Kapuściński. Trudny talent - ebook
Kapuściński. Trudny talent - ebook
Autorka tomu Kapuściński. Trudny talent śledzi, relacjonuje i analizuje całą, liczącą pół wieku drogę twórczą Ryszarda Kapuścińskiego (1932–2007) – począwszy od jego pierwszych tekstów drukowanych na łamach prasy, którymi były… wiersze, aż po Lapidaria i Podróże z Herodotem. Poezję porzucił Kapuściński na długie lata – ale nie na zawsze! – toteż książka koncentruje się przede wszystkim na opisie jego losów jako dziennikarza oraz coraz słynniejszego reportera i pisarza. Nie stroni przy tym od tematów trudnych, jak burzliwy spór o plagiat, toczony w latach 60. XX wieku.
Opracowanie Krystyny Strączek zostało niezwykle bogato i rzetelnie udokumentowane: autorka odszukała setki tekstów Kapuścińskiego publikowanych przez kilkadziesiąt lat w prasie i biuletynach PAP oraz porównała ich treść z reportażami drukowanymi w książkach i dotyczącymi analogicznej problematyki.
Zamieszczone w książce ogromne zestawienie prasowych i PAP-owskich publikacji Ryszarda Kapuścińskiego będzie niewątpliwie bezcenną pomocą dla badaczy jego życia i twórczości oraz medio- i literaturoznawców.
Młody dziennikarz Ryszard Kapuściński wyprasza ze swego życia muzę poezji. Ale ona wraca. Krystyna Strączek tropi ten trudny romans, zmagania, wybory trwające przez całe życie pisarza. Wielki reporter u szczytu sławy zwierza się przyjacielowi, że chciałby mieć na grobie napis: Poeta.
Wydawałoby się, że o Kapuścińskim napisano już wszystko. A jednak – nie. Trudny talent tego dowodzi. Czytajmy!
Małgorzata Szejnert
Jako reporter i pisarz Ryszard Kapuściński walczył o formę własną – nową, indywidualną, niedającą się jednoznacznie zaklasyfikować. Własną, a więc kłopotliwą, bo nienależącą bez reszty ani do reportażu, ani do prozy fabularnej, a zarazem w sposób oczywisty w nich zanurzoną. Narodziny tej nowoczesnej formy Krystyna Strączek odtwarza chronologicznie i systematycznie, toteż książka rozpędza się powoli, połyka rozmaite problemy biografii Kapuścińskiego i puchnie przy omawianiu historii. Ale dzięki starannej kwerendzie i uważnej rekonstrukcji autorka osiągnęła swój cel – opowiedziała dzieje powstania „reportażu uniwersalizującego”, pod którym podpisać może się tylko jeden autor: Kapuściński. Przemysław Czapliński
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-07-03551-2 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W kilku zdaniach wstępu chciałabym zarysować charakter niniejszej książki. Nie jest ona biografią i z pewnością rozczaruje wszystkich, którzy spodziewaliby się kolejnego kompendium. Koncentruje się raczej na twórczości traktowanej jako najważniejszy wątek życia Ryszarda Kapuścińskiego, determinujący jego decyzje i wybory. Zależało mi szczególnie na tym, by pokazać, co on sam myślał o swoim pisaniu, jakie czynniki kształtowały owo myślenie, kto na nie wpływał, wreszcie – jak ono się zmieniało.
Interesowało mnie także, jak Ryszard Kapuściński był postrzegany z zewnątrz, przez nas, swoich odbiorców. Przywykliśmy bowiem na przykład sądzić, że z młodego, skromnego dziennikarza raptem, niemal przypadkiem, przemienił się w dojrzałego twórcę o ambicjach literackich. Albo też że odbiór jego tekstów był (za życia pisarza) zawsze bezkrytyczny, a samemu autorowi pozostawało pławić się z niezmiennym zadowoleniem w rosnącej admiracji dla jego utworów. Obecnie może najwięcej kłopotów sprawia wielu czytelnikom pytanie, czy Kapuściński-reporter kłamał w swoich publikacjach. Czy był niewiarygodny i zawiódł nasze zaufanie? Te wątpliwości powodują rodzaj odium, które, jak się wydaje, zdaniem części odbiorców spadło dziś na jego spuściznę.
Książka niniejsza – pośrednio – próbuje odpowiedzieć również na te pytania, mierząc się z kwestią najważniejszą: dlaczego Kapuściński pisał tak, jak pisał, dlaczego pisał to, co pisał, i jakie pociągnęło to skutki dla niego samego, a poniekąd także – dla literatury polskiej. Mimo że powiedziano już na ten temat sporo, sytuacja Kapuścińskiego jako autora ciągle pozostaje niejasna, „pograniczna”, podobnie jak sytuacja gatunku, który uprawiał.
Czy rozważanie po raz kolejny tych problemów to wysiłek jałowy?
Kiedy zaczynałam pracę nad portretem Kapuścińskiego, dylemat ów wydał mi się najważniejszy do rozstrzygnięcia. Sięgnęłam więc ponownie – po kilkunastu latach przerwy – do jego książek. Okazało się, że siła ich oddziaływania nie osłabła. Nie zdezaktualizowały się ani nie zmatowiały. Brzmią dalej czystym tonem autentycznego talentu. I to jest właściwy powód, dla którego ciągle warto się nad nimi pochylać, warto próbować zrozumieć, jakie jest miejsce ich autora w polskim – a może nawet światowym – piśmiennictwie. Warto jeszcze raz podjąć wysiłek spisania historii jego talentu.Rozdział 1
Pierwsze próby. Muza opuszcza człowieka
Gwizd lokomotywy zranił ciszę.
Sączy się z niej pasmo dymu wąskie.
Wsiadam radośnie na prędkość. Słyszę
jak hasło kół przelatuje nad mostem¹².
Swą pisarską podróż Ryszard Kapuściński zaczął prawdopodobnie od tej właśnie strofy. Pierwszej strofy pierwszego napisanego oraz (co pewniejsze) pierwszego opublikowanego wiersza. Miał siedemnaście lat, kiedy „wsiadł radośnie na prędkość” i popędził wprost na łamy warszawskiego tygodnika „Dziś i Jutro”. Zapewne ani on sam nie marzył o karierze literackiej, ani jego otoczenie nie pokładało w nim takich nadziei, choć może niektórzy dostrzegli pewien błysk talentu. Młody Ryszard miał wiele zalet: był przystojny, wysportowany, bystry i głodny wiedzy. Nie wyrastał jednak w klimacie subtelnej kultury, w którym tak bujnie rozkwitła inteligencja twórcza przedwojennej Warszawy. Ani matka, ani ojciec – mimo że byli nauczycielami – raczej nie zaszczepili Kapuścińskiemu miłości do literatury, nie nauczyli jej czytać. W każdym razie on nigdy o tym nie wspominał. Jego rodzice przybyli do okupowanej (a potem – wyzwolonej) stolicy wraz z tłumem wojennych uchodźców z ziem wschodnich. Zanim więc chwycił za pióro, w swym krótkim życiu poznał już gorycz utraconej beztroski dzieciństwa. Poznał też głód, niepewność jutra, poniewierkę wojenną, strach i radość ocalenia – sprawy dość odległe od finezji uniesień poetyckich. Należał do pokolenia, które dorastało i uczyło się życia w twardych realiach wojny, a jego droga pisarska okazała się typową historią self-made mana.
Kapuściński urodził się 4 marca 1932 roku na Kresach Wschodnich Drugiej Rzeczpospolitej, w Pińsku, dziś znajdującym się w granicach Białorusi. Wtedy było to prowincjonalne miasto na Polesiu, u zbiegu Piny i Prypeci. Według powszechnego spisu ludności z 9 grudnia 1931 roku Pińsk liczył niemal 32 tysiące ludności, co czyniło zeń drugi co do wielkości (po Brześciu nad Bugiem) ośrodek miejski w słabo zurbanizowanym województwie poleskim. Miejscowość zasiedlali głównie Żydzi – wspomniany spis ludności podaje, że jidysz lub hebrajski jako język ojczysty zadeklarowało aż 63% pińszczan. Z kolei 23% mieszkańców jako ojczysty wskazało język polski, a w sumie niespełna 10% – język białoruski, rosyjski lub „tutejszy”. Wśród obywateli polskojęzycznych dali się prawdopodobnie w grudniu 1931 roku spisać także rodzice przyszłego reportera, Józef i Maria.
Kapuścińscy reprezentowali w Pińsku element napływowy. Matka pochodziła z Bochni, ojciec – z Kieleckiego, oboje przyjechali na Polesie w poszukiwaniu pracy. Otrzymali posady nauczycieli w prowincjonalnej miejscowości, tam się prawdopodobnie poznali i pobrali. Józef prowadził zajęcia praktyczno-techniczne, Maria najpewniej zajmowała się tym, co dziś określamy mianem nauczania początkowego. Piętnaście miesięcy po narodzinach syna doczekali się także córki Barbary. Kapuścińscy w Pińsku zamieszkiwali pod kilkoma adresami, najdłużej, między rokiem 1933 a 1939, przy ulicy Błotnej 4 (dziś Suworowa 43).
Dziewięć miesięcy po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego jego żona i córka odsłonią tablicę pamiątkową na bladożółtym, krytym czerwoną blachą jednopiętrowym domku zajmowanym w międzywojniu przez rodzinę polskich osiedleńców. Domku niegdyś zrujnowanym (takim widywał go Kapuściński podczas swych paru wizyt na Białorusi pod koniec życia), potem zaś pięknie odremontowanym dla upamiętnienia, jak głosi tablica, „wybitnego polskiego pisarza i dziennikarza”.
Rok przed wybuchem wojny Rysiek rozpoczyna naukę w Szkole Powszechnej nr 5 przy ulicy Kościuszki. Lekcje odbywają się po polsku, zgodnie z rządowym programem polonizacji Kresów. Wiosną 1939 roku Józef Kapuściński otrzymuje zawiadomienie o mobilizacji wojskowej. Ostatnie przedwojenne lato dzieci spędzają razem z matką u wuja na Lubelszczyźnie, we wsi Pawłów koło Rejowca, skąd na wieść o agresji niemieckiej na Polskę wracają do Pińska. We wrześniu docierają do miasta okupowanego już przez Armię Czerwoną. Rysiek podejmuje naukę w szkole – odtąd rosyjskojęzycznej. W tym samym czasie jego ojciec po ustaniu walk przedziera się w cywilnym ubraniu z powrotem do domu. W wersji pamiętanej przez syna jest uciekinierem z niewoli radzieckiej, z transportu jadącego do Katynia, we wspomnieniach córki – po prostu powrócił do domu po zakończeniu walk³. Wkrótce jednak opuszcza żonę oraz dzieci i przedostaje się do Generalnego Gubernatorstwa, by uniknąć aresztowania przez NKWD, które dąży do likwidacji urzędników, nauczycieli i funkcjonariuszy państwowych Drugiej Rzeczpospolitej.
Nastają lata tułaczki, strachu i nasilającego się głodu, który będzie towarzyszył Kapuścińskim przez całą wojnę. Wiosną 1940 roku Maria w obawie przez wywózką w głąb ZSRR sprzedaje majątek i podejmuje decyzję o opuszczeniu Pińska. Z dwójką dzieci udaje się do teściów do Przemyśla, potem wraz z rodzicami męża podróżuje przez Kraków w kierunku Warszawy. Wyprawę tę, otwierającą nowy okres losów rodziny, oraz kolejne wydarzenia tamtego czasu Kapuściński opisze w latach osiemdziesiątych w tekście _Ćwiczenia pamięci_, włączonym do kolejnych wydań _Buszu po polsku_.
W położonym w Puszczy Kampinoskiej Sierakowie, niedaleko Palmir, miejsca masowych egzekucji, zdążająca do stolicy Maria szczęśliwym trafem spotyka na drodze męża. Jak się okazuje, pracuje on w miejscowej szkole. Rodzina, chwilowo ponownie połączona, osiedla się w podwarszawskiej wsi, a potem przenosi się do Izabelina. Józef jest jednak zaangażowany w działalność konspiracyjną w Armii Krajowej i zagrożony aresztowaniem zaczyna się ukrywać. Maria z dziećmi początkowo zamieszkują w Warszawie przy ulicy Krochmalnej, później udają się do Świdra koło Otwocka, gdzie znalazł schronienie uciekinier. Cała rodzina pozostanie tam aż do wyzwolenia. W Otwocku Rysiek i Basia podejmują naukę w szkole, Józef zaś pracuje pod fałszywym nazwiskiem jako poborca podatkowy.
Ostatecznie, tuż po wyzwoleniu, Kapuścińscy przenoszą się na stałe do Warszawy. Początkowo gniotą się w pokoiku przy składzie materiałów budowlanych, który prowadzi Józef Kapuściński, potem zaś dostają przydział na jeden z tak zwanych domków fińskich na Polu Mokotowskim. Kiedy w 1950 roku Rysiek zostanie laureatem konkursu „Przekroju” na wiersz o Warszawie, przedruk jego utworu redakcja podpisze adresem: ul. Wawelska, domki fińskie III/6-a. Owe dwurodzinne drewniane chatki składane z gotowych elementów, jak na warunki zrujnowanej powojennej Warszawy komfortowe (mimo braku łazienki), podarowali odbudowującej się stolicy właśnie Finowie. Tam nastoletni Ryszard będzie urządzał zakrapiane spotkania z kolegami gimnazjalnymi, tam na pierwszym roku historii będzie go odwiedzała jego przyszła żona Alicja. Niedługo przed śmiercią pisarz, spacerując z żoną po Polu Mokotowskim, odkryje, że dawny domek Kapuścińskich seniorów wciąż stoi, a w nim centralne miejsce nadal zajmuje ten sam stół, który wyszedł niegdyś spod ręki jego ojca.
Ryszard zaczyna naukę w warszawskim gimnazjum im. Stanisława Staszica, z pasją trenuje boks oraz piłkę nożną na pozycji bramkarza. W pierwszych latach tej edukacji poezja – rozważana jako obszar własnej działalności – prawdopodobnie była dlań dziedziną abstrakcyjną. Jednak coraz namiętniej Kapuściński czyta literaturę, szczególnie wiersze, zachęcony przez polonistę zagląda do tygodnika „Odrodzenie”.
Debiutuje w druku jeszcze w okresie gimnazjum, najpewniej pod koniec lat czterdziestych. Jak to się w szczegółach odbyło, trudno dziś stwierdzić jednoznacznie. Według wersji wypowiedzianej w rozmowie z Markiem Millerem Ryszard pewnego dnia po powrocie z boiska – a miał wtedy „szesnaście lat” – po prostu usiadł i napisał wiersz w „stanie zamroczenia”, „niekontrolowanego przymusu”, „jak w transie”. Potem, „działając w takim samym stanie, zupełnie nieświadomym”, włożył wiersz w kopertę i wysłał do redakcji. Po tygodniu świeżo upieczony poeta przeczytał wydrukowany utwór⁴. Pismo nazywało się „Odrodzenie” (w innym wariancie było to „Słowo Powszechne” – dodatek „W Młodych Oczach”).
