niedaleko High Wycombe w hrabstwie Buckinghamshire. Miałem szczęście – wraz z matką i rodzeństwem mieszkałem u dziadków od strony ojca. Wiek szkolny osiągnąłem podczas wojny i trafiłem do szkoły podstawowej w Wycombe Marsh. Nie pamiętam tamtejszych nauczycieli; po tylu latach mogę sobie przypomnieć tylko imię jednej koleżanki. Nie wymienię go jednak, żeby ani siebie, ani jej nie wprawić w zakłopotanie. Przypominam sobie, jak przed niemieckimi atakami z powietrza chowaliśmy się do ceglanych schronów. Mogę stwierdzić jedynie, że tamtejsi nauczyciele zawsze wyznaczali mi właściwy kierunek, a ja lubiłem swoją szkołę.
Pod koniec wojny wróciliśmy do Hackney, gdzie rozpocząłem naukę w London Fields Primary. Zawarłem wówczas przyjaźnie, które przetrwały mniej więcej całą następną dekadę. Pamiętam też trochę z lekcji – zwłaszcza wychowawczynię, pannę Attwood, która bardzo zachęcała mnie do nauki. Ubiegałem się o miejsce w prestiżowej szkole Christ’s Hospital, ale nie zrobiłem wystarczająco dobrego wrażenia podczas rekrutacji. Wydaje mi się teraz, że dobrze się stało. Raczej nie spodobałoby mi się w szkole z internatem, choć niewątpliwie edukację otrzymałbym doskonałą.
Gdybym dostał się do Christ’s Hospital, nie trafiłbym także później do szkoły imienia Dame Alice Owen w Islington. Uczyły się w niej wyłącznie dzieci powyżej jedenastego roku życia, którym udało się przejść kwalifikacje. Tradycje placówki sięgają aż XVII wieku, choć jej siedzibę przeniesiono z Islington do Hertfordshire. Od czasu do czasu odwiedzałem miejsce, gdzie się uczyłem, ze smutkiem obserwując, jak kolejne budynki ulegają rozbiórce. Nauka w szkole średniej sprawiała mi radość. Tyle się słyszy o nieszczęśliwych latach szkolnych, że aż wydaje mi się, że musiałem coś źle zapamiętać. Faktem pozostaje jednak, że lepszej edukacji nie mógłbym sobie wymarzyć. Oczywiście bywały i trudne chwile. W lecie poprzedzającym rozpoczęcie nauki w Owen’s po kąpieli w jeziorze nabawiłem się szkarlatyny, przez co opuściłem pierwszą połowę trymestru. Jestem wdzięczny nauczycielowi z pierwszej klasy, panu J.E. Smithowi, za pomoc w nadrobieniu zaległości. Przygotowywał mnie zresztą później do egzaminów i reżyserował szkolne sztuki teatralne, w których miałem swój skromny udział. Cała przyjemność, która płynęła z uczestniczenia w nich, wynikała też z faktu, że byliśmy wprawdzie szkołą męską, ale jej żeński odpowiednik znajdował się po drugiej stronie ulicy. Przedstawienia stanowiły nieliczne okazje do zapoznania się z płcią przeciwną.
Historię w Owen’s wykładano konsekwentnie i dobrze, ja jednak planowałem studiowanie literatury angielskiej. Nie za bardzo uśmiechała mi się nauka łaciny. W tamtych czasach była to jednak konieczność, o ile chciało się później studiować kierunki humanistyczne. Moim nauczycielem łaciny był pan G.A. Hutchings („Hutch”), który doprowadził mnie do egzaminu końcowego. O wiele bardziej niż lekcje języka cieszyły mnie jego wykłady poświęcone dziejom Rzymu. Chciałem studiować historię starożytną, nie nauczyłem się jednak – również koniecznej wówczas – greki. Moi nauczyciele historii to pan W.N. Vellacott, a w szóstej klasie także panowie S.G. Strong i R.A. Dare. Ten ostatni uczył historii średniowiecznej i po raz pierwszy dał mi posmakować specyficznego klimatu tej epoki. Jednocześnie bardzo podobały mi się wykłady pana Stronga o nowoczesnej historii Stanów Zjednoczonych. Szóstą klasę zaliczyłem z dziwnego powodu. Zmieniły się zasady przystępowania do egzaminów O-level, na koniec piątej klasy byłem jeszcze na to za mały. Ojciec chciał, bym już skończył szkołę i zaczął pracować. Matka i nauczyciele przekonali go jednak – pozwolił mi zostać jeszcze rok i zdać wspomniane egzaminy. Ponieważ potem wystarczyłby mi rok, żeby zaliczyć jeszcze jeden etap nauki i testy A-level, ojciec został zmanipulowany. Musiał wspierać bezrobotnego syna jeszcze przez jakiś czas, choć dorabiałem sobie trochę podczas wakacji. Pierwszy raz zetknąłem się z Kapetyngami na lekcji pana Dare’a. Nie udało mi się osiągnąć celu, który sobie wyznaczyłem – dostać się na uniwersytet w Oksfordzie. Tę ambicję podsyciło czytanie powieści Thomasa Hardy’ego (zwłaszcza jednej – Juda nieznany) w trakcie przygotowań do egzaminów, co dobrze obrazuje poziom racjonalności mojego zapału. Dwukrotnie zdawałem egzaminy wstępne, których koszty ponosili rodzice. Dwukrotnie oblałem. Na jednym z egzaminów otrzymałem arkusz testowy dotyczący okresu historycznego, o którym nigdy się nie uczyłem. Nie miałem jednak śmiałości zgłosić omyłki.
Ubiegałem się także o miejsce w King’s College w Londynie – i na szczęście je otrzymałem. Postanowiłem wówczas skoncentrować się na historii średniowiecznej. Wdzięczny jestem losowi, że stało się tak, jak się stało – gdyż również ten etap edukacji przyniósł mi wiele radości. Uczęszczałem na wykłady dotyczące różnych okresów historycznych i wiele się nauczyłem, słuchając takich wspaniałych wykładowców jak Brian Manning, Gareth Bennett i Michael Howard. Studia średniowieczne dały mi możliwość zetknięcia się z dwoma bardzo różnymi mentorami. Gerald Hodgett prowadził zajmujące wykłady w stylu, który podziwiałem. Charles Duggan był natomiast moim opiekunem i gorliwym rzymskim katolikiem, bardzo zainteresowanym Kościołem. Ja z kolei otrzymałem wychowanie w tradycji baptyzmu, a podczas studiów zwróciłem się w stronę ateizmu. W żaden sposób nie wpłynęło to na galanterię i obiektywizm pana Duggana, choć sądzę, że trochę niepokoił go mój światopogląd. Otrzymywałem też pomoc od kolegów studentów. Niedawno odnowiłem kontakt z dwoma z nich. Studiowali wprawdzie o rok wyżej, ale i tak wspierali mnie oraz zachęcali; zostaliśmy przyjaciółmi. Badacz średniowiecza Brian Collins mieszka teraz w Nowej Zelandii, a modernista Malcolm Thomis – w Australii.
Z King’s College trafiłem jeszcze do londyńskiego Institute of Education, gdzie zdobyłem uprawnienia pedagogiczne. Następnie zostałem szkolnym nauczycielem i rozpocząłem praktykę w Shoreditch. Ze względów politycznych skłaniałem się ku pracy w szkole państwowej, choć – jak każdemu nowicjuszowi – nie było mi w niej lekko. Drugą posadę, wybraną z powodów rodzinnych, znalazłem w spokojniejszej, wiejskiej okolicy. Zostałem nauczycielem historii w szkole Manhood w Selsey (w West Sussex). Spędziwszy tam osiem lat, przeniosłem się do ówczesnego Borough Road College, gdzie uczyłem młodych nauczycieli, prowadziłem kursy i seminaria. Kierownik katedry historii, George Bartle, zachęcał mnie do tworzenia kursów poświęconych brytyjskiej i europejskiej historii średniowiecznej. Wykładałem także o rzymskiej Brytanii, rządach Elżbiety I, Tudorach, Stuartach, a nawet dwudziestowiecznej historii Zjednoczonego Królestwa! Mam nadzieję, że o żadnych zajęciach nie zapomniałem. Bardzo pomagali mi wówczas koledzy – kilka osób z tego grona nadal z dumą nazywam przyjaciółmi. Uczyłem tam w trakcie inkorporacji college’u w struktury West London Institute of Higher Education, a potem odszedłem, zanim został wcielony do Brunel University. Jak każdy nauczyciel, mam dług również wobec tych, których nauczałem. Nie żałuję czasu poświęconego edukacji – zarówno zdobywaniu wiedzy, jak i przekazywaniu jej innym. Wręcz przeciwnie – jestem za ten czas wdzięczny.
Postanowiłem połączyć karierę z kontynuowaniem studiów, więc w latach 1975–1976 ukończyłem studia magisterskie w King’s College. Każdy wykładowca wniósł coś ważnego do mego wykształcenia. Julian Brown odszedł wprawdzie w trakcie pierwszego roku, ale nauczył mnie właściwego podejścia do rękopisów. Christopher Holdsworth, który prowadził seminaria przedmiotowe, nadal jest moim przyjacielem. Trzecim ważnym wykładowcą był Allen Brown, późniejszy promotor mojej (nieukończonej) pracy doktorskiej. To on zainteresował mnie średniowieczną bronią i architekturą zamkową – to moja pasja, która nigdy nie wygasła. Pracowałem nad doktoratem w systemie zaocznym przez osiem lat. Pod koniec tego okresu Allen poważnie zachorował, a ja – zamiast działać pod okiem innego promotora – porzuciłem pierwotny zamysł i zacząłem pisać książki. Pierwszą z nich był The Medieval Archer (Średniowieczny łucznik). Badania prowadzone podczas przygotowywania rozprawy doktorskiej wykorzystałem także w późniejszej publikacji, zatytułowanej Stephen and Matilda (Stefan i Matylda).
Rzecz jasna na naukę zawsze jest czas. Od czasu magisterium w miarę regularnie brałem udział w seminariach poświęconych wczesnemu średniowieczu w Institute of Historical Research w Londynie. Wśród prowadzących znaleźli się między innymi Christopher Holdsworth, Allen Brown, John Gillingham, Michael Clanchy i Jinty Nelson. Od czasu do czasu uczestniczyłem też w seminariach o krucjatach, które prowadził Jonathan Riley-Smith. W ciągu tych lat wysłuchałem tak wielu wystąpień i odczytów studentów oraz szanowanych akademików, że nie ma wręcz możliwości wymienić każdego prelegenta z nazwiska. Podziękuję im zatem wszystkim jednocześnie. Czytanie jest ważnym elementem dokształcania się; niczego nie da się jednak porównać ze słuchaniem historyków mówiących o własnej pracy. Osobiście preferuję nieformalne seminaria, ale powyższe słowa odnoszą się także do wykładów i konferencji. Wdzięczność żywię dla wszystkich, którzy wygłaszali odczyty, a w szczególności dziękuję Stowarzyszeniu Historycznemu, Towarzystwu Średniowiecznemu, jak również organizatorom konferencji w Instytucie Badań Historycznych, konferencji anglonormańskich w Battle, konferencji rycerskich w Strawberry Hill, konferencji poświęconej Janowi bez Ziemi we wschodniej Anglii oraz konferencji średniowiecznych w Harlaxton.
Zakończę te przydługie wywody odwołaniem do moich związków z Francją. Już kilka mych poprzednich książek dotyczyło tego kraju – między innymi uzbrojenia i Filipa II Augusta. We Francji spędziłem więcej urlopów niż w jakimkolwiek innym kraju na kontynencie europejskim. Pojechałem tam jeszcze jako student, wraz z bratem, Davidem. Autostopem zwiedziliśmy cały kraj, zatrzymując się w schroniskach młodzieżowych i docierając ostatecznie nad Morze Śródziemne. Wróciliśmy, zahaczając o Paryż, a cała wyprawa dała nam fantastyczne poczucie zaznajomienia z Francją i niejakie pojęcie o jej rozmiarach. Annę, moją żonę, poznałem w 1957 roku. Pobraliśmy się rok później. Wielokrotnie wyjeżdżaliśmy na wakacje za granicę, na przykład pod namioty z dorastającymi dziećmi. Pewnego razu zabraliśmy szwagierkę Marian z rodziną na wyprawę do Hiszpanii i z powrotem wzdłuż śródziemnomorskiego wybrzeża Francji. Innym razem z kolegą i przyjacielem ze szkoły Manhood – Johnem Savillem – i jego rodziną przemierzaliśmy Bretanię, podróżując samochodem kempingowym. Przypominam sobie też noclegi w parkach francuskich zamków i posiadłości, a także rodzinne wakacje z córką i synem w normandzkim domku. W ostatnim czasie wybieramy już raczej wygodę hotelową na szlakach wzdłuż Loary, nad jeziorem Annecy czy w Paryżu. Czasami „wakacje” sprowadzały się częściowo do badań potrzebnych przy pisaniu książek; zwiedzaliśmy więc zamki, kościoły i pola bitew. Ostatnia wyprawa do Paryża i Bordeaux służyła właśnie przygotowywaniu niniejszej publikacji. Nigdy nie zapomnę niedawnej wycieczki do ruin zamku znajdujących się pod Luwrem. Kiedy tylko mogłem, oglądałem też w telewizji Tour de France. Lubię kolarstwo, ale to francuski krajobraz jest dla mnie prawdziwą atrakcją. Francja i jej historia przyniosły mi w życiu nieskończenie wiele radości. Niniejsza książka jest bardziej owocem miłości i potrzeby serca niż rezultatem ciężkiej pracy badawczej.
Chciałbym także podziękować całemu wydawnictwu Hambledon, a szczególnie Tony’emu Morrisowi, który jako pierwszy poddał mi pomysł napisania tej książki jako części całej serii dotyczącej dynastii królewskich. Dziękuję Benowi Hayesowi, Joannie Kramer i pracownikom Continuum, Evie Osborne za pomoc przy ilustracjach oraz Jonathanowi Stylesowi, który dopilnował, by praca pomyślnie ukazała się drukiem.
Jim Bradbury
Selsey, 2006Wykaz skrótów
ANS Anglo-Norman Studies.
ASC Anglo-Saxon Chronicle.
CMH Cambridge Medieval History (nowe wydanie).
Lavisse Histoire de France Depuis les Origines Jusqu’a la Revolution, red. E. Lavisse, tomy ii & iii, Paryż, 1901, 1903.
MGH Monumenta Germaniae Historica.
RHFRecueil des Historiens des Gauleset et de la France, red. M. Bouquet & L. Delisle, 24 tomy, Paryż, 1869–1904.
RS Rolls Series.
SHF Societe de l’Histoire de France.
SRG Scriptores Rerum Germanicarum.
TRHS Transactions of the Royal Historical Society.1
Imperium Karolińskie
Hugo Kapet został królem państwa zachodniofrankijskiego w 987 roku. Do roku 1328 państwem władali jego bezpośredni potomkowie, a i w następnych stuleciach kolejni królowie Francji wywodzili się z odnogi jego rodu. Nikogo nie trzeba przekonywać o znaczeniu objęcia władzy przez Hugona. Naszym pierwszym zadaniem jest zbadać zasięg i rozmiar jego oddziaływania, w czym przydatne będzie zaznajomienie się z dziejami państwa frankijskiego poprzedzającymi to panowanie.
W pierwszym rozdziale zamierzamy prześledzić rozwój regionu zwanego dzisiaj Francją – od rzymskiej Galii aż do czasów, gdy stał się on częścią państwa frankijskiego pod panowaniem królów merowińskich i karolińskich. Późniejsza Francja zyskała wówczas na znaczeniu jako część Europy w strukturze imperium założonego przez Karola Wielkiego. Po pewnym czasie imperium karolińskie rozpadło się na mniejsze królestwa i księstwa. W potęgę zaczął rosnąć ród Robertynów, z których wywodzili się królowie kapetyńscy. Ród królował części państwa zachodniofrankijskiego – jeszcze za czasów panowania Karolingów – po czym objął władzę nad jego całością.
Niektórzy historycy – i nie tylko oni – lekceważyli osiągnięcia wczesnego średniowiecza. Niniejszy rozdział koncentruje się na polityce jednej, konkretnej rodziny, nie możemy wszakże zapominać o szerszym wymiarze zmian zachodzących w społeczeństwie i Europie. Pamiętajmy, że w roku tysięcznym nie wszyscy ludzie byli brutalnymi barbarzyńcami o ograniczonych zdolnościach pojmowania; na dowód tego przytoczmy uwagę burgundzkiego mnicha Rudolfa Glabera, który większość życia spędził w zachodniofrankijskich klasztorach. W swych kronikach pisał o ziemi, „co ponoć ma kształt kuli”1. By zetknąć się z wiedzą i postępem o konkretnym znaczeniu dla współczesnego świata, nie musimy czekać do czasu Kolumba czy renesansu. Nie można również nie docenić wkładu wniesionego w naukę i kulturę przez kobiety owych czasów – co jasno wykazało kilkanaścioro współczesnych badaczy i badaczek historii2. Nawiasem mówiąc, niższe warstwy społeczeństwa nie miały znacznego dostępu do edukacji, nawet w ramach struktur Kościoła. Zjawisko to przedstawił pewien prałat merowiński, opisując księdza ze znikomą znajomością łaciny, który chrzcił in nomine patria et filia („w imię ojczyzny i córki”)3.
Wiek X był świadkiem bardzo znaczących przemian w historii państwa zachodniofrankijskiego (która to nazwa najlepiej określa ową krainę w okresie po rozpadzie karolińskiego imperium). Rywalizacja Robertynów z Karolingami zakończyła się utratą władzy tych ostatnich zarówno w zachodniej, jak i odrębnej – rządzonej już przez inny ród – wschodniej części państwa. Kapetyngowie zachodniofrankijscy uznawani są niekiedy za „trzeci gatunek” królów francuskich, po Merowingach i Karolingach4. We wszystkich regionach imperium nastał jednak czas „głębokich przeobrażeń” po upadku Karolingów5. Państwo podzieliło się, choć potomkowie Karola Wielkiego władali poszczególnymi prowincjami jeszcze przez pewien okres. Ich potęga utrzymywała się jeszcze w IX stuleciu, ale do końca X wieku zmalała aż do zera. Analizy historyczne koncentrujące się na powstawaniu przyszłej Francji i Niemiec opierają się na interpretacji zmian z perspektywy wiedzy post factum. Najważniejszą początkowo zmianą była jednak dezintegracja imperium – rozpad na części składowe, „mozaikę pomniejszych księstw”, co następowało prawdopodobnie w tempie wolniejszym, niż sądził Dhondt6.
W państwie wschodniofrankijskim – tj. przyszłych Niemczech – wcześniej niż na zachodzie doszło do obalenia Karolingów. Jego charakter zmienił się i z frankijskiego stał się bardziej saksoński, a sami Sasi zdawali się pewni swego. Henryk I Ptasznik i jego następcy (trzech Ottonów: I, II i III) rządzili jedno stulecie – do roku 1002. Wkrótce jednak dynastia ottońska podupadła, a państwo zostało monarchią elekcyjną. Na wschodzie – w przeciwieństwie do części zachodniej – żadnej dynastii nie udało się zdobyć władzy podobnej do sprawowanej przez Robertynów, którzy wprawdzie rośli w siłę wolniej i mniej demonstracyjnie niż Ottonowie, ale ostatecznie utrzymali rządy dłużej. Członkowie rodu zapoczątkowanego przez Roberta Mocnego opanowali znaczny obszar na zachodzie jako grafowie, książęta czy margrabiowie Paryża i jego okolic. Trzydziestu dwóch potomków rodu w linii prostej rządziło Francją – jako Kapetyngowie, Walezjusze i Burbonowie – przez kolejnych osiem wieków. Warto dodać, że granice geograficzne współczesnej Francji wciąż nie były określone pod koniec rządów Kapetyngów, tj. w 1328 roku. Śledzimy więc początki rozwoju Francji, nie jego zakończenie.
Rządy Karolingów dobiegły kresu po około 200 latach. Późnokarolińskich władców zachodniofrankijskich w żadnym razie nie można uznać za nieliczących się czy nieumiejętnych monarchów – wręcz przeciwnie. Większość współczesnych historyków uważa ich za dobrych i kompetentnych panujących, choć Dhondt postrzega samą epokę jako „długotrwałą agonię”7. Na wschodzie władzę przejęli Ottonowie, a na zachodzie Robertynowie, wywodzący się z możnowładców karolińskiej Francji. W X wieku członkowie rodu dochodzili do godności książąt frankijskich i w imieniu królów rządzili okolicami Paryża. Trzykrotnie wprowadzali na tron przedstawicieli rodu, aż wreszcie udało im się doprowadzić do utrwalenia sukcesji dynastycznej. Znamy dokładną datę tej (ani nagłej, ani niespodziewanej) zmiany: lato 987 roku, kiedy to w Senlis Hugona Kapeta ukoronowano na króla Franków zachodnich.
MEROWINGOWIE
Aby w pełni zrozumieć wagę roku 987, musimy przyjrzeć się wcześniejszym wydarzeniom zachodzącym w państwie frankijskim. Można odnaleźć paralele między zmierzchem dynastii merowińskiej zastąpionej przez karolińską oraz upadkiem tej ostatniej na rzecz Kapetyngów. Lud Franków wkroczył do Europy Zachodniej w okresie barbarzyńskich migracji za czasów imperium rzymskiego. Rzymianie nazwali podbity region Galią i wprowadzili w nim swoistą jedność – jednak niecałkowitą, ponieważ Galia rzymska składała się z trzech odrębnych prowincji: Galii Belgijskiej, Galii celtyckiej oraz Akwitanii.
Wspólnym mianem Franków Rzymianie określali dwa germańskie plemiona przybyłe do Galii w III wieku. Salianie osiedlili się w regionie obecnych Niderlandów, a Ripuarianie przekroczyli Ren i zajęli tereny wokół Kolonii. Wielu z nich trafiało do imperialnej armii. Kroniki opisywały Franków jako jasnowłosych i gładko ogolonych, ich władców – jako długowłosych. W miarę podupadania i zmierzchu imperium Frankowie rośli w siłę. Rzymska przeszłość wpłynęła bardziej na Galię południową, która zachowała odrębny język, langue d’oc. W oksytańskim oc znaczyło „tak”, w przeciwieństwie do północnogalijskiego dialektu langue d’oïl, w którym przytaknięcie wyrażało oïl. Z oksytańskiego wywodzą się języki kataloński i prowansalski.
Różnice między północą a południem wykraczały poza zagadnienia językowe i dotyczyły także struktury społecznej. Na południu przetrwało prawo rzymskie. W Galii mieszkali przedstawiciele różnorakich grup etnicznych, w tym Bretończycy, Flamandowie, Burgundczycy, Goci i Baskowie – prócz Franków. Największym ówczesnym historykiem stał się Grzegorz z Tours, Frank żyjący pod koniec VI wieku, który urodził się w galijsko-rzymskiej rodzinie. Matka nauczyła go siermiężnej łaciny, aby mógł się porozumiewać z otoczeniem. Świat rzymski już prawie wówczas zamarł, choć pozostawiał po sobie wiele: organizację, obyczaje, język. Wzory imperialne stanowiły podstawę nowej struktury politycznej czasów Franków i współczesnych im plemion.
Pierwszą wielką dynastią władającą Frankami byli Merowingowie pochodzący od Merowecha. Sam Merowech nigdy nie został królem, ale jego syna Childeryka I uznaje się za pierwszego znaczącego władcę państwa frankijskiego. Ten wódz Salian sprzymierzył się z Rzymianami przeciwko Wizygotom i Saksonom. W grobie Childeryka odnalezionym w 1653 roku w Tournai znajdował się pierścień z napisem: „Childerici Regis”, co poświadcza przyjęcie przez wodza tytułu królewskiego. Jego syn Chlodwig I (król Salian w latach 481–511) ustanowił Galię królestwem frankijskim pod panowaniem merowińskim. Zwycięstwem nad Syagriusem pod Soissons w 486 roku Chlodwig I utwierdził frankijską dominację, kładąc kres istnieniu niezależnych rzymskich państewek w regionie. Centrum państwa Chlodwiga stanowiły okolice Paryża i Soissons; zdobył on również kontrolę nad górnym Renem. Choć większość barbarzyńców przechodziła na heretycką wiarę arian, sam Chlodwig w 496 roku nawrócił się na rzymski katolicyzm. Dzięki temu Frankowie nawiązali – w przeciwieństwie do innych barbarzyńskich plemion – relację z papiestwem, co zapewniło królowi poparcie społeczności galijsko-rzymskiej. Biskup Remigiusz z Reims, chrzcząc Chlodwiga, rzekł mu: „Czcij to, co spaliłeś, pal to, co czciłeś”8. Wziąwszy powyższe do serca, król pokonał Wizygotów pod Voulon w 507 roku, a centrum władzy merowińskiej przemieściło się w Pireneje. Do czasu śmierci Chlodwiga w roku 511 państwo frankijskie, czyli jądro późniejszej Francji, zostało już ustanowione.
Czytelnika kronik Grzegorza z Tours uderza przedstawiony w nich nieustający chaos. Brat staje przeciw bratu, syn przeciw ojcu. Panuje śmierć i anarchia. System sukcesji dynastii merowińskiej okazał się jej największym przekleństwem, gdyż powodował rozłamy w rodzinie i prowadził do wojen między synami. Na porządku dziennym były morderstwa dokonywane w rodzinie, sekretne zabójstwa i wojny. Dzieci wrzucano do studni, a krewnym podrzynano gardła. Wieszano, truto, podpalano, topiono i ścinano głowy. Chlodwig I miał czterech synów, którzy –zmuszeni do podzielenia się spadkiem – walczyli jeden przeciw drugiemu. Dopiero w 558 roku Chlotarowi I (511–561), dobiegającemu siedemdziesiątki, udało się zjednoczyć wszystkie prowincje. Nieudana próba buntu syna Chlotara – Chramma – zakończyła się jego pojmaniem i uwięzieniem wraz z żoną i dziećmi w drewnianej chatce, gdzie zostali spaleni żywcem. Chlotar, sprawujący z powodzeniem przez jakiś czas upragnione pokojowe rządy, zmarł na gorączkę kilka lat później. Przy życiu pozostało dość synów, by bratobójcza walka o sukcesję toczyła się nadal w podzielonym na cztery części królestwie.
Chilperyk I (561–584) zamordował własną żonę w łożu. Sigebert został zakłuty zatrutymi sztyletami przez dwóch służących, a jego małżonkę Brunhildę porwał mężowski siostrzeniec, dopuszczając się kazirodztwa. Sam król Chilperyk zaślubił siostrę Brunhildy – Galswintę, ale znudził się nią i kobietę znaleziono wkrótce uduszoną w małżeńskiej komnacie. Jej następczyni, Fredegunda, pochylała się ponoć pewnego dnia nad umywalnią, gdy małżonek zaskoczył ją klapsem w tyłek. Myśląc, że to kochanek, Fredegunda wykrzyknęła: „Co czynisz, Landeryku?”, choć za nią stał Chilperyk, nazywany „Neronem i Herodem na nowe czasy”9… Żona uratowała się, zlecając zamordowanie króla. Bracia wykończyli się nawzajem, a królestwo odziedziczył syn Chilperyka – Chlotar II (584–629).
W 613 roku udało mu się pokonać wciąż przeciwstawiającą się wrogom męża Brunhildę. Najpierw torturował ją przez trzy dni, a potem przywiązał za włosy i kończyny do ogonów dzikich ogierów, które rozerwały kobietę na strzępy, podrywając się pod uderzeniem bata do galopu. Królestwo frankijskie znów miało jednego władcę.
Tymczasem wschodnia część państwa, Austrazja, zyskała praktyczną niezależność pod rządami Pepina I z Landen – urzędnika królewskiego ustanowionego majordomem pałacowym. Podobnie działo się w Burgundii. Chlotar II zdławił emancypacyjne zapędy Burgundczyków, ale nie mógł pokonać Pepina. Po śmierci króla panowanie objął jego syn, Dagobert I (629–638), a potęga merowińska gasła, gdyż majordomowie umacniali swą władzę nad poszczególnymi regionami państwa. Dagobert okazał się jednak władcą silniejszym, niż przypuszczano. Częściowo przywrócił autorytet królewski, podporządkowując sobie Bawarczyków. Przeciwstawiał się poganom, ale nie zdołał oprzeć się Wendom, a jego największe osiągnięcie stanowiło zaprowadzenie względnego spokoju w królestwie na ćwierć wieku. Dagobert został pochowany w opactwie Saint-Denis w Paryżu, którego był patronem.
Okres przejściowy między panowaniem merowińskim a karolińskim to czas osłabiania się władzy królewskiej. Majordomowie przejęli kontrolę nad poszczególnymi regionami królestwa. Na znaczeniu zyskały dwa z nich: Neustria na zachodzie, Austrazja na wschodzie (późniejsze Francja i Niemcy). Pepin z Landen, protoplasta dynastii karolińskiej, sprawował władzę majordoma w Austrazji aż do śmierci w 640 roku. Urzędnikom wcale nie było łatwiej niż królom. Jak się zdaje, powielali schematy rodów królewskich, tocząc między sobą ciągłe wojny. Ebroin, majordom Neustrii, został zamordowany w 687 roku przez własnego podwładnego, który następnie poszukał schronienia u Pepina II z Heristalu.
W starciach między regionami ostatecznie zwyciężyła Austrazja. Tamtejszy majordom Pepin II zjednoczył krainę z Neustrią i zdobył kontrolę nad Burgundią. Król nadal przewodniczył dorocznym frankijskim wiecom, ale faktyczne rządy sprawował Pepin z Heristalu. Choć jego prawowici synowie odziedziczyli Neustrię i Burgundię, to syn z nieprawego łoża – Karol Młot – zdobył ostatecznie największą władzę.
Treść dostępna w pełnej wersji.
1 Glaber, s. 41.
2 Patrz m.in.: Nelson, Frankish World (Świat frankijski), rozdz. 11, 12 i 13.
3 Riché, s. 54: „in nomine patria et filia”.
4 Lewis, s. 1.
5 Dhondt, s. vii.
6 Dhondt, s. 1.
7 James (s. 185) uznaje Ludwika IV i Lotara za fachowych władców; patrz też: Dhondt, s. 66.
8 Wood, s. 41; EpistulaeAustrasiace, 2, red. W. Gundlach, MGH, Epistolae 3, Merowingici et Karolini Aevi 1.
9 Grzegorz z Tours, s. 379, Nelson, Frankish World, s. 195.