Kaprysik. Damskie historie - ebook
Kaprysik. Damskie historie - ebook
Kobiety z tajemniczej listy znalezionej pod stolikiem w kawiarni. Dentystka, która fotografuje się tylko w przebraniu. Dwie przyjaciółki, które piszą do siebie przez 52 lata, ale się nie odwiedzają. Aktorka z Polski nominowana do Oscara, która postanawia z Polski uciec...
To tylko niektóre bohaterki „damskich historii” Mariusza Szczygła. Kiedy „Kaprysik” wyszedł we Włoszech, jeden z krytyków powiedział, że o kobietach pisze się o wiele trudniej niż o wojnach. O wojnie potrafi napisać każdy, o kobietach tylko niektórzy.
Tekst w porównaniu z pierwszym wydaniem zawiera nowy wstęp i jedną z opowieści o Idzie Kamińskiej.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-2020-5 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyźni mówią, że można. A mnie zdarzyło się to tylko raz w życiu.
Na początku lat dziewięćdziesiątych wynajmowałem pokój w domku jednorodzinnym na warszawskiej Sadybie. Właściciel mieszkał na parterze, na piętrze zaś w jednym pokoju ja, w drugim reporter Piotr Lipiński. Mój pokój był ogromny, miał widok na ogród. Między dwoma oknami wisiało lustro.
Ile razy w nie spoglądałem, pojawiała się Ona. Ale w myślach. Nie, nie widziałem żadnego ducha. Była bardzo konkretna. W głowie od razu słyszałem jej charakterystyczny głos.
Pytała na przykład: „Może herbatki, panie inżynierze?”.
Inżynierem był Stefan Karwowski z „Czterdziestolatka”, a ona panią Zosią z baraku na budowie.
Czasem mówiła coś z innego filmu, na przykład: „Całuję prawe oczko misia Rysia, całuję lewe oczko misia Rysia”...
Pewnego razu spytałem właściciela domu, dlaczego schody na piętro są oddzielone od jego mieszkania. Powiedział, że kiedyś piętro nie było jego. Należało do jednej aktorki. – Zofia Czerwińska się nazywa. Znasz pan?
Chciałem powiedzieć: „Przecież ona tu jest na piętrze codziennie...” – ale wstrzymałem się, żeby plotek potem nie było.
Wziąłem książkę telefoniczną, odnalazłem numer pani Zofii.
– Dzień dobry pani. Mam dwadzieścia trzy lata i wciąż o pani myślę.
– Proszę pana, wyrosłam z takich żartów, poza tym nie umawiam się z tak młodymi mężczyznami.
– Ale ja – tu użyłem mojej najskuteczniejszej broni – myślę o pani, kiedy patrzę w lustro na Okrężnej 59A.
– Ono tam jeszcze wisi? Moje lustro? Którego zapomniałam zabrać?
– Wisi. I ja w nie codziennie patrzę. I panią widzę.
W ten sposób, Drodzy Państwo, Zofia Czerwińska przeobraziła się z ducha domu w moją przyjaciółkę. Przyjaźń trwa do dzisiaj.
Wszyscy, którzy znamy Zosię, cenimy ją za język. Niewyparzony, ironiczny i bardzo celny. Mottem pierwszego wydania tej książki były słowa Zofii Czerwińskiej, które idealnie opisują naturę człowieka, niezaspokojoną i chciwą. Dobrze też oddają los bohaterek moich reportaży.
Brzmią: „Najlepsze miejsce na namiot jest zawsze trochę dalej”.
W drugim wydaniu „Kaprysiku” chcę Państwa wzbogacić o inne powiedzenia mojej przyjaciółki.
Bardzo proszę:
„Często cena nie gra roli. Częściej roli nie gra aktorka. A najczęściej tą aktorką jestem ja”.
„Mężczyzna mojego życia to mężczyzna z walizką za drzwiami”.
„Z dnia na dzień brzydnę coraz bardziej, o ile w ogóle to jeszcze jest możliwe”.
„Gwarno, rojno i radośnie jest w domu samotnego, kiedy są w nim zwierzęta”.
„Teatr może być nieczynny z powodu choroby aktora. Gorzej, jeśli jest nieczynny z powodu choroby widza”.
„Był potrzebny skrócony akt urodzenia. Dostarczyłam. Skrócony. O parę lat”.
Myślę, że te nowe powiedzenia Zosi też świetnie wpisują się w treść moich reportaży o kobietach.
Lubię pisać o kobietach, ponieważ odkrywam wtedy swoją wewnętrzną kobietę. Większość mężczyzn – z różnych powodów – zabija kobietę w sobie.
Ja tę moją namówiłem do pisania.
Warszawa, czerwiec 20171.
Janina Turek, matka trojga dzieci, 1 października 1996 roku. zjadła na obiad zupę pieczarkową z makaronem, gulasz z kartoflami, buraczki i winogrona na deser. Czterdzieści lat wcześniej, 19 lutego 1956 roku, też zjadła obiad zwyczajny i pożywny: kiełbasę grzaną z musztardą kremską, chleb, kompot z jabłek, łom kakaowy i keks.
21 marca 1973 roku odebrała dwa głuche telefony;
21 czerwca 1976 roku znalazła na ulicy nowe skarpetki elastyczne dziecięce;
15 sierpnia 1981 roku odstąpiła synowi kartki na mięso;
2 stycznia 1982 roku córka przyniosła jej kilka jabłek;
7 grudnia 1983 roku były mąż przyniósł jej dwie przeczytane gazety;
3 lutego 1985 roku zapukał do niej nieznajomy, pomylił mieszkania;
3 stycznia 1997 roku poczęstowała się chipsami u przyjaciółki;
1 lutego 1998 roku wyjrzała przez okno. Zobaczyła, jak z auta Volvo wysiada starszy, tęgi Austriak.
Janina Turek jako sekretarka, rok 1944
2.
W codzienności cały czas coś się dzieje. Nieprzeliczone drobne czynności wykonujemy, nie żywiąc nadziei, by utrwaliła je nasza pamięć, a co dopiero pamięć innych. Nie dla pamięci są jednak podejmowane, lecz z konieczności. Z czasem zapomniany zostaje każdy wysiłek podjęty w codziennej krzątaninie.
Janina Turek – gospodyni domowa – przez ponad pół wieku obiektem swoich obserwacji uczyniła właśnie to, co codzienne, więc niezauważalne. Jako pierwsza dowiedziała się o tym jej córka. Po śmierci mamy, jesienią 2000 roku, Ewa Janeczek otworzyła szafę i ujrzała stosy zeszytów. (Potem okazało się, że zeszytów jest 728, a jeszcze potem, że o kilkanaście więcej). Wyszło na jaw, że mama zapisała wszystko, co robiła. Nieprzerwanie, dzień po dniu, od roku 1943 do 2000 zanotowała:
ile razy odbierała telefon w domu i kto dzwonił (38 196 razy);
ile razy dzwoniła do kogoś (6257 razy);
gdzie i kogo widziała przypadkowo i powiedziała „Dzień dobry” (23 397 razy);
ile odbyła spotkań umawianych (1922);
ile dała prezentów, komu i jakich (5817);
ile dostała prezentów (10 868);
ile razy grała w brydża (1500);
ile razy w domino (19);
ile razy była w teatrze (110);
ile obejrzała programów w telewizji (70 042)
i tym podobne.
Przez pięćdziesiąt siedem lat zanotowała i policzyła wszystkie przyjęcia, wycieczki, tańce, przedmioty znalezione, listy, lektury, wyjścia do kina, noclegi poza domem, wizyty przyjmowane, wizyty składane, śniadania, obiady, kolacje. Najpierw prowadziła jeden zeszyt dla wszystkich dziedzin życia, potem każda dziedzina otrzymała własny notes. Nie notowała każdego posiłku, tu stosowała pewien system: w jednym roku notowała wszystkie śniadania, w następnym – obiady, w jeszcze następnym – kolacje. Po trzech latach – znów śniadania. Dzięki temu znamy 4463 śniadania Janiny Turek, 5387 obiadów, 5936 kolacji.
Odnotowywała nawet reklamy obejrzane w telewizji. Zaznaczała, czy program był czarno-biały, czy kolorowy i na jakim go widziała odbiorniku. Ostatnie na elemisie.
Spodobałoby się to filozof Jolancie Brach-Czainie, która opisała metafizyczny wymiar codzienności. Podstawę naszego istnienia stanowi bezwiedne krzątactwo. „Nie można godzić się na rolę nieświadomego wyrobnika czynności egzystencjalnych. I w obronie własnej trzeba ścigać sens codzienności jak przestępcę” – napisała uczona.
Janina Turek, mieszkanka Krakowa, zaczaiła się na swoją codzienność. Mimo że przeczytała 3517 książek, nie czytała żadnej książki Jolanty Brach-Czainy. Jednak z własnego wyboru, intuicyjnie postanowiła nobilitować swoje krzątactwo. Każdy, nawet banalny fakt z jej życia otrzymywał w dzienniku swój numer.
Przy filmach dbała o wpisanie nazwy kina. Kiedy umierał Stalin, Janina Turek była na filmie „Fanfan Tulipan”. Weszła do kina Wanda jeszcze za życia Stalina, wyszła po jego śmierci.
Córka zaczęła czytać wszystko pół roku temu i do dziś nie skończyła.