Najprawdopodobniej jednak debiut miał miejsce na łamach „Dziś i Jutro”, katolickiego tygodnika spod znaku PAX-u, który 14 sierpnia 1949 roku opublikował dwa wiersze – wówczas siedemnastoletniego – Kapuścińskiego: _Pisane szybkością_ i _Uzdrowienie_. W „Słowie Powszechnym” liryk _Przechadzka_ ukazał się dopiero w listopadzie 1949, a w „Odrodzeniu” _Różowe jabłka_ – w lutym 1950 roku.
Opowieść o początkach swej kariery pisarskiej Kapuściński często zaczynał w późniejszych latach właśnie od przypomnienia o wierszach. Osąd tej młodzieńczej poezji miał bardzo ostry („Pisałem bardzo złe wiersze, w bardzo zresztą złym okresie startowałem, na szczęście nie wydałem żadnego tomiku. Na szczęście, bo mógłby teraz ktoś to wyciągnąć i miałby zabawę” ⁵; „Pisałem wiersze, ale wszystkie bardzo złe”⁶), mimo to podkreślał sam fakt jej uprawiania („Przypominam panu, że ja już wcześniej pisałem wiersze” ⁷). Dlaczego? Zapewne dlatego, że w tradycji historycznoliterackiej poezja ma status szczególny. Jest w świątyni literatury pięknej jej punktem centralnym – formą najczystszej emanacji talentu.
Według innych wersji „mitu o początku” pewną – niedookreśloną i zmienną – rolę odegrał gimnazjalny polonista, postać niewątpliwie ważna (zadał napisanie wiersza? zachęcał do pisania? śledził losy poezji swego ucznia?). Jednak właśnie ów charakterystyczny opis zdarzeń przedstawiony Millerowi daje wgląd w to, jak Kapuściński rozumiał bycie poetą, jak postrzegał poezję oraz proces jej tworzenia: jako pewien boski dar, rodzaj transu.
Ostatecznie, według słów Czesława Miłosza: „powstaje z nas rzecz, o której nie wiedzieliśmy, że w nas jest / więc mrugamy oczami, jakby wyskoczył z nas tygrys”⁸. Stwierdzając, że czegoś podobnego właśnie doświadczał, gdy pisał jako nastolatek (a w dodatku chciano go drukować!), Kapuściński mówił jednocześnie: od początku miałem powołanie do służby najwyższej ze sztuk, a ono stanowi łaskę, jest dane. Tak też zawsze traktował artystów słowa, zwłaszcza zaś poetów – jako „wybranych”. (Do młodszego o blisko trzydzieści lat dziennikarza i poety Jarosława Mikołajewskiego zatelefonował, żeby powiedzieć: „Dzień dobry, mówi Ryszard Kapuściński. Jesteśmy kolegami, bo też jestem dziennikarzem, ale dzwonię do pana jako do poety. Jest pan wielki, bardzo bym chciał pana poznać”⁹). „Wybrani” go onieśmielali, a jednocześnie to do ich grona aspirował i pragnął ostatecznie należeć. Na rok przed śmiercią, podczas wieczoru autorskiego w Krakowie po wydaniu tomiku _Prawa natury_, taki właśnie był: onieśmielony, przejęty aż do granic wzruszenia i dumny.
Trzeba zarazem pamiętać, że przygoda z poezją przytrafiła się nastoletniemu Ryszardowi w specyficznych warunkach powojennej polskiej pustyni kulturalnej i ofensywy stalinowskiego modelu „sztuki”. W dwóch, trzech najwcześniejszych wierszach widać błysk talentu i świeżość obrazowania. Najciekawszy bodaj tekst spośród owych kilku pierwszych, czyli _Pisane szybkością_, to „ładna poetycka impresja z podróży pociągiem”¹⁰. Pobrzmiewają w niej już to echa wersyfikacji skamandryckiej, już to peiperowska fascynacja maszyną i prędkością, ujęte w oryginalne metafory:
Gwizd lokomotywy zranił ciszę.
Sączy się z niej pasmo dymu wąskie.
Wsiadam radośnie na prędkość. Słyszę
jak hasło kół przelatuje nad mostem.
Iskry zakwitają w liściach drzew,
Płoną fontanną błysku, który więdnie szybko.
Dotyku stalowych kół monotonny śpiew
Stoczył się po nasypie i w strumieniu zniknął.
Gwiazdy skryły się w muszlach ciemni,
A księżyc zagnieździł się w mroku.
Zabity światłem stacji pociąg już nie pędzi
Zaplątał się w szynach i mozaice zwrotnic¹¹.
Z kolei _Przechadzka_, z mottem ze Stéphane’a Mallarmégo, zdradza wyraźne inspiracje symbolizmem i dekadentyzmem. Nastoletni autor podjął tu próbę wykreowania melancholijnej aury:
Horyzont tak niezdarnie za liśćmi ukryty.
Gwiazdy pozamieniane w chodnikowe płyty.
Usta leżą samotnie. Nikt ich nie wypija.
I drogi nikt nie szuka. Droga jest niczyja…
Do strumienia przybiegły krzewy i bezsiły.
Drzewa mówić nie mogą. Szelest gdzieś zgubiły.
I wszystko można ujrzeć. Prócz TWOJEGO cienia.
I wszystko można spotkać. Tylko CIEBIE nie ma¹².
Dostrzegalne walory literackie spowodowały podanie do druku pierwszych utworów Kapuścińskiego. Jednak już w 1950 roku w dwu kolejnych wierszach – _Różowych jabłkach_ i _Wieczorze miasta_ – widać, że w ledwo kiełkujący talent wstrzyknięta została trucizna socjalistycznej propagandy, pod której wpływem pewne partie tekstu martwieją. Na szczęście w innych tętni życie. _Wieczorem miasta_ Kapuściński wywalczył sobie tytuł laureata konkursu poetyckiego „Przekroju” na wiersz o odbudowującej się Warszawie (wyniki opublikowano 12 marca 1950 roku). Uczestników było 1116, laureatów zaś – czterech, tym większy więc sukces ówczesnego maturzysty. W _Wieczorze miasta_ znajdziemy wersy zgrabne („Pachniały cegły – kwiaty miasta, / i pęk latarni nowych zakwitł”), sąsiadujące jednak z wersami słusznymi („i murarz skuwał słowa dwa, / słowa: Warszawa – Socjalizm”¹³).
Wszystko, co jeszcze było świeże, zostało niestety niemal natychmiast zmiażdżone przez walec socrealizmu (czy jak później mawiał Kapuściński: „majakowszczyzny”), którym młody autor, od 1948 roku gorliwy członek Związku Młodzieży Polskiej, wyrównywał z zapałem swoje poetyckie juwenilia. Dodajmy, że własny zapał to jedna rzecz, druga zaś – że tego właśnie od niego oczekiwano. Silna kontrola ideologiczna (zarówno ZMP-owskich rówieśników, jak i ówczesnych mentorów nastoletniego Ryszarda) pojawiła się niemal równocześnie z perspektywą kariery literackiej. Półświadom czy nawet nieświadom owych uwarunkowań, młodziutki autor musiał dokonywać, i dokonywał, wyborów.
Dobrze widać to w zdarzeniu, które z jednej strony jest symbolem niezwykłego tempa, w jakim rozwijała się kariera poetycka licealisty Kapuścińskiego, z drugiej zaś ukazuje całą dwuznaczność ówczesnych „pryszczatych” sukcesów. Chodzi o młodzieżową dyskusję o poezji w gimnazjum im. Staszica z marca 1950 roku, kiedy to liryki takich twórców, jak Jan Brzękowski, Konstanty Ildefons Gałczyński, Kazimierz Wierzyński i Józef Czechowicz, porównywano z tekstami _Dobrze_ Władimira Majakowskiego i – sic! – _Różowe jabłka_ Ryszarda Kapuścińskiego. Dokładniej zaś mówiąc: przeciwstawiano „proste, zrozumiałe i świadome”, zawierające ideologię marksistowsko-leninowską dzieła Majakowskiego i Kapuścińskiego wierszom poetów dwudziestolecia, na których „piętno” wycisnęła „zagmatwana burżuazyjna ideologia”¹⁴.
Otóż i fragmenty owych _Różowych jabłek_, które jeszcze nie zostały doszczętnie zmiażdżone w ideologicznej młockarni:
I nagle… nagle na śniegu wyrosły
Różowe jabłka.
Mówię wyraźnie towarzysze:
Różowe jabłka na śniegu.
Różowe jabłka –
Radosne twarzyczki dzieci.
Świat jest biały jak gołąb pokoju
Który unosi w dziobie skrawek czerwonego płótna.
To dzieci wciągają na maszt
Czerwoną flagę
Rączkami ciepłymi od ufności¹⁵.
Sprawozdanie z dyskusji ukazało się 5 marca 1950 roku w nader liczącym się wówczas tygodniku „Odrodzenie”, co, jak twierdzi w swej książce wspomnieniowej Mirosław Ikonowicz, było wynikiem zainteresowania Wiktora Woroszylskiego próbami poetyckimi niedoszłego boksera i bramkarza¹⁶. Woroszylski, zaledwie pięć lat starszy od Kapuścińskiego, ale uznany już poeta i misjonarz „nowej wiary”, odegrał niewątpliwie na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych rolę mentora i promotora Kapuścińskiego. To on (wraz z Andrzejem Braunem) miał go ściągnąć do prowadzonego przez siebie działu kulturalnego w powstającym właśnie „Sztandarze Młodych”, gdzie, po zdaniu matury, od 6 czerwca 1950 roku osiemnastoletni Ryszard podjął pracę w charakterze gońca.
Rolę Woroszylskiego w początkach pisarskich Kapuścińskiego nazwać trzeba ambiwalentną. Z jednej strony – dostrzegł talent literacki w pierwszych opublikowanych strofach swego przyszłego podopiecznego i wprowadził go w środowisko, z drugiej zaś – jego wpływ zaciążył na treści i formie kolejnych utworów. Po latach Andrzej Braun mówił o Woroszylskim:
Witek rozkochał się wtedy w Majakowskim i zaczął wszystkich do Majakowskiego przymierzać. Że wszelkie formy obumarły i skompromitowały się, że nowoczesna jest tylko forma „wiecowa”, owe rytmiczne „schodki”. Zaczął pisać w tej manierze, narzucać to wszystkim i atakować oponentów¹⁷.
W numerze „Odrodzenia” z 26 stycznia, poprzedzającym publikację _Różowych jabłek_, ukazał się znany artykuł Woroszylskiego _Batalia o Majakowskiego_. Można być pewnym, że Kapuściński go czytał. Do końca życia wspominał swego ówczesnego opiekuna literackiego z sympatią, ale i ze świadomością, że od niego zaraził się nową „estetyką”. („Był to okres panowania w Polsce «majakowszczyzny» – mówił w 2006 roku Wojciechowi Kassowi o swych początkach – propagowanej m.in. przez Witka Woroszylskiego, mojego szefa, którego zresztą bardzo ceniłem”¹⁸).
Wspomniana dyskusja opublikowana w „Odrodzeniu” miała jeden moment szczególnie znaczący. Po początkowych pochwałach dla postępowych poetów głos zabrał kolega Andrzej Piotrowski. Przypuścił on szturm na autora _Różowych jabłek_, dowodząc, iż w porównaniu z Majakowskim popełnia „zasadniczy błąd”, gdyż sytuuje się na „stanowisku obserwatora, sprawozdawcy” i „nie akcentuje silniej swej przynależności politycznej”, a ponadto grzeszy symbolizmem, bezrymowością i „zmiennym rytmem”¹⁹. Piotrowski zakończył zapewnieniem (ostrzeżeniem?): „Dalsza twórczość Kapuścińskiego da nam możność ponownego zbadania sprawy. Pokaże nam, jakie tradycje będzie kontynuował. Kapuściński jest naszym kolegą i sami będziemy mu pomagać w przezwyciężaniu błędów drogą krytyki ”²⁰. W odpowiedzi na te zarzuty na zakończenie dyskusji błądzący młodzieniec niejako prostuje swą ścieżkę i wygłasza nowy utwór, „bliższy – jak sądził – właściwych tradycji poetyckich”:
nie może sprawa poezji
w ogonie wydarzeń zostać.
Jesteśmy daleko w tyle
Ale zacznijmy za górnikami pościg
Chyba się domyślacie
Co by tu rzekł Majakowski?
Wiem: niejeden mnie weźmie zdrowo
Przebłyśnie talentu latarką
Nie dla sławy śpiew liry
wymieniam na pracy warkot²¹.
Tu już wszystko jest jak trzeba, jedynie „talentu latarka” jakoś przygasła. Sprawia to trochę wrażenie, jakby zaniepokojony krytyką Kapuściński naskrobał ów tekścik na chybcika, gdzieś pod stołem prezydialnym. Wrażenie pisania na kolanie, oparte jedynie na lekturze obu tekstów i sprawozdania, może być bliskie prawdy.
Mirosław Ikonowicz, relacjonując całe wydarzenie, wspomina, jak to przychylne Ryszardowi koleżanki ostrzegły go przed planowanym przez „gorliwców ze szkolnego komitetu ZMP” atakiem podczas dyskusji²². Miał ponoć szybko przygotować odpowiedź – właśnie tę: _W sprawie zobowiązań_. I właśnie ów wiersz, nie zaś tchnące burżuazyjną zgnilizną _Różowe jabłka_, zyskał poklask dyskutantów. Ba, trafił nawet do antologii _Praca radosna. Wiersze o pracy_, wydrukowanej nakładem Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej w 1951 roku.
Gimnazjalna rozmowa o poezji, za sprawą publikacji na łamach „Odrodzenia”, urosła do rozmiarów wydarzenia kulturalnego. Świadczyć o tym może fakt, iż przetrwała, złączona z nazwiskiem Kapuścińskiego, we wspomnieniach choćby Leszka Kołakowskiego czy Jarosława Abramowa-Newerlego. Kołakowski pamięta niejasno, myląc szczegóły: „w jakimś piśmie literackim, chyba w «Nowej Kulturze», była dyskusja o tym, czym Kapuściński różni się od Majakowskiego. Nie pamiętam już, czym zdaniem dyskutantów się różnił albo nie różnił”²³.
Abramow-Newerly zaś podaje szczegóły i z nutą ironii podsumowuje:
Leżałem chory na szkarlatynę i prawdziwą bombą stał się dla mnie artykuł w „Odrodzeniu”. Krytyk, porównując _Czerwone jabłko_ do zaczytywanej wtedy poezji Majakowskiego, będącej dla wielu niedościgłym wzorem, stwierdził w dyskusji, że wybór tradycji poetyckiej, do której sięgnął młodziutki poeta, wróży mu wielką przyszłość. Fakt, że mój rówieśnik wypadł lepiej – co podkreślano w dyskusji – od Kazimierza Wierzyńskiego, ukochanego poety mojego ojca Igora Newerlego, prawdziwie mną wstrząsnął²⁴.
Dwa miesiące po publikacji dyskusji o poezji, 12 maja 1950 roku na łamach „Sztandaru Młodych” ukazał się pierwszy tekst Kapuścińskiego, a był to – rzecz jasna – wiersz. Nosił tytuł _Depesza_ i opiewał… bydgoską załogę parowozu Pm2-5. Stanowił znaczące preludium podjętej przez początkującego autora niespełna miesiąc później etatowej pracy w redakcji organu Zarządu Głównego ZMP.
Trafiwszy do „Sztandaru Młodych” pod skrzydła Woroszylskiego, Kapuściński uzyskał szerokie, ogólnopolskie łamy dla swej twórczości, a jednocześnie zaplecze światopoglądowe i pozycję wśród rówieśników. Otwarły się dla niego także drzwi do świata wybranych – do samej elity literackiej ówczesnej Polski.
Jako goniec redakcyjny odwiedzał twórców w ich domach, przekazywał prośby redakcyjne, odbierał artykuły i apele, które gazeta miała zwyczaj publikować przy okazji rozmaitych rocznic, ceremonii i wydarzeń. W ten sposób poznał Marię Dąbrowską, Zofię Nałkowską i Leopolda Staffa. Uczestniczył w naradach organizowanych przez redakcję z pisarzami przed wysyłaniem ich „w teren” – do fabryk, PGR-ów, na place wielkich budów, gdzie artyści w służbie realnego socjalizmu mieli szukać natchnienia, aby płodzić arcydzieła zaprojektowane przez władzę w ramach swoistej kulturalnej sześciolatki. Na narady te przychodziło po kilkunastu luminarzy pióra naraz, toteż w krótkim czasie młody adept poznał niemal każdego z liczących się literatów. Ważnym punktem kulturalno-towarzyskim była również stołówka na Krakowskim Przedmieściu, gdzie bywali tak zwani „wszyscy”. Z tamtego okresu nastoletni wciąż Ryszard dobrze zapamiętał Tadeusza Peipera. Wspominał także, że rozmawiał z Julianem Tuwimem i uścisnął dłoń Gałczyńskiego.
Zapisał się wówczas do Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich, którym opiekował się Władysław Broniewski. „To była duża grupa początkujących pisarzy – opowiadał na rok przed śmiercią Wojciechowi Kassowi. – W przeciwieństwie do tego, co teraz panuje, bardzo zwarta, ambitna, entuzjastycznie nastawiona”²⁵. Należeli do niej, między innymi, Woroszylski, Andrzej Braun, Andrzej Mandalian i Tadeusz Borowski. Właśnie owa „zwarta” i „entuzjastyczna” grupa spod znaku Woroszylskiego i Borowskiego wodziła wiosną 1951 roku prym na Zjeździe Kół Młodych Pisarzy w Nieborowie (w tym samym pałacu księcia Radziwiłła, w którym trzy lata wcześniej odbyło się sławetne seminarium młodych pisarzy, a zarazem frontalne starcie „starych” błądzących z „młodymi” triumfatorami).
W sprawozdaniu ze zjazdu na łamach „Sztandaru Młodych” Borowski pisał:
konferencja dała pełną charakterystykę młodych środowisk literackich, wykazała pewną dojrzałość artystyczną i polityczną debiutantów lat 1949–1950. Wiersze Edwarda Hołdy, poemat Andrzeja Mandaliana, satyry Litwiniuka, opowiadania Kuśmierka i Jaźwicza, utwory Gaworskiego, Kapuścińskiego, Koszutskiego, Dąbrowskiego świadczą o świadomym przyswajaniu i pogłębianiu przez młodych pisarzy metody realizmu socjalistycznego²⁶.
W połowie lat siedemdziesiątych Andrzej Kantowicz zapytał Kapuścińskiego o tę obecność w Nieborowie: „I tam byłeś za socrealizmem?”. „Byłem – odpowiedział pisarz. – Skrzyknięto nas i Tadeusz Borowski nakazywał utrzymać się i zwyciężyć, i takie różne rzeczy. Pozowałem do zdjęcia zbiorowego – i to był cały mój wkład w socrealizm. Jak widzisz”²⁷. Rzeczywiście, na niewyraźnej, małej fotografii zjazdowej w pierwszym rzędzie trzeci od prawej siedzi na stopniach pałacyku nastoletni Ryszard.
Jako młody obiecujący poeta publikował również Kapuściński w „Kulturze” (fragmenty _Poematu o Nowej Hucie_ na jednej stronie z _Początkiem opowieści_ Mariana Brandysa – beletryzowanym reportażem o budowie kombinatu) oraz w „Twórczości” (poemat _Droga prowadzi naprzód_). Obydwa teksty ukazały się w listopadzie 1950 roku i obydwa w czołowych w kraju pismach kulturalnych. Drugi z poematów doczekał się nawet recenzji pióra znanego krytyka Ryszarda Matuszewskiego, który chwalił „ambitną próbę młodego poety”, wytykając mu jednocześnie braki w postaci „zbyt daleko posuniętego sprowadzania zagadnienia do jego bardzo ogólnych, typowych rysów, stąd pewna ogólnikowość przedstawionej sytuacji i sposobu obrazowania, przewaga retoryki nad opisem konkretnych wydarzeń”²⁸. Była to bodaj pierwsza ocena twórczości Kapuścińskiego, wprawdzie dokonana przez krytyka nie spontanicznie, a za namową redakcji „Sztandaru Młodych” (która zwróciła się „do kilku wybitnych pisarzy polskich z propozycją omówienia niektórych utworów ich najmłodszych, początkujących kolegów”²⁹), ale jednak.
Wejście Kapuścińskiego na scenę literacką odbyło się z przytupem. Czas i właściwe poglądy sprzyjały takim awansom, lecz nie wystarczyłyby, gdyby nie tlił się w autorze płomyk talentu. W każdym razie, jak podsumuje to po latach drugi z jego ówczesnych mentorów, Andrzej Braun: „ rozwijał się szybko i szybko zdobywał rozgłos. Ktoś szykujący w tym czasie wydanie antologii poetyckiej żartował, iż da jej tytuł _Od Kochanowskiego do Kapuścińskiego_”³⁰.
Pozostają pytania. Na ile autor _W sprawie zobowiązań_ zdawał sobie wówczas, w początkach lat pięćdziesiątych, sprawę z ambiwalencji swojej kariery literackiej? Jak traktował swoje sukcesy i związane z tym wejście w środowisko literatów?
We wspomnieniu z 9 sierpnia 1987 roku zanotował:
Moja wizyta u Nałkowskiej. Jest wiosna roku 1951. Pracuję w „Sztandarze Młodych”. Mój szef – Wiktor Woroszylski – wysyła mnie do pani Zofii, aby odebrać tekst jej wypowiedzi na temat walki o pokój (była wtedy moda pisania i drukowania takich wypowiedzi). Nałkowska miała wówczas 67 lat, ale robiła wrażenie kobiety znacznie młodszej, o silnej i tęgiej sylwetce, o prosto i mocno osadzonej głowie osoby śmiałej, obytej towarzysko, stającej przed audytorium bez tremy. Mieszkała w Domu Literatury na piętrze, drzwi z klatki schodowej – na lewo. Najpierw był pokój pełen psów i kotów, a głębiej jej gabinet. Pełno w nim było kartek, karteluszków wszędzie rozłożonych. Nałkowska wręczyła mi kartkę z napisanym na maszynie tekstem. Odprowadziła mnie do drzwi. Wyszła ze mną na klatkę schodową i po chwili wahania spytała: „Czy pan myśli, że pozwolą nam pisać tak, jak pisaliśmy dawniej?”. Coś bąknąłem niewyraźnie i speszony, oszołomiony pognałem schodami w dół³¹.
W 2006 roku Kapuściński opowiedział Wojciechowi Kassowi następującą scenę:
Pamiętam, że jak przychodziłem do Staffa, który mieszkał niedaleko Nowego Światu, na Ordynackiej, dostępu do niego broniła żona, a on był takim drobnym staruszkiem. Najpierw w drzwiach pojawiała się ona, a za nią z tyłu niewielki Staff. Pan Leopold brał mnie za rękę, przeprowadzał pod ramieniem żony do swojego pokoiku, którego okna wychodziły na Ordynacką i zaraz pytał, o co chodzi. Byłem bardzo speszony, młodziutki i coś tam tłumaczyłem, że właśnie zaczyna się Kongres Pokoju i w związku z tym proszę o wypowiedź. Wtedy poeta mówił, abym szybko coś napisał, a on podpisze. Więc naprędce szkicowałem kilka zdań, że wszyscy jesteśmy za pokojem i tym podobne, pan Leopold podpisywał, a ja zadowolony rzecz niosłem do Woroszylskiego, do redakcji na Szucha. Drukowało się to na pierwszej stronie³².
W obydwu tych przekazach brak właściwie komentarza odautorskiego do wydarzeń, ale pamięć – zapewne nieprzypadkowo – przechowała obrazki w szczegółach swych nader charakterystyczne i dające wgląd w relacje między „starymi” a „młodymi” literatami w epoce stalinizmu. Relacje oparte na rezerwie, wręcz lęku przedwojennych twórców (nawet jeśli zgłosili akces do nowej rzeczywistości) przed pokoleniem „prawomyślnych”, zaślepionych żółtodziobów pisarskich, słynnych „pryszczatych”. W czasach, kiedy jedno niewłaściwe słowo mogło sprowadzić niełaskę, odebrać możliwość publikowania (czyli też źródło utrzymania), a nawet – wolność, bezpieczniej było nie zadzierać z młodą gwardią. Z pewnością dlatego także – nie tylko z powodu zapracowania – Staff wolał, żeby nastolatek w czerwonym krawacie napisał za niego „coś”, „że wszyscy jesteśmy za pokojem i tym podobne”. Starsi twórcy, porozstawiani po kątach przez młodzież literacką pod wodzą Woroszylskiego i Borowskiego na zjeździe w Nieborowie w 1948 roku, wiedzieli już, kto dzierży faktyczną władzę w kulturze. Dlatego 67-letnia Nałkowska zadaje młodszemu od niej o pół wieku chłopcu z młodzieżowej gazety to dziwne, na pozór nie na miejscu, pytanie: „Czy pan myśli, że pozwolą nam pisać tak, jak pisaliśmy dawniej?”. I właśnie owo dziwaczne pytanie wprawia młodzieńca w zakłopotanie, którego przyczyn być może on sam do końca nie rozumie. Ale tamten wstyd – i pamięć tamtego wstydu – są najistotniejszym punktem owego wspomnienia.
Drugie dno rzeczywistości musiało się Kapuścińskiemu choćby niejasno ukazywać także w błysku takich momentów, jak ten, który przywołuje Jarosław Mikołajewski z opowieści swego przyjaciela: „Chodziłem z Woroszylskim do Broniewskiego, on siadał na wersalce z butelką wódki, pił, w końcu się kładł i kazał nam turlać się przed sobą na dywanie”³³. Albo w samobójstwie Tadeusza Borowskiego, u którego Ryszard był kilka dni wcześniej po felieton dla „Sztandaru Młodych”. Ta nagła śmierć 2 lipca 1951 roku wstrząsnęła środowiskiem i literatów, i dziennikarzy. „Rozmawialiśmy o tym z Witkiem Woroszylskim – mówił mi Marian Turski, późniejszy kolega redakcyjny Kapuścińskiego – właściwie półsłówkami, szybko przerwaliśmy. Bo historia ta była… bolesna strasznie. Pamiętam, że Witek rzucił wtedy myśl: «Czy on się nie wypalił?». I nie było to dla nas pytanie nielogiczne: «Czy on się nie wypalił w swoich neofickich poglądach?»”. A Mirosław Ikonowicz, od lat pięćdziesiątych dziennikarz PAP, tłumaczył mi: „Wiedzieliśmy, co się stało. Pewnie, że nie na sto procent. Ale zwłaszcza ci, co z nim wcześniej wódkę pili, przypuszczali, jak było. Miałem takich przyjaciół. W środowisku takie rzeczy się rozchodzą”. Kapuściński, opowiadając autorkom książki _Lawina i kamienie_ o swej ostatniej wizycie u Tadeusza Borowskiego, podkreślił, że nigdy by mu do głowy nie przyszło, iż człowiek ten może się targnąć na swoje życie³⁴.
A jednak w jego bezwzględnej ocenie „bardzo złych” wierszy młodości, oprócz oczywistego odniesienia do jakości tekstów, prawdopodobnie wyraża się również – w sposób zawoalowany – osąd tamtej epoki i poniekąd siebie samego z tamtych czasów. Osąd przeprowadzony na podobnej zasadzie jak tu (choć nieco innej treści):
Borges o złych książkach, które pisał w młodości: „Dzisiaj nie czuję się już winny owego braku umiaru: książki te pisał ktoś inny”. I dalej: „Nie czuję żadnej więzi z zarozumiałym i nieco dogmatycznym młodzieńcem, jakim kiedyś byłem”³⁵.
Nasuwa się pytanie, dlaczego Kapuściński porzucił świetnie zapowiadającą się karierę poetycką. Odpowiedź chyba niecałkowicie zawiera się w stwierdzeniu: odkrył w sobie naturę reportera. W tamtym czasie, w początkach lat pięćdziesiątych, tak wiele jeszcze „odkryć” nie mógł, chodził w glorii poety i coraz mocniej zakorzeniał się w środowisku literatów raczej niż dziennikarzy, chociaż wierszy pisywał doprawdy niewiele.
Pierwsza faza poetycka Kapuścińskiego trwała mniej więcej do lata 1951 roku. W tym czasie, licząc od debiutu w sierpniu 1949 roku, tekstów w druku ukazała się garstka. Udało mi się odnaleźć dziewięć pojedynczych wierszy, trzy fragmenty _Poematu o Nowej Hucie_ oraz poemat _Droga prowadzi naprzód_, składający się z czterech utworów. Od wiosny 1950 roku Kapuściński pisze już same teksty „słuszne”. Sławią one załogę parowozu z Bydgoszczy, ZMP-owców – młodych traktorzystów albo budowniczych Nowej Huty, opiewają Kongres Pokoju. W niektórych trafiają się nośne metafory. To chyba wszystko, co można o nich powiedzieć.
W trakcie studiów opublikuje, prócz tłumaczenia liryku Jewgienija Jewtuszenki, bodaj tylko dwa wiersze – jeden w kwietniu 1953 roku (_Zaciągu pionierskiego ochotnicy_ – o górnikach), a drugi, zatytułowany _Brzoza_, we wrześniu 1954 roku. Ów, jak się wydaje, ostatni młodzieńczy utwór poetycki domyka cykl juweniliów Kapuścińskiego, zwiastując odwilż w myśleniu młodego autora. Wiersz o drzewie, które przetrwało wojenną zagładę starego świata i zostało przez (niedookreślonych) budowniczych nowego wkorzenione w odtworzoną rzeczywistość, odchodzi od treściowej nachalności socrealizmu. Kapuściński próbuje oczyszczać język, szuka nowego głosu. Potem milknie jako poeta na kilkadziesiąt lat.
Można powiedzieć, że oczekiwania, jakie żywiono względem młodego autora, były zdecydowanie niewspółmierne do jego płodności lirycznej. Bardzo szybko, bo już po dwóch, trzech miesiącach pracy w „Sztandarze”, zaczął pisywać teksty publicystyczne – najpierw recenzje książek, potem sprawozdania reporterskie. Równie dynamicznie jak wcześniej stał się poetą, tak teraz podjął zadania dziennikarza. Owo porzucenie poezji dla dziennikarstwa jest znaczące i zarazem niejednoznaczne, a w tamtym czasie musiało zastanawiać, czego ślady znajdziemy we wspomnieniu Jarosława Abramowa-Newerlego: „Później dziwiło mnie, i to, jak pamiętam, przez długi jeszcze czas, że Kapuściński jako ten zapowiadający się dobrze, z sukcesem, poeta z pokolenia pryszczatych, odszedł całkowicie od poezji , tylko zaczął uprawiać dziennikarkę, głównie reportaż i stał się naszym korespondentem zagranicznym”³⁶.
Dlaczego więc? Żona i córka podały mi przyczynę najbardziej praktyczną: pieniądze. Kapuściński musiał zarabiać na rodzinę. Alicję poślubił w roku 1952, a rok później przyszła na świat Zofia, nazywana Zojką, dziś artystka multimedialna wystawiająca pod pseudonimem Rene Maisner. To niewykluczone, ale splot powodów wydaje się jednak gęstszy. Być może sam Kapuściński czuł się w roli poety nieswojo, rozumiejąc w przebłyskach dwuznaczność swego szybkiego awansu. Może prędko uświadomił sobie niezadowalającą jakość własnej twórczości (w tej zaś kwestii przykładał do tekstów surową miarę, żądając od nich doskonałości). Może wreszcie, jak twierdził po latach, nie mógł się w tej formie wyrazić. Albo też jako zaangażowany aktywista ZMP-owski chciał podjąć się innej jeszcze misji społecznej niż tylko służba artysty – lub też został do jej podjęcia popchnięty. I oczywiście – _last but not least_ – odkrył w sobie pociąg do przygody oraz „naturę reportera”.
Mimo tej dezercji magia wtajemniczenia artystycznego działała silnie. Kapuściński był całe życie wierny przyjaźniom z literatami i zawsze skłonny nawiązywać nowe znajomości twórcze – czy byli to Krzysztof Karasek, Jarosław Mikołajewski albo Julia Hartwig, czy też Salman Rushdie, Claudio Magris albo Hans Magnus Enzensberger. Choć odcinał się zdecydowanie od młodzieńczych wierszy, pozostał do końca zadowolony z formuły swego pisarskiego początku. W 2006 roku wspominał:
Los zetknął mnie z wielkimi postaciami polskiej literatury, ale to przecież nie były stosunki partnerskie. Oni mówili, ja słuchałem z wielkim przejęciem, speszony i, że tak powiem, skrępowany ich formatem. Niemniej jednak ta znajomość od razu pozwalała mi zetknąć się ze środowiskiem, z samym jego centrum, z Parnasem. Tak, to był Parnas – najwięksi w prozie i poezji³⁷.
Zawsze – jak się wydaje – chciał na Parnas trafić.
* * *
Czy zdołałby zaistnieć jako liczący się poeta w innych warunkach społeczno-politycznych? A jeśli tak, to czy zyskawszy autentyczne uznanie środowiska literackiego, porzuciłby poezję dla reportażu?
* * *
Próbę bezpośredniego – poprzez lirykę – powrotu na Parnas podjął Ryszard Kapuściński po raz pierwszy dopiero w 1986 roku, publikując tom _Notes_, po raz drugi zaś na rok przed śmiercią – zbiorkiem _Prawa natury_. Całe życie jednak pozostał wiernym czytelnikiem i, jak to kiedyś nazwał, „fanatykiem” poezji. „Bez poezji – mówił – nie byłoby literatury, bez literatury nie ma kultury, bez kultury – społeczeństwa”. Niestety, „poezja – dodawał jeszcze – to muza, która zwykle wcześnie opuszcza człowieka”³⁸.Rozdział 3
Ku odwilży. Walka o język
Początkiem zmiany staje się właśnie moment milczenia. Gdy 5 marca 1953 roku umiera Stalin, pisarz określi to z perspektywy czasu jako „pierwszy szok” dla siebie i swej generacji („w jakimś sensie dla mojego pokolenia świat się skończył”⁶²). Ukazuje się numer żałobny „Sztandaru Młodych” (a nawet kilka numerów), ale Kapuściński nie włącza się w zbiorowy lament. Unika publikacji pożegnania (nie udało mi się znaleźć żadnego takiego tekstu podpisanego jego nazwiskiem). Mniej więcej miesiąc później drukuje swój przedostatni młodzieńczy liryk – pochwałę pracy górników. Potem, jak się wydaje, milczy aż do września 1954 roku. W tle przebiega pewien proces, dla nas niewidoczny, być może związany z osobami przedwojennych wykładowców historii, ich wpływem na studenta Kapuścińskiego.
Cenił ich wyjątkowo:
Wydział historyczny zawsze słynął z wysokiego poziomu nauczania, ponieważ skupiała się tu wielkiej klasy profesura. Kiedy ja się tu uczyłem, wykładały wielkie sławy polskiej historiografii: Gieysztor, Manteuffel, Kieniewicz. To były znakomite nazwiska. Z tych powodów wydział ten przez cały czas zachowywał bardzo wysoki standard naukowy, humanistyczny⁶³.
Nie bez znaczenia mogły być też kontakty z utalentowanymi kolegami z uczelni – Januszem Tazbirem, Antonim Mączakiem, Bronisławem Geremkiem, Henrykiem Samsonowiczem czy starszym o pięć lat filozofem Leszkiem Kołakowskim. I zapewne lektury: poezja, proza, filozofia, historia. Co jeszcze? Mirosław Ikonowicz twierdzi, że Kapuściński już wtedy cenił swój czas i zamiast uczestniczenia w co nudniejszych zajęciach na studiach wybierał nadrabianie zaległości lekturowych. Niestety, trudno dziś powiedzieć dokładnie, co czytał w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych i jak szerokie były wtedy jego poszukiwania intelektualne lub artystyczne.
Jeden szczegół znaczący – w kwietniu 1954 roku na łamach „Sztandaru Młodych” debiutuje opowiadaniem _Baza sokołowska_ Marek Hłasko. (Pierwszy odcinek ukazuje się zresztą podpisany omyłkowo Ryszard Hłasko). Świeżość i jędrność języka debiutanta oraz płynność narracji bliskiej życiu zrobiły duże wrażenie na środowisku literatów, nie mówiąc o dziennikarzach. Tych ostatnich zresztą Hłasko traktował zapewne nie tyle jako kolegów po piórze, ile raczej jako kompanów hulanek w słynnej Kameralnej. Mało prawdopodobne, aby Kapuściński przeoczył ten debiut i osobę Hłaski, opromienionego sławą wschodzącej gwiazdy prozy. Co ciekawe, autor _Bazy_ opublikował na łamach „Sztandaru” dwa reportaże – pierwszy w październiku 1954 roku, a drugi w lutym 1955 roku. Choć obydwa powstały na redakcyjne zamówienie, a co za tym idzie – podejmowały „słuszne” tematy (właściwej wychowawczo i politycznie kulturalnej aktywizacji prowincji), to wyróżniają się na tle przeciętnej produkcji reporterów „Sztandaru” sprawnością językową i narracyjną. Ale też domieszką autentyzmu lub, jeśli trzeba, subtelnością ironii, jak w tekście o świetlicy kulturalnej w podwrocławskiej Bystrzycy: „Zespół taneczny istnieje, tylko że się nie tańczy. Tylu a tylu członków. Tylko że nie tańczą. Tymi samymi osiągnięciami może pochwalić się zespół chóralny”⁶⁴.
Ową odmienność tekstów Hłaski widać dość dobrze na tle ówczesnych „sztandarowych” tekstów Krzysztofa Kąkolewskiego. On, pisząc o obchodach 1 Maja czy opiewając tempo rozwoju Śląska, stara się wprawdzie szukać oryginalnych sztuczek formalnych – jak relacja z przyszłości w stylistyce _science fiction_ – jednak zdecydowanie jego pióro nie ma giętkości, dzięki której opowieść wypływałaby wartką strugą. Kapuściński, niedoszły poeta, był niewątpliwie obdarzony słuchem językowym literata, nie dziennikarza, i raczej znał teksty obu wspomnianych autorów, a także potrafił je ocenić. Z całą pewnością aspirował do poziomu Hłaski.
Na łamy „Sztandaru” Kapuściński powraca, jako się rzekło, jesienią 1954 roku serią reportaży, w których da się wyczuć odrobinę odmienny ton. Autor niejako na nowo próbuje pióra. Łagodzi radykalizm wypowiedzi. Nie chce już korzystać tylko z propagandowych klisz, szuka więc indywidualnego wyrazu, choć z różnym skutkiem. Jak się jednak wydaje, otwiera oczy i uszy. Usiłuje samodzielnie patrzeć i słyszeć. Wnioskować. Są to na razie nieśmiałe próby.
Treściowo teksty koncentrują się na sprawach organizacji ZMP-owskiej, która w tamtym czasie wchodzi w fazę głębokiego kryzysu, przejawiającego się nieformalnym odpływem członków, upadkiem morale aktywistów, postępującą biernością i biurokratyzacją oraz coraz szybszą utratą autorytetu wśród młodzieży. Sytuacja ta skutkuje podjęciem przez władze organizacji wysiłków naprawczych, w których ramach mieści się rodzaj koncesjonowanej krytyki błędów, dotyczącej zwłaszcza działaczy niższego szczebla, z komitetów powiatowych czy gminnych, czasem wojewódzkich. Kapuściński włącza się w nurt krytyczny, podejmując problem niedostatecznego wychowania młodzieży, szczególnie zaś – bliską jego sercu, a lekceważoną przez aktywistów w terenie – sprawę krzewienia kultury („kultura to też polityka” i „praca kulturalna jest pracą polityczną” – pisze⁶⁵). W tym duchu utrzymane są teksty o sytuacji młodych ludzi oraz zaniedbaniach ZMP w Tuchowie czy Stoczni Szczecińskiej, a także relacja ze Zlotu Młodych Talentów zorganizowanego przez Zarząd Wojewódzki ZMP w Bydgoszczy. Młody autor wyraźnie zmienia jednak ton swej krytyki. Więcej w niej troski, wyrozumiałości i zachęty niż osądu i potępienia, jak bywało wcześniej.
Na drugiej szali leżą sukcesy – podkreśla się, co zrobiono w poszczególnych powiatach czy gminach dzięki pełnej pasji i ofiarnej pracy zaangażowanych działaczy. Tych obrazków znajdziemy u Kapuścińskiego na przełomie lat 1954 i 1955 więcej niż artykułów krytycznych. Są wśród nich: reportaż dożynkowy o osiągnięciach wiejskich ZMP-owców ze wsi Strzelce Krajeńskie, portret aktywisty, który przejęty powieścią Nikołaja Ostrowskiego _Jak hartowała się stal_ założył w swej wsi koło organizacji, a jako trzeciego członka wpisał… Pawkę Korczagina czy opowieść o niewidomym kierowniku ludowych zespołów wiejskich, zarażającym swą pasją i podrywającym do działania cały powiat żniński. Albo patetyczny reportaż z Zakładów Wytwórczych Sprzętu Teletechnicznego T-8 w Bydgoszczy, gdzie pracuje się metodą oszczędnościową Lidii Korabielnikowej i widać jak na dłoni przyjaźń radziecką, a nawet „więcej niż przyjaźń”⁶⁶. O ile w szczerość zafascynowania młodego reportera socjalizmem wierzymy, o tyle deklarację płomiennych uczuć do Związku Sowieckiego trudno określić innym mianem niż koniunkturalizm.
Jest więc jeszcze w tych tekstach Kapuściński pełnym zapału i pasji aktywistą, jeszcze nie wykracza poza ramy myślowe wyznaczane przez organizację, ale już chciałby – przede wszystkim w reportażach – uwolnić język od martwych fraz, oczyścić z propagandowego mułu. Nie znajdziemy tu „wrogów klasowych”, „bumelantów”, „sabotażystów”, „szlachetnego współzawodnictwa”, „ohydnych faszystów” i „zdrajców”, z rzadka trafi się „kułak”, „towarzysz”, „radziecka przyjaźń” czy też „socjalistyczne jutro naszej wsi”. Młody autor próbuje pisać o tych problemach należących do spektrum ówczesnej propagandy, które wydają mu się autentyczne, bliskie prawdziwego życia i – co może najistotniejsze – stara się kłopoty i radości swych bohaterów widzieć ich oczyma.
Testuje więc, bodaj po raz pierwszy, narrację z punktu widzenia postaci, co pociąga za sobą konieczność zmiany słownictwa i stylistyki wypowiedzi na język żywy, podsłuchany na ulicy czy w wiejskiej izbie („Będzie zebranie. Względem wyborów”). W niektórych tekstach wyraźnie zmierza ku formie opowiadania, minimalizując odniesienia do rzeczywistości. Tak jest na przykład w reportażach-opowiastkach _Niepokój opuszcza serce_ o starym i schorowanym dziadku Pawlisiu, który ledwie człapiąc, dociera na wiejskie zebranie wyborcze, by nie dopuścić do wybrania niegospodarnego radnego, oraz _Grzela – pionier wraca…_, czyli historii młodego pioniera, który pragnie uciec przez trudami życia i pracy w zaniedbanym pegeerze, ale pokonuje strach i bierze na siebie ciężar zadania, bo pionier to „nie jakieś tam byle co” ⁶⁷. Gdyby nie wcześniejsze _stricte_ dziennikarskie teksty młodego autora, można by owe reportaże rozważyć właściwie jako próby prozatorskie (tak jak będzie później odczytywany _Sztywny_ z tomu _Busz po polsku_).
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki