Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kapitan Car - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lutego 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
14,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kapitan Car - ebook

Akcja powieści ma miejsce we Wrocławiu w latach 70. XX wieku. W Szkole Oficerów Rezerwy pojawiają się dwaj rekruci, którzy bezkompromisowo znoszą panujący w placówce wojskowy porządek. Sceny komiczne łączą się tu z fantastycznymi – dowódcy, wykładowcy, a wreszcie tytułowy kapitan nie mają szans z tajemniczymi wyzwaniami, jakich nie szczędzą im szeregowi.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-268-1512-2
Rozmiar pliku: 636 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

W styczniowy, mroźny poranek na drucie ponad torami kolejowymi prowadzącymi prościutko z Warszawy do Wrocławia siedziały dwa zmarznięte szare ptaki. Jeden był większy, spokojny, napuszony i poważny, drugi nieco mniejszy, co chwila podskakujący i gadający bez przerwy w swej niezrozumiałej ptasiej mowie.

Dróżnika w miejscowości Borowa bardzo zdziwiły te ptaki, zwłaszcza mniejszy unoszący łapki do góry i przechylający się na boki tak jakby tańczył na oszronionym drucie. Ale dróżnik nie miał czasu im się przyglądać, bo do Borowej zbliżał się - jak każdego dnia o tej porze - pociąg osobowy Warszawa - Wrocław, wiozący poupychanych jak śledzie w beczce pasażerów. Pociąg ciągnął też kilka wagonów sypialnych, gdzie pod uroczymi, wełnianymi kocykami spali beztrosko dyrektorzy udający się na naradę, sławni, warszawscy aktorzy, kręcący akurat filmy we Wrocławiu, oraz oficerowie wyższych stopni, którzy mieli okryte tajemnicą sprawy w dowództwie Śląskiego Okręgu Wojskowego.

Dróżnik lubił ten pociąg, bo eleganckie, oszronione wagony sypialne przypominały mu, że oprócz Borowej istnieje także lepszy i piękniejszy świat, w którym nawet dróżnik, jeśli mu szczęście dopisze może znaleźć sobie miejsce.

Także ptaki ożywiły się na widok zbliżającego się pociągu. Większy stanął w rozkroku i kiwał mądrze głową, a mniejszy podskakiwał komicznie i najwyraźniej pokazywał elektrowóz skrzydłem.

W budce zadzwonił telefon i dróżnik wbiegł do środka. Gdy wyszedł na przejeździe w Borowej nie było już ani pociągu, ani ptaków. Tylko oszroniony drut drżał w ciszy. Dróżnik siadł na przytulonej do budki ławeczce i zapatrzył się w śnieg.ROZDZIAŁ 1

Pobór

Trzeciego stycznia 1977-mego roku, dokładnie o godzinie 8:16 pod kopułę dworca kolejowego we Wrocławiu wtoczył się pociąg osobowy z Warszawy i jak zwykle wysiadło z niego wielu zmęczonych i ponurych podróżnych. Ludzie ci ponuro podążyli peronem do schodów, ponuro z nich zeszli, a następnie ponuro wkroczyli do hali dworca, skąd ponuro, ale z wyraźnym pośpiechem rozpełzli się po mieście.

Wyjątek stanowili dwaj młodzi ludzie jeden gruby, ubrany w jaskrawożółty szalik i nad podziw błogo uśmiechnięty, drugi wysoki, barczysty, od razu robiący solidne wrażenie. Obaj byli jakby mniej ponurzy od całej reszty i wyraźnie nigdzie im się chwilowo nie spieszyło. Usiedli na ławce w hali dworca, równocześnie wyjęli z wewnętrznych kieszeni kurtek dowody osobiste i zaczęli je z wielką uwagą oglądać.

- Jan Buła. - powiedział gruby patrząc z wyraźną sympatią na swoje zdjęcie w dowodzie. - Nieźle... całkiem nieźle.

- A ja Szymon Paciorek. - rzekł barczysty jakby z pewnym zdziwieniem.

- Wprost przepięknie! - ucieszył się Buła. - A jeszcze piękniej Paciorek Szymon. Albo nawet Szymon od Paciorków. Nawet, można powiedzieć, Szymon Słupnik, który przez pomyłkę zamiast na słupie siedział kilkanaście lat na paciorku. Sam przyznaj, że byłoby to o wiele większe umartwienie.

Gadając bez przerwy Buła sięgał do różnych kieszeni, które na sobie posiadał i po chwili wydobył następny dokument.

- Dyplom! Coś takiego, magister filozofii! - przeczytał z ukontentowaniem. - Słusznie, bardzo słusznie...

- Akademia Wychowanie Fizycznego. - przeczytał ze swego dyplomu Paciorek. - Ale co to? Akademicki wicemistrz Polski w rzucie kulą. Czy to nie przesada?

- Ani trochę! - zawołał radośnie gruby. - Od dawna uważam, że masz mentalność kulomiota.

- I jeszcze coś... - Paciorek wydobył złożoną na cztery kartkę papieru rozłożył ją i zamilkł.

- Co to takiego? Czyżbyś rzucał także oszczepem? - pytał Buła.

- Mamy się zgłosić do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych, celem odbycia służby wojskowej.

- Obaj? Ja nie mam żadnej karteczki.

- Ale ja mam dwie. Dla ciebie i dla mnie.

- Kiedy mamy się zgłosić?

- Dzisiaj. W zasadzie za pół godziny. - Paciorek wręczył koledze wezwanie.

- To się po prostu nazywa świństwo! - rzekł Buła. - Przybywam (mniejsza z tym, że przypadkiem) do pięknego, pełnego atrakcji miasta i zamiast dostarczyć mu kolejnych atrakcji, mam się dać zamknąć w koszarach?!

- Nikt cię nie pyta o zdanie.

- Otóż to! Nikt mnie nie pyta, bo nikt nie myśli o pustym miejscu w licznych kawiarniach i restauracjach, jakie po sobie pozostawię, nikogo nie wzrusza smutek opuszczonej karuzeli, albo dramat samotnej strzelnicy sportowej. O biedne papierowe kwiatki nikt was już nie zestrzeli próbując trafić we właściciela strzelnicy! O porzucony na pastwę losu diabelski młynie!

- Nie gadaj tyle. - rzekł spokojnie Paciorek - To nie opera.

- O nieszczęsna opero! Kto, gdy mnie zabraknie zachrapie niekulturalnie na dzisiejszym spektaklu!

- Nie ma co tyle gadać. Idziemy.

- O nie! Mam się zgłosić dzisiaj to będzie dzisiaj, ale na pewno nie teraz. Cóż to za piękne miasto! Już widzę oczyma duszy te pękate "Napoleony", które grzecznie czekają na mnie na szklanych, sennych półeczkach kawiarnianych. Idź prymusie i kłaniaj się ode mnie generałom.

I Buła z właściwym mu błogim uśmiechem wstał z ławki, ceremonialnie ukłonił się Paciorkowi i po chwili jego jaskrawożółty szalik zniknął z hali dworcowej. Poważny Paciorek również wstał, złożył starannie kartkę z wezwaniem i udał się wprost na przystanek autobusu "A", który miał go dowieźć na wyszczególnioną w wezwaniu ulicę Piotra Czajkowskiego.

W autobusie było wielu ponurych z wyglądu, młodych mężczyzn. Wszyscy oni wysiedli na pętli i wzdłuż ponurego muru poszli do bramy Szkoły Wojsk Zmechanizowanych, której doprawdy nikt nie udekorował z tej okazji kwiatami. Obok bramy znajdował się niewielki budynek z napisem: "Biuro przepustek". Tam obejrzano papiery Paciorka i skierowano go dalej.

Przybycie do Szkoły Wojsk Zmechanizowanych odbywało się na zasadzie taśmy produkcyjnej. Na pierwszym stanowisku poborowy otrzymywał papierowy worek. Na stanowisku drugim wkładał do worka wszystko co posiadał z wyjątkiem dokumentów, szczoteczki do zębów i długopisu. Na stanowisku trzecim zaklejał worek i przy pomocy sznurka formował z niego pokraczną paczkę, a następnie długopisem (do tego był potrzebny) wypisywał adres, na który miała być wysłana. Na stanowisku czwartym nadzy mężczyźni trzymający w prawym ręku dokumenty, a w lewym długopisy i szczoteczki do zębów zastanawiali się co ze sobą zrobić. Na piątym przydzielano buty, których na razie nikt nie wkładał, bo nie przydzielono skarpetek. Na szóstym wręczono wszystkim obrzydliwe, ogólnowojskowe majtki, które z ulgą włożyli. Na siódmym każdy otrzymał koszulkę gimnastyczną, którą jedni włożyli, a inni nie. Na ósmym rzucano w nich mundurami polowymi, które były z reguły za duże, choć na Paciorka akurat za małe. Na dziewiątym wydano czapki dla wszystkich za małe. Na dziesiątym pasy i nareszcie skarpetki. Na jedenastym polowe kurtki. Mundury wyjściowe i broń mieli otrzymać później.

Gdy Paciorek włożył wreszcie na siebie to czym tak wspaniałomyślnie obdarzyła go armia wyprowadzono go z budynku i zaprowadzono do innego. Przy okazji mógł zobaczyć grupę podobnych sobie osobników, którzy na wyasfaltowanym placu apelowym starannie podnosili go góry nogi, a następnie wydawali niezrozumiałe okrzyki. W nowym budynku, który wyglądał dokładnie tak samo jak poprzedni znajdował się fryzjer.

Ten mężczyzna w średnim wieku, trzymający w ręku paskudnie warczącą maszynkę naprawdę był godny uwagi. Po raz pierwszy w swym długim i pełnym przygód życiu Paciorek ujrzał źle ostrzyżonego fryzjera. I choć wszystko co go do tej pory spotykało przyjmował z niezmąconym spokojem, ten widok naprawdę nim wstrząsnął.

Strzyżenie odbywało się sprawnie i bez wielkich emocji. Wszyscy zostali pięknie wygoleni co osiąga się łatwo poprzez energiczny ruch maszynką dookoła głowy delikwenta. Praca fryzjera Szkoły Wojsk Zmechanizowanych w zasadzie ograniczała się do tego ruchu.

Wygolony, przebrany i poniżony Paciorek został znów wyprowadzony na plac apelowy i mógł się nieco rozejrzeć.

Szkoła Wojsk Zmechanizowanych składała się z wyasfaltowanego placu (na którym właśnie stał) oraz otaczających go w różny sposób dwupiętrowych budynków w stylu "pruski militaryzm". Najbardziej charakterystyczny był brak kolorów. Jeśli ktoś chce sobie wyobrazić tę nużącą szarość niech podczas reportażu o życiu w byłej NRD wyłączy w telewizorze kolor. To będzie właśnie to.

W ten sposób Paciorek poznał trzy zasadnicze właściwości Szkoły Wojsk Zmechanizowanych: absurd, poniżenie i brak kolorów.

Więcej nie poznał, bo do stojących z głupimi minami na placu poborowych zbliżył się osobnik z dwoma gwiazdkami na ramieniu i wprowadził wszystkich do budynku, w którym, mieli spędzić najbliższe pół roku. Paciorek został wepchnięty do niewielkiego pokoju gdzie stało pięć piętrowych łóżek. Rozpychając się nieco łokciami Paciorek dotarł do łóżka stojącego w kącie i zajął zarówno górę jak i dół.

- Będziesz spał na dwóch łóżkach?! - pytał ze złością mały, nerwowy żołnierz z wąsami, który też widać wiele obiecywał sobie po tym kącie. - Zabieraj graty!

- To jest miejsce Buły. - spokojnie wyjaśnił Paciorek.

- Jakiego Buły?! Nie widzę tu żadnego Buły!

- Kolego. - rzekł łagodnie Paciorek. - Czy wiesz, że jestem akademickim wicemistrzem Polski w rzucie kulą?

Wąsaty żołnierz, noszący nazwisko Chuderlawy zamamrotał coś nerwowo pod nosem, ale poszedł sobie. Paciorek pochylił się nad swoją szafką i zaczął układać w szufladzie cudem ocaloną szczoteczkę do zębów.

- Jestem Józef Posłaniec. - wyciągnął do niego rękę chudy żołnierz, który manipulował przy sąsiedniej szafce. - Mam wrzody żołądka.

- I nie zostałeś zwolniony? - zdziwił się Paciorek.

- Teraz podobno nawet bez nóg biorą. Był ze mną jeden bez małżowiny usznej. Poszedł do komandosów. - uśmiechnął się krzywo Posłaniec. - Wrzody żołądka to dla nich jak katar sienny.

- Słusznie. - wtrącił się do rozmowy Chuderlawy. - Desantowiec bez małżowiny usznej może być nawet lepszym desantowcem, niż desantowiec z małżowiną.

- A to niby dlaczego?

- Bo jest bardziej agresywny. Wspomni swą byłą małżowinę i już jest gotów do ataku.

I zapewne dalej rozmawialiby miło o małżowinie usznej, ale na korytarzu rozległ się stuk podkutych butów, a następnie dobiegł stamtąd przeraźliwy krzyk:

- TRZECI PLUUUUTON NA KOOORYTARZUUU W DWUSZEREGUUUU ZBIÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓRKA!!!!!!!!!!

Ogłupiali wypadli na korytarz i stanęli w dwuszeregu. Między drzwiami kancelarii, a drzwiami toalety przechadzał się znany nam już, niewysoki mężczyzna z dwoma gwiazdkami i niemiłosiernie stukał. Wreszcie przestał i powiedział:

- Nazywam się Franciszek Lipa. Podporucznik Lipa. Jestem dowódcą waszego plutonu. Są pytania?

Pytań nie było.

- Potrzebny dyżurny kompanii. Są chętni?

Chętnych nie było.

- Kogo by... - zastanawiał się Lipa maszerując w stronę toalety. Tu dostrzegł Paciorka.

- Nazwisko?

- Szymon Paciorek.

- Dryblas co?

- Tak jest, panie podporuczniku.

- Obywatelu poruczniku, Paciorek. Panowie wyginęli na wojnie, a "pod" należy o ile nie jesteście chamem pominąć. Jasne?.

- Tak jest, obywatelu poruczniku.

- Ponieważ lubię dryblasów będziecie dyżurnym. Macie pytania?

- Nie mam, obywatelu poruczniku.

- Naprawdę lubię dryblasów. - rzekł Lipa. - Pluton z wyjątkiem dryblasa rozejść się!

Dziesięć minut później Paciorek zajął miejsce przy małym stoliku na samym środku korytarza. Był ubrany w wyjściowy mundur, (specjalnie na tę okazję dostarczony z magazynu) pasek od czapki boleśnie wpijał mu się w brodę, a buty nieznośnie obcierały piętę. Mimo to Paciorek stał mężnie i spokojnie, czekając co będzie dalej. Na szczęście nie był sam. Dowódcą stolika został pewien grubiański kapral, który obrzucił Paciorka ponurym spojrzeniem, a następnie bez jednego słowa oddalił się w sobie tylko wiadomym celu i kierunku. Paciorek przez chwilę stał, gdzie go postawiono i rozglądał się wokół. Wtedy na stoliku rozdzwonił się telefon. Paciorek podniósł spokojnie słuchawkę i powiedział do niej:

- Halo!

To niewinne słowo doprowadziło kogoś po drugiej stronie słuchawki do białej gorączki i telefon ryknął:

- Wy chuju!!!

- Tu Paciorek. Chuj wyszedł, ale postaram się go znaleźć. - powiedział uprzejmie Paciorek i wywołał tym potworny zamęt.

Po drugiej stronie drutu wisiał osobiście oficer dyżurny Szkoły Wojsk Zmechanizowanych.

Po upływie pół godziny w czasie której nowo mianowany dyżurny mówił do słuchawki:

- Paciorek, słucham.

- Kłania się Szymon Paciorek...Jakiego SOR?...Rozumiem....Być może SOR, ale nikt mnie jeszcze o niczym nie poinformował...

- Paciorek do usług...

- Uniżony sługa obywatelu oficerze, padam do nóżek...

Otóż po pół godzinie wpadł na korytarz jakiś niezwykle ważny major i ryknął od progu:

- Co się tu kurwadzieje?!

Na ten krzyk wszyscy którzy mieli na ramionach jakieś gwiazdki, belki, rzymskie piątki, albo obwódki przybiegli z ogromnym tupotem i zaczęli opowiadać co się kurwadzieje, a że się kurwadziało co niemiara więc opowiadali kurwadługo, aż się major kurwauspokoił. Gdy dygnitarz wojskowy opuścił korytarz, podporucznik Lipa zbliżył się do Paciorka i rzekł:

- Już nie lubię dryblasów. - a następnie wrzasnął jakby go obdzierano ze skóry: - I ZOSTAWCIE TEN KURWATELEFON!!!

Paciorek zostawił kurwatelefon i usiadł z ulgą na stojącym obok stolika krzesełku. Na to podporucznik Lipa zrobił się purpurowy i wrzasnął:

- NIE SIEDŹCIE KIEDY DO WAS KURWAMÓWIĘ!!!

Paciorek, który był z natury zgodny wstał i cierpliwie czekał co podporucznik ma do kurwapowiedzenia. Ale on nie miał chyba nic do powiedzenia, bo odwrócił się na pięcie i pomaszerował stukając rytmicznie w koniec korytarza, gdzie musiał ujrzeć coś niezwykłego, bo po chwili dobiegł stamtąd przeraźliwy krzyk:

- A co to za kurwaburdel!

W tej chwili zadzwonił telefon. Paciorek siadł na krzesełku i cierpliwie czekał aż telefon przestanie. Ale telefon nie przestawał. Wtedy nie wiadomo skąd zjawił się grubiański kapral, zwany jak wiemy "chujem", chwycił energicznie słuchawkę i służalczo w nią wyrecytował:

- Podoficer dyżurny trzeciej kompanii SOR, kapral podchorąży Mołtek melduje się.... tak jest.... tak jest.... tak jest....tak jest......

Paciorek zauważył, że Mołtek, który był przydzielonym do SOR słuchaczem Szkoły Wojsk Zmechanizowanych i kandydatem do gwiazdek mówił "tak jest" z ogromną przyjemnością, prężąc się przy tym i zaciskając pośladki. Równocześnie pochylał się nieco jakby w ukłonie, a następnie służbiście prostował, co wszystko razem sprawiało wrażenie jakby Mołtek wykonywał ruchy kopulacyjne.

Spostrzeżenie było precyzyjne. W Szkole Wojsk Zmechanizowanych, gdzie rozpaczliwie brakowało kobiet kopulacja wisiała w powietrzu.

Ledwie Paciorek doszedł do tej refleksji kapral Mołtek oderwał się od telefonu, pochylił, wyprostował, dwa razy rutynowo się wyprężył i rzekł:

- Bierzcie jednego i marsz na Biuro Przepustek!

- Skąd mam wziąć jednego? - spytał Paciorek.

- Z kompanii. Zameldujcie porucznikowi.

Paciorek oderwał się od stolika i powędrował w głąb korytarza gdzie podporucznik Lipa uparcie poszukiwał kolejnych kurwaburdeli.

- Bardzo przepraszam. - powiedział - ale pan kapral twierdzi, że mam zameldować, a następnie wziąć jednego i jazda na Biuro Przepustek.

- Po co na Biuro Przepustek?

- Był telefon. Niestety pan kapral nie był uprzejmy wyjaśnić czego mianowicie dotyczył.

- Co wy mi tu pierdolicie?! - wrzasnął podporucznik.

- Ja? Nic nie pierdolę. - skromnie wyjaśnił Paciorek.

- Jeszcze będziecie skakać skokiem tygrysim! Jeden do mnie!!!

Jednym okazał się wąsaty żołnierz nazwiskiem Chuderlawy ten sam, z którym Paciorek miał zatarg o łóżko. Chuderlawy, aż dygotał, żeby mu powierzono jakieś ważne zadanie i jego marzenie się spełniło.

- Pójdziecie z dyżurnym na Biuro Przepustek. Odmaszerować!

Paciorek i Chuderlawy pospiesznie odmaszerowali.

- A nie zapomnijcie oddawać kurwahonorów!!! - krzyczał za nimi podporucznik Lipa.

Zeszli z ulgą po schodach znaleźli się na chodniku otaczającym obszerny plac apelowy. Na chodniku panował ruch jak, za przeproszeniem, na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, toteż Paciorek i Chuderlawy bez przerwy oddawali kurwahonory, to znaczy dwoma palcami uderzali rytmicznie w daszek czapki.

- Szeregowiec oddajecie honory jak małpa. - poinformował Paciorka przechodzący obok sierżant.

- To małpy też służą w wojsku? - zdziwił się dobrodusznie Paciorek, ale na jego szczęście sierżant już się oddalił.

W Biurze Przepustek powitał ich szeroko ziewający starszy szeregowiec, żołnierz służby zasadniczej.

- Czego tu?

- Jesteśmy z trzeciej kompanii SOR...

- Ahaaaa - ziewnął osobnik z Biura Przepustek. - Obywatelu sierżancie przyszli po te zwłoki.

Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł niewysoki, ale dziarski sierżant. Nie patrząc na Paciorka i Chuderlawego zrobił na środku pokoju pół obrotu w lewo i skierował się do innych drzwi.

- Za mną!

Weszli do niewielkiego pomieszczenia. Stało tam biurko, krzesło, a między biurkiem i ścianą leżał na podłodze magister filozofii Jan Buła i radośnie pochrapywał. Jego okrągła twarz wyłaniająca się spod jaskrawożółtego szalika była błogo uśmiechnięta, a całe pomieszczenie pachniało wybornym koniakiem o nazwie "Napoleon", który w 1977-mym uchodził we Wrocławiu za niezwykle elegancki trunek.

- Zabierać te zwłoki! - rozkazał sierżant. - Tu jest jego książeczka wojskowa.

Chuderlawy pochylił się nad Bułą i zaczął go ciągnąć za szalik.

- Ty! Obudź się!

- Nic z tego nie będzie. - powiedział Paciorek. - Będzie tak spał choćby wybuchła wojna światowa. Musimy go ponieść.

Paciorek włożył do kieszeni książeczkę wojskową Buły, a następnie ujął go pod pachy. Chuderlawy chwycił nogi i powoli, posapując zaczęli wynosić pochrapującego poborowego z Biura Przepustek. Starszy szeregowiec przestał ziewać i popatrzył na magistra filozofii z wielkim uznaniem.

- Musiało ich być co najmniej trzech. Oparli zwłoki o drzwi i zapukali. Sierżant otworzył, a ten jebut na niego. Sierżant się nie spodziewał i pierdolnął dupą o linoleum. Taaaki numer!

Śpiący i do cna nietrzeźwy Buła był to osobnik, jako się rzekło, pogodny, malowniczy, ale nade wszystko wagi ciężkiej. Nic zatem dziwnego, że Chuderlawy spazmatycznie sapał, obaj zataczali się i już ze szczętem zapomnieli o oddawaniu kurwahonorów.

Na szczęście zbliżała się pora wieczornego apelu i podniecona z tego powodu Szkoła Wojsk Zmechanizowanych nie miała chwilowo czasu na zajmowanie się Paciorkiem i Chuderlawym. Huśtającego się centymetr nad chodnikiem Bułę mijał pododdział za pododdziałem, a wszystkie we wzorowym szyku czwórkowym i z obowiązkową pieśnią na ustach. Żołnierz bowiem nie śpiewa wtedy kiedy mu wesoło, lecz wtedy gdy mu każą. Dlatego umundurowani osobnicy spędzani właśnie na plac apelowy ryczeli w szczególny sposób: optymistycznie, a równocześnie nad wyraz ponuro.

Cała Szkoła Wojsk Zmechanizowanych śpiewała tę samą pieśń. Nie dlatego, że im się podobała. Po prostu wszystkie inne pieśni marszowe były zakazane. Ledwie jacyś nieszczęśnicy opuścili swój szarobury budynek i ustawili się w czwórki natychmiast zaczynali:

- Witaj Zosieńko otwórz okienko

Na wschoooooodnią stronę!

A gdy tak się witali z Zosieńką poprzedzający ich pododdział, który nieco wcześniej opuścił budynek ryczał już dwa wersy dalej:

- Daj dla ochłody łyk zimnej wody

W uuuuuuuusta spragnione!

Jeszcze inny pododdział, wkraczający właśnie na plac apelowy porzucił Zosieńkę i przeszedł do tematyki patriotycznej:

- Witaj nam Polsko myśmy są wojsko

białoooooooooooczerwone!

Wolność za nami idzie polami

A inni maszerując w miejscu:

- Marsz! Marsz! Marsz!

Wreszcie zgodnie z tekstem pododdziały wmaszerowały na plac apelowy, zajęły tam należne im miejsca, więc wszyscy przestali śpiewać i zapatrzyli się ponuro przed siebie.

Zapatrzyli się ze wszech miar słusznie i regulaminowo, bo oto przed frontem pojawił się Komendant Szkoły, pułkownik, energiczny, zadzierzysty i z wszelkimi predyspozycjami by zostać generałem.

Nie na pułkownika patrzyły jednak tego dnia zgromadzone na placu pododdziały, nie ku Zosieńce i oknu na wschód otwartemu, skąd jakoby Pan Bóg spoglądał na nich dowódca Układu Warszawskiego nijaki Kulikow, kierowały się myśli żołnierzy. Wszyscy patrzyli na ciągnący się po ziemi jaskrawożółty szalik Jana Buły.

Paciorek i Chuderlawy gonili resztką sił. Im bardziej brakowało im oddechu, bolały plecy, mdlały ręce - tym bardziej błogo Buła się uśmiechał. Miał minę tak zadowoloną, iż należy wątpić by miał świadomość, że znajduje się w słynnej Szkole Wojsk Zmechanizowanych, gdzie nie tak zadowolonym dawano radę.

Buła był nie tylko nieświadom, ale i zupełnie nie na miejscu. Gdy tylko pułkownik wykrzyknął dziarsko:

- Baaaaaaczność!

Buła wydał z siebie odgłos na ogół niedopuszczalny w towarzystwie. Odgłos był tubalny, przerażająco długi i z charakterystycznym zakręceniem.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: