Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kara Tylko dla dorosłych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,00

Kara Tylko dla dorosłych - ebook

„I pozwoliła mu się poprowadzić za rękę do jego namiotu, który stał jakieś dwadzieścia metrów naprzeciwko jej volvo, aby kochał się z nią, jakby posiadał ją już od lat, i rozumiał w miłości, która nie potrzebuje żadnych słów, tylko delikatny dotyk, by pochylić się, wyprężyć czy obrócić i oddać się w całości miłosnej grze. Była wolna, niezależna, poza religią, prawem i ludzką moralnością, bez żadnych zobowiązań, bez przyrzeczeń czy żądań. Tylko ona i on, pieszczoty, miłość i seks.”

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67036-23-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2 (1)

Pagona weszła do pokoju, gdzie leżała Marchella Bonitelli, jej matka. W pomieszczeniu czuć było śmierć, która nie przyszła jak wystrzelona kula z pistoletu, tylko wyciekała powoli jak oliwa z wyciskanych prasą oliwek. Kobieta leżała w szerokim łożu otoczona drogą, jedwabną pościelą i mimo że było lato, w kominku paliło się drewno, jakby chciała jeszcze ogrzać swoje stygnące ciało, by uciec śmierci. Ojciec już nie żył. Tylko tak o nim mówiła, bo naprawdę był jej ojczymem. Zabili go, kiedy ich Rodzina straciła władzę i nagle przestali być szanowani. Ucięli mu jądra i pozwolili, żeby się dobrze na nie napatrzył. A potem bili go drewnianymi pałkami. Ale nie zabili. Kiedy jeszcze oddychał, zrobili mu coś tak potwornego, że w żadnym języku świata nie znalazłyby się słowa, by trafnie opisać ten barbarzyński czyn. Tylko matka, nie wiadomo jakim cudem, nawet w obliczu śmierci wciąż miała kogoś za sobą. Kogoś tak potężnego, że nie zamknięto jej w celi, tylko pielęgnowano jak królową w tym luksusowym mieszkaniu. Dlaczego matkę oszczędzono, nie wiedziała. Czy to była władza, czy coś innego? Nikt tego nie wiedział i tę tajemnicę zabierze stara Bonitelli do grobu.

I teraz leżała w swoim łożu, dumna, bez cienia pokory, jaką można czasem zauważyć w oczach umierających. Stare, czarne oczy przepełnione były zadowoleniem. Nie było to jednak uczucie wywołane widokiem córki, tylko pychą. Marchella Bonitelli była dumna, że wychowała córkę na bezwzględną i posłuszną Rodzinie. Wpoiła jej, że Rodzina i interesy są najważniejsze, nauczyła, jak znaleźć sposób, by kupić potrzebnych „wspólników”. Nie miało znaczenia, czy byli to politycy, urzędnicy, duchowni, policjanci, aktorzy czy szefowie firm. Jej córka zawsze potrafiła ich tak zastraszyć, że „brali” jak zgłodniałe ryby w zatłoczonym stawie i robili to, co chciała. Niejeden z nich pewnie przez wiele nocy myślał, jak ją zabić, ale nie odważył się żaden. Strach to przecudowna broń. Strach i okrucieństwo były „asami”, które jej córka bez wahania wyciągała z rękawa. Była jej następczynią, Pagoną Bonitelli, Panią Rodziny, która potrafi bez wahania strzelić komuś w twarz, o której mówiono, że ma mózg wypełniony inteligencją i okrucieństwem, a grzech w sercu i między udami. I Pagona tak rządziła, że bali się o własne tyłki i Rodziny. „Tylko ta uroda…” – pchało się do starego, ale całkiem jeszcze trzeźwego mózgu. „Ale teraz to jest bez znaczenia, twoja uroda i wszystko inne. Jeszcze ta jedna, ostatnia sprawa i będę mogła spokojnie umrzeć. I nie będę musiała cię oglądać” – myślała, patrząc chciwie na Pagonę.

– Witaj, mamo – wypłynęło jakoś zimno, nie jak z ust kochającej córki. Wiedziała, że to sprawa matki, że to ona załatwiła dla niej przepustkę z więzienia. „Zawsze znajdzie się ktoś, kogo da się kupić” – pomyślała. Patrzyła matce prosto w oczy i poczuła strach, który nigdy jej nie opuszczał, jakby bała się, że matka zobaczy w nich drzemiącą gdzieś głęboko nienawiść.

Ale starej Bonitelli było obojętne, co jej córka czuła. W jej rękach była zawsze tylko narzędziem. Uwielbiała przy każdej nadarzającej się okazji ranić ją i jej bękarta, bo tak przeważnie nazywała swoją jedyną wnuczkę Im. I teraz nadarzyła się okazja.

– Kiedy wyjdziesz… za te piętnaście lat… będziesz stara… i brzydka – zaczęła na przywitanie i omal się nie roześmiała. Wciągnęła ze świstem powietrze w swoje ogarnięte rakiem płuca i głęboki kaszel powstrzymał dalsze obraźliwe słowa, które nie miały jednak już takiej mocy jak kiedyś. Spłynęły jak deszcz po szybie, nie pozostawiając najmniejszego śladu. Pagona była pewna, że matka boi się umierać.

– Dlaczego chciałaś mnie zobaczyć? – zapytała, pozostawiając obelgi bez komentarza.

– Bo chcę ci coś dać… – Jej krótki oddech wskazywał, że ma bóle, że rak jest bliski zwycięstwa. – Dostaniesz wszystko, co nasza Rodzina wypracowała – zaczęła znów mówić i bacznie obserwowała córkę.

– Przecież już nic nie mamy…

Stara dłoń uniosła się, nakazując milczenie.

– Nie słyszałaś, co się z nimi stało?

Od adwokata Rodziny dowiedziała się, że ojciec nie żyje, ale o jej synach nie chciał nic mówić. Teraz zrozumiała, że to matka nakazała mu milczeć. Pokręciła głową, nie okazując zniecierpliwienia.

– Potraktowali ich w więzieniu tak samo jak twojego ojca… – zaczęła cichym, płaczliwym głosem. – Gorzej! Jego nie zgwałcono, a ich tak – rzuciła z głębokim żalem i przymknęła oczy. Wspomnienie o śmierci wnuków okropnie zabolało. Po chwili otworzyła je i zmierzyła córkę lodowatym spojrzeniem, jakby to ona ponosiła winę za wszystkie cierpienia jej wnuków. – Przywiązali ich do stołu i wepchnęli im kije… Dopiero kiedy zaczęli błagać o litość, podwieszono ich na pasach i obcięto… Nikt im nie ulżył! Wykrwawili się… – Zaczęła szlochać, a po chwili duszący kaszel targnął jej bladym, pomarszczonym ciałem.

Pagona schyliła się, chcąc unieść głowę matki, ale ta odtrąciła jej rękę. Nawet teraz traktowała ją jak przymus, jak coś, czego nigdy nie chciała. „Nienawidzę cię” – pomyślała rozgoryczona, stając prosto przy łóżku. Przez ułamek sekundy była gotowa odwrócić się i wyjść. Ale prawo Rodziny trzymało ją w miejscu i jeśli chciała żyć, musiała zachować się wobec niej przyzwoicie. Wiedziała, że jest obserwowana, może nawet mierzą w nią, żeby zastrzelić, gdyby chciała zrobić coś, co zaszkodziłoby starej. „Nienawidzę cię, nienawidzę” – krzyczała całą duszą, niczego jednak nie okazując. Tego nauczyła się przez te wszystkie lata życia w tym świecie. By przetrwać, trzeba perfekcyjnie ukrywać uczucia. I teraz też tak było. Nie ruszyła się z miejsca i pokornie czekała na dalszą opowieść, która po chwili zabrzmiała w pokoju.

– …wykrwawili się jak świniaki… na pasach… wykrwawili się. Boże, tak cierpieli… – zakończyła stara Bonitelli.

To „Boże” prawie ją rozbawiło, ale ostatnie słowo, wypowiedziane cichym, przerażającym głosem, spowodowało, że zadrżała. Uświadomiła sobie ich cierpienie. Ból matczyny rozrywał jej serce, ale milczała. Patrzyła na ciało, z którego uchodziło życie, i czuła coraz większą pogardę. W głowie pojawił się obraz twarzy dwóch synów. Tylko twarzy. Nie mogła i nie chciała sobie wyobrazić tego, co opowiedziała jej właśnie matka. Była przerażona. Gdzieś z oddali zbliżał się do niej strach. „Jak mogło do tego dojść? W więzieniu, gdzie byli pilnowani? Kto?” – wdzierało się do jej głowy jak trudna do rozwiązania zagadka.

– Ona musi za to zapłacić! Ta pieprzona dziwka! Słyszysz, ta kurwa musi zginąć! Dostaniesz wszystko, ale musisz mi przysiąc, że ją odnajdziesz. Pagona, słyszysz? – naciskała stara kobieta, jakby się gdzieś spieszyła, jakby poczuła, że już nie pozostało dla niej dużo czasu. – Dostaniesz wszystko, co mam ukryte, co zdobyła nasza Rodzina, ale tylko jeśli ją załatwisz. Takie są prawa naszej Rodziny, rozumiesz? Zanim odpowiesz, otwórz szufladę i wyciągnij to, co jest w środku – powiedziała i zmęczonym gestem ręki wskazała na komodę stojącą przy przeciwległej ścianie.

Pagona przeszła przez pokój, otworzyła górną szufladę i znieruchomiała. Zdjęcia leżały obok siebie i wypełniały całe dno. Równo poukładane przedstawiały takie bestialstwo, że aby nie upaść, musiała oprzeć dłonie na blacie komody. Po chwili drżącą ręką zebrała zdjęcia i wyciągnęła na zewnątrz. Wpatrzona w śmierć swojego najmłodszego syna, stała tyłem do matki i zastanawiała się, co zrobić. Czy obejrzeć wszystkie, czy rzucić je w twarz tego starego potwora i wybiec, i nigdy jej nie posłuchać? Przecież nie przywróci im życia.

Mimo bliskiej śmierci stara Bonitelli znalazła jeszcze resztkę sił i uniosła się lekko, podpierając się na łokciu. „Jesteś śliczna… Dlaczego?” – myślała z głębokim żalem i nienawiścią. Nie potrafiła jednak oderwać swoich czarnych, starych oczu od pięknej figury, zgrabnych nóg w delikatnych szpilkach, seksownych, dość szerokich bioder i czarnych, leciutko pofalowanych włosów, które mimo że od ponad roku zamknięte były w celi więziennej, błyszczały wypielęgnowane, perfekcyjnie obcięte i jakby chciały jej zrobić jeszcze większą przykrość, spływały po ładnych plecach w kształcie łagodnego „V”. Mimo czterdziestu siedmiu lat jej córka była atrakcyjną i pociągającą kobietą. Przepysznym zjawiskiem, jak określiłby ją niemoralny artysta. Może nie przebijał już ten młodzieńczy wyraz płodności, który emanuje, kiedy nastolatka przeobraża się w kobietę i pragnie przenieść swoje geny w przyszłość, ale nadal była fascynująca i stwarzała wokół siebie magiczną siłę przyciągania nie tylko wzroku.

W pewnej chwili Pagona obróciła się i oparła o komodę. Nie podnosząc oczu, palcem prawej ręki zaczesała włosy za ucho i w milczeniu nadal oglądała zdjęcia.

„Ile miałaś lat? Dwanaście? Nie, trzynaście” – powiedziała do siebie w myśli Marchella, patrząc na skupioną córkę, na jej pochyloną główkę, na skroń, nad którą włosy rosły, tworząc kąt prosty, na długie rzęsy nad niewidocznymi w tej chwili zielonymi oczami, na jej policzki, niewieścio ostrą linię kości dolnej szczęki, piękne usta i nos. Wodząc wzrokiem po tej prześlicznej twarzy, przywołała wspomnienie tamtego dnia. Zobaczyła trzynastoletnią Pagonę, która wyskakuje z helikoptera, biegnie pochylona i śmiejąc się, nie wie, co najpierw złapać, swoją sukienkę poderwaną powietrzem, czy włosy, które chciały się wznieść w całkowicie bezchmurne, błękitne niebo. A potem ukazał się on. Nie pamiętała dokładnie, co wtedy czuła, a może pamiętała, tylko chciała przed sobą ukryć to uczucie zniewagi, które wtedy zraniło ją jak lanca rycerza walczącego o rękę księżniczki. Co prawda przywitał się z nią bardzo uprzejmie, ale oprócz interesu nie widział w niej nic. Za to na Pagonę spojrzał w sposób, który mówił wyraźnie: „Ona i interes albo możesz lecieć do domu”. No i ubiła z nim największy „interes” w swoim życiu, głucha na odgłosy gwałtu.

W tamtych latach napisano, że świat wymknął się spod kontroli. Na promie do Norwegii doszło do masakry, której nie da się określić żadnymi słowami, bo bestialstwo czy barbarzyństwo to za delikatne określenia. Prawie wszystkich pasażerów wyrzucono za burtę, tylko niektórzy zostali na pokładzie. Znaleziono ich w sterowni promu. Sześciu mężczyzn i jedną kobietę. Mężczyznom odrąbano głowy i obcięto jądra, kobiecie zostawiono głowę, ale odjęto piersi, a późniejsza obdukcja wykazała, że była w nad wyraz okrutny sposób torturowana. Kobieta zginęła pierwsza, więc mężczyźni musieli widzieć jej mękę. To okrucieństwo tak oburzyło świat, że w wielu miastach różnych krajów doszło do rozruchów, które policja tłumiła przemocą. Nie obyło się bez aresztowań i wyroków. Ale sprawców czynów na promie nigdy nie wykryto.

Słaby uśmiech dotknął starych ust, a serce, którego liczba uderzeń była policzona, mimo wszystko zabiło szybciej, sprawiając starej duszy jedną z ostatnich przyjemności. Marchella Bonitelli lubiła barbarzyństwo. I pieniądze.

Z wlepionym wzrokiem w opartą o mebel Pagonę czekała. „Napatrz się, jak cierpieli moi wnukowie. Przez tę… tę… twoją…” – nie potrafiła nawet myśleć o Im bez pogardy.

W pewnym momencie okrucieństwo, jakie przedstawiały zdjęcia, wygrało i Pagona opuściła je na uda. Wiele już widziała, ale to przerastało jej wyobraźnię. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała na matkę

– Ona musi zginąć, rozumiesz? – powiedziała stara kobieta w łóżku. – Musisz przysiąc. Ta dziwka musi zginąć. I cierpieć… – syknęła i znów kaszel zaczął wstrząsać jej ciałem. Kiedy opadła na poduszkę, powtórzyła: – Cierpieć! Rozumiesz?

Nie było jednak żadnej odpowiedzi. Tylko skinienie głową.

– Otwórz teraz pierwszą kopertę, tę, gdzie jest napisane „Majątek” – rozkazała zdyszana, jakby przebiegła sto metrów.

Pagona odłożyła zdjęcia na komodę i posłusznie wyjęła z szuflady dwie koperty. Kiedy otwierała pierwszą, zbliżała się do łóżka płynnym krokiem, nieświadomie, powabnie kołysząc biodrami, co zawsze prowokowało jej matkę do obraźliwych tekstów. Tym razem stare usta pozostały zamknięte. Tylko w oczach, wciąż pełnych władzy, pojawiły się łzy i spłynęły po starych, zmarszczonych policzkach. Zaraz jednak opanowała się i zaskakująco szybko wytarła dłońmi twarz. Nigdy nie okazała słabości i teraz też nie okaże. Nie przed nią.

– Miliard dolarów? Skąd taka suma? – zapytała Pagona, odrywając wzrok od kartki.

– To lata naszej ciężkiej pracy… Tyle tylko zdołałam ukryć przed tymi rządowymi psami od podatków – odpowiedziała Marchella i po sekundzie dodała: – A ona to zniszczyła, zniszczyła naszą całą Rodzinę. I dlatego musi zginąć. Zdradziła nas. Czy ty to pojmujesz?

Nie było odpowiedzi. Cała siła i bezwzględność ulotniły się gdzieś i Pagona poczuła się słaba jak wiosenny lód, który załamie się pod ciężarem małego dziecka. – Miliard… – Unikała odpowiedzi na najważniejsze pytanie.

– Ona zabrała nam o wiele więcej. Zdradziła i wepchnęła do więzienia własną matkę… Zabijesz ją, słyszysz?

– Pod jednym warunkiem…

– Śmiesz mi stawiać warunki?! – przerwał jej stary, zżerany rakiem głos.

– Powiesz mi, kto jest moim ojcem i gdzie się urodziłam… I co robiłam do trzynastego roku życia? – zażądała stanowczym tonem, pozbawiona nadziei na szczerą odpowiedź.

– Zostawił cię, zanim przyszłaś na świat, a miejsce urodzenia wyczytaj z metryki – odparła stara i nawet nie mrugnęła powiekami.

– Dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć? Co jest w tym takiego, że nie możesz mi powiedzieć, nawet teraz? Proszę, powiedz mi. – W głosie słychać było cierpienie.

Zapanowała cisza. Już nie raz to milczenie matki doprowadzało ją do obłędu, nie raz groziła jej, że się zabije, ale Marchella milczała. I teraz też nie opowie o jej dzieciństwie. Pagona zrozumiała, że już zawsze pozostanie, jak szeptano za jej plecami, „dziewczyną znikąd”.

– Ale jak mam to zrobić? Mam jeszcze prawie czternaście lat do odsiedzenia w tej brudnej budzie – stwierdziła z rozpaczą w głosie.

– Mój adwokat ci pomoże – zaczęła ożywiona stara Bonitelli, jakby nagle śmierć zrezygnowała z jej duszy i oddaliła się, aby zabrać jakąś inną. – Kiedy tylko załatwisz to, wyjdziesz na wolność. Im szybciej ją zabijesz, tym szybciej będziesz wolna – obiecywała. A potem, jakaś podniecona, pełna sił, opowiedziała, jak ma wykorzystać resztę władzy i pieniądze, i kto ma zabić Im. To Giuseppe Adriano ma wykonać ostatnią wolę Rodziny. Zostanie przeniesiony z powodu „choroby” do zakładu psychiatrycznego. – Wiesz, Giuseppe nigdy nie był całkiem normalny, ale nie jest psycholem. Wykorzystaliśmy tylko jego słabość, no i daliśmy mu Rodzinę. I Giuseppe teraz nam pomoże – tłumaczyła córce, jakby opowiadała swojej najlepszej przyjaciółce o nowym stroju czy makijażu.

Na dźwięk tego imienia serce Pagony zabiło szybciej. Odruchowo opuściła wzrok, by ukryć swoje wzruszenie. Nie musiała właściwie tego robić, bo teraz nie miało to znaczenia, teraz przyspieszyłoby to tylko odejście matki. Ale wtedy miało i karane było śmiercią. Kiedyś, przed laty, może z chęci zemsty, a może tak po prostu, uwiodła tego młokosa, który mógłby być jej synem. Nie mogła znieść, że jej mąż ciągle cumował w innych portach. Zaliczał każdą nową dziwkę, która zjawiała się do pracy w burdelach kontrolowanych przez ich Rodzinę. I nie tylko te. A ona była młoda i chętna, ale jemu jakby się to nie podobało. „Ciągle byś się tylko pieprzyła” – mówił i trzaskał za sobą drzwiami. Mimo tego kochała go. Ale mąż nie kochał jej i nie „używał” prawie wcale, może kiedy był pijany albo kiedy nie chciało mu się wychodzić z domu. Jej mąż wolał dziwki i nie mogła zrozumieć dlaczego. A Giuseppe Adriano był ich etatowym mordercą i w wolnych chwilach pełnił funkcję jej osobistego ochroniarza. Był obdarzony przez Rodzinę zaufaniem. Jak twierdził jej mąż, tylko jemu mógł ufać, bo nie zniósłby, gdyby jakiś obcy kutas przerżnął mu żonę. I Giuseppe nawet nie próbował, chodził za nią krok w krok, gotowy oddać życie, ale nie próbował jej mieć. Wiele razy jednak zauważała, jak na nią patrzy, a po czasie zorientowała się, że lubił na nią patrzeć. Był w końcu facetem, i to dość przystojnym. Nie wiedziała dokładnie, ile ma lat, bo na ulicy, gdzie się wychowywał, nie wystawia się aktu urodzenia, ale na pewno nie był starszy od Im, o ile nie młodszy, może o jakieś dwa lata. Pewnego dnia, kiedy posmakowała jego ust, które z pewnością nie miały jeszcze dwudziestu lat, była tak upojona ich smakiem, że nie mogła powstrzymać drżenia rąk. Jego niechęć, by odwzajemnić pocałunek, choć czuła, że sprawia mu przyjemność, pchnęła ją w morze zakazanych, tylko mężczyznom przypisywanych rozkoszy. Każda kobieta straciłaby trzeźwy rozsądek urzeczona tą skórą, tymi wargami, które ona wtedy tak dobrze poznała. Innym razem, pod pretekstem strachu czy smutku, już nie wiadomo który raz przylgnęła do niego i poczuła jego młodzieńczą męskość. Przytulał ją jakby z przymusu. Ale ona wiedziała, że to strach przed jej mężem. Giuseppe był świadomy tego, co czeka ochroniarza, który przeleci żonę bossa. Jednak pewnego dnia jego hormony wzięły górę i wygrały bitwę ze strachem. Złamał się i wziął ją opartą plecami o ścianę tak gwałtownie, że przez parę dni czuła przyjemny ból kości łonowej. To było tylko raz, ale tak intensywnie, że dziś, stojąc przy łożu umierającej matki, poczuła ciepło w podbrzuszu. Przymknęła oczy i była pewna, że mogłaby przywołać z pamięci zapach jego skóry, włosów i smak tych ust.

Nagle głos matki przeniósł ją znów do rzeczywistości.

– Giuseppe będzie uwolniony. Ale to załatwi Carlo. Kiedy będzie wolny, zgłosi się do ciebie, będzie miał nową twarz… Nie pytaj o nic! – rzuciła wprost w otwierające się usta Pagony. – I wtedy pokażecie jej, co nasza Rodzina robi ze zdrajcami. Otwórz drugą kopertę. Przeczytaj i zapamiętaj, bo tego nie wolno ci stąd zabrać – powiedziała, pokazując drżącym palcem drugi list.

Pagona rozerwała kopertę i zaczęła czytać tekst, który był napisany na maszynie, a nie ręcznie tak jak pierwszy, i z każdą sekundą bicie jej serca nabierało tempa. A kiedy skończyła czytać, waliło tak, jakby chciało wyrwać się z jej piersi i pospieszyć Im na ratunek. Nie wiadomo, czy świadomie czy nie, czy na znak protestu czy oburzenia, jej głowa poruszała się w prawo i w lewo, jakby patrzyła na dziecko bujające się na huśtawce.

– To jest moja córka. Moja córka! – powiedziała stanowczym głosem, wciąż kiwając głową.

– To nie jest córka! To jest suka, wredna suka, która nas zdradziła! ZDRADZIŁA RODZINĘ! – zacharczała stara Bonitelli i omdlała padła na poduszkę. Po sekundzie odezwała się znów, już spokojnie, wręcz czule: – Ty też przez nią jesteś w więzieniu. Pomyśl, co zrobiła tobie i twoim synom.

Przez chwilę patrzyły sobie w oczy, a potem jak liść z drzewa potworny list opadł na pościel.

– Nieraz wydawałam wyroki, ale to byli obcy, którzy nie chcieli płacić albo byli nieposłuszni… To jest moja córka! Czy wiesz, czego żądasz? I kto to wymyślił? – zapytała z rezygnacją w głosie, wskazując zmęczonym gestem ręki list.

– To jest zdrajczyni, która zniszczyła Rodzinę, wielką Rodzinę – odparła stara kobieta, pomijając jej ostatnie pytanie. – Pomyśl, miliard, a jeśli znajdziesz to, co ukradła, będziesz królową i odzyskasz wolność i władzę… – przekonywała, oczekując reakcji córki.

Zapanowało długie milczenie. Gdyby to był namalowany obraz, nie wiadomo, jak nazwałby go artysta: „Umierająca matka”, „Odwiedziny córki” czy „Podsycanie gniewu i nienawiści”, a może „Spotkanie z diabłem”?

– Jak dostanę pieniądze? – zapytała nagle i skierowała swoje szmaragdowe oczy na matkę.

– Adwokat wie, gdzie są, a ty dostaniesz hasła do czterech kont. Na pierwsze z nich dostanie dziesięć milionów, na drugie piętnaście, na trzecie dwadzieścia. To musi wystarczyć, żeby znalazła się pod ziemią. Na czwartym koncie jest reszta. Carlo wie tylko o trzech pierwszych. Ale być może podsłuchał coś o planie. Tylko tym się nie przejmuj. Kiedy Giuseppe wykona zadanie i przyniesie ci plan, będziesz wolna.

– A jeśli nie odzyska planu albo nie przyniesie go?

– Jeśli ona będzie go jeszcze miała, to ci go przyniesie, gwarantuję. A jeśli go nie będzie, to też będziesz wolna, z tym że o siedem i pół miliarda biedniejsza.

– Jak to? Mówiłaś, że ma tam być piętnaście.

– Połowa jest dla kogoś, kto czuwa, żeby prawo Rodziny zostało wykonane. I nie pytaj, kto to. Jedno musisz tylko wiedzieć: jeśli powiesz mu pierwsze hasło, nie ma odwrotu. Chyba że chcesz zgnić do końca twoich dni w tej celi… I oczywiście bez tych wygód – powiedziała i spojrzeniem dała do zrozumienia, o czym myśli.

– A jeśli się w ogóle nie zgodzę?

Marchella milczała chwilę wpatrzona w twarz córki, a potem jakby od niechcenia powiedziała:

– Będziesz dziwką, ale nie dla „elity”.

Gdyby oburzenie można było mierzyć, z pewnością zabrakłoby na urządzeniu pomiarowym skali. Ale Pagona nie okazała swojego oburzenia, zdusiła je w sobie i kiedy wściekłe walenie jej serca zmalało, zapytała:

– A może wolę być dziwką nie dla elity?

– Nie… nie wolisz – odpowiedziała stara Bonitelli z ulgą w głosie i lekki uśmiech pojawił się na jej ustach. Sięgnęła pod poduszkę i wyciągnęła kopertę.

Pagona pochyliła się i odebrała ją. Otworzyła, przeczytała, co było w środku, a potem pochyliła się po list leżący na pościeli i bez polecenia matki podeszła do kominka po lewej stronie łóżka. Nie musiała nic zapisywać ani nawet dwa razy czytać. Miała doskonałą pamięć. Wypuściła z ręki wszystko na palące się drewno i obserwowała ogień, który najpierw, jakby troszkę zaskoczony, jak drapieżne zwierzę po łatwym polowaniu, nim wbije kły w ofiarę, tylko polizał papier, a potem rzucił się całym swoim żarem i bezpowrotnie zmienił najstraszniejsze rzeczy, jakie kiedykolwiek czytała, w czarny, lekki, wręcz niewinny popiół.

– Pagona – usłyszała ciche wołanie matki. – Tak ma zginąć, tylko tak, ale nie jej potomstwo. Nie zapomnij, żeńskie potomstwo nie może zginą… – dławiła się.

Ale Pagona nie odwróciła się już w jej stronę i nie powiedziała do niej żadnego słowa. Odeszła, by wydać wyrok. Wybór należał do niej.2 (2)

Niektórzy potępiają korupcję, ale ona ją kochała, i to bardzo. Dzięki niej potrafiła się tu całkiem nieźle urządzić. Wciąż jednak pamiętała, że to nie hotel, tylko więzienie.

Cela była duża i nie musiała jej z nikim dzielić. Miała łazienkę, telewizor, mogła nosić prywatne ubrania, ale nie mogła z niej wychodzić, nie mówiąc już o swobodnym poruszaniu się po całym więzieniu czy choćby jego części. Bezpieczeństwo miała zagwarantowane tylko w celi. Resztki „władzy” powiewały nad nią i dlatego jeszcze jej nie zabili.

Nie żałowała go, choć zdawała sobie sprawę, jak cierpiał, zanim wyzionął ducha. „Ja też przez ciebie cierpiałam” – mówiła w myśli, wspominając zdrady, jakimi ranił jej serce, które było zdolne kochać. Ale on nauczył je zamykać się w sobie i nakarmił morzem obawy, by go nie odepchnięto, gdyby do kogoś pierwsze serdecznie zabiło. Kiedy tylko strażnik zamknął za nią drzwi, rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. „Życie jest głupie, jutro będzie takie samo jak dziś, to samo łóżko, te same ściany, te same kraty… I tak czternaście lat? Pagona! A gdzie szczęście? Człowiek oszukuje się, jak tylko potrafi… I zagłusza…” Myśli kotłowały się, powodując smutek i odrętwienie. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co robić. Silna Pagona Bonitelli zaczęła się topić jak wiosenny śnieg, a w sercu, jak niechciany gość Rodziny, budził się żal. Leżała długo, nie poruszając się nawet odrobinę, aż w głowie zadudniły słowa umierającej matki: „Tak ma umrzeć! Tylko tak!”.1 (3)

Nie wiedziała, jak długo spała w tym wygodnym łóżku, którego jej użyczono. Obudziła się i dopiero teraz uświadomiła sobie, że w pomieszczeniu nie ma okna. Mimo tego powietrze było zaskakująco świeże. Nie było też żadnego zegara, ale to też jej nie przeszkadzało. Była „wolna” i nigdzie się nie musiała spieszyć. „I śpij, ile chcesz” – przypomniała sobie słowa Adil. Przeciągnęła się i wyprężona pomasowała sobie piersi, które natychmiast zareagowały. Należała do kobiet łatwo pobudliwych, którym niewiele trzeba, by krew szybko zaczęła krążyć w ich ciele.

– Im, przestań – skarciła się, kiedy jej ręka wśliznęła się w spodnie piżamy. Ale nie przestała. Dopiero kiedy kompletną, kilkunastosekundową ciszę poprzedziło głośne westchnienie i pomruk, a potem szum szybkiego oddechu ucichł, wstała i poszła do łazienki. Znalazła dużą spinkę, podpięła nią włosy i wskoczyła pod prysznic. Wyszła dopiero, kiedy para jak jedwabne nici unosiła się z jej ciała, a skóra przybrała rumiany kolor. Osuszyła się ręcznikiem i założyła jedwabną, kremową bieliznę i czarne rajstopy. Oczy, usta i twarz ozdobiła delikatnym makijażem, a włosy rozczesała dużą szczotką i podpięła spinkami. Spojrzała rozpromieniona na siebie i uśmiechnęła się szeroko. Potem sięgnęła po białą bluzkę z lejącego materiału ze srebrnym kołnierzykiem i czarną spódniczkę przed kolana. Stopy wsunęła w szare buciki na małym obcasie i dumna stanęła przed lustrem, podziwiając swój wygląd.

– Nie bądź pyszna, Im – skarciła się na koniec i z uśmiechem wyszła z łazienki. W torbie znalazła bransoletkę i zakładając ją na lewą rękę, opuściła sypialnię. Przeszła przez korytarz i stanęła przed drzwiami. Wzięła głęboki oddech i wciąż nie wiedząc, gdzie jest, nacisnęła klamkę.

– Dzień dobry! Czy może dobry wieczór? Śpij, ile chcesz. Jak mam rozpoznać porę dnia, skoro nie macie zegarów i okien? – pytała, zbliżając się do wielkiego stołu, przy którym siedziały Adil i Sahra.

Widząc ją, Sahra zerwała się i rozpromieniona podbiegła do niej.

– Pięknie wyglądasz! Podoba ci się? – zapytała i wyczekująco patrzyła na nią swoimi zielonymi oczami.

– O tak! Tak, dziękuję, bardzo dziękuję. Nie byłam pewna, czy to dla mnie…

– A ja, czy dobrałam właściwy rozmiar, widziałam cię tylko na zdjęciach. Co prawda Adil mówiła, że jesteście takie same, ale i tak się trochę martwiłam… – Wzięła ją pod rękę i podprowadziła do stołu. – Usiądź, zaraz będzie obiad. Jack nam powie, kiedy mamy przyjść – dodała i odsunęła dla niej krzesło.

– To znaczy, że mamy około południa następnego dnia? – zapytała z niedowierzaniem, siadając naprzeciwko Adil.

– Nieeee, aż tak długo nie spałaś. – Wesoły śmiech Sahry wypełnił pomieszczenie.

– Mamy zegarki, ale gdy nie pracujemy na zewnątrz, to czas nas nie obchodzi, wszystko reguluje się samo, to znaczy najczęściej robią to nasze żołądki. Ale nie twój, bo chyba go wcale nie masz – powiedziała Adil i spojrzała uśmiechnięta na młodszą siostrę. – Nie jadłaś od rana, a jest osiemnasta – dodała.

– Mam, nie słyszałyście, jak w nim burczało, zanim tu weszłam? Ale najbardziej to potrzebuję teraz wody. – Spojrzała w stronę kuchni.

– Już ci podaję – powiedziała Adil, wstając. – Ty też, mała? – zapytała swoją dziewczynę, która tylko skinęła głową i posłała jej szczery uśmiech.

Za każdym razem, na ułamek sekundy, jeszcze zanim uśmiech pojawiał się na jej ustach, rozchylała je nieświadomie, całkiem nieznacznie, prawie nieuchwytnie, w niesamowicie specyficzny, przyciągający wzrok sposób i tylko nieliczni, może ci bardziej wrażliwi, mogli to zauważyć. Adil spostrzegła to już dawno i teraz też, wracając do stołu z trzema szklankami i butelką wody, zauważyła, że Im również łowi te momenty, których było sporo, bo Sahra miała wesołe usposobienie i uśmiechała się z natury bardzo często.

Wesoła dziewczyna odebrała z jej ręki butelkę i kiedy nalewała wodę, uśmiechnęła się do każdej z sióstr, a one obie nie przegapiły żadnego z tych magicznych momentów. Dopiero kiedy Sahra zajęła się swoim napojem i jej usta przyklejone były do szklanki, Im spojrzała w oczy Adil. Nie dostrzegła w nich niepokoju, groźby czy zazdrości. Jej starsza siostra uśmiechnęła się do niej ciepło i uniosła w milczeniu szklankę do ust. Jej oczy mówiły tylko: „Jest śliczna, prawda?”.

– Dziękuję – powiedziała Im i wypiła natychmiast prawie wszystko.

– Chcesz jeszcze?

– Tak, proszę.

– Ale masz pragnienie – roześmiała się Sahra, nie zdając sobie wcale sprawy, o czym myślą obie siostry.

– Jeśli chcesz, mogę ci dać mój zegarek, przynajmniej na jakiś czas – powiedziała Adil i zdjęła z przegubu mały zegarek.

– Ja założę, proszę! – krzyknęła Sahra.

Im przełożyła srebrną bransoletkę z czarnymi kamykami na prawą rękę, a lewą wysunęła w stronę dziewczyny, która swoimi paluszkami zgrabnie zapięła pasek na przegubie.

– Jesteś bardzo miła. Dziękuję. – Spojrzała jej w oczy.

– Właściwie to zatrzymaj go, chcę, byś go miała – powiedziała Adil i nie czekając na odpowiedź, obróciła głowę w stronę windy. Miała tak wyczulony słuch, że chociaż nieraz w pomieszczeniu było głośno, ona zawsze słyszała cicho zjeżdżającą windę. I teraz też słuch jej nie oszukał. Drzwi windy otworzyły się i ich oczom ukazał się Jack.

– Moje panie! Podają do stołu.

– Co dzisiaj jest? – spytała Sahra. – Chodź, zajmiemy najlepsze miejsca – powiedziała do Im i wzięła ją za rękę, pociągając w stronę windy.

– Dzisiaj zjemy w sali. – Jack zatrzymał je i widząc minę Sahry, dodał: – Dziś mamy specjalnego gościa.

– Czekaliście z jedzeniem na mnie? – zapytała ze szczerym zdziwieniem Im.

– Czekaliśmy – rzucił od niechcenia i stanął obok drzwi przy windzie. Uśmiechał się promiennie i wyprostowany jak żołnierz, perfekcyjnie ogolony, w ładnej, jasnej koszuli, ciemnych spodniach i nieskazitelnie wyczyszczonych butach gestem zapraszał je, by udali się na kolację.

Kiedy mijała go, lewą ręką wskazał kierunek, a prawą delikatnie musnął jej plecy. Nie protestowała, że ją dotyka. Był nie tylko miły i przystojny, wręcz tryskał urodą i inteligencją, a w jego szarych oczach widziała mądrość.

I już miała zniknąć w korytarzu, kiedy poczuła, jakby Jack znów dotknął jej pleców. Ale to nie był Jack, to nie było fizyczne dotknięcie, to był „on”. Obróciła szybko głowę i zobaczyła. Leżał na sofie, nietknięty, dokładnie tam, gdzie go zostawiła, idąc spać.

Weszli do wielkiej sali, gdzie stało dwadzieścia okrągłych stołów, takich jak w chińskich restauracjach, z obrotową częścią w środku.

„A gdzie akwarium?” – przemknęło jej przez głowę i widząc, że Adil patrzy na nią, posłała jej przelotny uśmiech.

– Gdzie chcesz siedzieć, siostrzyczko? – zapytała starsza, biorąc ją pod rękę.

– Tam gdzie ty?

– Już i tak wybrałam. – Spojrzała ciepło w jej oczy. – Chcę, żebyś miała najlepszy widok.

– Co się będzie działo?

– Nic strasznego, ale to niespodzianka. – Podeszli do stołu, który wskazała, i zajęli miejsca.

– Nie macie tu nigdzie okien? – Spojrzała na Jacka, który usiadł po jej lewej stronie.

– Mamy, ale nie wszędzie. Później ci wszystko pokażę.

– Chętnie zobaczę. – Spojrzała mu głęboko w oczy i rząd białych zębów rozjaśnił jej twarz. – Wygląda tu jak w kinie – powiedziała do Adil, która siedziała po jej prawej stronie.

– Nie mów, proszę, nic nie mów! – krzyknęła Sahra, która siedziała dokładnie naprzeciwko, obok Boba.

– Już nic ci nie powiem, to niespodzianka. Ciiiiiii. – Przyłożyła wskazujący palec do ust.

– Już o nic nie pytam. Ciiii. – Powtórzyła gest Adil i uśmiechnęła się do Sahry.

– Cierpliwości, najpierw coś zjemy – powiedziała tamta i spojrzała na Jacka. – Nie pomyliłeś się? Może mamy jednak jeść w stołówce? Ja już umieram, zaraz kogoś z was zjem. – Przeniosła wzrok znów na Im, która chciała coś powiedzieć, ale nagły szum z lewej strony sprawił, że zamilkła. I tak pewnie nikt by jej nie słuchał.

To rozsuwane drzwi, które otworzył mężczyzna w białym stroju, sprawiły, że wszystkie głowy obróciły się w jego stronę.

– To jest facet, który dla nas gotuje. Jest z Polski – szepnęła Adil do ucha siostry.

– Pozwólcie, że najpierw przywitam się z gościem – zaczął, kiedy zbliżył się do nich. – Zbyszko jestem. Już o tobie słyszałem, ale nie powiedzieli mi, że jesteś taka ładna – dodał i obszedł stół z wyciągniętą ręką.

Wstała i uśmiechnięta również wyciągnęła na powitanie rękę.

– Jestem Im.

– Jeśli chcesz, możesz do mnie mówić Biniu – rzucił od niechcenia, przyciągnął ją do siebie i pocałował trzy razy, za każdym razem w inny policzek.

Roześmiała się i spojrzała na Sahrę.

– Jesteśmy z Polski, a tam się ludzie tak witają – wyjaśniła wesołym tonem młoda dziewczyna i pochyliła się przez stół w stronę Im. – Niewielu może tak do niego mówić, niektórzy, jeśli nie chcą być głodni, muszą używać formy „panie Zbyszku” – dodała, szepcząc tak, żeby usłyszał, a potem znów zabrzmiał jej głośny, miły śmiech.

– Czyżbyś była zazdrosna, ślicznotko? – Szybko znalazł się za jej krzesłem i mocno objął od tyłu. Pocałował ją w policzek i szepnął do jej ucha tak, żeby inni usłyszeli: – Normalny horror, wszyscy chcą jeść naraz, i to przez ciebie?

– No nie wiem, czy przeze mnie – powiedziała, spoglądając znów na Im roziskrzonymi oczami. – Pomóc ci?

– Siedź, ja mu pomogę – rzucił Bob i już razem maszerowali do kuchni.

– W kuchni pracuje dziesięć osób…

– Dziesięć osób gotuje dla was? – zapytała Im zdziwionym głosem.

– Nie tylko dla nas – powiedziała Adil i pierwszy raz od momentu pojawienia się Im roześmiała się wesoło. – Dla…

– Dwustu czterdziestu osób – podpowiedział.

– Dziękuję, Jack. Tak, dziesięć osób, no i ja, tylko że mnie nie chcą dopuścić do garnków, nie smakuje im moje jedzenie – poskarżyła się, zabawnie krzywiąc usta. – Ja sprzątam stołówkę i czasem kuchnię – dodała, patrząc w oczy Im.

– To się wcale nie zgadza. – Jack pochylił się w stronę ucha Im i dodał: – Ona gotuje wyśmienicie, ale jakoś jej nie ciągnie do tego zajęcia.

– Wszystko słyszałam. Im, on tylko tak mówi, bo chce się przymilić – szepnęła żartobliwie, zasłaniając usta ręką, tak jakby chciała ukryć swoje słowa przed Jackiem.

– Nie zakrywaj ust, i tak słyszałem. – Wychylił się zza Im uśmiechnięty.

Dalszą rozmowę przerwali Zbyszek i Bob. Wprowadzili do sali sprytnie zaprojektowane gazowe kuchnie na kółkach. Miały wszystko, by potrawy były gorące bądź zimne, w zależności od tego, co miało być zaserwowane.

Główne danie podawał bezpośrednio na talerzach, a surówki i sałatki ustawił na obrotowej części stołu.

– A gdzie są inni… mieszkańcy? – skierowała pytanie do Adil. Mimo że zauważyła brak typowej dla współczesnych czasów hierarchii, miała odczucie, że to ona ma tu najwięcej do powiedzenia.

– Zaraz zaczną się schodzić. Niektórzy pracują, niektórych nie ma, ale większość przyjdzie, jestem pewna. Przyjdą, kiedy skończymy jeść i Sahra będzie gotowa – odpowiedziała siostrze, ale spojrzenie poszybowało ponad stołem do młodej Polki, która tak była zajęta jedzeniem, że nie słyszała jej słów. – Tak, skarbie? Zgadza się? Będziesz gotowa? – zapytała, pochylając się w stronę Sahry i lekko dotknęła jej lewej ręki, w której trzymała widelec.

– Och! Przepraszam, kochanie, nie słyszałam. – Podniosła swoje zielone oczy i skręciła lekko szyję, tak jak to robią osoby mające lekkie kłopoty ze słuchem.

– Będziesz gotowa, prawda? Dzisiaj?

– Tak, tak będę, ale… Biniu, możesz mi nałożyć jeszcze zraz? – Wyciągnęła rękę z talerzem w jego kierunku i znów popatrzyła na Adil. – Są znakomite, i jak tu nie przytyć. Tak, będę, ale musi dojechać jeszcze Peter.

– Rozumiem – odparła, a potem, by nie przeszkadzać jej w jedzeniu, zwróciła się do Im: – Już są, pierwsi już są. – Kiwnęła w stronę drzwi znajdujących się całkiem z tyłu po ich lewej stronie.

Ale Im tylko zerknęła we wskazanym kierunku i odwróciła głowę.

„Ona nawet ładnie je” – pomyślała, patrząc na skromnie siedzącą za stołem dziewczynę o złotych włosach, która nie zdawała sobie sprawy, że wygląda jak dziecko w swoim własnym świecie, naiwnie słodko skupione akurat na jedzeniu.

– Nie interesują cię?

– Tak, interesują, ale…

– A może napijemy się wina? – wtrącił Jack, wybawiając ją od skomplikowanej odpowiedzi. Sięgnął do wózka i wyciągnął butelkę czerwonego wina. – Wszyscy? – zapytał głośno, unosząc ją w górę.

– Ja nie. Już muszę iść – rzuciła krótko Sahra.

– Zostaw, ja to sprzątnę – powiedział do niej Jack i wstał, by nalać wina.

– Dziękuję. – Postawiła swój talerz na miejsce i podeszła do Adil. – Życz mi szczęścia. – Objęła ją od tyłu, a potem pocałowała w usta.

– Życzę ci szczęścia – powiedziała poważnie i po ułamku sekundy uśmiech zakrył udawaną powagę.

A potem zielone oczy odnalazły spojrzenie Im.

– Do później – powiedziała i urwała, jakby nie potrafiła dokończyć tego, co ułożyło się jej w głowie.

Wszyscy znali Sahrę z jej spontaniczności, ale to, co zrobiła teraz, nawet ją samą chyba zadziwiło. A może nie?

Gest był sam w sobie niewinny, ale w tym momencie tak niespodziewany, zaskakujący i o tak wielkim znaczeniu, że wywołał wzruszenie u wszystkich siedzących przy stole. Dziewczyna pochyliła się nad Im, wzięła jej rękę i pocałowała.

– To będzie dla ciebie – powiedziała, oddalając się od stołu.

Wszyscy widzieli, że jej duże zielone oczy przykryła szklana zasłona łez.

Im nie wiedziała, jak zareagować. Jeszcze nikt nigdy nie pocałował jej w rękę, a pocałunek tej młodej dziewczyny zaskoczył ją jak nieoczekiwane oświadczyny. Wzrokiem odprowadziła Sahrę do wąskich drzwi po prawej. Kiedy zniknęła za nimi, Im zaczesała palcem włosy za ucho i drżącą ręką chciała sięgnąć po lampkę wina, ale wzruszenie było tak głębokie, że cofnęła ją. Nie wiedziała, gdzie skierować wzrok. W końcu objęła Jacka i wtulona w jego szyję rozpłakała się.

Nikt nie skomentował tej sytuacji, nikt jej nie pocieszał i nikt nie tłumaczył zachowania Sahry. Dla nich wszystko było jasne.

W młodym sercu nagle i nieoczekiwanie jak Supernova wybuchła miłość.2 (3)

Pagona otworzyła oczy, podniosła głowę i spojrzała w okno swojej celi. Było szaro i padał deszcz. „Co za wstrętna pogoda” – pomyślała.

Właściwie to powinno być jej obojętne, jaka pogoda jest na zewnątrz, ale nie było. Mimo że wiedziała, ile lat będzie tu siedzieć, wolała, kiedy na zewnątrz była piękna pogoda. Tej jednak nie dało się zmusić do posłuszeństwa żadnym sposobem, nawet groźbami. Nie mogła skupić myśli. Słowa matki wciąż dudniły w jej głowie jak wielkie bębny na paradzie wojskowej. Poczuła pulsujący ból w skroniach. Wstała, zapukała w drzwi celi i czekała. Po chwili w wąskiej szczelinie ukazały się oczy strażnika.

– Kto ma dzisiaj służbę? – zapytała władczym tonem.

„Ja” – pomyślał, ale dobrze wiedział, że nie o niego chodzi, tylko o jego wysokiego przełożonego. On sam jeszcze nie należał do tej uprzywilejowanej grupki, która mogła używać ciała tej, jak ją nazywali, „ładnej dziwki”. Tak określali ją ci, którzy „kochali” już korupcję, ale jeszcze nie należeli do „elity”.

– Pan Giovanni – odpowiedział posłusznie.

– Powiedz mu, że muszę z nim porozmawiać! Za dwadzieścia minut. To bardzo ważne – dodała na końcu. Kiedy strażnik zamknął wziernik i oddalił się, rozebrała się i weszła pod prysznic.

Prawie wszystkich traktowała z większą lub mniejszą pogardą. Najbardziej jednak pogardzała tymi, których kupiła, tymi „skorumpowanymi palantami”, jak o nich myślała. Ale były wśród nich wyjątki. Dla tych, którym pozwalała, by ją rżnęli, była miła, często fałszywie miła, ale tylko po to, żeby poczuć ich szczere pożądanie. Nic nie jest tak przyjemne, jak uczucie bycia bezgranicznie pożądaną. To podniecało ją jeszcze bardziej niż sam seks z nimi. Niektórzy z nich zakochiwali się w niej, a kiedy zapominali o swoich żonach, dysząc między jej nogami, wiedziała dobrze, że będą się starać i będą dbać o nią bardziej niż o nie.

Wyszła spod prysznica, poprawiła fryzurę, nałożyła na twarz delikatny makijaż, założyła nową, czarną sukienkę i buty na obcasach, a potem usiadła przy stole, zakładając nogę na nogę, i czekała. Celowo nie założyła bielizny.

Dokładnie po dwudziestu minutach otworzyły się drzwi i do celi wszedł wysoki, przystojny brunet. Bez słowa podszedł do niej, chwycił za ręce, podprowadził do łóżka i namiętnie pocałował. Wziął ją tak gwałtownie, że parę razy poczuła ból. Ale gdy skończył, zadowolona wypuściła go z objęcia i długo po jego wyjściu leżała na łóżku, zanim uczucie pozornej wolności rozpłynęło się w szarym świetle celi. Ból w skroniach ulotnił się i gdy ochłonęła, zaczęła swój codzienny spacer po celi, snując nowy plan.

Nie wierzyła matce. Często w myślach określała ją wyrachowaną, zakłamaną, brzydką suką. To ona rządziła Klanem, nie ojciec, jak wszyscy myśleli. To ona była królową i stworzyła takie struktury, że on nie umiał się w nich połapać i pozostał tylko jej marionetką i postrachem na zewnątrz. Nawet język, którym rozmawiały, był jej dziełem. Ludzie obok słyszeli normalną rozmowę o kawie, modzie, urlopie czy rodzinie, a one naprawdę rozmawiały o interesach, o drodze przemytu czy ucieczki, o tym, że ktoś zdradził i trzeba go zabić. Nigdy nie zapomni rozkazu, jaki w ten sposób otrzymała. Była wtedy jeszcze wierna. Zanim Giuseppe został jej ochroniarzem, miała innego. I tego miała zabić. Strzeliła mu prosto w ucho, gdy zbliżył się któregoś dnia, chcąc ją pocałować. Jego mózg obryzgał ją od stóp do głów, a wystrzał ogłuszył na parę dni. Omal nie straciła całkiem słuchu. Ochroniarz okazał się wtyczką policji. Pochyliła się nad nim wtedy i mimo że już nie mógł jej usłyszeć, powiedziała: „Nigdy już się do mnie nie zbliżysz”. A potem jej ślina spadła na resztę jego twarzy i zmieszała się z tym, co pozostało z jego mózgu. Powiedziała o tym swojemu mężowi, o tym, że zdrajca chciał ją pocałować, a on spojrzał na nią jakoś dziwnie i powtórzył: „Pocałować?”. W ułamku sekundy zrozumiała, że popełniła wielki błąd, mówiąc mu o tym. Tamtego dnia jej ochroniarzem został Giuseppe, a ona przestała być wierną żoną.

Wciąż krążąc po celi, zastanawiała się, jak zdobyć majątek, nie wykonując rozkazu matki. W liście napisała, że majątek to nie tylko pieniądze. Podzieliła go na gotówkę, złoto, diamenty, nieruchomości i akcje. Wszystko było rozlokowane w dwóch bankach, a jeden z nich znał adwokat Rodziny. Pierwsze hasło to było dziesięć milionów. To był początek. Za to miał uwolnić Giuseppe.

Nagle przerwała spacer i usiadła na łóżku.

– Nigdy nie zapomnę tego, co mi kazałaś zrobić – powiedziała, jakby matka siedziała przy stole naprzeciwko niej. – Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy kazałaś mi ją oddać – dodała po chwili z płaczem w głosie. A potem, jak dziecko porzucone przez rodziców, kiwała się, jakby siedziała na koniku na biegunach, i długo cicho płakała.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: